Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Pamiętnik ze starej szafy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pamiętnik ze starej szafy - ebook

Zabawna opowieść o dorastaniu młodej, zakompleksionej dziewczyny w czasach chylącego się ku upadkowi socjalizmu i początkach wolnej Polski. Zwariowana rodzina, nieobliczalni przyjaciele, a wreszcie proza życia przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, widziana oczami młodości, gdzie wzniosłość przemian przegrywa z drapieżną chęcią przeżycia przygody. Historie czwórki przyjaciół wkraczających w dorosłe życie, szalonego dziadka Staśka i ciotek: Felicji, której największym pragnieniem jest powtórne zamążpójście, i Amelii – despotki wzbudzającej strach całej rodziny. Dawka śmiechu gwarantowana.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7835-752-0
Rozmiar pliku: 450 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I. Mój jest ten kawałek podłogi

Naj­gor­szy kom­ple­ment, jaki usły­sza­łam w ży­ciu? „Je­steś mą­drym chłop­cem…”.

Mia­łam czter­na­ście lat i ty­siąc kom­plek­sów. Owym wy­szu­ka­nym kom­ple­men­tem ura­czy­ła mnie nowa ko­le­żan­ka mo­jej mamy, tak zwa­na dama z wyż­szych sfer. Moja mat­ka bar­dzo chcia­ła się za­przy­jaź­nić z pa­nią Wan­dzią i jej wi­zy­tę trak­to­wa­ła jako no­bi­li­ta­cję, nie­ste­ty wszyst­ko ze­psu­łam. Mój nie­co star­szy strasz­ny brat Olek kwi­czał ze śmie­chu cały wie­czór, mama była prze­ra­żo­na, a pani Wan­dzia już ni­g­dy wię­cej się nie po­ja­wi­ła. Bar­dzo ża­ło­wa­łam, bo chcia­łam się jej od­wdzię­czyć tek­stem w ro­dza­ju: „Jaki pięk­ny swe­te­rek. Ile wa­żył?” albo: „Ta pani są­siad­ka z na­prze­ciw­ka jest okrop­na, mówi, że pani co­dzien­nie goli bro­dę”. No cóż, może kie­dyś bę­dzie oka­zja.

Fak­tem jest, że wy­glą­da­łam jak chło­pak i gło­sik mia­łam grub­szy niż nie­je­den mój ko­le­ga z kla­sy, ale żeby za­raz…

Jak się oka­za­ło, pani Wan­dzia nie była ostat­nia.

Miesz­ka­li­śmy w tym cza­sie w sta­rej ka­mie­ni­cy, w czte­ro­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu z tak zwa­ny­mi wy­go­da­mi. Owe wy­go­dy wy­glą­da­ły na­stę­pu­ją­co: w naj­więk­szym po­ko­ju, zwa­nym sto­ło­wym, miesz­ka­li moi ro­dzi­ce, w na­stęp­nym dzia­dek Sta­siek, w ko­lej­nym znie­na­wi­dzo­na prze­ze mnie ciot­ka Fe­li­cja, w ostat­nim zaś ja i mój strasz­ny brat. Olek dłu­bał w no­sie, pusz­czał me­tal, be­kał do ryt­mu i oglą­dał ga­ze­ty z go­ły­mi ko­bie­ta­mi. Były to cza­sy bez kom­pu­te­rów i In­ter­ne­tu, a w te­le­wi­zji kró­lo­wa­ły dwa pro­gra­my: pierw­szy i dru­gi. W koń­cu, jako osób­ka wraż­li­wa, nie mo­głam dłu­żej tego zdzier­żyć i po­wie­si­łam wzdłuż po­ko­ju za­słon­kę. Dzię­ki temu nie mu­sia­łam już oglą­dać pa­lu­cha w no­sie mo­je­go bra­ta ani go­łych bab, nie­mniej jed­nak wra­że­nia aku­stycz­ne po­zo­sta­ły.

Moją ciot­kę Fe­li­cję prze­sta­łam lu­bić od pierw­sze­go dnia jej po­by­tu, z dwóch po­wo­dów. Co praw­da nie pusz­cza­ła me­ta­lu i nie dłu­ba­ła przy mnie w no­sie, ale za­anek­to­wa­ła po­kój, któ­ry miał być mój. Ciot­ka była świe­żo po roz­wo­dzie i — jak twier­dzi­ła — dla świę­te­go spo­ko­ju po­zo­sta­wi­ła cały do­by­tek by­łe­mu mę­żo­wi, przez co zbu­rzy­ła na­dzie­ję na mój świę­ty spo­kój. „Wszyst­ko” nie obej­mo­wa­ło ży­we­go in­wen­ta­rza, za­tem ciot­ka przy­pro­wa­dzi­ła się do nas wraz ze śle­pym psem o wdzięcz­nym imie­niu He­niek, dwo­ma si­ka­ją­cy­mi gdzie po­pad­nie ko­ta­mi (Do­cen­tem i Me­ce­na­sem) oraz wszyst­ko­żer­nym kró­li­kiem, Bol­kiem, któ­ry wy­glą­dał jak po che­mio­te­ra­pii. Do kom­ple­tu były jesz­cze ryb­ki o dziw­nym wy­glą­dzie, ale moż­li­we, że po pro­stu były je­dy­nie zbyt do­brze od­ży­wio­ne. Dru­gą kwe­stią, za któ­rą nie lu­bi­li jej wszy­scy, były nie­kon­tro­lo­wa­ne na­pa­dy szlo­cha­nia. W naj­mniej spo­dzie­wa­nych mo­men­tach. Ilo­ści po­tłu­czo­nych na­czyń oraz plam na ob­ru­sach nie da się po­li­czyć.

Z dziad­kiem Staś­kiem też było spo­ro pro­ble­mów. Był nad wy­raz ży­wot­ny, sta­ry jak ka­mie­ni­ca, w któ­rej miesz­ka­li­śmy, i miał pro­ble­my z gło­wą. Lu­bił dość czę­sto wra­cać do cza­sów wo­jen­nych, ale nie tyl­ko we wspo­mnie­niach, jak mo­gli­by­ście po­my­śleć — za­kła­dał hełm, mun­dur po­lo­wy i cho­dził po miesz­ka­niu z du­bel­tów­ką (na szczę­ście nie­na­bi­tą). Hełm i du­bel­tów­ka były zresz­tą je­dy­ny­mi rze­cza­mi, któ­rych nie ob­gryzł kró­lik, za to ob­si­ka­ły koty. Stu­kot bu­tów (jak dzia­dek miał war­tę), na któ­ry wszy­scy, łącz­nie z są­sia­da­mi, byli uod­por­nie­ni, do­pro­wa­dza­ły do sza­łu Heń­ka. Pa­dło po­dej­rze­nie, iż on też mógł pa­mię­tać cza­sy woj­ny, cho­ciaż psy z na­tu­ry tak dłu­go nie żyją. Kie­dy dzia­dek Sta­siek ru­szał na pa­trol po po­ko­jach, do domu nie mógł wejść nikt obcy. Ani li­sto­nosz, ani in­ka­sent, ani, nie­ste­ty, nasi zna­jo­mi.

Po­śród tych wszyst­kich dzi­wo­lą­gów krę­ci­ła się je­dy­na nor­mal­na oso­ba, moja mama. Ojca pra­wie nie było w domu. Pew­nie ucie­kał. Wca­le mu się nie dzi­wię, bo ja rów­nież czę­sto mia­łam ta­kie my­śli. Żeby więc nie­co po­pra­wić swo­ją sy­tu­ację lo­ka­lo­wą, co da­wa­ło ni­kłą na­dzie­ję, że nie zwa­riu­ję, w koń­cu po­sta­no­wi­łam zdo­być swój ka­wa­łek pod­ło­gi…

Jak w każ­dym tego typu miesz­ka­niu oprócz nor­mal­nych po­koi były tam roz­licz­ne po­miesz­cze­nia typu skła­dzik opa­łu, spi­żar­nia czy izba na szczot­ki. Je­den z ta­kich obiek­tów przy­spo­so­bi­łam na swój po­ko­ik. Było na­wet okno. Spa­łam na roz­kła­da­nym fo­te­lu, któ­ry w ta­kiej po­zy­cji zaj­mo­wał całą po­wierzch­nię. Mia­ło to tę do­brą stro­nę, że ta­ra­so­wał drzwi i nikt nie mógł znie­nac­ka wie­czo­rem do mnie wtar­gnąć. Zła wia­do­mość to taka, że jak za­chcia­ło mi się siu­siu, mu­sia­łam zło­żyć fo­tel, żeby się wy­do­stać. Gdy­by ogło­szo­no kon­kurs na skła­da­nie i roz­kła­da­nie ta­kich fo­te­li na czas, za­pew­ne by­ła­bym mi­strzy­nią. La­tem w tej no­rze pa­no­wał chłód, zimą nie­ste­ty też.

Cie­szy­łam się jed­nak, że mam swój azyl. I była to wręcz peł­nia ra­do­ści, do mo­men­tu aż mój strasz­ny brat wy­my­ślił, że owo po­miesz­cze­nie słu­ży­ło nie­gdyś jako ustęp dla służ­by (co nie było praw­dą) i z per­wer­syj­ną sa­tys­fak­cją in­for­mo­wał o tym wszyst­kich wo­kół. Za­ra­ził tym, na moją zgu­bę, całe oto­cze­nie i póź­niej, gdy py­ta­no, gdzie je­stem, pa­da­ła od­po­wiedź: „W sra­czu”.

Pew­ne­go razu przy­by­li do nas z kil­ku­dnio­wą wi­zy­tą krew­ni. Wu­jek po po­da­niu przez do­mow­ni­ków miej­sca mo­je­go po­by­tu ze współ­czu­ciem po­wie­dział: „To dla­te­go ona jest taka chu­da. Bi­dul­ka ca­ły­mi dnia­mi sie­dzi w ustę­pie”. Mniej­sza jed­nak o krew­nych, w koń­cu wy­je­cha­li, ale przy­cho­dził, na przy­kład, do mnie chło­pak, a mój strasz­ny brat mó­wił do nie­go: „Po­cze­kaj, chy­ba jest w sra­czu”. Bar­dzo ro­man­tycz­ny po­czą­tek rand­ki. O ile w ogó­le fa­ty­gant do­stał się do domu, bo dzia­dek Sta­siek nie peł­nił aku­rat służ­by.

Mimo tych nie­do­god­no­ści po­sta­no­wi­łam zo­stać sław­ną i po­czyt­ną pi­sar­ką. Wie­dzia­łam, że nic tak nie szli­fu­je warsz­ta­tu, jak pro­wa­dze­nie dzien­ni­ka. Mój pierw­szy wpis brzmiał: „Go­łę­bie ob­sra­ły mi pa­ra­pet”.

Nie trze­ba się zbyt moc­no wy­si­lać, żeby zgad­nąć, że w owym cza­sie do szko­ły tak­że cho­dzi­łam. Za­nim jed­nak wy­szłam z domu, naj­więk­szym pro­ble­mem było za­bez­pie­cze­nie mo­je­go skrom­ne­go do­byt­ku przed do­mow­ni­ka­mi. W na­szym domu każ­dy przy­własz­czał so­bie róż­ne rze­czy, nie py­ta­jąc o po­zwo­le­nie. Ja też. Je­dy­nie dzia­dek nic nie przy­własz­czał, ale za to wpusz­czał do mnie koty, któ­re uzna­ły mój po­ko­ik za naj­lep­szą ku­we­tę (może w isto­cie był tu kie­dyś ustęp). Ciot­ka Fela twier­dzi­ła, że to im z cza­sem mi­nie, bo jej koty są do­brze wy­cho­wa­ne i je­dy­nie ozna­cza­ją te­ren. Naj­wy­raź­niej jed­nak nie do­ty­czy­ło to po­miesz­cze­nia, w któ­rym re­zy­do­wa­łam.

Mó­wiąc o ciot­ce Feli, mu­szę na­po­mknąć, że no­to­rycz­nie ko­rzy­sta­ła z mo­jej za­gra­nicz­nej kred­ki do oczu, za każ­dym razy mla­ska­jąc i mru­cząc z za­chwy­tem, jak to na Za­cho­dzie po­tra­fią wszyst­ko do­brze zro­bić. Kred­kę tę do­sta­łam od bra­ta, Olka, któ­ry po­sta­no­wił zo­stać świę­tym. Wy­trwał w tym po­sta­no­wie­niu ja­kieś trzy go­dzi­ny, ale tyle wy­star­czy­ło, że­bym zdą­ży­ła do­stać ten wspa­nia­ły pre­zent. Kred­ka mia­ła na­kle­jo­ną cenę z ja­kie­goś za­chod­nio­nie­miec­kie­go skle­pu i była po­wie­wem wiel­kie­go świa­ta. Po pew­nym cza­sie oka­za­ło się, że była to zwy­kła, mięk­ka kred­ka ołów­ko­wa, a cena po­cho­dzi­ła nie wia­do­mo skąd. Kie­dy się od­kle­iła, oczom uka­zał się na­pis w ro­dzi­mym ję­zy­ku: „Kred­ka szkol­na Pa­ja­cyk”. Może to nie był aku­rat „pa­ja­cyk” tyl­ko „mi­sio”, pa­mię­tam je­dy­nie mo­ment głę­bo­kie­go roz­cza­ro­wa­nia. Ja, dla od­mia­ny, uży­łam kil­ka razy szam­po­nu do wło­sów ciot­ki Feli, któ­ry co praw­da ani się nie pie­nił, ani też nie pach­niał, ale wy­jąt­ko­wo do­brze ro­bił mi na wło­sy. Nie­ste­ty i tu na­stą­pił krach. Oka­za­ło się bo­wiem, że był to szam­pon na pchły Heń­ka, prze­la­ny do bu­te­lecz­ki ze słod­kim na­pi­sem „Szam­pon wzmac­nia­ją­cy Bia­ła Róża”. Tu też mogę się my­lić co do kwiat­ka. Na szczę­ście wło­sy mi nie wy­pa­dły, co do pcheł wie­dzy nie po­sia­dam.

Kie­dy już opusz­cza­łam dom, o go­dzi­nie siód­mej dwa­dzie­ścia, cze­ka­ła mnie ba­ta­lia o do­sta­nie się do au­to­bu­su. Przy­sta­nek przy­po­mi­nał nasz po­bli­ski sklep mię­sny przed rzu­ce­niem szyn­ki — jak to w tam­tych cza­sach by­wa­ło, chęt­nych było znacz­nie wię­cej niż to­wa­ru. Z au­to­bu­sa­mi było po­dob­nie. Roz­kład jaz­dy ist­niał je­dy­nie w teo­rii, au­to­bu­sy się psu­ły, za­ma­rza­ły, spóź­nia­ły albo po­ry­wa­li je ko­smi­ci. Je­śli uda­ło mi się do­stać do pierw­sze­go au­to­bu­su, wy­ro­ko­wa­łam, że cze­ka mnie do­bry dzień. Nie­jed­no­krot­nie sły­sza­łam: „Gdzie się pchasz, ło­bu­zie” albo „Do po­praw­cza­ka z ta­kim”, co było kwin­te­sen­cją stwier­dze­nia pani Wan­dzi. Za­nim na­by­łam so­bie bi­let mie­sięcz­ny, na­le­ża­ło za­opa­trzyć się w bi­le­ty zwy­kłe. Oso­ba przy ka­sow­ni­ku mia­ła prze­chla­pa­ne, bo ze­wsząd do­cie­ra­ły proś­by o ska­so­wa­nie bi­le­tu. Ja tak­że pro­si­łam. Bi­le­ty cza­sa­mi wra­ca­ły do mnie, a nie­kie­dy nie. Nie ba­łam się ka­na­rów; na­wet je­śli ja­kiś do­stał się do środ­ka, to nie był w sta­nie prze­pchać się przez tłum lu­dzi. Naj­bar­dziej upar­tych wy­sa­dza­no na na­stęp­nym przy­stan­ku. Win­nych nie było.

Moja wróż­ba o za­leż­no­ści mię­dzy szczę­ściem w ko­mu­ni­ka­cji miej­skiej a po­myl­no­ścią da­ne­go dnia przy­lgnę­ła do mnie i kie­dy cze­ka­ło mnie w szko­le coś istot­ne­go, pcha­łam się do au­to­bu­su ni­czym ta­ran. Tak też było przed kla­sów­ką z fi­zy­ki. Szłam do szko­ły w cha­rak­te­rze be­to­nu, tę­pej dzi­dy, ciem­nej masy. Po­sta­no­wi­łam li­czyć na cud i oczy­wi­ście, by zy­skać po­twier­dze­nie tego cudu, we­pchnę­łam się do pierw­sze­go au­to­bu­su. Z na­ra­że­niem ży­cia sta­łam na ostat­nim stop­niu, z na­dzie­ją że jed­nak kie­row­cy uda się za­mknąć drzwi. Uda­ło się, z tym że ja i pa­sek od mo­jej tecz­ki by­li­śmy w środ­ku, a tecz­ka na ze­wnątrz. Szarp­nę­łam za pa­sek. Tecz­ka po­tur­la­ła się po chod­ni­ku. Nie­ste­ty, mimo mo­jej de­ter­mi­na­cji mu­sia­łam wy­siąść na na­stęp­nym przy­stan­ku. Od­zy­ska­łam zgu­bę, znik­nął je­dy­nie port­fe­lik. Cudu nie było, rzecz ja­sna, i do­sta­łam dwó­ję (je­dy­nek i szó­stek jesz­cze wte­dy w pol­skim szkol­nic­twie nie wy­na­le­zio­no).

Oprócz fi­zy­ki złe oce­ny mia­łam tak­że z ro­syj­skie­go, po­nie­waż na­uka tego ję­zy­ka była w złym gu­ście. Pa­da­ło po­dej­rze­nie o sym­pa­ty­zo­wa­nie z „wiel­kim bra­tem”, co — jak wia­do­mo — było passé. Nad przy­dat­no­ścią tego ję­zy­ka w przy­szło­ści nikt się nie za­sta­na­wiał. W mo­jej ro­dzi­nie do PZPR-u na­le­żał tyl­ko oj­ciec. Przez trzy mie­sią­ce, bo ja­koś go na­mó­wio­no. Po kwar­ta­le prze­ko­ny­wa­no go jed­nak, żeby zre­zy­gno­wał. Nie z po­wo­du wy­wro­to­wych po­glą­dów, ale dla­te­go, że no­to­rycz­nie przy­sy­piał na ze­bra­niach, chra­piąc tak gło­śno i na­tar­czy­wie, że za­kłó­cał ob­ra­dy. Na tym za­koń­czy­ła się ka­rie­ra po­li­tycz­na mo­je­go ojca. W la­tach pięć­dzie­sią­tych uzna­no by ta­kie drzem­ki za wro­gie, ale w póź­niej­szych la­tach nikt tego nie trak­to­wał po­waż­nie. Z pol­skie­go by­łam pil­ną uczen­ni­cą, wszak mia­łam zo­stać dru­gą Mar­ga­ret Mit­chell, inne zaś przed­mio­ty trak­to­wa­łam mniej po­waż­nie albo wręcz nie­po­waż­nie, jak to oce­nia­ła moja mat­ka po każ­dej wy­wia­dów­ce. Nie za­mie­rza­jąc zmie­niać swo­je­go na­sta­wie­nia, da­łam jej wte­dy su­per­ra­dę — żeby po pro­stu prze­sta­ła cho­dzić na ze­bra­nia, bo po co się nie­po­trzeb­nie stre­so­wać. Tak też zro­bi­ła i re­ago­wa­ła je­dy­nie na te­le­fo­ny ze szko­ły do jej za­kła­du pra­cy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: