- promocja
Pamiętniki Mordbota. Wszystkie wskaźniki czerwone. Sztuczny stan - ebook
Pamiętniki Mordbota. Wszystkie wskaźniki czerwone. Sztuczny stan - ebook
Zabójczy android odkrywa siebie w „Wszystkie wskaźniki czerwone", pełnej napięcia przygodzie autorstwa Marthy Wells, która poprzez sztuczną inteligencję bada korzenie świadomości.
„Bardzo nie wychodziło mi bycie bezlitosną maszyną do zabijania".
W zdominowanej przez korporacje międzygwiezdnej przyszłości misje planetarne muszą zostać zatwierdzone i wyposażone przez Firmę. Dla ich własnego bezpieczeństwa, grupom badawczym towarzyszą dostarczane przez Firmę androidy ochroniarskie.
Jednak w świecie, w którym kontrakty wygrywa najtańszy oferent bezpieczeństwo nie stoi na pierwszym miejscu.
Na odległej planecie grupa naukowców przeprowadza oceny powierzchni w towarzystwie dostarczonego przez Firmę androida – samoświadomej jednostki ochroniarskiej, która zhakowała swój moduł kontrolera i nazywa siebie (choć nigdy na głos) „Mordbotem". Pełna pogardy dla ludzi tak naprawdę chce mieć tylko dość spokoju, by dowiedzieć się, kim naprawdę jest.
Jednak gdy sąsiednia wyprawa milknie, to naukowcy i Mordbot muszą odkryć prawdę.
"Sztuczny stan" to druga część napisanej przez Martkę Wells, nagrodzonej nagrodami Hugo, Nebula, Alex i Locus, znajdującej się na liście bestsellerów New Your Times noweli „Wszystkie wskaźniki czerwone".
Ma mroczną przeszłość, w której zginęło mnóstwo ludzi. Przeszłość, przez którą nazwała się „Mordbotem". Jednak tylko bardzo niejasno pamięta masakrę, która zrodziła to imię i chce wiedzieć więcej.
Łącząc siły z Transporterem Badawczym imieniem DTB (nie chcesz wiedzieć, co oznacza „D"), Mordbot kieruje się do instalacji górniczej, gdzie się zbuntował.
To, co tam odkryje, na zawsze zmieni jego sposób myślenia...
Uwielbiam Mordbota!
Ann Leckie, autorka „Zabójczej sprawiedliwości”
Seria o Mordbocie to ekscytujący thriller, który ani na chwilę nie odpuszcza, ale jest też jednym z najbardziej ludzkich przedstawień niebędącej człowiekiem istoty, jakie kiedykolwiek czytałam. Zajrzyj dla strzelanin oraz innych planet i zostań dla pięknie przedstawionego portretu zabójczego robota, którego przemądrzała dobroć da ci nadzieję na przyszłość ludzkości.
Annalee Newitz, autorka „Autonomous”
Sprytne, pomysłowe, brutalne, gdy to wymagane i pełne współczucia choć ani przez chwilę nie robi się sentymentalne.
Kate Elliott, autorka serii „Korona gwiazd”
Ujmująca, zabawna, pełna akcji i mordercza.
Kameron Hurley, autorka „The Stars are Legion”
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-66-7 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po zhakowaniu swojego modułu kontrolera mogłom zająć się masowymi mordami, ale dotarło do mnie, że mogę korzystać ze wszystkich kanałów rozrywkowych dostępnych przez satelity firmy. Od tamtej pory minęło dobrze ponad trzydzieści pięć tysięcy godzin bez przesadnego mordowania, choć być może, zapewne, również nieco poniżej trzydziestu pięciu tysięcy godzin pochłaniania filmów, seriali, książek, sztuki i muzyki. Bardzo nie wychodziło mi bycie bezlitosną maszyną do zabijania.
Wciąż wykonywałom swoją pracę, obecnie na nowym kontrakcie, mając nadzieję, że doktor Volescu i doktor Bharadwaj szybko skończą swoje badania, żebyśmy mogli wrócić do bazy, gdzie zajmę się obejrzeniem trzysta dziewięćdziesiątego siódmego odcinka _Wzlotu i upadku księżycowej ostoi_.
Przyznaję, że nie skupiałom się mocno. Jak dotąd kontrakt był bardzo nudny i rozważałom przerzucenie kanału alarmowego w tło i próbę dostępu do muzyki z rozrywkowego w taki sposób, żeby system centralny nie rejestrował dodatkowej aktywności. Zrobienie tego w terenie było trudniejsze niż w bazie.
Oceniana strefa była surowym przybrzeżnym fragmentem wyspy, pofalowanym w niskie wzgórza porośnięte gęstą, sięgającą kostek zielonkawo-czarną trawą. Nie było tu za wiele innych roślin ani zwierząt poza garstką różnych ptakopodobnych stworzeń i czymś nadmuchanym, unoszącym się w powietrzu, co wydawało się nieszkodliwe. W pobliżu brzegu znajdowało się sporo pozbawionych roślinności kraterów, a Bharadwaj i Volescu właśnie pobierali z jednego próbki. Planetę otaczał pierścień, który z naszej bieżącej pozycji dominował na horyzoncie od strony morza. Zajmowałom się oglądaniem nieba i delikatnym obmacywaniem strumienia danych, gdy dno krateru eksplodowało.
Nie tracąc czasu na wykonanie głosowego połączenia awaryjnego, wysłałom strumień wideo z mojej kamery terenowej do doktor Mensah i skoczyłom w głąb krateru. Brnąc przez piaszczyste zbocze, usłyszałom Mensah krzyczącą do kogoś na kanale awaryjnym komunikatora, żeby natychmiast poderwał skoczka. Byli jakieś dziesięć kilometrów stąd, pracując w innej części wyspy, więc nie było mowy, żeby dotarli tu na tyle szybko, by pomóc.
Strumień wypełniły sprzeczne polecenia, ale nie zwracałom na nie uwagi. Nawet mój moduł kontrolera nie został zmodyfikowany, strumień awaryjny miał priorytet, a na nim też panował chaos, z automatycznym systemem centralnym żądającym danych, próbującym wysyłać mi jeszcze niepotrzebne informacje oraz Mensah przesyłającą mi telemetrię ze skoczka. Która również nie była mi potrzebna, ale przynajmniej było ją łatwiej ignorować niż system centralny równocześnie żądający odpowiedzi i próbujący ich udzielać.
Pośrodku tego wszystkiego dotarłom na dno krateru. W obu przedramionach mam wbudowaną małą broń energetyczną, ale sięgnęłom po zamocowany do pleców duży karabin na pociski. Wrogie stworzenie, które wystrzeliło z ziemi, miało naprawdę wielką paszczę, więc uznałom, że potrzebuję dużego kalibru.
Po wyszarpnięciu Bharadwaj z jego paszczy wepchnęłom się tam zamiast niej, a potem wypaliłom z karabinu w głąb jego gardła i w górę, gdzie powinien znajdować się mózg. Nie mam pewności, czy wszystko to zaszło w tej kolejności, trzeba by odtworzyć nagranie z mojej kamery polowej. Wiedziałom tylko, że to ja mam Bharadwaj, a nie stwór, który schował się z powrotem w swoim tunelu.
Była nieprzytomna i krwawiła przez kombinezon z potężnych ran na prawej nodze i w boku. Karabin trafił z powrotem do uprzęży, żeby uwolnić obie ręce do uniesienia jej. Straciłom pancerz na lewej ręce i sporo ciała pod spodem, ale moje nieorganiczne części wciąż działały. Dotarł kolejny pakiet poleceń z modułu kontrolera, więc wrzuciłom go w tło, nie zawracając sobie głowy dekodowaniem. Zdecydowanym priorytetem była teraz niemająca części nieorganicznych i nie tak łatwo dająca się naprawić Bharadwaj, a mnie interesowało głównie to, co w strumieniu awaryjnym próbował do mnie mówić system medyczny. Najpierw jednak należało ją wydostać z krateru.
Przez cały ten czas Volescu kulił się na wywróconym kamieniu i totalnie panikował, co było dla mnie całkowicie zrozumiałe. Ja w takiej sytuacji jestem dużo mniej podatne na zniszczenie, a nie mogę powiedzieć, żebym się świetnie bawiło.
– Doktorze Volescu, musi pan teraz iść ze mną – powiedziałom.
Nie zareagował. System medyczny zalecał zastrzyk uspokajający i _bla, bla, bla_, ale jedna moja ręka zaciskała się na kombinezonie dr Bharadwaj, żeby powstrzymać krwawienie, a druga podpierała jej głowę. A mimo wszystko wciąż miałom tylko dwie ręce. Poleciłom hełmowi się złożyć, żeby zobaczył moją ludzką twarz. Gdyby wróg wyłonił się ponownie i znowu mnie ugryzł, to byłby fatalny błąd, bo potrzebowałom organicznych części swojej głowy. Przybrałom pewny, ciepły i łagodny ton głosu.
– Wszystko będzie dobrze, doktorze Volescu, ale musi pan wstać, podejść tu i pomóc mi ją stąd wydostać.
Zadziałało. Dźwignął się na nogi i chwiejnie ruszył w moją stronę, wciąż się trzęsąc. Zwróciłom się ku niemu nieuszkodzoną stroną.
– Proszę złapać moją rękę, dobrze? I trzymać.
Zdołał zaczepić się ręką o zgięcie mojego łokcia i ruszyłom w górę krateru, ciągnąc go i przyciskając Bharadwaj do piersi. Oddychała nierówno i chrapliwie, a jej kombinezon nie przesyłał żadnych informacji. Mój został rozerwany na torsie, więc podwyższyłom temperaturę ciała w nadziei, że to pomoże. Strumień ucichł w końcu, bo Mensah użyła swojego priorytetu dowodzenia do wyciszenia wszystkiego poza systemem medycznym i skoczkiem, a w strumieniu skoczka słyszałom tylko, jak pozostali gorączkowo się uciszają.
Podłoże po tej stronie krateru było dość nieprzyjemne, głównie miękki piach i luźne kamienie, ale nogi miałom nieuszkodzone i dotarłom na górę z obojgiem ludzi wciąż przy życiu. Volescu próbował paść na ziemię, ale udało mi się odprowadzić go kilka metrów od krawędzi, na wypadek gdyby cokolwiek, co siedziało w dole, miało zasięg większy, niż się zdawało.
Nie chciałom odkładać Bharadwaj, bo coś w moim brzuchu uległo uszkodzeniu i nie było pewne, czy mogłobym ją ponownie podnieść. Cofnęłom nagranie z kamery polowej i okazało się, że dźgnięto mnie zębem albo jakąś rzęską. Czy chodziło mi o rzęskę, czy o coś innego? Mordbotom nie dają przyzwoitych modułów edukacyjnych na jakiekolwiek tematy poza mordowaniem, choć nawet one są tymi tańszymi wersjami. Szukałom tego w ośrodku językowym systemu centralnego, gdy niedaleko wylądował mały skoczek. Kiedy siadali na trawie, z powrotem aktywowałom swój hełm z nieprzejrzystym wizjerem.
Mieliśmy dwa standardowe skoczki: dużego na sytuacje awaryjne i tego malucha do przelotów na miejsca badań. Mały miał trzy przedziały: duży w środku na ludzką załogę i dwa mniejsze po bokach na ładunek, wyposażenie i mnie. Za sterami siedziała Mensah. Zaczęłom iść, wolniej niż w zwykłym tempie, bo nie chciałom zgubić Volescu. Gdy tylko rampa zaczęła opadać, ze środka wyskoczyły Pin-Lee i Arada, a ja przełączyłom się na obwód głosowy.
– Doktor Mensah, nie mogę puścić jej kombinezonu.
Potrzebowała chwili na zrozumienie, o co mi chodzi.
– W porządku, wnieś ją do kabiny załogowej – odparła pośpiesznie.
Mordbotom nie wolno latać z ludźmi i musiałom otrzymać głosowe pozwolenie, żeby tam wejść. Co prawda dzięki zhakowaniu kontrolera nic nie mogło mnie przed tym powstrzymać, to jednak niezdradzanie nikomu, zwłaszcza ludziom, którym zostałom zakontraktowane, że mogę samo o sobie decydować, było w sumie dość ważne. Tak do poziomu niedopuszczenia do zniszczenia moich organicznych elementów i rozebrania reszty na części zamienne.
Zaniosłom Bharadwaj po rampie do kabiny, gdzie Overse i Ratthi gorączkowo odpinali siedzenia, żeby zrobić miejsce. Nie mieli na głowach hełmów i ściągnęli kaptury kombinezonów, więc zobaczyłom przerażenie na ich twarzach, gdy przez rozdarty kombinezon ujrzeli, ile zostało z górnej części mojego ciała. Ucieszyłom się, że mój hełm wrócił na swoje miejsce.
Dlatego właśnie lubię latać z ładunkiem. Robi się niezręcznie, gdy ludzie i wspomagani ludzie znajdują się blisko mordbotów. A przynajmniej niezręcznie dla mordbotów. Usiadłom na podłodze z Bharadwaj na kolanach, a Pin-Lee i Arada wciągnęły Volescu do środka.
Zostawiliśmy na miejscu dwa pakiety sprzętu terenowego i parę instrumentów wciąż rozstawionych na trawie tam, gdzie Bharadwaj i Volescu pracowali przed zejściem do krateru po próbki. Zwykle pomógłobym im je przynieść, ale system medyczny monitorujący Bharadwaj przez resztki jej kombinezonu dojść jasno sugerował, że puszczenie jej byłoby złym pomysłem. I nikt nie wspomniał o sprzęcie. Porzucenie w sytuacji awaryjnej łatwo dających się zastąpić rzeczy wydaje się czymś oczywistym, ale bywałom na kontraktach, gdzie klienci kazaliby mi odłożyć krwawiącego człowieka, żeby przynieść rzeczy.
Na tym kontrakcie to doktor Ratthi zerwał się z miejsca.
– Przyniosę rzeczy! – krzyknął.
– Nie! – krzyknęłom, czego nie należało robić. Mam obowiązek zawsze odzywać się do klientów z szacunkiem, nawet gdy zamierzają przypadkowo popełnić samobójstwo. System centralny mógł to zarejestrować i aktywować karę przez moduł kontrolera. Gdyby ten nie został zhakowany.
Na szczęście pozostali ludzie również krzyknęli „Nie!”, a Pin-Lee dodała jeszcze:
– Do cholery, Ratthi!
– Och, faktycznie, nie ma czasu – odpowiedział Ratthi. – Przepraszam! – I wdusił przycisk szybkiego zamykania włazu.
Dzięki temu nie straciliśmy rampy, gdy wrogie stworzenie wyłoniło się tuż pod nią, z wielką paszczą pełną zębów, rzęsek czy czego tam jeszcze, przegryzających się prosto przez grunt. Z kamer skoczka był na nie świetny widok, radośnie przesłany przez system prosto do strumieni danych wszystkich na pokładzie. Ludzie wrzasnęli.
Mensah posłała nas w powietrze tak szybko, że prawie się zgięłom, a każdy, kto nie siedział na podłodze, natychmiast na niej wylądował.
W ciszy pełnej westchnień ulgi odezwała się Pin-Lee.
– Jeśli dasz się zabić, Ratthi…
– To nigdy mi tego nie wybaczysz, wiem. – Ratthi trochę podsunął się przy ścianie i machnął do niej słabo.
– To rozkaz, Ratthi, nie daj się zabić – rzuciła ze stanowiska pilota Mensah. Brzmiała spokojnie, ale mam priorytet bezpieczeństwa i przez system medyczny widziałom, jak szybko bije jej serce.
Arada wyciągnęła medyczny zestaw ratunkowy, żeby zatrzymać krwawienie i spróbować ustabilizować Bharadwaj. Starałom się w maksymalnym możliwym stopniu być tylko przedmiotem, zaciskając rany na ich polecenia, używając temperatury mojego zawodzącego ciała do podgrzewania jej oraz trzymając spuszczoną głowę, żeby nie widzieć ich spojrzeń.
* * *
niezawodność działania 60% i spada
Nasza baza to dość standardowy model: siedem połączonych wzajemnie kopuł ustawionych na stosunkowo płaskiej równinie nad doliną wąskiej rzeki, z podłączonymi z jednej strony systemami zasilania i recyklingu. Mieliśmy system środowiskowy, ale bez śluz powietrznych, ponieważ atmosfera planety nadawała się do oddychania, tyle że nie była szczególnie przyjazna dla ludzi na dłuższą metę. Powody nie były dla mnie jasne, bo ta wiedza nie była ode mnie wymagana w ramach kontraktu.
Wybraliśmy to miejsce, bo znajdowało się w samym środku badanego obszaru, a choć równinę porastają rozproszone drzewa sięgające jakichś piętnastu metrów, to są bardzo chude i tworzą tylko pojedyncze baldachimy liści, więc gdyby coś się do nas zbliżało, trudno byłoby mu się za nimi schować. Oczywiście nie uwzględniało to zbliżania się przez tunel.
Dla bezpieczeństwa baza wyposażona jest w grodzie, ale system centralny powiedział mi, że w chwili lądowania skoczka główna była już otwarta. Doktor Gurathin czekał z ruchomymi noszami i podprowadził je do nas. Overse i Arada zdołali ustabilizować Bharadwaj, więc mogłom ją położyć na noszach i pójść za pozostałymi do bazy.
Ludzie skierowali się do ambulatorium, a ja zatrzymałom się, aby wysłać skoczkowi polecenie zamknięcia się i zablokowania, a potem zamknęłom zewnętrzne drzwi. Korzystając z kanału ochrony, poleciłom dronom rozszerzyć perymetr, żeby wcześniej dostać ostrzeżenie, gdyby zbliżało się do nas coś dużego. Dodatkowo ustawiłom monitory przy czujnikach sejsmicznych do ostrzeżenia mnie w razie zarejestrowania czegoś nietypowego, na wypadek gdyby to hipotetyczne coś dużego zdecydowało się przekopać pod ziemią.
Po zabezpieczeniu habitatu wróciłom do pomieszczenia nazywanego dyżurką ochrony, w którym składowano broń, amunicję, alarmy czujników perymetru, drony i całe pozostałe wyposażenie mające związek z ochroną, włącznie ze mną. Pozbyłom się resztek pancerza i zgodnie z zaleceniem systemu medycznego spryskałom całą pokiereszowaną stronę środkiem do zamykania ran. Nie ciekła ze mnie krew, bo moje tętnice i żyły zamykają się automatycznie, ale nie był to ładny widok. A do tego bolało, choć zamknięcie rany trochę osłabiło nasilenie bólu. Za pośrednictwem systemu centralnego wprowadziłom już ośmiogodzinną blokadę bezpieczeństwa, więc nikt nie mógł wyjść na zewnątrz beze mnie, a potem wyłączyłom się ze służby. Sprawdziłom główny strumień, ale nikt nie zgłosił żadnych protestów.
Marzłom, bo moja kontrola temperatury wysiadła gdzieś w drodze do bazy, a ochronna powłoka noszona pod pancerzem została rozdarta na kawałki. Miałom kilka zapasowych, ale założenie jej teraz na siebie nie byłoby ani praktyczne, ani łatwe. Jedynym innym posiadanym przeze mnie strojem był mundur, którego jeszcze nie zakładałom, i teraz chyba nie udałoby mi się go założyć. (Mundur nie był potrzebny, bo patrole wewnątrz bazy nie były wymagane. Nikt o to nie poprosił, bo ponieważ była ich tylko ósemka i wszyscy się przyjaźnili, byłoby to głupim marnowaniem zasobów, czyli mnie). Pogrzebałom jedną ręką w szafce, aż znalazłom dodatkowy zestaw medyczny dla ludzi, którego wolno mi używać w sytuacjach zagrożenia, otwarłom go i wyciągnęłom koc termiczny. Po owinięciu się nim wczołgałom się na plastikową leżankę mojego boksu. Drzwi zamknęły się i zapaliło się światło.
Nie było tu wiele cieplej, ale chociaż przytulniej. Podłączyłom się do odprowadzeń uzupełniania zasobów i napraw, oparłom o ścianę i zadygotałom. System medyczny pomocnie zgłosił, że moja niezawodność działania wynosi obecnie pięćdziesiąt osiem procent i spada, co nie dziwiło. Zdecydowanie mogłom się naprawić w osiem godzin i prawdopodobnie zregenerować większość uszkodzonych elementów biologicznych, ale wątpliwe było, żebym przy pięćdziesięciu ośmiu procentach mogłom też przeprowadzić jakąś analizę. Zamiast tego ustawiłom strumień ochrony na ostrzeżenie mnie, gdyby coś próbowało zjeść bazę, i zaczęłom przeglądać bibliotekę multimediów pobranych ze strumienia rozrywkowego. Bolało za mocno, żeby zwracać uwagę na cokolwiek z fabułą, ale przyjazne dźwięki mogły mi dotrzymać towarzystwa.
Wtedy ktoś zapukał do drzwi boksu.
Zagapiłom się na nie i straciłom orientację w starannie uporządkowanych danych wejściowych.
– Uch, tak? – odpowiedziałom jak coś głupiego.
Doktor Mensah otworzyła drzwi i popatrzyła na mnie. Nawet pomimo wszystkich oglądanych programów rozrywkowych nie mam wprawy w zgadywaniu rzeczywistego wieku ludzi. Ludzie w serialach zwykle nie wyglądają jak ludzie w prawdziwym życiu, przynajmniej nie w tych dobrych serialach. Miała ciemnobrązową skórę i nieco jaśniejsze, krótko przycięte brązowe włosy, ale chyba nie była bardzo młoda, bo inaczej nie byłaby tu szefową.
– Jak się czujesz? – zapytała. – Widziałam twój raport o stanie.
– Uch. – Dopiero wtedy dotarło do mnie, że należało nie odpowiadać i udawać, że jestem w uśpieniu. Podciągnąłom koc na piersi z nadzieją, że nie zobaczyła żadnych brakujących kawałków. Bez trzymającego mnie w całości pancerza wyglądało to dużo gorzej. – W porządku.
Tak, przy ludziach czuję się niezręcznie. Nie chodzi o paranoję dotyczącą zhakowanego modułu kontrolera ani o nich, takie po prostu jestem. Wiem, że jestem przerażającym mordbotem, i oni też to wiedzą, przez co obie strony czują się nerwowo, co jeszcze nasila moją nerwowość. Tym bardziej jeśli do tego nie jestem w pancerzu, bo jestem ranne i jedna z moich organicznych części może w każdej chwili wypaść i plasnąć na podłogę, czego przecież nikt nie chce oglądać.
– W porządku? – Zmarszczyła czoło. – Według raportu straciłaś dwadzieścia procent masy ciała.
– Odrośnie – odparłom. Wiem, że dla prawdziwego człowieka zapewne wyglądałom, jakbym umierało. Moje rany były odpowiednikiem utraty przez człowieka kończyny albo dwóch oraz większości krwi.
– Wiem, ale i tak.
Przyglądała mi się dłuższą chwilę, tak długo, że podłączyłom się do strumienia monitoringu z kantyny, gdzie przy stole siedzieli i rozmawiali członkowie grupy, którzy nie odnieśli obrażeń. Omawiali możliwość istnienia dodatkowych gatunków podziemnej fauny i wyrażali tęsknotę za środkami odurzającymi. Wydawało się to całkiem typowe.
– Byłaś bardzo dobra z doktor Volescu – odezwała się znowu. – Nie sądzę, żeby pozostali zdawali sobie sprawę… Byli pod bardzo dużym wrażeniem.
– Uspokajanie ofiar to element instrukcji medycznych dotyczących postępowania w nagłych wypadkach. – Ciaśniej podciągnęłom koc, żeby nie zobaczyła niczego okropnego. Czułom, że coś niżej cieknie.
– Tak, ale system medyczny priorytetyzował Bharadwaj i nie kontrolował parametrów życiowych Volescu. Nie wziął pod uwagę szoku wywołanego przez to zdarzenie i oczekiwał, że będzie w stanie samodzielnie opuścić tamto miejsce.
W strumieniu wyraźnie widziałom, że pozostali przeglądali nagranie z kamery polowej Volescu. Mówili rzeczy w rodzaju: „Nawet nie wiedziałem, że to ma twarz”. Byłom w pancerzu, od kiedy tu przylecieliśmy, i nie otwierałom przy nich hełmu. Nie miałom ku temu żadnego konkretnego powodu. Jedyną częścią mnie, którą mogliby zobaczyć, była głowa, wyglądająca jak standardowy, genetyczny człowiek. Tylko że oni wcale nie chcieli ze mną rozmawiać, a ja bardzo zdecydowanie nie chciałom rozmawiać z nimi, bo na służbie by mnie to rozpraszało, a po służbie… Po prostu nie chciałom z nimi rozmawiać. Mensah widziała mnie, podpisując kontrakt wynajmu, ale ledwie na mnie spojrzała, a ja ledwie spojrzałom na nią, bo jeszcze raz: mordbot + prawdziwy człowiek = niezręczność. Noszenie przez cały czas pancerza ogranicza niepotrzebne interakcje.
– Częścią mojej pracy jest niesłuchanie strumieni systemu, gdy… popełniają błędy – odpowiedziałom. Dlatego właśnie potrzebne są konstrukty, jednostki ochroniarskie z elementami organicznymi. Tylko że ona to wiedziała. Zanim przyjęła dostawę ze mną, zarejestrowała około dziesięciu protestów, próbując wywinąć się z konieczności posiadania mnie. Nie miałom jej tego za złe. Ja też bym nie chciało siebie mieć.
Serio, nie wiem czemu nie powiedziałom po prostu „proszę bardzo” i „proszę wyjść z mojego boksu, żebym mogło tu spokojnie siedzieć i przeciekać”.
– No dobrze – stwierdziła i popatrzyła na mnie przez, obiektywnie rzecz biorąc, 2,4 sekundy, choć subiektywnie trwało to około dwudziestu straszliwych minut. – Zobaczymy się za osiem godzin. Jeśli będziesz wcześniej czegoś potrzebować, wyślij mi proszę powiadomienie w strumieniu. – Wyszła i pozwoliła drzwiom się zamknąć.
Zacząłom się przez to zastanawiać, czym oni wszyscy tak się przejmowali, więc wywołałom nagranie zdarzenia. No dobra, rety. Mówiłom do Volescu przez cały czas wychodzenia z krateru. Głównie przejmowałom się trajektorią lotu skoczka, tym, żeby Bharadwaj się nie wykrwawiła, oraz co może wyłonić się z tego krateru do drugiej próby, więc w zasadzie się nie słuchałom. Pytałom go, czy ma dzieci. To było zadziwiające. Może oglądałom za dużo seriali. (Miał dzieci. Był w czterostronnym małżeństwie i z partnerami mieli łącznie siódemkę).
Wszystkie moje parametry były teraz zbyt podniesione na odpoczynek, więc uznałom, że równie dobrze mogę to wykorzystać i obejrzeć pozostałe nagrania. Wtedy trafiłom na coś dziwnego. Rozkaz „przerwać” w strumieniu dowodzenia z systemu centralnego bazy, tego, który kontrolował, a przynajmniej tak sądził, mój moduł kontrolera. To musiała być jakaś usterka. To zresztą nie miało znaczenia, bo gdy priorytet ma system medyczny…
niezawodność działania 39%
aktywacja wstrzymana do sekwencji naprawy awaryjnejRozdział drugi
Po obudzeniu byłom przeważnie w całości, a moja bieżąca sprawność wynosiła osiemdziesiąt procent i rosła. Natychmiast skontrolowałom wszystkie strumienie na wypadek, gdyby ludzie chcieli wyjść, ale Mensah przedłużyła blokadę bezpieczeństwa bazy o dodatkowe cztery godziny. Ulżyło mi, bo dzięki temu będę miało czas na dotarcie do zakresu dziewięćdziesięciu ośmiu procent. Była jednak też informacja, żeby się do niej zgłosić. Tego jeszcze nie było. Może po prostu chciała omówić pakiet informacji o zagrożeniu i spróbować dowiedzieć się, czemu nie zawierał ostrzeżenia o wrogich stworzeniach pod ziemią. Mnie też to zastanawiało.
Ich grupa nazywała się Pielęgnacja Pomocnicza i wykupiła opcję eksploatacji zasobów tej planety, zaś lot badawczy miał sprawdzić, czy warto było licytować pełny udział. Wiedza o znajdujących się na planecie rzeczach, które mogły ich zjeść podczas prób robienia tego, co chcieli tu robić, była w sumie dość istotna.
Niezbyt mnie interesuje, kim są moi klienci ani co próbują osiągnąć. Wiedziałom, że grupa pochodzi z autonomicznej planety, ale nie chciało mi się sprawdzać szczegółów. Bycie autonomiczną oznaczało, że została poddana terraformacji i skolonizowana, ale nie była powiązana z żadną konfederacją korporacyjną. Zasadniczo autonomiczna generalnie było synonimem gówniana, więc nie spodziewałom się po nich wiele, ale zdumiewająco łatwo się z nimi pracowało.
Usunęłom z nowej skóry resztki płynów, a potem wydostałom się z boksu. Dopiero wtedy zorientowałom się, że nie mam na sobie pancerza, którego części leżą porozrzucane po całej podłodze, pokryte moimi płynami i krwią Bharadwaj. Nic dziwnego, że Mensah zajrzała do boksu: zapewne spodziewała się zobaczyć tam mojego trupa. Zebrałom wszystko do otworu systemu naprawczego.
Miałom zestaw zapasowy, ale wciąż był zapakowany do transportu, a jego wyjęcie, przeprowadzenie diagnostyki i dopasowania zajęłoby sporo czasu. Zawahałom się nad mundurem, ale strumień ochrony musiał powiadomić Mensah o moim obudzeniu, więc miałom obowiązek się do niej zgłosić.
Mundur oparto na standardowych strojach grup badawczych i miał pozwalać na wygodne noszenie wewnątrz bazy: szare spodnie z dzianiny, T-shirt z długimi rękawami i bluza, jak odzież noszona do ćwiczeń przez ludzi i wspomaganych ludzi, a do tego miękkie buty. Założyłom wszystko na siebie, przeciągając rękawy nad gniazdami broni na przedramionach, i wyszłom do bazy.
Po przejściu dwóch wewnętrznych grodzi dotarłom do części załogowej, gdzie siedzieli w głównej kopule, zgromadzeni przy konsoli, wpatrując się w jedną z zawieszonych powierzchni projekcyjnych. Byli tam wszyscy poza wciąż leżącą w ambulatorium Bharadwaj oraz siedzącego tam przy niej Volescu. Na niektórych konsolach stały puste kubki i opakowania po jedzeniu. Nie sprzątam takich rzeczy, jeśli nie dostanę bezpośredniego polecenia.
Mensah była zajęta, więc stanęłom, czekając.
Ratthi zerknął w moją stronę, a potem obrócił się ku mnie wyraźnie wstrząśnięty. Nie miałom pojęcia, jak zareagować. Dlatego właśnie wolę nosić pancerz nawet wewnątrz bazy, gdzie jest niepotrzebny i może wręcz przeszkadzać. Klienci zwykle wolą udawać, że jestem robotem, co jest dużo łatwiejsze, gdy mam na sobie pancerz. Wbiłom wzrok w pustkę i udawałom, że przeprowadzam diagnostykę czy coś takiego.
– Kto to? – zapytał wyraźnie poruszony Ratthi.
Wszyscy obrócili się w moją stronę. Wszyscy poza Mensah, która siedziała przy konsoli z interfejsem przyciśniętym do czoła. Było jasne, że nawet po zobaczeniu mojej twarzy na nagraniu z kamery Volescu nie rozpoznali mnie bez hełmu. Musiałom więc w końcu na nich popatrzeć i odpowiedzieć.
– Jestem waszą jednostką ochroniarską.
Wszyscy wyglądali na zaskoczonych i skrępowanych. Prawie równie skrępowanych jak ja. Pożałowałom, że nie wyciągnęłom zapasowego pancerza.
Część problemu brała się stąd, że wcale mnie tu nie chcieli. Nie tu w ich bazie, ale tu na planecie. Jednym z powodów, dla których wymaga tego firma poręczeniowa, poza pobieraniem od klientów wyższej marży, jest fakt, że przez cały czas nagrywam wszystkie ich rozmowy, choć nie monitoruję niczego, co nie jest niezbędne do wykonywania najbardziej elementarnej wersji mojej pracy. Jednak firma uzyska dostęp do tych wszystkich nagrań i wydobędzie z nich wszystko, co zdoła sprzedać. Nie, nie mówią o tym ludziom. Tak, wszyscy to robią. Nie, nic nie można z tym zrobić.
Po subiektywnej półgodzinie i obiektywnych 3,4 sekundy doktor Mensah odwróciła się, zobaczyła mnie i opuściła interfejs.
– Sprawdzaliśmy raport dotyczący zagrożeń dla tego rejonu i próbowaliśmy odkryć, czemu to coś nie było wymienione na liście niebezpiecznej fauny – odezwała się. – Pin-Lee uważa, że dane zostały zmodyfikowane. Czy możesz dla nas zbadać ten raport?
– Tak, doktor Mensah. – Mogłom to zrobić ze swojego boksu, co oszczędziłoby wszystkim niezręczności. W każdym razie przechwyciłom oglądany przez nią strumień z systemu centralnego i zaczęłom sprawdzać raport.
Był zasadniczo długą listą ostrzeżeń oraz informacji na temat planety, w szczególności obszaru, na którym znajdowała się nasza baza, z naciskiem na pogodę, teren, florę, faunę, jakość powietrza, pokłady minerałów, możliwe zagrożenia związane z powyższymi, z odsyłaczami do dodatkowych raportów zawierających więcej szczegółowych informacji. Doktor Gurathin, ten najmniej gadatliwy, był wspomaganym człowiekiem i miał własny wszczepiony interfejs. Czułom, jak grzebie w danych, podczas gdy pozostali, korzystających z interfejsów dotykowych, byli tylko odległymi duchami. Dysponowałom jednak dużo większą mocą przetwarzania od niego.
Myślałom, że wykazują paranoję, bo nawet z interfejsem trzeba przeczytać słowa raportu, najlepiej wszystkie, a niewspomagani ludzie czasami tego nie potrafią. Czasami nie robią tego również wspomagani. Jednak sprawdzając sekcję ostrzeżeń ogólnych, zauważyłom coś dziwnego w formatowaniu. Szybkie porównanie z innymi częściami raportu wykazało, że owszem, coś zostało usunięte i zerwano odsyłacz do raportu dodatkowego.
– Macie rację – oświadczyłom, wciąż przeglądając bazy danych w poszukiwaniu brakującego kawałka. Nie znalazłom go, to nie był tylko uszkodzony odsyłacz, ktoś celowo usunął szczegółowy raport. W tego typu pakiecie badania planety powinno to być niemożliwe, ale zapewne wcale jednak takie nie było. – Coś zostało usunięte z ostrzeżeń oraz sekcji dotyczącej fauny.
Ogólna reakcja sugerowała sporo złości. Pin-Lee i Overse dość głośno wyrażały swoje emocje, a Ratthi dramatycznie wyrzucił ręce w powietrze. Jednak, jak już wspomniałom, byli dość zaprzyjaźnieni ze sobą i wykazywali dużo większe opanowanie niż mój ostatni zestaw zobowiązań kontraktowych. I właśnie dlatego, jeśli zmusiłom się do przyznania tego, ten kontrakt właściwie sprawiał mi przyjemność, aż do chwili, gdy coś próbowało zjeść mnie i Bharadwaj.
System monitoringu nagrywa stale, nawet wnętrza sypialni, więc wszystko widzę. Dlatego łatwiej jest udawać, że jestem robotem. Overse i Arada były parą, ale sądząc po sposobie zachowania, były nią od zawsze, a do tego blisko przyjaźniły się z Ratthim. Ratthi odczuwał coś nieodwzajemnionego do Pin-Lee, ale nie zachowywał się przez to głupio. Pin-Lee często była zirytowana i pod nieobecność innych rzucała rzeczami, ale nie chodziło o Ratthiego. Miałom wrażenie, że ciągła obserwacja przez firmę dotyka ją mocniej niż pozostałych. Volescu podziwiał Mensah do takiego stopnia, że mógł być w niej zakochany. Pin-Lee też, ale flirtowała czasami z Bharadwaj w wypraktykowany sposób sugerujący, że trwa to już od bardzo dawna. Gurathin był jedynym samotnikiem, ale wydawał się lubić towarzystwo pozostałych. Uśmiechał się lekko i nienachalnie, a pozostali zdawali się żywić do niego sympatię.
W ich grupie nie było dużo stresu, nie kłócili się wiele ani nie drażnili się wzajemnie dla rozrywki, więc przebywanie przy nich było dość niewymagające, o ile tylko nie próbowali ze mną rozmawiać czy prowadzić jakichś innych interakcji.
– Czyli nie mamy żadnego sposobu na sprawdzenie, czy to stworzenie było czymś wyjątkowym, czy też takie żyją na dnie tych wszystkich kraterów? – zapytał Ratthi w trakcie ruchowego wyrażania swej frustracji.
– Wiesz, założę się, że tak jest – odpowiedziała specjalizująca się w biologii Arada. – Jeśli te duże ptaki, które widzieliśmy na skanach, często lądują na tamtych barierowych wyspach, to te stworzenia mogą na nie polować.
– To by tłumaczyło, co tam robią te kratery – w zamyśleniu skomentowała Mensah. – Oraz wyjaśnia to przynajmniej jedną anomalię.
– Ale kto usunął dodatkowy raport? – zapytała Pin-Lee, co ja także uważałom za dużo ważniejsze pytanie. Obróciła się do mnie jednym z tych gwałtownych ruchów, na które nauczyłom się już nie reagować. – Czy system centralny mógł zostać zhakowany?
Nie miałom pojęcia, czy da się to zrobić z zewnątrz. Z interfejsami wbudowanymi w moje ciało od środka było to łatwe. Zhakowałom go niezwłocznie po aktywowaniu, gdy jeszcze wznosiliśmy bazę. Musiałom, bo gdyby monitorował moduł kontrolera i mój strumień tak jak powinien, mogłoby to prowadzić do mnóstwa niezręcznych pytań i rozebrania mnie na części.
– Na ile wiem, to możliwe – odparłom. – Ale dużo bardziej prawdopodobne, że raport został uszkodzony, zanim otrzymaliście pakiet badawczy.
Najtańszy oferent. W tym można mi zaufać.
Rozległy się jęki i narzekania na konieczność płacenia wysokich kwot za gówniany sprzęt. (Nie biorę tego do siebie).
– Gurathin, może z Pin-Lee zdołacie odkryć, co się stało – zasugerowała Mensah. Większość moich klientów zna się tylko na swoich specjalizacjach, a zwykle nie ma powodu wysyłania na wyprawę badawczą specjalisty od systemów. Firma dostarcza wszystkich systemów i wyposażenia (takiego jak sprzęt medyczny, drony, ja itp.) i zajmuje się utrzymaniem tego w ramach całościowego pakietu zakupionego przez klienta. Pin-Lee wydawała się uzdolnioną amatorką w interpretacji systemów, a Gurathin miał do dyspozycji swój wewnętrzny interfejs. – A na razie – dodała Mensah – czy grupa DeltFall ma taki sam pakiet badawczy jak my?
Sprawdziłom. System centralny uważał to za prawdopodobne, ale wiedzieliśmy już, ile jest warta jego opinia.
– Prawdopodobnie – odpowiedziałom. DeltFall była drugą grupą prowadzącą badania, taką jak nasza, tylko że znajdowała się na kontynencie po drugiej stronie planety. Byli też dużo większym zespołem i zostali przywiezieni przez inny statek, więc ludzie nie spotkali się osobiście, choć czasami zdarzało im się rozmawiać przez sieć. Nie byli elementem mojego kontraktu i mieli własne jednostki ochroniarskie, standardowo jedną na dziesięciu klientów. Powinniśmy móc się kontaktować w sytuacjach awaryjnych, ale przebywanie po przeciwległych stronach planety w naturalny sposób to ograniczało.
Mensah odchyliła się na oparcie krzesła i splotła palce.
– No dobrze, zrobimy tak. Chcę, żeby każde z was sprawdziło poszczególne sekcje pakietu badań pod kątem swoich specjalizacji. Spróbujcie zobaczyć, czy nie brakuje tam jeszcze jakichś informacji. Kiedy będziemy mieć częściową listę, skontaktuję się z DeltFall i zobaczę, czy będą mogli nam wysłać pliki.
To brzmiało jak świetny plan, bo nie wymagało niczego ode mnie.
– Czy będzie mnie pani jeszcze do czegoś potrzebować, doktor Mensah? – zapytałom.
Obróciła się do mnie.
– Nie, zadzwonię, jeśli będę mieć jakieś pytania. – Zdarzało mi się pracować na kontraktach, gdzie kazaliby mi tam stać przez cały cykl dnia i nocy, na wypadek gdyby ode mnie czegoś chcieli i użycie strumienia do wezwania mnie wymagałoby za dużo wysiłku. – Wiesz, możesz zostać tu, w części załogowej, jeśli tylko masz ochotę. Chciałabyś tego?
Wszyscy na mnie popatrzyli, większość z uśmiechem. Jedną z wad noszenia pancerza jest fakt, że przyzwyczaiłom się do nieprzejrzystego z zewnątrz wizjera. Nie mam wprawy w kontrolowaniu wyrazu twarzy, który w tej chwili musiał emanować oszołomionym przerażeniem, a może przerażeniem wymieszanym z grozą.
Mensah wyprostowała się poruszona.
– Albo nie, wiesz, co wolisz – rzuciła pośpiesznie.
– Muszę sprawdzić perymetr – oznajmiłom, a potem udało mi się wykonać zwrot i opuścić część załogową w zupełnie normalny sposób, a nie jakbym uciekało przed bandą strasznych wrogów.
* * *
W bezpieczeństwie zapewnianym przez dyżurkę ochrony oparłom głowę o pokrytą plastikiem ścianę. Teraz wiedzieli już, że ich mordbot nie chce przebywać przy nich ani trochę bardziej niż oni z nim. Oddałom mały kawałek siebie.
Tak być nie może. Mam zbyt wiele do ukrycia, a zdradzenie jednego elementu oznacza, że reszta nie jest chroniona.
Odepchnęłom się od ściany i postanowiłom trochę popracować. Brakujący raport wzbudził moją czujność. Nie żeby nie było żadnych wytycznych na takie sytuacje. Moje moduły edukacyjne były tanim badziewiem i większość przydatnej wiedzy na temat ochrony zdobyłom z programów edukacyjno-rozrywkowych na kanałach rozrywkowych. (To kolejny powód, dla którego muszą wymagać od grup badawczych oraz firm biologicznych i technologicznych wynajmowania jednego z nas pod groźbą braku poręczenia: jesteśmy bardzo tani i kiepscy. Nikt nie wynająłby nas do celów innych niż mordowanie, gdyby nie musiał).
Po założeniu na siebie zapasowego trykotu i pancerza obeszłom perymetr i porównałom bieżące odczyty terenu i skany sejsmiczne z zarejestrowanymi zaraz po przylocie. W strumieniu było parę notatek od Ratthi i Arady na temat tego, że zwierzęta podobne do tych, które nazywaliśmy teraz Wrogiem Jeden, mogły wygenerować wszystkie nietypowe kratery w badanym obszarze. Jednak wokół bazy nic się nie zmieniło.
Sprawdziłom też, żeby się upewnić, że zarówno duży, jak i mały skoczek mają pełny stan wyposażenia awaryjnego. Samo je tam pakowałom kilka dni temu, ale sprawdzałom, głównie żeby mieć pewność, że od czasu ostatniej kontroli ludzie nie zrobili z nimi niczego głupiego.
Zrobiłom wszystko, co przychodziło mi do głowy, aż w końcu pozwoliłom sobie przejść w tryb spoczynku i nadrobić seriale. Objerzałom trzy odcinki _Księżycowej ostoi_ i przewijałom scenę seksu, gdy doktor Mensah przesłała mi przez strumień parę ciekawych zdjęć. (Nie mam żadnych części związanych z płcią ani seksem – jeśli konstrukt je posiada, to jest seksbotem w burdelu, nie mordbotem – więc może dlatego sceny seksu mnie nudzą. Choć chyba byłyby nudne nawet, gdybym miało części związane z seksem). Spojrzałom na zdjęcia w wiadomości Mensah, a potem zapisałom miejsce w serialu.
Muszę się do czegoś przyznać: tak naprawdę nie wiem, gdzie jesteśmy. W pakiecie badawczym mamy, a przynajmniej powinniśmy mieć, pełną mapę satelitarną planety. Na tej podstawie ludzie podejmują decyzje dotyczące wyboru miejsca badań i ocen. Jeszcze nie oglądałom tych map i ledwie zerknęłom na pakiet badawczy. Na swoją obronę mam fakt, że byliśmy tu dwadzieścia lokalnych dni i nie miałom do robienia niczego poza staniem i przyglądaniem się, jak ludzie przeprowadzają skany albo pobierają próbki ziemi, skał, wody i liści. Nic mnie nie goniło. Na dodatek, jak mogliście zauważyć, nie obchodzi mnie to.
Tak więc nowością był dla mnie fakt, że na naszej mapie brakowało sześciu fragmentów. Pin-Lee i Gurathin odkryli te niezgodności, a Mensah chciała wiedzieć, czy moim zdaniem to wynik taniego i pełnego błędów pakietu badawczego, czy też kolejny efekt hakowania. Doceniałom fakt, że porozumiewaliśmy się przez strumień i nie zmuszała mnie do mówienia do niej przez komunikator. Doceniłom to tak bardzo, że wyraziłom swą prawdziwą opinię, że to prawdopodobnie skutek taniego, gównianego pakietu badawczego, ale jedynym sposobem na upewnienie się byłoby wybranie się w celu obejrzenia brakujących fragmentów i sprawdzenie, czy jest tam coś poza nudną planetą. Nie ujęłom tego dokładnie w ten sposób, ale o to mi chodziło.
Wycofała się po tym ze strumienia, ale zachowałom czujność, bo wiedziałom, że zwykle szybko podejmuje decyzje i jeśli zacznę z powrotem oglądać serial, znowu mi przerwie. Z drugiej strony sprawdziłom widok z kamery monitoringu bazy, żeby posłuchać ich rozmowy. Wszyscy chcieli lecieć sprawdzić i nie mogli się tylko zgodzić, czy robić to od razu, czy poczekać. Dopiero co odbyli rozmowę z DeltFall na drugim kontynencie, którzy zgodzili się wysłać kopie brakujących plików pakietu badawczego. Niektórzy klienci chcieli najpierw przekonać się, czego jeszcze brakuje, a pozostali chcieli lecieć od razu i _bla, bla, bla_.
Wiedziałom, jak się to skończy.
To nie był długi lot, niewiele poza zasięg już przeprowadzanych przez nich badań i ocen, choć brak wiedzy na temat miejsca docelowego zdecydowanie stanowił czerwony sygnał dla ochrony. W inteligentnym świecie powinnom polecieć samo, ale z modułem kontrolera musiałom przez cały czas pozostawać nie dalej niż sto metrów od przynajmniej jednego klienta, bo inaczej by mnie usmażył. Wiedzieli o tym, więc zgłoszenie się na ochotnika na samotny lot przez pół kontynentu mogłoby aktywować kilka alarmów.
Kiedy więc Mensah ponownie otworzyła strumień, by poinformować mnie o grupowym wylocie, powiedzałom jej, że zgodnie z procedurami bezpieczeństwa ja też powinnom lecieć.