- W empik go
Pan Garcia - ebook
Pan Garcia - ebook
Trzeci tom serii „Mr” legendarnej zagranicznej autorki!
Poznała go w kawiarni, gdzie pracowała jako baristka. Gdy tylko go zobaczyła, wiedziała jedno: ten mężczyzna był najseksowniejszym facetem, jakiego kiedykolwiek w życiu spotkała. Był nieziemsko przystojny, starszy od niej i skrywający w spojrzeniu coś takiego, co mogła określić tylko w jeden sposób – mrok.
Dowiedziała się, że nieznajomy nazywa się Sebastian Garcia. Mężczyzna ewidentnie nie lubił kawy, którą mu przygotowywała, jednak każdego dnia wracał po następną. A może wcale nie chodziło o kawę?
Pewnego dnia spotkali się poza kawiarnią. April szybko zrozumiała, że ten mrok, który dostrzegła w jego spojrzeniu, to nie przypadek – jego dusza była czarna jak noc. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8320-688-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Umiejętność docenienia; gotowość, by okazać uznanie
i odwzajemnić życzliwość.
On był boski: starszy i dystyngowany.
Wiedziałam, że oznaczał kłopoty w chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały.
Poznaliśmy się, gdy pracując w kawiarni, po raz pierwszy musiałam zaparzyć samodzielnie kawę.
Uśmiechnął się, a ja przepadłam… A potem posmakował mojej kawy i wyrzucił ją do kosza.
Zrobił tak samo następnego dnia, i następnego.
Nie cierpiał tej kawy, a jednak ciągle wracał.
Wiedziałam, o co chodziło w jego grze.
Określił moją kawę śmiercią w kubku.
Ja nazwałam go darem bożym dla kobiet.
Nie kłamałam.
Potem wpadliśmy na siebie poza kawiarnią i właśnie wtedy zrobiło się interesująco.
Nie był już tak czarujący i słodki. Ani z nienagannymi manierami.
Pan Garcia miał ciemniejszą stronę, jego apetyt był ogromny. Wręcz nienasycony.
Wzbudził we mnie ogień.
Nie będąc w stanie z tym walczyć, zakochaliśmy się w sobie nawzajem na zabój.
Jak nigdy przedtem.
Ale jego demony są mroczne. Zupełnie jak moje.
Nie jestem pewna, czy nam się uda, ale wiem, że mam dwie możliwości.
Odejść teraz, by ocalić siebie.
Albo spróbować wytrwać i pozwolić miłości być drogowskazem.
Wybieram drugą opcję.1
April
Rzeka pojazdów gna z ogłuszającą prędkością. Ludzie jak mrówki dopasowują się do tego wiru, sunąc zatłoczonymi chodnikami. Godziny porannego szczytu w Londynie zawsze są gorączkowe. Pędząca w zawrotnym tempie masa najbardziej zapracowanych ze wszystkich pracujących ludzi, wśród nich ja, niczym się nie różniąc, spieszę na swoją zmianę w kawiarni.
Jak zwykle jestem spóźniona, ponieważ uczyłam się prawie do rana. Naprawdę muszę dostać najwyższą ocenę z testu, który zdaję dzisiaj po południu. Wspaniale było otrzymać pełne stypendium na studia prawnicze, ale mieszkanie na drugim końcu świata, z dala od rodziny i przyjaciół już takie nie jest. Jeśli uda mi się osiągnąć wystarczająco wysoką średnią, mam szansę na przeniesienie z powrotem do Stanów, żeby tam kontynuować studia. Wtedy miałabym przy sobie rodzinę, a bycie spłukaną studentką nie byłoby przynajmniej tak cholernie samotne.
Podbiegam do zatłoczonego skrzyżowania czterech dróg. Jest pełne samochodów, a chodniki – ludzi czekających na zmianę świateł, żeby przejść na drugą stronę ulicy. Staję razem z nimi, czekam, i wtedy dostrzegam mężczyznę siedzącego pod sklepem, potarganego i bez butów. W zasadzie klęczy i wystawia przed sobą kubek, prosząc ludzi wokół o drobne. Wyjmuję portfel, ale, cholera, nie mam przy sobie gotówki.
Serce mi się ściska, bo wszyscy udają, że go nie widzą, jakby nie istniał albo się nie liczył – taka plama na społeczeństwie. Jak mogliśmy stać się tak obojętni wobec bezdomnych i biednych? Ludzie od razu zakładają, że to ćpun. Właśnie tak usprawiedliwiają ignorowanie go. Sądzą, że jeśli zareagują, będą tylko podtrzymywać jego uzależnienie. Myślą, że trzeba być okrutnym, żeby komuś pomóc. Naprawdę tego nie pojmuję. Wzdycham na myśl o rzeczywistości, która mnie przygnębia: wypełnionej markowymi rzeczami i rządami mediów społecznościowych. Wszystkim, do czego ten biedny człowiek tak bardzo nie pasuje.
Kątem oka zauważam zatrzymującego się przed nim mężczyznę. Jest wysoki, ubrany w drogi garnitur, ma czarne włosy i przystojną twarz. Sprawia wrażenie bogatej i ważnej osoby. Stoi i patrzy z góry na żebrzącego. O nie, co on zamierza zrobić? Kopnie go za to, że biedak zbiera pieniądze na ulicy? Zadzwoni na policję? Albo gorzej…
Mężczyzna przyklęka na kolano przed bezdomnym, a ja czuję, że ściska mi się serce. Światło się zmienia, ale za bardzo martwi mnie ta sytuacja, żeby przejść przez ulicę. Muszę zobaczyć, co zrobi ten facet. Lepiej, żeby go nie szarpał, bo mogę stracić nad sobą panowanie.
Jest nieszkodliwy. Zostaw go w spokoju.
W głowie już pojawia mi się wizja, w której kopię tego przystojniaka w jaja, broniąc żebraka.
Głupi, bogaty palant.
Mężczyzna w garniturze coś mówi – na co bezdomny kiwa głową – a następnie sięga do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyjmuje portfel, z niego banknot pięćdziesięciofuntowy i podaje go żebrzącemu.
Co?
Zadaje bezdomnemu jeszcze jakieś pytanie, a ten uśmiecha się tak, jakby sam Bóg właśnie zesłał mu cudowny dar. Następnie żebrak wyciąga dłonie, by uścisnąć rękę przystojniaka, który bez wahania odpowiada tym samym. Bogaty facet prostuje się z uprzejmym skinieniem, kompletnie nieświadomy ludzi wokół, żegna się, odwraca i przechodzi przez ulicę. Patrzę, jak odchodzi, i uśmiecham się do siebie, czując, że moja wiara w ludzkość została przywrócona.
Wow, to było niespodziewane. Ruszam dalej sprężystym krokiem, sama również w końcu przechodząc przez ulicę. Kontynuuję swoją drogę do pracy, mijam dwie przecznice. Nagle zauważam przed sobą tego samego mężczyznę w garniturze. Wyciągam szyję, żeby lepiej mu się przyjrzeć, i dostrzegam, że właśnie dezynfekuje dłonie środkiem z małej buteleczki, którą wyjął z kieszeni. Serce mi rośnie. Czekał, aż znajdzie się poza zasięgiem wzroku bezdomnego, zanim oczyścił dłonie.
Musi być troskliwy.
Zatrzymuję się i przyglądam mu. Jest naprawdę przystojny, prawdopodobnie lekko po trzydziestce. Zastanawiam się, kim jest jego żona. Cholerna szczęściara. Założę się, że ich dzieci są z pewnością dobrze wychowane.
Mężczyzna znika za rogiem, a ja odwracam się i wchodzę do kawiarni, w której pracuję – dzwoneczek nad drzwiami obwieszcza moje przybycie. Monica podnosi wzrok znad kasy.
– Hej.
– Cześć. – Uśmiecham się i mijam ją, żeby zostawić torebkę w szafce na zapleczu.
Kawiarnia jest pełna, wszystkie miejsca są zajęte. Niech to, miałam nadzieję na spokojny poranek. Muszę oszczędzać energię na popołudniowy egzamin.
– Hej, laska – mówi Lance, niosąc pudło kubków z zaplecza.
– Myślałam, że pracujesz wieczorem. – Marszczę brwi.
– Wezwali mnie – wzdycha. – Cholernie nie mam dzisiaj ochoty na ten pieprzony grajdoł.
– Witaj w klubie.
Nakładam biało-czarny fartuszek i zawiązuję go na plecach, zanim staję na swoim miejscu przy kasie.
– Zajmę się tym. – Szturcham Monikę biodrem, a ona zatacza się w bok.
– Cieszę się – mamrocze. – Umieram na bourbonozę.
– Bourbon jest zły. To cholerstwo cię zabije – szepczę.
Podchodzi kolejna osoba z kolejki.
– Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
– Macie kozie mleko? – pyta modnie ubrana kobieta.
– Mmm. – Odwracam się, żeby zapytać Monicę, ale dziewczyna już zniknęła. Nigdy wcześniej nie słyszałam o kozim mleku.
– Poproszę szafranowe latte z kozim mlekiem – mówi klientka.
– Pozwoli pani, że sprawdzę. – Szybko wychodzę na zaplecze, żeby się skonsultować. Lance właśnie otwiera pudła. – Sprzedajemy szafranowe latte z kozim mlekiem?
Chłopak się krzywi.
– A kto, u diabła, chciałby pić takie gówno?
– Tamta wariatka.
– Ja pierdolę – mamrocze. – Ludzie za bardzo starają się być trendy. Szafranowe z kozim mlekiem. Teraz słyszałem już wszystko.
– Czyli nie?
– Za cholerę. – Rozrywa pudło. – To strefa wolna od koziego mleka.
Chichoczę. Monica mija nas i rusza w głąb korytarza.
– Idę do łazienki. Niedobrze mi.
– Wszystko w porządku? – wołam, patrząc, jak biegnie do drzwi.
– Co się z nią dzieje? – pyta Lance.
– Kac. Bourbon.
Lance krzywi się ponownie.
– Paskudnie.
– Zmień mnie przy ekspresie, dobra? – woła Monica, zanim zatrzaskuje za sobą drzwi.
Wracam na salę i widzę, że już czeka na mnie ogromna kolejka. Świetnie.
– Niestety, nie mamy szafranowego z kozim mlekiem.
– Dlaczego nie? – pyta klientka.
– Nie mamy tego w ofercie. Przykro mi. – Uśmiecham się sztucznie. – To kawiarnia wolna od koziego mleka.
– To nie jest odpowiedź. Chcę rozmawiać z menedżerem.
Oj, odpieprz się, suko. Nie mam dzisiaj nastroju na takie jak ty. Menedżera nie ma teraz nawet na miejscu.
– Natychmiast! – żąda.
Posyłam jej kolejny sztuczny uśmiech.
– Pójdę po niego. – Maszeruję na zaplecze do Lance’a. – Chce się widzieć z menedżerem.
– Kto?
– Laska od kozy.
– Po co?
– Nie wiem. Pieprzone kozy! Podejdź tam, proszę.
Wracam do kasy.
– Kierownik za chwilę podejdzie. – Uśmiecham się. – Mogłaby pani przejść na bok, żebym obsłużyła następnego klienta?
Piorunuje mnie wzrokiem i zakłada ręce na piersi, ale usuwa się na bok i czeka.
– W czym mogę pomóc? – pytam następnego mężczyznę.
– Cześć. – Klient uśmiecha się szeroko. O Boże… nie ty. – To ja, Michael.
– Tak. – Krzywię się. – Pamiętam. Cześć, Michael. Co ci podać?
– Poproszę to, co zwykle. – Puszcza oczko.
Przyjmuję jego zamówienie i słyszę dzwonek nad drzwiami, sygnalizujący wejście następnego klienta.
– To będzie cztery dziewięćdziesiąt pięć – mówię chłodno.
Biorę kartę Michaela i przesuwam ją przez czytnik. Staram się nie podtrzymywać z nim rozmowy, bo za bardzo flirtuje.
– Chcę kozie mleko. – Słyszę z boku żądanie kobiety.
– Cóż, nie mamy go – odpowiada Lance. Po tonie jego głosu poznaję, że również nie jest dzisiaj w nastroju na te bzdury.
– Macie natychmiast dodać je do oferty.
Zerkam na Lance’a. Jego twarz wyraża żądzę mordu, przygryzam wargę, żeby ukryć uśmiech.
– Proszę posłuchać, jeśli chce pani koziego mleka, będzie pani musiała pójść gdzie indziej. Nam nie podoba się pomysł dojenia kóz.
– Wolicie doić krowy?
– Albo wykopać je z mojej kawiarni – mamrocze Lance pod nosem. – Jedno z dwóch.
Jezu… Spuszczam głowę, żeby ukryć uśmiech.
– Czy pan właśnie nazwał mnie krową? – sapie kobieta.
Cholera, odpieprz się, suko. Dość tego dramatu. Po prostu wyjdź.
– W czym mogę pomóc? – pytam następnego klienta i podnoszę wzrok.
Na widok wpatrujących się we mnie dużych, brązowych oczu aż odsuwam się zaskoczona. To on. Facet z ulicy.
– Cześć. – Uśmiecham się nieśmiało i wtykam pasmo włosów za ucho.
Ma na sobie idealnie skrojony ciemnogranatowy garnitur i śnieżnobiałą koszulę. Wygląda jak prawdziwy europejski dżentelmen.
– Witam. – Jego głos jest głęboki i ochrypły.
Czuję, że na policzki występuje mi rumieniec, i uśmiecham się nerwowo.
– Cześć.
Wpatrujemy się w siebie. Ja pieprzę. Ten facet jest kompletnie cudny. Na jego twarzy pojawia się cień uśmiechu, jakby czytał mi w myślach. Szczerzę się do niego głupkowato i prostuję ramiona. Unosi brwi i pyta:
– Chcesz przyjąć moje zamówienie?
– Och. – Wracam do rzeczywistości. – Czekałam, aż pan zacznie – kłamię. Kurwa, zachowuję się jak porąbana nastolatka. Weź się w garść, głupia. – Co podać?
– Poproszę podwójne macchiato.
Wykrzywiam usta, żeby ukryć uśmiech. Nawet jego kawa jest gorąca.
– Mogę zaproponować coś jeszcze? – pytam.
Unosi brew.
– Na przykład?
Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wychodzi z nich żadne słowo. Uśmiecha się pod nosem, zauważając, że jestem kompletnie skołowana.
Och, do diabła, wyluzuj się kretynko, dobra?
– Muffinkę? – wykrztuszam w końcu. – Są przepyszne.
– W porządku. – Patrzy mi w oczy. – Zaskocz mnie, April.
Wpatruję się w niego, a mój mózg się zacina.
– Skąd zna pan moje imię?
– Jest na fartuszku.
Zaciskam powieki.
– Och… racja. – Proszę, Matko Ziemio, pochłoń mnie w całości. Jak można to spieprzyć jeszcze bardziej? – Proszę mi wybaczyć. Nie jestem dzisiaj sobą – jąkam się.
– Jak dla mnie wyglądasz zupełnie w porządku. – Posyła mi pierwszy szczery uśmiech i odczuwam go aż w palcach u stóp.
To przesądzone: facet jest niezłym kąskiem.
– A nazywasz się? – pytam, unosząc długopis do jego kubka.
– Sebastian.
– Pan Sebastian?
– Pan Garcia.
Sebastian Garcia. Jego nazwisko także jest seksowne.
– Może jeszcze jedną kawę dla żony?
– Nie mam żony.
– Dla dziewczyny?
– Nie mam dziewczyny. – Na jego twarzy ponowie pojawia się uśmiech. Wie, że wyciągam od niego informacje.
Patrzymy sobie w oczy, a powietrze między nami wibruje. Mężczyzna stojący za nim w kolejce wzdycha ciężko.
– Spieszę się.
Och, spadaj. Usiłuję tu flirtować, palancie.
Pan Garcia odsuwa się na bok, a ja przenoszę uwagę na mężczyznę za nim.
– W czym mogę pomóc?
– Chcę grillowaną kanapkę z szynką i serem. I lepiej się pospiesz – warczy.
– Oczywiście, proszę pana. – Kurwa, dlaczego każdy dupek w Londynie przyszedł akurat dzisiaj do mojej kawiarni?
– Przepraszam. – Słyszę z boku.
Oboje z mężczyzną podnosimy wzrok i zauważamy, że pan Garcia zbliżył się do nas.
– Czego? – rzuca dupek.
– Coś ty właśnie powiedział? – Sebastian unosi brew wyraźnie zirytowany.
Mężczyzna marszczy czoło zaskoczony.
– Spieszę się.
– To nie powód, żeby być nieuprzejmym. – Pan Garcia nie spuszcza z niego wzroku. – Przeproś.
Mężczyzna przewraca oczami.
– Teraz.
– Przepraszam – mamrocze klient w moją stronę.
Wypchaj się.
Zaciskam wargi, żeby ukryć uśmiech. Pan Garcia wraca na swoje poprzednie miejsce pod ścianą, a ja czuję, że policzki rumienią mi się z ekscytacji.
– To zajmie minutkę – mówię, a facet kiwa głową, nie odzywając się już ani słowem.
Rozglądam się i zastanawiam, kto zaparzy kawę. O cholera, to ja powinnam.
Matko, jak się robi podwójne macchiato?
Nigdy wcześniej tego nie robiłam. Jedynie milion razy patrzyłam, jak przygotowywali je inni. Skupiam się i wykonuję czynności, które podpatrzyłam. Gotowe! Odwracam się z powrotem do klientów.
– Pan Garcia – wołam, a on występuje do przodu. – Proszę.
Patrzy mi w oczy i przyjmuje ode mnie kubek.
– Dziękuję. – Kiwa głową i odwraca się, a ja patrzę, jak idzie w stronę drzwi. Cholera… to wszystko?
Odwróć się i zaproś mnie na randkę, do diabła.
Zatrzymuje się jak na zawołanie, a ja wstrzymuję oddech, kiedy się odwraca.
– Do zobaczenia jutro, April.
Uśmiecham się.
– Mam taką nadzieję.
Pochyla głowę, posyłając jeszcze jeden zapierający dech w piersi uśmiech, po czym odwraca się i wychodzi na ulicę Chwytam ścierkę i jak małe dziecko podbiegam na przód kawiarni, żeby zobaczyć, w którą stronę poszedł. Udaję, że wycieram stolik przy oknie, żeby móc szpiegować. Sebastian mija kilka sklepów, widzę, jak bierze łyk kawy i wzdryga się. Wykrzywia twarz, kręci głową i wyrzuca kubek do śmietnika. Co? Po tym wszystkim nawet jej nie wypił? Opada mi szczęka.
– Zostanę w końcu obsłużony? – Chamski facet ciska się przy ladzie.
– Tak, oczywiście, proszę pana. – Znowu uśmiecham się sztucznie i zabieram się do przygotowywania kanapki.
Dostaniesz do niej najgorszą pieprzoną kawę, jaką kiedykolwiek zrobiłam, dupku. A patrząc na reakcję pana Garcii, będzie naprawdę źle.
* * *
Idę korytarzem Holmes Court, mojego akademika przy uniwersytecie. Cholera, wydaje mi się, że zawaliłam egzamin. Dźwięk śmiechu niesie się po korytarzu, a w oddali słychać słaby bit techno. Powrót do tego przybytku jest jak piekło na ziemi.
Nigdy nie mieszkałam w miejscu, którego nienawidziłabym tak bardzo jak tego. Sam akademik jest ładny, ale czuję się tu jak babcia. W wieku dwudziestu pięciu lat jestem uważana za starszą studentkę, jednak z jakiejś niezrozumiałej przyczyny moje stypendium sprawiło, że wylądowałam na pierwszym roku, gdzie wszyscy mają po osiemnaście lat i po raz pierwszy wyrwali się z domu. Moi koledzy z roku są albo zalani w trupa, albo uprawiają seks. Mnie nie obchodzi, co robią, ale czy muszą tak cholernie przy tym hałasować?
To miejsce przypomina klub nocny czynny dwadzieścia cztery godziny na dobę. Studenci imprezują całą noc i śpią cały dzień. Nie mam pojęcia, jak udaje im się zaliczyć jakikolwiek przedmiot.
Wzdycham ciężko i wspinam się po schodach. Muzyka staje się coraz głośniejsza. No oczywiście. Penelope Wittcom – moja sąsiadka i arcywróg. Nasze pokoje dzieli wspólna ściana. Ja po swojej stronie staram się uczyć, spać i być porządną studentką. W jej części znajduje się centrum imprez i orgii. Na całym kampusie jej sypialnia znana jest jako „jaskinia uciech”. Otwarta całą pieprzoną noc. Ma tam nawet kulę dyskotekową. Ludzie przychodzą i wychodzą o każdej porze, trzaskają drzwiami, rechoczą i wyją. Podejrzewam nawet, że Penelope handluje narkotykami. Nie ma innej możliwości. Nikt nie może być tak popularny i mieć tylu gości. To irytujące, bo jest przy tym cholernie inteligentna i zostanie komputerowcem.
A to wcale nie jest jeszcze najgorsze. Nigdy w życiu nie słyszałam tylu krzyków podczas seksu! Straciłam już rachubę, ilu mężczyzn przewinęło się przez jej łóżko. To znaczy, brawo dla niej – przynajmniej jedna z nas używa życia – ale naprawdę musi wyć za każdym razem, kiedy dochodzi?
Składałam skargi. Prosiłam o przeniesienie do innego budynku. Zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy. Ale ciężko zostać wysłuchanym, skoro Penelope sypia też z kierownikiem piętra. A poza tym, ja jestem na stypendium. Nie płacę, żeby tutaj mieszkać, więc muszę to znosić. Zaciskam zęby byle tylko przetrwać do końca tego roku i mam nadzieję, że moje oceny będą na tyle dobre, iż dostanę stypendium umożliwiające mi powrót do Stanów.
Kiedy zostawiłam mojego zdradzieckiego i skretyniałego byłego męża Roya, zostałam z niczym. Wszystkie pieniądze, które zarobiłam, włożyliśmy w dom, w którym on wciąż mieszka, a dopóki nie zgodzi się go sprzedać, muszę żyć z ochłapów.
Jestem na drugim roku prawa, z czego jestem bardzo dumna, ale muszę się z czegoś utrzymywać podczas studiów. Składałam podanie do każdej możliwej pracy pod słońcem, ale nauka jest tak intensywna, że mało co pasowało do mojego grafiku. Jestem wdzięczna za fuchę w kawiarni, ale przy tylko trzech dniach w tygodniu nie stać mnie na wynajęcie własnego mieszkania. Więc na razie tak wygląda moje życie.
Muzyka dudni, kiedy przechodzę obok pokoju Penelope. Drzwi są otwarte. Czterech albo pięciu facetów siedzi na podłodze, a do korytarza dochodzi zapach dymu papierosowego. Mijam ich bez cienia uśmiechu i zamykam za sobą drzwi. Muzyka cichnie tylko odrobinę, więc zakładam słuchawki. Kto by pomyślał, że będę potrzebowała słuchawek wygłuszających, żeby przetrwać dzień?
Włączam telewizor, połączony ze słuchawkami przez Bluetooth. Wyjmuję wodę mineralną z lodówki, opadam na kanapę i zaczynam przeglądać telefon. Otwieram e-mail.
Od: Klub Exotic
Do: April Bennet
Temat: Podanie
Gratulacje, April.
Zakwalifikowałaś się na rozmowę o pracę w Klubie Exotic.
Oczekujemy cię 22. w przyszłym miesiącu. Spotkanie odbędzie się przy High Street 290, London East o godzinie 11.00.
Płacimy sporo powyżej minimalnej krajowej, mamy znakomity plan rozwoju zawodowego i do naszej cudownej załogi zamierzamy zatrudnić dziesięć osób.
Potwierdź, proszę, swoją obecność w ciągu siedmiu dni od otrzymania tego zaproszenia.
Klub Exotic
Natychmiast siadam prosto. Składałam do nich podanie kilka miesięcy temu. Dziewczyna, która pracowała kiedyś w kawiarni, dorabiała również za barem w Klubie Exotic przez jedną noc w tygodniu i to wystarczało jej na opłacenie całego czynszu. Podekscytowana zeskakuję z kanapy, choć wiem, że to jeszcze nic pewnego. To co prawda klub dla dżentelmenów, ale praca dotyczy tylko stania za barem. A przecież nalewanie drinków nie może być trudne, prawda? Poza tym i tak musiałam wysłuchiwać Penelope uprawiającej seks każdej nocy za darmo. Jestem całkiem pewna, że moje biedne oczy i uszy zniosą teraz już wszystko.
Jeśli wcześniej nie znajdę innej opcji, to Klub Exotic mógłby okazać się dobrym rozwiązaniem. Ponownie czytam e-mail. Kurczę, to jeszcze pięć tygodni. A to, cholera, bardzo dużo czasu.
Mój telefon zaczyna wibrować.
– Halo? – odbieram.
– Halo, April?
– Tak. – Nie rozpoznaję głosu.
– Tu Anika z Klubu Exotic.
– Och – marszczę brwi. – Przed chwilą odczytałam e-mail od was.
– Tak, dlatego dzwonię. Właśnie ktoś odszedł bez uprzedzenia, a ty byłaś pierwszą osobą z naszej listy, która odebrała.
– Tak?
– Chciałabyś przyjść jutro na rozmowę? Wiem, że dzwonię w ostatniej chwili, jeśli nie możesz, wstępna data rozmowy pozostanie bez zmian.
Szybko przeglądam w myślach grafik na jutro. Chyba mogłabym urwać się z wykładu.
– Tak, jasne. Pasuje mi. O której?
– Możesz przyjść na jedenastą?
Zmianę w kawiarni kończę o dziesiątej trzydzieści. Zdążę, jeśli na rozmowę przygotuję się przed pracą.
– Dobrze, brzmi wspaniale, dziękuję. – Uśmiecham się podekscytowana. – W takim razie do zobaczenia.
* * *
– W czym mogę pomóc?
– Poproszę grillowany ser na żytnim pieczywie i kawę z mlekiem.
– Jasne. – Uśmiecham się, wprowadzając zamówienie do komputera. To kolejny dzień w kawiarni i kolejne kilka funtów do mojego budżetu. – Razem dziewięć dziewięćdziesiąt pięć.
Klient podaje mi pieniądze, a ja słyszę dzwonek nad drzwiami, gdy kolejna osoba wchodzi do środka. To najbardziej ciągnąca się zmiana, jaką miałam w kawiarni. Denerwuję się dzisiejszą rozmową. Po całonocnych rozmyślaniach stwierdziłam, że naprawdę chcę dostać tę pracę. Gdybym dała radę pracować dwa razy w tygodniu, to mogłabym wyprowadzić się z akademika do własnej kawalerki.
Wyobraźcie to sobie!
Nie ekscytuj się. Jeszcze nie dostałaś tej pracy, mityguję sama siebie.
– W czym mogę pomóc? – pytam. Podnoszę wzrok i patrzę prosto w oczy pana Garcii.
Wrócił.
– Cześć – mówi głębokim głosem.
Powietrze między nami znowu to zrobiło… elektryczność i motylki w jednym.
– Wróciłeś po więcej mojej wyśmienitej kawy? – Uśmiecham się pod nosem.
Posyła mi leniwy, seksowny uśmiech.
– Owszem.3
April
Zamieram w miejscu i wpatrujemy się w siebie.
Co, do cholery?
Do diabła, nie. Nie chcę, żeby mnie tu widział. Chwila… Co on tu, kurwa, robi? Żartujecie sobie ze mnie? O mój Boże, a ja myślałam, że jest miły. Niezły żart. Typowe. Kolejny mężczyzna z moich snów, który okazuje się pieprzonym chodzącym zbiornikiem spermy. Uch, totalnie kończę z facetami. Patrzy na mnie, mrużąc oczy, a ja odpowiadam tym samym.
Nie gap się na mnie, dupku. Teraz widzę, jaki jesteś naprawdę.
Nikczemnik.
– Pozwólcie, że przedstawię wam naszą najnowszą Escape Girl – mówi Porsha do mikrofonu. – To jej pierwsza zmiana. Jest całkowicie nietknięta.
Kobieta ucisza zachwycone szepty, które poniosły się po sali, a ja czuję na sobie żar spojrzeń wszystkich zebranych.
– Cartier jest tak samo inteligentna, jak piękna, jestem pewna, że wszyscy panowie się z tym zgodzą.
Rozglądam się po mężczyznach, którzy stoją jak urzeczeni wokół wybiegu. Zapach pieniędzy wisi w powietrzu. Tyle drogich garniturów na schludnie ostrzyżonych, przystojnych i dojrzałych – każdy po trzydziestce lub czterdziestce – facetach. Zastanawiam się, czy któryś z nich jest żonaty. Niech to szlag. Co ja tu, do cholery, robię? Pieprzona Kayla i jej zaraźliwy entuzjazm. I gdzie jest teraz, co? To koszmar na jawie.
Po prostu idź do pokoju i połóż się spać. Nie musisz nic z nikim robić, przypominam sama sobie.
– Panowie, który z was się skusi? – pyta zebranych Porsha.
Wszyscy uśmiechają się mrocznie, spijając moją postać. Prawie czuję ich głód. Z drżącym uśmiechem opuszczam ramiona i zmuszam się, by stanąć prosto. Jeśli mam iść do piekła, mogę równie dobrze pójść na całość.
– Panowie – mówi teatralnym głosem Porsha, jakby to było jakieś przedstawienie. Cóż, przypuszczam, że w rzeczywistości jest. – Określcie swoje intencje. Kto chce być pierwszym, z którym Cartier spędzi noc?
Wszyscy mężczyźni ruszają, by stanąć przede mną, dokładnie tak, jak na treningach mówiła Porsha. Podnoszę wzrok na tego jednego, który nie podchodzi – pan Garcia.
– Cześć, jestem Jonathan – mówi blondyn, unosząc moją rękę i całując jej wierzch. Patrzy mi w oczy i ponownie składa pocałunek na mojej dłoni. – Miło mi cię poznać.
– Witam. – W żołądku trzepocze mi z nerwów i wymuszam uśmiech. – Wzajemnie.
– Bennet. – Uśmiecha się do mnie brunet. – Cała przyjemność po mojej stronie.
Ściskam jego dłoń z uśmiechem.
– Miło mi.
Jeden po drugim mężczyźni przedstawiają się i Porsha miała rację – większość z nich to prawdziwi przystojniacy. I nawet ci, którzy nie zostali genetycznie obdarowani urodą, to i tak każdy z nich ma w sobie „to coś”.
Zerkam na Sebastiana, który stoi sam i sączy szkocką. Patrzy przed siebie, jakby coś go absorbowało. Dlaczego nie podszedł, żeby mnie poznać? Wiem, że mnie lubi. Przynajmniej tak mi się wydawało. Rozglądam się po szeregu pięknych dziewczyn obok mnie i już rozumiem. Przyszedł tu dla kogoś innego. Jednej z nich.
Kurwa.
– Zacznę licytację! – woła jeden z mężczyzn z tyłu. – Trzydzieści tysięcy funtów.
Kilku innych się śmieje.
– Pięćdziesiąt tysięcy.
Hej? Co się dzieje?
– Siedemdziesiąt pięć tysięcy napiwku, żeby spędziła noc ze mną! – woła jeden z mężczyzn stanowczym tonem.
Rozglądam się. Wychodzi na to, że odbywa się właśnie jakaś aukcja. O cholera, mówiły mi o tym – dostanę dwadzieścia pięć procent sumy z aukcji jako premię do wypłaty, jeśli zaakceptuję któregoś z nich.
– Osiemdziesiąt pięć.
– Sto! – krzyczy kolejny.
Kątem oka widzę, że Sebastian odstawia szkocką na stół i odwraca się w stronę wyjścia. Co? Wychodzi? Rozglądam się nerwowo.
Tak po prostu wychodzi?
– On! – wołam.
Sebastian idzie dalej, a ja wskazuję na niego.
– Tamten mężczyzna. Ten, który idzie w stronę drzwi.
– Panie Smith! – woła Porsha.
Sebastian staje w miejscu, ale nadal wpatruje się w wyjście.
– Cartier wybrała pana – kusi kobieta.
Sebastian odwraca się i patrzy na Porshę, zanim odpowiada:
– Ona nie ma tego, czego chcę. – Jego głos jest pozbawiony emocji.
Piorunuję go wzrokiem. Dupek.
– Nie tak to działa i dobrze pan o tym wie, panie Smith – mówi Porsha. – To nasze dziewczyny wybierają. Jeśli Cartier chce pana, to właśnie pana dostanie.
Czuję, że moje policzki rumienią się z zażenowania. To prawdopodobnie najbardziej poniżająca rzecz, jaka mi się przytrafiła.
Pieprzyć to.
– Panie Smith, albo gra pan według zasad, albo oddaje kartę członkowską. – Porsha uśmiecha się szyderczo.
Sebastian przesuwa językiem po zębach, wyraźnie rozgniewany, i rusza w moją stronę.
– Sto trzydzieści tysięcy! – woła inny mężczyzna z tyłu.
Sebastian staje przede mną, zaledwie centymetry od mojej twarzy i morduje mnie wzrokiem. Z wzajemnością. Złość przeskakuje pomiędzy nami. Nie wiem do końca, na co się wściekamy. W sumie to nie do końca. Jednak wiem. Mnie chodzi o to, że w ogóle tu, kurwa, jest. A myślałam, że jest kimś wyjątkowym. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam tak wściekła na kogoś, kogo nawet nie znam.
Unoszę brew. Patrzy na mnie, a potem, bez słowa, łapie mnie za rękę.
– Tędy – mruczy pod nosem.
Porsha uśmiecha się do niego.
– Tak lepiej.
Czuję, że inni mężczyźni wpatrują się w nas, kiedy idziemy w stronę drzwi, a potem wsiadamy do windy. Gdy tylko drzwi się zamykają, Sebastian puszcza moją dłoń, jakby go parzyła. Patrzymy przed siebie w absolutnej ciszy, gdy jedziemy na górę.
„Ona nie ma tego, czego chcę”, powiedział.
Oczywiście, kurwa, że nie mam. Mogłabym jednak sprawić, gdybym tylko chciała, że będziesz o mnie błagał, ty zapatrzony w siebie palancie.
Drzwi windy się otwierają, a on rusza korytarzem z kluczem do apartamentu w dłoni. Podążam za nim. Teraz nawet go nie chcę, ale niech mnie piekło pochłonie, jeśli pozwolę, żeby upokorzył mnie, wybierając którąś z innych dziewczyn na moich oczach. Za kogo ten kretyn się uważa?
„Ona nie ma tego, czego chcę”, wracają do mnie jego słowa.
Krew zaczyna wrzeć mi w żyłach, kiedy otwiera drzwi do apartamentu i wchodzi do środka. Drzwi prawie zatrzaskują mi się przed twarzą.
Ładne maniery, dupku.
Wpadam do środka za nim. Garcia podchodzi prosto do barku i nalewa sobie szkockiej, unosi butelkę w pytającym geście.
– Nie, dzięki – warczę.
Kładę torebkę na stole i zauważam srebrne wiaderko wypełnione lodem, a w środku butelkę szampana. O wiele lepiej. Sebastian podąża za moim spojrzeniem.
– Masz ochotę na kieliszek tego? – pyta.
– Poproszę.
Otwiera butelkę i powoli nalewa mi kieliszek szampana, podając mi go w końcu. Piorunujemy się spojrzeniami, popijając swoje drinki, uraza przeskakuje między nami.
– Myślałem, że twoja praca to robienie gównianej kawy. – Sączy swoją szkocką.
Na mojej twarzy pojawia się sarkastyczny uśmieszek.
– Coś mi się wydaje, że za szybko pozwalasz sobie na oceny jak na faceta, który płaci za seks.
Rzuca mi sztuczny uśmieszek, jakbym była głupia.
– Wolę płacić niż się sprzedawać.
– Na jedno, kurwa, wychodzi. – Popijam szampana i uśmiecham się słodko. – Ale ja już otrzymałam swoją zapłatę. Więc może pan uciekać… – Panie Garcia, dodaję bezgłośnie.
Pogarda sączy się każdym porem jego skóry, gdy patrzy mi w oczy.
– W co ty sobie, kurwa, pogrywasz? – szepcze.
Robię krok do przodu, tak, że znajduję się zaledwie centymetry od jego twarzy.
– Miałam nadzieję na odrobinę seksualnej satysfakcji – mówię cicho. – Ale nie masz tego, czego chcę.
Zaciska szczękę i obrzuca mnie wściekłym spojrzeniem, powoli zdejmując marynarkę.
– Mam więcej, niż możesz sobie, kurwa, wyobrazić.
– Wątpię…
Przerywa mi, chwytając moją dłoń i przykładając ją do swojego krocza. Czuję, że pod materiałem spodni jego kutas jest twardy jak skała.
Krew zaczyna mi wrzeć i nie mogąc się powstrzymać, zamykam dłoń na kształcie jego twardego penisa.
– Rób swoje! – parska i wyraźnie widzę, że jest wściekły z powodu mojej obecności tutaj.
– Chciałbyś.
Nie odrywa ode mnie wzroku.
– Na kolana i ssij mojego fiuta, ty brudna dziwko.
Ekscytacja aż buzuje w moim ciele. To popieprzone… ale niech mnie szlag, seksowne jak cholera.
– Nie ssałabym twojego fiuta nawet, gdyby był ostatnim kutasem na ziemi – szepczę. – Jestem spłukana, nie zdesperowana.
Przez jego twarz przemyka cień uśmiechu, jemu też podoba się ta gra. Podchodzi bliżej i chwyta mocno moją twarz jedną dłonią, prawie sprawiając mi ból; liże mój policzek i przysuwa usta do mojego ucha.
– Chcesz być dziwką, Cartier?
Serce zaczyna łomotać mi w piersi, gdy wyczuwam jego dominację.
– Chcesz zostać wykorzystana? – Warczy przy mojej twarzy, ściskając mi policzki jeszcze mocniej. – Chcesz, żebym spuścił ci się w usta? – Chwyta garść moich włosów i odciąga mi głowę tak, że moja twarz znajduje się przed jego. – Bo mój kutas naprawdę jest pełny i czeka na opróżnienie.
Chryste wszechmogący, jest cholernie sprośny. Na całym moim ciele pojawia się gęsia skórka. Jego uchwyt jest na granicy bólu. Ponownie odsuwa moją głowę i przygryza szyję. Ciało mnie zdradza i kołysze się z podniecenia.
Tak.
Liże moje rozchylone wargi, a ja czuję to aż między nogami. Chwyta moją dolną wargę między zęby i przygryza ją. Cała dygoczę i skamlę. Ponownie liże moją twarz, nadal przytrzymując mnie w pewnym uścisku. Jedyne, co mogę zrobić, to zamknąć oczy.
– Odpowiedz mi, Cartier. Chcesz mojego kutasa czy mam znaleźć kogoś, kto go weźmie zamiast ciebie? – szepcze mrocznie. – Każda mokra cipka się nada.
Jego uścisk na mojej twarzy zaczyna powoli sprawiać mi ból, wtedy on ponownie mnie liże, a potem przygryza płatek ucha. O ja pierdolę. Przyzwoity mężczyzna nie mówi tak i tak się nie zachowuje. Jakaś gumka moralności we mnie pęka i nagle chcę być dokładnie tym, kim sądzi, że jestem. Chcę być jego dziwką.
– Nie przetrwałbyś mojej cipki – szepczę. – Zniszczę cię na całe pieprzone życie, chłopczyku.
Na jego usta wypływa powolny seksowny uśmieszek, odsuwa się ode mnie i rozwiązuje krawat.
– Chciałabyś.
Podnoszę kieliszek szampana i wypijam łyk. Nie odrywamy od siebie wzroku, a on, guzik po guziku, powoli rozpina koszulę. Jego pierś jest szeroka, ze skórą w oliwkowym odcieniu i ciemnymi włoskami. Niech mnie szlag, jeśli nie jest najbardziej idealnym osobnikiem płci męskiej, jakiego widziałam w życiu.
Spośród wszystkich mężczyzn.
Czuję pulsowanie między nogami. Boże, on naprawdę zmienia mnie w dziwkę… brudną dziwkę, która pragnie go jak szalona. Rozpina koszulę do końca i wyjmuje ją ze spodni. Przesuwam wzrokiem w dół jego ciała i przełykam gulę w gardle. Nie wiem, czy kiedykolwiek byłam aż tak podniecona. To złe, popieprzone i tak cholernie prymitywne. Rozpina guzik spodni i poprawia się w bokserkach. Czubek jego twardego kutasa wystaje zza gumki, a ja zawieszam wzrok na grubej, fioletowej główce. Jest wielki. Dobra, ta mała fantazja rozkręca się coraz bardziej.
Łup, łup, łup, to mój puls.
Podchodzi bliżej i wyjmuje mi kieliszek z dłoni, żeby napić się mojego szampana. Potem, nie odrywając ode mnie wzroku, powoli przechyla go i pozwala, by napój spłynął po moich piersiach. Jest zimny, aż twardnieją mi sutki. Całuje moją szyję, przygryza i ssie, wytyczając sobie drogę do strużki szampana. Zlizuje go mocnymi posunięciami swojego twardego języka. Wnętrzności mi się zaciskają.
Kurwa!
Kto tu kogo zniszczy?
– Zdejmij tę pieprzoną sukienkę – warczy.
Śmieję się głośno, bo to czyste szaleństwo. Kim ja, do diabła, jestem?
– Chcesz się jej pozbyć, to sam ją zdejmij – mówię mu. – Ja nie rozbieram się przed nikim, a już na pewno nie przed zarozumiałym dupkiem.
Przyciąga mnie do siebie.
– Zrobisz o wiele więcej niż samo pieprzone rozbieranie się przede mną.
Odwraca mnie i rozpina mi sukienkę jednym ostrym ruchem. Zsuwa ją po moich ramionach, aż materiał opada do moich stóp. Klepie mnie w tyłek.
– Na kolana – warczy.
Odwracam się i staję nieruchomo, twarzą w twarz z nim.
– Powiedziałem: klękaj na pieprzone kolana – powtarza.
To wszystko jest tak podniecające, że ledwo mogę to znieść. Nie mogąc się oprzeć, osuwam się na podłogę i patrzę, jak zsuwa spodnie, a jego kutas wyskakuje na wolność.
To nie była część planu, April.
Jego kutas jest nabrzmiały, grube żyły zdobią go na całej długości. Podsuwa go do mojego policzka, obserwując mnie.
– Wystaw język.
Wysuwam i podnoszę na niego wzrok.
W końcu facet, który wie, czego chce.
– Bardziej – warczy.
Robię, co każe, a on staje z boku i przesuwa spodem kutasa po wierzchu mojego języka.
– Tak – syczy. – Dokładnie tak. – Powtarza ten ruch, a na jego końcu pojawiają się krople wilgoci.
Sama myśl, że traci nad sobą panowanie przeze mnie, smaży mi mózg i zaciskam się mocno, żeby powstrzymać własny orgazm. Zawładnął mną, i to na całego. To zupełnie inny poziom pieprzonego podniecenia. Chcę go posmakować. Chcę mieć go w ustach. Przybliżam głowę w jego stronę. Łapie garść moich włosów i odciąga moją twarz z powrotem do tyłu, a jego mroczny wzrok przytrzymuje mój.
– Przestań. – Pochyla się do mnie i powoli liże moje wargi. – Powiem ci, kiedy masz ssać. – Liże mnie ponownie, ale tym razem zmienia to w pocałunek, jego język tańczy uwodzicielsko z moim. Zamykam oczy.
O Boże.
Nadal trzymając ręce w moich włosach, jego język napiera na mój, raz za razem. Wszystko w tej sytuacji jest złe, seksowne i… cholera, czuję się na wskroś zła. Jak gwiazda porno albo coś w tym stylu. To dla mnie nieznane terytorium. Moje życie seksualne zawsze było co najwyżej przeciętne.
Prostuje się nagle, przerywając pocałunek, i chwyta swojego kutasa u nasady. Czubkiem pociera o moje otwarte wargi, a jego oczy ciemnieją z zachwytu. Mroczny i niebezpieczny uśmiech przebiega przez jego twarz.
– Lubię cię taką.
Uśmiecham się pod nosem.
– Zamknij się albo go odgryzę.
Śmieje się i wsuwa kutasa w moje gardło, aż się krztuszę.
– Weź go. – Zaciska mocniej rękę w moich włosach. – Kurwa, weź go całego.
Dobry Boże, jest hojnie wyposażonym mężczyzną. Zamykam oczy i staram się dostosować do jego rozmiaru. Smak jego podniecenia rozgrzewa moje kubki smakowe. Nasze spojrzenia spotykają się i wtedy, jakby nie mógł się dłużej powstrzymać, podciąga mnie na nogi i zsuwa mi majtki aż do podłogi. Przesuwa palcami po moich ociekających wilgocią wargach, zamyka oczy i wydaje z siebie ostry syk. Odwraca się szybko i szpera w kieszeni marynarki. Zanim zdążę się obejrzeć, nasuwa na siebie prezerwatywę i ciągnie mnie do kanapy, na którą opada w pozycji siedzącej. Pociąga mnie na siebie i przytrzymuje podstawę kutasa, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Wejdź na niego.
Śmieję się, gdy tracę resztki kontroli. Zanim go dosiadam, jego dłonie odnajdują to miejsce między moimi nogami i powoli zanurza we mnie dwa palce.
– Ciasna i mokra – mówi. – Dokładnie tak, jak lubię.
Porusza we mnie palcami, prawie brutalnie, a ja klęczę nad nim i zaciskam dłonie na jego szerokich ramionach, żeby utrzymać równowagę. Odgłosy mojego podniecenia niosą się echem po pokoju, aż cała drżę.
– Nawet, kurwa, nie myśl, żeby dochodzić. – Gryzie przez stanik mój sutek. Odchylam głowę i skamlę głośno.
Jasna cholera. Co się, do diabła, dzieje? On jest bogiem seksu. A ja nie powinnam tego robić. Chwyta mnie za pośladki, jedną dłonią przytrzymuje swój członek, a drugą opuszcza mnie i wsuwa się głęboko. Czuję ostre ukłucie, gdy otwiera mnie całkowicie.
O… kurwa.
Wpatrujemy się w siebie i czuję, jakby coś między nami przeskoczyło.
– Kurwa… – skamlę i pochylam się, żeby go pocałować. – Tak… dobrze.
Uśmiecha się przy moich ustach i łapie mnie za biodra, nabija mnie na siebie, poruszając biodrami. Wyrywa mi się głęboki, gardłowy jęk i zaczynam widzieć gwiazdy.
Nie… Wytrzymaj!
Jeszcze raz powtarza ten cudowny ruch i prawie tracę kontrolę.
– Dojdę – jęczę. – Nie wytrzymam dłużej. – Nikt nie mógłby nie dojść przy takim pieprzeniu.
– W porządku. – Podnosi na mnie wzrok i odgarnia mi włosy z czoła. – Dojdź dla mnie mocno, skarbie. Wydój mojego kutasa.
Uderza we mnie i dopada moich warg, a ja krzyczę w jego usta, gdy moim ciałem wstrząsają konwulsje. Ale wtedy dzieje się coś przedziwnego. Uścisk na mojej twarzy łagodnieje, a nasz pocałunek staje się delikatny. Przestajemy się poruszać i całujemy się, jakbyśmy mieli cały czas świata, jakby to było jedyne, co się liczy. Pocałunek jest słodki i cudowny, a ja zapominam, gdzie jestem. Uśmiecha się przy moich ustach, podnosi się i kładzie mnie na kanapie, po czym rozchyla mi nogi. Skupia wzrok na mojej cipce i powoli rozchyla mi wargi palcami. Wstrzymuję oddech.
Co on robi?
Zamierza przestać?
Nie chce dojść?
Rozchyla mi mocniej uda i opada na kolana przed kanapą, a potem mnie liże.
– Muszę cię posmakować.
Jego mocny język przesuwa się po moim ciele, a on przymyka oczy z zadowoleniem.
– Tak cholernie smaczna – jęczy przy mojej cipce.
Gęsia skórka pokrywa całe moje ciało, gdy patrzę na najbardziej seksowne stworzenie, z jakim miałam do czynienia, wylizujące mnie. Sięgam w dół i przesuwam palcami po jego czarnych włosach. Podnosi wzrok i nasze spojrzenia się spotykają. Jasna cholera. Potem rzuca się na mnie, prawie brutalnie, jego wargi i broda, prawie cała twarz, błyszczą od dowodów mojego orgazmu. Zamyka oczy w stanie absolutnej błogości. Jego język wiruje i, o Boże, aż wyginam plecy w łuk.
– Aaa! – krzyczę.
Odwraca mnie gwałtownie, ustawia na kolanach i wbija się we mnie mocno od tyłu. Powietrze wyrywa mi się z płuc i wpycham twarz w poduszki.
Och, kurwa!
Pieprzy mnie mocnymi, głębokimi, potężnymi pchnięciami. Jego gruby kutas porusza się jak tłok i gdzieś w całym tym oszołomieniu uświadamiam sobie, że nigdy wcześniej nikt mnie tak nie pieprzył.
Tak dogłębnie.
Tak kompletnie.
Zaczyna jęczeć, a ja uśmiecham się w poduszkach. Cóż to za zajebiście seksowny odgłos. Wbija się we mnie i zostaje tak, głęboko. Czuję drganie jego kutasa, gdy dochodzi mocno. Wyrywa mu się niski, gardłowy jęk, jednak dalej powoli wchodzi i wychodzi, uwalniając swoje ciało od resztek orgazmu. Dyszę gwałtownie, cała jestem wilgotna od potu. Zerkam przez ramię i widzę pełen satysfakcji uśmiech Sebastiana. Sapię i opuszczam głowę, drżąc od fal przyjemności.
Po prostu wow.
Wysuwa się i łapie oddech, odchyla głowę i patrzy w sufit. Opiera dłonie na biodrach.
– Ja pieprzę – sapie.