- W empik go
Pan Jowialski - ebook
Pan Jowialski - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 224 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ogród.
Scena pierwsza
Ludmir, Wiktor.
Obadwa w dreliszkowych szpencerach, słomianych kapeluszach, tłumaczki na plecach. – Ludmir wchodzi na scenę, oglądając się na wszystkie strony.
WIKTOR
za sceną
Dokąd! dokąd! – Ja dalej nie idę.
LUDMIR
Jeszcze tylko kilka kroków, panie kolego; dwadzieścia, nie więcej; tu, pod to drzewo. – Patrz, co za boskie miesce do spoczynku: chłód, trawnik, strumyk szemrzący…
WIKTOR
wchodzi kulejąc, z tłumoczkiem w ręku
Chmury! Góry! Księżyc! Gwiazdy! – wszystko razem w twojej głowie,
(rzucając tłumoczek i kapelusz pod drzewo)
Dobrze mi tak! Bardzo, bardzo dobrze! – Po kiego diabła mnie było wdawać się z poetą! Z tym szalonym człowiekiem!
(kładzie się na ziemi koło tłumoczka, Ludmir chodzi nucąc)
Kto dobrze wiersze pisze, myślałem, że i dobrze w głowie mieć musi – ale gdzie tam! Co inszego papier, co inszego świat,
(po krótkim milczeniu)
Śpiewaj sobie, śpiewaj!
LUDMIR
Cóż mam robić?
WIKTOR
Nie słyszałeś, com mówił?
LUDMIR
Słyszałem.
WIKTOR
Ja to do ciebie mówiłem.
LUDMIR
Wiem.
WIKTOR
Przeklęta flegma!
LUDMIR
Nie flegma, ale cierpliwość. – Spocony, napiłeś się nieostrożnie zimnej wody i paraliż tknął twój rozum, ale ja zaczekam – mam nadzieję, że wróci do zdrowia.
WIKTOR
zrywając się siada
Ja rozum straciłem? ja? – A to mi się podoba!
LUDMIR
Chwała Bogu, że ci się coś przecie podoba.
WIKTOR
Ale pewnie nie to, że, ubrany jak na redutę, włóczę się od wsi do wsi. Ale na rozum nigdy za późno, rób więc sobie, co chcesz, a ja wiem, co zrobię.
LUDMIR
Na przykład?
WIKTOR
Pójdę, najmę wózek…
LUDMIR
Z końmi czy bez koni?
WIKTOR
Z końmi czy osłami – najmę do pierwszej poczty, a stamtąd pocztą wracam do domu.
LUDMIR
A potem?
WIKTOR
coraz niecierpliwiej
A potem wielkimi literami napiszę…
LUDMIR
Wyrysuj lepiej, bo piszesz nietęgo, a rysujesz ładnie.
WIKTOR
Więc wyrysuję, wyrysuję łokciowymi literami…
LUDMIR
Gotyckimi zapewne, z różnymi…
WIKTOR
Jakimi bądź, nieznośny i przeklęty poeto – ale jak najwyraźniejszymi: że szalony, szalony i jeszcze raz szalony, kto się wdaje ze stworzeniami nazwanymi poety.
LUDMIR
A ten łokciowy – wszak łokciowy?
WIKTOR
Sążniowy.
LUDMIR
Sążniowy, wyrysowany napis?
WIKTOR
Zostawię dla dzieci, wnuków, prawnuków.
LUDMIR
Więc chcesz się żenić?
WIKTOR
Być może.
LUDMIR
Bo przecie nie zechcesz mieć wnuków, prawnuków.
WIKTOR
Koniec końców, wracam do mojego cichego pokoiku, do moich obrazów, do moich ołówków.
LUDMIR
śpiewa
Niemądry, kto śród drogi
Z przestrachu traci męstwo…
WIKTOR
Powiedz mi, po co ja się włóczę za tobą?
LUDMIR
Twoja teka, napełniona rysunkami, za mnie odpowie.
WIKTOR
z przesadą
"Chodź ze mną, Wiktorze! Udamy się w odłogiem leżącą krainę, tam pierwotną naturę śledzić będziemy. – Zamki na śnieżnych szczytach Karpatów, nieme świadki przeszłości – skały zwieszone, co chwila od wieków grożące upadkiem – potoki rwiące czarne świerki i kwieciste róże razem – do nowych dzieł natchną nas obu. Tam, dalecy świata…" Ale gdzie ja mogę sobie przypomnieć te wszystkie słowa, którymi dnie całe jak syrena…
LUDMIR
Tylko nie – "z Dniestru", bardzo proszę,
WIKTOR
Jak syrena więc z Pełtewy, nęciłeś mnie do tej nieszczęsnej podróży. – I zamiast zamków, skał, potoków, jakiejś dzikiej, okropnej i zachwycającej razem natury, której nawet wyobrażenia mieć nie mogłem – włóczymy się od karczmy do karczmy. Tam, podparty na ręku, słuchasz godzinami całymi rozmowy chłopów, Żydów, furmanów i każesz mi rysować jakiegoś pijanego mularza, rachującego Żyda, rozprawiającego organistę.
LUDMIR
Ach, organista, organista! ten wart milijona, ten cię unieśmiertelni – udał ci się doskonale! Tylko trzeba, abyś go trochę poprawił – podbródek za duży. Wyborny, wyborny organista! pokaż no go.
WIKTOR
Daj mi święty pokój! Wolisz ty pokazać salceson i wino.
LUDMIR
Aha! otóż i słowo zagadki – pan głodny, pan złego humoru. Zaraz panu służyć będę.
(dostając)
Ale to jednak zakała dla sztuk pięknych, że wy, pęzlikowi i ołówkowi panowie, tak jesteście chciwi tego materyjalnego pokarmu.
WIKTOR
A wy, kałamarzowi i piórowi, tylko powietrzem żyjecie! tylko natchnieniem muzy! Uderz więc w złoty bardon, wnieś pieśni wieszcze – niech kamyki tańcują, drzewa płaczą, a ja tymczasem jeść będę.
Czas jakiś milczenie.
Powiedz mi, mój kochany Ludmirze…
LUDMIR
Oho! "kochany Ludmirze". – Salceson skutkował.
WIKTOR
Żart na stronę – powiedz mi, czego ty się dobrego spodziewasz w twoich brudnych karczmach? Czego ty szukasz między prostym ludem?
LUDMIR
Prostego rozumu.
WIKTOR
Piękny rozum! Piją i po pijanemu bają.
LUDMIR
Jedz jeszcze, jedz, kochany Wiktorze, bo z twojej uwagi miarkuję, żeś jeszcze diable głodny. – Każdy nasz spoczynek, każdy nocleg w karczmie, nie byłże godnym opisania?
WIKTOR
Szkoda pióra!
LUDMIR
Ach, kiedy też już zejdziemy z tych woskowanych posadzek, na których ciągle kręcimy się i kręcimy aż do nudzącego zawrotu głowy. – Znajdziesz, bądź pewny, między prostym ludem: rozsądek, dowcip, przenikliwość, przebiegłość, lecz inaczej wyrażone; może za ostro, ale za to i lepiej. Tam wszystko właściwe nosi nazwisko: kmotr zowie się kmotrem, a łotr łotrem; tam w każdym wyrazie jest myśl, dobra czy zła, ale jest. Nie tak jak w naszych salonach – kwiaty na kwiaty sypią, a dmuchniej, nie ma nic, zupełnie nic. Dlatego też i my autorowie wolemy trzymać się kwiecistych nicości – łatwiej stroić niż tworzyć. – Ty wina pić nie będziesz?
WIKTOR
Dlaczego nie będę pić?
LUDMIR
wypiwszy
Myślałem, że nie będziesz – dla złego humoru; nic tak nie szkodzi jak wino na żółć wzburzoną.
WIKTOR
Dolejże!
LUDMIR
Jak te Van-Dyki piją! – Oddajże mi szklaneczkę.
WIKTOR
Dopieroś wypił,
LUDMIR
Otóż… coś miałem mówić…
(pije)
Razem wydamy opis naszej podróży; do każdego rozdziału ty dołączysz rycinę.
WIKTOR
Otóż to! to rzecz cała. – Chciał rycin do swoich baśni i pokazał mi gruszki na wierzbie. A ja, ja głupi, dałem się uwieść jakimiś zamkami.
LUDMIR
Po części prawda… ale i w Karpatach będziemy.
WIKTOR
Jakbym tam już był,
LUDMIR
Może uda nam się spotkać z Szandorem.
WIKTOR
Z co za Szandorem?
LUDMIR
No, z Szandorem, romantycznym hersztem rozbójników, o którym rozpowiadają cuda złego i dobrego razem.
WIKTOR
Nie ciekawym poznać pana Szandora.
LUDMIR
Przekonasz się, że jest mnóstwo najpiękniejszych widoków, godnych twojego pęzla.
WIKTOR
I mnie było być tak ślepym! Mnie było jemu wierzyć! Mnie o głodzie i chłodzie włóczyć się dla jego rycin!
LUDMIR
z udanym zachwyceniem
Patrz, i tu – nie boskiże to widok? Ten dom w kwiatach – ta rzeka – drzewa – dalej wioska – w głębi sine Karpaty…
WIKTOR
W samej rzeczy – piękny widok; i światło – jak ładnie pada na te świerki…
LUDMIR
klękając
Mam ci służyć za stolik? Połóż tekę na mojej głowie.
WIKTOR
chwyta tłumoczek, potem rzuca
Nie, nie, znowu mnie chcesz zbałamucić.
LUDMIR
z udanym zachwyceniem
To światło! to światło! A ten cień! Ach, jestem w zachwyceniu!
WIKTOR
A ja nie. – I rób, co chcesz, ja wracam do domu.
LUDMIR
prosząc
Wiktorze, zostań.
WIKTOR
Nie mogę.
LUDMIR
Wiktorku.
WIKTOR
Ledwie postąpić zdołam.
LUDMIR
Wiktoreczku! Van-Dyku! Rubensie!
WIKTOR
Daremne gadanie.
LUDMIR
wstając
Niechże cię kaci porwą, przeklęty bazgraczu! Ale przynajmniej przyrzekasz, że zastanę rysunki wykończone?
WIKTOR
Ja bazgracz?
LUDMIR
Nie, nie. – Ty wiesz, że jesteś mój Van-Dyk, Salvator Rosa.
WIKTOR
Van-Dyk i Salvator Rosa – co ten plecie!
LUDMIR
Będą rysunki?
WIKTOR
Będą, będą. Adieu!
LUDMIR
Bywajże zdrów, najupartszy człowieku, jakiego kiedy bogowie na ten padół płaczu w nieprzebłaganym gniewie wyrzuciły.
WIKTOR
odchodząc
Dobrze, dobrze.
LUDMIR
wołając za nim
A organiście popraw podbródek. Pamiętaj.
WIKTOR
za sceną
Pamiętam, pamiętam,
Scena druga
LUDMIR
sam
Poszedł – szkoda! Za ostro z miesca go zażyłem; wielka dla mnie strata,
(siadając)
Tak, od dziś dnia porzucam złocone komnaty, przenoszę się pod skromne strzechy; tam jeszcze człowiek jest przejrzystym. Ukształcenie za gęstym już werniksem przeciągnęło wyższe towarzystwa. Wszystkie charaktery jednę powierzchowność wzięły; nie ma wydatnych zarysów. Co świat powie, to jest teraz duszą powszechną. Skąpiec dawniej w przenicowanej chodził sukni, trzymał ręce w kieszeni. Teraz sknera sknerą tylko w kącie; troskliwość o mniemanie przemogła miłość złota, i ubogiego hojnie obdarzy, byle świat o tym wiedział. – Zazdrosny gryzie wargi i milczy, tchórz mundur przywdziewa, tyran się pieści – słowem, wszystko zlewa się w kształty przyzwoitości. W każdym człowieku dwie osoby; sceny musiałyby być zawsze podwójne, jak medale mieć dwie strony. – Komedyja Moliera koniec wzięła. – Ale jakaś para tu się zbliża… Wybaczcie, podsłuchywać muszę; jeszcze mi kilka rozdziałów trzeba. – Udam śpiącego.
Scena trzecia
Szambelanowa, Janusz, Ludmir.
JANUSZ
Helena kocha mnie, me ma wątpienia. I dlaczegóżby nie miała kochać? – Jestem dobrze urodzony, jestem młody, przystojny, rozumny i mam wieś, jakiej daleko poszukać.
LUDMIR
na stronie
Ten, widzę, chce zbijać moje rozumowanie.
JANUSZ
Nie rozumiem zatem tej zwłoki, której żąda, i to już po raz trzeci.
SZAMBELANOWA
mówi powoli, ale decydująco zawsze
Ja bardzo dobrze rozumiem; ale te wszystkie wykręty na nic się nie przydadzą. Pójdzie za waćpana, ja za to ręczę. – I już dawno byłaby pani Januszową, gdyby nie przeciwności, które ja tylko jedna zwalczyć jestem zdolną i które zwalczę.
Zażywa tabaczkę czasami.
JANUSZ
W ręku pani szambelanowej szczęście moje.
SZAMBELANOWA
W całej rodzinie Jowialskich za grosz rozsądku, to jest rzeczą dowiedzioną. I lubo mi nie chcą wierzyć, ja im zawsze powtarzam; bo ja każdemu prawdę lubię powiedzieć, powoli, grzecznie i wyraźnie. – Stary Jowialski nie pyta się, co się dzieje, jak się dzieje w domu, byle tylko miał kogo, co by słuchał jego przysłowiów, bajek i dykteryjek. W jego ręku jednak majątek. C`est la chose.
JANUSZ
Bardzo mnie lubi.
SZAMBELANOWA
Co on lubi! Jesteś wesoły, siadaj; jesteś smutny, idź za drzwi. – Stara zaś Jowialska jest to tylko cień swojego najukochańszego małżonka; na nic nie ma już czucia i myśli, tylko na dowcipne słowa swojego bożyszcza, z których śmieje się od lat piędziesięciu po dziesięć godzin na dzień. C`est une misere!
LUDMIR
na stronie
Ho, ho! tu są charaktery.
SZAMBELANOWA
Mój mąż – dobre stworzenie: cielę, głupkowaty, bez żadnego zdania, i dlatego poszłam za niego po nieszczęśliwym przypadku mojego pierwszego męża, śp… jenerał-majora Tuza. Nie wiem, czy słyszałeś o przypadku, jakim utonął? Vous savez?
JANUSZ
Słyszałem, słyszałem, mościa dobrodziejko.
SZAMBELANOWA
Mój mąż więc teraźniejszy, którego paniczem w domu zowią, lubo ma lat piedziesiąt, nie ma żadnego zdania. U niego wszystko: dobrze, bardzo dobrze – byle nie trudnił się niczym, jak tylko swoimi ptaszkami, byle jadł dobrze, spał jeszcze lepiej. To jest człowiek nie do obudzenia, jak worek grysu. Hélas!
JANUSZ
Powiedział mi wczoraj, że bardzo będzie szczęśliwy mieć za zięcia tak rozumnego człowieka.
SZAMBELANOWA
Trzy razy w godzinie powie czarno, biało i znowu czarno, a nawet nie wie, że zmienił zdanie. Mon Dieu!
JANUSZ
Zatem robi, co waćpani dobrodziejka rozkaże.
SZAMBELANOWA
Robi, co każę, nie ma wątpienia, bo robić musi: ale za chwilę zrobi także, co mu jego strzelec każe. Szczerze waćpanu powiadam, że na wotywę dam, jak się raz z tego domu wydobędę. Co jednak prędzej nastąpić nie może, aż Helena za mąż pójdzie; gdyż stary Jowialski, który bez licznego towarzystwa obejść się nie może, przy naszym ślubie, wieś nam wypuszczając, położył warunek, iż póty przy nim mieszkać będziemy, póki Helena za mąż nie pójdzie. Vous figurez-vous?
JANUSZ
A natenczas?…
SZAMBELANOWA
Ona z mężem tu bawić będzie. Ale trzeba powiedzieć, ni do dziada, ni do ojca podobna. Dobre dziecko moja pasierbica, lecz ma swoję wolą i uporek, a ja tego nie lubię. Przy tym główka trochę romansami i poezyjami zawrócona. I do tego, panie Januszu, należałoby się trochę stosować. Je vous prie.
JANUSZ
Mając dobrą wieś, mam być romansowym?
SZAMBELANOWA
Zdałoby się,
LUDMIR
na stronie
Romansowa! Co za pole!
SZAMBELANOWA
Helena chciałaby jakiegoś smętnego wielbiciela, trawiącego nocy śród grobowców. La!
JANUSZ
Na to się nie piszę.
SZAMBELANOWA
Jakaś tajemna tęsknota, skargi na niesprawiedliwość ludzi, a nawet może i lekka zgryzota sumienia, jak to się dowiedziałam przypadkiem z jej dziennika, nie zaszkodziłyby wcale.
LUDMIR
na stronie
Jaromir, Alp, Lara – rozumiem.
JANUSZ
To być nie może! Ja jestem uczciwym dziedzicem i honorowym deputatem. – Ale zdaje mi się, że już czas będzie na śniadanie.
SZAMBELANOWA
W samej rzeczy, chodźmy.
JANUSZ
Służę pani.
(postrzegając Ludmira)
A!…
SZAMBELANOWA
przestraszona
A! – Co? Żaba?
JANUSZ
Nie; jakiś pan Sans-façons spi sobie pod drzewem.
SZAMBELANOWA
Komuż ma spać, jeżeli nie sobie? Voyons!
JANUSZ
Ale tu, w ogrodzie?
SZAMBELANOWA
Jakiś wędrownik.
JANUSZ
I butelka próżna w krzaku – spił się więc obywatel.
SZAMBELANOWA
Niechże się wyśpi.
JANUSZ
Trzeba by mu jaką sztuczkę spłatać.
SZAMBELANOWA
Ach, znowu! Allons!
JANUSZ
Trzeba się bawić – pan Jowialski cieszyć się będzie.
SZAMBELANOWA
Tym się Helenie nie podobasz.
JANUSZ
Dlaczego, dlaczego? Byle co rozumnego; zaraz… co mu tu zrobić?… Żebym miał kłaki i papier. Albo… wodą go obleje
SZAMBELANOWA
Na to nie pozwolę. C`est malhonnete.
JANUSZ
Albo… hm, hm… już wiem – każę go przenieść do pałacu
SZAMBELANOWA
A to po co?
JANUSZ
Widziałem podobną komedyją… Wybornie!… śmiać się będziemy dzień cały.
SZAMBELANOWA
Mnie się to nie podoba. C`est ordinaire.
JANUSZ
Bądź pani dobrodziejka łaskawa nie wzbraniać niewinnej zabawy; wszakże sama mówiłaś, że muszę starać się o łaskę pana Jowialskiego?
SZAMBELANOWA
Nareszcie – rób co chcesz. Ale c`est né rien`!
JANUSZ
Wszystko dobrze będzie, ja ręczę. Każę go przenieść, przebrać w nasze teatralne suknie, wmówimy w niego, że jest… że jest… No, o tym naradzimy się wszyscy, tylko najpierw przenieść go trzeba. Zaraz z ludźmi wrócę po niego – służę pani. Wyborna myśl! I Helenę to zabawi,
(odchodząc)
Rozumny człowiek z wszystkiego korzystać umie.
Scena czwarta
LUDMIR
sam
O, Boże! czymże zasłużyłem na dobrodziejstw tyle! Między jakichże ludzi wiedziesz mnie łaskawie! Jakiś pan Jowialski – co to za nieoszacowana figura być musi, i jego żona także dobra, i jego syn, i ten pan Janusz, co ma rozum i wieś, także niezły… Macocha jenerałowa i pasierbica romansowa. – Skarby! Ach, skarby! I ja? ja mam zostać celem ich zabawy? Ach, dobrze, dobrze, będę, z duszy serca. I pod stół wlezę, jeżeli każecie, bylem z wami dzień jeden przepędził. Niech mnie niosą, niech
przebiorą – spać będę jak zabity.
Kładzie się pod drzewem.
Odmiana sceny
Pokój z dwojgiem drzwi w głębi; jedne do pokoju Pana Jowialskiego, drugie od wchodu; dwoje drzwi bocznych. Okno po lewej stronie od aktorów.
Scena piąta
HELENA
sama
Trzy dni do namyślenia – trzy dni do namyślenia! Biada, biada tej, co tego czasu potrzebuje, której serce nie uderza radośnie do chwili, gdzie będzie mogło powiedzieć duszą ukochanemu: jestem twoją, twoją na zawsze! – Janusza mam zostać żoną, on moim mężem, on połową duszy mojej! On, on, którego umysł nigdy się nad poziom wznieść nie zdoła! któremu zamknięty świat ideałów! który znieważa czystą miłość, ściągając ją ze stref górnych w zmysłowości objęcie! – Ach, Heleno! takież to przeznaczenie twoje? Nie znajdąż twe uczucia oddźwięku nigdzie? Wszędzieże zimny tylko rozsądek odwzajemniać będzie gorące uściski wyobraźni twojej?
po krótkim milczeniu
Nie, nie świetnego nadobnością kształtu, nie świetnego urodzeniem i majątkiem, nie – nie takiego pragnę. Duszy dusza moja szuka. Im bardziej świat go odtrąci, tym porywczej wyciągnę ku niemu zbawienną rękę, tym czulej do serca przycisnę. Ach, światem natenczas, całym światem ja mu się stanę!
po krótkim milczeniu
Ale wszystko to marzenie, zimni ludzie szaleństwem je zowią. We wszystkim szala rozsądnej rozwagi być musi. Wszędzie wytarte koleje; tymi postępuj niewolniczo albo samą zostaniesz, samą na ogromnej świata przestrzeni!
Scena szósta
Helena, Szambelan.
SZAMBELAN
wychodzi, nucąc i podskakując; samotrzask w ręku
Patrz, Helusiu! to mi samotrzask – po dwa ptaszki na raz łapać będzie.
HELENA
całując go w rękę
Kochany ojcze, chciałabym z tobą pomówić, zaciągnąć twojej rady względem pana Janusza.
SZAMBELAN
Dobrze, moje dziecię, bardzo dobrze.
HELENA
Sama nie wiem, co mam robić. Chciałabym stosować się ile możności do świata, w którym żyjemy, a z drugiej strony tam gdzie idzie o szczęście lub nieszczęście całego mojego życia…
SZAMBELAN
spuszczając samotrzask; na hałas wzdrygnęła się Helena
Trzask! – już w klatce; jak iskra!
HELENA
Słuchaj mnie, ojcze; ja nie mogę, jak tylko…
SZAMBELAN
Zaraz, zaraz, tylko samotrzask zastawię; zaraz wrócę, na jednej nodze – interesa przed wszystkim.
Wybiega, nucąc.
HELENA
sama
O, nieba! jakże jestem sama! Jednak z nim tylko jednym mogę mówić – przynajmniej czasem mnie słucha i pojmuje; przyznaje, że słuszne moje żądania. – Macocha od niejakiegoś czasu prawdziwą stała się macochą – bylem się jej tylko z domu umknęła! Ach, biedna Heleno!
SZAMBELAN
do Heleny
Jestem, słucham,
(do siebie, nawiasem)
Pełno szczygłów i dzwoniec się odzywał,
(do Heleny)
Ale cóż to znaczy, że jesteś sama? Gdzież niewolnik twoich wdzięków?
HELENA
Ach, niewolnik moich wdzięków!
SZAMBELAN
Jakieś bardzo kwaśne "ach".
HELENA
Nienajsłodsze, kochany ojcze.
SZAMBELAN
Nie kochasz go, to nie idź za niego, i kwita. Ja, ojciec, ja ci to powiadam; rób, co chcesz.
HELENA
Wszakże wczoraj inaczej mówiłeś.
SZAMBELAN
Inaczej?
HELENA
Kiedy matka wzbraniała i tych trzech dni mizernych zwłoki, o które błagałam.
SZAMBELAN
Prawda. Moja żona życzy sobie, abyś poszła za Janusza.
HELENA