Pan nieidealny - ebook
Pan nieidealny - ebook
Molly Morgan jest piękną, młodą kobietą. Pracuje w salonie jubilerskim, projektując biżuterię. Świetnie płatna praca, przystojny mąż, wspaniały dom. Wszystko wydaje się być idealne, gdy nagle do pustego mieszkania naprzeciw wprowadza się nowa lokatorka. Perfekcyjne jak dotąd małżeństwo zostaje wystawione na próbę. Poukładane życie Molly rozpada się w jednej chwili, a to dopiero początek jej kłopotów. Złamane serce, porwanie, odosobnienie, adrenalina i… tajemniczy mężczyzna dający złudne poczucie bezpieczeństwa. To nie może skończyć się dobrze. Molly stanie przed trudnym wyborem. Posłucha głosu serca czy rozsądku? Czy stojąc na krawędzi uczyni krok w stronę zachowawczego spokoju u boku męża, czy ruszy do przodu, mając nadzieję, że miłość doda jej skrzydeł, by pokonać przepaść?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-102-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Dzień dobry, skarbie, kawa. – Kochany mąż wita mnie o poranku pocałunkiem w czoło.
– Dzień dobry – mamroczę, wciągając w nozdrza aromatyczny zapach.
Przeciągam się, prostując każdy centymetr ospałych mięśni. Z uśmiechem na twarzy rozpoczynam cudowny dzień. Spoglądam na ideał mężczyzny, z którym dzielę życie. Wysoki, dobrze zbudowany ciemny blondyn, zawsze gładko ogolony, wąskie, ale jakże mięciutkie usta idealnie wpasowane w kwadratową szczękę. Niebiańsko błękitne oczy spoglądają intensywnie spod gąszczu ciemnych brwi. Jak to jest, że mimo spędzonego razem czasu Joe działa na mnie jak afrodyzjak, codziennie coraz bardziej. Jesteśmy ze sobą już osiem lat, a od pięciu oficjalnie staliśmy się małżeństwem. Nigdy nie sądziłam, że wszystko ułoży się właśnie tak. Jestem szczęśliwa, że mam go przy sobie, jest moim najlepszym przyjacielem, najcudowniejszym partnerem i najlepszym człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam, pasujemy do siebie jak ulał. Odkąd wzięliśmy ślub, mąż namawiał mnie na powiększenie rodziny, to jest jego marzenie, które chciałby jak najszybciej zrealizować, ale ja nie byłam gotowa. Bałam się, że dziecko wszystko zmieni, że zaniedbam męża, przybiorę na wadze i nie będę miała czasu dla siebie. Ta wizja skutecznie blokowała podjęcie decyzji, by przyjąć na siebie tak ogromną odpowiedzialność. Jednak teraz, gdy spoglądam na nasze życie, czuję, że znajdę w sercu miejsce dla jeszcze jednej małej istotki. Zbliżająca się rocznica to doskonała okazja, żeby powiadomić męża, co zdecydowałam. Jesteśmy jeszcze młodzi, ale już mamy własny dom, dobrą pracę, cudowne życie. Może faktycznie dziecko będzie dopełnieniem tego, co stworzyliśmy wspólnie.
– Jak to jest, że tak pięknie wyglądasz z rana? – Joe wślizguje się pod kołdrę, układając się obok mnie.
– Auć. Jaki jesteś zimny! – Obejmuję go mocno. – Podlizujesz się. Czego chcesz? – Wyczuwam, o co chodzi romantykowi.
– Ja? Nic – oszukuje z perfidnym uśmieszkiem na tej swojej gładkiej gębie. – Musisz mnie ogrzać. – Wtula twarz między moje piersi i całuje delikatnie, pomrukując z zachwytem.
– Mmmm… Cudowne przebudzenie! – Prężę się pod jego dotykiem.
Każdy jego pocałunek cholernie mnie nakręca. Miękkimi, wilgotnymi wargami układa ścieżkę z pocałunków wprost do mojego pępka, pobudzając wewnątrz miliony szalejących motyli. Klęka przede mną i powoli ściąga ze mnie bieliznę. Jego członek jest tak nabrzmiały, że napręża materiał spodenek do granic możliwości. Widać, że pragnie wolności, by móc dorwać się do mojej szparki. Uwalniam tego potwora, dysząc jak oszalała, wiem, co mnie czeka. Joe dotyka nim wnętrza moich ud i masuje główką łechtaczkę, zataczając na niej kółka. Po chwili przestaje i wraca do masażu uda, drażniąc się ze mną. Uwielbia patrzeć, gdy doprowadza mnie do szaleństwa. Przysuwam go do siebie, naciskając nogami na plecy.
– Właź w końcu – nakazuję niecierpliwie.
Mój mąż wie, że nie mogę dłużej czekać.
Wchodzi we mnie powoli, wypełnia mnie całą. Kładzie dłonie na moje biodra i rytmicznie porusza nimi, nabierając tempa. Jesteśmy do siebie dopasowani pod każdym względem. Dwa ciała i dwie dusze stają się jednością. Zmieniam pozycję i ujeżdżam go powolutku, pochłaniając każdy centymetr sztywnego penisa. Joe wbija palce w moje pośladki, powodując pulsujący ucisk cipki. Robi to z premedytacją, bo wie, jak to na mnie działa. Odwdzięczam się tym samym i wbijam paznokcie w masywne plecy. Całuję go namiętnie, podgryzając dolną wargę. Każdy ruch zbliża nas do upragnionego orgazmu; przyspieszony oddech, szybsze bicie serca i ten cholernie seksowny pomruk sprawia, że zatapiam zęby w jego szyi. Czuję, że twardnieje jeszcze bardziej i wsuwa się we mnie mocniej i mocniej… Ryczy dziko, wypełniając moje wnętrze gorącym nasieniem. Po chwili zalewa mnie gorąca fala, zaciskam oczy, rozkoszując się tą ulotną chwilą. Potężny orgazm wstrząsa moim ciałem, dając ukojenie.
Spoglądam na tego cudownego mężczyznę i kocham go jeszcze bardziej. Jego uśmiech tuż po seksie jest wyjątkowy, rozjaśnia nawet najbardziej ponury dzień.
Całuje mnie w usta i zanosi pod prysznic. Taka wspólna pobudka to fantastyczny początek dnia.
***
Wszystko co dobre szybko się kończy. Mam ochotę zostać w ramionach najwspanialszego mężczyzny do końca świata, ale niestety czas nagli. Całuję męża namiętnie w podziękowaniu za cudowny seks, zniewalający pomruk wcale nie pomaga mi odkleić się od niego, jednak czas nie stanął w miejscu i jak tak dalej pójdzie, oboje spóźnimy się do pracy. Wychodzę z łazienki pierwsza, w biegu dopijam ciepłą kawę, jedną ręką zakładam rajstopy, a drugą suszę niesforne włosy.
– Może ci pomóc? – Joe śmieje się, dopinając koszulę powolnym tempem.
– Szybki jesteś. – Spoglądam na niego, lustrując od stóp do głowy. Jednak mężczyźni mają łatwiej: wytarł się, uczesał, zarzucił garnitur i oto jest, zwarty i gotowy.
– Szybki? – Unosi brew i wymierza mi piekący klaps w pośladek.
– Ałaaa – syczę z bólu. – Nie miałam na myśli nic niestosownego. – Przymrużam oczy i zabijam go wzrokiem. – Jak już zaproponowałeś pomoc, to proszę bardzo. – Wręczam mu suszarkę.
– O matko. Spytałem z uprzejmości. – Robi zgryźliwą minę, ale nie przestaje suszyć.
– A ja z miłą chęcią skorzystam. – Posyłam mu najcudowniejszy uśmiech, na jaki stać mnie w tej sytuacji.
– Masz szczęście, że cię kocham – przymila się.
– Ooo, jakie to słodkie – odpowiadam do jego odbicia w lusterku. – A teraz proszę, trzymaj wyżej i nie ruszaj.
– Jeszcze jakieś wymagania, moja pani? – zgrywa się.
– Kochany mężu, wymagania to ma moja szefowa, wiesz, co ostatnio zrobiła? Przemalowała swoje blond włosy na identyczny kolor, jak mój.
– Żartujesz?
– Ani trochę! – Jestem jak najbardziej poważna.
– Może ma obsesję na twoim punkcie? Identyczne stroje do pracy, makijaż, te wasze końskie kuce, czy jak to tam się nazywa, a teraz jeszcze kolor włosów. Teraz to dopiero pewnie wygląda jak twoja bliźniaczka. – Widzę zmartwienie na jego twarzy.
– Nie tyle na moim punkcie, co raczej na punkcie salonu. Stworzyła swoją wizję i dąży, aby ją spełnić. – Trochę ją bronię, bo jednak jest moją dobrą znajomą i zawsze jest skora do pomocy.
– Uważaj, bo może męża też zechce podmienić. – Puszcza oko. Żartowniś jakich mało. Odsuwa moje długie włosy i podgryza płatek ucha, wie, że to mój czuły punkt. Zaciskam uda i odsuwam się.
– A byłbyś chętny? – Łapię go za brodę, szykując się do pocałunku.
– A jakbym się pomylił?
– Świnia! – Czar pryska, nie dostaje za to buziaka. Wracam do nakładania makijażu i przylizywania włosów w gładki, wysoki kucyk.
– Przecież wiesz, że żartuję. Żeby nie wiem, co robiła, nigdy nie będzie taka piękna jak ty, moja żono! – Dostaję przepraszającego całusa w policzek.
I tak oto mój mąż zwycięża, powinien dostać nagrodę za najlepszego bajeranta i lizusa.
Potrafi mnie wkurzyć, ale po chwili bez wielkiego wysiłku udaje mu się mnie ugłaskać. Nie potrafimy złościć się na siebie zbyt długo, zawsze po sprzeczce, patrząc na jego poważną minę, buzia mi się uśmiecha, wystarczy chwila i zarażam go tym samym. Nasze kłótnie trwają pięć minut, a wyśmiewanie się z nich resztę dnia. To, co nas łączy, jest tak cudowne, że aż nieprawdopodobne. Mąż i przyjaciel w jednym, mieszanka doskonała.
– Widziałaś? Ktoś się wprowadza do domu pani Perry. – Czujnym okiem obserwuje zza firany całą akcję.
– Już trochę czasu stoi pusty, może w końcu zamieszka tam jakaś para w naszym wieku. Nie to, żebym miała coś do naszych sąsiadów, ale fajnie by było porozmawiać o czymś innym niż reumatyzm i inne choroby wieku podeszłego.
– Wkrótce się przekonamy.
W Great Barrington czas płynie swoim tempem, nasza okolica słynie z tego, że w większości jest zamieszkiwana przez osoby w starszym wieku. Na East Street dawno nie widziałam osoby poniżej pięćdziesiątki, jakoś na początku nam to nie przeszkadzało, a raczej nie zwracaliśmy uwagi na sąsiedztwo. Pewnie dlatego, że dom po okazyjnej cenie trochę zaburzył nam ocenę reszty. Na szczęście oboje mamy prawo jazdy i taki problem, to nie problem. Zawsze, gdy mam ochotę pogadać z rodzicami czy siostrą, wsiadam w auto i po prostu do nich jadę. Jedyną osobą na osiedlu, z którą nawiązałam kontakt, była pani Perry. Była równą babką i gdyby nie zdradzał jej wygląd, nigdy bym nie pomyślała, że rozmawiam ze starszą kobietą. Dogadywałam się z nią idealnie, nie było tematu, na który byśmy nie mogły pogadać. Klęła, popijała, paliła papierosy i wcale się z tym nie kryła. Szczera do bólu i to dosłownie, większość sąsiadów widząc ją w stanie upojenia, przechodziło na drugą stronę ulicy, jednak na niewiele się to zdawało, bo jak miała się do czegoś przyczepić, to krzyczała z daleka. Zawsze mówiła, że nie wolno tłamsić w sobie tego, co leży na sercu, bo w końcu zgnije i cię wykończy. Chyba nie miała rodziny, bo nikt jej nie odwiedzał, zresztą nigdy nie wspominała o swoich bliskich. W mieszkaniu nie było widać żadnych zdjęć, a ja nigdy nie wypytywałam. Nieraz opowiadała naprawdę grube historie ze swojego życia. Uwielbiała pić tequilę razem ze mną. Mówiła, że czerpie radość z mojego towarzystwa. Joe nie lubił, gdy wołała mnie do siebie, bo zawsze namówiła mnie na kilka kieliszków, a on nienawidzi, gdy wysączę chociażby lampkę wina, jednak sam pije szkocką jak nawiedzony.
Hipokryta, którego i tak kocham. W końcu nikt nie jest idealny.
Wracając do pani Perry, można powiedzieć, że odrobinę się z nią zaprzyjaźniłam. Tęskniłam za swoją zmarłą babcią, a starsza kobieta doskonale wypełniała tę pustkę. Niestety, odeszła pół roku temu, dostała zawału w supermarkecie, mimo szybkiego przyjazdu karetki nie udało się jej uratować. Od tego czasu dom stał pusty. Za każdym razem, kiedy spoglądam na ciemne okna i pusty fotel przed drzwiami, łzy cisną mi się do oczu.
– Kurwa! – Słyszę zza pleców i odwracam się zdziwiona w stronę męża, który oblał się kawą.
– Przecież się spierze. – Kończę nienaganny make up i śpieszę mężowi z pomocą.
Wycieram ręcznikiem moją łajzę, na całe jego szczęście kawa była już zimna. Spoglądam kątem oka w stronę okna i coś jaskrawego przykuwa moją uwagę.
– O proszę. Już widzę, co tobą tak wstrząsnęło. – Unoszę brew, badawczo spoglądając na męża.
Dawno nic tak nie podniosło mi ciśnienia, jak widok z naprzeciwka. Byłam szczęśliwa, że w końcu ktoś tam zamieszka, ale tego to się nie spodziewałam. Platynowe rozjaśnione włosy dają po oczach równie mocno jak neonowa różowa sukienka ledwo okrywająca dupę. Gwiazda pręży się przed pracownikami firmy przeprowadzkowej, wyciąga chudą nogę, poprawiając czarne kabaretki. Widać, że ledwo co wskoczyła w pełnoletność, ale nieumiejętnie nałożona czterokrotna warstwa tapety dodaje jej z dziesięć lat, a wysokie szpilki dają plus pięć cali do wzrostu. Do tego żuje gumę, dziamiąc jak znudzona księżniczka i produkując różowiutkie balony. Spogląda w nasze okno i z uśmiechem na twarzy poprawia włosy, zakręcając je na palcu. Macha rączką w naszą stronę. Kulturalnie odmachuję i odpycham męża od okna.
– Sam sobie zapieraj tę plamę! – Rzucam mu ręcznik i idę założyć szpilki.
– O co ci chodzi? – Joe udaje niewiniątko.
– O nic. Muszę zaraz wychodzić i nie mam czasu. – Liczę do dziesięciu, by się uspokoić, chociaż w środku aż się gotuję. Nie wiem, dlaczego jestem zazdrosna, po prostu sam widok tej cizi tak na mnie działa.
– Skaaarbie! – Łapie mnie od tyłu i wtula w swój tors. – Miałem dłonie w kremie i filiżanka mi się wyślizgnęła.
– Jasne. Przed tym czy po tym, jak zobaczyłeś tamto chude dupsko na wierzchu? – Powinnam się ugryźć w język, ale fala nieprzemyślanych słów pojawiła się nieproszona.
– Jesteś zazdrosna? – Śmieje się ze mnie, co jeszcze bardziej mnie złości.
– Nie – burczę.
– Tylko popatrz na siebie, jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam, dlatego jestem twoim mężem, a ta sztuczna siksa może się przy tobie schować.
– I niby ci się nie podoba? – Wydymam usta, zastanawiając się, czy mówi prawdę.
– Wolę klasyczny, wyjątkowy oryginał niż prowokującą, tanią tandetę – czaruje jak zwykle.
– Daj tę koszulę. – Wyciągam rękę, skrywając uśmiech satysfakcji.
– Jesteś cudowna. – Namiętny pocałunek sprawia, że się rozpływam, a cała złość wyparowuje w mgnieniu oka.
– Też cię kocham.
I takim oto sposobem, nawet nie wiem kiedy, dałam się wkręcić w zapranie koszuli, uprasowanie drugiej, zrobienie i skonsumowanie śniadania, ponieważ Joe nie lubi jeść w samotności. Nie wiem, jak on to robi, ale gdybym potrafiła to samo, zapewne wyprosiłby u mnie nawet własnoręczną zmianę opon w samochodzie. Jeszcze dzień dobrze się nie zaczął, a już czuję się pozbawiona połowy energii. Ale najważniejsze jest to, że razem zadowoleni opuszczamy dom, trzymając się za ręce. Czułe pożegnanie trwa tak długo, jakbyśmy mieli rozstać się na tydzień, a nie na pół dnia. Telefon mojego szanownego małżonka przerywa tę sielankę. Żegna mnie machnięciem dłoni, jedziemy do pracy, każde swoim autem w inną stronę. Jeszcze dobrze nie przetrawiłam śniadania, a już zaczynam planować, co przygotować na kolację. Chcę dopieszczać męża w każdej strefie naszego życia. Być dla niego idealną partnerką, żoną i kochanką, być dla niego tym, kim on jest dla mnie. Być jedyną w swoim rodzaju… Chcę być całym jego światem.
Parkuję przed sklepem jubilerskim, spoglądam na złoty symbol diamentu i ogromny znak LP. Wygładzam spódnicę i otrzepuję paprochy z płaszcza, prostuję się i pewnym krokiem zmierzam do budynku. Nie jest to praca moich marzeń i czasem żałuję, że nie odrzuciłam tej propozycji. Od dziecka kochałam malować, spełniałam swoją pasję w Walnut Hill School for the Arts w Natick w Massachusetts. Zawsze marzyłam o tym, by być konserwatorem dzieł sztuki, praca u Lisy Platini miała być tymczasowa, jednak pochłonęła mnie bez reszty. I myślę, że mój mąż właśnie taki miał plan, zostałam tu i realizuję projekty klientów oraz tworzę własne, unikatowe. Przyznam, że bywają dni, kiedy jestem zachwycona wyjątkowymi pomysłami zleceniodawców, uwielbiam pracę, którą wkładam w niepowtarzalny wzór, kocham odwzorowywać każdy najmniejszy detal, wtedy jakaś część mnie czuje spełnienie, jednak na długo mi to nie wystarcza. Tę lukę w duszy w pewnym stopniu wypełnia niedokończone piętro w naszym domu, tylko tam mogę odetchnąć i zatracić się bez reszty w kolorach farb.
Wchodzę bocznym wejściem, wbijam kod i przykładam identyfikator, ledwo otwieram drzwi i od razu wpadam na szefową.
– Jesteś. – Lisa wita mnie nieodczuwalnym całusem w policzek. – Zobacz, co dla ciebie mam! – Macha ręką, abym za nią podążała.
– Daj mi chwilę, muszę ściągnąć płaszcz. – Odwijam chustę z szyi, Lisa jest tak niecierpliwa, że pomaga mi się rozebrać, a nawet odwiesza moją torebkę. – Coś przeskrobałam? – Jestem zdezorientowana, bo zazwyczaj tak się nie zachowuje. Zawsze stara się być kobietą pełną wdzięku i klasy.
– A gdzie tam – zaprzecza i popycha mnie do środka. – To dla ciebie. – Pokazuje ogromny wazon wypełniony wysokimi czerwonymi różami.
– Dla mnie? – nie ukrywam zaskoczenia. – Przecież rocznica za trzy miesiące.
– Zaraz, jaka rocznica? – Lisa marszczy czoło.
– No, moja i Joe. Mamy piątą rocznicę ślubu.
– Skarbie, to nie od twojego mężusia. – Kiwa palcem i idzie po liścik oraz czekoladki, które wystają spomiędzy kwiatów.
– A od kogo?
– No, nie wiem. Masz, przeczytaj. – Zaczyna się jąkać i wręcza mi malutką kopertę. Jakżeby inaczej, ciekawska pinda już dawno przeczytała liścik, a teraz wciska kit, że nie wie, o kogo chodzi. Niby skąd by wiedziała, że to nie mój kochany małżonek. Wywracam oczami i nie wchodzę w dalsze dyskusje, bo i tak się nie przyzna. Otwieram kopertę i czytam.
Córka oniemiała z zachwytu, ja również. Wyjątkowa bransoletka zrobiona przez wyjątkowe dłonie. Dziękuję. Ethan Adams.
– I co? – Podniecona Lisa wpatruje się we mnie, wyczekując jakiejś reakcji.
– Nic, a co ma być?
– No jak co? Gorący rozwodnik Ethan Adams wysyła ci bukiet z setek róż, a ty mówisz, że to nic?! – Jest wyraźnie poruszona.
– O, jednak wiesz od kogo są. – Spoglądam z satysfakcją na jej zarumienioną ciekawską buzię.
– Oj tam, wielkie rzeczy. Przecież i tak nie masz nic do ukrycia. – Udaje, że nic się nie stało.
– No jasne, że nie. – Uśmiecham się, częstując ją czekoladką.
– Naprawdę nic z tym nie zrobisz? – Chyba nie dowierza.
– A co miałabym zrobić twoim zdaniem? To zwykle podziękowanie, więc nie ma o czym mówić.
– Ty to się chyba nie znasz na facetach. – Podkręca mnie.
– Wystarczy, że znam się na jednym konkretnym, który jest moim mężem – ucinam krótko.
Lisa uwielbia żyć cudzym życiem, czasem sama nakręca dramaty i podgrzewa atmosferę, karmiąc się emocjami innych. Lubię ją, bo jest naprawdę fajną babką, ale tylko wtedy, gdy jesteśmy same, w towarzystwie szczególnie naszych mężów i tych „lepszych” znajomych, jest nadętą złośliwą suczą. Zgrywa damę, która podbiła świat i nie ma sobie równych, ale tak naprawdę wszystko zawdzięcza mężowi. Pierre jest milionerem pochodzącym z Francji, więc Lisa uważa, że złapała Boga za nogi. Salon jubilerski był zachcianką, którą mąż zrealizował bez mrugnięcia okiem. Wymarzyła sobie, że będzie idealny, na początku skupiła się na wystroju, a gdy dopięła na ostatni guzik całą wymyśloną wizję, wpadła na pomysł takich samych strojów w pracy, potem były fryzury… Makijaż… Kolor paznokci… A teraz nawet przefarbowała swoje jasne włosy na kolor identyczny jak mój. Pewnie dlatego, bo wie, że ja nigdy bym nie rozjaśniła swoich. Z jednej strony ją rozumiem, że chce by wszystko było podobne w skali jeden do jednego, ale z drugiej czuję się cholernie, widząc w pracy non stop swoje odbicie, jedyne co nas różni to długość włosów. Lisa ma krótsze, widać to po kucyku i myślę, że to kwestia czasu, kiedy zacznie jej to przeszkadzać i niebawem je sobie przedłuży. Czuję się, jakbym miała siostrę bliźniaczkę, ale to nie jest fajne uczucie. Dobrze, że po zmyciu tapety z twarzy jesteśmy mniej podobne.
– I powiadasz, że Joe nie będzie zazdrosny? – Lisa po chwili milczenia ewidentnie szuka dramy.
– A dlaczego miałby być? Przecież to tylko podziękowania.
– I nic nie powie, gdy przyniesiesz do domu ogromny bukiet? – nie dowierza, że Joe jest aż tak wyrozumiały.
– Niech tu zostaną, bardzo pasują do wystroju. – Sama nie wiem, jak zareagowałby mój małżonek, gdybym przytargała taki wiecheć do domu.
– A jednak! – wykrzykuje Lisa, jednocześnie wskazując mnie palcem, co wywołuje u mnie poczucie winy.
– Bardzo sobie ufamy, ale wolałabym uniknąć przesłuchania typu: Kto to? Co to? I tak dalej.
– Ja bym była zazdrosna, gdyby Pierre dostał prezent od samotnego babsztyla. – Na samą myśl czerwieni się ze złości.
– No widzisz, każdy jest inny, ale nie ukrywam, że bywam czasem zazdrosna. Zresztą także takie uczucie w związku jest potrzebne.
– A kiedy ostatnio byłaś zazdrosna? – Lisie aż oczy błysnęły z ciekawości.
– A tam… – Macham ręką, choć w środku skręca mnie, by się wygadać.
– No mów! – Opiera łokcie na blacie i zamienia się w słuch.
Nie musi mnie długo namawiać. Opowiadam jej o dzisiejszym poranku, na samo wspomnienie robi mi się gorąco, a krew uderza mi do głowy. Tej dziewczynie źle z oczu patrzy, nie to, że nie ufam mężowi, ale biorąc pod uwagę kokieteryjne ruchy, jestem prawie pewna, że niezłe z niej ziółko. Joe od zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa, oszczędzał powodów do zazdrości, na każdej imprezie podkreśla, że jestem jego żoną i nigdy nie wdaje się w rozmowy z samotnymi kobietami. Wiem, bo nigdy nie wychodzi beze mnie. Nawet gdy źle się czułam, robił wszystko, bym wzięła się w garść i mu towarzyszyła. Między nami jest coś więcej niż zwykła miłość i szacunek. To jedność dusz, to sprawia, że nasz związek jest wyjątkowy. Jestem osobą ciepłą i sympatyczną, ale trzymam ludzi na dystans, nigdy nie pozwalam na przesadne poufałości. Od zawsze byłam samotnym wilkiem, a właściwie wilczycą, która najlepiej czuje się w swoim własnym towarzystwie. To zmieniło w jednej chwili, gdy spotkałam Joe. Pierwszy raz w życiu poczułam taką eksplozję emocji, zafascynowała mnie jego energia i pewność siebie, a choć swoim specyficznym poczuciem humoru przyciągał kobiety niczym magnes, to zwrócił uwagę właśnie na mnie. To uczucie wyjątkowości było mi potrzebne, a on mi je zaoferował. Nasza relacja została zbudowana na silnej przyjaźni, tylko on wie o mnie wszystko, zna moje wady i zalety, przy nim czuję się swobodnie i mogę być po prostu sobą. Jestem pewna jego uczuć, ale nie byłabym rasową kobietą, gdybym nie zareagowała na to, co zauważyłam rano. Gdzieś tam w środku zapłonęła iskierka, która zaburzyła moją równowagę. To, jak zareagował na widok młodej sąsiadki, wyprowadziło mnie z równowagi, a jednak staram się nie mieć czarnych myśli i nie tworzyć złych scenariuszy, jak to zazwyczaj czyni Lisa.
– Ty tak na serio? – Robi wielkie oczy i rozdziawia usta. – Ja na twoim miejscu uważałabym na tę cizię.
– Nie przesadzaj. Może nie jest sama? – Staram się studzić nadmierne emocje.
– A widziałaś, żeby z kimś przyjechała? – Lisa lubi zasiać to małe ziarenko niepewności.
– Nie, ale…
– No właśnie! – przerywa. – Musisz od razu coś zaplanować, żeby nie sprzątnęła ci męża.
Daje mi złote rady. Od Joe wiem, że Pierre zafundował sobie romans, a gdy Lisa się dowiedziała, dała mu kolejną szansę. Sama nie wiem, co bym zrobiła w takiej sytuacji.
– Spokojnie. Spełnię jego marzenie. – Śmieję się przekornie.
– Jakie? – Jej oczy błyszczą z ciekawości.
– Obiecaj, że nie piśniesz słowa Pierrowi. Wiesz, że mężczyźni to gorsi plotkarze od kobiet.
– Przysięgam na wszystko, co mam! – Siada na krześle, niecierpliwie wiercąc się na nim tyłkiem.
– Za trzy miesiące mamy rocznicę i zaplanowałam coś specjalnego! – Spoglądam na Li i najwolniej jak mogę, wyciągam projekt.
– Sygnet?! Przyznam, że masz talent, bo rzeczywiście jest piękny, ale wątpię, żeby to było marzenie twojego męża.
– No nie, to nie jego marzenie. – Śmieję się z jej miny. – To tylko dodatek do mojej niespodzianki. Zamierzam wyciągnąć implant, sygnet włożę do pudełeczka obok przecudnych porcelanowych miniaturek dziecięcych bucików! – wyjaśniam jej swój plan.
– Nie wierzę! Ty i dziecko?! – wydziera się na pół salonu.
– Ciszej! – Przytykam palec do ust. – Chyba już przyszła na to pora. – Wzruszam ramionami. – Znamy się na wylot i wiem, że z nikim innym nie chcę być. Wiem, że bardzo brakuje mu do szczęścia pełnej rodziny.
– Nie boisz się, że dziecko wszystko zmieni? Ty zostaniesz kurą domową, zaniedbasz się, a on poleci na młodszą i zadbaną laskę. – Lisa od razu tworzy niestworzone historie, ale coś w tym jest, mnie również udziela się ten lęk.
– Raczej nie będzie tak źle. Nie martw się na zapas. Nie chcę być tylko perfekcyjną panią domu, w końcu będę mogła pracować zdalnie, chyba że zwolnisz mnie od razu. – Badam wzrokiem jej reakcję.
– Oczywiście, że nie zwolnię, ale praca w domu to zupełnie co innego. Będzie ci brakowało kontaktu z klientem, tworzenia w pracowni z Edem, a przede wszystkim mnie! – Wykrzywia usta w podkowę.
– Dziecko kiedyś podrośnie i będę mogła wrócić do pracy – uspokajam ją.
– Ale wiesz, że będziesz musiała najpierw zadbać o figurę.
– Jeszcze nie zaszłam w ciążę, a ty już planujesz mi treningi? – Unoszę brew. – Spokojnie, jakoś dam radę.
Nie wierzę, że od razu myśli o moim wyglądzie. Rozumiem, że w jej salonie aparycja jest na pierwszym miejscu, ale nie zamierzam w ciąży przytyć pięćdziesiąt kilo.
Żegnam Lisę i zmierzam do pracowni. Tam czeka na mnie Ed, bardzo mi pomaga przy trudniejszych pracach. Jest perfekcjonistą, a do tego specjalizuje się w precyzyjnym wykonywaniu detali. Kiedy patrzę na niego, to aż trudno mi uwierzyć, że to facet. Twarz zadbana bez skazy, tego akurat zazdroszczę mu najbardziej. Rude włosy jakby dopiero wyszedł od fryzjera, gładko wygolony i pachnący. Do tego wygląda jak spod igły: zawsze wyprasowana bez jednego niepotrzebnego zagięcia koszula, a rezerwową trzyma w szafie, na wypadek jakiegoś nieszczęścia. Okulary w zielonych oprawkach przeciera chyba ze sto razy w ciągu dnia. Jest specyficzny, ale dogadujemy się fantastycznie. Działamy jak jedna drużyna, rozumiemy się bez słów. Witam się machnięciem ręki, bo gdy Ed pracuje, nie lubi, jak mu się przerywa. Mam tak samo. Zakładam słuchawki i włączam ulubioną playlistę. Przy muzyce łatwiej mi się skupić, budzi się we mnie wena do stworzenia czegoś wyjątkowego. Biorę ołówek w dłoń i szkicuję projekty, które wypełniają moją głowę. Dziś mam wspaniały dzień i dzięki temu jest bardziej efektywny. Poranny seks z mężem dobrze na mnie działa, a więc będę musiała zmienić kofeinę na uzależniającą dopaminę.
Wprowadzam do komputera jeden z moich rysunków, dopieszczenie każdego szczegółu zajmuje sporo czasu. Wszystko musi wyglądać idealnie. Kątem oka widzę, że mój współpracownik zbiera się do domu. Cholera, cały dzień zszedł mi w pracowni i nawet nie sprawdziłam, czy Lisa potrzebuje pomocy. Mam nadzieję, że nie będzie zła, gdy dowie się, ile nowości dla niej mam.
– Ed! Poczekaj sekundę. – Zatrzymuję kolegę. – Potrzebuję twojej pomocy.
– Dla ciebie wszystko. O co chodzi?
– Chciałabym, żebyś pomógł mi w tym. – Pokazuję mu sygnet na rocznicę.
– Pokaż. – Wyrywa mi kartkę i biegnie oglądać rysunek pod bezcieniową lampą. – Jest świetny.
– To dla mojego męża na naszą piątą rocznicę. Chciałabym go zrobić sama, ale miło by było, gdybyś odrobinkę mi pomógł. – Pokazuję palcami, jak mała ma być ta odrobinka. Robię proszącą minę i czekam, co mi odpowie.
– Pewnie nie wliczysz tego w godziny pracy. – Lekko się krzywi.
– Nawet nie mogłabym prosić o to szefowej. – Wydymam wargę, robiąc najbardziej rozpaczliwą minę, jaką potrafię.
– Nie wiem, jak mi się odwdzięczysz, ale kawa nie wystarczy.
– Jasne. Mogę ci stawiać lunch przez cały tydzień.
– Umowa stoi. – Wyciąga rękę, by przypieczętować nasz deal.
– Świetnie! – Myślałam, że będzie trudniej, ale całkiem mi na rękę, że Ed się nie targował.
Sprzątam pracownię z uśmiechem na twarzy. Uwielbiam, gdy wszystko idzie po mojej myśli. Lisa zamyka salon i zabiera z wystawy dwa kryształowe kieliszki. Cholera, zapomniałam je przetrzeć? Sama zadaję sobie to pytanie i w głowie szukam odpowiedzi, przewijając wspomnienia z ostatniej zmiany wystroju witryny.
Marszczę brwi i nerwowo drapię się po ramieniu. No, na sto procent nie zapomniałabym o tym.
– A ty co, alergii dostałaś? – Podchodzi do mnie i wskazuje palcem moje ramię.
– Nie, to taki odruch – tłumaczę się.
– Uważaj, żebyś nie zrobiła sobie krzywdy – poucza mnie i schyla się pod ladę, odsuwając dźwięczące butelki. – Jesteś skarbie – mruczy do siebie i wyciąga butelkę trunku.
– Och… – Tego się nie spodziewałam.
– A żebyś wiedziała! – Ona sądzi, że moja reakcja to forma zachwytu. Ups, a to tylko małe zaskoczenie. – Wiesz, co to jest, moja droga? Najpyszniejszy koniak, jaki kiedykolwiek miałam w ustach. Na zdrowie. – Polewa i wciska mi szkło.
– Dziękuję, ale ja nie mogę. – Próbuję odstawić kryształ.
– Jak nie możesz? Z szefową musisz się napić. To jest polecenie służbowe. – Żartobliwie grozi palcem.
– Prowadzę. Nie mogę zostawić auta.
– Ja cię odwiozę. Nie martw się.
Ciekawe, kurde, jak?
Zastanawiam się chwilę, ale dłużej się nie spieram, bo to walka z wiatrakami.
Udaję, że piję, zwilżając jedynie usta. A moja pracodawczyni z każdym kolejnym łykiem robi się coraz bardziej rumiana. Cieszę się, że stara się ze mną zaprzyjaźnić, jednak uważam, że mimo wszystko najlepszym szefem jest osoba, z którą nie łączą nas bliższe relacje. Nie chcę się spoufalać, ale Lisa robi wszystko, by tak było. Może po prostu musi się wygadać. Z tego, co opowiadała, to wszystkie koleżanki trzyma na dystans, bo boi się, że Pierre mógłby nawiązać z którąś romans. Ja jestem bezpieczną opcją, jestem zamężna. Nasi mężowie razem pracują, więc to czyni mnie w miarę bezpieczną. Joe jest projektantem w firmie deweloperskiej Platiniego. Zresztą ona wie, jak bardzo kocham męża, zawsze gdy o niego pyta, na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Tyle lat spędzonych razem, a ja go kocham tak jak wtedy, gdy pierwszy raz się do siebie zbliżyliśmy. Nawet jeszcze bardziej. Jest moim dopełnieniem, ubóstwiam go codziennie. Gdy mnie złości i się sprzeczamy, wystarczy ten jego jeden cholerny uśmiech i wszystko się rozpływa. Miałam szczęście, że trafiłam na takiego mężczyznę. Że los skrzyżował nasze drogi i połączył ciała. Joe wie, jak mnie podejść, uciszyć. Nadajemy na tych samych falach i uzupełniamy się na każdej płaszczyźnie. Nasze energie współgrają ze sobą doskonale. Jestem wdzięczna za to, że go mam i nie wyobrażam sobie świata bez niego.
Lisa za bardzo popłynęła i krótko mówiąc, lekko się nawaliła. Opowiada mi o swoim mężu i jak się okazuje jego licznych romansach. Nie chciałam tego słuchać, bo później dziwnie będzie się z nimi spotykać. Im mniej wiem, tym lepiej śpię, a skoro Lisa wybaczyła Pierrowi, nie powinna do tego wracać. Staram się uciąć naszą przydługą pogawędkę. Spoglądam na zegarek i dociera do mnie, że już dwie godziny temu powinnam być w domu.
– Chodź, odwiozę cię. – Biorę torebkę i odstawiam niewypity trunek.
– Powiedz od razu, że przynudzam. – Lisa opróżnia mój kieliszek.
– Muszę wracać do domu, Joe na mnie czeka. – Nawet trochę się dziwię, że nie dzwonił, ale być może sam musiał zostać dłużej w pracy.
– Ale jedziemy moim. – Wciska mi kluczyki do ręki.
– Jak to? Nie, nie chcę. Nie lubię prowadzić cudzych aut. – Bronię się, jak mogę. Jej range-rover jest wart fortunę, gdyby coś się stało, to Pierre chyba zabiłby nas obie.
– To żadna filozofia. No już.
Pociąga mnie do wyjścia, opierając się na mnie całym ciężarem. Cholera, sporo wypiła, ale myślałam, że ma mocniejszą głowę. Po raz pierwszy sama zamykam salon. Lisa podaje mi wszystkie kody dostępu. Data ślubu jej i Pierra, niby proste, ale najciemniej pod latarnią, chyba nikt by na to nie wpadł. Wpycham szefową na fotel pasażera i sama zajmuję miejsce za kierownicą. Nasza podróż należy do tych najgorszych na świecie. Nie lubię, gdy ktoś rozkazuje mi, jak mam jechać, a Lisa jest mistrzynią we wkurwianiu kierowcy. Paluchem pokazuje, gdzie skręcać, jak prędko jechać i przy dojeździe do skrzyżowania z daleka krzyczy, że zaraz zmieni się kolor światła. Stukam niecierpliwie palcami po kierownicy. Ta kobieta jest taka upierdliwa i nieznośna, że jeśli zdarzy się kolejny taki raz, to wezwę cholerną taksówkę i będę miała spokój.
Moja radość jest nie do opisania, gdy wjeżdżamy na posesję państwa Platini.
Odprowadzam Lisę do salonu i upewniam się, że dalej sobie poradzi. W domu nie ma jej męża, ale na szczęście mają gosposię, która się nią zaopiekuje. Chcę wezwać taksówkę, ale Lisa każe mi wracać swoim autem na jej odpowiedzialność. W sumie nie na rękę mi czekanie, więc zgadzam się bez zastanowienia. Zresztą mam świadka, który w razie gdyby zapomniała, przypomni jej, czyj to był pomysł.
Pędzę do domu jak szalona.
Skoro Joe został dłużej w pracy, muszę się spieszyć, by zrobić kolację.
Wjeżdżam na podwórko i dostrzegam w otwartym garażu auto mojego męża. Co jest grane? Otwieram drzwi mieszkania, już w progu uderza mnie swąd dymu tytoniowego. Kurwa mać, kto tu pali papierosy?! Joe, tak samo jak ja, jest totalnym przeciwnikiem nikotyny w ogóle, a co dopiero smrodzenia w naszym domu. Potykam się o błyszczące buty na wysokim obcasie. Muzyka bębni jak na wiejskiej potańcówce, a z jadalni docierają wesołe śmiechy. Wchodzę, by sprawdzić, co tak bawi niezapowiedzianych gości. Przy stole siedzi mój mąż z naszą nową sąsiadką. Chichoczą do siebie i gadają w najlepsze, nawet mnie nie zauważając. Ona trzyma w dłoni papierosa, drugą głaszcze mojego męża po ramieniu, a jemu to najwidoczniej nie przeszkadza. No i nie przeszkadza mu pieprzony smród, który wypełnia cały pokój. Popijają piwko i bawią się na całego.
– Co to ma być? – Odganiam ręką okropny zapach, który wciska mi się do nozdrzy.
– Hej, skarbie, jesteś! – Mój małżonek wstaje jak gdyby nigdy nic i całuje mnie w policzek.
– Odsuń się. Śmierdzisz papierosami. – Odsuwam się od niego i otwieram okno, by wywietrzyć pomieszczenie.
– Przecież nic się nie dzieje. – Siada obok dziewczyny i popija browara.
– Od kiedy pozwalasz palić w domu? – Spoglądam na winną całego zamieszania i podsuwam szklankę z wodą do zgaszenia peta.
– Sorry. Joe nie miał nic przeciwko. – Wrzuca papierosa i opiera się o krzesło, żując gumę z otwartymi ustami.
– Joe nie mieszka tu sam. – Przeszywam męża lodowatym spojrzeniem.
– Skarbie, to jest Brittany, a to moja żona, Molly. – W końcu przedstawia nas sobie. – Wiesz, Bi chciała się zapoznać z sąsiadami i wpadła z piwem i… – Widzę, że jest zestresowany i naprawdę stara się mnie uspokoić. Buzuje we mnie wulkan wściekłości, ale nie mogę tego pokazać. Staram się być milsza, ale gdy tylko spoglądam, jak kusą spódniczkę założyła, by poznawać nowych znajomych, to aż krew się we mnie gotuje. Równie dobrze mogłaby przyjść w samych czerwonych gaciach, bo kiecka nie zakrywa jej niczego.
– Miło było cię poznać. – Podaję jej rękę, wcale nie delikatnie sugerując zakończenie wizyty.
– Yyyy… – Spogląda na Joe i chyba oczekuje, że on coś powie.
– Myślę, że następnym razem i Molly się z nami napije. – Mój mąż zna mnie dobrze i skoro widzi „ten” wzrok, dobrze wie, że jestem na granicy wybuchu.
-No. Innym razem to wy wpadnijcie. – Uśmiecha się dosyć sztucznie.
– Odprowadzę cię. – W Joe budzi się dżentelmen. No jakby inaczej.
– Chyba Brittany znajdzie drogę do drzwi. Ty, kochanie, pootwieraj wszystkie okna, bo zaraz się uduszę. – Gaszę zapał wybawcy, udając kaszel.
– Spoko. Nie zbłądzę. – Naciąga dekolt do pępka, uwydatniając wielki biust. Macha zalotnie na pożegnanie i w końcu zabiera swój tyłek z naszego mieszkania.
– Co to ma znaczyć? – Zaczynam rozmowę w momencie, gdy słyszę dźwięk zamykanych drzwi.
– Ale o co ci chodzi? – Joe wzrusza ramionami, jakby nic się nie wydarzyło.
– Od kiedy pijesz piwo? Od kiedy pozwalasz palić w domu? I od kiedy nie dzwonisz do mnie, gdy się spóźniam? A gdyby coś mi się stało? – Jestem zła, że tak po prostu sobie flirtował w najlepsze. Nie wiem dlaczego, ale od samego początku ta dziewczyna mi się nie podobała i teraz też wcale nie zmieniłam zdania, ale mój luby już chyba tak.
– Przepraszam, kochanie. – Wtula się we mnie, starając uspokoić moje nerwy. – Bi dopiero się wprowadziła i chciała nawiązać znajomości.
– I akurat nawiązywała je wtedy, gdy nie ma mnie w domu – grzmię.
– Molly, jesteś przewrażliwiona. – Joe wcale nie czuje się winny.
– Nie jestem. Zobacz, jak się ubrała. Tak się stroi prostytutka do pracy.
– Jesteś niemiła. Każdy ma swój styl i ubiera się, jak chce, czy ci się to podoba czy nie – kwituje.
– A tobie się podoba? – Bacznie obserwuję jego reakcję.
– Pfff…
– To nie odpowiedź. – Odsuwam się i sprzątam butelki ze stołu.
– Ja wolę skromniejsze kobiety. – Staje za moimi plecami.
– Yhymmm… – I nie wierzę, że nie zerkał na te wielkie cycki.
– Kocham ciebie i tylko ciebie. – Zsuwa mi bluzkę z ramion.
– Kochasz mnie wkurzać. – Chcę się odwrócić, ale przyszpila mnie do blatu. – Co robisz? – Odwracam się przez ramię.
– Jesteś spięta…
Wplata palce w moje dłonie i rozsuwa ręce na szerokość blatu. Całuje moją szyję, podszczypując ją lekko zębami. Pomrukuję, a jego członek rośnie w rozporku, czuję to na swoich pośladkach. Napiera nim i ociera się zachęcająco. Układa moje dłonie tak, abym trzymała mocno kant stołu, opuszkami łaskocze skórę moich rąk, wywołując tym samym dreszcze. Moja złość gdzieś ulatuje w zapomnienie. Joe zapala pomiędzy nami iskrę, która spowoduje, że nasze ciała zapłoną. Między nogami czuję, że to będzie miłe zakończenie dnia. Jedną dłonią odpina stanik i przez chwilę masuje piersi, które twardnieją pod wpływem jego dotyku. Powoli przesuwa rękę i wślizguje się w moje majtki.
Wzdycham spragniona. Zwilża palce moją śliską wydzieliną i masuje łechtaczkę. Odrzucam głowę do tyłu, Joe pociąga mnie za włosy i przyspiesza zwinne ruchy. Ma satysfakcję, że sprawia mi przyjemność, ale prawdziwa rozkosz jest wtedy, gdy oboje szczytujemy. Po chwili pozbywa się mojej spódnicy i majtek. Zwarty i gotowy wchodzi we mnie, mrucząc dziko. Posuwa mnie tak mocno, że ciężki stół porusza się razem z nami. Łapie moje biodra i przygląda się, gdy penis wchodzi raz po razie. Zagryzam wargi i tłumię jęki rozkoszy, ale cholernie trudno się powstrzymać, gdy bóg seksu daje to, czego pragnę. Odwracam się i siadam na blat, stopami przyciągam męża do siebie. Łapię go za kark i wbijam paznokcie tak mocno, jak mocno mnie rżnie. Podpieram się drugą ręką i ujeżdżam go intensywnie. Krople potu pojawiają się na jego czole, a oddech staje się płytszy i szybszy. Wciskam wargi w jego usta i pocałunkiem tłumię krzyk orgazmu. Moja cipka zaciska się, a palce u stóp drętwieją. Joe ostatkiem sił, powoli ale mocno, wbija się we mnie, aż wreszcie kończy we mnie, dysząc z rozkoszy.
Zdyszany opiera głowę między moimi piersiami i oddycha głęboko. On wie, jak mnie ugłaskać.