Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Pan Twardowski - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
6 lutego 2025
18,49
1849 pkt
punktów Virtualo

Pan Twardowski - ebook

Wejdź w świat legendy dzięki poematowi Pan Twardowski Lucjana Rydla – wyjątkowej interpretacji jednej z najsłynniejszych polskich opowieści. Rydel, mistrz słowa i rytmu, nadaje historii o czarnoksiężniku, który zawarł pakt z diabłem, nowy blask, łącząc ludową fantastykę z barwnym, poetyckim językiem. To utwór pełen dynamiki, humoru i dramatyzmu, który przenosi czytelnika w magiczną rzeczywistość dawnej Polski. Jeśli fascynują Cię legendy, poezja i kunsztowne opowieści, Pan Twardowski to lektura, która na długo pozostanie w Twojej pamięci.

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8349-085-4
Rozmiar pliku: 917 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

W ojcowskim dworku

W Skrzypnie, wśród zapadłej wioski,
Żył sobie szlachcic gołota;
Zwał się Imci Pan Twardowski.
Bieda do niego z za płota
Zaglądała nieraz w gości:
Ledwie stało na chleb boski
I wszystkim było wiadomo,
Że i w święto szlachcic pości.
Nizki dworek, szyty słomą,
Skrawek pola, szkapiąt para,
Oto całe jego włości;
Ryngraf złoty, szabla stara
Ponad łóżkiem Jegomości,
Proste ławy, stół kulawy,
Oto całe ruchomości.
Ale wesół był chudzina
I jak mógł, odganiał troski;
Jeno gdy spojrzał na syna,
Na swojego jedynaka,
Zasępiał się pan Twardowski
I rzedła mu gęsta mina;
Wzdychał z cicha: „Panie Chryste,
Czemuż u mnie bieda taka?!“
I od łez miał oczy mgliste.
A synalek codzień z rana
Chadzać musiał o pół mili
Na naukę do plebana.
I nie próżno głowę sili:
Czyta gładko po łacinie,

Wie kto Seneka, Wergili,

A nawet na pergaminie
Litery wyciąga cudnie.

Łatwe, widno, miał pojęcie.
Lecz do domu na południe
Powróciwszy, dla zabawki
Psami koty szczuł zawzięcie,
Albo też po sadach z procy
Strzelał gawrony i kawki.
Tak mu schodził czas do nocy.

Lat piętnaście miał już Janek,
Gdy raz, jakoś na jesieni,
Zaszedł proboszcz w odwiedziny.
Ojciec wybiegł aż przed ganek,
Kłaniał się w progu i w sieni,
Aż w końcu wyszli do sadu.
Stary wyniósł piwa dzbanek,
Zasiedli oba pod gruszą
I z proboszczem, gadu, gadu.
Janek, choć stał na uboczu,
Zgadł, że o nim radzić muszą,
Bo go nie spuszczali z oczu.
Gdy skończyła się rozmowa,
Ojciec woła go i gada:
— „Pójdziesz mi Waść do Krakowa
I wstąpisz na Akademię .
Tać jest księdza proboszczowa,
— Za którą podziękuj — rada.
Ucz się, boś nie bity w ciemię,
Będą z ciebie ludzie z czasem!“
W tydzień po rozmowie owej,
Był Jaś do drogi gotowy:
Inkaust
i piórnik za pasem,

Żupan z ojca przerobiony,
Lecz wyglądał niby nowy;
Na głowie miał czapkę z piórkiem,
Żółte ciżmy i przez ramię
Tłomoczek, związany sznurkiem.
Stary dał mu w garść dukata,
Zrobił nad nim krzyża znamię…
I poszedł Janek do świata.ROZDZIAŁ II

Przybycie do Krakowa

Jak tam było w tej podróży,
I jak długo szedł piechotą,
I którędy — mniejsza o to.
Dość, że świata kawał duży
Przewędrował, zanim w końcu
Ujrzał Kraków: łuną złotą
Grały wieże, dachy, mury,
A nad miastem zamek w słońcu
Świecił błyszczącemi ściany
Na grzbiecie wawelskiej góry
I spozierał w nurt wiślany.
Więc do miasta szedł chłopczyna;
Idąc przez ludne ulice
Pyta o Mistrza Marcina,
Bo list miał doń od plebana.
Wskazano mu kamienicę,

Wszedł — w sieni krata kowana
W kwiaty, ptaszki i w iglice.
We drzwi zapukał dębowe…
Nic… Minęła długa chwila…
Janek powtórnie kołata;
Zamek zgrzytnął i połowę
Drzwi powoli ktoś uchyla.
Janek widzi łysą głowę,
Pod łysiną twarz pyzata,
Jedno oko patrzy, zdrowe,
A na drugiem czarna łata.
— „No, i kogóż Waść tu szuka?“
— „List mam do Mistrza Marcina.“
— „Zobaczymy — Mistrz odmruka —
Wejdź!“ — schowała się łysina…
Wszedł. Mroczna była komnata,
Sklepienie w niej, jak w kościele;
U potężnego komina
Banie, lejki, rurki, słoje,
Gnaty dziwne i piszczele
I straszne, wypchane ptaki,
Wszędzie pergaminów zwoje,
Ksiąg olbrzymich bardzo wiele,
Tablice z tajnymi znaki…

Przy pulpicie, w czarnej todze
Siedział Mistrz Marcin u stoła
I pozierał jednem okiem.
Janek, onieśmielon srodze,
Z uszanowaniem głębokiem
Dał list, nie mówiąc nic zgoła.
Mistrz otworzył list i czyta,
A chłopiec patrzy dokoła,
Na przeróżne one dziwa,
To ukradkiem, z za pulpita,
Na onego personata,
Co łysiną kiwa, kiwa
I list jednem okiem czyta.
Skończył. — I oko i łata
Podniosły się na chłopaka;
Milczał Mistrz Marcin czas długi
I rzekł: „Potrzeba mi żaka
Do pomocy i usługi;
Mała rzecz: zamieść mieszkanie,
Nanosić wody i drewek,
Za to Waść stancyę dostanie
I w potrzebie przyodziewek.
Na collegia czas swobodny
Daję. Quod attinet strawy,

To nie będziesz tutaj głodny:
Na studentów lud łaskawy,
Kup jeno łyżkę, garnuszek,
Suto wyżywi cię Kraków.
— Tu dłonią klepnął się w brzuszek —
Tak żyją tysiące żaków!“
Zgodził się więc za pacholę,
Ale nie zasypiał gruszek,
Ucząc się w Krakowskiej Szkole.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij