Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pan Wilk tam i z powrotem - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
6 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,90

Pan Wilk tam i z powrotem - ebook

* Rok 2015. Wrocław. Pewien mężczyzna poddaje się operacji, która na zawsze ma odmienić jego życie.

* Koniec lat 90. Pewna nastolatka wysiada z pociągu na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Jeszcze tego samego wieczoru zostanie prostytutką.

* Czasy starożytne. Okolice rzeki Styks. Pewien rzeczny przewoźnik znudzony swoją pracą postanawia się wybrać na urlop.

* Warszawa. Okupacja. Pewna dziewczynka z przerażeniem patrzy na płonące getto. Świat, który zna, przestaje istnieć.

* Rok 2049. Pewna kobieta wznosi toast nad grobem mężczyzny.

* Wyspa na Morzu Andamańskim. Obecnie. Pewien mało poczytny autor zaczyna tworzyć kolejną powieść.

Wszystko to znalazło się w najnowszej książce Jarosława Wilka, tworząc nierozerwalny łańcuch zdarzeń jednej opowieści.

Ta książka to emocjonalna bomba. Trafia czytelnika prosto w serce, na długo pozostawiając je rozedrganym. Próby klasyfikowania pisarstwa Jarosława Wilka nie mają sensu. To pisarz, który ma nieprawdopodobną lekkość i moc opowiadania oraz swój własny niepodrabialny styl. Lektura obowiązkowa.

Aleksandra Szoć, blogerka

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8218-128-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Pro­log

„Jeden na czte­rech męż­czyzn po czter­dzie­stym roku życia doświad­cza nie­trzy­ma­nia moczu” – dole­ciało z radio­od­bior­nika.

Spraw­dzi­łem dło­nią oko­lice roz­porka, żeby się upew­nić, że spodnie mam suche.

– Nic mnie nie wkur­wia tak jak debilne reklamy – pod­su­mo­wa­łem, par­ku­jąc przed kutym ogro­dze­niem.

Wysia­dłem i skie­ro­wa­łem się do bramy. Docho­dziła dwu­dzie­sta trze­cia, wokół pano­wała ciem­ność. Oczy potrze­bo­wały dłuż­szej chwili, by przy­wyk­nąć. Kiedy doj­rza­łem zarysy ścieżki, ruszy­łem dalej.

Dawno tu nie byłem. Zmie­niło się. Ledwo roz­po­zna­wa­łem miej­sce, które zna­łem od dzie­ciaka. Ale nic dziw­nego – codzien­nie ktoś umiera, więc cmen­ta­rze roz­bu­do­wują się szyb­ciej niż osie­dla na przed­mie­ściach. W końcu odna­la­złem punkty odnie­sie­nia. Rząd drzew. Przed­wo­jenny rodzinny gro­bo­wiec jakichś Niem­ców. Śmiet­nik.

Zbli­ża­jąc się do grobu, zauwa­ży­łem, że na ławeczce usta­wio­nej tuż przed mogiłą sie­dzi kobieta. Mimo gęstego mroku jej syl­wetka wydała mi się zna­joma. Przy­sta­ną­łem. W ciszy obser­wo­wa­łem lekko poru­sza­jącą się postać.

Sie­działa pochy­lona, z nogą na nodze, łok­ciem opar­tym o kolano, dło­nią pod­pie­ra­jącą czoło. Zawsze twier­dziła, że tak dobrze jej się myśli. Nie śmia­łem prze­szka­dzać. Już jako dziecko wie­dzia­łem, co ozna­cza ta poza. Nie poga­damy. Za chwilę pew­nie tak, i o wszyst­kim, ale nie teraz.

Wiatr przy­brał na sile, poru­szył gałę­ziami sta­rego drzewa. Gra cieni zmie­niała kształty uko­cha­nej postaci, a potem postać znik­nęła. Pod­sze­dłem do krypty, zgar­ną­łem liście z kamien­nej płyty, usia­dłem na ławeczce, którą kie­dyś zro­bił mój tato.

– Cześć, mamo – rzu­ci­łem i zamil­kłem, bo nie wie­dzia­łem, od czego zacząć. – Popie­przyło się tro­chę, mamo – powie­dzia­łem wresz­cie. – Przy­sze­dłem do cie­bie, żeby się wyża­lić. Bo tro­chę się boję. Zacho­ro­wa­łem. Leka­rze mówią, że mar­twić się jest za wcze­śnie, ale pogrze­ba­łem w necie i na dwoje babka wró­żyła. Może być chu­jowo. Prze­pra­szam, że prze­kli­nam. Czy jest źle, będę wie­dział dopiero po ope­ra­cji. Jak zba­dają to, co mi wytną. Więc sama rozu­miesz…

Urwa­łem. Jak­bym cze­kał na to, że mama mnie przy­tuli. Jak­bym znowu był dziec­kiem. Tylko że mar­twi nie przy­tu­lają.

– Naj­bar­dziej boję się o Lolę. Bo gdy­bym jed­nak miał pecha, to źle, że ojca koło niej już nie będzie. Ty i tato byli­ście przy mnie zawsze. Sporo czasu musiało upły­nąć, bym to zauwa­żył, doce­nił. Gdyby nie to, że wy byli­ście, pew­nie mnie nie byłoby dzi­siaj tutaj. Nie byłem ani zbyt mądrym, ani zbyt dobrym synem. Sama wiesz… Ale wy zawsze przy mnie… Powiedz mi, mamo, jak to jest: gdy wszystko zaczyna się w życiu ukła­dać, to wła­śnie wtedy przy­cho­dzi hio­bowa wieść? Córka zdrowa i mądra. Nad głową dach. Chleba i wina też nie bra­kuje. Głu­pot w życiu mniej. Już się nie szar­pię, nie sza­mo­czę, droga taka nagle przy­jem­nie pro­sta. Co lubię, wiem, a co waż­niej­sze, wiem też, czego nie lubię. Faj­nie jest żyć. Wiesz, że czę­ściej budzę się rano z uśmie­chem niż bez? Wcze­śniej nie wie­dzia­łem, że to takie pro­ste. I teraz co? Mam wszystko zosta­wić? Totalna bzdura. Ostat­nio sporo myślę o tym, co mi mówi­łaś. I chyba dopiero teraz zaczą­łem to rozu­mieć. W sumie nic dziw­nego, zwy­kła kolej rze­czy. Nie widzia­łem, mamo, two­jego życia two­imi oczami, więc i wszyst­kiego pojąć nie mogłem. Złe rze­czy widzia­łaś. Dom dziecka. Wojnę. Głód. Ojca idą­cego na śmierć. Przy twoim życiu moje zawsze było rajem. Być może nawet dziś, w tej sytu­acji, nie mam prawa narze­kać. Wiem, że takie gada­nie sensu już nie ma, ale gdy­bym zro­zu­miał pewne rze­czy wcze­śniej, gdy­bym mógł zoba­czyć twoje życie two­imi oczami, poczuć je naprawdę, to pew­nie kilka razy bym sobie butów gów­nem nie obry­zgał. A lepiej iść, gdy ślady, które zosta­wiasz, nie śmier­dzą. Tylko że ja nie zawsze cię słu­cha­łem. Nie tak dawno twier­dzi­łem, że już niczego się nie boję. To nie­prawda. Dziś znowu się boję. Pamię­tam jeden dzień… Było gorąco, mia­łem wtedy nie wię­cej niż pięć lat. Szli­śmy razem bar­dzo długą ulicą po chod­niku z nie­równo uło­żo­nych beto­no­wych płyt. Nio­słaś mnie na barana. Potknę­łaś się i choć pró­bo­wa­łaś mnie osło­nić, upa­da­jąc, ude­rzy­łem głową o beton. Krew pły­nęła mi po twa­rzy, bar­dzo pła­ka­łem. Tuli­łaś. Cało­wa­łaś. Wiesz, nie pamię­tam bólu. Pamię­tam tylko twoje uści­ski i twoje poca­łunki na mojej zary­cza­nej twa­rzy. Dziś dał­bym za nie wszystko. Nawet za ten ból i tę krew. Po tam­tym zda­rze­niu została mi bli­zna na czole. Widzę ją w lustrze.

Zamil­kłem na dłu­żej, bez­wied­nie doty­ka­jąc czoła.

– Naj­bar­dziej boję się tego, że nie przy­tulę Loli, gdy upad­nie. Bo każdy cza­sem upada i każdy powi­nien mieć kogoś, kto wtedy poca­łuje i przy­tuli.

Już póź­niej, kiedy poło­ży­łem się spać w domu w Wilcz­ko­wie, wymam­ro­ta­łem sam do sie­bie:

– Będzie, co ma być, Wilk. Wyżej wła­snego chuja nie pod­sko­czysz.

I zasną­łem.1. ŻYCIE KUREW­SKIE

Życie kurew­skie

– Każdy facet przy­naj­mniej raz w życiu powi­nien zerżnąć dziwkę.

Wiśnia, ni z tego, ni z owego, odla­ty­wał. Mówił, co wie­dział, a potem nastę­po­wała cisza. Cza­sami odno­si­łem wra­że­nie, że koleś gada głów­nie do sie­bie.

Pozna­łem go w dniu skła­da­nia przy­sięgi stu­denc­kiej w Auli Leopol­dina. Stu­dio­wał na dru­gim roku i przy­ku­wał uwagę. Dwa metry wzro­stu, sze­roka klata, obci­słe, mocno zwę­żane ku dołowi dżinsy, skó­rzana ramo­ne­ska, pod którą nie nosił nic poza gru­bym, zło­tym łań­cu­chem, a na nogach czarne piko­laki numer czter­dzie­ści dzie­więć. Do tego włosy pocią­gnięte bry­lan­tyną i twarz cyborga. Naprawdę trudno było w jego obec­no­ści czuć się swo­bod­nie.

Mówili na niego Pre­da­tor. Gdy mel­do­wa­łem się w pierw­szym w swoim życiu aka­de­miku, o wdzięcz­nej nazwie Ul, miesz­czą­cym się przy ulicy Trau­gutta we Wro­cła­wiu, sądzi­łem, że ślady krwi na ścia­nie pokoju to naj­gor­sza rzecz, jaką będę musiał oglą­dać tego dnia. Myli­łem się. Wła­śnie zasy­pia­łem, gdy poja­wił się jeden z trzech loka­to­rów, do któ­rych mnie dokwa­te­ro­wano. „O kurwa, Pre­da­tor…” – pomy­śla­łem. Nie wie­rzy­łem wła­snym oczom.

Widząc, że nie śpię, pod­szedł do mnie, wycią­gnął wielką grabę na przy­wi­ta­nie i rzu­cił krótko:

– Wiśnia.

– Wilk – odpo­wie­dzia­łem, na wszelki wypa­dek tro­chę za mocno odda­jąc uścisk.

– Wilk, jesteś kotem – oświad­czył.

Rzu­cił mi spoj­rze­nie mor­dercy, po czym, tak jak stał – w ciu­chach, butach – wal­nął się na swoją pry­czę i się­gnął po książkę, która leżała pod jego łóż­kiem. Ze zdzi­wie­niem odkry­łem, że czyta Zamek Franza Kafki. Po kolej­nych minu­tach ciszy z zado­wo­le­niem przy­ją­łem fakt, że to koniec naszego dia­logu. Już zasy­pia­łem, gdy Wiśnia pal­nął:

– Każdy facet przy­naj­mniej raz w życiu powi­nien zerżnąć dziwkę.

Nie ode­rwał się przy tym od lek­tury.

– Dla­czego? – pod­ją­łem, chcąc nie chcąc, temat.

– Bo to zdrowe jeba­nie jest. Bez zobo­wią­zań. Oczy­wi­ście poza kasą, którą trzeba wyło­żyć. O dziew­czynę musisz zadbać, ina­czej jesteś palan­tem. Dzi­wek to nie doty­czy. Tu jest odwrot­nie. Jesteś palan­tem, jak zaczy­nasz dbać, by dziwce było dobrze. Gdy walisz dziwkę, myślisz o sobie. Grę wstępną ogra­ni­czasz do zdję­cia maj­tek i chuj cię obcho­dzi jej orgazm. Liczysz się tylko ty, twoja przy­jem­ność. Spusz­czasz się i po spra­wie. Nor­malna dupa by się zbie­siła, żeś cham i pro­stak, ale dziwce to pasuje. Każdy cza­sem potrze­buje takiego jeba­nia. Więc dla­tego, kocie, dla­tego.

Wła­śnie wtedy polu­bi­łem faceta. Miał odlot.

Dzie­sięć lat póź­niej spo­tka­łem go w jed­nym z wro­cław­skich barów. Uści­ska­li­śmy się ser­decz­nie. Wiśnia opo­wia­dał, że po stu­diach mu się nie wio­dło i że był samotny, ale wła­śnie opi­jał koniec złego okresu. Poznał cudowną kobietę, chciał się zarę­czyć. Za tydzień wyjeż­dżał do War­szawy, bo zła­pał świetną robotę, dopiero miał zacząć żyć. Nie zaczął. Dwa tygo­dnie po naszej roz­mo­wie dostał sie­dem cio­sów nożem w mod­nej sto­łecz­nej dys­ko­tece. Zabił go naćpany amfą mało­lat. Zało­żył się z kum­plami, że wystar­tuje do naj­więk­szego kozaka w klu­bie. Padło na Wiśnię, choć Wiśnia koza­kiem nie był. Miał dobre serce i lubił ludzi. Tylko wyglą­dał, jak wyglą­dał.

Kwie­cień już w pierw­szych swo­ich dniach dał się poznać jako bar­dzo wio­senny. Wra­ca­jąc z pracy, z przy­jem­no­ścią obser­wo­wa­łem pierw­sze w tym roku laseczki w krót­kich spód­nicz­kach, prze­cha­dza­jące się po wro­cław­skich uli­cach. Nie inte­re­so­wało mnie, że pew­nie więk­szość z nich przy­płaci spa­cer prze­zię­bio­nymi jaj­ni­kami, bo to nie mi miały w maju odma­wiać dupy. No wła­śnie… W kwe­stii dup cier­pia­łem na poważny defi­cyt. Od czasu Pro­myka nie zda­rzyło się w moim życiu nic pach­ną­cego waginą. Ow­szem, zawsze można było zdy­mać chętną na to starą, dobrą kole­żankę, ale ostat­nio jakoś mi to nie paso­wało. Wyma­ga­łoby słów, do któ­rych musiał­bym się zmu­szać. A kła­mać też nie lubię.

Uliczny korek mocno spo­wal­niał powrót do domu, a na ulicy Trau­gutta zatrzy­ma­łem się na dobre. Sta­łem w miej­scu dobrych kilka minut, gdy dotarło do mnie, że znam okna po mojej pra­wej. Kie­dyś tam miesz­ka­łem. Natych­miast pomy­śla­łem o Wiśni. Zapo­mnia­łem o sek­su­al­nym defi­cy­cie, bo przed oczyma sta­nął mi Pre­da­tor jak żywy. Uśmiech­ną­łem się. Ulica ruszyła, a ja wraz z nią.

W domu otwo­rzy­łem Tourigi Nacio­nal – czer­wone, wytrawne por­tu­gal­skie wino dające kon­kretny posmak tanin ze względu na małą ilość soku w owo­cach. Wła­śnie smaku potrze­bo­wa­łem. W żad­nym razie upi­cia, ewen­tu­al­nie lek­kiego szumu w gło­wie.

Popi­ja­jąc wino, tro­chę sprzą­ta­łem, słu­cha­łem Pink Floyd i od czasu do czasu pod­cho­dzi­łem do kom­pu­tera, żeby poga­dać z Lois. Jakiś mie­siąc temu bez żad­nych głęb­szych inten­cji i nadziei pozna­łem tę dziew­czynę w Inter­ne­cie. Sko­men­to­wała opu­bli­ko­wany przeze mnie frag­ment książki, nad którą aktu­al­nie pra­co­wa­łem, kiedy pilo­ta­żowo udo­stęp­ni­łem go szer­szej publicz­no­ści. Od dawna nie pro­wa­dzi­łem w necie roz­mów z dupami, ani w celu wyrwa­nia, ani w jakim­kol­wiek innym. Na zmie­rza­jące doni­kąd rela­cje nie mia­łem ochoty, a pod­ryw na pisa­rza, choć cza­sami kor­cił, wyda­wał mi się wyjąt­kowo fra­jer­ski. Gdy więc po dru­giej stro­nie zda­rzyła się kobieta zafa­scy­no­wana moim pió­rem, nie sta­ra­łem się zaraz jej tego pióra wepchać do tyłka.

Tak było z Lois. Lubiła moje pisa­nie, tyle. Jej zdję­cie na fej­sie wtedy też mnie nie zain­te­re­so­wało. Ot, zwy­kła fotka twa­rzy z dziób­kiem, za którą mogła się kryć laska z nogami do samej dupy, jak i z dupą do samej ziemi. Oce­nia­łem ją na jakieś dwa­dzie­ścia osiem lat.

Zdzi­wi­łem się, bo mówiła z sen­sem. Nasza pierw­sza roz­mowa skoń­czyła się około pierw­szej w nocy, co zauwa­ży­łem dopiero po jej zakoń­cze­niu. Tknięty cie­ka­wo­ścią zapro­si­łem Lois do zna­jo­mych. Nie odpo­wie­działa natych­miast, czego się spo­dzie­wa­łem. Naj­wi­docz­niej wcze­śniej wylo­go­wała się z por­talu.

Następ­nego ranka ugo­to­wa­łem w tygielku kawę i roz­bu­dza­jąc nią umysł, zaj­rza­łem na fejsa. Z uśmie­chem odno­to­wa­łem, że Lois przy­jęła zapro­sze­nie. Przej­rza­łem kilka ostat­nich postów dziew­czyny. Frag­menty wier­szy i linki do cie­ka­wych stron utwier­dziły mnie w prze­ko­na­niu, że mam do czy­nie­nia z kimś doj­rza­łym. Wsze­dłem w zdję­cia. Kawa ulała mi się na brodę, bo patrząc na foto­gra­fie dziew­czyny, siorb­ną­łem nie­świa­do­mie sporą ilość wrzątku z kubka i popa­rzy­łem sobie wargi. Lois była rewe­la­cyjna. Figury nie mogłem oce­nić, zdję­cia nie poka­zy­wały całej syl­wetki, ale poka­zy­wały dość. Dłu­gie, falo­wane, zadbane włosy, ciemna oprawa dużych oczu, lekko puco­ło­wate policzki, uro­cze dołeczki w uśmie­chu i sam uśmiech, który uszla­chet­niał rysy. Miała ide­al­nie wykro­jone usta i mądre spoj­rze­nie. Tylko że było jesz­cze coś. Mogła mieć naj­wy­żej dwa­dzie­ścia pięć lat. Zbity z tropu, przej­rza­łem pro­fil dokład­niej. Dwa­dzie­ścia trzy. Natych­miast wylo­go­wa­łem się z fejsa.

– Nie dla psa kieł­basa, Wilk – rzu­ci­łem. Zaraz jed­nak doda­łem ku pokrze­pie­niu: – Na bank ma grubą dupę, ina­czej tak skrzęt­nie by jej nie ukry­wała.

Tak naprawdę nie bolało mnie jakoś szcze­gól­nie, że ta kieł­basa nie dla mnie. Jasne, wyjąt­kowa uroda mło­dej dziew­czyny krę­ciła, ale w taki sam spo­sób poru­szała mnie piękna kobieta na płót­nie czy foto­gra­fii uta­len­to­wa­nego arty­sty. Lois miesz­kała w Ber­li­nie, była nie­mal nie­let­nia i jej zain­te­re­so­wa­nie mną przy­po­mi­nało moje zain­te­re­so­wa­nie twórcą Tytusa, Romka i A’Tomka, Hen­ry­kiem Jerzym Chmie­lew­skim, zwa­nym Pap­ciem Chmie­lem. Czyli było, ow­szem, spore, ale prze­cież za chuja bym Pap­ciowi nie obcią­gnął.

Wbrew moim prze­wi­dy­wa­niom wir­tu­alna zna­jo­mość z Lois nie urwała się po kilku roz­mo­wach. Stała się za to, zupeł­nie natu­ral­nie i jed­no­cze­śnie nie­spo­dzie­wa­nie, czę­ścią dnia powsze­dniego. Lois lubiła banały w stylu „Jak Ci minął dzień, Wilku?”. Nieco mnie draż­niły, ale z cza­sem je zaak­cep­to­wa­łem. I szybko przy­zwy­cza­iłem się do miłej świa­do­mo­ści faktu, że gdzieś daleko, a zara­zem bli­sko, jest Lois. W okre­sie gdy potrzeba pier­do­le­nia dla pier­do­le­nia ule­ciała, a potrzeba kon­taktu i roz­mowy z kobietą wprost prze­ciw­nie poja­wie­nie się Lois zadzia­łało zba­wien­nie, może wręcz tera­peu­tycz­nie dla mojej samot­no­ści. Zaprzy­jaź­ni­li­śmy się. Wir­tu­al­nie, ale szcze­rze.

W butelce poka­zało się dno, a Lois się zmyła. Posta­no­wi­łem skrę­cić blanta. Szu­ka­łem kostki haszy­szu, którą widzia­łem ostat­nio na para­pe­cie, gdy w ręce wpa­dła mi dziwna wizy­tówka – całą jej tre­ścią był numer tele­fonu zapi­sany zło­tymi lite­rami na bia­łym tle. Długo obra­ca­łem ją w pal­cach, usi­łu­jąc sobie przy­po­mnieć, jak do mnie tra­fiła.

Sie­dzia­łem wtedy na piwie z Her­mo­lem, sta­rym kum­plem z rodzin­nego Mor­doru, z któ­rym w cza­sach liceum two­rzy­li­śmy thra­shową kapelę. W Casa de la Musica wła­śnie roz­po­czy­nały się kubań­skie tańce, gdy pode­szła do nas świetna dupa. Blon­dynka, koło trzy­dziestki, ze spo­rymi cyc­kami, mocno eks­po­no­wa­nymi przez bluzkę typu gor­set, oraz kosmicz­nie dłu­gimi nogami wydłu­żo­nymi dodat­kowo przez wyso­kie szpilki i ela­styczne dżinsy dokład­nie opi­na­jące ciało. Oparła się o bar i bez skrę­po­wa­nia rzu­ciła do nas:

– Posta­wi­cie drinka?

– Nie ma pro­blemu, ale jak ci tego drinka posta­wię, to pew­nie będziemy musieli jesz­cze poroz­ma­wiać – odpar­łem.

– A co? Macie pro­blemy z wysła­wia­niem się? – Wybuch­nęła sztucz­nym śmie­chem. – Jestem z kole­żanką, we czwórkę znaj­dziemy pew­nie jakieś inte­re­su­jące tematy – rzu­ciła, kie­ru­jąc spoj­rze­nie na sie­dzącą przy sto­liku kobietę.

Tak podobną do niej, że w pierw­szej chwili pomy­śla­łem, że to sio­stry. Dopiero po kilku sekun­dach obser­wa­cji zro­zu­mia­łem, że łączy je co innego. Obie były kur­wami.

– Pro­blem nie w roz­mo­wie. Pro­blem w tym, że tak dla nas, jak i dla was roz­mowa będzie stratą czasu. Mój kolega – tu wska­za­łem głową Her­mola – jest nieco upo­śle­dzony. Kocha swoją żonę. Taka jebana przy­pa­dłość, któ­rej zresztą bar­dzo mu zazdrosz­czę. Nie żony, cho­ciaż rze­czy­wi­ście fajna, ale tej miło­ści. Więc on, jak go znam, na bank ni­gdzie z wami nie pój­dzie. Dobrze pra­wię, Her­mol?

– Bar­dzo dobrze pra­wisz, Wilk – potwier­dził Her­mol, pod­no­sząc bro­war do ust.

– A ja, śliczna – cią­gną­łem – jestem tu z nim. I nie mam ochoty tego zmie­niać. Zresztą nawet gdy­bym był sam, to też trudno by nam się było poro­zu­mieć.

Zacie­ka­wi­łem ją.

– Dla­czego niby?

– Taki czas, piękna. Długo by opo­wia­dać. Po pro­stu spóź­ni­łaś się dla mnie, czy też ja dla cie­bie, o dobrych kilka lat.

– Nie staje ci, czy co?

Przy­glą­da­łem się jej chwilę. Miała nie­głupi wyraz twa­rzy. I pew­nie była nie­głupia, jeżeli można tak powie­dzieć o jakiej­kol­wiek kobie­cie zara­bia­ją­cej na chleb pizdą.

– Idź już. – Całym sobą dałem jej do zro­zu­mie­nia, że zakoń­czy­łem roz­mowę.

Poszła.

Tego wie­czoru, jak pod­czas każ­dego innego spę­dza­nego z Her­mo­lem, dobrze się gadało i jesz­cze lepiej piło. Dwie godziny póź­niej trudno było mi utrzy­mać pion w dro­dze do kibla. Wycho­dząc z toa­lety, zato­czy­łem się i potrą­ci­łem kobietę. Prze­pro­si­łem i roz­po­zna­łem w niej blond kurwę.

– Jak się bawisz? – Uśmiech­nęła się.

Mru­gną­łem do niej i bez słowa skie­ro­wa­łem się w kie­runku kum­pla. Prze­py­cha­łem się przez tłum, gdy nagle poczu­łem na ramie­niu dłoń. Znowu ona. Usi­ło­wała prze­krzy­czeć gło­śną muzykę. Przy­sta­ną­łem. Byłem już naprawdę mocno pijany. Nie pamię­tam, o czym roz­ma­wia­li­śmy, jed­nak chwilę to trwało, bo prze­rwa­li­śmy, dopiero gdy pod­szedł do mnie Her­mol i zarzą­dził zmianę lokalu.

Ock­ną­łem się ran­kiem w Wilcz­ko­wie. Leża­łem w peł­nym umun­du­ro­wa­niu w łóżku, razem z Her­mo­lem. W kie­szeni spodni wyma­ca­łem wizy­tówkę z nume­rem tele­fonu. Rzu­ci­łem ją na para­pet, gdzie stan­dar­dowo gro­ma­dzi­łem wszyst­kie dro­bia­zgi, dla któ­rych nie znaj­dy­wa­łem lep­szego miej­sca.

Por­tu­gal­skie wino się skoń­czyło, docho­dziła pół­noc, a na stole leżał tek­tu­rowy pro­sto­kąt. Moje myśli wędro­wały w wielu kie­run­kach. Pew­nie dla­tego przy­po­mnia­łem sobie głos z zaświa­tów: „Każdy facet przy­naj­mniej raz w życiu powi­nien zerżnąć dziwkę”. W sumie nie paso­wało mi tylko jedno słowo. Raz.

Wzią­łem do ręki tele­fon.

– Cześć. Nie za późno dzwo­nię?

Oka­zało się, że wręcz prze­ciw­nie. Chwilę tłu­ma­czy­łem, skąd się znamy. Co dziwne, pamię­tała. Albo kła­mała, że pamięta, bo w sumie dla kurwy nie jest ważne, kto dzwoni, ale że dzwoni w ogóle.

Godzinę póź­niej tak­sówka par­ko­wała na Krzy­kach, przed ele­ganc­kim apar­ta­men­tow­cem. Dziew­czyna, która otwo­rzyła drzwi, wyglą­dała świet­nie. Tak jak to zapa­mię­ta­łem z klubu. W szpil­kach była wyż­sza ode mnie. Na szczę­ście także o połowę szczu­plej­sza. No i te nogi. Kurew­sko dłu­gie. Alko­hol, trawa, potrzeba chwili oraz wizja, że kurew­skie nogi roz­kła­dają się przede mną, wywo­łały przy­jemne mro­wie­nie w kro­czu. Momen­tal­nie ola­łem mora­li­tet na temat pier­do­le­nia kurew, już tylko chcia­łem pier­do­lić i już.

– Chcesz wódki? – zapy­tała.

– Nie masz wina?

– Klient wyma­ga­jący. – Roze­śmiała się, a potem wyjęła z oszklo­nej szafki butelkę. – Wisisz mi za nie dodat­kowe sto zło­tych.

Spoj­rza­łem na ety­kietkę. Szmata nie zapła­ciła wię­cej niż dwa­dzie­ścia pięć zło­tych. Pra­gną­łem jed­nak jej dupy, więc się zgo­dzi­łem. Dodat­kowa stówa za całą noc jeba­nia eks­klu­zyw­nej dziwki nie zmie­niała zna­cząco wydat­ków na ten wie­czór. Wino nato­miast było wska­zane, bo na spe­cjal­nie cie­kawy dia­log nie liczy­łem, a jebać zamie­rza­łem długo.

– Mam tylko jedną prośbę. Możesz podać mi to wino roze­brana?

Bez mru­gnię­cia okiem pod­nio­sła się z fotela. Naj­pierw roz­pięła guziki bluzki. Nie zdjęła jej jed­nak. Popa­trzyła mi pew­nie w oczy, uśmiech­nęła się i zwil­żyła języ­kiem i tak świe­cące od pomadki usta. Potem powoli roz­pięła dżinsy i zsu­nęła je z bio­der, ud, kolan. Zatrzy­mały się na szpil­kach. Odwró­ciła się do mnie tyłem, wyko­nu­jąc ide­alny skłon w przód. Dłuż­szą chwilę pozby­wała się buci­ków. Wci­śnięte w jej dokład­nie ogo­loną cipkę stringi, spo­rych roz­mia­rów dupa, wcię­cie w talii i dłu­gie nogi robiły robotę.

Sta­nęła przede mną kom­plet­nie naga. Musia­łem przy­znać, że także jej cycki, choć wypeł­nione sili­ko­nem, są świetne. Podała mi spo­rej wiel­ko­ści kie­lich wypeł­niony czer­wo­nym winem.

– Naprawdę dobre wino – stwier­dzi­łem z zasko­cze­niem i pomy­śla­łem, że prze­cież ni­gdzie mi się nie śpie­szy. – Usiądź. Wino lubi słowa.

Opa­dła na fotel naprze­ciwko mnie. Sobie rów­nież nalała.

– Z tym, że mam prośbę… – Mój wzrok padł na zdjęte przez nią szpilki.

– Wiem – prze­rwała mi.

Uśmie­cha­jąc się, się­gnęła po buty, żeby wsu­nąć w nie stopy.

Czyli koja­rzyła pra­wi­dłowo.

– Dobra jesteś, cho­lera, dobra – mruk­ną­łem z zado­wo­le­niem.

– Bez prze­sady… – Zmru­żyła oczy. – Jak się pozna kilku z was, to zna się prak­tycz­nie wszyst­kich, a nie będę ci maka­ronu na uszy nawi­jać, że wła­śnie debiu­tuję na kurew­skiej sce­nie. Już na stu­diach się tym zaj­mo­wa­łam, a stu­dia skoń­czy­łam dawno temu.

Znów się roze­śmiała. Natu­ral­nie, miło. Była wesołą kurwą.

– To o czym poroz­ma­wiamy? – Pod­nio­sła do ust wielki kie­lich, nie przej­mu­jąc się tym, że jest naga, a ja ubrany.

– A o czym chcesz?

– Poli­tykę lubię. Stu­dio­wa­łam poli­to­lo­gię.

– Pięć lat stu­diów, a zosta­łaś przy tym, co szkół nie wyma­gało? Chciał­bym poznać twoją histo­rię.

– Histo­ria jakich wiele. – Wzru­szyła ramio­nami. – Nic cie­ka­wego.

– Pozwól, że ja to oce­nię.

– OK. Ty pła­cisz.

– Płacę. Dla­tego przy­łóż się. Tak teraz, jak i potem.

Naga dziwka roz­sia­dła się wygod­niej na swoim okrą­głym, obi­tym miłą dla oka czer­wie­nią fotelu, napiła się wina i prze­szła do opo­wie­ści.

– Kiedy zaczy­na­łam, to wła­ści­wie jesz­cze nie byłam stu­dentką, a nawet nie mia­łam stu­diów w pla­nach. Przy­je­cha­łam do Wro­cła­wia jako szes­na­sto­latka, w waka­cje. Lep­sza ławka na Dworcu Głów­nym we Wro­cła­wiu niż łóżko w rodzin­nym domu, tyle że odwie­dzane przez ojczyma… Po kilku nocach na pero­nie zrozumia­łam, co powin­nam zro­bić. Chcia­łam zaosz­czę­dzić parę gro­szy, żeby wyje­chać gdzieś na Zachód. Pierw­sze tygo­dnie to była mia­zga. Ruchano mnie czę­sto, pła­cono rzadko, jak to waka­cyj­nej mewce dzia­ła­ją­cej na wła­sną rękę. Pozna­łam chło­paka. Wła­ści­wie alfonsa. Zresztą sama nie wiem, czy naj­pierw był moim chło­pa­kiem, czy alfon­sem, to było pra­wie dwa­dzie­ścia lat temu.

– Masz trzy­dzie­ści pięć lat? – prze­rwa­łem jej ze zdzi­wie­niem.

– Trzy­dzie­ści sześć. – Uśmiech­nęła się. – A wra­ca­jąc do opo­wie­ści… Klien­tów mia­łam codzien­nie, a po pracy dymał mnie alfons. To zna­czy mój chło­pak. Pie­nią­dze, które zaczę­łam zara­biać, wyda­wały mi się wtedy ogromne, szybko uza­leż­ni­łam się od ich wyda­wa­nia. A jak się przy­zwy­cza­isz, to potem trudno bez tego żyć. Młode dziew­czyny lubią per­fumy, sukienki, dys­ko­tekę. Nie byłam inna. Po dwóch latach wycie­ra­nia dupą Wro­cła­wia coś mnie tknęło. Zro­bi­łam maturę, zaczę­łam stu­dia, pró­bo­wa­łam wszystko zmie­nić. Szczę­ściem mój chło­pak poszedł sie­dzieć. Bo dwie roboty miał. Gdy nie był alfon­sem, kradł. Wyda­wało mi się, że się uwol­ni­łam. Zaraz po magi­sterce zaczę­łam pracę w urzę­dzie miej­skim. Niby z sen­sem, ale po opła­ce­niu wynaj­mo­wa­nego miesz­ka­nia forsy z wypłaty star­czało na góra dwa tygo­dnie. Więc znów zaczę­łam dora­biać na boku. Prze­sta­łam myśleć o wyjeź­dzie, chcia­łam kupić wła­sne miesz­ka­nie. Pew­nego razu umó­wi­łam się na noc z kolegą z urzędu. Przy­pa­dek, chu­jowy przy­pa­dek. Prze­czy­tał mój anons w gaze­cie i zadzwo­nił. Pamię­tam jego minę, gdy sta­nął w drzwiach mojego miesz­ka­nia… Zapro­si­łam go do środka, bo było za późno, żeby grać nie­po­ro­zu­mie­nie. Poroz­ma­wia­li­śmy. Wyda­wał się miły i bar­dziej skrę­po­wany ode mnie. Taki chudy pokurcz, jakich pełno w pań­stwów­kach za biur­kiem. Opo­wia­dał o żonie, o mał­żeń­stwie, które jest farsą, i o roz­wo­dzie, o który na razie nie wystę­puje ze względu na dzieci. Takie tam typowe dyr­dy­mały… Dałam mu, ale pie­nię­dzy nie wzię­łam, idiotka. Uro­iłam sobie, że jak mu nie poli­czę, to mnie polubi i będzie mil­czał. Nie prze­wi­dzia­łam jed­nego. Że za dobrze mu dałam… Zako­chał się… W pracy robił maślane oczy, a po pracy odwie­dzał mnie pod róż­nymi pre­tek­stami. Kolej­nego dyma­nia mu jed­nak nie zafun­do­wa­łam. Zby­wa­łam go, nie odbie­ra­łam tele­fonu, nie otwie­ra­łam drzwi. A on, jak więk­szość mięk­kich gamoni w takiej sytu­acji, pogrą­żał się w roz­pa­czy. Ster­czał prak­tycz­nie codzien­nie pod moim domem. W końcu zro­zu­miał, że nic z tego nie będzie, no i znie­na­wi­dził mnie. Pew­nie odrzu­ce­nie przez kurwę uznał za wyjąt­kowo upo­ka­rza­jące. Książę w zdar­tych moka­sy­nach z super­mar­ketu i kurtce z second-handu, kurwa jego mać. Dla spo­rej czę­ści męż­czyzn ist­nieją tylko dwa rodzaje kobiet. Kró­lewna i dziwka. Z tym że zazwy­czaj kró­lewna staje się dziwką… W moim przy­padku było odwrot­nie, ale na samym końcu podzie­li­łam los innych kobiet. Jakiś czas póź­niej dosta­łam SMS-a. Nie, nie od niego. Nie wiem od kogo. Fra­jer w zemście roz­ga­dał wszystko w urzę­dzie. Poszło w eter, musia­łam się zwol­nić. Nie będę ściem­niać, że potem szu­ka­łam pracy. Mia­łam dość bie­do­wa­nia. Wyszłam na ulicę. Kurwą zostaje się na całe życie… I tyle, podo­bało się?

Nie odpo­wie­dzia­łem. Pomy­śla­łem, że to pro­sta, dobra i być może warta zapa­mię­ta­nia histo­ria, ale przy­znać, że mi się podoba, to jakby zachwy­cić się łuną ognia nad bom­bar­do­wa­nym mia­stem. Zresztą gdyby każda kurwa miała histo­rię godną wyko­rzy­sta­nia przez pisa­rza, półki biblio­tek ugi­na­łyby się pod cię­ża­rem kurew­skich opo­wie­ści.

Sie­dzie­li­śmy tak chwilę, fotel w fotel, popi­ja­jąc wino. Patrze­nie na tę kobietę było przy­jem­no­ścią samą w sobie. Jed­nak nie po to tu przy­sze­dłem.

– No dobra… Uklęk­nij ład­nie…

Pod­nio­słem się z fotela, zro­bi­łem krok w przód, a ona posłusz­nie uklę­kła. Wpraw­nym ruchem ust, uśmie­cha­jąc się przy tym do mnie oczami, zało­żyła gumę na mojego chuja, a potem zaczęła mi obcią­gać.

Jej twarz była zro­biona. Naj­bar­dziej usta, napom­po­wane niczym u ryby z rodziny glo­no­ja­dów. Na ulicy bym się z nią nie poka­zał, ale w zaci­szu jed­no­oso­bo­wego bur­delu mi paso­wała. Chwy­ci­łem za dłu­gie blond włosy zwią­zane w koń­ski ogon, pocią­gną­łem ku górze.

– Coś nie tak? – zapy­tała, pod­no­sząc się z kolan.

– Prze­ciw­nie. Wszystko bar­dzo tak. Uklęk­nij tyłem do mnie. Roz­staw dło­nie sze­roko na pod­ło­dze i wypnij się.

– Eee… – wyją­kała.

Nie dałem jej szansy na popis kra­so­mów­stwa.

– Nie myśl. Rób.

I zro­biła. Cudow­nie wyglą­dały jej dłu­gie ramiona, jej nogi roz­sta­wione sze­roko na par­kie­cie, jej opusz­czona nisko głowa i zadarta w górę dupa z wyeks­po­no­waną spe­cjal­nie dla mnie cipką. Chwilę się przy­glą­da­łem. Cze­goś mi w tym obra­zie bra­ko­wało. Pod­sze­dłem i roz­pu­ści­łem jej jasne włosy. Cof­ną­łem się dwa kroki i bio­rąc do ręki kie­li­szek, znów chwilę patrzy­łem na swoje dzieło. Uzna­łem, że teraz obraz jest dosko­nały. Pocią­gną­łem wina, odło­ży­łem szkło na stół i przy­ku­ca­jąc, wsze­dłem w nią jed­nym ruchem. Wali­łem mocno i nie żało­wa­łem sil­nych klap­sów. Szybko poczu­łem, że nie wytrzy­mam. Uprze­dzi­łem dziwkę.

– Nie mam zamiaru kom­bi­no­wać. Spusz­czę się…

– Jak to? Już?!

– Jakiś pro­blem? Nie bzy­ka­łem w chuj i ciut, a męczyć się dla twej wąt­pli­wej przy­jem­no­ści nie mam zamiaru. Po pro­stu dasz mi chwilę, a potem poka­żesz cały swój dziw­kar­ski kunszt i posta­wisz go znów do pionu. Coś ci nie pasuje?

– Dobrze! – krzyk­nęła, spra­wia­jąc wra­że­nie kobiety bli­skiej orga­zmu.

Jej uda­wany orgazm mi wisiał. Mój był krótki, mało inten­sywny, a że pierw­szy od dawna to nie­mal bole­sny i wyjąt­kowo obfity. Przy­szło mi nawet do głowy, że guma może nie wytrzy­mać ciśnie­nia, ale przy­po­mnia­łem sobie, ile wody można wpom­po­wać w pre­zer­wa­tywę, by potem rzu­cać nią w ludzi z czter­na­stego pię­tra aka­de­mika Kredka.

Łącz­nie pie­prze­nie nie trwało dłu­żej niż kilka minut. Opa­dłem na kobietę, przy­ci­ska­jąc twarz do jej nagich ple­ców. Mój wzrok przy­kuł tatuaż na pra­wej łopatce. Przed­sta­wiał anioła ze zła­ma­nymi skrzy­dłami.

– Nie martw się – ode­zwała się dziwka. – To się zda­rza. Zaraz temu zara­dzę.

Nie chciało mi się tłu­ma­czyć, że kom­plet­nie się nie mar­twię. Że mam w dupie to, co ona sądzi. Była dziwką i chuj z nią oraz z jej „jak powinno być”. Co innego zwró­ciło moją uwagę. Zapach jej skóry. Niby nie­moż­liwe, ale poczu­łem smród dzie­siąt­ków takich jak ja.

Zepchnęła mnie z sie­bie, wstała i dolała sobie wina.

– Daj mi sekundę, muszę się napić. Tyłek pie­cze mnie jak cho­lera. Ciężką masz rękę.

Otwo­rzy­łem oczy i popa­trzy­łem w sufit. W połą­cze­niu ścian dostrze­głem brud. W kilku miej­scach odpa­dał tynk…

– Zaraz się za cie­bie zabie­ram, panie szybki – zachi­cho­tała dziwka.

– Nie trzeba. To by było na tyle. Zamó­wię tak­sówkę.

– Ej, no co ty! Nie spi­naj się. Zaraz zro­bię wszystko, czego potrze­buje twój mały.

– Nie. To koniec.

– Wiem, jak to jest. Myślisz, że już nie możesz, ale zaufaj mi, możesz. Zostaw sprawę w moich rękach, a raczej ustach.

Pod­nio­słem się z pod­łogi, wcią­gną­łem slipy na tyłek, napi­łem się wina i patrząc dziwce w oczy, powtó­rzy­łem:

– Nie, dzięki. To był twój dobry dzień. Ładna kasa za trzy minuty pracy i pięt­na­ście roz­mowy. Ja mia­łem swoje trzy minuty i w sumie dobrą opo­wieść. Po głęb­szym zasta­no­wie­niu stwier­dzam, że to dru­gie było warte wyda­nych u cie­bie pie­nię­dzy, więc nie musisz mieć wyrzu­tów sumie­nia. Żadne z nas nic wię­cej od sie­bie nie potrze­buje, ani dostać wię­cej nie może.

Wra­ca­łem do Wilcz­kowa, tępo wpa­tru­jąc się w mijane za szybą tak­sówki obrazy. Nie wiem, co pusz­czał tak­siarz, ale w mojej gło­wie roz­le­gała się muzyka Rycha Pei.

Oto życie kurew­skie, które tak czę­sto prze­kli­nasz,
oto życie kurew­skie, w któ­rym tak czę­sto prze­gi­nasz,
oto życie kurew­skie, życie kurew­skie,
za to życie kurew­skie miej do sie­bie pre­ten­sje.

Pre­ten­sje mia­łem, ale wyrzu­tów sumie­nia z powodu kurwy już nie. Kurwy były i będą, a ja nikogo nie oszu­ki­wa­łem. Poza sobą, oczy­wi­ście.

W domu wylą­do­wa­łem plus minus trze­cia. Byłem zmę­czony, ale kotłu­jące się w gło­wie myśli nie pozwa­lały spać. Wrzu­ci­łem pod igłę Comę w nadziei, że zgod­nie z tytu­łem płyty uda mi się wyjść z mroku. Z zasłu­cha­nia wyrwał mnie dźwięk docho­dzący z lap­topa.

„Nie śpisz?” – pytała z fejsa Lois.

„Jakoś nie mogę” – odpi­sa­łem.

„Aku­rat wró­ci­łam z imprezy i pomy­śla­łam, że się ode­zwę”.

„Dobrze pomy­śla­łaś”.

„Jak Ci minął wie­czór, Wilk? Co robi­łeś?”

Odpo­wiedź: „Byłem na kur­wach” nie padła. Pomimo tego, że Lois była ogar­niętą kobietą i znała moje mroczne strony, nie mia­łem odwagi bru­kać jej czy­stego, mło­dego umy­słu. Wymy­śli­łem coś, płyn­nie zmie­nia­jąc temat.

„Wiesz, że roz­ma­wiamy już pięć­dzie­siąt sześć dni?” – zapy­tała.

Roze­śmia­łem się.

„Liczysz to?”

„Nie dora­biaj do tego ide­olo­gii, Wilk :-) Piłam dziś wódkę ze zna­jo­mymi i szcze­rze mówiąc, tro­chę się nudzi­łam. Pomy­śla­łam o Tobie. Bo nawet jak roz­ma­wiamy o niczym, to się nie nudzę. I z cie­ka­wo­ści prze­gląd­nę­łam fejsa. Zacze­pi­łeś mnie pra­wie dwa mie­siące temu”.

„I na­dal nie wiem, czy nie masz wiel­kiej dupy :-)”.

„Ma to dla Cie­bie jakieś zna­cze­nie? Nie sądzę”.

„W sumie nie ma. Mia­łoby, gdy­by­śmy pla­no­wali się spo­tkać. Ale nie pla­nu­jemy. Bo nie pla­nu­jemy?”

Osta­nie pyta­nie dopi­sa­łem z nadzieją.

„Nie pla­nu­jemy, Wilk :-)”.

„A dla­czego? Cho­dzi Ci o mój wiek, Lois?”

„Nie bądź nie­do­rzeczny. Wiem, ile masz lat. Tylko rok mniej niż mój ojciec”.

„Małpa!”

„Takie są fakty, Wilk. Nie umó­wi­ła­bym się z Tobą, ale nie z powodu Two­jego wieku”.

„Roz­wiń temat”.

„Z powodu two­ich ocze­ki­wań. Są zbyt odle­głe od moich. Tro­chę Cię znam. Roz­ma­wiamy już dość długo, czy­ta­łam Cię, Wilk, ze zro­zu­mie­niem. Jesteś świet­nym face­tem. Inte­re­su­ją­cym. Mistrzem bajery :-) Jesteś też zepsutą moral­nie jed­nostką. Maszynką do jeba­nia. Nie wyobra­żam sobie sie­bie w roli Two­jego mate­raca. Któ­re­goś z kolei. Dla­tego, Wilk”.

„Nie lubisz seksu?”

„Sądzę, że lubię. A Ty, Wilk, nie świ­ruj. Seks nie ma z tym mimo pozo­rów nic wspól­nego. Wiesz dobrze, o czym mówię. Nie muszę Ci tłu­ma­czyć”.

Nie musiała. Nie pro­po­no­wa­łem jej randki. Pod­skór­nie i od początku czu­łem, że to bez sensu. Choć sama roz­mowa z nią powo­do­wała wzwód.

Wyją­łem piwo z lodówki. Gdy svi­jany cudow­nie spie­niało się w szkla­nicy, coś kazało mi zadać Lois pyta­nie.

„Byłaś kie­dyś w poważ­niej­szym związku?”

Okno dia­logu komu­ni­ka­tora dłuż­szą chwilę ziało pustką. Lois musiała zasta­no­wić się nad odpo­wie­dzią.

„Byłam. Trwał tro­chę ponad dwa lata. Na randki nato­miast, jeżeli o to też pytasz, uma­wia­łam się wiele razy”.

„Kiedy ostat­nio?”

„To prze­słu­cha­nie?”

„Nie. Po pro­stu roz­ma­wiamy na tyle czę­sto, że pozwo­li­łem sobie zapy­tać. Masz dwa­dzie­ścia trzy lata…”

„No i? Twoim zda­niem powin­nam mieć kuta­sów w dupie wię­cej niż par butów w sza­fie? Życie nie kręci się tylko wokół seksu, Wilk. Przy­naj­mniej nie moje, bo Twoje naj­praw­do­po­dob­niej tak”.

„Lois, bez ner­wów, pro­szę. Poza tym nie wspo­mi­na­łem o dupie, ale miło wie­dzieć, że to lubisz :-)”.

„Świ­nia! :-) Naj­zwy­klej­sza świ­nia! Wilk, ja Cię ostatni raz pro­szę, nie wkrę­caj się w szcze­góły, bo to nie­zdrowe dla Cie­bie, a krę­pu­jące dla mnie”.

Nie wkrę­ca­łem się więc. Prze­szli­śmy na inne tematy, kon­kret­nie na Cho­pina. Lois tak jak i ja bar­dzo lubiła Frycka.

Zasy­pia­łem bez uczu­cia samot­no­ści. Jak zawsze po roz­mo­wie z tą dziew­czyną.2. ZEGAR­MISTRZ ŚWIA­TŁA

Zegar­mistrz świa­tła

Opie­ra­łem się ramie­niem o fra­mugę sze­roko otwar­tych drzwi tara­so­wych, trzy­ma­jąc w dłoni kie­lich mocno schło­dzo­nego tra­mi­nera i przy­glą­da­jąc się nie­ko­szo­nemu od zimy traw­ni­kowi. Wyso­kie na prze­szło pół metra traw­sko zda­wało się wołać roz­pacz­li­wie: „Skoś mnie, Wilk, skoś! Pro­szę! Naprawdę tego potrze­buję!”.

– Wal się, suko – mruk­ną­łem, roz­sia­da­jąc się wygod­nie na drew­nia­nej ławeczce przed domem.

Wysta­wi­łem twarz ku słońcu i pocią­gną­łem z kie­li­cha chłodną, przy­jem­nie cierpką ciecz. Zbli­żał się ter­min ope­ra­cji. Dziwne, ale im było bli­żej, tym rza­dziej o tym myśla­łem. Do wszyst­kiego można się przy­zwy­czaić.

Z zadumy wyrwał mnie dźwięk Sym­phony of Destruc­tion. Ktoś dzwo­nił.

– Jak żyjesz, Wilk? Sorki, że dawno się nie odzy­wa­łam, ale tro­chę mnie po świe­cie nosiło. Sprawę mam. – Usły­sza­łem.

Zarówno głos, jak i numer tele­fonu, który poka­zał się na wyświe­tla­czu smart­fona, były dla mnie enigmą.

– Super – odpar­łem. – A jak ty, dziew­czynko, masz na imię?

Moja roz­mów­czyni roze­śmiała się per­li­ście.

– Jesteś nie­zmienny, Wilk. Naja, koja­rzysz, sta­ruszku?

– O, witaj, młoda. – Szcze­rze się ucie­szy­łem. – Co u cie­bie?

– Jak mówi­łam, mam sprawę. Albo raczej prośbę.

– Nawi­jaj.

– Potrze­buję chwili odde­chu. Coś się skoń­czyło i nim zacznie się coś nowego, muszę sobie w gło­wie wszystko poukła­dać. Wilcz­ków nadałby się do tego ide­al­nie.

Mil­cza­łem, zasta­na­wia­jąc się nad odpo­wie­dzią.

– Ale żebyś miał jasność, Wilk. – Naja jakby wyczuła moje waha­nie. – Ja niczego od cie­bie nie chcę. Po pro­stu jesteś jedyną osobą, która mnie dziś zro­zu­mie, a do tego daruje sobie pyta­nia. Teraz potrze­buję przy­stani, a na póź­niej plan już mam. Tylko to za mie­siąc, może dwa…

– Kiedy chcesz się u mnie zja­wić?

– W ponie­dzia­łek.

– Który?

– Ten naj­bliż­szy. Za trzy dni.

Chwilę skła­da­łem sens dia­logu w całość, by w końcu stwier­dzić:

– Gość w dom, Bóg w dom.

– Naprawdę to nie pro­blem, Wilk? Żadna kobieta mnie na łyso nie ogoli, jak się za trzy dni zwalę do cie­bie z tobo­łami?

– Bez obaw, Naja. Sytu­acja pod tym wzglę­dem u mnie sta­bilna.

Poże­gna­li­śmy się. Pomimo sym­pa­tii, jaką mniej wię­cej pięć lat temu darzy­łem tę młódkę, jej przy­jazd do Wilcz­kowa nie był dla mnie darem nie­bios.

Moja samot­ność ewo­lu­owała. Obec­nie, szczę­śli­wie wyzwo­lony z ser­co­wych cier­pień, cele­bro­wa­łem chwile spę­dzane sam na sam ze sobą. Z upły­wem czasu tylko zyski­wały na war­to­ści. Ow­szem, na­dal lubi­łem dupy wpa­da­jące na week­endy, ale naj­bar­dziej doce­nia­łem te, któ­rych w nie­dzielę nie musia­łem już oglą­dać. Poroz­ma­wiać mogłem sobie z Lois. Tak, życie dawało się prze­żyć i Nai do tego nie potrze­bo­wa­łem. Zwłasz­cza że wsa­dze­nie jej chuja w usta w nagrodę za gościnę raczej nie wcho­dziło w rachubę. Nie odmó­wi­łem tylko dla­tego, że byłem przy­ja­cie­lem wszyst­kich kobiet, które kie­dyś pier­do­li­łem. No, pra­wie wszyst­kich. Men­talne suki dosta­wały bana.

Dokład­nie w chwili, w któ­rej zoba­czy­łem w butelce dno, wpadł sąsiad. Z lekką obawą zapro­po­no­wa­łem mu kufel lokal­nej Górki z Sobótki. Obawa wyni­kała z doświad­cze­nia. Wspólne piwo z sąsia­dem prze­waż­nie koń­czyło się zgo­nem. Jego zawsze, moim czę­sto.

Dzi­siaj jed­nak nie mia­łem się o co mar­twić. Dawida męczył gigan­tyczny kac po sza­leń­stwie, na które pozwo­lił sobie pod­czas nie­obec­no­ści żony. Wyje­chała z dziećmi gdzieś do zna­jo­mych, a on korzy­stał. Wszystko co dobre, ma jed­nak swój koniec, więc znowu wszedł w rolę sta­tecz­nego ojca i męża, ocze­ku­jąc powrotu fami­lii w dopro­wa­dzo­nym do porządku domo­stwie. Obie­cał, że tym razem nic się nam spod kon­troli nie wymknie. Zro­bi­li­śmy po trzy małe górki na łeb. Uzna­łem, że wystar­czy, i zasy­gna­li­zo­wa­łem to gościowi jak naj­de­li­kat­niej. Dopił piwo, wstał i podał mi rękę na poże­gna­nie. Wtedy w kie­szeni jego spodni zater­ko­tał tele­fon.

– Że jak?! – Wściekł się natych­miast. – Ale jacy, kurwa, rodzice!? Co mnie to, do chuja, obcho­dzi?! Mia­łaś być dzi­siaj!

Oso­bi­ście nie postrze­ga­łem tej sytu­acji tak źle jak kolega. Po pro­stu zyskał dodat­kowy dzień wol­nego. Podzie­li­łem się z nim tą uwagą, gdy skoń­czył roz­mowę.

– Miała wró­cić, to wró­cić powinna – uciął. – Dasz jesz­cze bro­wara?

Dałem. Wypił, a przy ostat­nim łyku popa­trzył na mnie uważ­nie.

– Pier­dol­niem?

– Ale co? – Nie zro­zu­mia­łem.

– Ścieżkę.

Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź, ner­wowo grze­bał po kie­sze­niach, by wycią­gnąć wore­czek ze sporą białą grudą.

– Ja odpa­dam – stwier­dzi­łem sta­now­czo. – Chcę jesz­cze dziś popi­sać. I jutro rano. A jak jebnę, to z pisa­nia nici. Więc nie.

– A ja pisać nie mam zamiaru. – Dawid się roze­śmiał. – Ani dzi­siaj, ani jutro.

Za pomocą leżą­cej na stole karty kre­dy­to­wej dopro­wa­dził białą grudę do kon­sy­sten­cji mąki, odciął mniej wię­cej jedną piątą proszku i ufor­mo­wał dwie pię­cio­cen­ty­me­trowe ścieżki. Następ­nie zwi­nął w rulon wycią­gnięty z kie­szeni bank­not i spoj­rzał na mnie jesz­cze raz.

– Na pewno nie?

– Na pewno.

Koka­ina opu­ściła stół, by tra­fić wprost do nosa Dawida i przez ślu­zówkę dostać się do jego krwio­biegu. Źre­nice sąsiada zabłysz­czały, choć jesz­cze nie z powodu dzia­ła­nia nar­ko­tyku. To był odruch bez­wa­run­kowy, jak u psów Paw­łowa. Zwil­żo­nym piwem pal­cem Dawid wyczy­ścił sobie nos.

– Kurwa, mleko w proszku do tego dosy­pują? Oddy­chać się nie da.

Nała­do­wany i nie­wi­dzący we mnie kom­pana na ten wie­czór, posta­no­wił się poże­gnać.

– Jak mnie wkur­wiła, jebana blać. U sta­rych sobie została…

Wola­łem nie wni­kać.

Kiedy zosta­łem sam, zapa­rzy­łem zie­loną her­batę i zasia­dłem do pisa­nia. Koło trze­ciej w nocy, wpa­tru­jąc się w litery na ekra­nie lap­topa, zro­zu­mia­łem, że są już gówno warte i poło­ży­łem się spać. Do pisa­nia mia­łem wró­cić rano.

Obu­dzi­łem się bar­dzo wcze­śnie, bo słońce nie dotarło jesz­cze do okien od strony tarasu. Wie­dzia­łem jed­nak, że ze spa­nia już nici. Wsta­łem i delek­tu­jąc się sma­kiem kawy, zapa­trzy­łem się w pola zasiane rze­pa­kiem. Zanu­ci­łem pio­senkę, para­fra­zu­jąc Nosow­ską sto­sow­nie do sytu­acji.

Kawa gorąca, skoń­czył się mrok,
A pod pió­rem cią­gle nic.
Obo­wią­zek obo­wiąz­kiem jest,
Książka to życie, a życie powinno posia­dać tekst.
Gdyby cho­ciaż mucha zja­wiła się,
Mógł­bym ją zabić, a póź­niej to opi­sać…

Prze­rwa­łem poranne pie­nia, dostrze­ga­jąc dziwne poru­sze­nie przed domem sąsiada. Z daleka roz­po­zna­łem sio­strę i rodzi­ców Dawida. Niby nor­malny widok, ale wszy­scy troje zacho­wy­wali się prze­dziw­nie. Krzy­czeli jedno przez dru­gie, machali rękami, na zmianę wbie­ga­jąc i wybie­ga­jąc z domu. Posta­no­wi­łem spraw­dzić, co się dzieje. Narzu­ci­łem szla­frok na nagie ciało i z kub­kiem kawy w dło­niach podrep­ta­łem w tam­tym kie­runku. Dawid sie­dział nie­ru­chomo na progu. Nakrytą rękami głowę opie­rał na kola­nach. Wie­dzia­łem już, że nie jest dobrze, nie wie­dzia­łem jesz­cze tylko dla­czego. Przy­wi­ta­łem się z rodzi­cami sąsiada. Beata, jego sio­stra, na mój widok uśmiech­nęła się pół­gęb­kiem.

– Wilk, kurwa, nie uwie­rzysz, co mój brat debil nawy­pra­wiał!

– Mnie rów­nież miło cię widzieć, Beatko. – Zer­k­ną­łem na jej kształtny tyłek.

– Wejdź do środka – wes­tchnęła.

Wsze­dłem, mija­jąc sie­dzą­cego na progu Dawida, który nawet nie odpo­wie­dział na przy­wi­ta­nie. W salo­nie zro­zu­mia­łem, co się stało. Popę­kany tele­wi­zor LCD na ścia­nie, roz­bita szyba kominka, kilka dziur w rigip­sie powsta­łych ewi­dent­nie wsku­tek kop­nięć i ude­rzeń pię­ścią oraz tu i ówdzie ślady krwi. Nie było wąt­pli­wo­ści – Dawi­dowi odpier­do­liło. Nie pierw­szy raz, choć tej nocy wyjąt­kowo prze­sa­dził z impre­zo­wa­niem.

Zawró­ci­łem. Rodzice wino­wajcy i Beata kłó­cili się nie wia­domo czemu ze sobą. Klap­ną­łem na progu obok impre­zo­wi­cza.

– Prze­gią­łeś.

– Roz­wie­dzie się ze mną.

Zna­łem histo­rię mał­żeń­stwa kolegi, więc nie zaprze­czy­łem.

– Praw­do­po­dobne. Ale nie na sto pro­cent. Wiele razy chciała się wypro­wa­dzić, więc może i tym razem ci się uda.

– Nie uda. Dzwo­ni­łem do niej w nocy. Kilka razy. Dałem jej wycisk.

– A tak swoją drogą, to co za imprezę zmon­to­wa­łeś? Z kim balo­wa­łeś?

– Z nikim, kurwa. Sam byłem.

Chwilę mil­cza­łem.

– Czyli co? Sie­dzia­łeś sobie skok­so­wany i nagle posta­no­wi­łeś roz­je­bać dom?

– Mniej wię­cej – mruk­nął Dawid.

Znowu zamil­kłem.

– Kiedy wraca sza­nowna mał­żonka? – zapy­ta­łem wresz­cie.

– Mówiła, że po kola­cji u rodzi­ców. Nie daruje mi tego, kurwa!

– Zna­czy plus minus dwu­dzie­sta pierw­sza. – Zaczą­łem głów­ko­wać.

– Może. Jakie to ma zna­cze­nie? Jak zoba­czy ten syf, zrobi awan­turę, a potem spa­kuje walizy i wypro­wa­dzi się do sta­rych. Jak amen w pacie­rzu.

– Chyba że jak przy­je­dzie, wszystko będzie git – odpar­łem.

– Jak git? Wilk, kurwa, jak git? Widzia­łeś salon?

– Jest taki jeden koleś, ma ksywę Gościu, a ja mam na niego namiar. – Zigno­ro­wa­łem histe­rię Dawida. – Facet na twój pro­blem. Wiem, bo byłem kie­dyś na impre­zie, gdzie sprawy wymknęły się spod kon­troli. Gość zaje­chał i dał radę. A uwierz, miał co robić.

Dawid oży­wił się.

– Więc jest szansa, Wilk?

– Z tego co widzia­łem, ściany da się zała­tać, poma­lo­wać się zdąży, szyba w kominku to sprawa do ogar­nię­cia, a na drugi tele­wi­zor kogo jak kogo, ale cie­bie stać.

Dawid pod­niósł głowę z kolan.

– Sądzisz?

– Wiem. Im szyb­ciej zaczniesz dzia­łać, tym łatwiej unik­niesz roz­wodu.

– A jak stara zapyta o świeżą farbę?

– Powiesz, że wpa­dłem do cie­bie z winem i kor­ko­ciągu nie mogłem zna­leźć, więc odbi­ja­łem korek przez ręcz­nik o ścianę. Nie dość, że dziurę zro­bi­łem, to jesz­cze fla­cha pękła. A ja rękę roz­wa­li­łem. Ude­rzę do was w nie­dzielę zaban­da­żo­wany, z bukie­tem kwia­tów na prze­pro­siny i będzie po spra­wie. Uwie­rzy. Prze­cież wia­domo, że jestem naj­więk­szym poje­bem we wsi.

– Wkurwi się na cie­bie, Wilk…

– Bez urazy, Dawid, to aku­rat mi wisi.

Około trzy­na­stej, kiedy wła­śnie roz­my­śla­łem nad kolej­nym roz­dzia­łem książki, usły­sza­łem war­kot sil­nika. Po dźwięku roz­po­zna­łem, że to nie ści­gacz któ­re­goś z miej­sco­wych, tylko coś god­nego uwagi. Wyj­rza­łem przez kuchenne okno. Przed domem dostoj­nie prze­jeż­dżał facet na błysz­czą­cym har­leyu. Mniej wię­cej w moim wieku, dżin­sach, czar­nej skó­rza­nej kurtce i z ban­danką na gło­wie. Gościu.

Godzinę póź­niej przed domem Dawida zapar­ko­wał mały bus z napi­sem „Ser­wis budow­lano-remon­towy 24 h”. Trzech face­tów zaczęło z niego wyła­do­wy­wać narzę­dzia i mate­riały budow­lane.

Przed wie­czo­rem wyrzuty sumie­nia spo­wo­do­wane kil­ku­dniową spor­tową abs­ty­nen­cją pognały mnie na siłow­nię. Dałem sobie wycisk, więc po powro­cie nagro­dzi­łem się ste­kiem z jagnię­ciny, do któ­rej przy­go­to­wa­łem tzat­ziki. Z ogór­kiem, kozim jogur­tem i sporą ilo­ścią czosnku. Kie­li­szek wytraw­nego czer­wońca też się zna­lazł.

Po posiłku spa­li­łem blanta, gapiąc się w rze­pak. Powi­nie­nem był wresz­cie zacząć pisać, ale wciąż nie rusza­łem się z miej­sca. Błogi stan prze­rwało nagłe poja­wie­nie się Dawida. Nie byłem z tego powodu szczę­śliwy, ale rozu­mie­jąc, że ciężki dzień za nim, zapro­po­no­wa­łem kie­li­szek wina.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: