Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pani Dubarry. Królewska miłośnica - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Październik 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pani Dubarry. Królewska miłośnica - ebook

Leo Belmont (1865-1941), prawdziwe nazwisko Leopold Blumental - polski eseista, prozaik żydowskiego pochodzenia.
Autor takich powieści jak: „Zaślubiny śmierci”, „Diablica”, „Kapłanka miłości”, „Messalina - cesarzowa nierządnica”, „Śmierć Messaliny”, „Markiza de Pompadour”, „Pani Dubarry – królewska miłośnica”, „Lady Hamilton. Ostatnia miłość lorda Nelsona”.

„Pani Dubarry – królewska miłośnica” to opowieść o losach kochanki króla Francji, Ludwika XV, na tle wydarzeń Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

Spis treści

Część I

I Węglarz

II D'Aiguillon

III Upadek gabinetu Choiseul'a

IV Terror

V Zamach murzynka. Dno kasy państwowej

VI Tamy: Maria Antonina i Adelajda

VII Zmartwienia pani Dubarry

VIII Sieci intryg. Dostojni kuplerzy

IX „Dobra dziewczynka”. Szaleństwa. Pantofelek

X W którym odnajdujemy naszego starego znajomego

XI Król umiera

XII Dymisja faworyty. Pokuta w klasztorze

XIII Gra. Powrót męża do praw małżeńskich

XIV Babki z piasku

XV Zburzona sielanka

Część II

I 14 lipca roku 1789

II W omnibusie pocztowym

III Policzek

IV Szantaż

V Cztery głowy

VI Jeden z gości odchodzi

VII Kradzież diamentów

VIII Święto de Brissac’a

IX W momencie ucieczki do Varennes

X Książę de Brissac

XI Rzezie

XII Jego ostatnie dni

XIII Ostatnia godzina

XIV Z listów pani Dubarry

XV Z pamiętnika pani Rohan de Rochefort

 

XVI Bohaterka

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-63-65077-11-0
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I Węglarz.

Szalała z gniewu i rozpaczy. Czuła obrzydzenie do tego towarzystwa, do króla, który – tak się jej zdawało – publicznie wobec dworaków swoich ją zelżył. A zarazem brała ją rozpacz: Ludwik oprzytomnieje dziś, jutro, nie przebaczy jej despektu, zuchwałej ucieczki – przepędzona będzie z dworu; jej sen królewski pierzchnie, czeka ją nicość.

Popędzała konia szpicrutą. Biegł coraz prędzej. W głowie kręciło się jej od tego pędu – i od szampana, który teraz wywierał swój spóźniony wpływ. Poweselała naraz w biegu, puściwszy cugle koniowi i mknąc na przełaj łąki w świetle słońca, wśród aromatów wiosennego powietrza. „Ej! Wszystko mi jedno… Jest życie i poza tym zdechlakiem” – pomyślała o królu…

Naraz przypomniały się jej czarujące blaskiem oczy Aiguillona. Nigdy nie patrzył tak na nią. Potrzebował jej łask. Był korny, uniżony. Obawiał się widocznie króla, który już raz wygnał go z dworu za uwiedzenie tymi magnetyzującymi oczyma kochanki. Był przy niej, jak trusia. Polubiła go za jego cichy, słodki głos. Asystował jej często w Parku Wersalskim na spacerach; uchodził za jej rycerza, kawalera. Był bardzo brzydki – poza czarem tych oczu. Powiedziała nawet królowi: „Co za brzydal! Czy to możliwe, że była kobieta, która przełożyła go ponad… Ludwika!” To króla uspokoiło.

A dziś – jak on spogląda na nią! Aż ktoś to spostrzegł. Dźgały ją te płomienne oczy we wspomnieniu. To jest mężczyzna! Nie to, co król, który ją zamęczał ostatniej nocy, rozdrażnił, nie dał ukojenia. Zbliżała się do niebezpiecznego wieku 30 lat. Król miał sześćdziesiąt. D’Aiguillon był o piętnaście lat młodszy. Ach! Musi być namiętny!…

Nie chciała myśleć o tym – zawstydziła się samej siebie. Wszakże swoją przeszłość przekreśliła. Przyrzekła sobie nie zdradzić króla i dotąd wiernie dotrzymywała słowa. Jej cnota i takt utrzymywały mężczyzn w pełnym szacunku oddaleniu…. Czy król wart jest tej miłości? Zwodzi ją, daje obietnice, których nie spełnia, pozwala ją obrażać – zatrzymał Choiseul’a, nie ukarał pani de Gramont.

Sto myśli wichurą przelatywało jej przez głowę, sto cierni kłuło w sercu. Smagnęła rasowego konia mocno… mocno… choć już pędził co sił! Szlachetne zwierzę, nieprzywykłe do bicia, oburzyło się, rozdęło chrapy, parsknęło, wspięło się w powietrzu. Koń poniósł…

Czuła, że chwieje się w siodle. Jedna noga wypadła ze strzemienia. Zakołysała się… ogarnęło ją przerażenie… Zsuwa się… Spadnie…

– O Boże! – wydarł się jej okrzyk…

Cugle umknęły jej z rąk… Poczuła ból w głowie… Koń wlókł ją po ziemi. Jedna noga została w strzemieniu…

Straciła przytomność.

*****

Kiedy się obudziła, ze zdumieniem ujrzała nad sobą wielkie belki pochyłej powały i gdzieś w kącie duży piec z zielonych kafli, jakie widywała w izbach włościańskich. Zmrużyła oczy, sądząc, że śpi i namacała rękoma sierść baraniej skóry. Zdziwiona, ponownie otworzyła oczy i skierowawszy je w bok, dopiero teraz spostrzegła, że na niskim, drewnianym stołku ktoś siedzi – mężczyzna w sile wieku – w bluzie robotniczej i obserwuje ją bystrymi, szarymi oczami. Miał czoło wysokie, inteligentne, twarz otwartą, prostacką, poczciwy uśmiech na ustach, bujną, junacką czuprynę, która czyniła go młodszym, barczyste ramiona i ręce splecione w tej chwili modlitewnie.

– Niech się pani nie lęka… Wszystko dobrze, choć mogło być źle. Zatrzymałem konia na czas, nim zawlókł panienkę na kamienie gościńca. Uwolniłem nogę pani jedną ręką ze strzemienia. Ale koń mi się wyrwał. Przeniosłem panienkę tu… Czy głowa nie boli?

– Trochę… lekko… nic prawie! – uśmiechnęła się na jego określenie „panienka”. - Kim jesteście, poczciwy człowieku?

– Węglarz… Ot, mieszkam sam w tej chatce. Dozoruję składu węgli. Tu blisko.

– Czysto tu u was – rzekła.

– A, tak! Lubię schludność.

– Łóżko trochę twarde…

– Podłożyłem pani skórę baranią.

– A, tak, dziękuję… Słuchajcie, człowieku, ja was skądś znam…

– Nie może być. Skądże?

– Byliście w Paryżu?

– Dawno… Będzie ze dwadzieścia lat temu. Służyłem w składzie węgli wprost pałacu Dumonceau.

Zerwała się z tapczanu. Klasnęła w ręce.

– Słuchajcie! Pamiętacie dziewczynkę, której lokaj nie chciał wpuścić do mieszkania pani Dumonceau?

Skrobał się w głowę. Nagle twarz mu się rozjaśniła. Z kolei on klasnął w dłonie:

– Ta dziewczynka… i panienka –to samo?

– To samo!

Kręcił ze zdziwienia głową.

– Są dziwy na świecie!… Nie myślałem, podnosząc… panicza…

– Jak to panicza?

– A bo ten ubiór. Myślałem, że panicz. Potem, kiedy próbowałem uchem, czy serce bije – bo byłaś panna bez tchu – to…. Okrągłe…

Zarumienił się. Był piękny z tym rumieńcem na twarzy. Z kolei i ona zarumieniła się. Spojrzała po sobie:

– Oj! Jakże się zabłociłam.

– Bo koń niósł w bagno… A panna niezwyczajna tego… przynajmniej teraz…

Uśmiechnęła się gorzko:

– Mylicie się, przyjacielu. Błoto jest na górze!

– A jest!… – odpowiedział. I dodał chmurnie: - Nie brak i na dole… Jeżeli kiedy błoto z dołu tryśnie i zaleje błoto na górze, to z tego może być… krew…

Uderzyła ją ta myśl, w oryginalną ujęta formę.

– Jesteście filozofem.

– Nie wiem, co to znaczy.

-Myślicie!

– A tak, myślę… Choć jestem człowiek prosty i… spokojny. Ale jest dużo krzywd… Widzę. Lud zły, a ma czego być zły. Drą ci z góry. Ja znoszę wszystko. Niewiele mi trza… Ale inni… Coś gotuje się we Francji, panienko.

– Co?

– Sam nie wiem… Coś złego!

Z każdą chwilą podobał się jej bardziej. W prostocie jego słów odczuwała myśl głęboką. W szarych oczach widziała duszę poczciwą.

– Żal mi, że odeszłam od was – rzekła z westchnieniem.

– Ejże?! – roześmiał się.

– Pomóż mi zdjąć ten ubiór. Nie znoszę błota. Trzeba, żeby to wyschło.

Nie żenowała się jego pomocy. Wielkie damy rozbierały się często wobec lokajów. Nie uważały ich za mężczyzn. I dla tamtych były czymś poza płcią – czymś niedosiężnym. Przynajmniej nie zauważały, aby budziły żądzę w tak niskich istotach.

Nie ruszał się. Skrzyżował ręce na piersiach.

– No, nie chcesz mi pomóc?…Proszę! – rzekła.

Zdecydował się. Znalazła się wkrótce w bieliźnie. Widziała, jak mu ręce drżały, kiedy zdejmował z niej cząstki kostiumu i rozwieszał je w środku izby na skórze. Oczy paliły mu się, jak u żbika. Odwrócił się od niej i zaklął: „sacrement!”

– Czemu klniesz?

Nie odpowiedział. Powtórzyła pytanie. Odparł zmienionym głosem poetycką metaforą:

– Klnę, że gwiazdy są daleko. Nie można wziąć.

– Gdzie jest gwiazda?

– Pani!

Trwało długie milczenie. Nagle Joanna rzekła:

– Jak się nazywacie?

– Jan!

– Posłuchajcie, Janku!- winnam wam wdzięczność dwukrotną. Raz dopomogliście mi wejść na schody do pana Dumonceau – otworzyliście mi drzwi do wielkiej kariery. Dziś… zawdzięczam wam życie. Chcę was wynagrodzić.

– Ja nic nie wezmę. Jam i tak rad!

– A mnie?

Spojrzał na nią jak na obłąkaną… Cofnął się.

– Głupi! Gwiazda jest blisko… Chodź bliżej… Weź!

Rzucił się na nią jak zwierzę.

Zamknęła oczy. Była szczęśliwa. Czuła, że za zniewagę pomściła się na Ludwiku!

*****

Nagle ktoś zapukał w szybę.

Węglarz pospieszył na próg. Powrócił zmieszany.

– Jakiś szlachcic zapytuje, czy nie widziałem kobiety, która spadła z konia?

– Coś powiedział?

– Zgłupiałem. Powiedziałem, że zapytam.

– Idź! Powiedz temu panu, że… ocaliłeś mnie… Niech nie wchodzi – zaraz wyjdę.

*****

Za chwilę wyszła ubrana. Przed progiem stał d’Aiguillon. Trzymał za uzdę dwa konie.

– Miałam wypadek! – rzekła.

– Wiem. Ogier pani powrócił do kobył. Król przeląkł się o panią… Ja też… Wszyscy rozjechali się szukać pani. Wziąłem dwa konie – byłem najszczęśliwszy z wszystkich, bo panią znalazłem!…

– Gdzie mój ogier?

– Sądziłem, że pani się bez niego obejdzie!… Weźmie pani mojego… Zapewniam panią, że idzie dobrze. Lepiej niż królewski. Zatem wracamy do króla.

Patrzył na nią zagadkowo. Odparła, odwracając oczy:

– Nie! Pojadę do Wersalu. Już teraz mnie nie poniesie. A pan pojedź do króla i powiedz mu, że… znalazłam się i jestem spokojniejsza.Rozdział II D’Aiguillon.

Tego dnia wieczorem d’Aiguillon odwiedził hrabinę Dubarry w Wersalu. Zastał ją niespokojną z gorączkowymi wypiekami na twarzy. Nie brała sobie za złe swojej przygody. Czuła w niej piękno i uprawnienie: była córką ludu – wróciła doń na moment; nie ona zdradziła – zdradziła ją starość Ludwika i jego obrażająca, niesprawiedliwa niewiara w jej wierność! On sam wywołał to wszystko!

Ale dręczyły ją dwie zagadki. Czy książę d’Aiguillon widział coś przez szybę i dlaczego nie wszedł; mówił do niej jakimiś aluzjami; wyczuła to dobrze. A jeżeli widział i doniesie? To nie jest niemożliwe; jest intrygantem mimo słodkiego głosu. Co wówczas?… Jej stosunek z królem pękał… Skruszy się – i to w sposób hańbiący.

D’Aiguillon przybył jej zakomunikować, że król nie przybędzie dziś do Wersalu. Czuje się źle. Wino mu zaszkodziło. A jej wypadek z koniem wstrząsnął jego nerwami.

– Czy mi nic nie grozi z powodu mego postępowania? – zapytała hrabina.

– To zależy – mruknął.

– Od czego?

– Od pani dalszego postępowania – ze mną.

– Nie rozumiem.

Wówczas postąpił ku niej i rzekł stłumionym głosem:

– Widziałem wszystko!

Jęknęła. Zakryła twarz rękoma.

– Boże! Co sobie pomyślisz o mnie, książę?

– Już pomyślałem.

– Co?!

– Że cię kocham!… Kocham od dawna!… Że jestem szczęśliwy z przypadku, który mi odkrył, że można wziąć ciebie i który… oddał cię w moje ręce.

Była jak sparaliżowana. Czuła się w jego mocy. Jął obsypywać ją namiętnymi pocałunkami. Nie broniła się. Zrozumiała, że zjawił się mężczyzna, który ją objął w posiadanie – władniej niż król, niż wszyscy jej przygodni kochankowie.

Powalił ją na sofę i wziął. Oplotła rękoma jego szyję. Czuła się niewolnicą jego brutalnej namiętności.

*****

Niewątpliwie d’Aiguillon’a w tej chwili poniosła namiętność. Był jak samiec, podrażniony widokiem szczęścia innego. Zresztą kurtuazyjny: nie wszedł przecież, nie zburzył „sielanki” z węglarzem, nic nie rzekł tamtemu, czekał swojej minuty do wieczora.

Ale pod żarem chwili kryły się inne namiętności: intryganta – polityka. Wobec swojego dłużącego się bez końca procesu z Choiseul’em – acz na razie wygranego przed sądem parów – od dawna czuł potrzebę zagwarantowania sobie opieki pani Dubarry. Znawca obyczajów czasu, ułożył sobie, że uczyni z hrabiny swoją kochankę, bo na tej drodze trafnie spodziewał się najwyższego poparcia przez nią swych ambitnych planów. Tylko że dotąd był ostrożny – lękał się oczu króla oraz jego sztucznej pruderii i oficjalnej cnoty. Widział, że jest mu przyjazna, ale cofa się przed jego brzydotą. Dziś dopiero, pod wpływem trunku, ośmielił się czarować ją spojrzeniami… kusiciela. Wiedział od kobiet, że jego brzydota ma urok; niknie, o ile uda mu się sparzyć serce kobiety żarem swych oczu. Podczas uczty usiłował oplątać ją na chłodno – aż król to zauważył. Teraz dzięki przypadkowi rozpalił się i wywołał w jej zmęczonej duszy pożar wzajemności.

*****

Siedzieli po burzy zmysłów na sofie, przytuleni do siebie.

– Jesteś szczęśliwa? – zapytał.

– Tak… lękam się tylko króla.

– Głupstwo!… Ludwikiem wstrząsnął twój wypadek. Prosi cię o przebaczenie przeze mnie. Uczuł skruchę. Kazał ci powiedzieć, że wydał rozkaz wygnania hrabiny de Gramont o 15 mil od Wersalu.

– Ach! Czegoś mi tego wcześniej nie powiedział?

– Czemu?!… Gdybyś była pewniejsza łask króla, nie oddałabyś się teraz mnie.

– Może! – przytuliła się doń. - A ty jesteś szczęśliwy?

– Niezupełnie!

– Jak to?

– Widzisz, Joanno! – już ją tykał – przed chwilą, idąc do ciebie, spotkałem Maupeou, który zakomunikował mi wiadomość fatalną; parlament pod naciskiem Choiseul’a zniósł wyrok parów w moim procesie o roztrwonienie funduszów państwowych.

– Jak to?!… Przecież jesteś niewinny!

– Ba! Nie o to chodzi – roześmiał się. – Winny czy niewinny? Najważniejsze jest to, że wyrok sądu został zniesiony, a tym samym parlament wypędza mnie z hańbą moją ze dworu, może z perspektywą stryczka.

– Na Boga!… Co teraz będzie?!

– Teraz… moja słodka Dubarry musi potrafić odegrać swoją wielką rolę… zbawczyni monarchii. Musi wywrzeć nacisk na wolę króla – dzień i noc trąbić mu w uszy, że parlament wywyższa się ponad ważne prerogatywy tronu, że dowodem tego jest zniesienie wyroku sądu parów na mnie, że Choiseul zagrzewa parlament do zagarnięcia najwyższych praw sędziowskich monarchy, słowem, że… Choiseul musi ze swym ministerstwem pójść precz. Nie dość tego! Musisz go przekonać, że… ja winienem być pierwszym ministrem.

– Oho! Czy nie za dużo żądasz?- spytała figlarnie.

– Nie!… Bo jako pierwszy minister podsunę Maupeou myśl, że król Ludwik XV powinien uczyni dla pięknej pani Dubarry to, co król Ludwik XIV uczynił dla swej wiernej miłośnicy, pani Maintenon – poślubić ją!…

Ucałowała go serdecznie. Przyrzekła od jutra przystąpić do dzieła…

*****

Od progu zawołała go jeszcze okrzykiem:

– Ach! Zapomniałam…. Mam przecie męża… Jak mogę zaślubić Ludwika?

– To nic… Rozwód!… Znam dobrze nuncjusza. Wystara mi się u papieża o dyspensę dla pani.

– Ale pozór… Potrzebny jest pozór kanoniczny.

– Ten jest…. Bardzo prosty. Napisze pani do Ojca Świętego list pełen skruchy, że wyszłaś za mąż za człowieka, który był bratem twego kochanka.

– A to grzech?

– W życiu – nie!… Ale w kanonicznym prawie okropny. Unieważnia małżeństwo…

Przyrzekał starania kłamliwie. Mimo głupoty Ludwika nie sądził, aby ten posunął się tak daleko, jak „mądry” Ludwik XIV względem starzejącej się nabożnisi. Ale d’Aiguillon znalazł przynętę na wpływową u króla złotą rybkę!Rozdział III Upadek gabinetu Choiseul’a.

Pani Pompadour przez potęgę rozumu, osnuwającego Francję i Europę pajęczyną subtelnej dyplomacji wkroczyła do historii, do jej tekstu. Życie pani Dubarry zapisane jest na marginesie dziejów, rzuca światło na obyczaje epoki. Tamta była więcej władczynią Francji, niż miłośnicą króla… Ta raczej kochanką. Jest ciekawym typem kobiety, może indywidualnością niezwykłą przez wdzięk nadzwyczajny.

Jedynym jej czynem historycznym – przy tym ujemnym – jest utrącenie ministerstwa Choiseul’a. Ale i tu była narzędziem obcych, złośliwych rąk, w pierwszym rzędzie mściwego i pyszałkowatego d’Aiguillona, działającego w zmowie z Maupeou, kopiącym dołki pod obu: czynnym pierwszym ministrem i jego promowanym następcą.

Właściwie dotąd jej zleniwiała w zbytkach i wygodach główka obojętna była na wielką politykę. Ludzie na dworze przesuwali się przed nią, jak zajmujący aktorzy zabawnej komedii. Wolała być widzem, niż występować na wielkiej scenie dyplomatycznej. Wybór króla zadowolił jej próżność. Dopiero d’Aiguillon rozgrzał jej dalsze ambicje, rozwiał obojętność na intrygi polityczne dworu – przestraszył ją groźbą utraty stanowiska faworyty, podniecił nadzieje perspektywą zaślubin monarchy, nade wszystko związał jej los ze swoim, rekompensując jej żarem zmysłów fikcję namiętności królewskiej. Pociągnął ku sobie, zmusił ją do myślenia o własnej sławie i interesach.

Dla niego zamęczała słabego króla wiecznym memento o „niebezpiecznym Choiseul’u – i wygrała w tej cierpliwej walce.

*****

Piszemy dzieje serca pani Dubarry. Nie mamy, niestety, dość miejsca na politykę epoki. W pożądaniu skrótu sprawy historycznej uciekamy się do malujących z wybornym lakonizmem wypadki tego okresu dwóch listów cudzoziemca, obracającego się na ówczesnym dworze, hrabiego Lorenzo di Belmonte, informującego o życiu francuskim swego stryja (dziada kardynała). List pochodzi z 1770 roku.

„Drogi stryju! Dzieją się tu świństwa na większą skalę niż u nas, gdyż Francja jest wielką monarchią. 3-go września król udał się do tej starej rudery, jaką jest tutejszy parlament, bo mu wmówiono, że ta instytucja sądowa, ostatnio mieszająca się do haniebnych nieporządków w niszczonym przez wszystko i wszystkich skarbie, chce utrącić przywileje sądowe korony i mierzy bardzo daleko. Podobno Dubarry przeraziła go, zawieszając mu na oczach obraz Van-Dycka: Sąd nad Karolem I. Ludwik przypomniał, że jest najwyższym sędzią i po prostu zniósł wyrok parlamentu, skazujący d’Aiguillon’a. Ten matacz Dubarry (podobno już jego kochanica) triumfują. Parlament ma być rozpuszczony! Tak mówią… Choiseul miota się na wszystkie strony. Ciągle wyjeżdża, aby król poczuł brak jego rady. Ale to nie pomaga. Królowi wmówiono, że to „drugi Guise” – skryty buntownik! Nadto wystraszono go, że Choiseul chce narazić Francję na niebezpieczną wojnę z Anglią i Hiszpanią! On, który utwierdził pokój, tak potrzebny Francji z jej zardzewiałością wojskową i rozszarpanym skarbem!

Za radą Dubarry, natchnioną przez d’Aiguillona, król wezwał sekretarza Choiseula, opata de la Ville, poduczonego przez Maupeou, co ma mówić. Kupna szelma wystawiła zamiary Choiseul’a z taka pozorną dobrodusznością, a tak niekorzystnie dla Choiseul’a, że król uwierzył, iż pierwszy minister oszukuje go i spekuluje na wywołanie wojny. Dziś król przerwał posiedzenie rady, nie dosłuchawszy Choiseul’a i nie przemówiwszy doń słowa. Wszystko to jest arcydziełem szatańskiej intrygi.

Hr. Lorenzo di B.

P.S.

A propos, d’Aiguillon uczynił pani D. upominek za wyzwolenie: powozik angielski z dewizą: „Boutez en avant”, z malowanymi na różowym drzewie przybitymi sercami, gołąbkami, pochodniami – symbolami miłości. Skrzydła ozdobione perłową macicą. Dar ten zakasował powóz Delfiny. Cały świat o nim mówi. Kosztuje 52000 liwrów. Czy król jest ślepy? Albowiem patrzy, a nic nie widzi. Nowy generalny kontroler, opat Terray, zasypuje złotem tę Dubarry za zgodą króla. Jest to ostatecznie tylko najlepiej utrzymywana dziewka we Francji (i w całej Europie). Ale przyznać trzeba, jest tak piękna… że warta jest deszczu złota!”

*****

Drugi list nosi datę 24 grudnia 1770 roku. Brzmi:

„Drogi stryju! Fakt przepowiedziany przez ślepą panią Dudevant przed dziesięciu miesiącami… urodził się! Ministerstwo Choiseul’a prysnęło przez jedną noc. Wczoraj król przy podpisywaniu jakiegoś aktu cisnął z gniewem pióro, miast podać je zwyczajem Choiseul’owi. Ten wyszedł urażony w milczeniu. Król zapytał księcia Conde: „Będzie pan tu jutro rano?” – „Tak, sire!” – odparł książę. Został przez noc w Wersalu i traktował z protegowanymi pani Dubarry w sprawie portfela. Nazajutrz król, udając się na polowanie, napisał po prostu suchy liścik do Choiseul’a: „Pańskie usługi będą mi nadal zbyteczne – racz się pan udać do Chanteloup aż do dalszych rozkazów”. Tak się to tutaj robi. Minister Praslin także wygnany.

Na dworze gwar, szepty, podsłuchiwania pod drzwiami. Panuje tu piekło i sejm polski. Książę dziś był u Dubarry podczas uroczystości jej rannego wstawania, gdy ciżba dworaków i dostawców napełnia sąsiadujące z sypialnią salony. Wymówiła sobie jakieś obietnice dla swoich protegowanych. Książę natomiast przyrzekł udzielić portfel ministra spraw zagranicznych d’Aiguillon’owi.

Nie wysłałem listu onegdaj, aby skreślić dalszy bieg wypadków. Ministerstwo już sformowane z kreatur tej Dubarry. Stało się to w dziwaczny sposób, możliwy tylko przy Ludwiku. Król na wszystkie pytania księcia co do osób pożądanych przezeń w nowym ministerstwie nie odpowiedział ani słowa: ani „tak” ani „nie”. Ministrowie otrzymali portfele za milczącym zezwoleniem: róbcie, co się wam podoba. Była tylko kwestia z Monteynard’em, którego król dotąd cenił i lubił za jego zdolności. Ale M. wzdragał się pójść i przedstawić się Dubarry. „To nie wypada!” – rzekł. Dubarry rozkrzyczała się wobec króla. Ludwik uczynił w powietrzu gest przekreślający w stosunku do już obranego przez Conde ministra i M. wyleciał na łeb i szyję.

Ona jest wysoce zabawna. De Conde upomniał się wobec króla o wysokie stanowisko wojskowe dla kogoś ze swoich protegowanych. Powiada do niej wobec milczącego króla: „Pani mi to obiecała!” A ona: „No to odobiecuję panu!” – i pokazała język!… Namówiła króla do dania d’Aiguillon’owi nadto komendy w szarży szwoleżerów, skusiwszy go tym, że d’Aiguillon (obecnie minister) gotów jest zapłacić za to stanowisko podwójną sumę, tj. 12000 liwrów. Tak się urządzają sprawy wielkiej monarchii. Myślę, że to wszystko musi kiedyś iść do diabła!”

L. di B.

Dodajmy do zajmujących rysów, zaznaczonych w korespondencji pana di Belmonte, odnalezionej w archiwach Watykanu, wśród papierów po kardynale – że pani Dubarry na cześć nowych ministrów urządziła świetny festyn w podarowanym jej przez króla zamku Luciennes, czarodziejskim przybytku sztuki, sezamie arcydzieł malarstwa, rzeźby i złotnictwa epoki. W festynie brali udział książęta krwi. Nadto zasiadły przy nim niespodziewanie dwie osoby: przybyła dla uczczenia męża przez zajęcie przy nim miejsca, zapomniana w ukryciu, nieco zwariowana ateistka księżna d’Aiguillon; oraz znalazła się przy boku córki… mama Rancon!

*****

Oddajmy pod jednym względem sprawiedliwość pani Dubarry. Nie pozwoliła d’Aiguillon’owi skrzywdzić Choiseul’a na odchodnym. Wbrew jego opinii skłoniła króla do udzielenia mu wspaniałej pensji: 60000 liwrów rocznie i 100000talarów jako nagrodę jego zasług i rekompensatę za przykrość dymisji.

Ale zarazem przyznać wypada, że i on, odchodząc, potrafił być kurtuazyjny. Opuszczając Wersal na rozkaz króla, ujrzał w jednym z okien zamku panią Dubarry. Skłonił się jej z galanterią i posłał jej całusa ręką od ust.

Nie była to tylko duma, pokrywająca żal, i chęć pokazania, że przegrana partii nie dotknęła go boleśnie. Było w tym trochę obojętności, w duchu epoki, która nic nie brała na serio; trochę przekonania, że próżno męczył się nad poprawą tego, co zgniło i prędzej zgnić powinno. Nade wszystko był to pewien dowód uznania dla wdzięków pani Dubarry, o którym mówił, oglądając jej portrety, cały świat ówczesny!Rozdział IV Terror.

Ledwo d’Aiguillon otrzymał władzę, okazał swoje mściwe oblicze. Pod słodyczą jego głosu kryły się nieubłagane gromy. Z czarujących oczu sypały się mściwe błyskawice. Rozkazy gabinetowe wygnania zawisły nad głowami arcybiskupa Tuluzy, księcia de Gontant, pana de Malesherbes, prezydenta trybunału Tradain’a, dyrektora policji Sartine’a.

Nawet niemściwa z natury pani Dubarry przyklasnęła wyrokowi na tego ostatniego, wyrzucając mu, że pozwolił na rozpowszechnianie paszkwili, pamfletów, pikantnych satyr i drwiących piosenek, które „godząc w nią, pośrednio trafiały w Majestat Królewski”.

W ciągu kilku miesięcy wszyscy przyjaciele Choiseul’a znajdowali się w śmiertelnym dreszczu. Kobiety niepokoiły się o losy swoich mężów i bardziej jeszcze o kariery kochanków. Terror panował przez kilka tygodni. Na swoje szczęście, wrogowie d’Aiguillon’a prędko przycichli, uderzyli w pokorę. Zbyt byli zadłużeni, aby porywać się do walki i wyżebrali sobie przebaczenie. Przed faworytą królewską, po kapitulacji domu książęcego Conde, skapitulował dom Orleański.

Pani Dubarry mało się tym wszystkim interesowała. Zwolniona od grozy – Choiseul’a, mając podporę w kochanku d’Aiguillon’ie i jego poplecznikach, tonęła teraz w zbytku, który zaćmiewał pałace kalifów Bagdadu i zamki wróżek z bajek „Tysiąca i jednej nocy”. Jej ręce były przetakiem, przez który przesypywały się miliony. Ogarnął ją szał trwonienia. Deszcz złota lał się na tłoczących się w jej przedpokojach dostawców, krawców, modystki, hafciarki. Suknie jej piętrzyły się koronkami, szumiały jedwabiem, głaskały oczy aksamitem i atłasem.

Wpółnaga, pod lekką gazą, przyjmowała artystów mody i handlarzy dzieł sztuki, służących arcydziełami kaprysom jej wymyślnej fantazji. Nie było dnia bez drogiego kupna lub imponujących zamówień.

Jej biografowie zadali sobie trud przejrzenia w archiwach Skarbu rachunkowych ksiąg, które starczą za życiorys z lat, gdy była faworytą. Poświęcili cały rozdział opisom misternych drobiazgów, w których się lubowała, szczegółom jej strojów i liberii jej służby, przytoczeniu cyfr, od których w głowie się kręci, cudom jej umeblowania. Wysadzany diamentami zegar nabyty od hrabiny Lepaux kosztował 5400 liwrów. Jej suknie kosztowały do 5000 liwrów każda. Były to arcydzieła. Dwie doszły nawet do ceny 10000 i 10500 liwrów – posiadały tło mozaikowe z złota i drogich kamieni, były malowane przez pierwszorzędnych mistrzów pędzla. Odpowiadała im kosztowność biżuterii.

Jej kunszt rozrzutności wyraził się w gromadzeniu figurek i serwisów ze złoconej porcelany Sevrskiej. Mówiono, że posiada kaprysy Kleopatry, która drogocenną perłę rozpuściła przez kaprys w winie. Miała mnóstwo waz, tac, imbryków, naczyń srebrnych. Ale wkrótce srebro przestało ją zadawalać. Zamówiła sobie stolik toaletowy ze złota. Nad ozdobieniem lustra koroną i amorkami pracowano całe miesiące. Paryż zbiegł się, aby obejrzeć to arcydzieło podczas roboty. Kosztowność jej wywołała skandal. Wypadło odwołać zamówienie, tracąc olbrzymi zadatek.

Jej wspaniałe meble, sięgające wartością wielu milionów wymagały pomieszczenia w świątyni. Król nabył dla niej Luciennes. A raczej w miejscowości tej na życzenie monarchy znakomity architekt Ledoux dźwignął pałac – pieścidełko. Był to szereg salonów, składających się na czarodziejski buduar. Boazerie z rzeźbami, malowidła, rzeźby, dzieła sztuki snycerskiej i złotniczej, materiały: marmur, jaspis, malachit, kość słoniowa, wszelakie rodzaje drogiego kamienia i przywiezionego zza dalekich mórz drzewa – wszystko to nie poddaje się opisowi. Bolesnym jest pomyśleć, że te czary, które stworzyli słynni mistrzowie czasu, przepadły bez wieści; cząstka tylko ocalała i budzi podziw znawców, świadcząc o swoistym geniuszu i wielkim smaku owej epoki. Wskrzesił te cuda czarodziej pędzla Moreau, malując uczty u pani Dubarry: na wspaniałym tle pałacowej Sali Luciennes bawi się wesoło strojne towarzystwo wokół pięknie zastawionego stołu i liczna służba uderza świetnymi barwami liberii.

Zwraca na tym obrazie szczególną uwagę mały murzynek Zamore – rodzaj dwunogiego mopsa, towarzysz zielonej papugi – w turbanie wschodnim z pióropuszem, w różowym kaftanie i różowych spodenkach.

Ów Zamore, przywieziony przez księcia Conti, jako chłopiec dziesięcioletni, stanowił podarek książęcy dla faworyty. Wydawał się ciemnym ptakiem afrykańskim w złoconej klatce Luciennes. Bawił gości. Był ulubieńcem hrabiny. Z pazia wyrósł na… małoletniego zarządcę pałacu. Mianował go nim w chwili kaprysu rozbawiony monarcha, wyznaczając pensję 6000 liwrów!Rozdział V Zamach murzynka. Dno kasy państwowej.

Mały negr wziął rolę swoją na serio. Opowiadają nawet, że wziął ją zbyt poważnie. Rządca zamku sięgnął po prawa do właścicielki. W jednym z pamiętników epoki opisano ten pikantny szczegół z opowieści d’Aiguillon’a. hrabina nie liczyła się z tym, że gorąca krew afrykańska wcześniej dojrzewa. Nie krępowała się wobec swojej „czarnej zabawki”. Pewnego dnia, rozebrana po kąpieli, rozkazała, aby okrył ją kołdrą. Jedenastoletni chłopiec nie zrozumiał rozkazu. Słowo francuskie „kołdra” było mu obce. Chciał wykonać rozkaz w zgodzie z pojęciem nieświadomego swoich instynktów afrykańskiego zwierzątka. Skoczył na łóżko i wpił się pazurami w ciało swojej pani. Przestraszona wyrwała mu się. Ugryzł ją w palec – oczy mu się iskrzyły. Dubarry wyskoczyła z łóżka i narobiła krzyku.

Na szczęście w sąsiednim pokoju znalazł się d’Aiguillon, który powrócił właśnie z polowania. Wpadł do sypialni – porwał chłopca za czuprynę – i oburzony wysmagał go bezlitośnie szpicrutą, wołając:

– Za wcześnie, czarna małpko! Za wcześnie…

Hrabina była tak wystraszona i oszołomiona tym niespodziewanym napadem, że nie broniła swojego pupila. Albo raczej ujęła się zanim dopiero wówczas, kiedy d’Aiguillon zadał mu już sporo ciosów i rzuciwszy na posadzkę dotkliwie kopał nogami. Znęcanie się nad murzynkiem sprawiło jego złośliwej naturze przyjemność.

Nauczka poskutkowała. Dubarry odtąd nigdy nie dopuszczała „czarnego mopsa” do gotowalni; a i on sam przycichł. Miał na zawsze w pamięci szpicrutę i polowe buty d’Aiguillon’a. Hrabina nie cofnęła mu swoich łask. Gdy dorósł, darzyła go luidorami na zabawy w towarzystwie dziewcząt fabrycznych z okolicy Luciennes.

Czy Zamore gdzieś na skrytym dnie swojej dzikiej duszy zachował pamięć swojej krzywdy – nie wiadomo. Należy domyślać się, że zachował. Łasił się do niej po dawnemu – ale kiedy pewnego dnia ktoś ze służby wypomniał mu tę obrazę, doznaną przez laty, murzyn ścisnął pięści i rzekł: „Ona mi za to zapłaci!”. „Ona?! Przecież to d’Aiguillon cię obił!” – zdziwił się lokaj. „Gdyby nie ona, nie obiłby mnie! Ona nie broniła!… A kto mi o tym teraz przypomni, to go pogryzę!” Błyskał tak zębami, że wolano go nie drażnić przypomnieniem…

Może tedy jego fatalistyczna rola w procesie pani Dubarry, w roku 1793, była późnym owocem, wyrosłym z ziarna owej krzywdy dziecinnej, posianego w grunt mściwego barbarzyństwa!…

*****

Ale nie uprzedzajmy wypadków…

Zapytajmy raczej, skąd pani Dubarry czerpała dochody na swoje bezbrzeżne wydatki. Oczywiście, aby im sprostać potrzeba było kasy odpowiednio obfitej – na pozór niewyczerpanej i bez dna. Była to po prostu kasa państwowa.

Jej lekkomyślności – ukaranej tak okrutnie przez czas przyszły – dopomagała bezczelność najbezwstydniejszego z ministrów finansów wszystkich krajów i epok, opata Terray. Oddał jej skarb monarchii do rozporządzania – on, kontroler generalny! – jakby został w tym celu mianowany stróżem finansów, aby zadawalać kaprysy królewskiej faworyty. Wprost podżegał króla, aby jej czynił dary z olbrzymich sum. Nazywało się to dodatkiem „na puder”. Przypominał monarsze jej „wierność”, dowodził, że nie była dostatecznie wynagradzana; wyrachował, że podwojenie jej wcale znacznej pensji usunie potrzebę płacenia niespodziewanych dodatkowych rachunków, niezbędnych wobec niewystarczalności obecnej gaży faworyty. Ale gdy znikły owe rachunki, przedstawiane królowi, odkrył jej tajny kredyt w bankach, opłacał jej weksle i czeki na równi z królewskimi, nauczył ją mówić, gdy stawiano kwestię drożyzny jej nabytków: „Ach! Co takiego?… Pan generalny kontroler zawsze znajdzie pokrycie!”

Nie umiała liczyć. Miała wrażenie, że pieniądze są śmieciami, że obdarowuje Francję swymi wydatkami, jest mecenaską jej geniuszu, że… złote monety bije się w mennicy z własności króla, asygnacje robi się ze szmat, że lud nie cierpi z powodu jej przepychu, a oczy wszystkich jej zbytkiem są uszczęśliwione!

Gdyby jej powiedziano, że od roku 1769 do roku śmierci Ludwika w 1774 – jak wyliczyli później jej biografowie – wydała 6.427.803 liwry, zapytała by: „Czy to dużo?…” Zatraciła miarę cyfr, psuta przez wszystkich dokoła….

Że miała własną ekonomię polityczną, że nie rozumiała, iż wiedzie skarb państwa do bankructwa – to da się wytłumaczyć; była tylko śliczną istotą, tylko panią Dubarry.

Ale minister finansów – ale Terray?!… Czy on także nic nie pojmował?!… Czemu rozpętał tą burzę trwonicielstwa funduszy państwowych?

Zdaje się, że upodobał sobie panią Dubarry bezinteresownie. Nie słychać nic o tym, żeby z nią romansował. Ale sam zachwyt estetyczny nie tłumaczy szału generalnego kontrolera. Prawda, że wysługiwał się tak na swój sposób królowi, uszczęśliwiając go szczęśliwością opływającej w zbytki faworyty. Ale poniekąd krył przed królem nadmiar wydatków – więc i ten motyw nie jest wystarczającym tłumaczeniem.

Zdaje się, że główny powód jego dobroczynności względem pani Dubarry tkwił w tym, że okradał skarb przez zręczne okrawanie wypłacanych jej sum na swoją korzyść. Dzielił się z nią w sekrecie przed nią; przede wszystkim korzystał z jej podpisów i protekcji.

Drobny przykład. Umiera pan Clermont, któremu Ludwik XIV przyrzekł wypłacić rentę 300.000 liwrów. Terray proponuje królowi wspomniany system oszczędnościowy – zdwoić pensję Dubarry przelaniem 1/3 renty, boć król jeszcze na tym „skorzysta 200.000 liwrów, zwolnionych przez śmierć Clermonta.” Król się godzi. Wdzięczna Dubarry upomina się o 1/3 dla Terray’a w nagrodę jego zasług. Król się godzi, gdyż zdaniem pani Dubarry, jeszcze robi na śmierci Clermont’a dobry interes: „zarobił 100.000 liwrów!”… Tak rachowano na dworze Ludwika XV!…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: