Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pani Dubarry - miłośnica królewska - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pani Dubarry - miłośnica królewska - ebook

Jeanne Bécu, hrabina du Barry lub Marie-Jeanne, hrabina du Barry (1743-1793) – francuska kurtyzana, metresa króla Ludwika XV Burbona. Urodziła się jako Jeanne Bécu. Była nieślubnym dzieckiem Anny Becu, która najprawdopodobniej była kucharką. Jej ojcem był prawdopodobnie Jean Baptiste Gormand de Vaubernier – mnich. Gdy była dzieckiem, jeden z kochanków jej matki zapłacił za edukację Jeanne w zakonie. W wieku 15 lat, Bécu przeniosła się do Paryża, gdzie, używając imienia Jeanne Rancon, pracowała jako asystentka w sklepie. W 1763 r. pod wpływem jej urody zainteresował się nią bogaty szlachcic – Jean du Barry. Bécu została jego kochanką, a on uczynił z niej kurtyzanę, znaną w najwyższych kręgach towarzystwa paryskiego (zw. Mademoiselle Lange lub l'Angel) i utrzymankę kilku bogatych panów. W 1768 r. poznała króla Ludwika XV, jednak, nie mając tytułu, nie mogła zostać oficjalną metresą królewską. Problem ten rozwiązano, wydając ją za mąż w 1769 r. za brata Jeana du Barry, hrabiego Guillaume du Barry. Dzięki temu 22 kwietnia 1769 r. została przedstawiona rodzinie króla, na dworze w Wersalu. Była znana ze swojego miłego usposobienia i poparcia dla artystów, zaś działania króla (kolejne bogate i ekstrawaganckie prezenty) powodowały, że z dnia na dzień stawała się coraz bardziej niepopularna. Król Ludwik XV umarł w maju 1774 r., zaś przed śmiercią, chcąc się wyspowiadać i otrzymać odpuszczenie grzechów, musiał oddalić z dworu swoją ukochaną Jeanne. Podczas rewolucji, 8 grudnia 1793 została zgilotynowana na Placu Zgody. (Za Wikipedią).

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7950-783-2
Rozmiar pliku: 333 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Rozdział I. Strzał śród nocy.

...Drgnęła. Wyraźnie usłyszała wystrzał. Porwała się z pościeli w swoim pokoiku o krzywych ścianach i niskiej spadzistej powale, raczej w komórce o jednem okienku. Jej drewniane, nędzne łóżko stało tuż pod oknem. Jędrnemi nagiemi kolanami tłocząc siennik, przywarła oczyma do szyby, starała się wypatrzeć przez nią drogę w pomroce nocnej. Nic nie było widać...

Wszelako nie mogła się omylić. Strzał był tak wyraźny! Od huku, zda się, wstrząsnęła się cała komnatka – nie! cała gospoda. Przecież nie spała jeszcze. Ledwie pół godziny upłynęło od chwili, gdy zeszła stamtąd... z góry. Jeszcze drgnienie już tak dawno niezaznanej rozkoszy – bodaj nigdy niezaznanej w tym stopniu, co dzisiaj, przepełniało wszystkie jej fibry. To naprawdę było wielkiem zdarzeniem jej życia...

Prężyła się na łóżku, szczęśliwa, triumfująca, pełna nowej, niepojętej radości. Z tą jedyną nocą w jej życiu nie dawała się porównać cała przeszłość. Tamto wszystko było kłamstwem i głupstwem – nawet jej wielki płacz po powieszeniu kochanka Roggersa, nawet jej przysięga, złożona samej sobie na jego mogile, iż nie odda się nikomu z pośród tych ordynarnych marynarzy, którzy ustawicznie dybali na jej cnotę, pomni dawniejszej jej dostępności, łask, udzielanych za byle łach jaskrawy z jarmarku, lub zgoła za nic, za uśmiech ładnej męskiej twarzy – to wszystko runęło wczoraj w przepaść niepamięci. Ostatecznie dotrzymała wierności zmarłemu kochankowi blisko cztery miesiące! – czyż to nie dość?

I oto nocy ubiegłej zaczęło się coś ogromnego swem pięknem: może moment tylko, ale taki, co wystarczy na całe życie rozpamiętywań. To przecie nie był żaden z tych marynarzy, których czuć było dymem mocnego tytoniu, stęchłemi rybami i potem brudnych bluz. Ani jakiś przemytnik Roggers, który wprawdzie zaimponował jej atletycznemi mięśniami – pobił wszystkich, co ważyli się zbliżyć do niej, czy jakiemś swawolnem słówkiem wypominać jej niewybredną przeszłość; ba! nawet jej samej napędził strachu i bodaj jeszcze po śmierci tragicznej skrępował ją widmem swej zazdrości. To prawda, że ją kochał – jakież to kolorowe chusty przywoził jej z francuskiego brzegu! Najładniejsze, jakie przemycał, omijając z piekielną zręcznością lufy angielskich celników. Był przywiązany do niej, posłuszny jej skinieniu, jak pies – nawet ślicznie błyskał groźnemi oczyma i szczerzył ładne zdrowe zęby, gdy dla żartu przesłała komuś zalotny uśmiech. Ale ostatecznie czuła się zawsze czemś stworzonem dla kogoś lepszego. Dlaczego? – sama nie wiedziała. Tak się jej marzyło... I sen jej sprawdził się... nocy dzisiejszej!

Więc jakże mogłaby po tem zasnąć?!... Nie! – nie spała. Leżała tylko rozmarzona z przymkniętemi oczyma. Miała pod powiekami wizję tego... który śpi teraz na piętrze – obcego, niezwykłego gościa oberży, nie cieszącej się najlepszą reputacją. Gospoda stała na wzgórzu skalistem wśród lasu nad zatoką, w pobliżu przystani, jako punkt odpoczynkowy dla rybaków, udających się stąd na daleki połów ryb, dla marynarzy z przygodnie zapędzonych tutaj przez burze żaglowców, najczęściej dla przemytników, których otaczał opieką stary „rudy John” i jego gruba połowica, właściciele tej dość nędznej oberży. Zaś Anna Teresa była tu służącą do wszystkiego – kucharką, pomywaczką, kelnerką – harującą od rana do wieczora, wyzyskiwaną niemiłosiernie, zwabioną z przeciwległego brzegu francuskiego obietnicą hojnej zapłaty i tylko dzięki dobroci, graniczącej już z głupotą – była nadto ofiarą chciwości, pogodzoną biernie ze swym losem. Nie pokładała rąk od rana do wieczora – dziw, że nie zatraciła ani swego przyrodzonego humoru, ani krasy i zdrowia bretońskiej wieśniaczki – była zawsze ponętna rumieńcem, bujnością kształtów, niezwykłą zręcznością ruchów, łatwa do śmiechu, chwilami tylko popadająca w sentymentalizm, naówczas rozpłakana, przeklinająca swój los, którego bezwolą nie potrafiła już zmienić. Jeszcze rzadziej wybuchała klątwą gniewu – groziła wyjazdem – a wtedy jej „państwo”, czując, że przebrali miarę złego obejścia, starali się i zawsze potrafili ją udobruchać.

Cóż ona widziała tutaj?! – trochę lasu, nieba i morza. Kochała naturę: dzikie widoki tego miejsca na odludziu koiły ją po starciach z wiecznie zrzędzącą gospodynią, po zetknięciu się z szorstkimi i obcesowymi gośćmi ich oberży. Wprawdzie był na pierwszym piętrze jeden pokój dla „czystych gości”, ale zatrzymywali się tu zwykle tylko szeryf, przybywający sądzić drobne sprawy zamieszkujących wybrzeże rodzin rybackich, i towarzyszący mu na sesje wyjezdne pastor, odbierający przysięgę od świadków.

I naraz – właśnie w przeddzień ich przybycia – pojawił się i najął ów „pokój czysty” na całą dobę ów czarująco-wytworny „pan”, jej rodak – Francuz... poprostu książę, królewicz z bajki!...

Czy nie obudził go ze snu wystrzał?

Nie! zainteresowałby się i zeszedł z góry. Śpi widać tak twardo, jak gospodarz i jego połowica. Pozatem nikogo tej nocy niema w oberży. Majtkowie, posłuszni dyscyplinie, jakkolwiek podchmieleni, powrócili na statek...

A może jednak spała?... Była przecie tak znużona całodziennem harowaniem, bieganiną, usługiwaniem gościom – a potem tak oszołomiona niespodzianą łaską miłości, wyczerpana paru godzinami, które upłynęły jakoby w szale: nie słyszała nigdy, aby ktoś mówił do niej tak pięknie i tak mądrze, jak on! Zawracało się jej w głowie – właściwie nie rozumiała w pełni, co opowiadał: może mówił raczej do siebie, niż do niej. Mój Boże! jest tak nierozwinięta, tak – mówiąc otwarcie – głupia, że już nie przypomina sobie jego słów – tylko czarowną melodję głosu... I te oczy błękitne i te białe ręce i te usta, skrojone prześlicznie... A zwłaszcza – pocałunki!

Zatem powróciwszy odeń, zdrzemnęła się, nie wiedząc o tem. I ten strzał przyśnił się jej... Lub może we śnie huk oddalonego gromu przetworzył się w strzelaninę. Tak jest! – bo oto błyska za oknem, na rozświetlanem nagłemi błyskami tle nieba zarysowuje się ciemna ściana pobliskiego lasu – falująca linją wierzchołków wysokich jodeł; i raz po raz dochodzi pomruk zbliżającej się burzy. Wichura gnie iglaste korony drzew – zda się, cała gospoda, otwarta na ataki wiatrów na wirchu skalnym, trzęsie się. A nieopodal – z drugiej strony oberży – gdzieś w dole rozbijają się z szumem fale o podnóża skały.

Tak, to musiał być grom – nie wystrzał!

Wszelako coś jej szepcze uparcie: to jednak był wystrzał... Przypomina bowiem sobie, że przed czterema miesiącami w taką samą noc niepogodną huknęły wystrzały. Portowa straż policyjna tropiła uciekającego w kierunku oberży niebezpiecznego przemytnika. To było także wielkie zdarzenie jej życia – może najważniejsze aż do nocy dzisiejszej – przełomowe w iei losach. Jeszcze wzdryga się w tei chwili wspomnieniem. sądziła, że to jej Roggers „wpadł”. Ale to był ktoś inny – jej rodak, francuz, podobnie, jak gość wczorajszy – jeno nie taki „wielki pan” i nie tak młody, jak ten. Biedak! był ranny w rękę. Gdyby go wtedy nie była przygarnęła, przechowała, opatrzyła jego ranę i cudownie pomogła w ucieczce – kto wie, coby się było z nim stało?... Może powiesiliby go, jak Roggersa, który na jej życzenie przewiózł ściganego przez władze angielskie na brzeg francuski. Wrócił z niebezpiecznej wyprawy w swojej kruchej łodzi – uniknął śmierci w rozkołysanych przez burze falach; ale wpadł w ręce tych siepaczy-anglików i odpokutował za ów czyn. Powiedziano, że ratował szpiega. Zresztą już dawno miano nań chrapkę: był przecie głową kontrabandy na tym brzegu.

Ostra gorycz wspomnień przenika jej duszę. Coś ukłuło ją w serce. Nie jest w stanie usiedzieć w izdebce na łóżku. Narzuciła przez głowę spódnicę, otuliła się w chustę – dar Roggersa, przytrzymała ją na rozchełstanej koszuli, przez której otwór prężą się młode piersi – i cicho, ostrożnie, wyszła na próg gospody.

Nasłuchuje. Może ozwie się strzał ponowny, jak wtedy. Może usłyszy znowu krzyk nieszczęśliwego, potrzebującego pomocy. Pomoże mu chętnie na złość tym gończym psom angielskim.

Nie! na drodze nie słychać niczyich kroków ni krzyków. Jeno wicher szumi, kołysząc wierzchołkami jodeł i sosen. I morze płacze z tamtej strony gospody gdzieś na dole...

Stanęła w progu – wypatruje oczy w ciemność – żegna się szybko ręką po każdem błyśnięciu – i skrótem myśli ogarnia ów dziwny przypadek z przed czterech miesięcy, który wywarł tak wielki wpływ na jej losy... aż do dzisiejszego wieczora.

Chce się jej naraz śmiać. Jakie to było zabawne! Ów człowiek schował się w jej łóżku pod siennikiem – musiała przytłoczyć go ciężarem swego ciała, udać zaspaną, zbudzoną ze snu, kiedy strażnicy wpadli do oberży, przetrząsnęli wszystkie jej kąty, wdarli się do jej izdebki. Jakże sprytnie ich oszukała, klnąc, że ją budzą po nocy. Wynieśli się, przekonani, iż zmyliły ich ślady. Poszli sobie, hukając po lesie z pistoletów. A wtedy zawezwała Roggersa, stojącego tej nocy na czatach przestępnych na wybrzeżu. Nieznajomy, który drżał jak w febrze, dał mu wówczas kilka sztuk złota... I Roggers sprowadził go ostrożnie wdół do swojej łodzi...

Jak nazywał się ów ocalony?

Przy pożegnaniu wymienił jej swoje nazwisko. Ale jaką ona ma kurzą pamięć! Wyszło jej z pamięci. Co za szkoda! Przecie zapowiedział, że gdyby kiedyś przybyła do Paryża, może rachować na jego pomoc...

Zapomniała!... Śmierć Roggersa zagłuszyła wszystkie jej wspomnienia. Okropna śmierć – na szubienicy! Może nietyle z miłości, ile z tego względu, iż uważała siebie poniekąd za winną jego śmierci – włożyła wówczas na siebie ślub czystości.

I wytrzymała długo – aż cztery miesiące, aż do owej chwili wczorajszej, gdy on – ten prześliczny młodzian i wielki pan („z pewnością książę) kiwnął na nią palcem. Ach, radaby zostać jego niewolnicą! Ale kazał jej odejść – powiedział, że musi przespać się, bo czeka go długa – długa podróż.

– Dokąd? – spytała.

Ach, jak rzewnie spojrzał na nią, odpowiadaiąc:

– Jutro się dowiesz.

Dodał nawet:

– Wątpię, czy tam, dokąd idę, znajdę taką śliczną i dobrą dziewczynę, jaką ty jesteś.

Ona wie, że całując ją na pożegnanie, żartował temi słowy:

– Tak rozkosznego pocałunku już nigdy nie zaznam. Dziękuję, ci, dziewczyno, za to, coś uczyniła dla mnie...

To był żart, ale jakże on słodko to powiedział – śmiał się przytem do łez...

Westchnęła na progu – rzuciła w pomrokę słowo ciche, namiętne: „mój panicz, mój kochany” – i powróciła do izby, aby rzucić się ponownie na łóżko.

Wkrótce zasnęła snem twardym.

Nie słyszała grzmotów przeciągającej burzy, szumu ulewy... We śnie była znowu z nim – z tym dziwnym podróżnym, który przybył niewiadomo skąd i miał odjechać rankiem nazawsze... niewiadomo dokąd!...

Obudziła ją gospodyni w zwykły sobie szorstki sposób.

– Wstawaj, leninchu, zanieś gościowi z góry śniadanie... i przeproś, że nie możemy dać mu dłużej pokoju, bo szeryf i pastor lada chwilę przybędą.

– Wie o tem. Obiecał wcześnie odjechać.

– Gdyby chciał pozostać, może zatrzymać się w izbie ogólnej... choć tu nie jest tak czysto.

– Ależ... akurat on tu u was pozostanie!...

– No, prędzej... Ubierz-że się... i uczesz. Przygotowałam już kawę. Nie mogłam dobudzić się ciebie, próżniaku, śpisz jak suseł. Zaniesiesz też gościowi rachunek. Weź srebrną tacę – będzie można mu policzyć porządnie za noc...

A zwracając się od progu wgłąb oberży, krzyczała ostro do męża:

– No stary... wypisałeś już rachunek?

– Gotów – ozwał się czyjś głos zaspany po długiem ziewnięciu.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Po chwili Anna Teresa niosła po schodach na piętro posrebrzaną tacę z imbrykiem, pełnym kawy, z filiżanką, cukierniczką i rachunkiem.

Za chwilę gospodyni ujrzała ją, zbiegającą, z obłąkanemi oczyma, z rękoma, podniesionemi do zwichrzonych włosów, coś bełkocącą krzykliwym głosem:

– Co się stało? – zapytała, zarażając się jej przerażeniem.

– Co się stało? – powtórzył gospodarz, wpółubrany, zjawiając się w sieni.

Teresie przestrach zaparł dech w piersi... Ledwie zdołała wyjąkać:

– Zabił się... Jezus Maria!... Zabił się...

I wybuchnęła okrutnym płaczem.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Za moment wszystko troje znajdowali się w górnym pokoju.

Samobójca leżał całkiem ubrany na skórzanej kanapie.

Głowa jego – przedziwnie piękna – zwisała mu bezwładnie przez drewniane oparcie. Ze skroni ciekła wąska struga krwi. Twarz była pogodna. Tylko oczy martwe, szklane, tylko rozwarte, blade usta mówiły o zaszłej tragedji. Tuż obok trupa leżący na wypłowiałym dywanie u zwieszonej sztywnej prawej ręki pistolet był również wymownem jej świadectwem.

Anna Teresa klękła przy zwłokach. Zawodziła żałośnie. Nie mogła dość nasycić się widokiem pięknej twarzy tego wytwornie odzianego pana. Jęczała:

– Ach dlaczego pan to uczynił?

I ze zgrozą patrzyła na bryzgi krwi, które padły na śnieżny żabot samobójcy i plusnęły kilku wąskiemi plamami na obrus i na malowaną blado-niebieską ścianę.

Gospodarz stał bezradny, posępny, przy okrągłym stole i gapił się na pozostawione przez zmarłego sakiewkę i list.

Gospodyni już uprzątnęła rozbite szkło, wzruszając gniewnie ramionami:

– Takie świństwo zrobić porządnemu hotelowi!... To trzeba być ostatnim gałganem... Teraz ludzie będą uciekali od naszej gospody, jak od zapowietrzonej. Rychło czekać a duch będzie u nas straszył... Ale czego ta dziewka wrzeszczy, jak opętana?... Toć nie krewny, ani przyjaciel...

Ot, ścierka jakaś. Nie darmo zasiedziała się u niego wczoraj w noc – widziałam to, ale przymknęłam oczy. A teraz to wyje, jak po kochanku. Przez jedną noc przywiązała się – suka!

Anna słyszała jej słowa – lecz pełna żałości nie odpowiedziała, szlochając bez ustanku.

Naraz gospodyni przykrzyknęła na męża:

– Niedołęgo! Czemuś wybałuszył ślepia? Myślę, że musimy nagrodzić sobie stratę... Woreczek pełny. Po sprawiedliwości Bożej i ludzkiej winniśmy sobie część dobra po nim zabrać.. Toć nas ten umrzyk przyprawił o ruinę...

– Ba – mruczał niezbyt opornie mąż – a jeżeli on tu w tym liście napisał, komu i ile zostawia... toż możemy trafić do więzienia najpierwszym etapem... a bodaj i na szubienicę.

– To przeczytaj, błaźnie.

– Nie mogę. Pisze po francusku.

– No. to zabierz, idioto, list... Teresa zaświadczy, że zabił się sam i nie zostawił ani papierów, ani gotówki.

Rudy John, zawsze posłuszny żonie, wysypał na stół złoto z sakiewki; zamierzał zgarnąć je w połę kaftana; równocześnie sięgnął po list, aby go zeskamotować, gdy nagle Teresa porwała się z kolan – poskoczyła ku stołowi – i krzyknęła.........................CZĘŚĆ I.

Rozdział I. Zapomniane nazwisko.

Zima roku 1757-go była niezwykle srogą. Paryżanie, znajdujący się w wieku poczesnym, zapewniali, że od wielu lat nie pamiętają podobnej.

W jednym z ostatnich dni Grudnia rozszalała się zamieć mroźna. Z ciemnego, jak ołów nieba, waliły od rana kłęby śnieżnych płatków, zaściełając ulice. Wrażliwi na mróz mieszkańcy, o ile nie byli zniewoleni wyjść z domu, siedzieli za oszronionemi szybami, grzejąc się przy żelaznych piecykach.

Na krańcach arystokratycznej dzielnicy Saint-Germain, która dźwigała się dopiero do przyszłego przepychu inicjatywą królów Ludwika XIV i XV, było osobliwie pusto. Stopień jej zabudowania był jeszcze naówczas skromny. W wielu miejscach nie było bruków ani latarni. Tu i ówdzie ciągnęły się parkany, osłaniające placyki, zakupione pod budowę przez ludzi utytułowanych i zamożnych.

W pewnem miejscu znajdowały się szopy składu węglowego, otoczone niskim murem z czerwonych cegieł. Wjazdowa brama z powodu niedzieli była zamknięta. Przez furtkę wyszedł wyrostek, liczący jakich lat dwadzieścia, z bujną czupryną, z twarzą zamorusaną węglem. Rozejrzał się po ulicy, potem wypuścił dwie baby, mające wypchane worki na plecach i rozkazał im żywo iść. Pomknęły, ile im sił starczyło, podziękowawszy wprzód serdecznie. Łacno można było odgadnąć, że młody dozorca składów rozporządził się przez dobroć serca pewnym zapasem pańskiego dobra na rzecz...................CZĘŚĆ II.

Rozdział XXIX. Lody pękają.

(Kartki z dziennika pani Chon).

Mnogie barwne epizody z czasu pojawienia się publicznego pani Dubarry na dworze Wersalskim proszą się o ramy fantastyczne, konkurując z poprzedniemi. Ale beletrysta musi liczyć się z brakiem miejsca i musi uciec się do skrótu. Jaką nadać mu formę?...

Gdyby „wszyscy” ludzie owego czasu nie byli skłonni do pisania pamiętników, gdyby nie pisała ich pani Chon (Skrót imienia Fachon), siostra hrabiego Dubarry, należałoby je stworzyć.

A zatem, na szczęście, pisała je!

Notowała poczęści dla siebie, po części dla sprawozdań przed bratem wypadki z życia Joanny, u której umieścił ją w roli panny do towarzystwa hr. Dubarry, jako żywą wskazówkę. Sam bowiem po mózgowym ataku, który sprawił dwojenie się w oczach, zmuszony był na pewien czas wyjechać dla poratowania zdrowia, aby przestał – jak się wyraził – „widzieć świat podwójnie obrzydliwym”. Genialny mentor na wyjezdnem polecił Joannie siostrę garbuskę, jako „osobę mądrą, bo małomówną, choć ma coś do powiedzenia, gdy niemający nic do powiedzenia zwykle są gadatliwi”.

Pisała również lakonicznie, zrzadka tylko dając upust przysłowiowej złośliwości garbatych.

Oto kilka kartek z jej pamiętnika, oświetlających interesujące nas wypadki:

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Hrabina D. przy pożegnaniu rzekła memu bratu:

„Gwar dworu już mnie rozdrażnia. Gdyby mnie spotkała rzecz najgorsza t. j. że król by mnie porzucił, ostatecznie z jego darów mam dosyć, aby prowadzić życie przyjemne”.

Brat nauczył ją rozumu:

– Zakazuję ci o tem myśleć. Jakże mało znasz dwór! Gdybyś odeszła obecnie, zapakowanoby cię do klasztoru, abyś nie była kompromitującą na widoku pamiątką. A może sprzątniętoby cię trucizną. Zapamiętaj to sobie dla zbawiennego strachu.

Hrabina obecnie już nie myśli o głupstwach”.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

„Przedstawiono ją księżniczkom i młodemu delfinowi, który wydaje się wielkim niedołęgą. Jak sobie poradzi, gdy będzie XVl-tym? Co prawda i obecny nie grzeszy rozumem. Mówią, że kiedy w towarzystwie sprzeczano się, kto jest głupszy, czy znany z głupoty pan de la Vrillere, czy Ludwik XV, Choiseul powiedział: „Jako dobry poddany, trzymam za królem”. Szkoda, że nikt nie ma odwagi donieść o tem królowi, bo królby nie uwierzył, a donosiciel dostałby się do Bastylji. Ostatecznie Francja posiada formę despotyczną rządu, złagodzoną przez anonymowe piosenki”.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

„Zapomiałam zapisać, że hrabina podczas mszy, nazajutrz po ceremonji przedstawienia u dworu, siedziała przy królu na miejscu Pompadour. Było mało panów i pań z dworu w świcie królewskiej. Za to było dużo biskupów i sam arcybiskup z Reims. Na razie musi to nam wystarczyć”.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

„Damy dworu na wczorajszej uczcie u króla – jak mi mówiła D. – wciąż jeszcze były względem niej mroźne, jak lód. Kręcą nosami na wybór monarchy. Król nie może na to nic poradzić.

Dziś odbył się wieczorek u nas. Panowie zjawili się z musu, ale manifestacyjnie usunęli się od gry w faraona. Grało li parę pań i panów. Hrabina popełniła lekkie faux pas... Wygrawszy, wyraziła się: „Moja mama mówiła zwykle w takich razach: upiekło mi się. Mogę to samo powiedzieć”. Złośliwy R... zauważył: „Panie znają się na tem!” Hrabina winnaby ustrzedz się wspomnień o... kuchni.”

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

„Idziemy naprzód. Zdobywamy sobie damy dworu. Hrabina będzie miała swój dwór. Pierwsza zdecydowała się na asystowanie jej marszałkowa Mirepoix. Co prawda dlatego tylko, że zabrnęła w długi, jak w błoto. Ale to już jest nazwisko. Choiseul podobno wścieka się na marszałkową; odwrócił się od niej przy spotkaniu.

Mnóstwo dam zionęło z początku oburzeniem, ale śladem Mirepoix już poszły hrabina de Valentinois, markiza d‘Hôpital, księżna Montmorency. Idziemy szybko wgórę. Mąż księżnej jest przecie kawalerem świty delfina.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

„Robota mego brata jest arcydziełem!... D. gra swoją rolę na dworze z takim taktem, że najgorsi wrogowie nic jej zarzucić nie są w stanie. Ma się wrażenie, że jest z najlepszej krwi. Co uderza, to fakt, że nie zawróciło się jej w głowie na szczycie. Budzi zdumienie powszechne jej zimna krew, spokój, naturalna pewność siebie, pogoda usposobienia, zwłaszcza skromność. Ma miły uśmiech bez kokieterii, lub kokieteryjny w miarę. Wczoraj w poselstwie zagraniczni goście szeptali po kątach, że jej czar zadał kłam rozpuszczanym o niej plotkom potwarców.

Wszystko zawdzięcza memu bratu. Ile się namęczył, aby oduczyć ją od nieprzystojnych wybuchów płaczu i śmiechu. On ją sam nauczył, jak obchodzić się z wachlarzem. Ona rozwinęła wymowę ruchu wachlarza do granic perfekcji.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Jest mi posłuszną. Nie rozdrażnia zadrości kobiet, trzymając mężczyzn w odległości należytej. Jest oddana jedynie królowi. Ludwik przez wdzięczność posłał Janowi sporą sumę, która bratu jednak nie na długo starczy, bo ma dziurawe sita zamiast rąk. Podziwiają tu hrabinę, że nie puszy się zbytkiem, ograniczyła swoje wydatki do pensji, wypłacanej przez generalnego dzierżawcę Vitry. Sądzono, że będzie niepoprawną zbytnicą. Jej bezinteresowności oddał pochwałę sam Choiseul. Nikt nie wie, że to rada mego brata, który z królewskiej nagrody przysyła jej środki, rekompensujące jej skromność.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Dziś hrabina otrzymała list od mego brata. Z uznaniem..................................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: