Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pani Dulska przed sądem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Listopad 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pani Dulska przed sądem - ebook

Toczyła dokoła wzrokiem groźnym, mówiąc te słowa. Barchanowy granatowy szlafrok w duże szare talary opadał w szerokich fałdach, wznosząc się wszakże na biodrach. Charakterystyczny węzełek włosów sterczał czubku głowy. Cała postać zionęła dobrym odżywianiem się i gniewem. Ręce były stale zabrudzone na końcach palców. Pani Dulska nie miała czasu nigdy wyszorować ich do czysta. Przy tym grzebała ciągle w piecach, w cukrze, czyściła grzebienie, krajała mięso, uczyła kucharkę, jak się paproszy zające, oddzielała białka, przygotowywała dla Meli proszki i pomadę do włosów, ugładzała sól w solniczkach, próbowała śmietanę, liczyła brudy - słowem, palce jej ciągle przylepiały się do czegoś, zabierały coś na siebie, jak te pracowite pszczółki, fruwające wśród kwiatów. - Insza nie będę! - powtórzyła pani Dulska, czekając na opozycję. Lecz tej nie było. Zbyszko ulotnił się. Mela i Hesia siedziały w swoim pokoju, Felicjan palił cygaro w przedpokoju, bo mu tam było najwygodniej. (Fragment)

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7991-399-2
Rozmiar pliku: 448 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Pani Dulska dla całego domu „narządziła” świeżą bieliznę.

I to we wtorek, wbrew zwyczajowi. W domu Dulskich bowiem zmieniano bieliznę w niedziele i czwartki, poszewki i prześcieradła — co dni piętnaście.

O tym mówiła Pani Dulska z pychą źle ukrytą:

— Są takie panie, które co miesiąc nawłóczą pościel i potem zdaje się im, że u nich porządnie… Ja wolę oszczędzić na jedzeniu, a mydła nie żałować. Już taka moja natura! Insza nie będę!

Toczyła dokoła wzrokiem groźnym, mówiąc te słowa. Barchanowy granatowy szlafrok w duże szare talary opadał w szerokich fałdach, wznosząc się wszakże na biodrach. Charakterystyczny węzełek włosów sterczał czubku głowy. Cała postać zionęła dobrym odżywianiem się i gniewem. Ręce były stale zabrudzone na końcach palców. Pani Dulska nie miała czasu nigdy wyszorować ich do czysta. Przy tym grzebała ciągle w piecach, w cukrze, czyściła grzebienie, krajała mięso, uczyła kucharkę, jak się paproszy zające, oddzielała białka, przygotowywała dla Meli proszki i pomadę do włosów, ugładzała sól w solniczkach, próbowała śmietanę, liczyła brudy — słowem, palce jej ciągle przylepiały się do czegoś, zabierały coś na siebie, jak te pracowite pszczółki, fruwające wśród kwiatów.

— Insza nie będę! — powtórzyła pani Dulska, czekając na opozycję. Lecz tej nie było. Zbyszko ulotnił się. Mela i Hesia siedziały w swoim pokoju, Felicjan palił cygaro w przedpokoju, bo mu tam było najwygodniej.

Pani Dulska zatem mówiła w próżnię.

Otworzyła szafę i ładowała dalej bieliznę dla całego domu. Zwłaszcza starannie wybierała bieliznę Felicjana i swoją.

— To my staniemy jutro przed sądem!… Trzeba, ażeby wszystko było jak należy!

Na to wspomnienie panią Dulską oblały pąsy. Pokiwała głową.

— Przed sądem!… Do tego doszło!

A wszystkiemu winien — kto? Naturalnie Zbyszko.

Żeby nie on, kokocica z pierwszego piętra nigdy nie byłaby się rozzuchwaliła. Sprowadzając się, miała najwyraźniej zapowiedziane, że wynajmuje się jej mieszkanie, ale pod warunkiem, że będzie sza! ani mru, mru, łagodnie, cicho, jak Pan Bóg przykazał. Przystała na wszystkie warunki, dostała klucz, zgodziła się płacić stróżowi cztery guldeny na ręce pani Dulskiej i wprowadzać swoich gości kuchennymi schodami i na palcach. Zwłaszcza co do stróża pani Dulska była bardzo rada, bo to uwalniało panią Dulską od płacenia mu pensji jako stróżowi kamienicy. I wszystko było w porządku. Kokocica spała cały dzień, nie miała sługi, plotek nie było. Posługiwał tylko jakiś stary Żyd, który przemykał się jak cień po ganku, nosząc rano czekoladę w podwójnych porcjach z pobliskiej cukierni. Zresztą — okna, wychodzące na ulicę i na ganek, szczelnie pozasłaniane storami koronkowymi, pozaciągane różowym i żółtym jedwabiem. Czasem tylko na balustradzie ganku od dziedzińca Żyd w szarej kurtce, nucąc coś cichutko, rozwieszał śliczne szlafroki jak z puchu, z rękawami długimi, wiewającymi jak chorągwie błękitne, oszyte koronką. Czasem zabłysła złota atłasowa kołdra, opięta wspaniałym, walansjenkami strojnym prześcieradłem, zawieruszył się jasiek jak cacko, ubrany w kokardki, na których plątały się długie, rudawe włosy kokotki.

Z kuchni Dulskiej wypadała wtedy Hesia i, szeroko otworzywszy oczy, chłonęła w siebie widok tych cudów, ona, która znała tylko dessous kobiece z uczciwego płótna i oszyte dzierganymi ząbkami lub „tiulikiem” haczkowanym z krętej bawełny. Na twarz dziewczyny wybiegały wypieki. Wpatrzona w balustradę ganku, zdawała się wciągać w ruchome nozdrza woń perfum zmieszanych, którymi kokotka cała była przesycona i przesycała wszystko, co dotykało jej ciała.

Milczące, ciekawe, przejęte tym widokiem dziecko Dulskiej tonęło myślą, żądzą, pragnieniem — w tanim przepychu warsztatu rozpusty.

Żyd delikatnie, z jakimś nabożeństwem obchodził się z tymi wykwintami, dmuchał na nie, roztrzepywał, przypatrywał się z lubością i zachwytem. Lecz gdy spotkał się ze wzrokiem Hesi, przybierał obojętną minę i rybie jego oczy powlekało jakby bielmo głupoty. Zbierał szlafroki i pościel i znikał w głębi domu.

Raz jeden Hesia dostrzegła tylko, jak przez otwarte drzwi kuchni wypadła kokocica w przepysznej, bladozielonej halce, naszytej od bioder koronkami, we włóczkowej chustce na ramionach i z rozrzuconą masą włosów. Mignęły plecy rozpustne i twarz „grającego anioła” z bazyliki Piotrowej. Porwała szlafrok i znikła.

Tej nocy Hesia długo nie spała.

Lecz o tym nie wiedziała pani Dulska.

I nie przeczuwała.

(...)

------------------------------------------------------------------------

Koniec wersji demonstracyjnejII

Niewielka sień, brudnawa i ciemna. Przedsionek sali, w której sądzą się pyskówki.

Jest to chemiczna pralnia tego czegoś gronostajowego, co każdy człowiek dźwiga w sobie, czy chce, czy nie chce, i co się nazywa… honorem.

Podobno jeszcze dwie rzeczy mogą wyprać te gronostaje: albo krew, albo wyrok sądowy.

Dulska wybrała to drugie.

Obecnie siedzi, wystrojona jak na święto, ale wedle jej mniemania bardzo dostatnio i bardzo poważnie. Suknia jedwabna „heliotrop”, na niej suta peleryna, a na głowie uroczysty toczek z ciemnym piórem. Pod szyją broszka oszklona, w której są jakieś włosy, liście, rozmaite pamiątki. Dzierży w ręku parasolkę, torbę, chustkę i szyldkretową lornetkę. To ostatnie narzędzie nieśmiało, bo nabyła je niedawno i nie umie jeszcze go używać.

Dulska ma minę poważną, skupioną, godną. Obok niej Felicjan w nowym krawacie jest bardziej zagadkowy niż zwykle. Siedzi po lewej, bo Dulska, czy w dorożce, czy gdzieś na oczach ludzi, ściśle przestrzega swej godności małżonki legalnej, to jest: zajmującej prawą stronę dwójki małżeńskiej, Po drugiej stronie Dulskiej umieściła się strwożona i niepewna Zofia, zamężna Oderwanek. I ona ma śliczną orzechową suknię, nieśmiertelny paltocik popielaty i kapelusz z wyblakłą wstążką na głowie. Od rękawiczek tych dam, jasnych, bije silnie woń benzyny. Wielki szacunek prawa owiewa je całe. Tudzież i pewność wygranej.

Dulska nawet jest tak pewna wygranej, że rozporządziła w domu familijną kawę, do której kazała upiec babkę z podwójną ilością rodzynków. Wszystkie kurze wysprzątano co do jednego. O mały włos, byłaby Dulska zarządziła gremialne pójście do spowiedzi i duże pranie.

Odłożyła to jednak na dzień następny.

Teraz siedzi i łaskawie uśmiecha się do swoich świadków, do Jakuba Czarnoryjskiego, stróża, prezentującego najwspanialsze okazy artretyzmu, jakie wyhodować może w swych suterenach kamienicznik, i Marianny Zygmuś, praczki, znajdującej się w sądzie bardzo swojsko i jakoś familiarnie.

Matyldy Sztrumpf — ani śladu.

— A „tej” nie ma jakoś… moja pani! — mówi pani Oderwanek.

Dulska uśmiecha się ironicznie.

— Trafi jeszcze na czas, aby się wstydu najadła!

— A może wcale nie przyjdzie.

— No, to ją zasądzą zaocznie tak samo.

— I po co jej to było?

— Ha, no… Taka — to już przyzwyczajona.

— A co jej zrobią?

Dulską jakby kto podminował.

— Jak to co? Wsadzą do aresztu. Jak będą chcieli zasądzić na grzywnę, nie zgodzę się! Niech siedzi! Zobaczymy, jak jej posmakuje wikt aresztancki i barłóg. Potrzymam do jesieni…

— No, moja pani!… No, moja pani!…

Zaszumiało — zachichotało.

Do sali weszła Matylda Sztrumpf, ubrana z nadzwyczajnym szykiem. Suknia biała z linon, inkrustowana wstążkami, na tym zarzucone lekkie okrycie w małą kratkę, krojem à la gejsza, ogromny kapelusz „Solferino” z olbrzymią różą i wysoką główką „Empire”. Elegancka parasolka, eleganckie szczegóły i szczególiki, a spod jedwabnej halki wyglądały dyskretnie śliczne pończoszki ażurowe.

Weszła jak maj, jak cud, wionęła jak zapach, skoncentrowany w kryształowym flakonie, w ten brud, zaduch i szpetotę sądowej sieni.

Obok niej szastał się młody adwokacik, ubrany elegancko, z teczką pod pachą.

Wszystkie batiary, siedzące na ławkach, dostali jakby kataleptycznego ataku i powstawali z ławek.

— Wzięła adwokata! — wyszeptała do Dulskiej pani Oderwanek.

— To jej nie pomoże!

— Szkoda że i my nie wzięli…

— Po co? — burknęła Dulska. — Ja mam adwokata w swojej gębie, a potem Pan Jezus z nami.

Kokotka umieściła się naprzeciw familii Dulskich i lornetowała ich przez cudaczne face à main ze złota i rubinów.

— Bezczelna! — syknęła Dulska i wachlować się zaczęła chustką od nosa.

*

Wreszcie sprawa Sztrumpf – Dulska weszła na wokandę.

Zawezwano obie strony przed oblicze sędziego.

Sędzia był średniego wieku, dość przystojny, i żona jego bawiła właśnie u wód.

Wchodzącą z szelestem Matyldę Sztrumpf obrzucił bacznym wejrzeniem.

Dulska przez szerokość stołu wyciągnęła ku sędziemu rękę, woniejącą benzyną.

Sędzia zdziwiony spojrzał i w odpowiedzi wskazał wszystkim krzesła.

— Proszę siadać!

Dulska się stropiła, ale nie dała tego poznać po sobie.

Kokotka zajęła miejsce prawie naprzeciw sędziego, obok swego adwokata, z którym rozmawiała wesoło.

Robiła wiele szumu swoimi taftowymi spódnicami i dzwoniła brelokami, rzucając na sędziego palące spojrzenia.

Pani Dulska, zachowująca się z całym szacunkiem wobec przedstawicieli sprawiedliwości, zapragnęła wyzyskać tę płochość kokotki i dobrze usposobić dla siebie sędziego.

— No, moja pani! co to za zachowanie! — wyrzekła głośno do żony konduktora. — Co to za brak czci dla trebunału!…

Jakiś jegomość tymczasem, źle odżywiany, chudy i znudzony, powstał z miejsca i monotonnym głosem odczytał akt oskarżenia, rywalizując z brzękiem much, których całe warstwy latały w powietrzu, urozmaicając biel ścian i sufitu.

Wreszcie rozpoczęło się badanie.

Okazało się, że kokotka liczy sobie lat dwadzieścia cztery. Dulska wzruszyła ramionami na to bezbożne kłamstwo i wyrzekła:

— A ja powiem prawdę wielmożnemu panu sędziemu. Ja się nie potrzebuję kryć z mymi latami. Ja mam czterdzieści cztery. Na świętego Floriana skończyłam właśnie. Miałam dwadzieścia równo, kiedy się mój pierwszy syn urodził. Życie moje szło równo i uczciwie, panie sędzio!

Lecz sędzia odrzekł głosem bez żadnej intonacji:

— To do rzeczy nie należy!

Dulska aż uniosła się na krześle.

— Przepraszam, panie sędzio, ale chciałam, ażeby pan sędzia wiedział, kim jestem ja, a kim jest ta pani!…

Lecz sędzia przerwał oschle:

— Przepraszam. Pani tylko wolno odpowiadać na moje pytania.

— Jednakże…

— Dosyć!

Kokotka zrobiła grzeczną minkę i odpowiadać zaczęła zwięźle i krótko, nie ściągając na siebie żadnej wymówki sędziego. Dulska uczuła to, mimo to tak była silnie rozdrażniona, iż nie mogła zapanować nad swymi nerwami.

— Pani jest mężatką, panną, wdową? — zapytał sędzia kokotki.

— Jestem separowana.

— A pani? — zwrócił się do Dulskiej.

— Zamężna! — zagrzmiało tryumfalnie.

— Dzieci są?

— Syn i dwie córki. Syn w prokuratorii skarbu. Ma jechać właśnie za granicę! — dodała pośpiesznie, nie zważając, że wszyscy, zdumieni tym wyznaniem, patrzą na nią z uśmiechem.

Sprawa szła dość pospiesznie. Sędzia nie znosił much i upału. Przecinał ciągle upusty wymowy Dulskiej i wezwał świadków. Pierwsza zjawiła się orzechowa postać Zofii Oderwanek. Widząc, że woźny zapala dwa ogarki świec koło krucyfiksu, zaczęła się bać i trwożyć. Lecz Dulska pocieszała ją i krzepiła. Zofia Oderwanek przysięgła mdlejącym głosem, przyznała się do trzydziestu siedmiu lat i rozpoczęła zeznanie. Mówiła długo i szeroko o zuchwalstwie podsądnej i o tym, co Dulska i lokatorzy cierpieć musieli. O Murzynku wtrąciła, rumieniąc się i jąkając. Dopomagała jej Dulska, mimo że sędzia gromił ją i wzywał do porządku.

— Ja nie mam rękawów jak chorągwie, panie sędzio, okrytych koronkami. Ja nie zamiatam takimi rękawami ganku! — wyrzuciła nagle ze siebie Dulska.

— Proszę powrócić do rzeczy! — zawołał sędzia. — Niech świadek opowie, jak się to stało z tą główną obrazą słowną, w której świadek był świadkiem.

— Ach! tego dnia były straszne szkandały. Ta pani to prawie… przepraszam łaski pana sędziego, że go obrażę… bez ubrania latała po ganku. A dzień przedtem to jej dziecko… czarne, panie sędzio, czarne…

— ?…

Dulska wtrąciła pośpiesznie:

— Widocznie mąż tej damy był Murzyn. Zdaje się, panie sędzio, że to wystarcza!

Założyła ręce na brzuchu i spojrzała tryumfalnie na Matyldę Sztrumpf.

Ta zakołysała się na krześle, wstała, pokazała śliczne zęby i parsknęła śmiechem:

— Ja! wirklich! ein Mohr!… — potwierdziła tryumfująco.

I śmiała się dalej.

Dulska schwyciła się za głowę z oburzenia.

Za Matyldą roześmiał się jej adwokat, zawtórował pisarz, jakieś jeszcze figury, które kręciły się po izbie. Sam sędzia nie mógł utrzymać swej powagi. Śmiało się wszystko z tej miłostki Matyldy Sztrumpf z nieznanym Murzynem.

Promienie słońca drgały na papierach zalegających stół, tańczyły cake-walk'a w brylantach kokotki. Jakoś jaśniej, weselej zrobiło się w ponurej pralni nadwyrężonych honorów.

Tylko Dulska i pani Oderwanek spojrzały na siebie zdumione i zdekoncertowane.

— Śmieją się, moja pani! — szepnęła Oderwankowa.

Dulska próbowała się także uśmiechnąć.

— Moja pani!… Bo to takie bezecne, że aż chyba do śmiechu albo do płaczu. Ale zawsze!

— Pst!…

Rozpoczęto się dalsze badanie Zofii Oderwanek.

— Co właściwie oskarżona mówiła i jakie były owe obelgi?

Pani Oderwanek troszkę się jakby stropiła.

— Ta osoba mówiła, a raczej wrzeszczała po niemiecku. Obrażała ostatnimi słowami panią gospodynią, a potem mnie i wszystkich. Wyzywała na naszych synów… na mego Olafka, com go tak ciężko i boleśnie rodziła.

Tu, pani Oderwanek cicho płakać zaczęła.

Pani Dulska uspakajała ją i cieszyła.

— Uspokój się pani, mąż pani wróci z objazdu, on panią pomści.

Sędzia patrzał na spazmującą damę szklanymi oczyma.

— Jednakże! — zaczął po chwili — co właściwie oskarżona mówiła?

— Cóż taka może mówić! — zaperzyła się pani Dulska.— Rzeczy, które z szacunku nie powtarza się przed sądem.

Tu wtrącił się adwokat Matyldy Sztrumpf:

— Przepraszam, czy świadek rozumie po niemiecku?

Nastąpiła chwila milczenia.

Zofia Oderwanek wspomniała na przysięgę i ogarnęła ją wielka trwoga.

— Czy pani rozumie po niemiecku? — powtórzył sędzia.

— Nie, panie sędzio! — przyznała się cicho i jakby ze wstydem pani Oderwanek.

— Wobec tego, zeznania pani są ukończone!

Zofia Oderwanek cofnęła się na ławkę, pod piec, przeprowadzona piorunującym wzrokiem pani Dulskiej, która mszcząc się za zbytnie skrupuły sumienia swej lokatorki, postanowiła jej czynsz zaraz podwyższyć.

Następnym świadkiem był Felicjan Dulski.

W surducie, w nowym liliowym krawacie, przedstawiał się wcale przyzwoicie. Widoczne jednak było, iż postanowił nic nie mówić. Przysiągł i na tym ograniczyło się jego zeznanie. Dulska zawiadomiła sąd, iż w chwili krytycznej Felicjan znajdował się w kuchni, lecz gdy chciała dalej zeznawać za świadka, sędzia kazał jej milczeć.

— Więc pan nic nie słyszał?

Felicjan skinął głową.

— Dziękujemy panu!

Felicjan ukłonił się i szedł ku drzwiom. Coś jakby uśmieszek leciuchny, jakaś Schadenfreude przesunęła się po jego wąskich wargach, gdy spotkał się z wściekłym wzrokiem żony.

Następny świadek, Marianna Zygmuś, zawodowa praczka, wpadła w swej derowej chustce i dobrze wykrochmalonej spódnicy, jak bomba, i w dygach i ukłonach podleciała do stołu.

— Całuję rączki panu sędziemu, wielmożnej pani gospodyni i wielmożnym państwu! — wrzasnęła z radością.

Twarz jej obsypana piegami, podobna do indyczego jaja, promieniała. Uśmiechała się do wszystkiego i do wszystkich. Sąd jej nie przerażał. A natychmiast wykryła się przyczyna.

— Czy świadek był już karany? — zapytał między innymi sędzia.

— A jakże! — odparła, śmiejąc się Marianna.

— Ile razy?

— Dużo.

— Za co?

— Pan Bóg ich tam wie. Za rozmaite. Zawsze za pyskówki. Bo pan sędzia wie, u nas prostych ludzi jak się za łby pobierzemy, to zaraz do sądu…

Roześmiała się do Dulskiej, do kokotki, nie wiedząc, że na Dulską uderzyły płomienie.

— Jakże to było? — zapytał sędzia.

Wyciągnął się leniwie na krześle i wpił się wzrokiem w Matyldę Sztrumpf, która, zaróżowiona pod wpływem upału, była rzeczywiście ponętna i ładna.

— Ano, ta nie wiem! — wykrzykiwała dalej Zygmusiowa.

— Jak to, nie wiecie? — zaperzyła się Dulska. — Byliście przecież na dziedzińcu.

— Ano byłam, proszę łaski pani gospodyni, ale widziałam, że się panie czegoś uganiały na siebie po gankach. Tylko maglarka mówiła w grajzlerni, że to poszło o to, że pani konduktorowa, jak pana konduktora nie ma, to wpuszcza przez okno do siebie jakiegoś, czy coś… Ja ta nie wiem…

Tableau.

Sędzia stuknął w stół.

— To do rzeczy nie należy! Chodzi o obelgi!

— A! Obelgów żadnych nie słyszałam!

— Świadek może odejść!…

Następny świadek, stróż Czarnoryjski, z zawodu artretyk, zeznał w tym samym duchu. Nic nie słyszał, nic nie wie. Natomiast wyłuszczył, iż bierze cztery guldeny miesięcznie za całodzienną i całonocną służbę, że z tych pieniędzy kupuje naftę do oświetlania sześciu pięter i że wskutek nadmiaru pracy jest ciągle śpiący, a więc i obelg słyszeć nie mógł.

Wyłuszczywszy to wszystko, zabrał się ze swymi artretyzmami i piwniczną wonią, którą cały przesiąkł, do powrotu.

Na twarz Dulskiej wystąpiły granatowe plamy, mimo to siedziała, ciągle jeszcze ufając w sprawiedliwość boską i ludzką.

*

Lecz zawiodła ją ta ufność.

Zawiodła z kretesem.

Adwokat zrzekł się głosu, a sędzia, powstawszy, wygłosił wyrok, uwalniający Matyldę Sztrumpf od winy i kary.

Dla braku dowodów.

Dulska poczerwieniała jeszcze bardziej, potem zbladła. Kokotka patrzała na nią przez szybki swego face à main. Dulskiej zdawało się, że spełniona została w tej izbie straszna zbrodnia przekupstwa. Nie mogła się powstrzymać.

— Nie nam biednym ludziom prawować się z takimi, co złotem brzęczą! — syknęła, zabierając się do odejścia.

Sędzia spojrzał na nią uważnie.

— Co pani powiedziała? — zapytał ostro.

Lecz Dulska, jak każdy zuchwalec, stchórzyła wobec władzy.

— Nic, panie sędzio! — wyrzekła z ukłonem.

— Radzę pani liczyć się ze słowami — rzucił jej na pożegnanie sędzia. — Może pani odpowiadać za to ciężko!

Dulska wyszła, roztrącając wszystkich. Nie spojrzała nawet na Oderwankową, przybitą i przeczuwającą podwyżkę komornego. Felicjan dawno już znikł, nie czekając wydania wyroku.

Stróż i praczka kłaniali się nisko „pani gospodyni”, lecz ta zignorowała ich i cała drżąca wyszła z godnością na ulicę.

— Powyrzucam te wszystkie kanalie, bydło wstrętne i niegodziwe! — myślała. — A ten sędzia to pewno kochanek tej łotrzycy…

Uśmiechnęła się gorzko.

— Cóż! Nie nam uczciwym kobietom walczyć z takimi! Wolę moją przegraną niż jej wygraną, zdobytą takimi środkami. I ja, gdybym chciała, byłabym wygrała…

*

W pół godziny później w domu Dulskich panowała przygnębiająca atmosfera.

Z kawy familijnej nie było nic. Dulska, przyszedłszy do domu, wymówiła miejsce obu sługom, stróżowi — i mieszkanie Oderwankowej i praczce. Kawę kazała schować „na jutro”, a babkę, porwawszy z pasją, zamknęła na trzy spusty w kredensie. Odmówiła Hesi żądanych pieniędzy na zeszyty, a Meli dała chininę bez opłatka. Szukała Zbyszka wszędzie, aby go specjalnie przekląć, ale nigdzie go znaleźć nie mogła, jak również i Felicjana. Skryła się wreszcie do sypialni i pogrążyła w ponurym milczeniu.

Na ganku półnaga kokotka, trzymając demonstracyjnie pełną melancholii murzyńską „dziecinę”, śpiewała mocnym a silnie naderwanym głosem:

Man ist so alt wie eine Kuh,

Und lernt man immer was dazu.

Lido 1908

---

Ebook został opracowany na podstawie tekstu udostępnionego przez fundację Nowoczesna Polska.

Tekst opracowany na podstawie: Gabriela Zapolska, Pani Dulska przed sądem, nakł. i druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów, skład. Księgarnia E. Wende i S-ka, Warszawa .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: