Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pani Orzelska. Tom 1: obraz z domowego życia Polaków w pierwszej połowie XVIII wieku - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pani Orzelska. Tom 1: obraz z domowego życia Polaków w pierwszej połowie XVIII wieku - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 286 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wol­no dru­ko­wać z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­niu pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by exem­pla­rzy.

W War­sza­wie d. 29 Paźd. (10 Li­stop.)1844 r.

Cen­zor: Nie­za­bi­tow­ski .

Wstęp.

Hi­sto­rya po­glą­da­jąc ze sta­no­wi­ska ogól­ne­go na czy­ny, ja­kie się wy­wią­za­ły pod­czas dłu­gie­go ko­na­nia daw­nej Pol­ski, przed­sta­wia nam z 1 8 stu­le­cia ob­raz smut­nych na­stępstw, kie­dy nie­udol­ność rzą­dzą­cych, fa­na­tyzm re­li­gij­ny, wresz­cie zwol­na, za­szcze­pio­ne wady, zgan­gre­nu­ją cia­ło na­ro­du i mimo sil­ne­go przy zgo­nie ra­tun­ku, ze­pchną go do gro­bu. – Pa­mięt­ni­ki, któ­rych co­raz więk­szą licz­bę sta­ran­ni o oświa­tę ziom­ko­wie z ukry­cia i ku­rzu na świat wy­do­by­wa­ją, jesz­cze w bar­dziej ra­żą­cej bar­wie, okres ten zwłasz­cza w pierw­szej jego po­ło­wie, przed­sta­wia­ją.

Z ostat­nim bły­skiem tu­rec­kich księ­ży­ców,roz-pło­szo­nych męz­twem bo­ha­ty­ra z pod Wied­nia, za­czę­ła ga­snąć wdzięcz­ność ce­sa­rza Le­opol­da za ura­to­wa­nie swe­go tro­nu i kra­ju; w kil­ka lat po­tem, zo­sta­ły kró­lo­wi pol­skie­mu tyl­ko gorz­kie wspo­mnie­nia i wy­rzu­ty, jako owoc nie­roz­trop­nej po­li­ty­ki, a z ży­ciem jego, zga­sła gwiaz­da przy­świe­ca­ją­ca dłu­gie lata orę­żo­wi Po­la­ków.

Rok 1700 nowy wiek po­czy­na­ją­cy, był cha­słem do cier­pień na­ro­du, któ­re się wraz z jego po­li­tycz­nem ist­nie­niem skoń­czy­ły. Od­tąd aż dor. 1772 w do­mo­wem i pu­blicz­nem ży­ciu nie za­szła żad­na re­ak­cya, coby to złe z grun­tu ule­czyć mo­gła. – Ka­rol XII mło­dy, unie­sio­ny żą­dzą sła­wy wo­jow­nik wpa­da do Pol­ski, spy­cha znie­na­wi­dzo­ne­go Sasa z tro­nu, i

III.

ko­ro­nu­je peł­ne­go zdol­no­ści i do­brych chę­ci Sta­ni­sla­wa. Roz­dwo­je­niom na­ro­du ztąd po­wsta­łem, nie chce i nie umie za­po­biedz Pry­mas Ra­dzie­jow­ski. Pra­łat ten odzia­ny kar­dy­nał-ski­ni płasz­czy­kiem, juz to jako wy­ni­kłość z cha­rak­te­ru swej du­szy, już z po­wo­du pry­wat­nej ura­zy, nosi go na dwóch ra­mio­nach, a przez to stan rze­czy po­gor­szą. W ko­ro­nie Ja­bło­now­ski i Po­toc­ki po­więk­sza­ją licz­bę nie­chęt­nych; w Li­twie par­tye Sa­pie­chów, Ogiń­skich i Wi­śnio­wiec­kich ści­ga­jąc się wza­jem­nie, jesz­cze więk­sze za­mie­sza­nie spro­wa­dza­ją.

Taki stan rze­czy bliz­ko 12 lat trwa­ją­cy, mu­siał za­dać śmier­tel­ne cio­sy, któ­rych Sta­ni­sław przez 5cio let­ne pa­no­wa­nie, śród woj­ny za­go­ić nie mógł.

Au­gust po przy­wró­ce­niu po­ko­ju i od­zy­ska­niu tro­nu, ów nie­gdyś pro­te­stant a te­raz ka­to­lik, fa­na­ty­kom re­li­gij­nym broń za­gła­dy po­da­je, a sam roz­ko­szu­je w War­sza­wie z pp.

Orzel­ską, Ko­nig­smark i in­ne­mi, śród cią­głych fe­sty­nów mnie­ma, że kraj zu­peł­nie szczę­śli­wy, albo prze­pla­ta­jąc je ka­ba­ła­mi, ma­rzy o dy­na­stycz­nym w pol­sce tro­nie.

W po­śród ta­kich oko­licz­no­ści, nie bra­ko­wa­ło na pięk­nych ana­chro­ni­zmach, owych ko­pij z lep­szych cza­sów, nie raz na­ród da­wał zna­ki sił ży­wot­nych. Kie­dy jed­ni, jak to za kró­la Sasa, po­pusz­cza­li tyl­ko pasa, dru­dzy usi­ło­wa­li roz­dmu­chać, ukry­tą w po­pie­le ciem­no­ty iskier­kę oświe­ce­nia, po­zbyć się pęt je­zu­ity­zmu, osło­dzić los współ­bra­ci, – ale był, w mniej­szo­ści, a opacz­ne prze­zna­cze­nie chcia­ło, aby ich głos był echem wo­ła­ją­ce­go na pusz­czy. Po­cie­sza to wszak­że, iż nie cały na­ród blu­zgał się w bło­cie fa­na­ty­zmu, pi­jań­stwa i ciem­no­ści, ie zna­la­zła się cząst­ka trzeź­wo my­ślą­cych.

Ob­raw­szy pe­ry­od cza­su z po­cząt­ku 18 wie­ku, do skre­śle­nia w cia­snym ob­rę­bie nie mam

Y

pre­ten­syi abym go w for­mie do­wol­nie przy­ję­tej pod każ­dym wzglę­dem uwy­dat­nił, kie­dy tu sta­ło­by ma­te­ry­ału do na­pi­sa­nia kil­ku­na­sto­to­mo­we­go dzie­ła. Ogra­ni­cza­jąc się na od­da­niu wy­bit­niej­szych punk­tów do­mo­we­go ży­cia przod­ków i ów­cze­snych zda­rzeń, nie za­mru­ża­łem oczów na cno­ty na­szych nad­dzia­dów, a przy­mie­rza­jąc je do uster­ków, prze­ko­nam bez­stron­nych, iż nie mia­łem za­mia­ru szka­lo­wa­nia prze­szło­ści, a znią wła­snej ro­dzi­ny.–Kto po wy­zdro­wie­niu ojca z ma­li­gny opi­su­je mu jego sła­bość, ten mu nie urą­ga, a kto zno­wu po­zna błę­dy swo­je, jest na dro­dze po­pra­wy i ro­zu­mu.

O to moje za­da­nie, czy go roz­wią­za­łem, osą­dzi cząst­ka tych czy­tel­ni­ków, co bez za­wi­ści, chłod­no i wy­ro­zu­mia­le, po­glą­da na pło­dy kra­jo­we.

I.

w Imie Ojca Syna i Du­cha Śgo za­czął ksiądz In­fu­łat – Amen od­po­wie­dzie­li żaki z kan­to­rem. Po­czem śród głę­bo­kiej ci­cho­ści pa­nu­ją­cej w ko­ście­le ar­chi­pre­zbi­te­ry­al­nym Pan­ny Ma­ryi, od­czy­tał licz­nie zgro­ma­dzo­ne­mu lu­do­wi, Uni­wer­sał zwo­łu­ją­cy Sta­ny Rze­czy­po­spo­li­tej na sejm ko­ro­na­cyj­ny, na któ­rym Sta­ni­sław Lesz­czyń­ski kan­dy­dat do tro­nu pol­skie­go przez Ka­ro­la kró­la Szwedz­kie­go po­da­ny i sil­nie po­pie­ra­ny, miał ber­ło po Au­gu­ście II odzier­żyć. Za­le­d­wie osta­nie sło­wa od­czy­ta­ne­go Uni­wer­sa­łu zni­kły gdzieś mię­dzy gzym­sa­mi i ko­lum­na­mi ba­zy­li­ki, kie­dy za­kry­sty an we­dług roz­ka­zu Pry­ma­sa po­szedł przy­bić de­kret na drzwiach ko­ściel­nych, a już lud do­pie­ro nie­my nie­ru­cho­my, tłum­nie jak fala rzu­cił się na wszyst­kie stro­ny do drzwi ko­ścio­ła. Na smen­ta­rzu do­pie­ro ozwa­ły się ty­sią­cz­ne po­mie­sza­ne gło­sy, jed­ne zło­rze­cząc, dru­gie z ozna­ka­mi ra­do­ści. Było to w nie­dzie­lę po nie­szpo­rach, miesz­cza­nie Kra­kow­scy do­wol­nie mo­gli roz­rzą­dzać swym cza­sem i ję­zy­ka­mi, użyć na­wet do­bit­niej­szych ar­gu­men­tów, niż wza­jem­ne po­swar­ki i po­gróż­ki, ale roz­sta­wio­ne cza­ty raj­ta­ryi szwedz­kiej po ryn­ku i uli­cach Kra­ko­wa, z ku­rzą­ce­mi się lon­ta­mi przy ar­ma­tach, wnet ozię­bi­ły za­pał ra­do­sny jed­nych ja­ko­też nie­chęć dru­gich. – Zbron­zo­wa­ne ob­li­cza zno­ja­mi i wal­ka­mi źoł­da­ków szwedz­kich, ich obce kro­jem i ko­lo­rem mun­du­ry, nie­zro­zu­mia­ły ję­zyk,przy­po­mnia­ły, że to są przy­by­sze, i tak Au­gu­sto­wi spy­cha­ne­mu z tro­nu przez ob­ra­żo­ne­go Pry masa Ra­dzie­jow­skie­go, czy no­we­mu dziec­ku for­tu­ny Sta­ni­sła­wo­wi sprzy­ja­ją­cy, wspól­nie rzu­ci­li­by się na tych nie­pro­szo­nych go­ści, za lada spo­sob­no­ścią, gdy­by su­ro­wa kar­ność, pa­nu­ją­ca w szwedz­kich sze­re­gach, i uni­ka­nie wszel­kiej za­czep­ki, a na­de­wszyst­ko groź­na po­sta­wa nie po­wstrzy­ma­ła od na­pa­ści. Jed­nak­że po­tem wszyst­ko w mie­ście przy­bra­ło ja­kąś po­stac nie­zwy­czaj­ną: nie była to ra­dość, co tak ce­chu­je i umi­la dzień świą­tecz­ny w lud­nych gro­dach, ani też kir ża­ło­by po ogól­nem nie­szczę­ściu; owszem, gro­mad­ki ludu ra­dzą­ce po uli­cach, inne ob­le­ga­jąc ra­tusz, gdzie zgro­ma­dzi­li się raj­cy z je­ne­ra­łem szwedz­kim Ren­schild, ży­we­mi ru­cha­mi, po­szep­ta­mi, oka­zy­wa­ły stan go­rącz­ko­we­go prze­si­le­nia. Jak przed bu­rzą, cię­żar­ną gra­dem i pio­ru­na­mi, du­szą­ce po­wie­trze, przy­gnia­ta pier­si, od­dech ta­mu­je, tak zło­wróżb­na ci­chość osia­dła wten­czas śród mu­rów Kra­ko­wa.

Ja­skra­we pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń

ca, prze­ni­ka­ły ko­lo­ro­we szy­by sta­ro­daw­nej świą­ty­ni Pan­ny Ma­ryi, jed­nak­że tam pra­wie już zmrok pa­no­wał. Nie­pew­ne, mi­go­tli­we świa­teł­ka lamp dzień i noc go­re­ją­cych przed oł­ta­rza­mi cu­dow­nych ob­ra­zów, za­bły­sły chwi­lo­wo, i zno­wu po­nu­ro, ciem­no. Jed­no­staj­ne mil­cze­nie, prze­rwał nie­kie­dy dziad ko­ściel­ny od ka­pli­cy do ka­pli­cy się wa­łę­sa­ją­cy, albo jed­no­ton­ny głos psał­ty­sty w dłu­gich prze­rwach się od­zy­wa­ją­cy. Sza­ry zmrok co otu­lił po­waż­ne ko­lum­ny i skle­pie­nia wiel­kiej świą­ty­ni, ta ci­chość gro­bo­wa, licz­ne pa­miąt­ki upły­nio­nych wie­ków, zim­ne mar­mu­ry urą­ga­ją­ce rę­kom co je tam na­gro­ma­dzi­ły przez próż­ność i dumę, na­stra­ja­ją du­szę do mo­dli­twy, ale myśl sku­pio­na w je­den punkt nie­szczę­ścia, eha­otycz­nie ma­ja­czy, nie mo­gąc się wznieść do tro­nu Wszech­moc­ne­go.

Taki stan mu­siał ogar­nąć jed­ne z dwóch ko­biet, sa­mot­nie klę­czą­cych w ka­pli­cy, przed oł­ta­rzem ukrzy­żo­wa­ne­go Zba­wi­cie­la:–mimo ciem­no­ści, ma­chi­nal­nie prze­wra­ca­ła ona kar­ty książ­ki od na­bo­żeń­stwa, pod­nie­sio­ną… ręką wspie­ra­ła czo­ło, albo dłu­go, dłu­go wpa­try­wa­ła się, w cud­nej ro­bo­ty Kru­cy­fiks, o któ­rym nie jed­na le­gen­da w po­boż­nych ustach ludu kra­kow­skie­go krą­ży­ła. Sta­rzec z czer­wo­nym krzy­żem na pier­siach zbli­żył się do lam­py, a wnet żywe na oko­ło pry snę­ło świa­tło. Te­raz cała po­stać klę­czą­cej, za­nu­rzy­ła się w bla­sku, je­że­liś tam przy­szedł śmier­tel­ny czło­wie­cze, dla uko­rze­nia­nia się przed Stwór­cą, od­wróć oczy od tej nie­wia­sty, nie patrz na jej lica, bo ziem­ska myśl od­trą­ci cię od nie­bios i przy­ku­je do tego ob­ra­zu, co tyl­ko we snach szczę­śli­wych wy­ma­rzy­łeś.

Je­że­liś zu­chwa­ły i chcesz po­chwy­cić wid­mo twej wy­obraź­ni, przy­pa­trzyć się isto­cie, na któ­rej czo­le ręka Wszech­moc­ne­go wy­ry­ła od­wa­gę anio­ła opie­kuń­cze­go w oczach li­tość, po­świę­ce­nie się dla bliź­nich, a w li­cach i ca­łej po­sta­ci tę lu­bość, co roz­ko­szą nie­bia­nów na­tchnąć może, to miej oczy i patrz, abyś nie stra­cił ani jed­ne­go rysu nie­zna­jo­mej, któ­rą do­syć raz wi­dzić, iżby na za­wsze utkwi­ła w twej pa­mię­ci.

Skrom­ny ubiór nie ozna­czał ani za­moż­no­ści, ani ubó­stwa, ów­cze­sny zwy­czaj bie­le­nia wło­sów nie ska­ził jej gło­wy, dłu­gie po­ły­sku­ją­cych się splo­tów za­wo­je okrą­ża­ły wierzch gło­wy, jako ko­ro­na dzie­wi­czo­ści, kształt­ną szy­ję i ra­mio­na okry­wał bia­ły rą­bek, fał­dzi­sta suk­nia zwę­ża­ją­ca się w pa­sie, ślicz­ną ki­bić ry­so­wa­ła Dzie­wi­ca, któ­rej rysy twa­rzy, kształ­ty po­sta­ci, zwłasz­cza w obec­nej chwi­li, by­ły­by roz­pa­czą dla chcą­ce­go je sko­pi­jo­wać sny­ce­rza lub ma­la­rza, za­le­d­wo 17 wio­snę li­czy­ła.

Obok niej klę­cza­ła dru­ga ko­bie­ta o ty­leż lat star­sza i po­dob­nie ubra­na. Zgod­ność ry­sów i po­sta­ci, cho­ciaż tam róże, a tu sina bla­dość po­kry­wa­ła lica, ła­two po­zwo­li­ły od­gad­nąć, że jed­na z nich jest mat­ką, a tam­ta cór­ką – i tak było rze­czy­wi­ście. Dla cze­go po­zo­sta­ły sa­mot­ne w ko­ście­le, jaki cię­żar ugnia­ta­ją­cy ich ser­ca, pra­gnę­ły zło­żyć u stop­ni oł­ta­rza, wkrót­ce się może do­wie­my.

Kto wie jak dłu­go jed­nej głę­bo­kie du­ma­nie, a dru­giej ci­cha rzew­na mo­dli­twa za trzy­ma­ła­by je w ko­ście­le, mimo tego, że już lam­pa nie mo­gła ro­ze­drzeć ota­cza­ją­cych świą­ty­nią ciem­no­ści, gdy­by od­głos kro­ków dzia­da i skrzy­pią­ce na za­wia­sach dzwi, nie przy­po­mnia­ły klę­czą­cym, że już czas opu­ścić świą­ty­nią.

– Uchodź­my ztąd, aby nie zwró­cić na sie­bie po­dej­rze­nia, o co dziś tak ła­two – rze­kła mat­ka do cór­ki, po­cią­gnąw­szy ją lek­ko za ra­mię i obie w mil­cze­niu wes­tchnę­ły jesz­cze raz do ukrzy­żo­wa­ne­go Zba­wi­cie­la i wy­szły z ko­ścio­ła. Na za­krę­cie dro­gi mię­dzy licz­ne­mi skle­pi­ka­mi za­wa­la­ją­ce­mi przy­stęp do Su­kienn­nic, wy­su­nął się po­waż­ny męsz­czy­zna, w ba­rań­cu za­su­nię­tym na oczy i wde­lii, któ­rej koł­nierz za­kry­wał twarz, a wiel­kie fał­dy resz­tę po­sta­wy za­sła­nia­ły. Męż­czy­zna ten wziął za rękę star­szą ko­bie­tę i po­zdro­wił uści­snie­niem, do dzie­wi­cy zaś prze­mó­wił z ci­cha.

– Moje dziec­ko mam parę słów po­wie­dzieć two­jej mat­ce zo­staw nas sa­mych na chwi­lę.

– Mo­ści Sta­ro­sto przy Anu­si mo­żesz bie­nia dro­gi swej mat­ce i wy­do­by­cia się z tłu­mu ga­wie­dzi, zo­sta­ła od swo­jej to­wa­rzysz­ki odłą­czo­ną pew­na że czy prę­dzej lub po­źniej znaj­dzie mat­kę, ma­jąc list przy so­bie, któ­re­go wrę­cze­nie po­waż­ny czło­wiek tak moc­no za­le­cai , po­sta­no­wi­ła go sama odd­dać w miej­sce prze­zna­czo­ne, je­że­li mat­ki nie na­po­tka. Czy cie­ka­wość zbli­że­nia się do ko­chan­ki Au­gu­sta II, czy też inna jesz­cze myśl po­wo­do­wa­ła dzie­wi­cę, do­syć, że zdą­ża­ła do miesz­ka­nia Kó­nig­smar­kow­nej.

Wszy­scy wie­dzie­li, gdzie miesz­ka słyn­na pięk­ność, a daw­niej fa­wo­ryt­ka kró­lew­ska, ła­two więc do niej tra­fi­ła Anu­sia. Prze­szedł­szy dwa lub trzy po­ko­je, ka­za­ła się za­mel­do­wać i oświad­czyć, że ma waż­ny list do od­da­nia. Kil­ka ko­bie­cych gło­sów prze­ni­ka­ło przez za­sło­nę od­dzie­la­ją­cą ją od pan­ny Kó­nig­smark, któ­rą po­ko­jo­wa uchy­liw­szy wpu­ści­ła Anu­się. Sko­ro ta we­szła, ma­lo­wa­ło się na twa­rzach obec­nych osób za­dzi­wie­nie, nie zmie­sza­ło to jed­nak­że dzie­wi­cy i wrę­czyw­szy list śmia­ło do­peł­ni­ła zle­ce­nia.

Kie­dy Ko­nig­smar­kow­na po­da­ne pi­smo prze­bie­ga­ła tym­cza­sem Anu­sia mia­ła spo­sob­ność tak jej, ja­ko­też obec­nym bli­żej się przy­pa­trzyć. Na skrom­nym ta­bo­re­cie obok okna sie­dzia­ła ta, co nie­daw­no jesz­cze gło­śna była nie tyl­ko w kra­ju ale w ca­łej Eu­ro­pie ze swej pięk­no­ści, nie je­den z ów­cze­snej mło­dzie­ży, uwa­żał­by, się za szczę­śli­we­go, gdy­by ja­ki­kol­wiek wzgląd od niej po­zy­skał, te­raz czas i oko­licz­no­ści wiel­kie na jej twa­rzy zrzą­dzi­ły spu­sto­sze­nia. Z lic zni­kły róże, miej­sce ich za­ję­ła żół­ta bla­dość: nie było tam jesz­cze zmarszcz­ków, lecz czo­ło po­kry­ło się chmu­rą smut­ku, oczy wiel­kie czar­ną rzę­są ocie­nio­ne, za­le­d­wie iskier­kę daw­ne­go ognia za­trzy­ma­ły, tyl­ko wzrost wspa­nia­łą po­stać jej na­da­ją­cy, świad­czył nie­ja­ko o daw­nej pięk­no­ści. Na prze­ciw pan­ny Kó­nig­smark sie­dzia­ła hra­bi­na Ru­tow­ska, za­le­d­wie o kil­ka lat młod­sza od tam­tej, ale zda­wa­ło się, że jest pra­wie jej cór­ką. Wschod­nie rysy, nos grec­ki, cera co­kol­wiek śnia­da, zdra­dza­ły hra­bi­ny po­cho­dze­nie, mó­wio­no też po­wszech­nie, że ród swój wy­wo­dzi z Tu­re­czy­zny.

Trze­cią oso­bą był mło­dy męż­czy­zna, oko­ło 20 lat li­czyć mo­gą­cy, po­do­bień­stwo jego do hra­bi­ny Ru­tow­skiej było ude­rza­ją­ce, na­zy­wał ją też swo­ją mat­ką. Trzy te oso­by, któ­rych wspól­ny in­te­res zgro­ma­dził do miesz­ka­nia Kó­nig­smar­kow­nej uwa­ża­ne przez Anu­się, spo­glą­da­ły tak­że z za­ję­ciem na dziew­czy­nę, pięk­ność, szla­chet­na po­sta­wa, na­de­wszyst­ko ta pew­ność w ru­chach spoj­rze­niu i mo­wie, zwró­ci­ły ich uwa­gę. Któż­by się spo­dzie­wał, że oprócz in­te­re­su, któ­ry ich w obec­nym cza­sie wią­zał, jesz­cze i inne sto­sun­ki łą­czy­ły–ale nie uprze­dzaj­my ko­lei wy­pad­ków, zda­rzy się nie jed­na oko­licz­ność w cią­gu ni­niej­sze­go opo­wia­da­nia, co zwią­zek jaki na­wza­jem do sie­bie ich po­cią­gał i któ­ry zda­wa­ła się Anu­sia prze­czu­wać, le­piej to po­wi­no­wac­two wy­świe­ci.

Hra­bian­ka Kó­nig­smark, któ­rą przez skró­ce­nie tyl­ko hra­bian­ką na­zy­wać bę­dzie­my, po od­czy­ta­niu li­stu żywo spoj­rza­ła się w oczy Anu­si i rze­kła:

– Jak daw­no znasz pani Sta­ro­stę Gnieź­nień­skie­go?

– Od pół­go­dzi­ny – od­par­ła dzie­wi­ca.

– Dziw­ny to za­wsze ten pan Szmi­giel­ski, w swo­ich za­mia­rach i czy­nach.–Mó­wi­ła do sie­bie hra­bian­ka, a po­tem ob­ró­ciw­szy się do hr. Ru­tow­skiej i jej syna po­wie­dzia­ła kil­ka słów w ob­cym nie­zro­zu­mia­łym dla Anu­si ję­zy­ku. Żywy ru­mie­niec wy­biegł na li­cach dzie­wi­cy, czu­ła się bo­wiem upo­ko-ko­rzo­ną, że ukry­wa­ją, przed nią ja­kąś ta­jem­ni­cę, a kto ją chciał upo­ko­rzyć do­ty­kał naj­draź­liw­szej stro­ny jej du­szy. Aby więc dłu­żej nie być na to wy­sta­wio­ną, za­bie­ra­ła się do odej­ścia, ale hra­bian­ka po­wstaw­szy, ści­snę­ła ser­decz­nie rękę dzie­wi­cy i rze­kła.

– Ko­chasz swe­go pra­we­go Mo­nar­chę, a więc bądź od­tąd na­szą przy­ja­ciół­ką – two­je imie pan­no?

– Anna.

– Imie to utkwi w na­szej pa­mię­ci, a wa­sze po­świę­ce­nie da spra­wy Au­gu­sta, w szczę­śli­wych chwi­lach nie zo­sta­nie bez na­gro­dy – po­wie­dzia­ła pani Ru­low­ska i zdjąw­szy z pa­lea pier­ścień wło­ży­ła go Anu­si, do­da­jąc–bę­dzie to znak, po któ­rym wszę­dzie i w każ­dym cza­sie się po­zna­my.

– A ja–rzekł do­tąd mil­czą­cy mło­dzie­niec– śród nocy tak ciem­nej i nie­bez­piecz­nej ofia­ru­ję jej swo­je ra­mię.

– Nie na­wy­kłam do bo­jaź­ni – kto do­świad­czał nie­szczęść od ko­leb­ki – nie lęka się ni­cze­go – Od­par­ła z uczu­ciem i po­wa­gą Anu­sia.

Tu obie ko­bie­ty rzu­ci­ły na sie­bie zna­czą­ce spoj­rze­nie jak­by so­bie chcia­ły po­wie­dzieć. Dziew­czy­ny tej bez­kar­nie ob­ra­żać nie moż­na, bo od­pła­ci tąż samą mo­ne­tą.

Hra­bian­ka po­cią­gnę­ła pa­nią Ru­tow­ską do fra­mu­gi okna i rze­kła. Gdy­by to pięk­ne… dziec­ko zbli­ży­ło się do Au­gu­sta, mia­ły­by­śmy z księż­ną L. jed­ne wię­cej ry­wal­kę.

– Nie myślm) o tem–od­par­ła hra­bi­na – Po­toc­ki zniósł pod Kiel­ca­mi, woj­sko Au­gu­sta, Pry­mas zwo­łu­je sejm, a wie­lu pa – nów prze­cho­dzi na stro­nę Sta­ni­sła­wa. Wszyst­ko chy­ląc się do upad­ku, co dzień spra­wę po­gar­sza. Je­den Sta­ro­sta Gnieź­nień­ski nie wy­do­ła, Szwe­do­wi, Sta­ni­sła­wow­ski­mi obo­jęt­nym. Świe­ży krok Szmi­giel­skie­go w przy­by­ciu po­ta­jem­nie do Kra­ko­wa, jego śmia­ły plan, po­ka­zu­je że mu nie brak na od­wa­dze, czy­liż ma ta­len­ta woj­sko­we Czar­nec­kie­go? –- Wąt­pię – czas na­gli – wy­pa­da coś sta­now­cze­go roz­po­cząć.

– Dla was ko­biet ogra­ni­czo­na rola do… no­sze­nia Au­gu­sto­wi i jego wier­nym stron­ni­kom, o ob­ro­tach, sile nie­przy­ja­ciół, ksią­żę Hol­sle­in­bek i ka­wa­ler Ran­dzau niech się na­ra­dzą nad pla­nem Szmi­giel­skie­go, a je­że­li uzna­ją go za wy­ko­nal­ny, ich rze­czą po­świę­cić swą od­wa­gę i ży­cie,–mó­wi­ła żywo hra­bian­ka.

– I nam nie­po­win­no zby­wać na jed­nem i dru­giem gdy idzie o do­bro kra­ju, Mo­nar­chy.–Nie szpie­go­wa­niem nie sa­me­mi in­try­ga­mi przy­słu­żyć się Au­gu­sto­wi mo­że­my. Co do mnie, ja i z moim sy­nem, czyn­nie chce­my wspie­rać spra­wę upa­da­ją­cą.

– Przy­pasz więc pa­łasz i idź go­nićSz­we­dów wraz ze Szmi­giel­skim, może Ka­ro­la VII w oko­wach sta­wisz przed zdzi­wio­nym Au­gu­stem. Pięk­ny przy­kład dla twe­go syna. Do­da­ła z go­ry­czą hra­bian­ka. Przy­po­mnie­nie bo­wiem dzie­ci, któ­re utra­ci­ła p. Ko­nig-smark, a ze śmier­cią ich i wzglę­dy Au­gu­sta, kie­dy jej ry­wal­ka szczy­ci­ła się do­rod­nym sy­nem, wy­wo­ła­ło całą nie­chęć daw­niej­szą. Tłu­miąc jed­nak­że gorsz­kie spo­mnie­nie i ura­zę wzię­ła rękę hr. Ru­tow­skiej, a uści­snąw­szy przy­jaź­nie rze­kła:

– Dzia­łaj­my wspól­nie.

– I bez przy­mó­wek. – Mój syn z Rand-za­uem po­spie­szy do Szmi­giel­skie­go do­nieść mu o sta­nie rze­czy. Opatrz­ność z syła nam tę dziew­czy­nę, któ­rą od dziś bio­rę w moją opie­kę. Miesz­ka­nie jej mat­ki do­ty­ka­ją­ce mu­rów i naj­mniej strze­żo­nej szew­skiej furt­ki, wie­le do na­sze­go pla­nu po­mo­że. Mat­ka Anu­si musi mieć za­ufa­nie Sta­ro­sty, sko­ro ją przy­pu­ścił do ta­jem­ni­cy, a je­że­li jej brak­nie na od­wa­dze, to ją cór­ka po­sia­da.

– A więc do dzie­ła–od­po­wie­dzia­ła hra­bian­ka i za­czę­ła szyb­ko pi­sać, na przy­le­głym sto­li­ku.

W cza­sie tej krót­kiej roz­mo­wy, mię­dzy dwo­ma nie­gdyś ry­wal­ka­mi, mi­mo­wol­nie oczy Anu­si spo­tka­ły się z ogni­stym wzro­kiem mło­dzień­ca, i je­że­li źre­ni­ce mają być rze­czy­wi­stym tłu­ma­czem uczuć i na­stro­jeń du­szy, to stop­nio­wo ma­lu­ją­cy się żal, li­tość, re­zy­gna­cya, na­resz­cie miłe roz­kosz­ne uczu­cie, któ­re nie jest mi­ło­ścią, a któ­re­by przy­jaź­nią na­zwać moż­na, przy­chyl­ne zro­dzi­ło uczu­cia dwoj­ga mło­dych lu­dzi, a choć sło­wa nie wy­rze­kli mię­dzy sobą, jed­nak zro­zu­mie­li się i od­tąd w du­szy po­sta­no­wi­li być wiecz­ne­mi przy­ja­ciół­mi.

Po ukoń­cze­niu li­stu, hra­bian­ka, przy­wo­ła­ła świ­stał­ką Ta­ta­rzy­na zo­sta­ją­ce­go na usłu­gach pani Ru­tow­skiej i od­daw­szy mu pi­smo aby go za­niósł do księ­cia Hol­ste­in­berg, za­ra­zem po­le­ci­ła od­pro­wa­dzić Anu­się do domu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: