- W empik go
Panie z jeziora - ebook
Panie z jeziora - ebook
1978 roku w Nowinach znikają bez śladu cztery siedemnastolatki. Nikt nie wie, co się z nimi stało, mimo że w noc zaginięcia widziano je na hucznej zabawie w miasteczku. Szok jest wielki, bo były to spokojne, niestwarzające problemów dziewczyny. Miejscowa policja po rozmowie z ich kolegami uznaje jednak, że miały powody, by uciec. Dlatego nie zajmuje się tą sprawą i czeka na powrót skruszonych nastolatek. Tymczasem mijają dni i lata, a dziewczyny nie wracają… W 2008 roku, na miejscowym komisariacie, zjawia się zdenerwowana matka licealistki, aby zgłosić jej zaginięcie. Nie zostaje potraktowana poważnie aż do następnego dnia, kiedy para nastolatków znajduje w kamieniołomie dryfujące w wodzie ciała. Czy zdarzenia sprzed trzydziestu lat mają związek z tym, co dzieje się obecnie? Na to pytanie postarają się znaleźć odpowiedź przysłany z Kielc młody prokurator Dawid Zygadło i lokalna policjantka Ewa Piórkowska. Szybko się przekonają, że w małym miasteczku trudniej dojść do prawdy niż w dużym mieście.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67013-12-3 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystkie wydarzenia i postaci są fikcyjne. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych osób są przypadkowe i niezamierzone. Wydarzenia i osoby opisane w mojej książce powstały w mojej wyobraźni na potrzeby powieści.
Pomysł na tę książkę zrodził się przez przypadek pod koniec sierpnia 2021 roku. Byłam wtedy z weekendową wizytą u przyjaciół – Moniki i Łukasza – w Bolechowicach w gminie Nowiny. Łukasz zaproponował spacer po ciekawych miejscach w okolicy. Jako pierwsze miejsce wybrał Kamieniołom Zgórsko. Kiedy tylko się tam znalazłam, otoczona skałami i wodą, moja pisarska wyobraźnia dała o sobie znać. Dlatego już wtedy, tam na miejscu, opowiedziałam Łukaszowi zarys fabuły umiejscowionej w tym klimatycznym miejscu. Oczywiście nie mogło obyć się bez trupów.
Przyjaciel po wysłuchaniu opowieści zapewne żałował, że zaprosił mnie na spacer. :)
Myśl o kamieniołomie i jego niepowtarzalnej aurze nie pozwalała mi zapomnieć o historii opowiedzianej Łukaszowi i w taki sposób zaczęła się moja przygoda z Nowinami.
Nie wszystkie lokacje istnieją naprawdę. Część została wymyślona przeze mnie na potrzeby fabularne. Uznałam, że mogę sobie na to pozwolić, wszak piszę fikcję, a nie reportaż. Pewne niuanse skonsultowałam z przyjaciółmi znającymi miasteczko, o którym pisałam.
W tej książce głównym wątkiem jest młodzież, jej zachowanie, postępowanie, sposób myślenia. Nastolatki to najbardziej nieprzewidywalni ludzie. To, co innym wydaje się logiczne, dla nich jest absurdem. Natomiast to, co dla dorosłego jest paranoją, dla nastolatka będzie czymś, o czym marzy i czego pragnie. Młodzi ludzie w okresie dojrzewania kierują się przede wszystkim swoimi emocjami i uczuciami. Dlatego tak trudno przewidzieć ich działania. Skrajności targające nastolatkami powinny zmuszać rodziców do czujności, obserwacji, a co najważniejsze – do słuchania.
Dorośli odpowiadają za to, kim stają się ich dzieci. Obojętność, nadopiekuńczość, niechęć, krytyka, nadmierna swoboda, wrogość, zapracowanie i wiele innych czynników mogą wpływać na to, jaką drogę wybierają dzieci.
W mojej książce relacje między nastolatkiem a rodzicem są istotne, wręcz kluczowe. To ta relacja decydująca w podejmowaniu ważnych życiowych decyzji.
Rola rodzica jest najtrudniejszą z ról, jaką człowiek otrzymuje od losu. Jest wyzwaniem, którego efekty można obserwować z czasem. Najbardziej budzi lęk to, że nie ma restartu w rodzicielstwie.
Nie sądź, Czytelniku, że książka jest moralitetem, pouczeniem czy okazją do prawienia morałów. Absolutnie nie. Jest historią, która pokazuje, że każda rodzina jest inna, panujące w niej relacje są odmienne, co skutkuje różnymi wyborami i wyjątkowym sposobem myślenia o świecie wychowywanych w niej nastolatków.
Czytelnicy przywykli do tego, że zakończenia moich książek nie są takie, jak by się wszyscy spodziewali. Dlatego tym razem też stawiam na zaskoczenie.
Życzę dobrych wrażeń i przyjemnej lektury.12 lipca 2008 roku, sobota, Nowiny
– Czy pan mnie słucha?! Córka nie wróciła! Jest środek nocy, a jej nie ma, to do niej niepodobne! – gorączkowała się kobieta. – Jest chora, ma astmę, powinna przyjmować leki, których nie ma ze sobą.
– O której miała wrócić? – zapytał spokojnie, wzdychając, policjant po czterdziestce. Pracował tu od dwudziestu lat, słyszał i widział wielu zdenerwowanych rodziców. Nie bagatelizował ich emocji, ale nie dawał się w nie wciągać. Miał przyjąć zgłoszenie, poznać szczegóły zdarzenia, a potem obrać odpowiedni kierunek interwencji.
– O dwudziestej drugiej – odpowiedziała kobieta i oparła się o kontuar z szaleńczym błyskiem w oczach.
– To na razie ma godzinę spóźnienia – stwierdził, zerkając na zegarek i ponownie patrząc na kobietę, która miała wściekłość wypisaną na twarzy. – Może jest u jakiejś koleżanki?
– Dzwoniłam do wszystkich, które znam – wyjaśniła. – A zresztą jakby chciała zostać u kogoś na noc, toby mnie o tym poinformowała. Znam ją.
Ileż razy Borys Obaś słyszał takie słowa na posterunku. Większość rodziców, których dzieci wpadły w kłopoty, na początku twierdziła, że zna swoje pociechy i że nie mogły zrobić nic złego. Zapierali się i zaklinali rzeczywistość, a kiedy prawda okazywała się inna, niż sądzili, zawsze byli zaskoczeni.
– A gdzie córka miała być do tej dwudziestej drugiej, wie pani? – Obaś zapisywał to, co uważał za istotne dla takiego zgłoszenia. Zapewne dziewczyna się znajdzie za godzinę lub dwie, ale musi mieć dowód na to, że Julia Bystroń była tu i próbowała odnaleźć córkę. Nie wiedział, jak sprawa się potoczy, więc od początku wszystko musiało być zgodnie z procedurami.
– Tak, chodzi do szkoły na letnie warsztaty teatralne. Mieli mieć próbę, bo za tydzień pierwszy występ – tłumaczyła kobieta. Zanim policjant znowu o coś zapytał, dodała: – Dzwoniłam do jej koleżanki, która też uczestniczy w tych warsztatach. Powiedziała, że wyszły około dwudziestej pierwszej trzydzieści i rozstały się przed Dyliżansem.
– To może córka wstąpiła do pubu, spotkała tam kogoś znajomego i teraz jest z nim – zasugerował Obaś.
– Ma mnie pan za idiotkę? – Spojrzała na niego wymownie. Nie zamierzał odpowiadać. – Sprawdziłam w pubie, chociaż ona nigdy tam nie bywa. To nie jest miejsce dla niej, ma siedemnaście lat – ofuknęła go.
To, co mówiła, nie przekonywało policjanta. Miał inne doświadczenia co do zachowania młodzieży. Dziewczyna jest prawie pełnoletnia, więc trudno mu było uwierzyć, że nie chodzi do pubu. W ich okolicy od lat siedemdziesiątych był popularny Dyliżans, a w ostatnich latach otworzono klubokawiarnię, która też cieszyła się zainteresowaniem miejscowej młodzieży. Każdy młody człowiek lubi się bawić i potrzebuje swobody.
– A może się pokłóciłyście i córka chce zrobić pani na złość?
– To porządna dziewczyna. Nie zachowuje się jak rozpieszczona nastolatka – odpowiedziała stanowczo Julia. – Mamy dobre relacje, córka mówi mi o wszystkim, mam do niej zaufanie. Jest naprawdę mądra.
– Czasem mądre osoby pod wpływem innych robią nierozsądne rzeczy, których nie spodziewalibyśmy się po nich – odparł Obaś.
– Może pan mówić, co chce, i bagatelizować moje słowa, ale wiem, że stało się coś złego. Ona nigdy tak nie postępuje – zezłościła się kobieta.
– Pani Julio, nie mogę jeszcze przyjąć oficjalnie zawiadomienia o zaginięciu – zaczął, ale mu przerwała.
– Czego ja się spodziewałam. Wy ledwo możecie znaleźć złodzieja rowerów, a co dopiero zaginionego człowieka. – Niewiele myśląc, obróciła się na pięcie i wyszła, po czym trzasnęła drzwiami.
– Może przejdziemy się po miasteczku i rozejrzymy za nią? – usłyszał za plecami głos należący do aspirant Ewy Piórkowskiej.
– Na razie nie ma podstaw do działania. – Odwrócił się do niej i wyjaśnił z powagą: – Pewnie poszła do kogoś poimprezować i tyle. Nastolatki nie wszystko mówią rodzicom. Wiem po moich chłopakach, ciągle coś kręcą. Mimo że to dobre dzieciaki.
Ewa westchnęła. Zapewne kolega miał rację, ale nic im nie szkodziło pójść na obchód po mieście. Może czegoś by się dowiedzieli, zobaczyli coś, dzięki czemu mogliby uspokoić zdenerwowaną matkę. Ale kolega nie wykazywał chęci ruszenia się zza biurka, dlatego wróciła do czytania książki. Nocne zmiany należały do najnudniejszych. Ale jeszcze godzina i będzie w domu, a zaginiona Ewelina na pewno też wróci do siebie. W miasteczku nie miało się jej co stać. Panowały w nim spokój i cisza.13 lipca 2008 roku, niedziela, Nowiny
– Matka się wkurzy, że nie poszłam do kościoła – biadoliła Klara Pabiańczyk, szesnastoletnia uczennica miejscowego liceum. Miała na sobie odświętne jasne ubranie, niepasujące do miejsca, do którego zmierzali. Jednak kiedy wychodziła z domu, powiedziała mamie, że idzie na poranne nabożeństwo, więc musiała wyglądać bez zarzutów.
– Daj spokój, są wakacje, Bóg to zrozumie – powiedział lekko Hubert Cegielski, kolega z klasy, a zarazem od niedawna jej chłopak. – A jak coś, to pójdziemy na ostatnią mszę po południu.
– Eliza i Szymon przyjdą? – zapytała, kiedy szła przed siebie, trzymając go za rękę.
– Szymon na pewno – odpowiedział. – Ma załatwić wino owocowe.
Klara tego nie skomentowała. Już teraz czuła się jak oszustka. Powiedziała matce, że będzie robić coś innego, niż faktycznie robiła. Nie zamierzała pić, więc nie podzielała entuzjazmu Huberta.
– A z Elizą sama wiesz, jak jest.
Wiedziała, aż za dobrze.
Był niedzielny poranek, a oni zmierzali w głąb Kamieniołomu Zgórsko, jednego z ulubionych miejsc lokalnej młodzieży. Czuli się tu swobodnie i mogli liczyć na spokój, zwłaszcza o tej porze w weekend. Na spotkanie w jednym z dwóch tutejszych pubów było za wcześnie, a zresztą, gdyby ich ktoś tam zobaczył, zaraz by doniósł któremuś z rodziców. Dlatego stary kamieniołom zapewniał swego rodzaju intymność, której obecnie potrzebowali.
Szli powoli w dół kamienistą drogą, patrząc co chwilę pod nogi. Zamierzali usiąść niedaleko wody, przy dużym głazie, który skutecznie ich zasłoni.
W kamieniołomie o tej porze roku tylko w najgłębszych partiach znajdowała się woda, reszta terenu była sucha. Dzieciaki przesiadywały tu w lecie jak nad rzeką, choć wiedziały, że nie wolno im się kąpać. Dorośli z kolei rzadko tu bywali, bo trudno było siedzieć na kocu czy leżaku z powodu kamienistego podłoża.
Kiedy dotarli do miejsca, które uznali za najlepsze, Hubert wyjął z plecaka koc. Przygotował się, choć jeszcze pół godziny temu nie miał pewności, czy uda mu się przekonać Klarę do odpuszczenia sobie wizyty w kościele i przyjścia tu. Usiedli obok siebie i na chwilę zapanowała cisza.
– Fajnie, że za tydzień już jedziemy na obóz – powiedziała dziewczyna.
– Nooo – skwitował. On teraz miał co innego w głowie.
– Dobrze, że Baronowski będzie opiekunem. Przy nim będzie luz – dodała.
– Nooo – odburknął. Wziął do ręki jeden z kamieni i rzucił przed siebie. – Szkoda, że stara nie puści Szymona. Całe wakacje będzie tu gnił.
– Co zrobić, skoro nie mają kasy – odparła Klara.
– No co ty! To nie o kasę chodzi. Jego stara tak powiedziała, abyśmy jej nie prosili.
– To dlaczego nie chce go puścić? – zaciekawiła się dziewczyna i wbiła wzrok w Huberta.
– Ubzdurała sobie, że będziemy tam pić, palić i robić bezeceństwa.
Klara wybuchła śmiechem, gdyż Hubert wypowiadał te słowa, parodiując głos matki Szymona. – Baronowski ma zbyt pobłażliwe podejście do młodzieży, co nie budzi jej zaufania. Zna go z dawnych lat i według niej to błąd, że pracuje z nastolatkami. – Przewrócił oczami z niezadowoleniem.
– Jego matka jest gorsza od mojej – oznajmiła, a Hubert kiwnął głową i ponownie rzucił do wody kamień.
– Eliza się odezwała? – zapytał.
Dziewczyny przyjaźniły się od dawna i Klara niepokoiła się, że Eliza jeździ poza Nowiny na spotkania z mężczyznami poznanymi przez internet. Eliza tłumaczyła jej, że celowo wybiera starszych panów, aby mieć korzyści. Według niej tacy mężczyźni byli niegroźni, bo zaspokajali swoje potrzeby, a w zamian kupowali jej, co chciała, i nie byli zbyt nachalni, bo mieli rodziny.
– Nie rozmawiałam z nią od dwóch dni, mam nadzieję, że nic jej nie jest. Poznała starszego gościa z kasą i się na niego nakręciła – westchnęła i na chwilę zapadło milczenie. – Zobacz, jaki płaski. – Pokazała kamień, który znalazła na ziemi. – Umiesz puszczać kaczki?
– Nooo jacha! – Wziął od niej kamień i się podniósł. Stanął przy brzegu, a Klara dołączyła do niego i przyglądała się, jak się ustawia i przymierza do zrobienia zamachu.
– Raz, dwa, trzy. – Rzucił. Płaski kamień sunął po tafli wody, podskakując, ale niespodziewanie napotkał na przeszkodę.
– Co kurde?! – Hubert wyprostował się i wytężył wzrok.
– Skała? – Klara próbowała dojrzeć, co stanęło na przeszkodzie kamieniowi.
– Nie, to ma jasny kolor – odparł Hubert. Zmrużył oczy, jakby to miało mu pomóc w lepszej identyfikacji obiektu. – O kurwa! – krzyknął.
Klara spojrzała na niego z przestrachem.
– Co? Co to jest? – Jej głos wszedł na wysokie tony.
– To człowiek! Ktoś tam pływa – wykrzyczał w podekscytowaniu. – Halo, tu nie wolno się kąpać! – zawołał, ale nie spotkało się to z żadną reakcją.
– Nie słyszy cię – powiedziała i czuła, jak serce bije jej jak szalone. – Może go uderzyłeś zbyt mocno.
Chłopak spojrzał na nią z lękiem, bo o tym nie pomyślał. Zaczął ściągać bluzę.
– Co robisz? – zapytała płaczliwe Klara.
– Pomogę mu wyjść.
– Zwariowałeś, tu są wiry, to niebezpieczne – zaczęła panikować. – Dzwonię na policję – oświadczyła.
Hubert przez chwilę miał wątpliwości. To mogło ściągnąć na nich kłopoty. Nie umiał przewidzieć, jak duże, ale jakieś na pewno. Ale ponieważ widział, że dryfujący po wodzie człowiek się nie rusza, pokiwał głową na znak, że się zgadza.
Klara wyjęła z torebki telefon komórkowy i wybrała numer 997. Ręce jej się trzęsły, a kiedy uzyskała połączenie z centralą, wiedziała, że mówi chaotycznie, nieskładnie, bo kobieta po drugiej stronie słuchawki kilka razy prosiła o powtórzenie niektórych informacji.
– Powiedziała, że kieruje do nas jednostkę – wyjaśniła po zakończeniu rozmowy. – Mamy się stąd nie ruszać do chwili ich przyjazdu.
Hubert pokiwał głową i przytulił Klarę do siebie. Nie tak planował tę randkę. Zamiast miłej rozmowy i pocałunków patrzyli na dryfujące, najprawdopodobniej martwe ciało.20 maja 1978 roku, sobota, Nowiny
– Kurwa – fuknął pod nosem z rezygnacją. Z trudem utrzymywał równowagę i zaciągał się papierosem. Przed domem przypominającym mały dworek jedyne źródło światła płynęło z zadaszonej werandy. Było stłumione. Lampa, która je rzucała, stanowiła element dekoracyjny.
Stał w półmroku przed wejściem i zastanawiał się, co zrobić, aby dostać się do środka, nie budząc domowników. Zapomniał kluczy, a miał wrócić do domu ponad dwie godziny temu. Dlatego zależało mu, aby nikt nie odkrył jego spóźnienia. Wiedział, że rodzice i rodzeństwo od dawna już spali. Jedyna obawa dotyczyła gosposi, która kładła się najpóźniej.
Kręciło mu się w głowie, jeszcze dwadzieścia minut temu kończył duszkiem dziesiąte tego wieczoru piwo. Przesadził, wiedział o tym, ale to nie czas na autorefleksję, bo było mu zimno.
Zaczął przyzwyczajać się do myśli, że tę noc spędzi na werandzie, ale przypomniał sobie, że Agata miała w zwyczaju zostawiać otwarte okno w spiżarce. Dlatego rzucił w bok niedopałek i najciszej, jak umiał, ruszył na tył domu, gdzie mieściło się okno, które było jedyną szansą, aby dostać się do środka.
Kiedy znalazł się na miejscu, z satysfakcją dostrzegł, że Agata i dziś zrobiła tak jak zawsze. Wspiął się po wystających z elewacji kamieniach, stanowiących ozdobną mozaikę. W jego stanie nie było to łatwe, ale po chwilowej walce z równowagą wskoczył do środka.
Poczuł się jak zwycięzca, triumfalnie uniósł ręce do góry, i pogratulował sobie, ale kilka sekund później zorientował się, że zbyt szybko odtrąbił sukces. Kiedy nacisnął na klamkę drzwi spiżarni, prowadzących do kuchni, okazało się, że są zamknięte.
– Kurwa – syknął znów pod nosem i rozglądał się po wnętrzu. Otaczały go słoje z przetworami, mąka, cukier i inne produkty, których Agata używała codziennie do gotowania.
Ostatecznie z głodu nie umrę – pomyślał, aby się pocieszyć.
Zrezygnowany, ale nie załamany, bo w końcu nie będzie musiał spędzić reszty nocy pod gołym niebem, wyjął ze skórzanej kurtki pogniecioną paczkę cameli, a z niej papierosa i już miał go niezgrabnie odpalać, kiedy drzwi do spiżarni z impetem się otworzyły.
Niegotowy na to, upuścił papierosa na podłogę.
– Skaranie boskie z tobą. – W progu stała Agata, pięćdziesięcioletnia tęga kobieta o krótkich włosach i pulchnej miłej twarzy. – O której miałeś być? – Podparła się pod boki, mówiąc z pretensją, ale cicho, bo nie chciała pobudzić mieszkańców.
– O co ci chodzi? Zgłodniałem i przyszedłem coś zjeść – skłamał bełkotliwie, a jej spojrzenie omal nie przewierciło go na wylot.
– Taki z ciebie mądrala, a jak zamknąłeś się od środka? – zapytała z satysfakcją w głosie.
– Niezły z ciebie Sherlock. – Minął ją, wszedł do kuchni, otworzył lodówkę, wyjął kiełbasę i odgryzł duży kawałek.
– Kolację ci zrobię – powiedziała z pretensją.
Wiedział, że poględzi, powie swoje, ale go nie wyda.
– Nie jestem głodny, tak na przegryzkę wziąłem – odparł.
– Jakby matka widziała, co wyprawiasz, toby się znowu pochorowała, a dzisiaj miała ciężki wieczór.
– Daj spokój, wierzysz w to! Migrenę ma z nicnierobienia – rzucił chłopak. Znał kobietę, z którą rozmawiał, całe swoje życie, i wiedział, że może być dla niego szorstka, ale nie przekaże jego słów dalej. – Chociaż jej migreny najbardziej są na rękę ojcu. Stanowią dobrą wymówkę, aby nie musieć się do niej zbliżać. – Wykonał ruch symulujący stosunek płciowy, a Agata postukała się palcem w czoło.
Pochodziła z małego miasteczka. Nie miała męża ani swoich dzieci, ale nie była pruderyjna, nadmiernie świętoszkowata, tak jak jego matka, i nie obruszała się na drobiazgi. Lubił ją, a ona jego, mimo że ostatnio bywał krnąbrny, nieznośny, nie słuchał się i był nieprzewidywalny. Ale znosiła to, bo to ona go wychowywała, a nie wiecznie udająca chorobę matka.
– Śmierdzisz jak popielniczka i gorzelnia w jednym – stwierdziła, nie oczekując tłumaczenia.
– Przesiąkłem u kolegi.
Jej wzrok sugerował, żeby nie traktował jej jak pierwszej naiwnej.
– Daj spokój, zmęczony jestem.
– Domyślam się – powiedziała, przyglądając mu się z niepokojem. – Nie rozumiem tylko, co robiłeś w spiżarni.
– Zapomniałem kluczy, a nie chciałem cię budzić – wyjaśniał, kierując się w stronę wyjścia z kuchni. Stawiał kroki ostrożnie, bo wirowało mu w głowie. – Dzięki za ratunek, ale nic by się nie stało, jakbym tam kimnął.
– A jak byś wyjaśnił matce, gdyby cię tam rano zastała?
Zatrzymał się i spojrzał na nią z ironicznym uśmiechem.
– Ona nawet nie wie, co jest za tymi drzwiami – odpowiedział.
Agata przyznała mu w myślach rację. To dzięki niej ten dom funkcjonował, a jego domownicy mieli co jeść, chodzili w czystych ubraniach i nie zarośli brudem. Małgorzata Mochocka, której pomagała w domu, była hipochondryczką i nie nadawała się do wysiłku fizycznego, jak powtarzała każdego dnia. Uważała, że spełniła już swój obowiązek, a mianowicie urodziła trójkę dzieci. Według jej słów taki wysiłek nadszarpnął jej i tak słabowite zdrowie. Agatę bawiło, że gdy zjawiały się u Mochockiej koleżanki lub miała wyjść do kogoś czy na zakupy, to jej forma była idealna. Ale gosposia nie przejmowała się tymi wymyślonymi przypadłościami, traktowała ją jak kolejne dziecko, które miała pod swoją opieką.
Pracowała w domu Mochockich od siedemnastu lat. Tylu, ile miał chłopak, którego chwilę wcześniej znalazła w spiżarni. Została zatrudniona przez Filipa Mochockiego jako pomoc dla Małgorzaty po porodzie, bo on był ciągle zajęty. Agata miała zajmować się dzieckiem, Markiem, ale Małgorzata szybko zaczęła dodawać jej obowiązków, a Filip płacić coraz więcej za kolejne. Lata mijały, a Agata stawała się nieodzowna w domu Mochockich. To z nią Filip uzgadniał kwestie związane z zaopatrzeniem, drobne naprawy, pielęgnację pokaźnego ogrodu. Ona również była źródłem jego wiedzy o dzieciach i ich postępach w nauce. Dla Filipa liczyło się tylko to, czy nie opuszczają szkoły i czy dobrze sobie w niej radzą. To była dla niego sprawa kluczowa.
Trójka pociech – Marek, Adam i Dorota – mogła na nią liczyć. Pomagała im we wszystkim, byli jej bliżsi niż własna rodzina, którą odwiedzała dwa razy do roku. Chciała być dla nich wymagająca i surowa, ale zawsze potrafili zmiękczyć jej serce i postanowienie o byciu nieugiętą błyskawicznie odchodziło w niepamięć.
Teraz jednak coraz częściej obawiała się o najstarszego, Marka. Dojrzewał, stawał się mężczyzną i było to oczywiste, ale w ostatnim roku sprawiał wrażenie obojętnego na wszystko poza zabawą. Bywał bezczelny i nieusłuchany. Zaczynał przekraczać granice – palił, pił, nie wracał na noc, przestał się uczyć i przejmować tym, co się stanie, kiedy ojciec pozna prawdę. Agata na razie go kryła i milczała, gdy widziała coś, czego nie powinna. Obawiała się, że jak tak dalej będzie postępował, to nie będzie mogła być już jego tarczą.
– Marek – zatrzymała go ponownie, a kiedy spojrzał na nią, powiedziała: – To się źle skończy, kiedy ojciec się dowie.
– Spokojnie, nie dowie się – stwierdził nazbyt radośnie, bo nadal szumiał mu w głowie alkohol.
– Dzwonili ze szkoły.
Przyglądał się jej badawczo.
– Odebrałam. – Zobaczyła ulgę na jego twarzy. – Zawaliłeś.
– Wszystko poprawię.
– Zostało mało czasu – przypomniała, jakby sam nie wiedział. – Miesiąc i koniec roku szkolnego. Masz jeszcze szansę to poprawić i może ojciec się nie dowie, ale nie powinieneś znikać na całe noce.
– Daj spokój – powiedział ponownie.
Drażniły ją te słowa. Nie tylko ją lekceważył, ale dawał jej do zrozumienia, że przesadza, a wiedziała, że tak nie jest. Wiele razy była świadkiem, kiedy Filip srogo karcił dzieci za słabszy stopień. Marek był teraz w trudnym położeniu, obniżył piątkową średnią o przynajmniej dwa stopnie. Agata obawiała się, co będzie, kiedy Filip zobaczy jego świadectwo z takimi wynikami. Chłopak nie uniknie kary. Tym bardziej że Andrzej, syn brata Filipa, który chodził z Markiem do klasy, był wzorowym uczniem, mimo że nie stronił od zabawy. Ale najwyraźniej był zdolniejszy od kuzyna. Andrzejowi wszystko przychodziło z łatwością, nie musiał poświęcać na naukę wiele czasu, aby zawsze być najlepszym. Pozytywne w tej sytuacji było to, że mimo tej różnicy Marek i Andrzej trzymali się razem. Ani jednemu, ani drugiemu nie przeszkadzała ta dysproporcja.
– Niedługo będziesz dorosły i już nikt nie będzie mógł ci nic kazać, ale wysil się choć ostatni raz – poprosiła.
Podszedł do niej i objął ją serdecznie. Kto jak kto, ale ona szczerze się o niego troszczyła. Pouczała tylko wtedy, kiedy sprawa była ważna. Nie była uciążliwa, a dbała o spokój, który by się zachwiał, gdyby Filip wiedział to co ona o edukacji Marka. Nie myślała o tym, jakie konsekwencje poniesie ona sama, gdy wyjdzie na jaw, że kryła chłopaka przez tak długi czas. Dla niej liczyło się, aby Marek się wykaraskał z kłopotów.
– Poprawię się od jutra – powiedział i z zadziornym uśmiechem ruszył w swoją stronę, pozostawiwszy ją w kuchni.
Zwodził ją, ale co miała zrobić, nie miała z kim podzielić się swoimi obawami o niego. Musiała liczyć na to, że niebawem się otrząśnie i wróci dawny Marek – zabawny, mądry i sympatyczny.13 lipca 2008, niedziela, Nowiny
– Panie komendancie, tutaj – zawołał z oddali młody policjant w wysokich kaloszach. Komendant wiedział, gdzie jedzie, więc również zapobiegawczo zabrał swoje. W starym kamieniołomie nie było już tyle wody jak dawniej, ale po deszczach robiło się tam mokro. Pozostały niewielkie jeziorka, w których czasem wędkarze dla sportu łowili drobne rybki. Kamieniołom był ulubionym miejscem spotkań okolicznej młodzieży. Było tu dużo przestrzeni, a miejsce znajdowało się na uboczu, z dala od centrum, więc nastolatkowie czuli się tu swobodnie.
Kiedy Edward Piętka pół godziny temu odebrał telefon od podwładnego i usłyszał, jakiego odkrycia dokonała w tym miejscu para nastolatków, poczuł dreszcze. Jeśli miejscowe dzieciaki zrobiły tu nocną imprezę, to tragedia murowana. Bał się, że ciała, o których wspominał podwładny, należały do znajomych osób. Niepokoiła go liczba mnoga. Przeszywał go nieprzyjemny lęk.
W czasie ponadtrzydziestoletniej kariery kilka razy musiał informować rodziców o tragicznej śmierci ich dzieci. To było najgorsze z zadań, jakie przyszło mu wypełniać. Na samo wspomnienie ściskało go w żołądku.
Kiedy dotarł do miejsca, w którym stali jego ludzie, spojrzał we wskazaną przez nich stronę. Widok nie był oczywisty. Dopiero po chwili wpatrywania się można było dostrzec, że na wodzie unoszą się cztery ciała. Dryfowały, wszystkie twarzami w dół.
– O cholera! – rzucił, a policjant, który stał obok, pokiwał głową z przejęciem.
– Zawiadomiłam prokuraturę w Kielcach – odezwała się pulchna blondynka, aspirant Ewa Piórkowska. – Powiedzieli, że niebawem przyślą prokuratora, lekarza i ekipę techników.
– Dobrze – oznajmił Piętka i rozglądał się dookoła. – Kto znalazł ciała?
– Nasze dzieciaki, Klara Pabiańczyk i Hubert Cegielski – odparła i wskazała ich palcem. – Przyszli tu na spacer – wyjaśniła.
– Taaa, na spacer – rzucił cynicznie komendant. Dobrze wiedział, po co młodzież tu przychodziła. Ale nie mogło go to dziwić, w okolicy było mało miejsc, w których nastolatkowie mogliby się swobodnie spotkać. Woleli przychodzić tutaj, w miejsce, które mimo wszystko zapewniało im prywatność. – Pogadajmy z nimi – stwierdził i ruszył w stronę dużej skały, na której siedziała dwójka młodych ludzi. Chłopak opiekuńczo obejmował ramieniem dziewczynę. Nie patrzyli w kierunku wody.
– Jesteście w stanie z nami porozmawiać? – zapytała Ewa, a chłopak pokiwał głową. – Co tu robiliście? – zaczęła od najbardziej oczywistego pytania. Mieszkała w Nowinach od urodzenia i tak samo jak komendant wiedziała, że stary kamieniołom jest miejscem spotkań towarzyskich. Ona również jako nastolatka przychodziła tu ze swoją paczką. Organizowali ogniska i razem spędzali czas. Tu nikt nie zabraniał im zachowywać się głośno. W tym miejscu żaden z rodziców nie kontrolował ich co pięć minut.
– Przyszliśmy na spacer, ładna pogoda, to gdzie mamy chodzić? – odpowiedział Hubert.
– Opowiedzcie wszystko od początku. Kiedy tu przyszliście, co robiliście, kiedy znaleźliście ciała? – Po wypowiedzeniu ostatniego słowa usłyszała jęk rozpaczy Klary.
– Za wiele nie ma do opowiadania – odezwał się Hubert. – Przyszliśmy stamtąd. – Pokazał kierunek, z którego przybyły również służby. Były małe szanse, aby zejść do kamieniołomu od innej strony. Tylko tu zejście nie było strome. – Poszliśmy w kierunku wody, bez konkretnego celu. Usiedliśmy na kocu, chwilę gadaliśmy. Klara znalazła płaski kamień, więc chciałem pokazać jej, jak się puszcza superkaczki. Kamień uderzył w coś i dopiero po chwili zobaczyliśmy, co to.
Dziewczyna skinęła potakująco głową.
– Zaczęliśmy się przyglądać, a kiedy zakumaliśmy, że to człowiek, Klara zadzwoniła do was.
– Skąd wiedzieliście, że to zwłoki? – włączył się komendant.
– A pan, patrząc na to, co pływa po wodzie, ma wątpliwości? – odpowiedział bojowo chłopak. – Na początku myśleliśmy, że ktoś przyszedł tu popływać. Niby nie wolno, ale różnie bywa – wyjaśnił, a komendant pokiwał głową.
W kamieniołomie obowiązywał zakaz kąpieli, bo były wiry, które mogły wciągnąć kąpiącego w głąb. Ale nikt nie traktował poważnie tego zakazu. W lecie młodzi ludzie przesiadywali w kamieniołomie i czasem dla popisu wchodzili do wody.
– Ale ta osoba nie wynurzała się, nie reagowała na nasze wołanie i wtedy już wiedzieliśmy, że raczej nie żyje – wtrąciła się do rozmowy Klara, przeciętna brunetka z czerwonym kolczykiem w nosie. – A dopiero później zobaczyliśmy, że to nie jedna osoba. – W oczach nastolatki pojawiły się łzy i chłopak przytulił ją mocniej.
– I zadzwoniliśmy na dziewięć dziewięć siedem – dodał Hubert.
– Pani po drugiej stronie słuchawki nie mogła uwierzyć w moje słowa – znowu odezwała się płaczliwie Klara. – To okropne. Kto to jest?
– Niedługo się dowiemy – odparła policjantka.
– Na razie musicie tu zostać, ktoś spisze wasze zeznania – stwierdził komendant i zobaczył, że z górki schodzi w ich kierunku nieznany mężczyzna. Dał znać Ewie, aby ruszyła z nim w stronę przybysza. – Paweł, spisz ich zeznania, żeby się nie plątali pod nogami – wydał polecenie młodemu policjantowi. Stojąc nad brzegiem jeziorka, widział, że jego podwładny ma niewyraźną minę. Dlatego wolał, żeby zajął się dzieciakami, niż musiał przyglądać się zwłokom, które za chwilę zostaną wyłowione.
Aspirant Paweł Gawęda pracował na komendzie od pięciu lat, tak samo jak Ewa Piórkowska, z którą znali się od dziecka. Był wrażliwy na krzywdę innych, dlatego zdarzało mu się reagować bardziej emocjonalnie. Ewa wiele razy zastanawiała się, dlaczego został policjantem, skoro ciężko znosił nawet interwencje przy pijackich kłótniach. Do tego miał opory, by być stanowczym wobec ludzi z miasteczka, w którym się urodził.
W ich miejscowości oraz w okolicy rzadko dochodziło do drastycznych wypadków. Policjanci nie mieli gdzie i kiedy oswoić się z widokiem śmierci, zwłaszcza nietypowej. Chociaż topielec to nie najtragiczniejszy z możliwych widoków. Ale tak czy siak, komendant wolał młodemu policjantowi znaleźć teraz inne zadanie. Gawęda zareagował na jego polecenie z ulgą wypisaną na twarzy i odszedł od brzegu jeziorka.
– Dzień dobry, prokurator Dawid Zygadło – przedstawił się ostrzyżony w modny sposób, z długą górą i krótkimi bokami, brunet w okularach o czarnych masywnych ramkach. Był ubrany w elegancki, ale nieformalny sposób. Miał jakieś czterdzieści lat i znaczące doświadczenie zawodowe. Odkąd był nastolatkiem, wiedział, że będzie chciał wykonywać ten zawód. Dlatego już wtedy dużo czytał o śledztwach, a jako osoba pełnoletnia zrobił kursy kryminalistyki. Nie chciał opierać się tylko na czyjejś wiedzy, wolał polegać na własnej.
Podał rękę najpierw Ewie, a potem komendantowi. To była ciekawa kurtuazja, gdyż zazwyczaj najpierw witano się z osobą wyższą rangą, a prokurator postąpił zgodnie z cywilnym savoir-vivre’em.
– Dobrze, że zostałem poinformowany, gdzie jadę. – Wskazał na buty, wysokie aż do kolan czarne kalosze.
– Dzień dobry, Edward Piętka. Jestem komendantem miejscowego posterunku, a to moja podwładna aspirant Ewa Piórkowska – przedstawił ich.
– Słyszałem, że macie kilku pływaków.
Ruszyli w stronę jeziorka.
– Cztery ciała dryfują po powierzchni wody – odpowiedziała Ewa.
Czuła podekscytowanie, że będzie w końcu mogła pracować nad dużą sprawą. Zdarzyła się tragedia, to było jasne, ale ona nigdy wcześniej nie miała okazji uczestniczyć w śledztwie, do którego musieli przyjechać prokurator, lekarz i ekipa techników. Nawet jeśli w miasteczku zdarzały się wypadki czy ktoś umierał, to nigdy nie było to tak spektakularne jak to, co się dziś wydarzyło.
Stanęli nad brzegiem jeziorka i komendant palcem wskazał kierunek, w którym miał patrzeć prokurator.
– Ciała zostały zabezpieczone? – zapytał.
– Jak? – rzucił bez zastanowienia komendant, ale nie miał czasu, aby sprawdzić procedury obowiązujące w takim wypadku.
– Zwłoki powinny zostać zabezpieczone przed przemieszczaniem się poprzez przywiązanie jednego końca linki do nadgarstka lub kostki zwłok, a drugiego do elementu stałego na brzegu – zacytował prokurator kodeks postępowania.
– Nie mamy odpowiedniego sprzętu – stwierdził komendant. Spojrzał na Ewę, która tylko wzruszyła ramionami. Mieli kilka razy do czynienia z topielcem, ale zwłoki były wyciągnięte z wody przez świadków zdarzenia. – Ale tu ciała nie mają gdzie odpłynąć – dodał po chwili, a prokurator tego nie skomentował.
– Cztery ciała, hmmm – powiedział Zygadło bardziej do siebie niż do nich. – Może to zbiorowe samobójstwo? Może na terenie waszego miasteczka jest na przykład grupa, której członków łączy wspólna pasja czy religia, jakby sekta? – zapytał poważnie.
Komendant spojrzał na Ewę, bo ona wiedziała najwięcej, co się dzieje w miasteczku wśród młodzieży. Policjantka pokręciła głową.
– Jest oaza w kościele – wyjaśnił w końcu. Zobaczył, że nie o to chodziło prokuratorowi.
– Dlaczego pan pyta o sektę? – włączyła się Ewa. – To nie jest powszechne zjawisko w Polsce.
– W ciągu ostatnich pięciu lat miałem już trzy razy podobną sprawę – tłumaczył. – Małe miasteczko, w którym nagle umiera kilka osób w jednym czasie. – Zauważył, że Ewa bacznie mu się przygląda, dlatego dodał: – W małej miejscowości łatwiej silnej osobowości manipulować innymi. Czy na przykład wasz proboszcz nie ma większego posłuchu wśród ludzi niż wy? – Spojrzał na nich pytająco.
– Zdecydowanie – przyznał Piętka. – Wystarczy, że na niedzielnej mszy ksiądz o czymś powie, a większość mieszkańców mu wierzy i robią to, o co prosi, nawet jeśli jest im to nie na rękę. – Komendant nie obawiał się tego mówić. Nie miał problemu z proboszczem. Był z nim na neutralnej stopie, starał się chodzić do kościoła w każdą niedzielę, aby społeczność się do niego nie uprzedziła, ale robił to dla świętego spokoju i dla żony. Wiele razy po niedzielnej mszy kłócił się z małżonką, bo ona miała proboszcza za jedynego prawego człowieka.
– W takich miejscach jak wasze ksiądz jest niczym Bóg na ziemi i często wykorzystuje swoją pozycję, bo ludzka próżność jest silniejsza od powołania – stwierdził prokurator, przerywając rozmyślania Piętki. – Czasem zdarza się też, że powstają grupki składające się z młodych ludzi. Łączy ich coś: przeżycia, emocje czy chęć przynależenia do jakiejś grupy. Początkowo niewinne spotkania z czasem zmieniają charakter, bo w grupie wyłania się lider, który dostrzega, że jego zdanie ma znaczenie dla innych. Tak rodzi się coś, co w dużym uproszczeniu można nazwać sektą. Chociaż wielu miałoby obiekcje, aby mówić o tym głośno. Sekta kojarzy się z zamkniętym miejscem, w którym odcięci od codzienności ludzie słuchają przemów jednego człowieka, który twierdzi, że ma wyjątkowe moce.
– Nie słyszałam, żeby u nas działy się takie rzeczy, ale dzieciaki często się tu spotykają – przerwała jego wywód Ewa. – Raczej stawiałabym na nieszczęśliwy wypadek. Przyszli tu wieczorem, bawili się i zapewne pili, potem wpadli na głupi pomysł, aby się wykąpać, i taki mamy efekt.
Zygadło pokiwał głową, bo prawdopodobnie aspirant miała rację.
– Co my tu mamy?
Usłyszawszy to pytanie, cała trójka się odwróciła. Stał przed nimi wysoki mężczyzna z upiętym na czubku głowy kokiem i pokaźną brodą. Komendant Piętka skrzywił się na jego widok i już miał go pogonić, biorąc za namolnego gapia, ale prokurator się odezwał:
– Jesteś, świetnie. Doktor Patryk Tymański pracuje dla nas jako lekarz ostatniego kontaktu – wyjaśnił.
Ewa przyglądała się nowo przybyłemu. Nie wyglądał na lekarza, bardziej na artystę lub muzyka grającego muzykę alternatywną.
– Będziemy musieli poczekać na techników. Trzeba najpierw udokumentować miejsce znalezienia ciał, a następnie je wyłowić – oświadczył.
– Zawiadomiliśmy naszą straż pożarną – odezwała się Piórkowska. – Są gotowi, aby pomóc.
– Technicy się ucieszą – zapewnił patolog i uśmiechnął się do niej. Wyglądał interesująco. Sprawiał wrażenie inteligentnego luzaka.
Piętnaście minut później zaczęła się akcja. Najpierw jeden z przybyłych na miejsce techników w łódce pożyczonej od strażaków zrobił dokumentację wideo i fotograficzną dryfujących ciał. Następnie drugi z nich włożył sprzęt do nurkowania, wszedł do jeziora i zanurzył się, aby sprawdzić, czy czegoś nie znajdzie na dnie w pobliżu ciał. Nagrał także pod wodą w miarę możliwości dokładny filmik. Godzinę po rozpoczęciu działań na brzeg zostało wyciągnięte pierwsze ciało.
– Proszę ostrożnie, podłoże jest ostre, nie chciałbym, aby na ciałach powstały obrażenia, które nie mają nic wspólnego ze śmiercią tych osób – poprosił patolog, wkładając lateksowe rękawiczki.
Kiedy to robił, Ewa dostrzegła, że ma na dłoniach wytatuowane kości. Tatuaże wyglądały jak obraz z prześwietlenia rentgenowskiego. Były wykonane w niezwykle precyzyjny sposób. Policjantka nie mogła oderwać od nich oczu.
Tymański zobaczył jej wzrok, ale tylko się do niej ponownie uśmiechnął, a ona odwzajemniła jego uśmiech.21 maja 1978 roku, niedziela, Nowiny
– Agato, widziałaś dziś Marka? – zapytała Małgorzata, która weszła do kuchni w odświętnej sukience. Jak zawsze uciskała sobie dwoma palcami prawej dłoni prawą skroń. Chciała mieć pewność, że inni zauważą, iż cierpi. Ten gest był charakterystyczny dla niej i mało kto z domowników już się nim przejmował. Każdy wiedział, że i tak zaraz zacznie mówić o tym, jak źle się czuje.
– Wrócił wczoraj późno od kolegi i miał jeszcze czytać. Znając życie, zasiedział się, a teraz odsypia – zakomunikowała gosposia, która pilnowała gotującego się obiadu, równocześnie doglądając dziesięcioletniej Dorotki wykonującej rysunek.
– Oby nie zepsuł sobie wzroku, czytając po ciemku – stwierdziła Małgorzata, siadając na krześle obok Dorotki. – Wystarczy, że ja mam kłopoty ze zdrowiem.
To był jej stały tekst, którym domownicy również się już nie przejmowali. Nie było sensu podejmować z nią na ten temat rozmowy, gdyż tylko na to czekała i zaczynała się użalać nad sobą i swoim nędznym losem. Już miała wspomnieć o przeszywającym bólu głowy, ale usłyszeli donośne kroki na schodach.
– Synku, chyba nie czytasz po nocy w ciemności? – zaczęła, gdy tylko zobaczyła Marka.
Miał podkrążone i czerwone oczy. Mimo kilku godzin snu nie wyglądał najlepiej i czuł się jak przemielony. Spojrzał kontrolnie na Agatę, która w niezauważalny dla Małgorzaty sposób kiwnęła głową, i już wiedział, że znalazła mu alibi.
– Nie, mamo, czytałem przy pełnym świetle – odparł na odczepnego, stając nad młodszą siostrą i delikatnie całując ją w czubek głowy.
Dziewczynka uniosła głowę, aby na niego spojrzeć, i się uśmiechnęła. Agata, gdy widziała, jak rodzeństwo traktuje się nawzajem, była z siebie dumna. To dzięki niej dzieci, którymi się opiekowała, lubiły się. Marek w ostatnim czasie bywał nieprzyjemny, ale przy siostrze się hamował.
– Zrobię ci jajecznicę na boczku – zaproponowała gosposia.
– Nie, dzięki – rzucił, ciężko oddychając. – Głowa mi pęka. Pewnie gdybym coś zjadł, tobym się zrzygał.
Na te słowa Dorotka zachichotała.
– Marku, jak się wyrażasz przy siostrze! – skarciła go matka, po czym teatralnym gestem ponownie dotknęła palcami skroni, aby pokazać, że to uniesienie sprawiło jej ból.
– Przecież to nie przekleństwo – odpowiedział natychmiast syn.
– Nie było cię z nami dzisiaj w kościele – ruszyła z nową falą pretensji. – Na którą zamierzasz iść?
Nie było sensu i na ten temat z nią dyskutować. Nie zamierzał iść do kościoła, ale postanowił podać konkretną godzinę. Gdyby tego nie zrobił, trułaby mu długo o tym, jak pochłonie go ogień piekielny, a nie zamierzał jej słuchać.
– Umówiłem się na osiemnastą z Andrzejem. On też w nocy zakuwał – powiedział, zerkając kątem oka na Agatę, która ponownie nieznacznie kiwnęła głową. Temat nauki ucinał wszystkie dyskusje i wątpliwości. – A ojciec gdzie? – zapytał, stając przy zlewie i nalewając sobie szklankę wody. Dobrze wiedział, gdzie obecnie jest ojciec, ale chciał się podroczyć z matką.
– Wybrał się na spotkanie biznesowe do klubu – wyjaśniła, masując sobie obie skronie z zamkniętymi oczami.
– No tak, biznesowe – rzucił cynicznie. – Ja nazwałbym to inaczej. – Przed powiedzeniem prawdy powstrzymywała go obecność siostry.
Już jakiś czas temu zorientował się, że niedzielne przedpołudnia aż do obiadu ojciec, zaraz po kościele, spędzał ze swoją sekretarką. Marek z jednej strony uważał, że to banalne i ojciec mógłby się trochę bardziej wysilić ze znalezieniem kochanki. Ale z drugiej strony, po co miał szukać, skoro to, czego potrzebował, miał pod nosem. Chłopak kilka razy widział sekretarkę ojca i miał wrażenie, że była niewiele starsza od niego. Ładna, zgrabna, uśmiechnięta, sam miewał o niej różne fantazje. Ważne, że nie miała zblazowanej miny, która wiecznie widniała na twarzy matki. Nie winił ojca, bo nie uważał, że robi coś złego.
Matka sama się o to prosiła. Kto normalny byłby w stanie wytrzymać z żoną, która non stop czuje się źle, mówi tylko o swoich migrenach i kolejnych wizytach u nowych lekarzy. Marek nie znosił jej rozmów z ojcem, choć właściwie był to zawsze monolog matki. Wystarczyło, że Filip stawał w progu domu, a ona zalewała go falą swojego cierpienia, które było w dużej mierze wyimaginowane.
Jednak, co ciekawe, stan zdrowia Małgorzaty ulegał diametralnej poprawie wtedy, gdy zbliżał się weekend, podczas którego wyjeżdżała z koleżankami i Dorotką do Warszawy na zakupy. Wtedy nigdy nie dopadała jej migrena. Wówczas też przypominała sobie, że ma córkę, ponieważ jej znajome z własnych pociech starały się uczynić swoje przyjaciółki i Małgorzata też miała taki plan, ale był on realizowany tylko przez jeden weekend w miesiącu. Gdy tylko wracały do domu, Dorotka znowu trafiała pod opiekę Agaty.
Kiedy Marek przez przypadek kilka miesięcy temu odkrył, że ojciec spotyka się z sekretarką, jego pierwszą reakcją była złość na niego, ale wkrótce poczuł zrozumienie i zazdrość. Zastanawiał się nawet, dlaczego się nie rozwiodą. Potem jednak doszedł do wniosku, że rozwód nie opłacał się ojcu. Sytuacja, w której tkwili, była dla niego idealna. Miał dom, w którym zawsze było co jeść, było czysto i mógł codziennie choć przez chwilę zobaczyć dzieci. Żona stanowiła pewnego rodzaju zło konieczne, które Filip nauczył się tolerować. Traktował ją jak zwierzątko, które niby kręci się pod nogami, ale jeśli chce się od niego uwolnić, to nie ma przeszkód, aby to zrobić.
– Synku, ojciec musi utrzymywać odpowiednie stosunki, a do klubu przychodzą ważne osoby. Ojciec jest dyrektorem i jego stanowisko zobowiązuje – odpowiedziała Małgorzata i tylko ona wierzyła w swoje słowa.
Marek zastanawiał się, czy była taka naiwna, taka głupia czy tak zapatrzona w siebie, że nie dostrzegała prawdy.
– Zdecydowanie musi utrzymywać stosunki – zrobił nacisk na ostatnie słowo i poczuł niby przypadkowego kuksańca, jakiego zaserwowała mu Agata.
– Może pani się położy. Widzę, że wczorajsza migrena nadal panią trzyma. – Agata chciała zmienić temat, bo nie wiedziała, czy Małgorzata zrozumiała sugestię syna, czy nie.
Ona o kochance Filipa wiedziała nie tylko od Marka, ale i z kartki, którą znalazła w spodniach pracodawcy, kiedy robiła pranie. Nie przyznała się nikomu, że przeczytała treść liściku. Z niego dowiedziała się, jakie relacje łączą Filipa z młodą sekretarką. Znacznie później powiedział jej o tym także Marek w jednym z pijackich bełkotów. Co dziwne, na drugi dzień pamiętał o tym i wspólnie uzgodnili, że cokolwiek by się działo, ona nic o tym nie wie.
– Oj, tak, tak, Agato, ta wczorajsza migrena była wyjątkowo paskudna – odezwała się Małgorzata z satysfakcją, że w końcu ktoś zainteresował się jej stanem. – Myślałam, że jeśli się położę po kościele, to wszystko minie, ale nic z tego – zaczęła śpiewkę, która doprowadzała Marka do szaleństwa. Uważał, że matka powinna mieć w końcu jakieś obowiązki, wtedy nie miałaby czasu użalać się nad sobą. Te jej chorobowe wymysły były nudne i irytujące. Wymagała od wszystkich nie tylko zainteresowania, ale też ciszy w całym domu.
– Na werandzie jest teraz bardzo przyjemnie. Temperatura nie za wysoka, na pewno się pani zrelaksuje – przekonywała Agata, która chciała się pozbyć Małgorzaty z kuchni, gdyż zamierzała dokończyć z Dorotką rysunek i spróbować porozmawiać z Markiem o nocnych wydarzeniach.
– Oj, tak, tak, mama się musi zrelaksować, bo jest zmęczona ciężkim życiem – ironizował chłopak. – Niech mama nie robi niczego, bo to mogłoby wywołać nawrót migreny. Wiemy, że każda czynność domowa to murowany ból głowy.
Jego ton rozbawił Dorotkę, a Małgorzata zrozumiała, że syn z niej kpi. Dlatego gwałtownie podniosła się z miejsca, a gdy miała ruszyć w stronę werandy, zatrzymała się teatralnie i urażonym głosem rzuciła do Marka:
– Powinieneś mnie zrozumieć. Sam przed chwilą powiedziałeś, że pęka ci głowa, więc chyba wiesz, jakie to okropne uczucie. Człowiek nie jest w stanie myśleć o niczym innym, tylko o tym bólu, o ucisku w skroniach, w potylicy. Nie można sobie miejsca znaleźć. Dziwię się, że podchodzisz tak lekko do mojej migreny, jeśli sam cierpisz na to samo. Oby to nie było dziedziczne.
– Nie jest – odpowiedział z obojętnością, a ona fuknęła pod nosem.
– Muszę zostać sama. – Odwróciła się na pięcie i wyszła przed dom.
– Po co to robisz? – odezwała się z pretensją Agata, siadając na krześle, które chwilę temu zajmowała Małgorzata. Przyglądała się obrazkowi, który robiła Dorotka. – Bardzo dobrze, tylko dodaj jeszcze tło, bo zostało za dużo białego miejsca – oceniła pracę dziewczynki, która skinęła głową i sięgnęła po jasnoniebieską kredkę.
– Rzygać mi się chce, kiedy słucham o tej jej migrenie.
Dorotka znowu zachichotała.
– Albo chodzi do lekarzy, którzy są do dupy, albo jest leniwą babą, która znalazła świetną wymówkę, żeby palcem nie kiwnąć przy robieniu czegokolwiek.
Tym razem gosposia spojrzała na niego karcąco, gdyż Dorotka przyglądała mu się z uwagą. Agata uważała, że nie jest to jeszcze czas, aby dziewczynkę wprowadzać w szczegóły rodzinnych relacji. Dorotka była bystra i obserwowała, jak wyglądają stosunki pomiędzy rodzicami a dziećmi. Jednak było za wcześnie, aby słuchała przykrej prawdy o swojej matce. Na razie była wobec niej współczująca, bo jeszcze się nie zorientowała, że wszelkie dolegliwości matki są tylko w jej głowie.
– Wystarczy tych mądrości, jeśli nie chcesz jeść, to idź do siebie, aby się pouczyć – zadecydowała.
Marek spojrzał na nią gniewnie, ale po chwili dostrzegł wzrok siostrzyczki i złagodniał. Kiwnął głową i ruszył do swojego pokoju.