Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Panie z jeziora - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 maja 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Panie z jeziora - ebook

1978 roku w Nowinach znikają bez śladu cztery siedemnastolatki. Nikt nie wie, co się z nimi stało, mimo że w noc zaginięcia widziano je na hucznej zabawie w miasteczku. Szok jest wielki, bo były to spokojne, niestwarzające problemów dziewczyny. Miejscowa policja po rozmowie z ich kolegami uznaje jednak, że miały powody, by uciec. Dlatego nie zajmuje się tą sprawą i czeka na powrót skruszonych nastolatek. Tymczasem mijają dni i lata, a dziewczyny nie wracają… W 2008 roku, na miejscowym komisariacie, zjawia się zdenerwowana matka licealistki, aby zgłosić jej zaginięcie. Nie zostaje potraktowana poważnie aż do następnego dnia, kiedy para nastolatków znajduje w kamieniołomie dryfujące w wodzie ciała. Czy zdarzenia sprzed trzydziestu lat mają związek z tym, co dzieje się obecnie? Na to pytanie postarają się znaleźć odpowiedź przysłany z Kielc młody prokurator Dawid Zygadło i lokalna policjantka Ewa Piórkowska. Szybko się przekonają, że w małym miasteczku trudniej dojść do prawdy niż w dużym mieście.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67013-12-3
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Wszyst­kie wyda­rze­nia i postaci są fik­cyjne. Wszel­kie podo­bień­stwa do rze­czy­wi­stych osób są przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Wyda­rze­nia i osoby opi­sane w mojej książce powstały w mojej wyobraźni na potrzeby powie­ści.

Pomysł na tę książkę zro­dził się przez przy­pa­dek pod koniec sierp­nia 2021 roku. Byłam wtedy z week­en­dową wizytą u przy­ja­ciół – Moniki i Łuka­sza – w Bole­cho­wi­cach w gmi­nie Nowiny. Łukasz zapro­po­no­wał spa­cer po cie­ka­wych miej­scach w oko­licy. Jako pierw­sze miej­sce wybrał Kamie­nio­łom Zgór­sko. Kiedy tylko się tam zna­la­złam, oto­czona ska­łami i wodą, moja pisar­ska wyobraź­nia dała o sobie znać. Dla­tego już wtedy, tam na miej­scu, opo­wie­dzia­łam Łuka­szowi zarys fabuły umiej­sco­wio­nej w tym kli­ma­tycz­nym miej­scu. Oczy­wi­ście nie mogło obyć się bez tru­pów.

Przy­ja­ciel po wysłu­cha­niu opo­wie­ści zapewne żało­wał, że zapro­sił mnie na spa­cer. :)

Myśl o kamie­nio­ło­mie i jego nie­po­wta­rzal­nej aurze nie pozwa­lała mi zapo­mnieć o histo­rii opo­wie­dzia­nej Łuka­szowi i w taki spo­sób zaczęła się moja przy­goda z Nowi­nami.

Nie wszyst­kie loka­cje ist­nieją naprawdę. Część została wymy­ślona przeze mnie na potrzeby fabu­larne. Uzna­łam, że mogę sobie na to pozwo­lić, wszak piszę fik­cję, a nie repor­taż. Pewne niu­anse skon­sul­to­wa­łam z przy­ja­ciółmi zna­ją­cymi mia­steczko, o któ­rym pisa­łam.

W tej książce głów­nym wąt­kiem jest mło­dzież, jej zacho­wa­nie, postę­po­wa­nie, spo­sób myśle­nia. Nasto­latki to naj­bar­dziej nie­prze­wi­dy­walni ludzie. To, co innym wydaje się logiczne, dla nich jest absur­dem. Nato­miast to, co dla doro­słego jest para­noją, dla nasto­latka będzie czymś, o czym marzy i czego pra­gnie. Mło­dzi ludzie w okre­sie doj­rze­wa­nia kie­rują się przede wszyst­kim swo­imi emo­cjami i uczu­ciami. Dla­tego tak trudno prze­wi­dzieć ich dzia­ła­nia. Skraj­no­ści tar­ga­jące nasto­latkami powinny zmu­szać rodzi­ców do czuj­no­ści, obser­wa­cji, a co naj­waż­niej­sze – do słu­cha­nia.

Doro­śli odpo­wia­dają za to, kim stają się ich dzieci. Obo­jęt­ność, nado­pie­kuń­czość, nie­chęć, kry­tyka, nad­mierna swo­boda, wro­gość, zapra­co­wa­nie i wiele innych czyn­ni­ków mogą wpły­wać na to, jaką drogę wybie­rają dzieci.

W mojej książce rela­cje mię­dzy nasto­lat­kiem a rodzi­cem są istotne, wręcz klu­czowe. To ta rela­cja decy­du­jąca w podej­mo­wa­niu waż­nych życio­wych decy­zji.

Rola rodzica jest naj­trud­niej­szą z ról, jaką czło­wiek otrzy­muje od losu. Jest wyzwa­niem, któ­rego efekty można obser­wo­wać z cza­sem. Naj­bar­dziej budzi lęk to, że nie ma restartu w rodzi­ciel­stwie.

Nie sądź, Czy­tel­niku, że książka jest mora­li­te­tem, poucze­niem czy oka­zją do pra­wie­nia mora­łów. Abso­lut­nie nie. Jest histo­rią, która poka­zuje, że każda rodzina jest inna, panu­jące w niej rela­cje są odmienne, co skut­kuje róż­nymi wybo­rami i wyjąt­ko­wym spo­so­bem myśle­nia o świe­cie wycho­wy­wa­nych w niej nasto­lat­ków.

Czy­tel­nicy przy­wy­kli do tego, że zakoń­cze­nia moich ksią­żek nie są takie, jak by się wszy­scy spo­dzie­wali. Dla­tego tym razem też sta­wiam na zasko­cze­nie.

Życzę dobrych wra­żeń i przy­jem­nej lek­tury.12 lipca 2008 roku, sobota, Nowiny

– Czy pan mnie słu­cha?! Córka nie wró­ciła! Jest śro­dek nocy, a jej nie ma, to do niej nie­po­dobne! – gorącz­ko­wała się kobieta. – Jest chora, ma astmę, powinna przyj­mo­wać leki, któ­rych nie ma ze sobą.

– O któ­rej miała wró­cić? – zapy­tał spo­koj­nie, wzdy­cha­jąc, poli­cjant po czter­dzie­stce. Pra­co­wał tu od dwu­dzie­stu lat, sły­szał i widział wielu zde­ner­wo­wa­nych rodzi­ców. Nie baga­te­li­zo­wał ich emo­cji, ale nie dawał się w nie wcią­gać. Miał przy­jąć zgło­sze­nie, poznać szcze­góły zda­rze­nia, a potem obrać odpo­wiedni kie­ru­nek inter­wen­cji.

– O dwu­dzie­stej dru­giej – odpo­wie­działa kobieta i oparła się o kon­tuar z sza­leń­czym bły­skiem w oczach.

– To na razie ma godzinę spóź­nie­nia – stwier­dził, zer­ka­jąc na zega­rek i ponow­nie patrząc na kobietę, która miała wście­kłość wypi­saną na twa­rzy. – Może jest u jakiejś kole­żanki?

– Dzwo­ni­łam do wszyst­kich, które znam – wyja­śniła. – A zresztą jakby chciała zostać u kogoś na noc, toby mnie o tym poin­for­mo­wała. Znam ją.

Ileż razy Borys Obaś sły­szał takie słowa na poste­runku. Więk­szość rodzi­ców, któ­rych dzieci wpa­dły w kło­poty, na początku twier­dziła, że zna swoje pocie­chy i że nie mogły zro­bić nic złego. Zapie­rali się i zakli­nali rze­czy­wi­stość, a kiedy prawda oka­zy­wała się inna, niż sądzili, zawsze byli zasko­czeni.

– A gdzie córka miała być do tej dwu­dzie­stej dru­giej, wie pani? – Obaś zapi­sy­wał to, co uwa­żał za istotne dla takiego zgło­sze­nia. Zapewne dziew­czyna się znaj­dzie za godzinę lub dwie, ale musi mieć dowód na to, że Julia Bystroń była tu i pró­bo­wała odna­leźć córkę. Nie wie­dział, jak sprawa się poto­czy, więc od początku wszystko musiało być zgod­nie z pro­ce­du­rami.

– Tak, cho­dzi do szkoły na let­nie warsz­taty teatralne. Mieli mieć próbę, bo za tydzień pierw­szy występ – tłu­ma­czyła kobieta. Zanim poli­cjant znowu o coś zapy­tał, dodała: – Dzwo­ni­łam do jej kole­żanki, która też uczest­ni­czy w tych warsz­ta­tach. Powie­działa, że wyszły około dwu­dzie­stej pierw­szej trzy­dzie­ści i roz­stały się przed Dyli­żan­sem.

– To może córka wstą­piła do pubu, spo­tkała tam kogoś zna­jo­mego i teraz jest z nim – zasu­ge­ro­wał Obaś.

– Ma mnie pan za idiotkę? – Spoj­rzała na niego wymow­nie. Nie zamie­rzał odpo­wia­dać. – Spraw­dzi­łam w pubie, cho­ciaż ona ni­gdy tam nie bywa. To nie jest miej­sce dla niej, ma sie­dem­na­ście lat – ofuk­nęła go.

To, co mówiła, nie prze­ko­ny­wało poli­cjanta. Miał inne doświad­cze­nia co do zacho­wa­nia mło­dzieży. Dziew­czyna jest pra­wie peł­no­let­nia, więc trudno mu było uwie­rzyć, że nie cho­dzi do pubu. W ich oko­licy od lat sie­dem­dzie­sią­tych był popu­larny Dyli­żans, a w ostat­nich latach otwo­rzono klu­bo­ka­wiar­nię, która też cie­szyła się zain­te­re­so­wa­niem miej­sco­wej mło­dzieży. Każdy młody czło­wiek lubi się bawić i potrze­buje swo­body.

– A może się pokłó­ci­ły­ście i córka chce zro­bić pani na złość?

– To porządna dziew­czyna. Nie zacho­wuje się jak roz­piesz­czona nasto­latka – odpo­wie­działa sta­now­czo Julia. – Mamy dobre rela­cje, córka mówi mi o wszyst­kim, mam do niej zaufa­nie. Jest naprawdę mądra.

– Cza­sem mądre osoby pod wpły­wem innych robią nie­roz­sądne rze­czy, któ­rych nie spo­dzie­wa­li­by­śmy się po nich – odparł Obaś.

– Może pan mówić, co chce, i baga­te­li­zo­wać moje słowa, ale wiem, że stało się coś złego. Ona ni­gdy tak nie postę­puje – zezło­ściła się kobieta.

– Pani Julio, nie mogę jesz­cze przy­jąć ofi­cjal­nie zawia­do­mie­nia o zagi­nię­ciu – zaczął, ale mu prze­rwała.

– Czego ja się spo­dzie­wa­łam. Wy ledwo może­cie zna­leźć zło­dzieja rowe­rów, a co dopiero zagi­nio­nego czło­wieka. – Nie­wiele myśląc, obró­ciła się na pię­cie i wyszła, po czym trza­snęła drzwiami.

– Może przej­dziemy się po mia­steczku i rozej­rzymy za nią? – usły­szał za ple­cami głos nale­żący do aspi­rant Ewy Piór­kow­skiej.

– Na razie nie ma pod­staw do dzia­ła­nia. – Odwró­cił się do niej i wyja­śnił z powagą: – Pew­nie poszła do kogoś poim­pre­zo­wać i tyle. Nasto­latki nie wszystko mówią rodzi­com. Wiem po moich chło­pa­kach, cią­gle coś kręcą. Mimo że to dobre dzie­ciaki.

Ewa wes­tchnęła. Zapewne kolega miał rację, ale nic im nie szko­dziło pójść na obchód po mie­ście. Może cze­goś by się dowie­dzieli, zoba­czyli coś, dzięki czemu mogliby uspo­koić zde­ner­wo­waną matkę. Ale kolega nie wyka­zy­wał chęci rusze­nia się zza biurka, dla­tego wró­ciła do czy­ta­nia książki. Nocne zmiany nale­żały do naj­nud­niej­szych. Ale jesz­cze godzina i będzie w domu, a zagi­niona Ewe­lina na pewno też wróci do sie­bie. W mia­steczku nie miało się jej co stać. Pano­wały w nim spo­kój i cisza.13 lipca 2008 roku, niedziela, Nowiny

– Matka się wku­rzy, że nie poszłam do kościoła – bia­do­liła Klara Pabiań­czyk, szes­na­sto­let­nia uczen­nica miej­sco­wego liceum. Miała na sobie odświętne jasne ubra­nie, nie­pa­su­jące do miej­sca, do któ­rego zmie­rzali. Jed­nak kiedy wycho­dziła z domu, powie­działa mamie, że idzie na poranne nabo­żeń­stwo, więc musiała wyglą­dać bez zarzu­tów.

– Daj spo­kój, są waka­cje, Bóg to zro­zu­mie – powie­dział lekko Hubert Cegiel­ski, kolega z klasy, a zara­zem od nie­dawna jej chło­pak. – A jak coś, to pój­dziemy na ostat­nią mszę po połu­dniu.

– Eliza i Szy­mon przyjdą? – zapy­tała, kiedy szła przed sie­bie, trzy­ma­jąc go za rękę.

– Szy­mon na pewno – odpo­wie­dział. – Ma zała­twić wino owo­cowe.

Klara tego nie sko­men­to­wała. Już teraz czuła się jak oszustka. Powie­działa matce, że będzie robić coś innego, niż fak­tycz­nie robiła. Nie zamie­rzała pić, więc nie podzie­lała entu­zja­zmu Huberta.

– A z Elizą sama wiesz, jak jest.

Wie­działa, aż za dobrze.

Był nie­dzielny pora­nek, a oni zmie­rzali w głąb Kamie­nio­łomu Zgór­sko, jed­nego z ulu­bio­nych miejsc lokal­nej mło­dzieży. Czuli się tu swo­bod­nie i mogli liczyć na spo­kój, zwłasz­cza o tej porze w week­end. Na spo­tka­nie w jed­nym z dwóch tutej­szych pubów było za wcze­śnie, a zresztą, gdyby ich ktoś tam zoba­czył, zaraz by doniósł któ­re­muś z rodzi­ców. Dla­tego stary kamie­nio­łom zapew­niał swego rodzaju intym­ność, któ­rej obec­nie potrze­bo­wali.

Szli powoli w dół kamie­ni­stą drogą, patrząc co chwilę pod nogi. Zamie­rzali usiąść nie­da­leko wody, przy dużym gła­zie, który sku­tecz­nie ich zasłoni.

W kamie­nio­ło­mie o tej porze roku tylko w naj­głęb­szych par­tiach znaj­do­wała się woda, reszta terenu była sucha. Dzie­ciaki prze­sia­dy­wały tu w lecie jak nad rzeką, choć wie­działy, że nie wolno im się kąpać. Doro­śli z kolei rzadko tu bywali, bo trudno było sie­dzieć na kocu czy leżaku z powodu kamie­ni­stego pod­łoża.

Kiedy dotarli do miej­sca, które uznali za naj­lep­sze, Hubert wyjął z ple­caka koc. Przy­go­to­wał się, choć jesz­cze pół godziny temu nie miał pew­no­ści, czy uda mu się prze­ko­nać Klarę do odpusz­cze­nia sobie wizyty w kościele i przyj­ścia tu. Usie­dli obok sie­bie i na chwilę zapa­no­wała cisza.

– Faj­nie, że za tydzień już jedziemy na obóz – powie­działa dziew­czyna.

– Nooo – skwi­to­wał. On teraz miał co innego w gło­wie.

– Dobrze, że Baro­now­ski będzie opie­ku­nem. Przy nim będzie luz – dodała.

– Nooo – odburk­nął. Wziął do ręki jeden z kamieni i rzu­cił przed sie­bie. – Szkoda, że stara nie puści Szy­mona. Całe waka­cje będzie tu gnił.

– Co zro­bić, skoro nie mają kasy – odparła Klara.

– No co ty! To nie o kasę cho­dzi. Jego stara tak powie­działa, aby­śmy jej nie pro­sili.

– To dla­czego nie chce go puścić? – zacie­ka­wiła się dziew­czyna i wbiła wzrok w Huberta.

– Ubz­du­rała sobie, że będziemy tam pić, palić i robić beze­ceń­stwa.

Klara wybu­chła śmie­chem, gdyż Hubert wypo­wia­dał te słowa, paro­diu­jąc głos matki Szy­mona. – Baro­now­ski ma zbyt pobłaż­liwe podej­ście do mło­dzieży, co nie budzi jej zaufa­nia. Zna go z daw­nych lat i według niej to błąd, że pra­cuje z nasto­lat­kami. – Prze­wró­cił oczami z nie­za­do­wo­le­niem.

– Jego matka jest gor­sza od mojej – oznaj­miła, a Hubert kiw­nął głową i ponow­nie rzu­cił do wody kamień.

– Eliza się ode­zwała? – zapy­tał.

Dziew­czyny przy­jaź­niły się od dawna i Klara nie­po­ko­iła się, że Eliza jeź­dzi poza Nowiny na spo­tka­nia z męż­czy­znami pozna­nymi przez inter­net. Eliza tłu­ma­czyła jej, że celowo wybiera star­szych panów, aby mieć korzy­ści. Według niej tacy męż­czyźni byli nie­groźni, bo zaspo­ka­jali swoje potrzeby, a w zamian kupo­wali jej, co chciała, i nie byli zbyt nachalni, bo mieli rodziny.

– Nie roz­ma­wia­łam z nią od dwóch dni, mam nadzieję, że nic jej nie jest. Poznała star­szego gościa z kasą i się na niego nakrę­ciła – wes­tchnęła i na chwilę zapa­dło mil­cze­nie. – Zobacz, jaki pła­ski. – Poka­zała kamień, który zna­la­zła na ziemi. – Umiesz pusz­czać kaczki?

– Nooo jacha! – Wziął od niej kamień i się pod­niósł. Sta­nął przy brzegu, a Klara dołą­czyła do niego i przy­glą­dała się, jak się usta­wia i przy­mie­rza do zro­bie­nia zama­chu.

– Raz, dwa, trzy. – Rzu­cił. Pła­ski kamień sunął po tafli wody, pod­ska­ku­jąc, ale nie­spo­dzie­wa­nie napo­tkał na prze­szkodę.

– Co kurde?! – Hubert wypro­sto­wał się i wytę­żył wzrok.

– Skała? – Klara pró­bo­wała doj­rzeć, co sta­nęło na prze­szko­dzie kamie­niowi.

– Nie, to ma jasny kolor – odparł Hubert. Zmru­żył oczy, jakby to miało mu pomóc w lep­szej iden­ty­fi­ka­cji obiektu. – O kurwa! – krzyk­nął.

Klara spoj­rzała na niego z prze­stra­chem.

– Co? Co to jest? – Jej głos wszedł na wyso­kie tony.

– To czło­wiek! Ktoś tam pływa – wykrzy­czał w pod­eks­cy­to­wa­niu. – Halo, tu nie wolno się kąpać! – zawo­łał, ale nie spo­tkało się to z żadną reak­cją.

– Nie sły­szy cię – powie­działa i czuła, jak serce bije jej jak sza­lone. – Może go ude­rzy­łeś zbyt mocno.

Chło­pak spoj­rzał na nią z lękiem, bo o tym nie pomy­ślał. Zaczął ścią­gać bluzę.

– Co robisz? – zapy­tała płacz­liwe Klara.

– Pomogę mu wyjść.

– Zwa­rio­wa­łeś, tu są wiry, to nie­bez­pieczne – zaczęła pani­ko­wać. – Dzwo­nię na poli­cję – oświad­czyła.

Hubert przez chwilę miał wąt­pli­wo­ści. To mogło ścią­gnąć na nich kło­poty. Nie umiał prze­wi­dzieć, jak duże, ale jakieś na pewno. Ale ponie­waż widział, że dry­fu­jący po wodzie czło­wiek się nie rusza, poki­wał głową na znak, że się zga­dza.

Klara wyjęła z torebki tele­fon komór­kowy i wybrała numer 997. Ręce jej się trzę­sły, a kiedy uzy­skała połą­cze­nie z cen­tralą, wie­działa, że mówi cha­otycz­nie, nie­skład­nie, bo kobieta po dru­giej stro­nie słu­chawki kilka razy pro­siła o powtó­rze­nie nie­któ­rych infor­ma­cji.

– Powie­działa, że kie­ruje do nas jed­nostkę – wyja­śniła po zakoń­cze­niu roz­mowy. – Mamy się stąd nie ruszać do chwili ich przy­jazdu.

Hubert poki­wał głową i przy­tu­lił Klarę do sie­bie. Nie tak pla­no­wał tę randkę. Zamiast miłej roz­mowy i poca­łun­ków patrzyli na dry­fu­jące, naj­praw­do­po­dob­niej mar­twe ciało.20 maja 1978 roku, sobota, Nowiny

– Kurwa – fuk­nął pod nosem z rezy­gna­cją. Z tru­dem utrzy­my­wał rów­no­wagę i zacią­gał się papie­ro­sem. Przed domem przy­po­mi­na­ją­cym mały dwo­rek jedyne źró­dło świa­tła pły­nęło z zada­szo­nej werandy. Było stłu­mione. Lampa, która je rzu­cała, sta­no­wiła ele­ment deko­ra­cyjny.

Stał w pół­mroku przed wej­ściem i zasta­na­wiał się, co zro­bić, aby dostać się do środka, nie budząc domow­ni­ków. Zapo­mniał klu­czy, a miał wró­cić do domu ponad dwie godziny temu. Dla­tego zale­żało mu, aby nikt nie odkrył jego spóź­nie­nia. Wie­dział, że rodzice i rodzeń­stwo od dawna już spali. Jedyna obawa doty­czyła gosposi, która kła­dła się naj­póź­niej.

Krę­ciło mu się w gło­wie, jesz­cze dwa­dzie­ścia minut temu koń­czył dusz­kiem dzie­siąte tego wie­czoru piwo. Prze­sa­dził, wie­dział o tym, ale to nie czas na auto­re­flek­sję, bo było mu zimno.

Zaczął przy­zwy­cza­jać się do myśli, że tę noc spę­dzi na weran­dzie, ale przy­po­mniał sobie, że Agata miała w zwy­czaju zosta­wiać otwarte okno w spi­żarce. Dla­tego rzu­cił w bok nie­do­pa­łek i naj­ci­szej, jak umiał, ruszył na tył domu, gdzie mie­ściło się okno, które było jedyną szansą, aby dostać się do środka.

Kiedy zna­lazł się na miej­scu, z satys­fak­cją dostrzegł, że Agata i dziś zro­biła tak jak zawsze. Wspiął się po wysta­ją­cych z ele­wa­cji kamie­niach, sta­no­wią­cych ozdobną mozaikę. W jego sta­nie nie było to łatwe, ale po chwi­lo­wej walce z rów­no­wagą wsko­czył do środka.

Poczuł się jak zwy­cięzca, trium­fal­nie uniósł ręce do góry, i pogra­tu­lo­wał sobie, ale kilka sekund póź­niej zorien­to­wał się, że zbyt szybko odtrą­bił suk­ces. Kiedy naci­snął na klamkę drzwi spi­żarni, pro­wa­dzą­cych do kuchni, oka­zało się, że są zamknięte.

– Kurwa – syk­nął znów pod nosem i roz­glą­dał się po wnę­trzu. Ota­czały go słoje z prze­two­rami, mąka, cukier i inne pro­dukty, któ­rych Agata uży­wała codzien­nie do goto­wa­nia.

Osta­tecz­nie z głodu nie umrę – pomy­ślał, aby się pocie­szyć.

Zre­zy­gno­wany, ale nie zała­many, bo w końcu nie będzie musiał spę­dzić reszty nocy pod gołym nie­bem, wyjął ze skó­rza­nej kurtki pognie­cioną paczkę cameli, a z niej papie­rosa i już miał go nie­zgrab­nie odpa­lać, kiedy drzwi do spi­żarni z impe­tem się otwo­rzyły.

Nie­go­towy na to, upu­ścił papie­rosa na pod­łogę.

– Ska­ra­nie boskie z tobą. – W progu stała Agata, pięć­dzie­się­cio­let­nia tęga kobieta o krót­kich wło­sach i pulch­nej miłej twa­rzy. – O któ­rej mia­łeś być? – Pod­parła się pod boki, mówiąc z pre­ten­sją, ale cicho, bo nie chciała pobu­dzić miesz­kań­ców.

– O co ci cho­dzi? Zgłod­nia­łem i przy­sze­dłem coś zjeść – skła­mał beł­ko­tli­wie, a jej spoj­rze­nie omal nie prze­wier­ciło go na wylot.

– Taki z cie­bie mądrala, a jak zamkną­łeś się od środka? – zapy­tała z satys­fak­cją w gło­sie.

– Nie­zły z cie­bie Sher­lock. – Minął ją, wszedł do kuchni, otwo­rzył lodówkę, wyjął kieł­basę i odgryzł duży kawa­łek.

– Kola­cję ci zro­bię – powie­działa z pre­ten­sją.

Wie­dział, że poglę­dzi, powie swoje, ale go nie wyda.

– Nie jestem głodny, tak na prze­gryzkę wzią­łem – odparł.

– Jakby matka widziała, co wypra­wiasz, toby się znowu pocho­ro­wała, a dzi­siaj miała ciężki wie­czór.

– Daj spo­kój, wie­rzysz w to! Migrenę ma z nic­nie­ro­bie­nia – rzu­cił chło­pak. Znał kobietę, z którą roz­ma­wiał, całe swoje życie, i wie­dział, że może być dla niego szorstka, ale nie prze­każe jego słów dalej. – Cho­ciaż jej migreny naj­bar­dziej są na rękę ojcu. Sta­no­wią dobrą wymówkę, aby nie musieć się do niej zbli­żać. – Wyko­nał ruch symu­lu­jący sto­su­nek płciowy, a Agata postu­kała się pal­cem w czoło.

Pocho­dziła z małego mia­steczka. Nie miała męża ani swo­ich dzieci, ale nie była pru­de­ryjna, nad­mier­nie świę­tosz­ko­wata, tak jak jego matka, i nie obru­szała się na dro­bia­zgi. Lubił ją, a ona jego, mimo że ostat­nio bywał krnąbrny, nie­zno­śny, nie słu­chał się i był nie­prze­wi­dy­walny. Ale zno­siła to, bo to ona go wycho­wy­wała, a nie wiecz­nie uda­jąca cho­robę matka.

– Śmier­dzisz jak popiel­niczka i gorzel­nia w jed­nym – stwier­dziła, nie ocze­ku­jąc tłu­ma­cze­nia.

– Prze­sią­kłem u kolegi.

Jej wzrok suge­ro­wał, żeby nie trak­to­wał jej jak pierw­szej naiw­nej.

– Daj spo­kój, zmę­czony jestem.

– Domy­ślam się – powie­działa, przy­glą­da­jąc mu się z nie­po­ko­jem. – Nie rozu­miem tylko, co robi­łeś w spi­żarni.

– Zapo­mnia­łem klu­czy, a nie chcia­łem cię budzić – wyja­śniał, kie­ru­jąc się w stronę wyj­ścia z kuchni. Sta­wiał kroki ostroż­nie, bo wiro­wało mu w gło­wie. – Dzięki za ratu­nek, ale nic by się nie stało, jak­bym tam kim­nął.

– A jak byś wyja­śnił matce, gdyby cię tam rano zastała?

Zatrzy­mał się i spoj­rzał na nią z iro­nicz­nym uśmie­chem.

– Ona nawet nie wie, co jest za tymi drzwiami – odpo­wie­dział.

Agata przy­znała mu w myślach rację. To dzięki niej ten dom funk­cjo­no­wał, a jego domow­nicy mieli co jeść, cho­dzili w czy­stych ubra­niach i nie zaro­śli bru­dem. Mał­go­rzata Mochocka, któ­rej poma­gała w domu, była hipo­chon­dryczką i nie nada­wała się do wysiłku fizycz­nego, jak powta­rzała każ­dego dnia. Uwa­żała, że speł­niła już swój obo­wią­zek, a mia­no­wi­cie uro­dziła trójkę dzieci. Według jej słów taki wysi­łek nad­szarp­nął jej i tak sła­bo­wite zdro­wie. Agatę bawiło, że gdy zja­wiały się u Mochoc­kiej kole­żanki lub miała wyjść do kogoś czy na zakupy, to jej forma była ide­alna. Ale gospo­sia nie przej­mo­wała się tymi wymy­ślo­nymi przy­pa­dło­ściami, trak­to­wała ją jak kolejne dziecko, które miała pod swoją opieką.

Pra­co­wała w domu Mochoc­kich od sie­dem­na­stu lat. Tylu, ile miał chło­pak, któ­rego chwilę wcze­śniej zna­la­zła w spi­żarni. Została zatrud­niona przez Filipa Mochoc­kiego jako pomoc dla Mał­go­rzaty po poro­dzie, bo on był cią­gle zajęty. Agata miała zaj­mo­wać się dziec­kiem, Mar­kiem, ale Mał­go­rzata szybko zaczęła doda­wać jej obo­wiąz­ków, a Filip pła­cić coraz wię­cej za kolejne. Lata mijały, a Agata sta­wała się nie­odzowna w domu Mochoc­kich. To z nią Filip uzgad­niał kwe­stie zwią­zane z zaopa­trze­niem, drobne naprawy, pie­lę­gna­cję pokaź­nego ogrodu. Ona rów­nież była źró­dłem jego wie­dzy o dzie­ciach i ich postę­pach w nauce. Dla Filipa liczyło się tylko to, czy nie opusz­czają szkoły i czy dobrze sobie w niej radzą. To była dla niego sprawa klu­czowa.

Trójka pociech – Marek, Adam i Dorota – mogła na nią liczyć. Poma­gała im we wszyst­kim, byli jej bliżsi niż wła­sna rodzina, którą odwie­dzała dwa razy do roku. Chciała być dla nich wyma­ga­jąca i surowa, ale zawsze potra­fili zmięk­czyć jej serce i posta­no­wie­nie o byciu nie­ugiętą bły­ska­wicz­nie odcho­dziło w nie­pa­mięć.

Teraz jed­nak coraz czę­ściej oba­wiała się o naj­star­szego, Marka. Doj­rze­wał, sta­wał się męż­czy­zną i było to oczy­wi­ste, ale w ostat­nim roku spra­wiał wra­że­nie obo­jęt­nego na wszystko poza zabawą. Bywał bez­czelny i nie­usłu­chany. Zaczy­nał prze­kra­czać gra­nice – palił, pił, nie wra­cał na noc, prze­stał się uczyć i przej­mo­wać tym, co się sta­nie, kiedy ojciec pozna prawdę. Agata na razie go kryła i mil­czała, gdy widziała coś, czego nie powinna. Oba­wiała się, że jak tak dalej będzie postę­po­wał, to nie będzie mogła być już jego tar­czą.

– Marek – zatrzy­mała go ponow­nie, a kiedy spoj­rzał na nią, powie­działa: – To się źle skoń­czy, kiedy ojciec się dowie.

– Spo­koj­nie, nie dowie się – stwier­dził nazbyt rado­śnie, bo na­dal szu­miał mu w gło­wie alko­hol.

– Dzwo­nili ze szkoły.

Przy­glą­dał się jej badaw­czo.

– Ode­bra­łam. – Zoba­czyła ulgę na jego twa­rzy. – Zawa­li­łeś.

– Wszystko popra­wię.

– Zostało mało czasu – przy­po­mniała, jakby sam nie wie­dział. – Mie­siąc i koniec roku szkol­nego. Masz jesz­cze szansę to popra­wić i może ojciec się nie dowie, ale nie powi­nie­neś zni­kać na całe noce.

– Daj spo­kój – powie­dział ponow­nie.

Draż­niły ją te słowa. Nie tylko ją lek­ce­wa­żył, ale dawał jej do zro­zu­mie­nia, że prze­sa­dza, a wie­działa, że tak nie jest. Wiele razy była świad­kiem, kiedy Filip srogo kar­cił dzieci za słab­szy sto­pień. Marek był teraz w trud­nym poło­że­niu, obni­żył piąt­kową śred­nią o przy­naj­mniej dwa stop­nie. Agata oba­wiała się, co będzie, kiedy Filip zoba­czy jego świa­dec­two z takimi wyni­kami. Chło­pak nie unik­nie kary. Tym bar­dziej że Andrzej, syn brata Filipa, który cho­dził z Mar­kiem do klasy, był wzo­ro­wym uczniem, mimo że nie stro­nił od zabawy. Ale naj­wy­raź­niej był zdol­niej­szy od kuzyna. Andrze­jowi wszystko przycho­dziło z łatwo­ścią, nie musiał poświę­cać na naukę wiele czasu, aby zawsze być naj­lep­szym. Pozy­tywne w tej sytu­acji było to, że mimo tej róż­nicy Marek i Andrzej trzy­mali się razem. Ani jed­nemu, ani dru­giemu nie prze­szka­dzała ta dys­pro­por­cja.

– Nie­długo będziesz doro­sły i już nikt nie będzie mógł ci nic kazać, ale wysil się choć ostatni raz – popro­siła.

Pod­szedł do niej i objął ją ser­decz­nie. Kto jak kto, ale ona szcze­rze się o niego trosz­czyła. Pouczała tylko wtedy, kiedy sprawa była ważna. Nie była uciąż­liwa, a dbała o spo­kój, który by się zachwiał, gdyby Filip wie­dział to co ona o edu­ka­cji Marka. Nie myślała o tym, jakie kon­se­kwen­cje ponie­sie ona sama, gdy wyj­dzie na jaw, że kryła chło­paka przez tak długi czas. Dla niej liczyło się, aby Marek się wyka­ra­skał z kło­po­tów.

– Popra­wię się od jutra – powie­dział i z zadzior­nym uśmie­chem ruszył w swoją stronę, pozo­sta­wiw­szy ją w kuchni.

Zwo­dził ją, ale co miała zro­bić, nie miała z kim podzie­lić się swo­imi oba­wami o niego. Musiała liczyć na to, że nie­ba­wem się otrzą­śnie i wróci dawny Marek – zabawny, mądry i sym­pa­tyczny.13 lipca 2008, niedziela, Nowiny

– Panie komen­dan­cie, tutaj – zawo­łał z oddali młody poli­cjant w wyso­kich kalo­szach. Komen­dant wie­dział, gdzie jedzie, więc rów­nież zapo­bie­gaw­czo zabrał swoje. W sta­rym kamie­nio­ło­mie nie było już tyle wody jak daw­niej, ale po desz­czach robiło się tam mokro. Pozo­stały nie­wiel­kie jeziorka, w któ­rych cza­sem węd­ka­rze dla sportu łowili drobne rybki. Kamie­nio­łom był ulu­bio­nym miej­scem spo­tkań oko­licz­nej mło­dzieży. Było tu dużo prze­strzeni, a miej­sce znaj­do­wało się na ubo­czu, z dala od cen­trum, więc nasto­lat­ko­wie czuli się tu swo­bod­nie.

Kiedy Edward Piętka pół godziny temu ode­brał tele­fon od pod­wład­nego i usły­szał, jakiego odkry­cia doko­nała w tym miej­scu para nasto­lat­ków, poczuł dresz­cze. Jeśli miej­scowe dzie­ciaki zro­biły tu nocną imprezę, to tra­ge­dia muro­wana. Bał się, że ciała, o któ­rych wspo­mi­nał pod­władny, nale­żały do zna­jo­mych osób. Nie­po­ko­iła go liczba mnoga. Prze­szy­wał go nie­przy­jemny lęk.

W cza­sie ponad­trzy­dzie­sto­let­niej kariery kilka razy musiał infor­mo­wać rodzi­ców o tra­gicz­nej śmierci ich dzieci. To było naj­gor­sze z zadań, jakie przy­szło mu wypeł­niać. Na samo wspo­mnie­nie ści­skało go w żołądku.

Kiedy dotarł do miej­sca, w któ­rym stali jego ludzie, spoj­rzał we wska­zaną przez nich stronę. Widok nie był oczy­wi­sty. Dopiero po chwili wpa­try­wa­nia się można było dostrzec, że na wodzie uno­szą się cztery ciała. Dry­fo­wały, wszyst­kie twa­rzami w dół.

– O cho­lera! – rzu­cił, a poli­cjant, który stał obok, poki­wał głową z prze­ję­ciem.

– Zawia­do­mi­łam pro­ku­ra­turę w Kiel­cach – ode­zwała się pulchna blon­dynka, aspi­rant Ewa Piór­kow­ska. – Powie­dzieli, że nie­ba­wem przy­ślą pro­ku­ra­tora, leka­rza i ekipę tech­ni­ków.

– Dobrze – oznaj­mił Piętka i roz­glą­dał się dookoła. – Kto zna­lazł ciała?

– Nasze dzie­ciaki, Klara Pabiań­czyk i Hubert Cegiel­ski – odparła i wska­zała ich pal­cem. – Przy­szli tu na spa­cer – wyja­śniła.

– Taaa, na spa­cer – rzu­cił cynicz­nie komen­dant. Dobrze wie­dział, po co mło­dzież tu przy­cho­dziła. Ale nie mogło go to dzi­wić, w oko­licy było mało miejsc, w któ­rych nasto­lat­ko­wie mogliby się swo­bod­nie spo­tkać. Woleli przy­cho­dzić tutaj, w miej­sce, które mimo wszystko zapew­niało im pry­wat­ność. – Poga­dajmy z nimi – stwier­dził i ruszył w stronę dużej skały, na któ­rej sie­działa dwójka mło­dych ludzi. Chło­pak opie­kuń­czo obej­mo­wał ramie­niem dziew­czynę. Nie patrzyli w kie­runku wody.

– Jeste­ście w sta­nie z nami poroz­ma­wiać? – zapy­tała Ewa, a chło­pak poki­wał głową. – Co tu robi­li­ście? – zaczęła od naj­bar­dziej oczy­wi­stego pyta­nia. Miesz­kała w Nowi­nach od uro­dze­nia i tak samo jak komen­dant wie­działa, że stary kamie­nio­łom jest miej­scem spo­tkań towa­rzy­skich. Ona rów­nież jako nasto­latka przy­cho­dziła tu ze swoją paczką. Orga­ni­zo­wali ogni­ska i razem spę­dzali czas. Tu nikt nie zabra­niał im zacho­wy­wać się gło­śno. W tym miej­scu żaden z rodzi­ców nie kon­tro­lo­wał ich co pięć minut.

– Przy­szli­śmy na spa­cer, ładna pogoda, to gdzie mamy cho­dzić? – odpo­wie­dział Hubert.

– Opo­wiedz­cie wszystko od początku. Kiedy tu przy­szli­ście, co robi­li­ście, kiedy zna­leź­li­ście ciała? – Po wypo­wie­dze­niu ostat­niego słowa usły­szała jęk roz­pa­czy Klary.

– Za wiele nie ma do opo­wia­da­nia – ode­zwał się Hubert. – Przy­szli­śmy stam­tąd. – Poka­zał kie­ru­nek, z któ­rego przy­były rów­nież służby. Były małe szanse, aby zejść do kamie­nio­łomu od innej strony. Tylko tu zej­ście nie było strome. – Poszli­śmy w kie­runku wody, bez kon­kret­nego celu. Usie­dli­śmy na kocu, chwilę gada­li­śmy. Klara zna­la­zła pła­ski kamień, więc chcia­łem poka­zać jej, jak się pusz­cza super­kaczki. Kamień ude­rzył w coś i dopiero po chwili zoba­czy­li­śmy, co to.

Dziew­czyna ski­nęła pota­ku­jąco głową.

– Zaczę­li­śmy się przy­glą­dać, a kiedy zaku­ma­li­śmy, że to czło­wiek, Klara zadzwo­niła do was.

– Skąd wie­dzie­li­ście, że to zwłoki? – włą­czył się komen­dant.

– A pan, patrząc na to, co pływa po wodzie, ma wąt­pli­wo­ści? – odpo­wie­dział bojowo chło­pak. – Na początku myśle­li­śmy, że ktoś przy­szedł tu popły­wać. Niby nie wolno, ale róż­nie bywa – wyja­śnił, a komen­dant poki­wał głową.

W kamie­nio­ło­mie obo­wią­zy­wał zakaz kąpieli, bo były wiry, które mogły wcią­gnąć kąpią­cego w głąb. Ale nikt nie trak­to­wał poważ­nie tego zakazu. W lecie mło­dzi ludzie prze­sia­dy­wali w kamie­nio­ło­mie i cza­sem dla popisu wcho­dzili do wody.

– Ale ta osoba nie wynu­rzała się, nie reago­wała na nasze woła­nie i wtedy już wie­dzie­li­śmy, że raczej nie żyje – wtrą­ciła się do roz­mowy Klara, prze­ciętna bru­netka z czer­wo­nym kol­czy­kiem w nosie. – A dopiero póź­niej zoba­czy­li­śmy, że to nie jedna osoba. – W oczach nasto­latki poja­wiły się łzy i chło­pak przy­tu­lił ją moc­niej.

– I zadzwo­ni­li­śmy na dzie­więć dzie­więć sie­dem – dodał Hubert.

– Pani po dru­giej stro­nie słu­chawki nie mogła uwie­rzyć w moje słowa – znowu ode­zwała się płacz­li­wie Klara. – To okropne. Kto to jest?

– Nie­długo się dowiemy – odparła poli­cjantka.

– Na razie musi­cie tu zostać, ktoś spi­sze wasze zezna­nia – stwier­dził komen­dant i zoba­czył, że z górki scho­dzi w ich kie­runku nie­znany męż­czy­zna. Dał znać Ewie, aby ruszyła z nim w stronę przy­by­sza. – Paweł, spisz ich zezna­nia, żeby się nie plą­tali pod nogami – wydał pole­ce­nie mło­demu poli­cjan­towi. Sto­jąc nad brze­giem jeziorka, widział, że jego pod­władny ma nie­wy­raźną minę. Dla­tego wolał, żeby zajął się dzie­cia­kami, niż musiał przy­glą­dać się zwło­kom, które za chwilę zostaną wyło­wione.

Aspi­rant Paweł Gawęda pra­co­wał na komen­dzie od pię­ciu lat, tak samo jak Ewa Piór­kow­ska, z którą znali się od dziecka. Był wraż­liwy na krzywdę innych, dla­tego zda­rzało mu się reago­wać bar­dziej emo­cjo­nal­nie. Ewa wiele razy zasta­na­wiała się, dla­czego został poli­cjan­tem, skoro ciężko zno­sił nawet inter­wen­cje przy pijac­kich kłót­niach. Do tego miał opory, by być sta­now­czym wobec ludzi z mia­steczka, w któ­rym się uro­dził.

W ich miej­sco­wo­ści oraz w oko­licy rzadko docho­dziło do dra­stycz­nych wypad­ków. Poli­cjanci nie mieli gdzie i kiedy oswoić się z wido­kiem śmierci, zwłasz­cza nie­ty­po­wej. Cho­ciaż topie­lec to nie naj­tra­gicz­niej­szy z moż­li­wych wido­ków. Ale tak czy siak, komen­dant wolał mło­demu poli­cjan­towi zna­leźć teraz inne zada­nie. Gawęda zare­ago­wał na jego pole­ce­nie z ulgą wypi­saną na twa­rzy i odszedł od brzegu jeziorka.

– Dzień dobry, pro­ku­ra­tor Dawid Zyga­dło – przed­sta­wił się ostrzy­żony w modny spo­sób, z długą górą i krót­kimi bokami, bru­net w oku­la­rach o czar­nych masyw­nych ram­kach. Był ubrany w ele­gancki, ale nie­for­malny spo­sób. Miał jakieś czter­dzie­ści lat i zna­czące doświad­cze­nie zawo­dowe. Odkąd był nasto­lat­kiem, wie­dział, że będzie chciał wyko­ny­wać ten zawód. Dla­tego już wtedy dużo czy­tał o śledz­twach, a jako osoba peł­no­let­nia zro­bił kursy kry­mi­na­li­styki. Nie chciał opie­rać się tylko na czy­jejś wie­dzy, wolał pole­gać na wła­snej.

Podał rękę naj­pierw Ewie, a potem komen­dan­towi. To była cie­kawa kur­tu­azja, gdyż zazwy­czaj naj­pierw witano się z osobą wyż­szą rangą, a pro­ku­ra­tor postą­pił zgod­nie z cywil­nym savoir-vivre’em.

– Dobrze, że zosta­łem poin­for­mo­wany, gdzie jadę. – Wska­zał na buty, wyso­kie aż do kolan czarne kalo­sze.

– Dzień dobry, Edward Piętka. Jestem komen­dan­tem miej­sco­wego poste­runku, a to moja pod­władna aspi­rant Ewa Piór­kow­ska – przed­sta­wił ich.

– Sły­sza­łem, że macie kilku pły­wa­ków.

Ruszyli w stronę jeziorka.

– Cztery ciała dry­fują po powierzchni wody – odpo­wie­działa Ewa.

Czuła pod­eks­cy­to­wa­nie, że będzie w końcu mogła pra­co­wać nad dużą sprawą. Zda­rzyła się tra­ge­dia, to było jasne, ale ona ni­gdy wcze­śniej nie miała oka­zji uczest­ni­czyć w śledz­twie, do któ­rego musieli przy­je­chać pro­ku­ra­tor, lekarz i ekipa tech­ni­ków. Nawet jeśli w mia­steczku zda­rzały się wypadki czy ktoś umie­rał, to ni­gdy nie było to tak spek­ta­ku­larne jak to, co się dziś wyda­rzyło.

Sta­nęli nad brze­giem jeziorka i komen­dant pal­cem wska­zał kie­ru­nek, w któ­rym miał patrzeć pro­ku­ra­tor.

– Ciała zostały zabez­pie­czone? – zapy­tał.

– Jak? – rzu­cił bez zasta­no­wie­nia komen­dant, ale nie miał czasu, aby spraw­dzić pro­ce­dury obo­wią­zu­jące w takim wypadku.

– Zwłoki powinny zostać zabez­pie­czone przed prze­miesz­cza­niem się poprzez przy­wią­za­nie jed­nego końca linki do nad­garstka lub kostki zwłok, a dru­giego do ele­mentu sta­łego na brzegu – zacy­to­wał pro­ku­ra­tor kodeks postę­po­wa­nia.

– Nie mamy odpo­wied­niego sprzętu – stwier­dził komen­dant. Spoj­rzał na Ewę, która tylko wzru­szyła ramio­nami. Mieli kilka razy do czy­nie­nia z topiel­cem, ale zwłoki były wycią­gnięte z wody przez świad­ków zda­rze­nia. – Ale tu ciała nie mają gdzie odpły­nąć – dodał po chwili, a pro­ku­ra­tor tego nie sko­men­to­wał.

– Cztery ciała, hmmm – powie­dział Zyga­dło bar­dziej do sie­bie niż do nich. – Może to zbio­rowe samo­bój­stwo? Może na tere­nie waszego mia­steczka jest na przy­kład grupa, któ­rej człon­ków łączy wspólna pasja czy reli­gia, jakby sekta? – zapy­tał poważ­nie.

Komen­dant spoj­rzał na Ewę, bo ona wie­działa naj­wię­cej, co się dzieje w mia­steczku wśród mło­dzieży. Poli­cjantka pokrę­ciła głową.

– Jest oaza w kościele – wyja­śnił w końcu. Zoba­czył, że nie o to cho­dziło pro­ku­ra­to­rowi.

– Dla­czego pan pyta o sektę? – włą­czyła się Ewa. – To nie jest powszechne zja­wi­sko w Pol­sce.

– W ciągu ostat­nich pię­ciu lat mia­łem już trzy razy podobną sprawę – tłu­ma­czył. – Małe mia­steczko, w któ­rym nagle umiera kilka osób w jed­nym cza­sie. – Zauwa­żył, że Ewa bacz­nie mu się przy­gląda, dla­tego dodał: – W małej miej­sco­wo­ści łatwiej sil­nej oso­bo­wo­ści mani­pu­lo­wać innymi. Czy na przy­kład wasz pro­boszcz nie ma więk­szego posłu­chu wśród ludzi niż wy? – Spoj­rzał na nich pyta­jąco.

– Zde­cy­do­wa­nie – przy­znał Piętka. – Wystar­czy, że na nie­dziel­nej mszy ksiądz o czymś powie, a więk­szość miesz­kań­ców mu wie­rzy i robią to, o co prosi, nawet jeśli jest im to nie na rękę. – Komen­dant nie oba­wiał się tego mówić. Nie miał pro­blemu z pro­bosz­czem. Był z nim na neu­tral­nej sto­pie, sta­rał się cho­dzić do kościoła w każdą nie­dzielę, aby spo­łecz­ność się do niego nie uprze­dziła, ale robił to dla świę­tego spo­koju i dla żony. Wiele razy po nie­dziel­nej mszy kłó­cił się z mał­żonką, bo ona miała pro­bosz­cza za jedy­nego pra­wego czło­wieka.

– W takich miej­scach jak wasze ksiądz jest niczym Bóg na ziemi i czę­sto wyko­rzy­stuje swoją pozy­cję, bo ludzka próż­ność jest sil­niej­sza od powo­ła­nia – stwier­dził pro­ku­ra­tor, prze­ry­wa­jąc roz­my­śla­nia Piętki. – Cza­sem zda­rza się też, że powstają grupki skła­da­jące się z mło­dych ludzi. Łączy ich coś: prze­ży­cia, emo­cje czy chęć przy­na­le­że­nia do jakiejś grupy. Począt­kowo nie­winne spo­tka­nia z cza­sem zmie­niają cha­rak­ter, bo w gru­pie wyła­nia się lider, który dostrzega, że jego zda­nie ma zna­cze­nie dla innych. Tak rodzi się coś, co w dużym uprosz­cze­niu można nazwać sektą. Cho­ciaż wielu mia­łoby obiek­cje, aby mówić o tym gło­śno. Sekta koja­rzy się z zamknię­tym miej­scem, w któ­rym odcięci od codzien­no­ści ludzie słu­chają prze­mów jed­nego czło­wieka, który twier­dzi, że ma wyjąt­kowe moce.

– Nie sły­sza­łam, żeby u nas działy się takie rze­czy, ale dzie­ciaki czę­sto się tu spo­ty­kają – prze­rwała jego wywód Ewa. – Raczej sta­wia­ła­bym na nie­szczę­śliwy wypa­dek. Przy­szli tu wie­czo­rem, bawili się i zapewne pili, potem wpa­dli na głupi pomysł, aby się wyką­pać, i taki mamy efekt.

Zyga­dło poki­wał głową, bo praw­do­po­dob­nie aspi­rant miała rację.

– Co my tu mamy?

Usły­szaw­szy to pyta­nie, cała trójka się odwró­ciła. Stał przed nimi wysoki męż­czy­zna z upię­tym na czubku głowy kokiem i pokaźną brodą. Komen­dant Piętka skrzy­wił się na jego widok i już miał go pogo­nić, bio­rąc za namol­nego gapia, ale pro­ku­ra­tor się ode­zwał:

– Jesteś, świet­nie. Dok­tor Patryk Tymań­ski pra­cuje dla nas jako lekarz ostat­niego kon­taktu – wyja­śnił.

Ewa przy­glą­dała się nowo przy­by­łemu. Nie wyglą­dał na leka­rza, bar­dziej na arty­stę lub muzyka gra­ją­cego muzykę alter­na­tywną.

– Będziemy musieli pocze­kać na tech­ni­ków. Trzeba naj­pierw udo­ku­men­to­wać miej­sce zna­le­zie­nia ciał, a następ­nie je wyło­wić – oświad­czył.

– Zawia­do­mi­li­śmy naszą straż pożarną – ode­zwała się Piór­kow­ska. – Są gotowi, aby pomóc.

– Tech­nicy się ucie­szą – zapew­nił pato­log i uśmiech­nął się do niej. Wyglą­dał inte­re­su­jąco. Spra­wiał wra­że­nie inte­li­gent­nego luzaka.

Pięt­na­ście minut póź­niej zaczęła się akcja. Naj­pierw jeden z przy­by­łych na miej­sce tech­ni­ków w łódce poży­czo­nej od stra­ża­ków zro­bił doku­men­ta­cję wideo i foto­gra­ficzną dry­fu­ją­cych ciał. Następ­nie drugi z nich wło­żył sprzęt do nur­ko­wa­nia, wszedł do jeziora i zanu­rzył się, aby spraw­dzić, czy cze­goś nie znaj­dzie na dnie w pobliżu ciał. Nagrał także pod wodą w miarę moż­li­wo­ści dokładny fil­mik. Godzinę po roz­po­czę­ciu dzia­łań na brzeg zostało wycią­gnięte pierw­sze ciało.

– Pro­szę ostroż­nie, pod­łoże jest ostre, nie chciał­bym, aby na cia­łach powstały obra­że­nia, które nie mają nic wspól­nego ze śmier­cią tych osób – popro­sił pato­log, wkła­da­jąc latek­sowe ręka­wiczki.

Kiedy to robił, Ewa dostrze­gła, że ma na dło­niach wyta­tu­owane kości. Tatu­aże wyglą­dały jak obraz z prze­świe­tle­nia rent­ge­now­skiego. Były wyko­nane w nie­zwy­kle pre­cy­zyjny spo­sób. Poli­cjantka nie mogła ode­rwać od nich oczu.

Tymań­ski zoba­czył jej wzrok, ale tylko się do niej ponow­nie uśmiech­nął, a ona odwza­jem­niła jego uśmiech.21 maja 1978 roku, niedziela, Nowiny

– Agato, widzia­łaś dziś Marka? – zapy­tała Mał­go­rzata, która weszła do kuchni w odświęt­nej sukience. Jak zawsze uci­skała sobie dwoma pal­cami pra­wej dłoni prawą skroń. Chciała mieć pew­ność, że inni zauważą, iż cierpi. Ten gest był cha­rak­te­ry­styczny dla niej i mało kto z domow­ni­ków już się nim przej­mo­wał. Każdy wie­dział, że i tak zaraz zacznie mówić o tym, jak źle się czuje.

– Wró­cił wczo­raj późno od kolegi i miał jesz­cze czy­tać. Zna­jąc życie, zasie­dział się, a teraz odsy­pia – zako­mu­ni­ko­wała gospo­sia, która pil­no­wała gotu­ją­cego się obiadu, rów­no­cze­śnie doglą­da­jąc dzie­się­cio­let­niej Dorotki wyko­nu­ją­cej rysu­nek.

– Oby nie zepsuł sobie wzroku, czy­ta­jąc po ciemku – stwier­dziła Mał­go­rzata, sia­da­jąc na krze­śle obok Dorotki. – Wystar­czy, że ja mam kło­poty ze zdro­wiem.

To był jej stały tekst, któ­rym domow­nicy rów­nież się już nie przej­mo­wali. Nie było sensu podej­mo­wać z nią na ten temat roz­mowy, gdyż tylko na to cze­kała i zaczy­nała się uża­lać nad sobą i swoim nędz­nym losem. Już miała wspo­mnieć o prze­szy­wa­ją­cym bólu głowy, ale usły­szeli dono­śne kroki na scho­dach.

– Synku, chyba nie czy­tasz po nocy w ciem­no­ści? – zaczęła, gdy tylko zoba­czyła Marka.

Miał pod­krą­żone i czer­wone oczy. Mimo kilku godzin snu nie wyglą­dał naj­le­piej i czuł się jak prze­mie­lony. Spoj­rzał kon­tro­l­nie na Agatę, która w nie­zau­wa­żalny dla Mał­go­rzaty spo­sób kiw­nęła głową, i już wie­dział, że zna­la­zła mu alibi.

– Nie, mamo, czy­ta­łem przy peł­nym świe­tle – odparł na odczep­nego, sta­jąc nad młod­szą sio­strą i deli­kat­nie cału­jąc ją w czu­bek głowy.

Dziew­czynka unio­sła głowę, aby na niego spoj­rzeć, i się uśmiech­nęła. Agata, gdy widziała, jak rodzeń­stwo trak­tuje się nawza­jem, była z sie­bie dumna. To dzięki niej dzieci, któ­rymi się opie­ko­wała, lubiły się. Marek w ostat­nim cza­sie bywał nie­przy­jemny, ale przy sio­strze się hamo­wał.

– Zro­bię ci jajecz­nicę na boczku – zapro­po­no­wała gospo­sia.

– Nie, dzięki – rzu­cił, ciężko oddy­cha­jąc. – Głowa mi pęka. Pew­nie gdy­bym coś zjadł, tobym się zrzy­gał.

Na te słowa Dorotka zachi­cho­tała.

– Marku, jak się wyra­żasz przy sio­strze! – skar­ciła go matka, po czym teatral­nym gestem ponow­nie dotknęła pal­cami skroni, aby poka­zać, że to unie­sie­nie spra­wiło jej ból.

– Prze­cież to nie prze­kleń­stwo – odpo­wie­dział natych­miast syn.

– Nie było cię z nami dzi­siaj w kościele – ruszyła z nową falą pre­ten­sji. – Na którą zamie­rzasz iść?

Nie było sensu i na ten temat z nią dys­ku­to­wać. Nie zamie­rzał iść do kościoła, ale posta­no­wił podać kon­kretną godzinę. Gdyby tego nie zro­bił, tru­łaby mu długo o tym, jak pochło­nie go ogień pie­kielny, a nie zamie­rzał jej słu­chać.

– Umó­wi­łem się na osiem­na­stą z Andrze­jem. On też w nocy zaku­wał – powie­dział, zer­ka­jąc kątem oka na Agatę, która ponow­nie nie­znacz­nie kiw­nęła głową. Temat nauki uci­nał wszyst­kie dys­ku­sje i wąt­pli­wo­ści. – A ojciec gdzie? – zapy­tał, sta­jąc przy zle­wie i nale­wa­jąc sobie szklankę wody. Dobrze wie­dział, gdzie obec­nie jest ojciec, ale chciał się podro­czyć z matką.

– Wybrał się na spo­tka­nie biz­ne­sowe do klubu – wyja­śniła, masu­jąc sobie obie skro­nie z zamknię­tymi oczami.

– No tak, biz­ne­sowe – rzu­cił cynicz­nie. – Ja nazwał­bym to ina­czej. – Przed powie­dze­niem prawdy powstrzy­my­wała go obec­ność sio­stry.

Już jakiś czas temu zorien­to­wał się, że nie­dzielne przed­po­łu­dnia aż do obiadu ojciec, zaraz po kościele, spę­dzał ze swoją sekre­tarką. Marek z jed­nej strony uwa­żał, że to banalne i ojciec mógłby się tro­chę bar­dziej wysi­lić ze zna­le­zie­niem kochanki. Ale z dru­giej strony, po co miał szu­kać, skoro to, czego potrze­bo­wał, miał pod nosem. Chło­pak kilka razy widział sekre­tarkę ojca i miał wra­że­nie, że była nie­wiele star­sza od niego. Ładna, zgrabna, uśmiech­nięta, sam mie­wał o niej różne fan­ta­zje. Ważne, że nie miała zbla­zo­wa­nej miny, która wiecz­nie wid­niała na twa­rzy matki. Nie winił ojca, bo nie uwa­żał, że robi coś złego.

Matka sama się o to pro­siła. Kto nor­malny byłby w sta­nie wytrzy­mać z żoną, która non stop czuje się źle, mówi tylko o swo­ich migre­nach i kolej­nych wizy­tach u nowych leka­rzy. Marek nie zno­sił jej roz­mów z ojcem, choć wła­ści­wie był to zawsze mono­log matki. Wystar­czyło, że Filip sta­wał w progu domu, a ona zale­wała go falą swo­jego cier­pie­nia, które było w dużej mie­rze wyima­gi­no­wane.

Jed­nak, co cie­kawe, stan zdro­wia Mał­go­rzaty ule­gał dia­me­tral­nej popra­wie wtedy, gdy zbli­żał się week­end, pod­czas któ­rego wyjeż­dżała z kole­żan­kami i Dorotką do War­szawy na zakupy. Wtedy ni­gdy nie dopa­dała jej migrena. Wów­czas też przy­po­mi­nała sobie, że ma córkę, ponie­waż jej zna­jome z wła­snych pociech sta­rały się uczy­nić swoje przy­ja­ciółki i Mał­go­rzata też miała taki plan, ale był on reali­zo­wany tylko przez jeden week­end w mie­siącu. Gdy tylko wra­cały do domu, Dorotka znowu tra­fiała pod opiekę Agaty.

Kiedy Marek przez przy­pa­dek kilka mie­sięcy temu odkrył, że ojciec spo­tyka się z sekre­tarką, jego pierw­szą reak­cją była złość na niego, ale wkrótce poczuł zro­zu­mie­nie i zazdrość. Zasta­na­wiał się nawet, dla­czego się nie roz­wiodą. Potem jed­nak doszedł do wnio­sku, że roz­wód nie opła­cał się ojcu. Sytu­acja, w któ­rej tkwili, była dla niego ide­alna. Miał dom, w któ­rym zawsze było co jeść, było czy­sto i mógł codzien­nie choć przez chwilę zoba­czyć dzieci. Żona sta­no­wiła pew­nego rodzaju zło konieczne, które Filip nauczył się tole­ro­wać. Trak­to­wał ją jak zwie­rzątko, które niby kręci się pod nogami, ale jeśli chce się od niego uwol­nić, to nie ma prze­szkód, aby to zro­bić.

– Synku, ojciec musi utrzy­my­wać odpo­wied­nie sto­sunki, a do klubu przy­cho­dzą ważne osoby. Ojciec jest dyrek­to­rem i jego sta­no­wi­sko zobo­wią­zuje – odpo­wie­działa Mał­go­rzata i tylko ona wie­rzyła w swoje słowa.

Marek zasta­na­wiał się, czy była taka naiwna, taka głu­pia czy tak zapa­trzona w sie­bie, że nie dostrze­gała prawdy.

– Zde­cy­do­wa­nie musi utrzy­my­wać sto­sunki – zro­bił nacisk na ostat­nie słowo i poczuł niby przy­pad­ko­wego kuk­sańca, jakiego zaser­wo­wała mu Agata.

– Może pani się położy. Widzę, że wczo­raj­sza migrena na­dal panią trzyma. – Agata chciała zmie­nić temat, bo nie wie­działa, czy Mał­go­rzata zro­zu­miała suge­stię syna, czy nie.

Ona o kochance Filipa wie­działa nie tylko od Marka, ale i z kartki, którą zna­la­zła w spodniach pra­co­dawcy, kiedy robiła pra­nie. Nie przy­znała się nikomu, że prze­czy­tała treść liściku. Z niego dowie­działa się, jakie rela­cje łączą Filipa z młodą sekre­tarką. Znacz­nie póź­niej powie­dział jej o tym także Marek w jed­nym z pijac­kich beł­ko­tów. Co dziwne, na drugi dzień pamię­tał o tym i wspól­nie uzgod­nili, że cokol­wiek by się działo, ona nic o tym nie wie.

– Oj, tak, tak, Agato, ta wczo­raj­sza migrena była wyjąt­kowo paskudna – ode­zwała się Mał­go­rzata z satys­fak­cją, że w końcu ktoś zain­te­re­so­wał się jej sta­nem. – Myśla­łam, że jeśli się położę po kościele, to wszystko minie, ale nic z tego – zaczęła śpiewkę, która dopro­wa­dzała Marka do sza­leń­stwa. Uwa­żał, że matka powinna mieć w końcu jakieś obo­wiązki, wtedy nie mia­łaby czasu uża­lać się nad sobą. Te jej cho­ro­bowe wymy­sły były nudne i iry­tu­jące. Wyma­gała od wszyst­kich nie tylko zain­te­re­so­wa­nia, ale też ciszy w całym domu.

– Na weran­dzie jest teraz bar­dzo przy­jem­nie. Tem­pe­ra­tura nie za wysoka, na pewno się pani zre­lak­suje – prze­ko­ny­wała Agata, która chciała się pozbyć Mał­go­rzaty z kuchni, gdyż zamie­rzała dokoń­czyć z Dorotką rysu­nek i spró­bo­wać poroz­ma­wiać z Mar­kiem o noc­nych wyda­rze­niach.

– Oj, tak, tak, mama się musi zre­lak­so­wać, bo jest zmę­czona cięż­kim życiem – iro­ni­zo­wał chło­pak. – Niech mama nie robi niczego, bo to mogłoby wywo­łać nawrót migreny. Wiemy, że każda czyn­ność domowa to muro­wany ból głowy.

Jego ton roz­ba­wił Dorotkę, a Mał­go­rzata zro­zu­miała, że syn z niej kpi. Dla­tego gwał­tow­nie pod­nio­sła się z miej­sca, a gdy miała ruszyć w stronę werandy, zatrzy­mała się teatral­nie i ura­żo­nym gło­sem rzu­ciła do Marka:

– Powi­nie­neś mnie zro­zu­mieć. Sam przed chwilą powie­dzia­łeś, że pęka ci głowa, więc chyba wiesz, jakie to okropne uczu­cie. Czło­wiek nie jest w sta­nie myśleć o niczym innym, tylko o tym bólu, o uci­sku w skro­niach, w poty­licy. Nie można sobie miej­sca zna­leźć. Dzi­wię się, że pod­cho­dzisz tak lekko do mojej migreny, jeśli sam cier­pisz na to samo. Oby to nie było dzie­dziczne.

– Nie jest – odpo­wie­dział z obo­jęt­no­ścią, a ona fuk­nęła pod nosem.

– Muszę zostać sama. – Odwró­ciła się na pię­cie i wyszła przed dom.

– Po co to robisz? – ode­zwała się z pre­ten­sją Agata, sia­da­jąc na krze­śle, które chwilę temu zaj­mo­wała Mał­go­rzata. Przy­glą­dała się obraz­kowi, który robiła Dorotka. – Bar­dzo dobrze, tylko dodaj jesz­cze tło, bo zostało za dużo bia­łego miej­sca – oce­niła pracę dziew­czynki, która ski­nęła głową i się­gnęła po jasno­nie­bie­ską kredkę.

– Rzy­gać mi się chce, kiedy słu­cham o tej jej migre­nie.

Dorotka znowu zachi­cho­tała.

– Albo cho­dzi do leka­rzy, któ­rzy są do dupy, albo jest leniwą babą, która zna­la­zła świetną wymówkę, żeby pal­cem nie kiw­nąć przy robie­niu cze­go­kol­wiek.

Tym razem gospo­sia spoj­rzała na niego kar­cąco, gdyż Dorotka przy­glą­dała mu się z uwagą. Agata uwa­żała, że nie jest to jesz­cze czas, aby dziew­czynkę wpro­wa­dzać w szcze­góły rodzin­nych rela­cji. Dorotka była bystra i obser­wo­wała, jak wyglą­dają sto­sunki pomię­dzy rodzi­cami a dziećmi. Jed­nak było za wcze­śnie, aby słu­chała przy­krej prawdy o swo­jej matce. Na razie była wobec niej współ­czu­jąca, bo jesz­cze się nie zorien­to­wała, że wszel­kie dole­gli­wo­ści matki są tylko w jej gło­wie.

– Wystar­czy tych mądro­ści, jeśli nie chcesz jeść, to idź do sie­bie, aby się pouczyć – zade­cy­do­wała.

Marek spoj­rzał na nią gniew­nie, ale po chwili dostrzegł wzrok sio­strzyczki i zła­god­niał. Kiw­nął głową i ruszył do swo­jego pokoju.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: