Panika - ebook
Panika - ebook
Podczas koncertu w klubie muzycznym Solitude Creek w Monterey dochodzi do tragedii. Widzowie – zaalarmowani o wybuchu pożaru – wpadają w panikę i próbując uciec, tratują się nawzajem. Są ofiary śmiertelne i wielu rannych.
Kathryn Dance, agentka biura śledczego Kalifornii, przeprowadza kontrolę dokumentów ubezpieczeniowych w Solitude Creek i dowiaduje się, że nie było tam żadnego pożaru – ktoś chciał wzbudzić w ludziach strach, nad którym nie sposób zapanować. Komuś zależało, by oszalały z przerażenia tłum, w którym każdy walczy o życie, sam dla siebie stanowił zagrożenie.
Okazuje się, że sprawca na tym nie poprzestał i nikt na półwyspie Monterey nie może się czuć bezpiecznie – wchodząc do kina, restauracji czy nawet windy.
Kathryn Dance postanawia odnaleźć i powstrzymać przebiegłego przestępcę, który nie zostawia śladów. W prowadzonym przez funkcjonariuszy służb stanowych wielowątkowym śledztwie musi ona polegać przede wszystkim na swoich umiejętnościach wykrywania kłamstw oraz intuicji.
Deaver jest mistrzem manipulacji. Jego historie są tak umiejętnie skonstruowane, że praktycznie niemożliwe do rozwiązania i diabelsko trudne do śledzenia. Czyli takie jak lubimy najbardziej.
„New York Times Book Review”
Deaver jest mistrzem suspensu!
„Crimespree Magazine”
Deaver jest geniuszem ... Ta historia to Deaver w najlepszym wydaniu!
„Huffington Post”
Jeffery Deaver – z wykształcenia dziennikarz i prawnik. Przez kilka lat współpracował z dziennikami „New York Times” i „Wall Street Journal”. Był także doradcą prawnym jednej z większych firm na Wall Street. Zaliczany jest do grona najbardziej poczytnych pisarzy amerykańskich. Światową sławę przyniósł mu „Kolekcjoner Kości” – pierwsza powieść, w której pojawiła się para detektywów: Lincoln Rhyme i Amelia Sachs. Książkę zekranizowano, a w głównych rolach wystąpili Denzel Washington i Angelina Jolie.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8391-726-9 |
| Rozmiar pliku: | 837 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
- Tańczący Trumniarz
- Panieński grób
- Kamienna małpa
- Ogród bestii
- Mag
- Zegarmistrz
- Śpiąca Laleczka
- Błękitna Pustka
- Spirale strachu
- Puste krzesło
- Dar języków
- Dwunasta karta
- Kolekcjoner Kości
- Spirale grozy
- Manuskrypt Chopina
- Miedziana bransoleta
- Porzucone ofiary
- Rozbite okno
- Przydrożne krzyże
- Pod napięciem
- Konflikt interesów
- Hak
- Twój cień
- Pokój straceń
- Październikowa lista
- Kolekcjoner Skór
ROZDZIAŁ 2
Przy trzecim słowie drugiego utworu – akurat była nim „miłość” – Michelle Cooper wiedziała, że coś jest nie tak.
Coraz wyraźniej czuła woń dymu. I nie był to dym z papierosa, ale dym palącego się drewna albo papieru.
Albo starych suchych ścian, albo podłogi bardzo zatłoczonego klubu.
– Mamo? – Trish z niepokojem rozglądała się po sali. Zmarszczyła perkaty nos. – Czy to nie…
– Też to czuję – szepnęła Michelle. Nie widziała żadnej chmury dymu, lecz swąd nie pozostawiał żadnych wątpliwości i był coraz silniejszy. – Wychodzimy. Już. – Michelle zerwała się na nogi.
– Ej, proszę pani! – zawołał jakiś mężczyzna; złapał stołek i postawił go z powrotem. – Nic pani nie jest? – Po chwili zmarszczył czoło. – Jezu, to dym?
Inni rozglądali się niepewnie, czując to samo.
Wszyscy w sali przestali istnieć; nie było żadnej z około dwustu osób – pracowników klubu, klientów i muzyków. Michelle Cooper chciała zabrać stąd tylko swoją córkę. Skierowała Trish w stronę najbliższego wyjścia ewakuacyjnego.
– Moja torebka! – zawołała dziewczyna, przekrzykując muzykę. Torebka Brighton z wytłoczonymi serduszkami, prezent od Michelle, stała ukryta pod stolikiem – dla bezpieczeństwa. Dziewczyna pobiegła po nią.
– Daj spokój, idziemy! – zakomenderowała matka.
– Zaraz wró… – Pochyliła się pod stolik.
– Trish! Nie! Zostaw ją!
Już kilkanaście osób obok nich, widząc, że Michelle gwałtownie zrywa się ze stołka i rusza w stronę wyjścia, przestało zwracać uwagę na muzykę; coraz więcej ludzi wstawało, rozglądając się po sali. Na ich twarzach było widać zaciekawienie i niepokój. Uśmiechy zniknęły. Oczy się zwęziły. W spojrzeniu pojawiło się coś zwierzęcego i drapieżnego.
Pięć czy sześć osób wcisnęło się między Michelle i Trish, która wciąż szukała pod stołem torebki. Matka szybko zrobiła krok w jej stronę i chwyciła dziewczynę za ramię. Jej dłoń wczepiła się w sweter. Materiał napiął się jak guma.
– Mamo! – Trish się wyrwała.
W tym momencie wyjścia ewakuacyjne oświetlił jasny reflektor.
Muzyka raptownie umilkła. Wokalista powiedział do mikrofonu:
– Hm, słuchajcie, nie wiem, co jest grane… Tylko bez paniki.
– Jezu, co się… – krzyknął ktoś obok Michelle.
Rozległy się wrzaski. Salę wypełniło przeraźliwe wycie, które niemal rozrywało bębenki.
Michelle usiłowała dostać się do córki, ale rozdzielało je coraz więcej ludzi; zostały odepchnięte przez tłum w przeciwne strony.
Komunikat w głośnikach:
– Panie i panowie, wybuchł pożar. Proszę opuścić klub! Natychmiast! Nie wychodzić przez kuchnię ani przez scenę – tam właśnie jest ogień. Proszę skorzystać z wyjść ewakuacyjnych.
Krzyki przeszły w nieartykułowany ryk.
Zrywano się z miejsc, przewracały się stołki i rozlewały drinki. Dwa wysokie stoły zachwiały się i z hukiem runęły na podłogę. Ludzie ruszyli w stronę drzwi wyjściowych – czerwone napisy nad nimi wciąż się jarzyły; mimo silnego zapachu dymu w sali ciągle była dobra widoczność.
– Trish! Tutaj! – krzyknęła Michelle. Między nimi kłębiło się już ponad dwadzieścia osób. Po co, u diabła, wracała po tę cholerną torebkę? – Wychodzimy!
Córka zaczęła się przepychać przez tłum, ale ludzka fala płynąca w stronę wyjść ewakuacyjnych uniosła Michelle w powietrze i pociągnęła ze sobą, podczas gdy Trish utknęła, otoczona inną grupą.
– Kochanie!
– Mamo!
Porwana w stronę drzwi Michelle napięła wszystkie mięśnie, żeby wrócić po córkę, była jednak bezradna, wtłoczona między krępego mężczyznę w T-shircie, już poszarpanym na strzępy, ze śladami paznokci na zaczerwienionej skórze, oraz kobietę, której sztuczny biust boleśnie wciskał się w bok Michelle.
– Trish, Trish, Trish!
Tak samo mogłaby być niemową. Krzyki ludzi – wyli ze strachu i z bólu – działały paraliżująco. Widziała tylko głowę mężczyzny przed sobą i czerwony napis nad wyjściem, w którego stronę sunął tłum. Michelle waliła pięściami w ramiona, ręce, szyje, twarze, sama też zbierała ciosy od innych.
– Muszę iść po córkę! Cofnijcie się, cofnijcie!
Ale nic nie mogło zatrzymać fali, która sunęła w stronę drzwi. Michelle oddychała, nabierając tylko mililitry powietrza. I ten ból – w piersi, w boku, w brzuchu. Straszny! Miała unieruchomione ręce, stopy zawieszone nad podłogą.
W sali paliły się wszystkie światła. Obróciła się odrobinę – nie z własnej woli – i zobaczyła twarze ludzi obok siebie: oczy wielkie jak monety, czerwone strużki płynące z ust. W panice przegryzali sobie języki? A może pęknięte żebra przebijały im płuca? Jakiś czterdziestokilkuletni mężczyzna o szarej cerze stracił przytomność. Zemdlał? Zmarł na atak serca? Wciąż jednak utrzymywał się w pionowej pozycji, zaklinowany w falującym tłumie.
Zapach dymu się nasilał i trudno było oddychać – może ogień zasysał tlen z sali, choć nadal nie widziała żadnego ognia. Może to przerażeni ludzie zużywali więcej powietrza. I jeszcze nacisk ciał na jej klatkę piersiową.
– Trish! Kochanie! – zawołała, ale z jej ust wydobył się tylko szept. W płucach brakowało powietrza.
Gdzie jej córeczka? Ktoś pomagał jej uciekać? Mało prawdopodobne. Wyglądało, że nikt, zupełnie nikt nikomu nie pomagał. Wszystkich opętał zwierzęcy szał. Każdy myślał tylko o sobie. Żeby przeżyć.
Błagam…
Ludzie, do których była przyklejona, nagle się o coś potknęli.
Boże…
Spoglądając w dół, Michelle zdążyła dostrzec leżącą na boku szczupłą, młodą Latynoskę w czerwono-czarnej sukience, z twarzą stężałą w wyrazie cierpienia i grozy. Prawą rękę miała złamaną i wygiętą do tyłu, drugą wyciągała do góry, usiłując chwycić się kieszeni spodni jakiegoś mężczyzny.
Bezradna. Nie potrafiła się podnieść; nikt nie zwracał na nią najmniejszej uwagi, chociaż krzyczała, kiedy deptały po niej kolejne osoby.
Michelle patrzyła prosto w jej oczy, gdy stopa w ciężkim bucie stanęła na gardle kobiety. Mężczyzna próbował tego uniknąć, wołając do ludzi wokół niego:
– Nie, do tyłu, do tyłu!
Ale podobnie jak reszta zupełnie nie panował nad tym, dokąd idzie, jak się porusza, po czym stąpa.
Pod naciskiem jego ciężaru kobieta obróciła głowę jeszcze bardziej na bok i zaczęła gwałtownie dygotać. Kiedy Michelle przepchnięto dalej, oczy Latynoski stały się już szkliste, a spomiędzy jasnoczerwonych warg wysuwał się koniuszek języka.
Michelle Cooper właśnie zobaczyła śmierć człowieka.
Rozległy się nowe komunikaty. Michelle nie słyszała ani słowa. Zresztą one i tak nie miały żadnego znaczenia. Absolutnie nad niczym nie panowała.
Trish, modliła się w duchu, utrzymaj się na nogach. Nie padaj. Błagam…
Kiedy skłębiona masa ludzi przypłynęła bliżej wyjść ewakuacyjnych, tłum przesuwał się w prawo i Michelle ujrzała resztę klubowej sali.
Jest! Tak, to ona! Córka wciąż trzymała się na nogach, choć też była unieruchomiona przez mur ciał.
– Trish! Trish!
Nie umiała już jednak wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Matka i córka poruszały się w przeciwnych kierunkach.
Michelle zamrugała, próbując usunąć z oczu łzy i pot. Jej grupa znalazła się już trzy metry od drzwi. Za kilka sekund opuści salę. Trish wciąż była w pobliżu kuchni – gdzie, jak przed chwilą powiedział głos w głośnikach, szalał pożar.
– Trish! Tutaj!
Na nic.
I nagle zobaczyła, że mężczyzna obok jej córki zupełnie przestaje nad sobą panować – okłada twarz człowieka tuż przy nim, a potem wspina się na głowy tłumu, jak gdyby w swoim szaleństwie uwierzył, że uda mu się przedrzeć przez sufit. Był potężny, a wśród osób, które wykorzystał jako odskocznię, znalazła się Trish, lżejsza od niego o pięćdziesiąt kilogramów. Michelle widziała, jak jej córka otwiera usta, by wrzasnąć, i po chwili, przygnieciona jego ciężarem, znika pod rozszalałym ludzkim morzem.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI