- W empik go
Panna de Scudéry. Opowiadanie z czasów Ludwika XIV. Das Fräulein von Scuderi. Erzählung aus dem Zeitalter Ludwig des Vierzehnten. Mademoiselle de Scudéry. Chronique du règne de Louis XIV - ebook
Panna de Scudéry. Opowiadanie z czasów Ludwika XIV. Das Fräulein von Scuderi. Erzählung aus dem Zeitalter Ludwig des Vierzehnten. Mademoiselle de Scudéry. Chronique du règne de Louis XIV - ebook
Ernst Theodor Amadeus Hoffmann: Panna de Scudéry. Opowiadanie z czasów Ludwika XIV. Das Fräulein von Scuderi. Erzählung aus dem Zeitalter Ludwig des Vierzehnten. Mademoiselle de Scudéry. Chronique du règne de Louis XIV. Edycja trójjęzyczna: polskaa, niemiecka i francuska.
Akcja książki umiejscowiona jest w Paryżu w roku 1680. 73-letnia panna de Scudery jest poważaną pisarką, zna też osobiście króla Ludwika XIV. W tym czasie w Paryżu ma miejsce seria morderstw, a ofiary uśmiercane są poprzez pchnięcie sztyletem prosto w serce. Wszystkie morderstwa są popełniane według tej samej zasady. Ofiarami są zawsze mężczyźni pochodzenia szlacheckiego, będący w drodze do ich ukochanych i podążający z prezentem w postaci biżuterii. We wszystkich przypadkach klejnoty znikają bez śladu. Mieszkańcy żądają więc interwencji i znalezienia mordercy... (http://pl.wikipedia.org/wiki/Panna_de_Scudery)
Hoffmanns Novelle spielt im Jahre 1680. Das 73-jährige Fräulein von Scuderi ist eine angesehene Hofdichterin am Hof von König Ludwig XIV. Zu dieser Zeit geschehen in Paris viele Morde, deren Opfer durch einen Dolchstich mitten ins Herz getötet werden. Alle folgen dem gleichen Prinzip: Immer sind die Opfer adlige Männer, die mit einem Schmuckgeschenk auf dem Weg zu ihrer Geliebten sind, und immer wird dieses Schmuckstück gestohlen. Man wendet sich nun hilfesuchend an den König. Dieser berät sich mit Fräulein von Scuderi. Sie quittiert die Angelegenheit leichthin mit dem Bonmot „Un amant qui craint les voleurs, n’est point digne d’amour“ („Ein Liebhaber, der Diebe fürchtet, ist der Liebe nicht würdig“), was den amüsierten König veranlasst, die Ermittlungen nicht weiter zu verschärfen... (http://de.wikipedia.org/wiki/Das_Fräulein_von_Scuderi)
L'édition de 1819 reçoit aussitôt un accueil très favorable, tant de la part de la critique que du public, permettant à Hoffman de devenir un auteur populaire et bien payé1. La nouvelle est, encore aujourd'hui, considérée comme l'une des meilleures de l'auteur, non seulement du fait de son intrigue pleine de tension dramatique, de sa description de la vie, des lieux et des gens du Paris de la fin du XVIIe siècle, mais aussi du fait des différents niveaux d'interprétation qu'elle permet... (http://fr.wikipedia.org/wiki/Das_Fräulein_von_Scuderi)
Kategoria: | Francuski |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-260-8 |
Rozmiar pliku: | 948 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W małym dworku przy ulicy Saint Honoré mieszkała panna Magdalena de Scudéry, znana autorka zgrabnych utworów poetyckich, ulubienica Ludwika XIV i pani de Maintenon.
Pewnego dnia późno w nocy – było to w jesieni roku – zaczął ktoś silnie i gwałtownie kołatać do drzwi dworku, tak że cała sień rozbrzmiewała głośnym echom. Baptysta, który w małym gospodarstwie panny de Scudéry piastował godność kucharza a zarazem służącego i odźwiernego, wyjechał za zezwoleniem pani na wieś, na ślub siostry, w domu wiec czuwała tylko pokojówka, imieniem Martiniere. Słyszała ona powtarzające się kołatanie i przypomniała sobie, że Baptysta wyjechał i że obie z panią zostały same, bez niczyjej opieki. Wszystkie zbrodnie, włamania, kradzieże i morderstwa, zdarzające się wówczas tak często w Paryżu, stanęły jej nagle żywo przed oczyma i była niemal pewna, że banda rabusiów, dowiedziawszy się o osamotnieniu domu, czeka przed bramą i zamierza napaść na znajdujące się wewnątrz kobiety. Dlatego też strwożona i drżąca nie opuszczała swego pokoiku, złorzecząc Baptyście i ślubowi jego siostry.
Tymczasem kołatanie nie ustawało, a chwilami zdawało się jej, że słyszy głos jakiś, wołający wśród łomotu:
– Otwórzcie, na miłość boską, otwórzcie przecie!
Wreszcie, coraz bardziej drżąc ze strachu, chwyciła szybko lichtarz z płonącą świecą i wybiegła do sieni. Tutaj słyszała już wyraźnie głos pukającego:
– Otwórzcie, na miłość boską!
„Tak chyba nie przemawia żaden opryszek – pomyślała – któż wie, czy jakiś prześladowany człowiek nie szuka opieki u mojej pani, znanej z tylu dobrodziejstw. Ale ostrożność nie zawadzi nigdy”.
Otworzyła okno i zapytała, kto dobija się do bramy o tak późnej godzinie i budzi wszystkich ze snu. Mówiła to głosem głębokim, aby jak najbardziej był podobny do męskiego. W blaskach promieni księżyca, które właśnie przedarły się przez czarne chmury, spostrzegła wysoką postać, owiniętą w jasnoszary płaszcz, w dużym kapeluszu, naciśniętym głęboko na oczy.
– Baptysto, Klaudiuszu, Piotrze – zawołała głośno, aby stojący na dole mógł usłyszeć – wstańcie no i zobaczcie, co to za nicpoń chce nam rozbić bramę!
Z dołu odpowiedział jej łagodny, jękliwy głos:
– Ach, panno Martiniere, wiem przecie, że to ty jesteś, chociaż starasz się, pani, głos zmienić. Wiem także, że Baptysta pojechał na wieś i że jesteś w domu sama z panią. Ale otwórz spokojnie, nie bój się niczego! Muszę koniecznie pomówić z twoją panią, i to jeszcze w tej chwili!
– Cóż pan sobie myślisz? – odpowiedziała Martiniere – chcesz pan mówić z moją panią w nocy, o tej godzinie? Czyż nie wiesz, że już dawno śpi, a ja za żadną cenę nie zbudzę jej z pierwszej słodkiej drzemki, której w tym wieku tak potrzebuje?
– Wiem, że twoja pani – mówił stojący na dole – dopiero przed chwilą odłożyła rękopis swego romansu Clelia, nad którym teraz gorliwie pracuje, i zapewne pisze jeszcze ostatnie wiersze, aby je jutro odczytać markizie de Maintenon. Zaklinam cię, panno Martiniere, miej litość nade mną i otwórz drzwi. Wiedz, że chodzi o to, aby nieszczęśliwego człowieka uratować od zguby, wiedz, że honor, wolność, a nawet życie jego zawisły od chwili, kiedy pomówię z twoją panią. Pomyśl tylko, że pani wieczyście pogniewałaby się na ciebie, gdyby się dowiedziała, że odpędziłaś nielitościwie od drzwi nieszczęśliwca, który przyszedł błagać ją o pomoc.
– Ale czemu chcesz pan z nią mówić o tak niezwykłej porze? Przyjdź, jutro we właściwej godzinie! – odpowiedziała.
– Czyż los, który spada, niszcząc jak piorun, troszczy się o czas i godzinę? Czy można odwłóczyć pomoc, gdy każda chwila jest droga? Otwórz drzwi! Nie obawiaj się biedaka, który opuszczony przez cały świat, prześladowany, przygnieciony niezmiernym nieszczęściem pragnie błagać twą panią o ratunek w grożącym niebezpieczeństwie!
Martiniere usłyszała, że stojący na dole westchnął i zaszlochał mówiąc te słowa, przy tym głos jego łagodny i młodzieńczy poruszył głęboko jej serce. Nie namyślając się dłużej, przyniosła klucze.
Skoro tylko drzwi otworzyła, nieznajomy, owinięty szczelnie w płaszcz, wtargnął do wnętrza domu i idąc przodem przez sień, krzyczał dzikim głosem:
– Prowadź mnie do pani!
Przerażona Martiniere podniosła w górę świecznik, a wtedy blask światła padł na trupiobladą, strasznie wykrzywioną twarz młodzieńca Omal też nie upadła na ziemię ze strachu, gdy mężczyzna rozsunął płaszcz, a za pasem ukazała się błyszcząca rękojeść sztyletu.
Spojrzał na nią iskrzącymi oczyma i krzyknął jeszcze bardziej dziko:
– Prowadź mnie do pani, powiadam ci!
Martiniere nie wątpiła już, że pani jej grozi wielkie niebezpieczeństwo. Miłość dc ukochanej opiekunki, którą uwielbiała jak własną matkę, zapłonęła silniej w jej sercu i wznieciła w niej dziwną odwagę, jakiej sama nie spodziewała się po sobie. Zamknęła prędko drzwi swego pokoiku, stojące dotąd otworem, i zastąpiła drogę nieznajomemu.
– W istocie – rzekła pewnie i stanowczo – pańskie szalone zachowanie tutaj źle się godzi z płaczliwymi słowami, jakich używałeś pan stojąc przed domem, a którymi w bardzo niewłaściwej chwili, jak mi się teraz zdaje, obudziłaś moją litość. Z moją panią nie powinieneś pan i nie będziesz mówić. Jeśli nic złego nie zamierzasz uczynić, nie powinieneś się obawiać światła dziennego, przyjdź więc jutro i przedstaw swą prośbę! Teraz wynoś się pan z domu!
Nieznajomy wydał głuche westchnienie, spojrzał błędnie strasznym wzrokiem na dziewczyną i położył rękę na sztylecie. Martiniere w milczeniu Bogu poleciła swoją duszę, ale stała odważnie i patrzyła mu śmiało w oczy, przytrzymując silnie drzwi, przez które musiałby przejść, aby się dostać do jej pani.
– Puść mnie do pani, mówię ci! – krzyknął nieznajomy raz jeszcze.
– Rób, pan, co ci się podoba – odparła Marti
niere – ja stąd nie ustąpię. Dokończ dzieła, które rozpocząłeś! I ciebie spotka haniebna śmierć na placu de la Greve, jak twoich nędznych kompanów!
– Ha! – krzyknął nieznajomy – masz słuszność, Martiniere, wyglądam jak rabuś, uzbrojony jestem jak morderca, ale moich kompanów nie spotkała jeszcze kara, nie są ukarani!
Mówiąc to, spojrzał groźnie na śmiertelnie przerażoną dziewczynę i wyciągnął sztylet.
– Boże! – krzyknęła, wyczekując śmiertelnego ciosu.
W tej samej chwili rozległ się na ulicy szczęk oręża i tętent koni.
– Maréchaussée! ... Maréchaussée! ... Policja, na pomoc! Na pomoc! – krzyknęła Martiniere.
– Straszna kobieto, pragniesz mojej zguby! Teraz wszystko stracone, wszystko stracone! Weź, weź to! Daj to swej pani dzisiaj, jutro, kiedy ci się podoba! – Mrucząc cicho te słowa, nieznajomy wyrwał świecznik z rąk dziewczyny, zgasił świecę i wcisnął jej w ręce małą szkatułkę.
– Na zbawienie duszy zaklinam cię, oddaj swej pani tę szkatułkę! – zawołał raz jeszcze i wybiegł z domu.
Martiniere upadła na ziemię. Po chwili podniosła się z trudem, po omacku, w ciemności poszła do swego pokoju i wyczerpana, niezdolna z siebie głosu wydobyć, upadła na krzesło. Usłyszała teraz brzęk kluczy, które pozostawiła w bramie domu. Ktoś zamknął bramę; ciche, niepewne kroki zbliżały się do jej pokoju. Przykuta trwogą do miejsca, nie mając siły się poruszyć, oczekiwała najstraszniejszych rzeczy, toteż serce jej rozradowało się szczerze, skoro drzwi się rozwarły i przy blasku lampy od pierwszego wejrzenia poznała poczciwego Baptystę.
Był blady jak trup i przerażony.
– Na wszystkie świętości, mów, Martiniere, co się tutaj działo! Ach ta trwoga, ta trwoga! Nie wiem, co mi się stało, ale wczoraj wieczorem coś pchało mnie tutaj z wesela z nieprzepartą siłą. Nareszcie przybywam na tą ulicę. Martiniere, myślę, nie śpi twardo, usłyszy, gdy lekko zapukam do bramy, i otworzy. Wtem spotykam silny patrol konnych, pieszych, zbrojnych od stóp do głów, którzy zatrzymują mnie i nie chcą wypuścić. Na szczęście był między nimi Desgrais, porucznik konnej policji. Zna mnie dobrze, więc kiedy mi podsunęli pod nos latarnię, mówi do mnie: „Ej, Baptysto; skądże wracasz tak późno? Powinieneś siedzieć w domu i pilnować. Tu nie jest bezpiecznie, jeszcze dziś w nocy czeka nas niezwykły połów”. Nie uwierzysz, Martiniere, jakie wrażenie wywarły na mnie te słowa. A gdy wchodzę na próg, wypada z domu jakiś zakapturzony człowiek z błyszczącym sztyletem w ręce i pędzi przed siebie – dom otwarty, klucze w zamku – mów, co to wszystko znaczy!
Martiniere, ochłonąwszy z trwogi, opowiedziała wszystko, co zaszło. Oboje zeszli do sieni i znaleźli na podłodze świecznik, porzucony tam przez nieznajomego podczas ucieczki
– Nie ma wątpliwości – rzekł Baptysta – że on chciał obrabować albo zamordować naszą panią. Jak mi opowiadałaś, wiedział o tym, że jesteście same w domu, co więcej, wiedział, że pani nie śpi jeszcze, że pisze. Był to z pewnością jeden z najgorszych łotrów i opryszków, którzy wdzierają się do wnętrza domu i podstępnie badają pierwej wszystko, co im może ułatwić wykonanie ich szatańskich zamysłów. A tą małą szkatułkę najlepiej wrzucić do Sekwany, ! to w najgłębszym miejscu. Któż może wiedzieć, czy jakiś przeklęty zbrodniarz nie czyha na życie naszej pani. Kto wie. czy pani, otworzywszy szkatułkę, nie padnie trupem, jak niedawno stary markiz de Tournay, gdy otworzył list otrzymany od nieznajomego.
Po długiej naradzie postanowili wreszcie wierni służący opowiedzieć nazajutrz wszystko swej pani. i wręczyć jej tajemniczą szkatułkę, aby ją z należytą ostrożnością otworzyć. Oboje rozważali dokładnie wszystkie szczegóły pojawienia się podejrzanego nieznajomego i nabrali przekonania, że wchodzi tu w grę jakaś szczególna tajemnica, której nie mogą rozstrzygać na własną odpowiedzialność, lecz muszą pozostawić swej pani do osądzenia.
Obawy Baptysty nie były bezpodstawne. Właśnie wówczas Paryż był widownią najstraszniejszych występków, właśnie wówczas szatańskie wymysły piekła dostarczały najłatwiejszych środków zbrodni.
Aptekarz niemiecki Glaser, najlepszy chemik owych czasów, oddawał się, jak to czyniło wtedy wielu przedstawicieli tej gałęzi wiedzy, badaniom alchemicznym. Celem ich było odkrycie kamienia filozoficznego. W badaniach tych dopomagał mu Włoch nazwiskiem Exili. Dla niego sztuka robienia złota była tylko pozorem. W zupełnie innym celu pragnął on wyuczyć się mieszania, gotowania i skraplania trujących pierwiastków, po których oczekiwał mocy uzdrawiania. Po pewnym czasie udało mu się przyrządzić jedną z tych trucizn bez woni i smaku, które zabijając albo od razu, albo powoli, nie pozostawiają żadnych śladów w ciele człowieka i wprowadzają w błąd sztukę i wiedzę lekarską, tak że lekarze, nie przeczuwając otrucia, muszą przypisać śmierć naturalnym przyczynom. Aczkolwiek Exili zabierał się bardzo ostrożnie do dzieła, został oskarżony o sprzedawanie trucizn i przewieziony do Bastylii. W tej samej celi zamknięto wkrótce potem kapitana Godin de Sainte Croix, który przez długi czas pozostawał w bliższych stosunkach z markizą de Brinvilliers, co sprowadziło hańbę na cały ród i w końcu, ponieważ markiz nie reagował na występki swej małżonki, skłoniło jej ojca Dreux d'Aubraya, komendanta Paryża, chcącego rozdzielić występną parę, do wydania rozkazu uwięzienia kapitana. Namiętny, bez charakteru, udający pobożność, a skłonny od młodości do wszelakich występków, zazdrosny i mściwy kapitan nie mógł niczego bardziej pragnąć niż zdobycia tajemnic współwięźnia, dawałyby mu one moc zgładzenia wszystkich wrogów. Toteż został najgorliwszym uczniem Exiliego i wkrótce dorównał mistrzowi, tak że wypuszczony z Bastylii mógł rozpocząć pracę na własną rękę.
Markiza de Brinvilliers była kobietą zwyrodniałą, Sainie Croix zrobił z niej potwora. Nakłonił ją najpierw do otrucia jej własnego ojca, u którego mieszkała, pielęgnując go z bezwstydną obłudą, petem obu braci, a wreszcie siostry. Ojca – przez zemstę, resztę rodziny – celem zyskania olbrzymiego spadku. Historia wielu trucicieli jest strasznym” dowodem, że podobne zbrodnie stają się powoli nieprzepartą namiętnością. Bez żadnego celu, dla prostej przyjemności, tak jak chemik dla rozrywki wykonuje doświadczenia, mordują truciciele ludzi, których życie lub śmierć są im zupełnie obojętne. Nagła śmierć wielu ubogich w HôtelDieu wzbudziła później podejrzenie, że chleb, który markiza de Brinvilliers rozdawała tam co tydzień żebrakom, aby uchodzić za wzór pobożności i dobroczynności, był zatruty. Pewne jest, że zatruwała pasztety z gołębi, którymi częstowała swych gości. Chevalier du Guet i kilka innych osób padło ofiarą tych szatańskich biesiad. Sainte Croix, jego pomocnik la Chaussée i markiza de Brinvilliers umieli przez długi czas swoje potworne występki osłaniać nieprzejrzaną tajemnicą, lecz jakaż najstraszniejsza zbrodnia może się ukryć, gdy wieczna potęga niebios już na ziemi postanowiła ukarać zbrodniarzy?
Trucizny przyrządzane przez kawalera Sainte Croix były tak straszne, że gdy proszek nie był szczelnie zamknięty (paryżanie nazywali go poudre de succession, proszek spadkowy), wystarczył jeden wdech, aby paść trupem na miejscu.Das Fräulein von Scuderi
In der Straße St. Honoré war das kleine Haus gelegen, welches Magdaleine von Scuderi, bekannt durch ihre anmutigen Verse, durch die Gunst Ludwig des XIV. und der Maintenon, bewohnte.
Spät um Mitternacht – es mochte im Herbste des Jahres 1680 sein – wurde an dieses Haus hart und heftig angeschlagen, daß es im ganzen Flur laut widerhallte. – Baptiste, der in des Fräuleins kleinem Haushalt Koch, Bedienten und Türsteher zugleich vorstellte, war mit Erlaubnis seiner Herrschaft über Land gegangen zur Hochzeit seiner Schwester, und so kam es, daß die Martiniere, des Fräuleins Kammerfrau, allein im Hause noch wachte. Sie hörte die wiederholten Schläge, es fiel ihr ein, daß Baptiste fortgegangen und sie mit dem Fräulein ohne weitern Schutz im Hause geblieben sei; aller Frevel von Einbruch, Diebstahl und Mord, wie er jemals in Paris verübt worden, kam ihr in den Sinn, es wurde ihr gewiß, daß irgendein Haufen Meuter, von der Einsamkeit des Hauses unterrichtet, da draußen tobe und, eingelassen, ein böses Vorhaben gegen die Herrschaft ausführen wolle, und so blieb sie in ihrem Zimmer, zitternd und zagend und den Baptiste verwünschend samt seiner Schwester Hochzeit. Unterdessen donnerten die Schläge immer fort, und es war ihr, als rufe eine Stimme dazwischen ˝So macht doch nur auf um Christus willen, so macht doch nur auf!˝ Endlich in steigender Angst ergriff die Martiniere schnell den Leuchter mit der brennenden Kerze und rannte hinaus auf den Flur; da vernahm sie ganz deutlich die Stimme des Anpochenden: ˝Um Christus willen, so macht doch nur auf!˝ ˝In der Tat˝, dachte die Martiniere, ˝so spricht doch wohl kein Räuber; wer weiß, ob nicht gar ein Verfolgter Zuflucht sucht bei meiner Herrschaft, die ja geneigt ist zu jeder Wohltat. Aber laßt uns vorsichtig sein!˝ – Sie öffnete ein Fenster und rief hinab, wer denn da unten in später Nacht so an der Haustür tobe und alles aus dem Schlafe wecke, indem sie ihrer tiefen Stimme so viel Männliches zu geben sich bemühte als nur möglich. In dem Schimmer der Mondesstrahlen, die eben durch die finstern Wolken brachen, gewahrte sie eine lange, in einen hellgrauen Mantel gewickelte Gestalt, die den breiten Hut tief in die Augen gedrückt hatte. Sie rief nun mit lauter Stimme, so, daß es der unten vernehmen konnte: ˝Baptiste, Claude, Pierre, steht auf und seht einmal zu, welcher Taugenichts uns das Haus einschlagen will!˝ Da sprach es aber mit sanfter, beinahe klagender Stimme von unten herauf: ˝Ach! la Martiniere, ich weiß ja, daß Ihr es seid, liebe Frau, so sehr Ihr Eure Stimme zu verstellen trachtet, ich weiß ja, daß Baptiste über Land gegangen ist und Ihr mit Eurer Herrschaft allein im Hause seid. Macht mir nur getrost auf, befürchtet nichts. Ich muß durchaus mit Eurem Fräulein sprechen, noch in dieser Minute.˝ ˝Wo denkt Ihr hin˝, erwiderte die Martiniere, ˝mein Fräulein wollt Ihr sprechen mitten in der Nacht? Wißt Ihr denn nicht, daß sie längst schläft und daß ich sie um keinen Preis wecken werde aus dem ersten süßesten Schlummer, dessen sie in ihren Jahren wohl bedarf.˝ ˝Ich weiß˝, sprach der Untenstehende, ˝ich weiß, daß Euer Fräulein soeben das Manuskript ihres Romans, 'Clelia' geheißen, an dem sie rastlos arbeitet, beiseite gelegt hat und jetzt noch einige Verse aufschreibt, die sie morgen bei der Marquise de Maintenon vorzulegen gedenkt. Ich beschwöre Euch, Frau Martiniere, habt die Barmherzigkeit und öffnet mir die Türe. Wißt, daß es darauf ankommt, einen Unglücklichen vom Verderben zu retten, wißt, daß Ehre, Freiheit, ja das Leben eines Menschen abhängt von diesem Augenblick, in dem ich Euer Fräulein sprechen muß. Bedenkt, daß Eurer Gebieterin Zorn ewig auf Euch lasten würde, wenn sie erführe, daß Ihr es waret, die den Unglücklichen, welcher kam, ihre Hilfe zu erflehen, hartherzig von der Türe wieset.˝ ˝Aber warum sprecht Ihr denn meines Fräuleins Mitleid an in dieser ungewöhnlichen Stunde, kommt morgen zu guter Zeit wieder˝, so sprach die Martiniere herab; da erwiderte der unten: ˝Kehrt sich denn das Schicksal, wenn es verderbend wie der tötende Blitz einschlägt, an Zeit und Stunde? Darf, wenn nur ein Augenblick Rettung noch möglich ist, die Hilfe aufgeschoben werden? Öffnet mir die Türe, fürchtet doch nur nichts von einem Elenden, der schutzlos, verlassen von aller Welt, verfolgt, bedrängt von einem ungeheuern Geschick, Euer Fräulein um Rettung anflehen will aus drohender Gefahr!˝ Die Martiniere vernahm, wie der Untenstehende bei diesen Worten vor tiefem Schmerz stöhnte und schluchzte; dabei war der Ton von seiner Stimme der eines Jünglings, sanft und eindringend tief in die Brust. Sie fühlte sich im Innersten bewegt, ohne sich weiter lange zu besinnen, holte sie die Schlüssel herbei.Mademoiselle de Scudéry
C’était dans la rue Saint-Honoré qu’était située la petite maison habitée par Madeleine de Scudéry, mise en réputation par ses vers gracieux, et la faveur de Louis XIV et de la Maintenon.
À l’heure de minuit, – ce pouvait être dans l’automne de l’an 1680, – on frappa tout à coup à la porte de cette maison et si rudement que tout l’édifice en retentit. Baptiste, qui, dans le petit ménage de la demoiselle, remplissait le triple office de cuisinier, de valet de chambre et de portier, était allé à la campagne pour assister à la noce de sa sœur, avec la permission de sa maîtresse; il ne restait plus dans la maison que la femme de chambre, nommée La Martinière, qui n’était pas encore couchée. Au bruit de ces coups répétés, elle se souvint que l’absence de Baptiste la laissait avec sa maîtresse privée de tout secours, et mille images de vol, de meurtre, la pensée de tous les attentats qui se commettaient alors dans Paris, vinrent assaillir son esprit. Elle se persuada que c’était une troupe de malfaiteurs, informés de la solitude du logis, qui frappaient à la porte, prêts à exécuter, si on la leur ouvrait, quelque mauvais dessein sur sa maîtresse, et, toute tremblante de peur, elle restait immobile dans sa chambre, en maudissant Baptiste et la noce de sa sœur.
Cependant on continuait à frapper avec violence, et elle crut entendre une voix crier en même temps: «Mais ouvrez donc, au nom de Jésus! mais ouvrez donc!» – Enfin, au comble de l’effroi, La Martinière saisit un flambeau allumé et se précipita dans le vestibule. Alors elle entendit bien distinctement répéter ces mots: «Au nom de Jésus, ouvrez! ouvrez donc! – Au fait, se dit La Martinière, ce n’est pas ainsi que s’exprime un voleur. Qui sait? c’est peut-être un homme poursuivi qui vient demander un refuge à ma maîtresse, dont le caractère généreux est si notoire. Mais soyons prudente!» Elle ouvrit une fenêtre, et, en cherchant à grossir sa petite voix de l’accent le plus mâle possible, elle demanda qui faisait à la porte un pareil vacarme, à cette heure indue. À la lueur d’un rayon de la lune qui perçait en ce moment à travers les nuages sombres, elle distingua une longue figure enveloppée d’un manteau gris-clair, avec un large chapeau rabattu sur son front. Alors elle cria assez fort pour que l’individu de la rue pût l’entendre: «Baptiste! Pierre! Claude! sus! levez-vous, et voyez un peu quel vaurien travaille ici à démolir la maison!»
Mais une voix douce et presque plaintive lui répondit d’en bas: «La Martinière! eh, je sais que c’est vous, chère dame, malgré vos efforts pour contrefaire votre voix, je sais aussi que Baptiste est absent et que vous êtes seule dans la maison avec votre maîtresse; ouvrez-moi hardiment, ne craignez rien: il faut absolument que je parle à votre demoiselle à l’instant même.
– Y pensez-vous? répliqua La Martinière, vous voulez parler à mademoiselle au milieu de la nuit? Ne devinez-vous pas qu’elle dort depuis longtemps, et que, pour rien au monde, je ne voudrais la réveiller de son premier sommeil, ce sommeil si salutaire dont elle a tant besoin à son âge. – Je sais, dit l’étranger, que votre maîtresse vient de mettre de côté le manuscrit de son roman de Clélie, dont elle s’occupe assidûment, et qu’elle écrit encore à présent des vers qu’elle compte lire demain à la marquise de Maintenon. Je vous en conjure, dame Martinière, par pitié, ouvrez-moi la porte. Apprenez qu’il s’agit de sauver un malheureux de sa ruine, apprenez que l’honneur, la liberté, même la vie d’un homme dépendent de cette minute, et de l’entretien que je dois avoir avec votre demoiselle. Songez que votre maîtresse vous en voudrait éternellement en apprenant que vous auriez chassé durement du seuil de sa demeure un infortuné venu pour implorer son assistance. – Mais, dit La Martinière, pourquoi venez-vous réclamer l’assistance de ma maîtresse à cette heure indue? Revenez demain dans un moment plus convenable.»
L’étranger répliqua vivement: «Le destin s’inquiète-t-il du moment et de l’heure quand il frappe ses coups désastreux, prompt et mortel comme la foudre? le secours se peut-il différer, quand il ne reste qu’un seul instant propice au salut? De grâce, ouvrez-moi donc: ne craignez rien d’un malheureux dépourvu de tout, abandonné de chacun, poursuivi, persécuté par une destinée affreuse, et qui vient recourir à votre maîtresse pour qu’elle le sauve du plus pressant danger!»
La Martinière entendit l’étranger soupirer et gémir en disant ces mots; d’ailleurs il avait le son de la voix d’un jeune homme, douce et pénétrant jusqu’au fond du cœur. Elle se sentit vivement émue, et, sans réfléchir davantage, elle alla chercher les clés.
À peine la porte fut-elle ouverte, que l’individu au manteau se précipita dans la maison impétueusement, et dit à La Martinière d’une voix farouche, en passant devant elle: «Conduisez-moi près de votre maîtresse!» La Martinière effrayée souleva son flambeau dont la lumière éclaira un visage de jeune homme d’une pâleur mortelle et horriblement décomposé. Mais elle fut sur le point de défaillir de peur, quand l’individu ayant ouvert son manteau, elle vit la poignée d’un stylet luire à sa ceinture; il lui lança en même temps un regard éclatant, et s’écria plus violemment encore: «Conduisez-moi près de votre maîtresse, vous dis-je!»Tekst polski wg edycji:
Ernst T. A. Hoffmann (1776-1822)
Panna de Scudéry. Opowiadanie z czasów Ludwika XIV
http://www.pbi.edu.pl/book_reader.php?p=5774&s=1
Tekst niemiecki wg edycji:
Ernst T. A. Hoffmann (1776-1822)
Des Vetters Eckfenster. Erzählung
Projekt Gutenberg-DE - SPIEGEL ONLINE:
http://gutenberg.spiegel.de/buch/3084/1
http://literaturlexikon.uni-saarland.de/index.php?id=2802
Tekst francuski wg edycji:
E. T. A. Hoffmann
Mademoiselle de Scudéry. Chronique du règne de Louis XIV
1818
Traduit par Henry Egmont.
http://fr.wikisource.org/wiki/Mademoiselle_de_Scud%C3%A9ry