- promocja
- W empik go
Panna Nikt Tom I - ebook
Panna Nikt Tom I - ebook
W wynajmowanym na doby warszawskim mieszkaniu, zostaje znalezione zmasakrowane ciało mężczyzny – ma wydłubane oczy, obcięty język i narządy płciowe. Na miejsce zbrodni przyjeżdża policja oraz śledczy: doświadczony Jerzy Batorski i zdolna nowicjuszka Kinga Wysocka z Warszawskiego Archiwum X. Na ścianie znajduje się rozmazany krwią charakterystyczny podpis: „Panna Nikt” – Czyżby należał do nieuchwytnej od lat seryjnej morderczyni – okrzykniętej przez media „polską modliszką”? W mieszkaniu Batorski i Wysocka zbierają tropy, a gdy mają już wychodzić, okazuje się, że tragicznie okaleczony mężczyzna wciąż żyje… Jedynymi osobami, które znają tożsamość modliszki, to umierający mężczyzna i jego zaginiony brat.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
OSTRZEŻENIE!
Niniejsza książka to powieść kryminalna stanowiąca fikcję literacką. Tekst nie ma nic wspólnego z prawdą. Opisane historie nie miały miejsca.
Zbieżność imion, nazwisk, jak również nazw ulic oraz wszystkie wymienione miejscowości, są przypadkowe.
Książka jest przeznaczona dla czytelników pełnoletnich ze względu na wulgarny język, motywy gwałtu, wykorzystywanie seksualne dzieci, alkohol i handel ludźmi.
Ze względu na brutalną treść, książka jest przeznaczona dla czytelników o mocnych nerwach.
Prolog
„Za pomocą zapachu można powrócić do przeszłości. Przypomnieć sobie wymazane z pamięci obrazy i przywołać zapomniane dzieciństwo…”
- Autorka Książki.
Zapach śmierdzącego i niemytego męskiego członka, utrzymuje się na ustach przez długi czas. Niczym stara puszka szprotek, zalegająca i zapomniana w lodówce… Nawet mycie z użyciem mydła i intensywne szorowanie, na nic się nie zdadzą. Ludzkie ciało jest obrzydliwe. Czuję do niego wstręt. Brzydzę się nawet samej siebie.
Zastanawiasz się, skąd o tym wszystkim wiem? Po co o tym myślę i dlaczego Ci o tym mówię?
– Nazywam się…
Albo wiesz co, nie będę Cię zanudzać. Nie zdradzę Ci mojego imienia. Nie muszę przecież. Możesz sobie coś wymyślić, nazwać mnie, jak chcesz. Nadaj mi jakiekolwiek imię. Zosia, Gosia, czy inna Małgosia. – Mam to gdzieś nawet, jeśli nic Ci nie przyszło do głowy! – A wiesz, dlaczego? Bo od narodzin nie było mi dane posiadanie normalnego życia, a co dopiero pieprzonego imienia! Przez lata nadawano mi liczne przezwiska i już sama nie wiem, jak siebie samą określić. W każdym razie moje imię i tak nic nie zmieni w tej historii, nie zaćmi tych wszystkich brutalnych wspomnień, na które od dziecka nie zasłużyłam! – Tak twierdzą moi lekarze… – Chuja się znają. Banda pojebów w białych fartuchach, która udaje, że stara się mi pomóc. – Ale jak można pomóc komuś, kto przez lata tak bardzo cierpiał? Co niby zrobią, cofną czas? Za pomocą czarodziejskich tabletek, wymarzą z mojej pamięci obrazy, dźwięki i zapachy, które przeniknęły w głąb mnie, zatapiając się w mojej własnej krwi? Czy da się zapomnieć traumę? – NIE!
Nikt nie posiada takiej mocy. I nie chodzi mi o sam ból i cielesne tortury. Do tego można się przyzwyczaić. – Nie wierzysz mi?! Wiesz co? Powiem Ci, że ból tak naprawdę najmniej boli. Nie, nie, nie…, to nie żaden absurd. Serio! Dużo gorszy jest permanentny strach, niepewność i czekanie, a właściwie wyczekiwanie... Ta chora niepewność oraz brak nadziei – bo kiedyś i ona się kończy.
Moja dusza została śmiertelnie postrzelona. Umieram z każdą sekundą. Leje się ze mnie krew wymieszana ze łzami… Wykrwawiam się, ale nikogo to nie obchodzi. Życie ulatuje ze mnie niewiarygodnie szybko, za szybko…
Ale czyże jest życie? Co to oznacza? Czy życie kiedykolwiek było w mojej duszyczce? Nie pozwolono jej na to by się przestała bać i raz tylko… ten jedyny raz uśmiechnęła. Zamiast pieszczoty słońca w lecie, dotykały jej twarzy brudne łapy. Zamiast smaku cukierków, były własne wymiociny. Co może mi przynieść ukojenie? – Medytacja? Przepracowanie tego bagna od początku?! Hipnoza? – Chyba jedynie po to, aby o tym już nigdy nie zapomnieć.
– A może Ty zostaniesz moim przyjacielem? – Mogę się tak do Ciebie zwracać „przyjacielu”. Czy zechcesz towarzyszyć mi w mojej ostatniej spowiedzi? Nic nie. musisz mówić, wystarczy, że posłuchasz. – Tak? – Zgadzasz się! Dziękuję…
W takim razie zacznijmy. Była sobie raz mała dziewczynka, która miała na imię… – tutaj wstaw to imię, które chcesz. Jej życie od początku było cholernie ciężkie. Wiesz co to jest „okno życia”? To takie miejsce, gdzie można wyrzucić noworodka, jak się go nie chce. Nie trzeba się z niczego tłumaczyć i podawać powodów swojej decyzji. Nie mniej, gdy ktoś zdecyduje się na coś takiego, automatycznie zrzeka się praw do tego dziecka. Ja byłam jednym z tych „uratowanych” maleństw, których matka dała szanse i nie wyjebała od razu śmietnik. – Dobra a teraz opowiem Ci co nieco… Pierwsze okno życia powstało w 1198 roku w Rzymie i to z inicjatywy ówczesnego papiarza! Według legendy, Innocentemu III co noc śniły mu się utopione noworodki. Ten koszmar, nie dawał mu spokoju, aż w końcu postanowił wybudować nad rzeką szpital i ośrodek opieki nad niechcianymi dziećmi. Później pomysł przejęła cała Europa i Świat. W Krakowie taka inicjatywa została przyjęta już w XIII wieku, a to najstarsze okno życia – wtedy miało inną nazwę – funkcjonuje do dziś.
Nawet pisano o mnie w gazetach, bo dość rzadko rozbrzmiewa dzwonek w oknie życia. – Fajnie, co nie? – Łatwiej jest pozbyć się noworodka w inny i znacznie mniej humanitarny sposób. Mieć pewność, że zostanie się anonimowym. Mówi się w końcu tak niewiele o szoku po porodowym… W każdym razie mnie się udało przeżyć. Moja matka wariatka, nie ubiła mnie, nie utopiła i nie zawinęła w plastikowy worek. Była na tyle wyrozumiała i odważna, że po prostu zostawiła mnie u sióstr zakonnych. Procedury adopcyjne w tym przy przypadku są dość sprawne, ponieważ oddano mnie do nowego domu po kilku tygodniach. Trafiłam w ręce ludzi, którzy marzyli o posiadaniu dzieci, ale nie mogli ich sobie sami zmajstrować. Matka natura potrafi płatać figle, czyż nie? – Jak to jest, że ludzie, którzy są kochający, mają kasę i znakomite warunki nie mogą mieć własnych dzieci, a tacy patologiczni głupcy, których rozum można mierzyć w ziarenkach piasku, co roku witają proroka? – Czyż to nie igraszki matki natury? Może to ona jest wszystkiemu winna i stawia nas przed dziwnymi próbami? – W każdym razie pewnie zastanawiasz się co z tymi kutasami i torturami? – No tak takie rzeczy są najciekawsze… Rozumiem twoją ciekawość, ale daj mi jeszcze chwilkę. Obiecuję, że będzie warto.
Nie, to nie moi przybrani rodzice mnie krzywdzili. Oni byli całkiem w porządku. Starali się jak mogli, choć w ich oczach nie raz widziałam przerażenie i rozczarowanie. Może nawet na swój sposób mnie kochali, choć pokochanie mnie zapewne nie było łatwe. Od początku byłam trudnym dzieckiem. Podejrzewano u mnie schizofrenię paranoidalną, bo byłam tak nieobliczalna. Opowiadałam dziwne rzeczy. Zmieniałam głosy, a na lekcji rysowałam „nieodpowiednie” rysunki. Pamiętam, że raz nauczycielka pokazała moje dzieło mamie, a ona się popłakała. Szczerze powiedziawszy, nie przypominam sobie, co na nim było. – Ale czy faktycznie był tak fatalny? Doskonale za to pamiętam wszystkie reakcje dorosłych. Te ich spojrzenia wycelowane prosto we mnie. Ich oczy przepełnione rozczarowaniem, aż kipiały ze złości i przeszywały mnie na wskroś jak sztylety.
Później powiedziano moim rodzicom, że mam zaburzenia dysocjacyjne osobowości, czyli krótko mówiąc mnogą osobowość, nad którą nie panuję. To już było zbyt wiele dla moich poczciwych staruszków. Poddali się i powierzyli mój los bandzie idiotów w białych fartuchach. Wydano werdykt: „dziecko problematyczne, zagrażające własnemu zdrowiu i życiu oraz osób trzecich.”. Wszyscy uznali, więc, że tak będzie dla mnie najlepiej. Nie mieli racji. Izolacja tylko pogorszyła mój stan i zaostrzyła lęki. Problem był ze mną taki, że ja sama nie pamiętałam co się ze mną działo. Lekarze nie mogli ustalić, czy to co mnie spotkało faktycznie się wydarzyło. Ja sama nie byłam już kurwa pewna… Wiesz przyjacielu, że po tych lekach które przepisują człowiek się robi jak warzywo. Jest ci wszystko jedno. Nic nie czujesz. Tak mnie nafaszerowali, że nie pamiętam kilka ostatnich lat mojego życia. Kiedy zobaczyłam się w lustrze, nie poznałam odbicia. Jakbym przespała ten czas. Co się ze mną działo?
We śnie miałam wizje w których jestem uwięziona. Nie mogłam się ruszyć. Moje ręce były związane do łóżka. Nogi rozkraczone i również unieruchomione przy pomocy sznura do prania. Nie mogłam krzyczeć ani płakać, choć nigdy nie zakrywał mi ust. Moje usta były ważne. Były potrzebne. Widziałam, że „On”, jeszcze bardziej się na mnie zezłości, jeśli zacznę wołać o pomoc. Nie chciałam go rozgniewać… – Nigdy! – Ale on zawsze się złościł. Pamiętam, że gdy tak leżałam, najbardziej wstydziłam się, że nie mam na sobie majtek i on widzi, no wiesz… „mnie” … Miałam na sobie delikatną koszulkę, taką białą bawełnianą, którą każde dziecko zakładało na lekcję W-Fu.
Za każdym razem robił ze mną coś okropnego. Do tego ten jego smród… Zabronił mi mówić o tym wszystkim. Z resztą komu miałam powiedzieć? Wstydziłam się opowiadać o takich rzeczach, które są zarezerwowane tylko dla dorosłych. Miałam do cholery jedenaście lat. – Ale wiesz co? Już się nie boję i nie będę milczeć, bo mam Ciebie! Powiedz mi mój przyjacielu, co zrobiłbyś na moim miejscu? Co przyniosłoby Ci ulgę i pozwoliło żyć dalej? Powiedz proszę! – Nie wiesz?
Dla mnie jednym lekarstwem jest zemsta.
***
Rozdział 1
"KINGA"
Jest listopadowa noc. Warszawska zabudowa jest przemoczona. Budynki wyglądają, jakby były pokryte lśniącym lukrem. Od wielu dni, nieustannie leje deszcz. Pogoda z jakiegoś powodu wściekła się na mieszkańców stolicy. – _Azjatycki tajfun!_ – Wybrzmiały pierwsze komentarze. Nikt od dawna nie przypominał sobie takiego urwania chmury. Niestety, to jeszcze nie był koniec kataklizmu. Opady przyniosły ze sobą grad wielkości orzechów włoskich. Uderzał z całych sił o miejską nawierzchnię, jakby chciał ją rozbić w drobny mak. Przedmioty miejskiego użytku, w tym hulajnogi czy rowery, rozpadały się jak chińska podróbka lego, nie mając szans z siłami natury. Każdy przy zdrowych zmysłach nie wysuwał czubka nosa na zewnątrz, chyba, że było to konieczne. Niespodziewanie, na bezludnym horyzoncie, wyłoniła się samotna postać. Z niewyraźnej oddali przypominała niedobitka, kroczącego ostatkiem sił. Był otulony w przemoczony płaszcz, zbyt lichy, aby móc dać ciepłe schronienie. Mężczyzna ten jednak uparcie napierał naprzód, na przekór wrogim prądom powietrznym. Jego kroki były chwiejne, a każdy z nich wykonany z wysiłkiem.
– Ty skurwysynu pierdolony! _– słychać przepity głos._
Niestety. Drogocenna zawartość plastikowej torby z najtańszym trunkiem, roztrzaskała się bezpowrotnie o beton.
–Za jakie grzechy się pytam?! _– dodał menel._
Pijak załamał ręce, a jego sepleniące skargi skierowane do okrutnego losu, rozniosły się echem wśród lukrowanych budynków przy Nowym Świecie.
Mieszkanie Kingi, Aleje Jerozolimskie
– Co do cholery…?! – Kinga Wysocka wzdrygnęła się przestraszona hukiem zza okna. Do tej pory leżała zamyślona w skupieniu. Tej nocy nie zmrużyła oka.
– _Za jakie grzechy się pytam?!_ – krzyk z ulicy.
– Uff! – __ Kinga Odetchnęła z ulgą – To tylko jakiś pieprzony menel.
Kobieta całą noc leżała sztywna, jak nieboszczka. Bała się, że zmiana ułożenia dłoni, czy choćby palca zachwieje równowagę całego świata. No może nie całego, ale na pewno jej świata. Albo nie daj Boże, przyniesie pecha! Nie uległa ruchowi nawet wtedy, gdy kilka razy zaswędziało ją przedramię. Zero reakcji. Opanowała kontrolowanie własnego ciała do perfekcji. W sumie to właściwie nie spała tej nocy, przez wysoki poziom adrenaliny w jej organizmie, który sprawiał, że czuła się jak załadowana bomba, gotowa do eksplozji po naciśnięciu przycisku. Wyczekiwała na alarm, który zawyje w jej telefonie i da znak, że czas wstawać. Posłusznie zaczekała na jego irytującą melodyjkę, leżąc na wznak i wpatrując się w sufit. Zastanawiała się, nad tym co spotka ją w dniu dzisiejszym. Przeniesienie z posterunku policji i pozbycie się nieeleganckiego przydomku „krawężnika”, to ogromny zwrot w jej dotychczasowej karierze. Na ten awans starała się każdego jednego dnia przez ostatnie trzy lata. Już od dziecka marzyła o pracy w zespole do spraw przestępstw niewykrytych, znanym lepiej ogółowi jako „Archiwum X”. Raz w tygodniu, po odrobionych lekcjach, mogła na ekranie starego telewizora Panasonic, rozwiązywać tajemnicze zagadki kryminalne, wraz z agentem Foxem Mulderem, granym przez Davida Duchovnego, w którem była ogniście zakochana. Na ścianie miała nawet jego plakat upolowany w Bravo Girl. Już wtedy mówiła głośno, że pewnego dnia zostanie inspektorem, co nikt nie traktował poważnie. Równie dobrze mogłaby powiedzieć, że poleci w kosmos albo zostanie tancerką egzotyczną. Za każdym razem, gdy wspominała o swojej przyszłości, rodzice sprowadzali ją na ziemie oferując posadę np. pielęgniarki, skoro tak bardzo chce pomagać ludziom. Od młodych lat, aż po dorosłość nie było jej łatwo wytrwać w swoim „szalonym” postanowieniu. Co dopiero później! Przebicie się młodej w dodatku atrakcyjnej kobiecie w męskim świecie, to wyczyn olimpijski. Głupie komentarze i żarty, które koledzy po fachu fundowali jej nieustannie, mocno ją zahartowały. Na komendzie nazywali ją „Kinią”, co zawzięcie poprawiała na Kingę. Nie pozwalała sobie na lekceważenie i miała w zanadrzu przygotowaną ciętą ripostę. Miała mocny charakter. Gdy słyszała za plecami (bo przecież nie mieli jaj, żeby powiedzieć jej coś prosto w twarz) – Kinia, walisz dzisiaj drinia, a może coś innego? – Po czym rozbrzmiewał triumfalny rechot wszystkich koleżków znajdujących się z nimi w pokoju. Kinga, mimo, że mocno wkurzona, nie dawała po sobie niczego poznać. Podchodziła blisko, tak aby niemalże stykać się nosem ze swoim prześmiewcą, uśmiechała się perliście i odpowiadała: Wiesz, dzisiaj nie – przekręcała powoli głowę na bok – ale ty zapewne będziesz musiał sobie sam walić tę małą gruszeczkę, której nawet nie widać spod tych pantalonów, które nosisz. – spuszczała wzrok na jego krocze, po czym zaśmiewała się pod nosem. Reszta milkła, zapewne zastanawiając się czy kolega policjant ma faktycznie małego „wacka” i w obawie o publiczne wyśmianie własnych, już nikt się nie wychylał.
Uchodziła za dziwadło bez uczuć, bo nie dawała się nigdy sprowokować zachowując zimną krew. Niecenzuralne komentarze pod jej adresem, wydawały się spływać po niej, jak po kaczce.
W końcu rozbrzmiał metaliczny dzwonek. Kinga wcisnęła przycisk stop i zerwała z siebie niebieskie nakrycie, które było jej ulubionym. Zawsze, gdy kupowała nową pościel, musiała być właśnie w tym kolorze. Z sypialni udała się do łazienki. Zdjęła piżamę i odkręciła prysznic. Przez chwile rozmyślała jeszcze o dawnym zespole szyderców, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Długie kręcone loki spoczywały spokojnie na jej ramionach, zielone oczy błyszczały z nadzieją, że od dziś śledcza Wysocka, pokaże na co ją stać. Od najmłodszych lat wyróżniała się ogromnym sprytem i zaradnością, której mógłby jej pozazdrościć niejeden dorosły. Posiadała analityczny umysł, który nie raz poprowadził ją w dobrym kierunku, czy to w pracy czy jeszcze na uczelni. A może też miała nadzwyczajny dar rozumienia więcej i szybciej niż inni lub ponadprzeciętną intuicję? Wzięła głęboki wdech, związała włosy w wysokiego koka i weszła do kabiny prysznicowej.
***
Biuro Kryminalne, Komendy Głównej Policji w Warszawie
Komisarz Jerzy Batorski kręcił się na swoim obrotowym krześle przed wyniosłą tablicą magnetyczną, na której wisiały liczne zdjęcia, notatki i rysunki. Bezmyślnie włożył pisak do ust, zastanawiając się nad kolejną poszlaką w sprawie niewyjaśnionego morderstwa w pod Warszawskim Józefowie. Tym razem denata wyłowiono utopionego w niewielkiej rzece Świder. „Tym razem”, ponieważ poprzedniego biedaka, którego nie udało się uratować, znaleziono nieco miesiąc wcześniej. Wszystko wskazywało na to, że te dwie sprawy są ze sobą połączone, choć nie dało się tego zauważyć na pierwszy rzut oka. Komisarz zauważył jednak pewne podobieństwa tych dwóch spraw, dlatego też sprawa trafiła do ich wydziału, jak to nazywali porąbanych spraw.
Batorski podwinął rękawy swojej długiej białej koszuli, po czym skrzyżował ręce na piersi. Nagle przestał się kręcić i zatrzymał krzesło stawiając lewą nogę mocno na podłodze. Spojrzał po raz kolejny raz na tablicę, jakby mimo braku zmiany jej zawartości, zobaczył nagle coś więcej. Wstał natychmiast i podszedł nieco bliżej. Wstrzymał na moment oddech, po czym był już gotowy chwycić za telefon, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Osoba ta nie raczyła poczekać na zaproszenie.
– Batorski?! – zapytał Naczelnik Wilkowski, wchodząc już do środka.
– Proszę… – westchnął – wejść. – odkręcił się ponownie na krześle tak, aby być twarzą do wchodzących. – Naczelniku – zasalutował ironicznie z udawanych zachwytem, wciąż siedząc.
– Znów zarwałeś noc? – zapytał Wilkowski zakładając ręce na boki.
Batorski jedynie wzruszył ramionami.
– Chyba jasno mówiłem, że twój limit godzin w pracy się wyczerpał.
– To jak mam namierzyć tego psychola? – skinął głową na magnetyczną tablicę.
– Padniesz z przemęczenia, a martwy glina na nic mi się nie przyda. – W kąciku ust naczelnika pojawił się nieznaczny uśmiech.
– Już to gdzieś słyszałem. – Batorski lekceważąco machnął ręką.
– Słyszałeś, ale nie usłuchałeś. Jesteś cholernie uparty Batorski.
– Ale i skuteczny! – wszedł w słowo swojemu przełożonemu.
– Dobra ty się już nie popisuj. Znalazłem i na ciebie sposób. – Naczelnik wszedł kilka kroków ma przód.
– Czyli? – skinął lekko głową z zaciekawieniem.
– Zapraszam panią – powiedział znacznie głośniej naczelnik i zaczął wpatrywać się w twarz komisarza Batorskiego, jak gdyby nie chciał pominąć ani krzty z jego reakcji.
Batorski odchylił się na krześle. Do pokoju weszła młoda kobieta ubrana w czarny obcisły golf i dżinsy w ciemnym odcieniu granatu. Włosy miała zaczesane do tyłu w koński ogon. Jeśli miała na sobie makijaż, można by go nie zauważyć, może jedynie uwagę skupiały nad wyraz długie rzęsy.
– Pani chciała coś zgłosić? – zapytał i wstał w końcu z krzesła – komisarz Batorski do usług – wyciągnął rękę na powitanie. – W jakiej sprawie się pani zjawia?
Kobieta spojrzała na niego bez wyrazu, później na naczelnika, nie podając swojej ręki.
Jerzy schował rękę do kieszeni, a drugą wskazał na krzesło przy biurku.
– To może pani zechce usiąść?
Kobieta dalej stała bez ruchu. Nastała głucha cisza.
– O co tu chodzi? – zapytał wreszcie komisarz.
– Podkomisarz Kinga Wysocka. – wyjaśniła kobieta, po czym wysunęła swoją dłoń do Batorskiego.
– Twoja nowa partnerka. – dodał naczelnik.
Batorski zamilkł.
– Pomoże ci w sprawie z tymi nieboszczykami. – dopowiedział przełożony.
– To chyba jakiś żart… – wydusił pod nosem komisarz. – Ja nie pracuję…
– Z kobietami? – zapytała Kinga.
– Jestem samowystarczalny i nie potrzebuje, aby ktoś mi się tutaj kręcił. – powiedział zachowawczo.
– O tym decyduję ja. – powiedział Wilkowski i skinął palcem na Batorskiego.
Kinga zrobiła pewną siebie minę i również spojrzała na swojego przyszłego partnera.
– Słuchaj Batorski wiem, jak to jest, gdy ktoś nagle wchodzi z butami do twojego śledztwa… – podeszła do niego o dwa kroki bliżej. – Ale ja naprawdę umiem dorwać drani. – wyraziła swoje stanowisko pewna siebie.
– Ah tak?! – niemalże zaśmiał się w głos. – A gdzie do tej pory pracowałaś? – spojrzał jej przenikliwie prosto w oczy. – Jakoś cię nie kojarzę, a znam tutaj wszystkich – zmrużył oczy – śledczych.
Kinga złagodniała na twarzy.
– Nie znasz mnie, a ja ciebie. I co z tego? Zapewniam cię, że sobie poradzę, a to chyba najważniejsze. – podparła ręce na biurku Batorskiego, nie odrywając od niego wzroku.