Papcio Chmiel udomowiony - ebook
Papcio Chmiel udomowiony - ebook
Papcio Chmiel jest mentalnym ojcem kilku pokoleń Polaków zaczytanych w przygodach Tytusa, Romka i A’Tomka. Stał się dobrem narodowym, bohaterem zbiorowej wyobraźni, wychowawcą i naczelnym humorystą kraju. Dzięki wspomnieniom jego dzieci, Monique i Artura, poznajemy Papcia Chmiela jako ojca, człowieka, obywatela codzienności. Także w tej życiowej roli był niezwykły, co łączyło się z fajerwerkami, ale też uczyło obrony swojej inności w grupie rówieśników. Domową codzienność zamieniał im w świat zabawy i działania wyobraźni. Jednocześnie zajmująco uczył historii, przyrody, radzenia sobie z trudnościami. Często jednak taty brakowało. Znikał w pracowni. Nie chodził na wywiadówki, nie wysłuchiwał młodzieńczych zwierzeń, nie doradzał, gdy Monique i Artur szukali swoich miejsc w życiu. Monique została artystką, Artur – inżynierem. Ich wybory odzwierciedlają złożoną osobowość taty. Bywają krytyczni wobec niego, ale przede wszystkim szczerzy, są niezwykle mu wdzięczni i dumni z niego. Stworzyli razem barwne trio. O tym, co przeżyli podczas tej wspólnej wędrówki przez dziesięciolecia, opowiada ta książeczka.
Poznajcie Papcia Chmiela w kapciach i na kanapie.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8352-513-6 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdyby w czasach Papcia były takie sposoby zdobywania popularności jak dziś, byłby okrzyknięty megainfluencerem.
Miał wszystkie potrzebne do tego cechy, o których barwnie opowiadają jego dzieci, Monique i Artur. Wyjątkowa osobowość i charyzma. Wizerunek nie do podrobienia. Własne zdanie na wiele tematów. Talent!
Świetne, regularnie ukazujące się historyjki, ilustrowane w niepowtarzalny sposób, budowałyby Papciowi silny kontakt z wielomilionowym gronem obserwujących na całym świecie. Polubienia zbierałby workami. Stałby się atrakcją i inspiracją dla milionów. Ponadto Tytus, Romek i A’Tomek byliby dowodem na to, że internet może zawierać wartościowy przekaz i estetyczną wizualizację. Ale czy Papcio chciałby takiej sławy?
Monique i Artur są pewni, że taty sława nie interesowała w ogóle, „symbolizowała drobnomieszczaństwo, a wszystko, co drobnomieszczańskie, było dla niego złe, pozbawione polotu”. Dodają: „Tata chciał w swoim życiu jednego. Pragnął rozbawiać ludzi i pomagać im, zwłaszcza młodym, jakoś rozumieć ten świat”.
Udało się, i to bez social mediów, choć oddziaływaniem Papcio objął tylko swój kraj rodzinny, ale o to właśnie mu wtedy chodziło. Sława przyszła przy okazji. Jego dzieci podkreślają, że marzył, żebyśmy byli coraz mądrzejsi i umieli dostrzegać coraz więcej kolorów wokół siebie albo sami je tworzyć, bo zwykle w Polsce były one w deficycie. Przekazywał to Monique i Arturowi od ich najmłodszych lat.
Oboje ze szczerością przytaczają wiele przykładów na potwierdzenie, że instrukcje taty do dziś zamieniają w praktykę. Artur, który sam ma już dwóch ponaddwudziestoletnich synów, podkreśla, że w budowaniu relacji z nimi czerpie z wiedzy i humoru, które dostał od swojego ojca, ale dokłada do nich też to, czego mu brakowało w dzieciństwie, a co można ogólnie określić jako większa dawka uczuć.
„Wewnętrznie tata cały czas był dwunastolatkiem ciekawym świata” – mówi Monique. Uwielbiał lekkość bytu, fantazjować, na przykład o wyprawach w przyszłość. Wyobraźmy więc sobie, że Papcio rodzi się w ostatnim roku minionego tysiąclecia, w 1999 ‒ o co pewnie by się postarał, żeby tę charakterystyczną datę potem zabawnie zinterpretować. Jest więc teraz rówieśnikiem swoich wnuków. Ma dwadzieścia cztery lata, właśnie zaczyna pracować, zewsząd otaczają go przeróżne narzędzia szybko zmieniającej się technologii. (Miał dokładnie tyle, kiedy w 1947 roku pierwszy raz przekroczył próg „Świata Przygód” ‒ redakcji, gdzie się wszystko zaczęło, gdzie Henryk Jerzy Chmielewski krok po kroku stał się Papciem Chmielem – ikoną komiksów).
W alternatywnej historii młody Papcio jest więc w naturalny sposób obecny w przestrzeni internetu, w świecie bez granic. Na pewno z tego korzysta, bo zawsze doceniał wynalazki, które dają ludziom coś dobrego, ułatwiają codzienne życie, na przykład dzięki komunikacji, czy dostarczają wartościowej rozrywki. Ale najpewniej w postawie Papcia to przesunięcie w czasie nic nie zmienia. Tak samo jak w prawdziwym swoim życiorysie znajduje sobie niszę twórczą, dba o jakość, nikogo nie udaje, nie brak mu pomysłów na śmieszne i pouczające historie, pracuje bez wytchnienia. Nowością jest to, że uczłowieczonego Tytusa i jego ferajnę wysyła na lekcje angielskiego. Zasięg twórczości Papcia jest nieporównywalnie większy niż w czasach, kiedy wędrował po warszawskim Mokotowie.
Papcio XXI wieku okazuje się jednak staromodny. Ponad transmisje na żywo przedkłada bezpośredni kontakt i rozmowy z czytelnikami oraz bardziej od konta internetowego woli wydrukowane książeczki, które przetrwają każdą awarię sieci. Chce nadal być niezależny.
Podróżuje po całym globie wannolotem udoskonalonym przez syna, inżyniera z NASA. Do kieszeni ulubionej kamizelki, podarowanej przez córkę, wrzuca najpotrzebniejsze rzeczy. Nigdy nie zapomina o pieczątce z podobizną Tytusa. Niestrudzenie stawia ją przy każdym autografie. Typowi influencerzy dziwią się mu i powiadają, że pewnie się męczy. Ale on dostaje skrzydeł.
Przed nim podbój kosmosu. Tytus, Romek i A’Tomek, podśpiewując sobie superhit „Raduje się serce, raduje się dusza, gdy Tytus i spółka na wycieczkę rusza”, już odwiedzili wiele planet i przygotowali Papciowi liczne miejsca do miękkiego lądowania. Artur na pewno im jeszcze podpowie, co mają ulepszyć w nieustannie konstruowanych przez siebie rakietach.
To pewne, że Tytus tam też zostanie nieprzemijającym szlagierem, jak w prawdziwych czasach Papcia mówiono na wielkie przeboje, bądź evergreenem ‒ jak powiedziałby teraz Tytus, chwaląc się znajomością angielskiego ‒ i doprowadzi do zlikwidowania każdego odcinka kosmicznej nudosfery.
Zejdźmy na Ziemię. Jest 2023 rok. Papcio obchodziłby setne urodziny. W jemu tylko wiadomy sposób na pewno je świętuje. „Tata dla nas jest nieśmiertelny. Chcielibyśmy, żeby tak samo odbierali go inni” ‒ mówią Monique i Artur. To już się dokonało – informują dobrze zorientowane kręgi w realu, wirtualu oraz okrążające ciała niebieskie.
Karolina PrewęckaUdział biorą
Monique Chmielewska-Lehman i Artur Bartosz Chmielewski (ABC), oboje od lat mieszkają w Kalifornii, często są w Polsce
Monique: jest autorką wspaniałych gobelinów. Jej sztuka i wizerunek są niepowtarzalne i rozpoznawalne na całym świecie.
Przejęła od taty talent artystyczny, miłość do sztuki, optymizm i niewyczerpaną energię, dążenie do celu, zdrowy styl życia, przywiązanie do psów, zafascynowanie naturą, podobieństwo fizyczne. Papcio nazwał kiedyś córkę Księżniczką z Ruin. Urodzona kilka lat po wojnie, stała się jego skarbem na zawsze.
Artur to wybitny inżynier NASA – brał udział w piętnastu misjach, kierował czterema, planuje kolejne. Otrzymał od agencji złoty medal za budowę misji kosmicznych i najprawdopodobniej jest jedynym Polakiem w historii, który został uhonorowany tym wyróżnieniem.
Przejął od taty imponujący zmysł praktyczny, zdolności wynalazcze, łatwość zdobywania wiedzy z wielu dziedzin, sprawność fizyczną, dowcip. Papcio powiedział mu, kiedy był chłopcem, żeby starał się w życiu rozweselać innych, bo wtedy świat będzie lepszy. Artur wziął to na poważnie☺, a jednocześnie postanowił, że da ludziom też coś wyjątkowego od siebie, i dlatego z entuzjazmem realizuje kolejne kosmiczne wyzwania.Zapnijcie pasy!
Kierunek: Papcio Chmiel jak żywy w opowieściach jego dwojga dzieci, Monique i Artura.
Wprowadzamy książkę w ruch naprzemienny. Będzie raz szybciej i na wesoło, w stylu „bum-pif-bęc” albo „wtem-łup, trach i siup”, a raz wolniej, żeby dokładnie przeczytać i przemyśleć to i owo. Bo Papcio, wiadomo… bawił i uczył. Wszyscy gotowi?
Monique: Tego dnia był poważniejszy niż zwykle. Został w domu, nie poszedł do pracowni. Nie chciałam tacie przeszkadzać. Pewnie obmyśla nowego Tytusa – uznałam. Zajęłam się swoimi sprawami. Wtem poderwał się z fotela. „Robię napad na bank!” ‒ krzyknął w moją stronę. Zamarłam. Mój tata bandziorem?! „Moni, idziesz ze mną! Przejdziemy dachami. Robimy skok na Bank Pomysłów!”. Kazał mi się odpowiednio przygotować. Wciągnął też w plan mojego chłopaka. Mariusz w czarnych okularach miał uciekać z miejsca napadu z czarną torbą pełną ukradzionych kolorowych pomysłów. To była jedna z setek zabaw, które tata wymyślał dla nas nawet wtedy, kiedy przestaliśmy być małymi dziećmi. Uwielbiał przebieranki i przedstawienia. Nie musiał kraść pomysłów. Kłębiły mu się w głowie. A kiedy ‒ co zdarzało się rzadko ‒ wydawały się mu za słabe, żeby umieścić je w kolejnym komiksie, wypytywał mnie i brata o to, z czego śmieją się i o czym rozmawiają nasi koledzy. Tytus, Romek i A’Tomek musieli być zawsze na czasie.
Artur: W domowych zabawach grałem rycerzy i chuliganów z podbitym okiem albo kolesi spod budki z piwem. Tata tworzył zarys scenariusza, a akcja czasem nabierała niezwykłego rozmachu. Pomysły podrzucała tacie codzienność. Polska czy amerykańska, czy jeszcze inna, bo lubił podróżować. Napad na Bank Pomysłów być może zainspirowała prawdziwa historia, która przytrafiła się tacie w Detroit jeszcze w latach sześćdziesiątych… Idzie sobie spokojnie aleją, przygląda się ludziom i wielkim autom… wtem gwałtownie wpada na niego zza rogu zamaskowany gość z czarnym foliowym workiem na plecach. Przewracają się, worek pęka i wylatują z niego dolary. Złodziej okradł pobliski bank! Wtedy w Detroit spadł deszcz zielonych banknotów. Dosłownie! Pokryły duży kawałek chodnika. Jaka z tego nauka? Pomysły leżą na ulicy. Tata swoim bystrym wzrokiem dostrzegał je wszędzie.
A co dalej z tą historią? Złodziej uciekł. Tata natomiast…? Jeśli nie wypuścicie sterów z rąk, książka doprowadzi was do dalszego ciągu tego zdarzenia.
Monique: Jeśli pomysły wydawały się tacie za poważne albo za mało kolorowe, to miał pod ręką w pracowni specjalne urządzenia: dośmieszacz tekstów oraz chwytacz barw z anteny telewizji kolorowej. Bo… wystarczy pokombinować! – jak często nam powtarzał.
Artur: W pracowni, która znajdowała się na poddaszu, zamontowana też była wanna, do której kominiarz strząsał z siebie sadzę, co wcześniej uzgodnił z Papciem. Sadza służyła mu do wyrobu tuszu. Z tej czarnej farby przyszedł na świat Tytus, jedyny na świecie szympans uczłowieczony. Dobra robota, tato!„Nie ma takiego wejścia,
żeby nie było z niego wyjścia”
(Księga XIX)
„Upłynęły już 3 minuty nowego roku,
a ja jeszcze nie zrobiłem żadnej hecy.
Czyżbym miał spóźniony zapłon humoru?”
(Księga XVI)
„Panowie, ten Bałtyk to właściwie
jezioro czy ocean?”
(Księga VII)
„Serce mi pika jak klapa u śmietnika”
(Księga XVI)
„Teraz należałoby się krzynę pożywić.
Chyba jest tu, w muzeum,
jakaś smaczna martwa natura? (…)
Ale czy pięćdziesięcioletnie owoce będą jadalne?”
(Księga XVIII)
„Mam przerost wiedzy nad wyglądem.
Zdarza się to świeżo inteligentnym”
(Księga XVI)
„Łatwo jest dorównać fryzurą,
trudniej intelektem”
(Księga XX)
„Ciekawe… można być pożytecznym,
nic nie robiąc. Zostanę myślicielem”
(Księga XI)Rozdział I
Geny, wzorce, zachowania
Artur: Często myślę o tym, co ojciec konkretnie przekazał mi w genach, czego nauczyłem się od niego, co mu zawdzięczam, jaki miał wpływ na mój charakter, jakie dał mi wzorce, co mi zaaplikował jako rodzic, jak spędzał ze mną czas – i odnoszę to do mojej relacji z synami. Przyglądam się ich reakcjom na moje słowa i działania. Wyciągam z tego wnioski. Szukam podobieństw i różnic. Bo chcę być coraz lepszym ojcem. Czy lepszym od mojego?
Tata na pewno był genialnym autorem, wyjątkowym artystą, ale magisterki z wychowania dzieci nie zrobił. Popełniał w tym obszarze błędy, choć jednocześnie przekazał mi fantastyczne cechy: kreatywność, umiejętność organizacji obowiązków i zdolność radzenia sobie z ciężką pracą oraz z opiniami innych. Mówił, abym nabierał pewności siebie: „Nie przejmuj się, że ktoś ci powie, że jesteś mniejszy od krasnala (w dzieciństwie byłem) i masz okulary grubsze od dna butelki coca-coli (wtedy miałem). Skup się na tym, co sobą przedstawiasz”.
Tata nie chwalił mnie ani siostry. Brakowało mi tego rodzaju akceptacji, wsparcia, motywacji, wyrażenia w ten sposób jego uczuć do mnie. Postanowiłem więc inaczej niż on okazywać swój podziw dla osiągnięć moich synów. Dobrze, że znają swoją wartość, ale chcę ich jeszcze wzmacniać jakimś gestem i słowem. Chcę wyrazić moją dumę, że Marcus na przykład został królem strzelców w piłkarskiej lidze, że Lucas świetnie zagrał w turnieju tenisowym. Razem z żoną Kasią chodzimy na ich mecze i kibicujemy im.
Monique: Po tacie mam wiele cech i zainteresowań, przede wszystkim artystycznych. Łączy nas też niemało podobieństw fizycznych. Tak jak on regularnie wstaję o piątej rano, gimnastykuję się i niewiele jem. Dostałam od taty energię, optymizm i apetyt na piękne życie.
Dzięki tacie czuliśmy, że mamy życie tylko na moment, bo – jak tata twierdził – nie ma bytu pozagrobowego. Dlatego warto cieszyć się codziennością, nawet bawić się nią, stwarzać sytuacje budujące świetny nastrój, ale też jednocześnie trzeba być uważnym. Te wskazówki docierały do nas mimochodem. Tata nie robił nam przecież żadnych wykładów. Jego postępowanie, zachowanie, gdzieś wypowiedziane, a usłyszane przez nas opinie na różne tematy – to wszystko tworzyło pewien wzorzec. Tak przygotowani do życia oraz do funkcjonowania w grupie dobrze radziliśmy sobie w naszych szkołach.
Jeszcze później, aż do czasu, kiedy wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych, mogliśmy obserwować na co dzień, jak tata nie tracił zainteresowania życiem i światem.Artur: Nasz dom rodzinny był pełen ciepła dzięki mamie, kreatywności – dzięki obojgu rodzicom, humoru – dzięki tacie. I pełen aktywnej konwersacji. Ojciec bez mamy i mama bez taty nie daliby nam tyle, ile otrzymaliśmy wspólnie od nich obojga. Dawniej kobiety i mężczyźni mieli bardziej niż dziś sprecyzowane role do odegrania w rodzinie: mamy zajmowały się domem i dziećmi, mężczyźni – zarabiali.
Monique: Tak było i u nas. Tata mówił: „Mężczyzna musi wiedzieć, po co żyje, i dlatego zakłada rodzinę”. A mama mi podpowiadała, żeby wyrażać dla niego podziw, to „wtedy w domu będzie harmonia”. Dodawała, że mężczyźni są niepewni siebie i trzeba ich utwierdzać w przekonaniu, że są wspaniali i atrakcyjni.
Artur: Nasza mama była przede wszystkim samą miłością, a do tego kobietą superinteligentną i superpomysłową. Ponadto zwracała uwagę na otoczenie i na to, jak inni cię widzą. Uczyła nas subtelnymi metodami, jak postępować z ludźmi, jak czytać ich psychikę. Tłumaczyła, że nie trzeba się afiszować ze swoimi opiniami. Była wrażliwa na reakcje innych.
Dziś wiem, jak jest to niesamowicie ważne na co dzień i we wszelkich międzyludzkich kontaktach. Pracuję w centrum NASA w Pasadenie w Kalifornii. W agencji działamy w zespołach i gdy pojawiają się kłopoty z budową statku kosmicznego, to nie dlatego, że nawala nowa technologia, ale zwykle dlatego, że ludzie nie porozumiewają się dobrze ze sobą. To może zdewastować cały duży projekt. Zrozumiałem to, gdy jakieś trzydzieści lat temu dostałem w NASA awans na tak zwanego supervisora grupy. Supervisor to u nas taki pierwszy poziom menedżerski, na którym zarządza się grupą piętnastu inżynierów. Myślałem, jak to wspaniale, bo akurat pracowałem nad patentem mikroskopijnego generatora nuklearnego i liczyłem na wsparcie techniczne ze strony członków grupy. Okazało się jednak, że większość czasu spędzałem na rozwiązywaniu konfliktów między inżynierami. Narzekali na siebie wzajemnie, że na przykład jeden ma dla drugiego zbyt mało szacunku albo że pewna pani inżynier ma silny chiński akcent i trudno ją zrozumieć. Trening mojej mamy bardzo mi się wtedy przydał, choć zajęło mi sześć miesięcy, żeby moja grupa zaczęła stanowić zgrany zespół.
Tata natomiast był bardzo prostolinijny i aż za szczery. Był inny niż mama. Mówił otwarcie, co myśli. Zachęcał nas do odważnego wygłaszania swojego zdania. Śmiał się z zabobonów i mitów, z ludzi, którzy mieli filtry na oczach, przeróżne, polityczne czy religijne. Mówił, że nie umieją niczego zaproponować od siebie. Mało tego! Nie widzą prawdy ani faktów. Jego zdaniem zgubili zdrowy rozsądek.
Tata nie był religijny. Racjonalnie podchodził do codziennych problemów i istoty bytu. To powodowało często spięcia między rodzicami. Na przykład mama chciała mieć piękną rodzinną tradycyjną Gwiazdkę, a tata nie widział powodu, by coś kłaść pod choinkę. Czy dlatego, mówił, że „jacyś królowie dwa tysiące lat temu dali pewnemu noworodkowi złoto, mirrę i kadzidło, ja mam teraz kupować w prezencie deskorolkę?”.
Na pewno przejąłem filozofię życia taty. Nie należę do żadnej partii, ale głosuję w każdych wyborach. Oddaję swój głos na mądrych ludzi, którzy pracują dla społeczeństwa, a nie starają się ideologicznie przypodobać innym. Przed każdymi wyborami prezydenckimi urządzam w domu imprezę, na którą zapraszam sąsiadów należących do różnych partii. Przychodzą także ich dzieci, młodsze i starsze. Proszę wszystkich o przygotowanie krótkiego omówienia jednego ciekawego i ważnego tematu, który może mieć wpływ na wyniki wyborów, na przykład: „Czy potrzeba prawnego zakazu trzymania cielaków w klatkach przez rolników, gdzie zwierzęta te nie mogą się nawet ruszyć? Czy to jest humanitarne, czy to jest tortura? Co się stanie, jeśli cena mięsa pójdzie w górę dwa razy, bo cielakom trzeba będzie zagwarantować duże wybiegi? Czy ludzie będą skłonni za nie płacić?”. Chcę uczyć dzieci myślenia, żeby same decydowały, na kogo oddadzą głos, a nie ślepo wierzyły przedstawicielom jakiejś partii.
Żeby nauczyć Lucasa, mojego starszego syna, obiektywnego myślenia, posłałem go najpierw na czteroletnie studia do bardzo liberalnego Occidental College, gdzie studiował prezydent Obama, a potem na studia magisterskie do Pepperdine University – szkoły katolickiej. Czy udało mi się wychować obiektywnie myślącego człowieka, tak jak chciał dziadek?
Monique: Brat przypomina tatę w precyzyjnym przygotowywaniu wydarzeń, także rodzinnych. Niedawno zorganizował spotkanie dla krewnych, przyjaciół i znajomych z okazji turnieju piłkarskiego, w którym brał udział jego syn Marcus. Artur zadbał o każdy szczegół, nawet o rekwizyty ‒ drobne, ale bardzo istotne we wspólnej zabawie. Każdy kibic dostał trąbkę, bębenek lub piszczałkę. Rozbujaliśmy cały stadion. Marcus, słysząc doping, strzelił zwycięskiego gola nożycami! Tak jak w NASA cały nasz zespół zgodnie pracował nad kosmicznym wyzwaniem.
Artur: Obowiązkowe w naszym dzieciństwie wyprawy z tatą do muzeów i bibliotek sprawiły, że do dziś lubię takie miejsca i wszędzie, gdzie jestem, kieruję się do nich. W Stanach Zjednoczonych jest mnóstwo muzeów. O większości ludzie nie wiedzą. Często są to po prostu domy osób, które żyły ciekawie i uzbierały sporo eksponatów. Żeby znaleźć takie miejsce, trzeba wpisać do GPS: „The closest museum” – i zwykle okazuje się, że jakieś jest w promieniu kilometra.
Odwiedzanie muzeów zaszczepiłem synom. Kiedy Lucas był młodszy, w każdy weekend grał w turniejach tenisowych. Miałem z nim wówczas umowę, że jeśli wygra i przejdzie do następnej rundy, to pójdziemy do hotelu i będzie odpoczywał przed następnym meczem. Jeśli natomiast przegra, wybierzemy się do lokalnego – jakiegokolwiek – muzeum, żeby popracował nad swoim mózgiem. Ponieważ Lucas tego nie lubił, nasza umowa dopingowała go do wygrywania. Oczywiście gdybyście zapytali się o to Lucasa, to miałby inne zdanie.
Wszystkie wartości związane z życiem rodzinnym starałem się przenieść do własnego domu, ale dodałem coś jeszcze – częste wzajemne podziękowania. Uznałem, że dziękowanie jest ważne, żeby bliscy nie zakładali, że mama MUSI gotować, a tata MUSI pomóc w algebrze. Myślałem o tym, kiedy umierała moja mama, która poświęciła mi całe swoje życie, żebym był zdrowy, coraz silniejszy i mądrzejszy. Siedziała przy mnie całymi nocami, gdy byłem chory, a to w dzieciństwie zdarzało mi się często. Zreflektowałem się, że za mało jej za wszystko dziękowałem. Nie można przecież komuś powiedzieć na łożu śmierci: „Dziękuję ci za te ostatnie czterdzieści lat!”. To powinno się robić cały czas.
Siadamy więc z rodziną razem do stołu: moja żona, synowie, ja ‒ tak jak my z siostrą siadywaliśmy z rodzicami. Wtedy odkładamy elektronikę. Jesteśmy tylko dla siebie. I dziękujemy sobie za to, co kto dla kogo uczynił ostatnio dobrego – choć tego zwyczaju w domu mojego dzieciństwa nie było, a szkoda. Ważne, aby podziękowania dotyczyły czegoś konkretnego. Marcus nie może powiedzieć do brata: „Dziękuję ci, że jesteś miły”, ale raczej: „Dziękuję ci, Lucas, że gdy w środę potrzebowałem pomocy z ekonomii, to przerwałeś rozmowę z kumplem i wytłumaczyłeś mi, jak rysuje się krzywą popytu”. Ja dziękuję żonie Kasi, która jest terapeutką, że chociaż miała wielu pacjentów w zeszłym tygodniu, to znalazła czas, żeby przygotować dla mnie moją ulubioną galaretkę. Nasz zwyczaj spodobał się wielu moim znajomym i teraz oni wprowadzili go do swoich niedzielnych spotkań przy posiłku.
Żałowałem więc bardzo, że nie dziękowałem mamie. Ale czy dziękowałem ojcu? Też rzadko. Czy dlatego, że kilkadziesiąt lat temu nie było zwyczaju, żeby mężczyźni dziękowali sobie, nawet synowie ojcom? Myślę, że działał we mnie właśnie ten hamulec. Może też zbyt słabo starałem się zrozumieć postępowanie ojca? Nie wnikałem w jego uczucia. Pytanie, czy jako nastolatek w ogóle mógłbym odpowiednio zdiagnozować słowa i decyzje mojego taty…
Tata zostawił nam oraz wszystkim czytelnikom Tytusa wrażliwość na potrzeby innych, słabszych, biedniejszych, potrzebujących czegoś w danym momencie albo stałej opieki. Wciągnął mnie w dyskretne pomaganie dzieciom z sąsiedztwa, którym wielu rzeczy brakowało. Zanosiłem im kanapki, których niby nie dawałem rady zjeść w szkole, albo żołnierzyki i inne zabawki. Rękawice bokserskie, które nosiłem w plecaku, też miały służyć obronie słabszych.
Monique: Jedna z moich koleżanek ze szkoły podstawowej po przejściu we wczesnym dzieciństwie choroby Heinego-Medina miała kłopoty z poruszaniem się. Z nikim bliżej się nie przyjaźniła. Mieszkała w suterenie. Jej mama łapała oczka w pończochach. Ojciec też był po jakiejś ciężkiej chorobie. Brakowało im na życie. Tata powiedział, żebym zaprosiła tę dziewczynkę na moje urodziny, bo będzie jej miło. Zapewnił jednocześnie, że nikt nie zarazi się chorobą, którą kiedyś przebyła, a poza tym wszyscy jesteśmy szczepieni na powodującego ją wirusa polio. Poprosił też, żebym podczas urodzin zorganizowała jedną zabawę, która pozwoli tej koleżance zwyciężyć, na przykład skakanie na jednej nodze, bo ona miała jedną nogę zdecydowanie silniejszą od drugiej, co gwarantowało wygraną. Tak się stało. Wcześniej przygotowaliśmy nagrodę. Dziewczynka, odbierając ją, się popłakała. Okazało się, że była to pierwsza nagroda w jej życiu.
Tata otwierał nas na to bogactwo świata. O! To było dla niego najciekawsze. Szukał nadzwyczajności. Interesowały go wszystkie przejawy życia. Obserwowanie małpy było dla niego równie ważne jak człowieka, dlatego małpa stała się bohaterem komiksu. Wybrał szympansa, ale chyba zastanawiał się też nad orangutanem. Badał obyczaje małp. W ogrodach zoologicznych starał się blisko podchodzić do nich, łapać je za ręce. Przyglądał się ludziom różnych ras, mających własne historie, języki, obyczaje. Bardziej od mężczyzn ciekawiły go kobiety, zwłaszcza z Afryki i Indii.
Podczas pobytów w Ameryce obserwował zachowania członków różnych subkultur, w tym najbardziej wówczas widocznej hippisowskiej. Śmiałam się, że wystarczy tacie włożyć wieniec z kwiatów na szyję, żeby przy swoim kolorowym wizerunku wyglądał jak prawdziwy hippis.
Młodość taty przypadła na przymusowe hołubienie w Polsce realizmu socjalistycznego. Tata uczył nas patrzenia na ten rodzaj dzieł i powtarzał, że ideologia zabija sztukę, która powinna być wolna, wyrażać piękno i osobowość artysty. Spacerowaliśmy wokół Pałacu Kultury i Nauki i tata pokazywał nam muskularne kobiety na cokołach. Tłumaczył – w kontraście do tego, na co patrzyliśmy – co to jest prawdziwa wolna sztuka. Dodawał, że nie trzeba być wyedukowanym, by ją tworzyć. Że może powstawać z wewnętrznej potrzeby, co specjaliści nazwali sztuką prymitywną albo naiwną.
Papcio uwielbiał festyny góralskie, dożynki kujawskie i różne jarmarki. Kupował tam drewniane rzeźby malowane w wyraziste kolory. To były jakby trójwymiarowe komiksy. Gdy popłynął statkiem frachtowym wzdłuż zachodniego wybrzeża Afryki, to przywiózł stamtąd mnóstwo rzeźbionych z jednego kawałka drewna posążków afrykańskich kobiet. Patrzyliśmy na nie codziennie w naszym domu. Nagość czarnych kobiet ‒ na naszych białych szwedzkich meblach ‒ była wyzwaniem dla odwiedzających nas przyjaciółek mamy. Chyba tata specjalnie wystawiał te rzeźby w taki sposób, bo nie znosił pruderii.Wybieram się na bal kostiumowy do Pałacu Kultury i Nauki.
Mama zadbała o każdy detal mojego stroju.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Oddziaływanie – tak, sława – niekoniecznie
Udział biorą
Zapnijcie pasy!
CZĘŚĆ PIERWSZA. ILE PAPCIA W NAS?
Rozdział I. Geny, wzorce, zachowania
Rozdział II. Bawiąc, uczy, a ucząc, bawi
Rozdział III. Obecny w NASA
Rozdział IV. Patchwork
CZĘŚĆ DRUGA. ANTYNUDA – NASZE DZIECIŃSTWO
Rozdział I. Jednoczesne narodziny
Rozdział II. Rodzice – etap pierwszy
Rozdział III. Z potrzeby serca – pochwała prostoty
Rozdział IV. Pokolenia
Rozdział V. Artystyczne potomstwo
Rozdział VI. Sam to zrób
Rozdział VII. Pani natura i pani historia
Rozdział VIII. Niestety pomarańczowy…
CZĘŚĆ TRZECIA. TYTUS ROZPĘDZONY – LATA SZEŚĆDZIESIĄTE I SIEDEMDZIESIĄTE
Rozdział I. Żadnych bohomazów
Rozdział II. Rodzice – etap drugi
Rozdział III. Przywoził dzieciom świat
CZĘŚĆ CZWARTA. JESTEŚMY CAŁKIEM DOROŚLI
Rozdział I. Rodzice – etap trzeci
Rozdział II. Tata w Stanach Zjednoczonych
Rozdział III. Rozdzieleni przez ocean
Rozdział IV. Obieżyświat i pamiątki
CZĘŚĆ PIĄTA. PRZEKAŻCIE MŁODYM…
Rozdział I. W zdrowym ciele
Rozdział II. Minimum pięć kieszeni
Rozdział III. Aktywny mimo przeciwności
ILUSTRACJE