Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Papierowy motyl - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 sierpnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Papierowy motyl - ebook

Zwykła historia niezwykłej bohaterki, takiej jakich wiele. Takich, które nie mają czasu na stawianie pytań, muszą działać, by znaleźć wyjście ze śmiertelnego zagrożenia. Samotna matka, staje do walki, w której stawką jest życie jej córki. W tej opowieści nie ma sensacji, ani wyszukanej narracji. Prostota jest wynikiem nagiej prawdy o nas samych, gdy w sytuacji dramatycznej, próbujemy zachować twarz i żyć dalej.

Lidia mogłaby by uchodzić za młodą szczęśliwą matkę, spełniającą swoje pasje, żyjącą w obfitości. Pasje, które wielu wydają się kontrowersyjne. Po opuszczeniu bidula obiecuje sobie, że poukłada życie jak najlepiej będzie potrafiła, a nawet jeszcze lepiej. Zdrada nie pokrzyżuje jej planów na szczęście. Jednak zdarzy się coś, co na trwałe wpuści lęk do jej życia.

Papierowy motyl – wznowienie debiutanckiej powieści Mariki Krajniewskiej, nagradzanej polskiej pisarki pochodzenia rosyjskiego, autorki nominowanego do nagrody Reymonta bestsellera „Zapach malin”, a także takich powieści jak: „Schronisko”, „Białe noce”, „Och, Elvis!”, „No, Asiu!” czy „Hej, mała!”

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-6607-1
Rozmiar pliku: 652 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG Czy to już koniec?

To tylko zły sen

Rozejrzałam się dookoła. Spod ogromnego ronda czarnego kapelusza dostrzegłam sąsiadów, wychowawczynię z przedszkola i parę innych znajomych twarzy. Ksiądz coś mówił, z pewnością piękne i mądre słowa, lecz ich nie słyszałam. Po co oni się tu zjawili, do cholery!? Nie mają nic lepszego do roboty? Niech się cieszą z własnego szczęścia, z tego, że nie ich to spotkało. Pewnie za chwilę wrócą do swoich domów – matki do garów, dzieci do telewizorów lub komputerów – i momentalnie zapomną o mojej córce. Po co więc tu przyszli? Chcę wykrzyczeć to pytanie prosto w ich nieprzeniknione twarze, lecz nagle spoglądam na czarne czubki swych pantofli. Przede mną jest wielki dół, po jego obu stronach leżą górki ziemi. Muszę w jednej sekundzie pokochać tę ziemię, która od teraz będzie domem mojej córki. Najwyraźniej ja nie mogłam stworzyć dla niej godnego domu. Już jej nie przytulę, nie dotknę jej aksamitnych włosów, nie poczuję zapachu jej dziecięcej skóry. Wyciągam ku niej rękę, lecz ona nie podbiega do mnie, nie chwyta za dłoń i nie zawisa na niej, śmiejąc się dźwięcznie. Podnoszę wzrok i widzę, jak zgromadzeni zerkają w moim kierunku. Kiedy przyłapuję ich na tych spojrzeniach, momentalnie spuszczają wzrok, a następnie przenoszą go na ciekawsze obiekty, które nas otaczają: na krzyże, drzewa, krzaki, kamienie…

Dłużej tego nie wytrzymam. Jeszcze jedno spojrzenie, jeden gest, jedno słowo. Do jasnej cholery, po co oni tu przyszli?! Ksiądz daje mi znak, bym własnoręcznie rzuciła na grób córki garść ziemi. Czy on oszalał? Jak ja mam to zrobić? Nie ma mowy! Wariat! Co za świat! Nie zrobię tego i nie pozwolę nikomu. Nagle nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Ląduję w kupce ziemi, tuż obok dopiero co wykopanego dołu. Jak bardzo chciałabym tu zostać na zawsze. Z nią. Nie mam już siły protestować, kiedy podnoszą mnie czyjeś silne ręce. Wszystko dzieje się już poza mną. Nie widzę nic ani nic nie słyszę. Dookoła nie ma nic. Nic się nie dzieje.

Budzę się na kanapie w salonie. Jej wciąż nie ma obok mnie. Jest tu stanowczo za jasno. Zrywam się i zasłaniam wszystkie okna ciemnymi zasłonami. Miotam się od okna do okna, lecz słońce wciąż znajduje sposób, by wedrzeć się do środka. Jeszcze tylko jej pokój. Drzwi są zamknięte, lecz przez szparę tuż nad podłogą widać promienie. Okno musi być odsłonięte. Nie mogę tam wejść. Nie teraz. Może później, a może wcale. Po co? Tam już nie ma życia. Nic już nie ma. Odchodzę parę kroków dalej. Smuga światła wypływająca spod drzwi nie daje mi spokoju. Nie mogę jej tak zostawić. Tam musi się zrobić ciemno. Łapię się za głowę i wyrywam w furii włosy. Odbijające się od glazury spinki wydają okropny dźwięk, podobny do odgłosu cięcia czegoś cienkim nożem. Upadam na kolana, chowam głowę między łokcie i zaczynam wrzeszczeć. Wrzask. Wszędzie wrzask.

Aż nagle robi się dobrze. Słońce zaszło, nie ma już smugi światła pod drzwiami jej pokoju. Tak może zostać. Tak jest całkiem dobrze. Wszystko jest dobrze.

Wszystko jest dobrze, jest dobrze, jest dobrze. Przyłapuję się na tym, że powtarzam w kółko te słowa. Wstaję z podłogi i chwiejnym krokiem podchodzę do łóżka. Ląduję miękko na poduszce. Nie wiem, czy jest dzień, czy noc. Zresztą, nie bardzo mnie to obchodzi. Noc? Noc. To wszystko stało się właśnie przez tę noc. Gdyby nie noc, nic by się nie wydarzyło. Choć lekarze mówią co innego, twierdzą, że to było nieuniknione. W jej przypadku nic się nie dało zrobić. Czy to możliwe? Zawsze coś można zrobić. Zawsze. A może nigdy? Zawsze czy nigdy? Zawsze i nigdy trzymają się za ręce i wirują w mojej głowie, coraz szybciej i szybciej, nabierają tempa z każdą sekundą, aż łączą się w jedno wielkie „nic”. Nie ma już nic.

***

Przed laty

Kiedy byłam małą dziewczynką i mieszkałam w bidulu, prawie wszyscy powtarzali, że w życiu będzie mi strasznie ciężko, że powinnam się dużo i pilnie uczyć. Wówczas może uda mi się znaleźć „jako taką” pracę, ale raczej jest to wątpliwe, raczej będę musiała wszędzie walczyć o swoje, nikt mnie nie doceni i zawsze będę na przegranej pozycji. Uwierzyłam w to. Ba! To nie było takie trudne. Odkąd pamiętam, w bidulu nikt się mną nie zajmował, nie przejmował, nie słuchał tego, co mam do powiedzenia. Przekonałam się tam, że trzeba liczyć wyłącznie na siebie samą, bo inaczej może być ciężko. Kombinować, kłamać, walczyć. Przez wszystkie lata, które tam spędziłam, nie usłyszałam żadnego dobrego słowa, nie mówiąc już o doświadczaniu pozytywnych uczuć. Miłość była dla mnie pojęciem porównywalnym z UFO. Gdzieś ktoś je ponoć widział, ale dowodów na jego istnienie nie było. Tak też jest z miłością, myślałam, a życie w domu dziecka tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzało. Zresztą, w książkach, które pochłaniałam, miłość zazwyczaj kończyła się źle, więc po co ona komu?

Kiedy nadszedł dzień, w którym opuszczałam bidul, na twarzach wychowawców zobaczyłam ulgę: od tej pory w tym domu wariatów miało być o jednego mniej. Ale ja się chyba cieszyłam bardziej. Wreszcie będę na swoim – myślałam. Przez czas nauki na wyższej uczelni nie musiałam się o to „swoje” na szczęście martwić, dopiero potem miałam sama zadbać o swoje cztery kąty i dach nad głową. No i zadbałam, i to jeszcze jak!

***

Taniec

Na sali panuje ciemność. Zgromadzeni wiedzą, że teraz będzie prawdziwe show. Ślinią się na samą myśl o tym, co za chwilę zobaczą. Klub jest wypełniony po brzegi. Wolnych miejsc siedzących – brak. Zresztą tak jest co wieczór. Muszę przyznać, że uwielbiam, kiedy tak się na mnie gapią z podziwem i wielką ochotą na…

Przez kilka chwil nic się nie dzieje, wyczekuję, stojąc tuż za sceną. Tak – za sceną. Nawet w nocnym klubie może być scena. Scena dla tancerki. Jestem prawdziwą tancerką. Widownia mnie ubóstwia. Ja z kolei uwielbiam taniec: plastyczny ruch bioder połączony ze zmysłowym ruchem całego ciała, precyzyjnie ułożoną choreografią, kocim spojrzeniem. To elektryzuje i przyciąga do tego miejsca tłumy widzów – nie tylko płci męskiej. Kobiety również lubią na mnie patrzeć. Jestem bardzo dobra w tym, co robię. Mam tego świadomość, a to pomaga mi w tańcu. Dzięki temu, że tańczę z takim wielkim zaangażowaniem i miłością do samego tańca, jestem niezwykła. A niezwykli ludzie mają powodzenie, które daje niezłe zarobki. Korzystam zatem podwójnie. Mam dużo kasy, mogę szastać pieniędzmi bez zastanowienia, na prawo i lewo. Stać mnie na wszystko. Mogłabym zatańczyć, wyjść z klubu i nigdy więcej do niego nie wrócić. Nie robię jednak tego, gdyż taniec na rurze, w seksownej, skąpej bieliźnie, w zmysłowych wygięciach, taniec, który powoduje, że widzę uwielbienie w oczach mojej widowni – jest jak narkotyk, jak powietrze. Nie mogę bez niego żyć. Jestem od niego uzależniona. Żyję tylko na scenie – na mojej scenie, z moją publicznością, z moim tańcem.

Zamykam oczy i wychodzę. Jestem zakryta tiulową, zwiewną tkaniną, pod którą odznaczają się moje kobiece krągłości. Jednak niczego nie pokazuję. To właśnie tak mocno podnieca widownię. I mnie. Oczekiwanie, że za chwilę może być widać nieco więcej, a zostanie to zaprezentowane w sposób, o jakim się zazwyczaj tylko śni. Taniec zmysłów. Taniec pełen piękna. Po mym tańczącym, spowitym w tiul ciele delikatnie wije się smuga światła. Bawi się z przebiegłym cieniem, stopniowo oświetla kolejne części sylwetki. Podnoszę coraz wyżej ręce. Wraz z nimi, pieszcząc nagie uda, coraz wyżej wędruje delikatny tiul. Obserwuję siebie z boku. Jest nas dwie: jedna – na scenie, w zapomnieniu i pełnym ekscytacji tańcu, druga – z boku, spokojna, lecz podniecona widowiskiem, niemogąca oderwać wzroku od sceny. Muzyka dopełnia widowiska. Otula mnie niczym kaszmirowa pościel.

Nie wychodzę na scenę powtórnie. Pozostawiam publiczność z uczuciem niedosytu. Zobaczą mnie już za parę dni.CZĘŚĆ I

– Pani Zosiu, niech pani to zostawi, ja już sobie z tym poradzę – oznajmiłam opiekunce, choć nie najlepiej się dziś czułam.

– No wiesz, dziecko?! Myślisz, że nie mam oczu? O nie, moja droga. Takie rzeczy widzi się sercem, a serce nie da się oszukać, nawet gdyby oczy miały zeza czy minus siedem wady. – Pulchna kobieta w średnim wieku nie pozwoliła mi odebrać sobie miski z praniem i poczłapała na balkon, zostawiając mnie w przedpokoju. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, z którymi nie rozstawałam się nawet zimą. Tego roku była wyjątkowo piękna: bajkowa, ze śnieżnobiałym, puszystym śniegiem. Iskrzył się w blasku promieni zdumiewająco mocnego słońca, które chyba nie godziło się z naturą i zmianami pór roku, na przekór wszystkim, postanowiło zabawić u nas nieco dłużej. Położyłam kupione bułki na blacie nowoczesnej kuchni, którą specjalnie na moje zamówienie wykonał jakieś trzy lata temu włoski projektant wnętrz. Nienawidzę tej surowej prostoty, niedającej żadnego ciepła. Nienawidzę surowego materiału, zimnych kafli, szkła i marmurowych płytek. Przecieram podkrążone oczy.

– No połóż się, dziś pewnie wcale nie spałaś. Po co się zerwałaś przed kurami? – Pani Zosia przeszła obok z pustą miską. Chwilę później z łazienki dobiegały już odgłosy wycierania podłogi. Ta kobieta nigdy nie ma dosyć. I dzięki Bogu! Nie wiem, czy bez niej bym sobie poradziła. To złota kobieta. Internet to jednak potęga, choć w większości przypadków oczywiście poznaje się tam samo gówno. Ale mnie się tym razem udało. Zośka jest wyjątkową opiekunką. Jest moim aniołem stróżem, powinnam się zacząć do niej modlić.

– No i co tak stoisz? – spojrzała na mnie, gdy stałam oparta o zimne marmurowe szafki.

– Miałam koszmarny sen – wyszeptałam, odkładając na stół wciąż trzymany w rękach pęk kluczy.

– Dziecko, w sny się nie wierzy, sny to durnota. Jak się przyśni coś dobrego, to ludzie tak bardzo zaczynają tego pragnąć, że załamują się, kiedy tego nie dostają, a jak się coś śni źle, to wmawiają sobie, że tak naprawdę wydarzy się odwrotność tego, co się widziało we śnie.

– Życie bym oddała, żeby tylko się nie wydarzyło to, co widziałam we śnie.

– Dziecko drogie, idź i się połóż. A jak Sonia się zbudzi, nakarmię ją i poczytamy sobie po cichu.

– Kochana jesteś, ale idź już do domu, powinnaś odpocząć. – Kocham tę dobroduszną kobietę, lecz marzyłam o tym, by jak najszybciej zostać sama.

– Wiem, co ci chodzi po głowie. – Pani Zosia kręciła się po kuchni, sprytnie lawirując pulchnymi i na dodatek spuchniętymi palcami małych rączek wśród licznych kartoników z herbatami. – Ale samotność nie jest dobrym lekarstwem na smutki, już ja coś o tym wiem – uśmiechnęła się i spojrzała mi prosto w oczy. Choć dzieliło ją ode mnie kilka metrów, dostrzegłam w jej spojrzeniu ból i cierpienia starej kobiety.

– Dla mnie już nic nie jest dobre – wymamrotałam i opadłam na kanapę.

– Oj, dziecko, dziecko… – Pani Zosia pokręciła głową, po czym podała mi parującą filiżankę melisy.

– Mamusiu! Cześć! – W drzwiach pojawiła się moja mała córeczka z rozpuszczonymi, długimi do pasa blond włosami, na bosaka, w długiej koszuli nocnej. Tylko takie piżamy godziła się nosić. W końcu tylko w takich śpią prawdziwe księżniczki z bajek.

– A kapci to panienka nie posiada? – Pani Zosia śmignęła do przedpokoju i już człapała za zbliżającą się ku mnie dziewczynką z kapciami w kształcie misiów. Księżniczka położyła głowę na moich kolanach, sięgnęła po leżącego tuż obok na kanapie pilota i włączyła kanał dla dzieci. Na ekranie wiszącej na ścianie jadalni plazmy pojawiły się postaci śmiesznych pingwinków, które gadały dziwnym językiem i robiły jeszcze bardziej dziwne rzeczy. Tę bajkę mała Sonia i jej niania Zosia mogły oglądać bez ustanku.

Przymknęłam powieki, po czym gwałtownie je otworzyłam: koszmar powrócił. Nie, to się nigdy nie zdarzy, przysięgam. Chwilę później poruszający się niezgrabnie pingwinek wydał przenikliwy dźwięk, obwieszczając tym samym koniec bajki. Na ekranie pojawiła się rybka, będąca stałym elementem tego dziecięcego kanału. Wyjęłam z bezwładnej rączki pilota. Sonia spała na moich kolanach.

– No masz ci, a ja już chciałam szykować płatki z mlekiem. – Pani Zosia pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym podniosła się z kanapy i przeszła do dziecinnego pokoju.

– Zosiu – zawołałam za nią delikatnie, tak, żeby nie obudzić małej. Ale Zosia nie miała zamiaru reagować na moje wołanie. Zapewne teraz ścieli łóżko w kształcie karety lalki Barbie, sprząta rozrzucone z wieczora książeczki i układa na swoje miejsce pluszaki, które powypadały z łóżka podczas niewinnego snu małej istotki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: