- W empik go
Paradis City - ebook
Paradis City - ebook
Walka z czasem w ogarniętym zamieszkami mieście.
Szwecja w niedalekiej przyszłości. Polaryzacja społeczeństwa osiągnęła nowy, bezprecedensowy poziom i aby chronić uprzywilejowanych, zbudowano mury ograniczające przemieszczanie się osób żyjących w tak zwanych strefach specjalnych. Pomimo niebezpieczeństwa, jakie wiąże się z wkroczeniem w te strefy, minister spraw wewnętrznych decyduje się na zorganizowanie wiecu politycznego w największej z nich, Järvie. Chociaż zastosowano wszelkie możliwe środki bezpieczeństwa, wybucha strzelanina, a minister zostaje porwana.
Bezradna policja obmyśla niekonwencjonalny plan: na poszukiwanie kobiety wyśle Emira, przebywającego w areszcie więźnia, którego może zmusić do współpracy. Niegdyś legendarny zawodnik MMA, dziś cierpi na niewydolność nerek i bez dializy umrze w ciągu pięciu dni. Nie mając nic do stracenia, a do zyskania wszystko, Emir udaje się za mury ogarniętej chaosem Järvy.
Z lepszej strony muru własne śledztwo prowadzi Fredrika, ambitna policjantka, obarczona winą za uprowadzenie minister. Czas ucieka. Czy bohaterom uda się odbić kobietę, zanim wydarzy się tragedia? Kto tak naprawdę jest spiskowcem?
Jens Lapidus, jeden z najchętniej czytanych i najbardziej lubianych autorów w Szwecji, powraca zpełnym zwrotów akcji thrillerem, a jednocześnie bezlitosnym i przejmująco prawdopodobnym portretem podzielonego społeczeństwa.
„To książka, której nie da się odłożyć na półkę. Jens Lapdius tworzy surowy obraz tego, czym stało się dzisiejsze społeczeństwo. Jedna z moich absolutnie ulubionych lektur tego roku”.
Yrsa Sigurðardóttir, autorka powieści kryminalnych
„Paradis City to świetny i brutalny thriller z ciekawymi bohaterami i ekscytującą fabułą. Lapidus nie ma sobie równych w portretowaniu społeczeństwa oraz przedstawianiu niesamowitych wyobrażeń przyszłości. Pokazuje w ten sposób, że jest nie tylko czołowym, ale też przekraczającym gatunki autorem, który nie boi się wyjść ze swojej strefy komfortu. Obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów thrillerów!”
ThrillZone.nl
„Zręcznie napisana dystopia”.
„Aftonbladet”
„W tym ponurym obrazie przyszłości Lapidus pokazuje, do czego mogą doprowadzić polaryzacja, nierówność i dyskryminacja. Paradis City to wspaniały thriller pełen zwrotów akcji”.
„Nederlands Dagblad”
„Przerażająco realistyczny thriller na chłodny wieczór”.
„Flair”
„Poruszający portret ludzi w przyszłości. Paradis City to jedyny w swoim rodzaju thriller, który trzyma czytelnika w napięciu.”
BTJ
„W społeczeństwie, które wymknęło się spod kontroli, główną troską ludzi jest przetrwanie, a nie życie”.
„Het Nieuwsblad”
„W Paradis City Lapidus odchodzi o krok od realizmu – w końcu w dystopii istnieje naturalny element spekulacji – ale jego zaangażowanie i intencje są tak samo szczere jak zawsze”.
„Sydsvenskan”
„Nowy thriller Jensa Lapidusa jest jego najmroczniejszą książką. Akcja posuwa się do przodu w błyskawicznym tempie już od pierwszego zdania. To podróż w przyszłość, w której Lapidus pociągnięciami czarnego pędzla stworzył dystopię. Jednocześnie jego fantazje zakotwiczone są w elementach ze znanego nam świata, dzięki czemu historia jest pod wieloma względami wiarygodna. Paradis City to przerażająca powieść, od której nie sposób się oderwać”.
„Göteborgs-Posten”
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68226-09-6 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drzwi windy otworzyły się z chrobotem. Weszli do kabiny.
Ewidentnie paru gości grało w pokera w mieszkaniu na drugim piętrze. Gracze zawsze mieli apki z dostępem do ciężkiego hajsu. On i Isak musieli tylko wejść i wyjść. Prosta robota. Inszallah – szybki job.
Emir zobaczył swoją twarz w pękniętym szkle lustra: nos boksera, szeroka szczęka, kilkudniowy zarost. Wcześniej, w cokolwiek się ubrał, jego byczy, umięśniony kark i poważne oczy zawsze wysyłały jasny przekaz. Bez względu na to, jak się czuł, nie był facetem, któremu można wciskać kit. A teraz – skóra obwisła wzdłuż dwóch linii na szyi jak u jakiegoś schorowanego człowieka albo u dzieciaka uciekinierów z Pakistanu czy Białorusi. Wzrok rozbiegany. Jak u kogoś, kto się boi.
Miał dwadzieścia sześć lat, czuł się na dwadzieścia, ale zachowywał się jak siedemnastolatek. Czasem się wydawało, jakby od dłuższego czasu stał w miejscu. Z drugiej strony – właśnie zaraz zainkasuje spory cash. Powinien być happy.
Chociaż szczerze mówiąc, ganianie po Järvie, grożenie ludziom i wymuszanie od nich szmalcu to żadna chlubna rzecz dla shunne w jego wieku. Ale nie godność była tu prawdziwym problemem – chodziło o coś innego. Identycznie czuł się jako dziecko, kiedy mama odkryła, że znów wymyślił coś parszywego. Zbierało mu się na mdłości od tego, co robił. Chciał tylko uciec od tego gówna.
Nigdy by nie powiedział, że ma dwadzieścia sześć lat i ledwo daje radę zajumać komuś trochę pieniędzy – był nawet oznaczony jako JSSZ, państwo napiętnowało go jako jednostkę powiązaną z gangami i stanowiącą szczególne zagrożenie.
Faktycznie powinien spróbować czegoś innego. Ale to jedyne, co naprawdę potrafił. Przeważnie nie musiał się nawet wysilać, miał swoją reputację. Książę: niebezpieczny shunne, mistrz przemocy, specjalista od ograbiania.
Poza tym koniec nie wchodził w rachubę. Emir potrzebował kasy. To nie kwestia apetytu, ale głodu.
Zawsze uganiał się za szmalcem dla szmalcu, ale od kilku lat było inaczej. Miał niewydolność nerek. Jego krew musiała być oczyszczana co najmniej dwa razy w tygodniu – każdy taki zabieg kosztował tyle, że wolał nawet o tym nie myśleć. Państwo nie dawało ani grosza.
Drzwi windy znowu zazgrzytały, rozsunęły się powoli. Dojechali na górę.
Liczyły się tylko trzy rzeczy. Skasować cash. Skasować cash. I przeżyć.
Chociaż niezupełnie – chodziło o coś jeszcze. O to, na czym naprawdę mu zależało, o jego mały klejnot, o jego perełkę, dzięki której w ogóle warto żyć.
Cała reszta to samo gówno. Teraz miał tylko załatwić pieniądze.
Niektórzy nazywali tę okolicę Paradis City.
A to przecież kompletne przeciwieństwo Dżanny. Szczerze mówiąc, specjalny obszar Järva to Gehinnom – piekło na ziemi.
Musi już wyłączyć to jojczenie. Trzeba wziąć kilka głębokich oddechów: wejść, zrobić swoje. Żetony i konta pełne forsy z pokera, już niedługo cash będzie jego.
On i Isak mają tylko wejść i wyjść, jak w oktagonie.
Na galerii biegnącej wzdłuż całego budynku zajeżdżało szczynami i haszem. Upał uderzył w nich jak w tajskim burdelu.
Isak żuł gumę jak krowa.
– Może lepiej chrzanić to. Mam złe przeczucie.
Kumpel był blady, miał na sobie sfatygowany tiszert i spodnie wystrzępione przy kieszeniach. Jego czapka z daszkiem od Gucciego już dawno straciła fason, mimo to Isak wciąż ją nosił, jakby to było kufi albo coś w tym stylu. Właściwie wyglądał jak starzec. Stres i tramadol przyspieszyły starzenie się dziesięciokrotnie: sępia szyja wygięta w S, a plecy w literę Z.
– Wyluzuj, brachu – powiedział Emir. – Trzeba ich tylko zmusić, żeby zrobili przelewy. Wystarczy wejść i wyjść.
Przy drzwiach nie było dzwonka. Emir zapukał.
Nikt nie otworzył.
Zapukał mocniej. Ktoś krzyknął ze środka.
Wyjął pistolet z kieszeni, trzymał go wzdłuż nogi.
– Nie wejdę tam – powiedział nagle Isak.
To nie okej, żeby się teraz pietrać. Ale nie było czasu na bicie piany, kumpel mógł zostać na zewnątrz na straży. Emir wiedział: Isak nie cierpi psiarni, chociaż potrzebował kasy tak samo jak cała reszta.
– Otwierać – rzucił Emir podniesionym głosem.
Zza drzwi dobiegł odgłos kroków. Zachrobotało, klapka wizjera przesunęła się w bok.
Drzwi otworzyły się gwałtownie: w wejściu stał koleś z czerwonymi od zioła oczami i ogoloną czachą.
– Czego chcesz?
– Mogę wejść zagrać?
– Fuck off.
Naganna postawa. Złe wibracje. Co-to-ma-być-do-kurwy-nędzy.
Emir nie miał siły się pruć – podniósł gnata i przycisnął go do klaty łysola.
Podłoga w przedpokoju była brudna. Pchnął gościa przed sobą. Zajeżdżało jakimś żarciem i jeszcze mocniej gandzią. Z lufą przy plecach łysa pała zrobiła się nadspodziewanie grzeczna.
Weszli do dużego pokoju. Trzy twarze podniosły wzrok – scena zatrzymana w kadrze: trzej faceci siedzieli przy zielonym stole pokrytym kartami i żetonami. Wybałuszali gały na broń w jego ręce.
Jeden z nich wyglądał na kogoś, kogo Emir nigdy by się tu nie spodziewał.
Mahmoud Gharib.
Czy to możliwe?
Wielkie tatuaże na ramionach i niesamowicie precyzyjnie przystrzyżona broda, linia na policzkach tak ostra, jakby pociągnięta laserem. Emir przeczytał tekst na bicepsie:
Tak. Kurwa, to on.
Mahmoud Gharib: szef ochrony Bractwa Muzułmańskiego. Wcześniej wódz Lazcanos. Jeden z najostrzejszych ziomów w całym obszarze specjalnym Järva. Legenda przemocy, ikona dzielnicy, pieprznięty shurda, o którym krążyły opowieści, kiedy Emir był jeszcze mały. Miejscowi dygotali jak wibratory na sam dźwięk jego nazwiska. Podobno nawet psy robiły w gacie, kiedy była o nim mowa. Tutaj bardziej znany jako Abu Gharib.
A Emir teraz stał przed nim i celował z gnata prosto w niego i w jego kumpla.
Fuuuck.
Oczy Abu Ghariba: czarne jak bezksiężycowa noc.
Gdyby to wiedział, nie odważyłby się zapukać nawet z bukietem kwiatów.
Na stoliku stojącym trochę dalej zobaczył pistolety – gracze zawsze grali nago – a o ścianę stały oparte kamizelki ochronne. Wystarczyło, że hold’em czy omaha wywoływały siódme poty.
Musi wymyślić coś sensownego, jakoś wybrnąć z sytuacji.
– A ty to kto? – Głos Abu Ghariba był przesadnie spokojny, przesadnie powolny – przesadnie złowrogi.
Trzeba by się ewakuować.
Wejść i wyjść – pomału się wycofać i spieprzać.
Wtedy za jego plecami rozległ się huk.
Obejrzał się.
Było za późno: drzwi na galerię wyleciały z futryny.
Trzej mundurowi z wyciągniętymi giwerami wpadli do środka.
– POLICJA! – krzyczeli.
Abu Gharib i reszta zerwali się z miejsca; stół się przewrócił, karty fruwały.
Emir oceniał sytuację.
– Na ziemię! Oddać broń! – wołały psy.
Faceci od stolika rzucili się w kierunku sypialni.
– Stać! – wrzasnęły gliny.
Wyglądało na to, że Isak chyba chlipie przy wejściu.
Emir nie mógł trafić do pierdla, miałby przejebane. Powinien rozwalić te policyjne łajzy, podziurawić ich jednego za drugim.
O ile się orientował, nikt nie wiedział, że oni tu są, po drodze nie minęli z Isakiem żadnej pieprzonej kamery monitoringu, która by działała.
Unieszkodliwił niejednego ćwoka – to byłby tylko kolejny krok. Mimo to wolał czuć skórę gościa, któremu spuszczał łomot, był dawną gwiazdą MMA. Nie zdobył się na to, żeby strzelić.
Krzyknął do Isaka:
– Spierdalaj!
Potem puścił się pędem za tamtymi kolesiami, okno w sypialni było otwarte, domyślił się, co planowali: właśnie znikał w nim tyłek Abu Ghariba. Pozostali już czmychnęli. Ciągnąca się na całej szerokości budynku galeria na zewnątrz była jak jeden długi balkon z oddzielnym wyjściem – tor wyścigowy dla uciekinierów.
Gliniarze darli się na całe gardło.
Łóżko było niezasłane, prześcieradło – szare od brudu. Emir rzucił się za Gharibem i wylądował między rowerami a deskorolkami. Na galerii leżeli dwaj gliniarze, jęczeli i stękali – ludzie Abu Ghariba zajęli się nimi po swojemu.
I stał tam Isak: miał oczy jak u jebanego osła.
Emir ruszył biegiem. Isak kilka metrów przed nim. Jego kumpel nie chciał być gangsterem. A teraz musiał grzać, jakby nim był.
Tamci dobiegali już do schodów.
Nike air maxy na gigancie.
Gnali na górę, nie na dół – bo tam pewnie czekało więcej psów.
Gharib wrzasnął do swoich ludzi:
– Macie gnaty?
– La, la – krzyknęli po arabsku, żaden z nich nie zdążył chwycić broni. Jedyną uzbrojoną osobą był Emir.
Gharib odwrócił się do niego.
– Co z ciebie za pierdolony kretyn?
Za nimi, w dolnej części schodów, słychać było tupot policji.
– Musiałeś mieć ogon – wysapał boss.
Emir brał po pięć stopni na raz. Ledwie dyszał.
Gharib się mylił: on nie przywlókł za sobą ainy.
Dach był płaski. Z góry Järva wyglądała jak betonowa pustynia.
Ludzie Ghariba stali na krawędzi: ślepa uliczka. Dlaczego boss ich tu ściągnął?
Zaczął się ból głowy. Emir nie mógł jej nawet obrócić, bo tak mocno napieprzała. To najgorszy moment w historii świata, żeby jego mózg przestał kontaktować. Lekarze nazywali to ceną poznawczą.
W tym momencie zrozumiał plan Abu Ghariba.
– Skaczcie! – krzyknął boss.
Geniusz.
Pierwszy shunne odbił się od krawędzi, rzucił się do przodu i przebierając nogami w powietrzu, wylądował na dachu sąsiedniego domu. Shit, co najmniej cztery metry dalej.
Gość już poza zasięgiem psów.
Błyskawice strzelały w głowie bez ustanku.
Isak dyszał.
Następny shunne zrobił to samo – skoczył i dopadł dachu po przeciwnej stronie. Kolej na łysola. Wziął rozbieg – pot błyszczał w słońcu.
Ramiona do przodu, ręce wyciągnięte. Poleciał, nogi nie znalazły oparcia, jednak dłoniom udało się chwycić krawędź dachu. Centymetr od śmierci. Ale teraz łysa pała wolna jak ptak.
Emir, Abu Gharib i Isak – zostali sami. Emir czuł, co w tym momencie myśli jego kumpel: on wiedział, że jest za słaby na taki skok; „siłka i treningi to nie dla mnie” – mówił zawsze.
Słychać było tupot glin – pewnie będą tu za parę sekund.
Ja też nie dam rady, stwierdził Emir przez ból głowy.
Isak jakby czytał w jego myślach.
– Ogarniesz, brachu – powiedział. – Jesteś sportowcem. Możesz się uratować.
Byłem sportowcem, pomyślał Emir.
Gharib zmrużył oczy.
– Psy będą tu za pięć sekund – rzucił. – Zrobisz, co trzeba, jak się zjawią?
Emir ważył pistolet w dłoni. Ból rozsadzał mu czaszkę. Nie potrafił odpowiedzieć na pytanie bossa.
Nagle spojrzenie Ghariba się zmieniło. Wpatrzył się w tatuaż Emira: 9 KO – dziewięć nokautów. Boss wyglądał na zainteresowanego – zaciekawionego.
– Teraz cię poznaję. Ty byłeś Księciem. Zawsze na ciebie stawiałem.
Ból głowy rozdzierał Emira od środka.
– Daj mi gnata – zwrócił się do niego Abu Gharib, wyciągając rękę. – Ja się nimi zajmę.
Za ich plecami otworzył się właz. Na dachu zaroiło się od policjantów, którzy wymachiwali pistoletami. Darli się. Próbowali zablokować drogę ucieczki. Któryś chwycił Isaka.
Abu Gharib wciąż trzymał wyciągniętą rękę. „Daj mi gnata” – mówił jego wzrok.
– Oddaj broń! – ryknął glina.
Isak się szarpnął.
Emir podniósł makarova, ale nie oddał go bossowi. Odciągnął spust.
BAM. Odrzut był silny. BAM.
Gliniarze padli na ziemię, a Gharib skorzystał z szansy – najpotężniejszy człowiek Västry wziął rozpęd i skoczył. Szybował w powietrzu nierealnie długo i wylądował po drugiej stronie jak wielki worek ciasno upakowanej kokainy.
Emir powinien zrobić to samo.
Musiał skoczyć.
Mimo to – za daleko. Nigdy by mu się nie udało.
Sądził, że już się wyzwolił od takich myśli, ale był idiotą.
Był kimś, kto nawet przez sekundę nie potrafił spróbować.
Był luzerem, który zupełnie przestał wierzyć.
Broń szczęknęła, gdy ją upuścił. Podniósł ręce.
Wtedy zobaczył Isaka.
Leżał na ziemi z drżącymi wargami. Ze skroni leciała krew.
Gliniarze darli się w tle: zamglone, nierealne, wymyślone postacie.
Emir rzucił się do przodu.
– Brachu – wycharczał Isak. – Dałbyś radę. Dałbyś radę skoczyć.
Jego guma do żucia leżała obok niego jak białe ptasie gówno.
Policja nie oddała ani jednego strzału. Tylko jedna osoba użyła broni. Emir zastrzelił swojego najlepszego przyjaciela.
Miało być „wejść i wyjść”.
A skończyło się tylko na jebanym „wyjść”. Isak był w drodze do prawdziwego raju.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------