Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Paranormalne. Prawdziwe historie nawiedzeń - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 lipca 2020
Ebook
29,99 zł
Audiobook
35,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,99

Paranormalne. Prawdziwe historie nawiedzeń - ebook

Edyta po raz pierwszy decyduje się opowiedzieć o koszmarze, jaki przeżyła w nawiedzonym szpitalu psychiatrycznym „Zofiówka”.

Właścicielki domu opieki pod Warszawą muszą same odprawiać egzorcyzmy, gdy ksiądz, który się do tego zobowiązał, ucieka.

Mieszkańcy małego miasteczka na północy kraju ukrywają historię o dwóch przeklętych rodzinach.

Nierozwikłana tajemnica z początku XX wieku sprawia, że do dzisiaj w niewyjaśnionych okolicznościach umierają ludzie.

To tylko część historii o duchach – naszych polskich – kryjących się tuż za rogiem…

Michał Stonawski, badacz zjawisk paranormalnych, który całe życie poświęcił na tropienie prawdy, teraz zabierze cię w podróż po najbardziej przerażających nawiedzonych miejscach – poznasz ich historię, a także świadków, którzy opowiedzą o tym, co przeżyli, oraz opinie egzorcystów.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-5736-8
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

DROGI CZYTELNIKU,

pamiętasz może, kiedy pierwszy raz usłyszałeś o zjawiskach paranormalnych? Bo ja, tak szczerze mówiąc, nie. Ale jestem przekonany, że takie opowieści słyszał każdy, przynajmniej raz w swoim życiu. Wszyscy je znamy – do babci przyszedł zmarły dziadek. We śnie pojawiła się zmarła ciocia, by się pożegnać. W starym mieszkaniu dziadków czasami trzeszczy podłoga, jakby ktoś po niej chodził. Mnie osobiście kiedyś przyśnił się zmarły wujek – stał w jakiejś kolejce, a kiedy go przytuliłem, pogroził mi żartobliwie i kazał być grzecznym. Mój tata opowiedział mi kiedyś inną historię, że jego dziadek – którego bardzo kochał – nad ranem przyszedł do niego we śnie i zaczął się z nim żegnać. Rano okazało się, że właśnie wtedy dziadek mojego taty, mój pradziadek, umarł.

Piszę o tym dlatego, że zjawiska paranormalne (czyli sprzeczne z naszym stanem wiedzy, trudne do wytłumaczenia) nie są czymś, co widzimy tylko w hollywoodzkim horrorze, kiedy zajadamy się popcornem. To są wydarzenia, które od zawsze – od kiedy tylko istnieje rodzaj ludzki – były obecne w naszym otoczeniu. Część z nich została wyjaśniona i stała się naszą nauką. Wiemy, że burza z piorunami nie oznacza gniewu bogów i że śmierć człowieka nie jest jedną chwilą, a całym procesem. Nie wiemy jednak, czy po naszej śmierci będziemy nadal funkcjonować w jakiejś formie, czy też będzie ona stanowić ostateczny kres naszej świadomości. Nie wiemy, czy oprócz naszego świata są także inne. Współczesna nauka przewiduje, że mogą istnieć zarówno inne wszechświaty, jak i inne wymiary, w sensie fizycznym. Ale jak dotąd nie zostało to w żaden sposób potwierdzone – tak samo jak nie została potwierdzona „realność” zjawisk paranormalnych. Chociaż prowadzono nad nimi różnorakie badania, a niektóre potwierdziły prawdziwość obserwowanych zjawisk.

Czy tego jednak chcemy, czy nie – opowieści o wszelakich dziwach są elementem naszej codzienności. Ale czy to samo dotyczy zjawisk paranormalnych?

O tym za chwilę.

Zdecydowałem się napisać tych parę słów wstępu, by wyjaśnić pewne sprawy, które uważam za ważne w kontekście tej książki. Po pierwsze, nie napisałem publikacji popularnonaukowej. To brzmi jak oczywistość – w końcu zajmuję się sprawami wykraczającymi poza tematy naukowe… ale tak naprawdę wcale tak nie jest. Nauka ma za zadanie wyjaśniać otaczającą nas rzeczywistość. Opisywać ją w taki sposób, aby na podstawie kalkulacji można było przewidzieć pewne wydarzenia. Na przykład badając kosmos i trajektorie asteroid i planetoid, możemy przewidzieć, czy któraś z nich będzie w stanie zagrozić naszej egzystencji. Z trudnych dla mnie do zrozumienia powodów część osób uważa, że zjawiska niewyjaśnione z góry zasługują na pogardę i całkowite zaprzeczenie możliwości ich występowania. Nieprzypadkowo podałem chwilę wcześniej przykład asteroid. Istnieje taka anegdota, że w XVIII wieku, kiedy zaczęto we Francji mówić o meteorytach, Francuska Akademia Nauk orzekła, że jakiekolwiek doniesienia o spadających z nieba kamieniach są kłamstwem, ponieważ w niebie kamieni nie ma. Głupcy? Jeśli uśmiechnąłeś (lub uśmiechnęłaś) się teraz pod nosem, to muszę ostudzić te emocje. Francuscy naukowcy mieli przecież rację – w niebie kamieni nie ma. Nie dopuścili jednak do siebie możliwości, że ich obraz świata może być niepełny. Historia nauki roi się od przypadków, kiedy wielkie odkrycia były po prostu wyśmiewane, ponieważ pozostawały w sprzeczności z ówczesnym obrazem świata. Kiedy Charles Darwin opublikował książkę _O pochodzeniu człowieka_, wzbudził nią wiele kontrowersji, które nie milkną nawet dzisiaj. Podobny los spotkał niemieckiego geofizyka Alfreda Wegenera, którego teorie o tym, że kontynenty dryfują, spotkały się w środowisku naukowym USA z serią drwin i wyzwisk. Tylko dlatego, że ogłosił odkrycie, które wstrząsnęło światem naukowców. Niektórzy z nich nie chcieli zweryfikować swoich poglądów, chociaż mieli możliwość powtórzyć przeprowadzone badania i sprawdzić ich prawidłowość. To zacietrzewienie, które często widzę także w odniesieniu do zjawisk paranormalnych – natychmiastowa negacja.

Problem polega jednak na tym, że współczesna nauka nie dysponuje narzędziami, by w zadowalający sposób zbadać istotę takich zjawisk.

Myślę, że istotą nauki, tak samo jak wątpienie, jest bycie otwartym. I chociaż właśnie tym mottem staram się kierować w moich badaniach nawiedzonych miejsc, to naturalną konsekwencję faktu, że ta książka nie jest publikacją popularnonaukową, stanowi to, że – podobnie jak nauka – nie dysponuję żadnym sposobem, by w jakikolwiek sposób udowodnić istnienie duchów czy innych wymykających się zrozumieniu zjawisk.

Chwilę temu zadałem pytanie – czy, podobnie jak historie o nich, zjawiska paranormalne są elementem naszej rzeczywistości? Moja odpowiedź brzmi: nie wiem. A właściwie – to zależy.

To zależy, czy jesteśmy jak ci naukowcy, dla których ich wizja świata staje się absolutnym pewnikiem, religią, w którą będą ślepo i fanatycznie wierzyć, czy też jak ci, którzy mają świadomość, że istnieje jeszcze mnóstwo rzeczy, których nauka nie opisała, nie zauważyła i póki co nawet nie potrafi zbadać. Oczywiście można należeć jeszcze do trzeciej grupy osób – fanatyków, którzy uważają, że nauka to oszustwo, naukowcy nie mają nic do powiedzenia, a rządy światowe uknuły jakiegoś rodzaju spisek przeciwko ludzkości (chociaż nie oznacza to, że żadnych spisków nie ma). Tacy ludzie bez zastanowienia łykają każdą spiskową czy paranormalną teorię jako pewnik, co również nie jest zdrowe i, mówiąc szczerze, psuje całą walkę o to, by badania nad zjawiskami paranormalnymi nie były postrzegane jako zabawa dla głośnej grupy oszołomów z foliowymi czapkami na głowach.

Na wczesnym etapie moich badań związanych z nawiedzonymi miejscami zdałem sobie sprawę, że skoro nie mogę udowodnić, że duchy istnieją, to nie powinienem się wcale starać tego robić, i w tej książce również takiego podejścia nie uświadczysz. Zamiast tego mogę po prostu opowiedzieć Ci historię. Historię o miejscach, w których działo się coś niezwykłego, oraz o ludziach, którzy te niezwykłe rzeczy widzieli, słyszeli, a czasami nawet z nimi walczyli. Mogę też poszukać w tych opowieściach ziarna prawdy – zweryfikować fakty, jeśli zaistnieje taka możliwość. Pooglądać stare mapy i przeszukać archiwa, żeby potem potwierdzić daną opowieść lub zaprzeczyć jej prawdziwości. Znaleźć i wypytać świadków. Na tym właśnie polegała moja praca przez ostatnie dwa lata. Na tym oraz na wyszukiwaniu nawiedzonych miejsc.

To wcale nie jest trudne – znaleźć nawiedzone miejsce. Problemem jest to, by wybrać z nich tylko parę, podczas kiedy chciałoby się odwiedzić i zbadać je wszystkie. Żeby dać Ci, Czytelniku, jakiś punkt odniesienia, napiszę tylko, że w samym Krakowie, gdzie mieszkam, takich miejsc jest około setki, jeśli nie więcej. To samo dotyczy wielu miast w Polsce. Doliczmy do tego mniejsze i większe miasteczka oraz wsie. Chaos. Aby nie oszaleć (oraz, przy okazji, nie zbankrutować – nie oszukujmy się, każda wyprawa do takiego miejsca wymaga nakładów finansowych), musiałem ciąć. Mimo że mówimy tylko o naszym kraju.

Pierwsze „poleciały” wszelkie zamki, kasztele, nawiedzone wieże i ruiny dawnych twierdz. Dlaczego? Cóż, zapytaj sam siebie, drogi Czytelniku – kiedy ostatnio przeraziła Cię Biała Dama z zamku Czocha? Albo Biała Dama, która wydostaje się z obrazu na zamku w Kórniku? Albo Czarna Dama z zamku w Janowcu? To są legendy, opowieści, które jako ciekawostkę można zamieścić w przewodniku turystycznym.

Pisałem wcześniej – zjawiska paranormalne to element naszej codzienności. Interesują mnie więc te zdarzenia, które są gdzieś obok. Nawiedzony dom niedaleko Twojego miejsca zamieszkania. Zawsze się jakiś trafi. Jaka historia się za nim kryje? Co się w tym miejscu stało?

Naturalne wydało mi się więc i to, żeby zainteresować się miejscami, których historie rozgrywały się w ciągu (plus minus) ostatnich stu lat. Bo tę rzeczywistość jesteśmy w stanie jeszcze zrozumieć. Każdy wie przecież, jak to jest mieszkać w domu. Ale czy ktoś wie, jak to jest, kiedy mieszka się na zamku albo w renesansowym mieście? To są światy, które bardzo trudno „poczuć”.

Pomyślałem więc sobie, że chciałbym w tej książce pokazać w przekroju, jak przez ostatnie sto lat zmieniała się narracja o wydarzeniach paranormalnych. I jak rezonują one dzisiaj. Takie właśnie kryteria doboru przyjąłem – potem trzeba było tylko znaleźć historie, których paranormalność nie sprowadzała się wyłącznie do tego, że stary dom pod lasem wygląda strasznie.

Mam nadzieję, że udało mi się – oczywiście nie bez bólu – odnaleźć i przebadać wystarczającą liczbę miejsc, chociaż dla mnie jako poszukiwacza i badacza takich historii nigdy nie będzie ich za dużo. Gdy się nimi zajmowałem przez ostatnie dwa lata, starałem się sprawdzić wszystkie możliwe archiwa, odnaleźć wszystkie mapy, dzienniki, pisma i gazety oraz znaleźć wszystkich ludzi, którzy mogli mi o nich opowiedzieć. Nie łudzę się jednak – nie zbadałem tych historii w stu procentach. Dlaczego? Bo to po prostu niemożliwe – zawsze znajdzie się ktoś, kto może powiedzieć coś więcej o nawiedzonym miejscu. Tu jakaś plotka, która jednym małym szczegółem różni się od tej, którą usłyszałem wcześniej. Tam jakiś sąsiad, którego akurat nie było w domu, a który ma swoje własne podejrzenie co do danej historii. Mimo to jestem pewien, że w każdym miejscu spędziłem tyle czasu, by móc przedstawić wystarczająco spójny wynik mojego śledztwa.

Większość z historii opisanych w tej książce starałem się ubarwić własnymi wyobrażeniami – to taki krótki fabularyzowany wstęp, który pomagał mi w badaniu tych miejsc. Chcę jednak zaznaczyć, że fabularyzacja jest z mojej strony czystą, opartą na faktach, spekulacją. To właśnie fantazja sprawiała, że przenosiłem się w czasie i przestrzeni, by lepiej poczuć daną historię i spróbować zrozumieć jej bohaterów. Mam nadzieję, że i Tobie, drogi Czytelniku, umili ona tę „podróż”.

Ostatecznie chciałem po prostu opowiedzieć Ci ciekawą historię i sprawić, byś czas z tą książką uznał za dobrze spędzony.

Czego serdecznie Ci życzę.

Michał Stonawski

Kraków, 7 maja 2020MAŁE MIASTECZKO

Nie wiem, czy istnieje bardziej wyeksploatowany motyw we współczesnej literaturze grozy niż małe miasteczko gdzieś na odludziu. Jego społeczność jest zamknięta, powiedziałbym nawet, że ksenofobiczna – ludzie mają własne przyzwyczajenia, rytuały i tajemnice. Istnienie jakiegoś zamkniętego kręgu czy kultu od razu przywodzi mi na myśl Lovecrafta, ale prawdziwym popularyzatorem małych miasteczek był przecież Stephen King – w twórczości obu tych pisarzy zaczytywałem się zresztą nie raz. Każdy, kto ma jakiekolwiek pojęcie o popkulturze, z pewnością pamięta „To” – w małym miasteczku Derry dochodzi do manifestacji sił nadprzyrodzonych, Pennywise – najbardziej kojarzony jako demoniczny clown – porywa dzieci. Albo to: małe miasteczko Chester’s Mill zostaje nagle zamknięte pod tajemniczą kopułą i traci kontakt ze światem zewnętrznym. Albo coś jeszcze innego – małe miasteczko Salem, w którym zaczynają znikać dzieci i dorośli. Tak sobie myślę, że coś w tym jest – zamknięte społeczności, odludzie na końcu świata i paranormalne zjawiska, to się po prostu klei.

Trzeba wspomnieć jeszcze o czymś – Polska to idealny teren do poszukiwania duchów. Czemu? Wytłumaczę.

Od dłuższego czasu wypytuję znajomych, szukam kontaktów i przetrząsam sieć w poszukiwaniu ciekawych nawiedzonych miejsc. Tych zresztą jest naprawdę sporo – kraj z tak długą i bogatą historią jak Polska może się poszczycić wręcz setkami ciekawych zakątków. Od druidzkich kręgów czy świętych gajów Słowian poprzez ruiny zamków (zwykle straszą w nich wszelkiej maści białe damy – tu niestety duchy nie wykazały się kreatywnością), stare, przedwojenne kamienice, lasy, w których giną ludzie, aż po wszelkiej maści rudery – czy to z okresu wojen, czy też głębokiego PRL-u. Wystarczy pomyśleć, ile w ciągu ostatnich wieków nieszczęść, wojen, kataklizmów i zbrodni spotkało Polskę i Polaków, by dojść do wniosku, że w temacie duchów nasz kraj musi być prawdziwą kopalnią złota. Zachodzi bowiem korelacja – tam, gdzie działo się źle, gdzie używano przemocy, gdzie szerzyły się zawiść, rasizm, zazdrość czy wszelkiej maści nietolerancja, tam zawsze pojawiały się duchy. Aby je znaleźć, wystarczy więc ruszyć śladami krwi.

Do niedawna uważałem, że coś takiego jak motyw „małego miasteczka” nie ma prawa zaistnieć w polskiej rzeczywistości literackiej. Tak naprawdę sam nie wiem czemu – może chodzi o western, w końcu miasteczka Kinga są związane właśnie z tym gatunkiem – mamy bohatera (lub ich grupę), przeciwnika, dociekanie prawdy, w miasteczku rządzi twardą ręką szeryf, a motywuje (albo demotywuje) proboszcz. To już się nie klei – przecież polskie miasteczka i wsie są inne, nie znajdziesz szeryfa, policję też raczej rzadko się spotyka, bo ta ma pod opieką parę wsi. A duchy… chyba nadszedł czas na anegdotę, inaczej tego nie wyjaśnię.

Badałem kiedyś sprawę nawiedzonego domu w małej podkrakowskiej wsi. Podobno jego właściciel pewnego razu zszedł do swojego salonu i zobaczył swoje dwa psy, jamniki, obdarte ze skóry, leżące na dywanie – ciągle jeszcze żywe. Potem często budził się nagle w innych miejscach, niż zasnął. Nocami słyszał głosy i płacz. W końcu się wyprowadził, a dom pozostał pusty. Nikt nie chciał go kupić – wszyscy, którzy początkowo wydawali się zainteresowani, szybko tracili entuzjazm. Kiedy tam przybyłem, w domu od lat nikt nie mieszkał, pamiętam powybijane okna i zarośnięty ogródek, pełen samosiejek. W środku potłuczone butelki i porozrzucane gazety oraz ściany, na których grzyb malował ludzkie twarze. Raz wydawało mi się, że patrzy na mnie wystraszony, wrzeszczący Chrystus.

Było coś, co mnie uderzyło w tamtym miejscu – cisza. Wszechogarniająca, obezwładniająca cisza. Okazało się to cechą wspólną nawiedzonych miejsc – są jednak różne rodzaje ciszy. Czasem wydaje ci się, że miejsce, w którym jesteś, zostało odcięte od świata i wszystko, co żywe, zostało za jakąś kurtyną, oddzielającą od siebie dwie rzeczywistości. Innym razem cisza stanowi synonim spokoju – często można tego doświadczyć na cmentarzu, kiedy spaceruje się wśród grobów w deszczowy jesienny dzień. Może być też przysłowiowa „cisza przed burzą”, pełna napięcia, kiedy wiesz, że zaraz coś się wydarzy. W przypadku nawiedzonych miejsc nie jest to z reguły zbyt dobry znak.

Ale w Głogoczowie panowała inna cisza – nie umiem tego nazwać, lecz wydawało mi się, że przebywam w towarzystwie wycofanego bitego dziecka, które z całych sił stara się „nie istnieć”. Wiedziałem, że cokolwiek stało się w tamtym domu, było naznaczone taką traumą, że całe to miejsce cierpiało na swego rodzaju syndrom stresu pourazowego.

Wiele się nie pomyliłem. Jeden z mieszkańców wsi, staruszek, którego zagadnąłem, kiedy pracował w ogródku, powiedział mi wprost: „Panie, ten dom to całkiem zwyczajny budynek. Tu nic się nie działo, spokojne miejsce, tylko ten właściciel bił swoją żonę…”.

W Głogoczowie duchów nie zastałem – było tam coś znacznie gorszego: przemoc, na którą nikt nie reagował. Mąż bił żonę – chociaż to straszne, to przecież niezbyt zaskakuje. To się zdarza ciągle wokół nas. Ale w całej tej historii obchodzi mnie jedna kwestia – to, jak mieszkańcy podchodzili do tego problemu. Musieli przecież wiedzieć, co się tam działo. I wiedzieli – bardzo dobrze. Sami mi przecież o tym opowiedzieli. Kiedy wyjeżdżałem, od plotek huczało mi w głowie, ale… to nie była ich sprawa. Byli oni, wieś, no i „ten” dom. Oni, społeczność, i „to” małżeństwo. Ich sprawy i „ta sprawa, że on ją bił”. Jakby to małżeństwo nie należało do społeczności, oni po prostu mieszkali na tym samym terenie. Kiedy dom okazał się nawiedzony, scenariusz okazał się ten sam: „TAMTEN dom”. Nikt nie powiedział, że to w ich wsi znajduje się nawiedzony dom, że to u nich straszy. Nawiedzony dom? Jest, ale „tam, za wsią, koło tego lasku, co, wie pan, tamta krowa, o tam, się pasie”.

To nie jest wcale odosobniony przypadek – gdziekolwiek nie jechałem, nawiedzony dom nie był ani wspólną tajemnicą, ani czymś, co mieści się we wsi – nawet jeśli stał w samym jej środku. Był po prostu skazany na banicję, odcięcie od tkanki małego miasteczka.

Myślałem, że tak to po prostu u nas wygląda – albo to zwyczajnie jakiś dom, o którym krążą plotki, albo miejsce, które jest powodem do wstydu – w tym wypadku zapytani zwykle reagują agresją. Wiara w duchy to tak wstydliwa rzecz, że nie można się do nich przyznać.

Ale Turza Wielka całkowicie zrewidowała moje przekonania – właśnie tam po raz pierwszy w swoim życiu poczułem, że znajduję się w samym centrum małego miasteczka.

***

Wszystko zaczyna się w grudniu 2017 roku. Pewnego dnia, zamiast relacjonować wydarzenia ze świata polityki, w „Wydarzeniach” prezenter opowiada o… duchach.

_Latające noże, łyżki, kłódki i dziwne dźwięki. Sześcioosobowa rodzina woli mieszkać w przytulisku Caritasu niż we własnym domu. Powód – duchy_¹_._

Dziwi mnie już sam fakt wzmianki na kanale o takim zasięgu – to prawda, wiadomości o zjawiskach nadprzyrodzonych czasami pojawiają się w mediach głównego nurtu, częściej jednak jako ciekawostka na stronie internetowej, do społu z nagłówkami o nadciągającej niszczycielskiej asteroidzie czy innym końcu świata – z reguły promowane są zaś w sezonie ogórkowym, kiedy naprawdę nie ma już o czym mówić. Tymczasem sezon ogórkowy już dawno się skończył, do świąt pozostała jeszcze chwila, a w materiale widzę wyglądający na wiekowy dom z czerwonej cegły i przebitki z rozmów z udręczoną rodziną i sołtysem.

Wiadomość roznosi się szybko po innych mediach – prezenterzy wszystkich liczących się stacji telewizyjnych wspominają o Turzy Wielkiej, małej wsi pod Działdowem. Szczerze mówiąc, nie wiem nawet, gdzie jest Działdowo, sprawdzam w Googlach i dowiaduję się, że to gdzieś na Mazurach.

Właśnie wtedy zaczynam przygotowywać swoją wyprawę, lecz minie jeszcze ponad rok, nim uda mi się ją urzeczywistnić. Bawi mnie to szczególnie, bo przecież nie chodzi o dorzecze Amazonki, ale o wieś w Polsce. A jednak – aby dostać się do Turzy Wielkiej z drugiego końca kraju, trzeba się postarać.

Newsy po jakimś czasie znikają z pierwszych stron gazet, a do Turzy zaczynają ściągać wszelkiej maści youtuberzy zajmujący się nawiedzonymi miejscami, samozwańczy egzorcyści i inni ciekawscy. Obserwuję to i czekam cierpliwie, aż cała fala przetoczy się przez miasteczko – intuicja podpowiada mi, że gdzieś w tym wszystkim jest drugie dno.

To, że się nie mylę, pokaże dopiero przyszłość, ale nawet w najśmielszych snach nie przypuszczam, jak bardzo.

* * *

Poltergeist (z niemieckiego „hałaśliwy duch”) to termin określający zespół paranormalnych zjawisk, do których należą samoistne przemieszczanie się przedmiotów, ich unoszenie się oraz przeróżne hałasy i stuki. Przedmioty mogą też same pojawiać się w jakichś miejscach lub z nich znikać. Nauka wyraża się o takich zjawiskach dosyć jednoznacznie – halucynacje, jednak takich „halucynacji” doznają od lat ludzie w każdym zakątku globu. Z reguły w starych domach z „historią”. Dom, w którym mieszkają Pokropscy w Turzy Wielkiej, ma już swoje lata oraz swoją historię – znajduję plotki o wcześniejszych lokatorach domu, niemieckiej rodzinie, którą wymordowali Sowieci. Czy to duchy pomordowanych domagają się uwagi? Znajomy egzorcysta mówi mi, że tak właśnie może być – zresztą, wydarzeniami z Turzy Wielkiej zainteresował się nawet australijski badacz poltergeistów Paul Cropper, co tylko pokazuje, jak daleki zasięg ma informacja, chociaż to, że Cropper jest zainteresowany tematem, nie oznacza wcale, że się z nim zapoznał – co zresztą przyznaje w króciutkim wywiadzie przeprowadzonym przez serwis dzialdowo.wm.pl:

SKĄD DOWIEDZIAŁEŚ SIĘ O HISTORII DOMU Z TURZY WIELKIEJ?
P.C.: _Śledzę takie zdarzenia na bieżąco. Znalazłem ten przypadek w internecie. Skontaktowałem się z Tobą i zbieram materiał. Sprawy z Turzy dokładnie nie znam, ale nie mam powodów by nie wierzyć tej rodzinie_².

Czy w domu w Turzy straszy właśnie poltergeist, duch bądź też zjawisko, które manifestuje swoją obecność niepokojącymi dźwiękami i zaburzeniami pola grawitacyjnego? Z pewnością zanim nastała jesień 2017 roku, nawet rodzina Pokropskich wyśmiałaby ten pomysł. Coś jednak zmieniło ich percepcję, a historia o tym wkrótce miała okrążyć nie tylko całą Polskę, ale i świat.

* * *

Listopad. W Turzy Wielkiej, leżącej w województwie warmińsko-mazurskim, jesień oznacza znaczny spadek temperatury. Ponieważ wieś ze wszystkich stron otoczona jest polami uprawnymi, wiatr bez przeszkód wpada między niskie domy i nawet temperatura, która gdzie indziej nie byłaby problemem, tu się nim staje. Ziąb dosłownie przeszywa człowieka na wylot.

To była noc. Leżący w łóżku mężczyzna, choć szczelnie okryty grubą pierzyną, przewracał się niespokojnie. Wiatr musiał sobie najwyraźniej znaleźć jakąś szparę, bo tej nocy w domu panował wyjątkowy chłód. Trudno było się dziwić – ten budynek miał już swoje lata, przed wojną mieszkali tu podobno Niemcy. Właściciel i jego żona usiłowali o niego dbać, ale to wcale nie takie łatwe, kiedy bieżące sprawy potrafią niemal całkowicie opróżnić portfel. Ziębnący pod pierzyną mężczyzna postanowił, że zaraz z rana przyjrzy się dokładnie dachowi. Przymknął oczy i uspokoił oddech, czując, jak powoli zapada się w poduszkę, w łóżko, w końcu gdzieś w samego siebie.

Głuchy wybuch sprawił, że poderwał się nagle do pozycji siedzącej. To samo zrobiła jego żona.

– Co to było? – zapytała cicho.

– Nie wiem. Czekaj tutaj.

Gospodarz niechętnie wyszedł spod pierzyny i niemal natychmiast poczuł przenikające go zimno. Sięgnął ręką i obok łóżka wymacał chłodną w dotyku latarkę. Zawsze się przydawała, kiedy w nocy chciał iść do ubikacji i nie budzić przy okazji połowy domu. Teraz oświetlał nią stare popękane ściany domu, w którym mieszkał już piętnasty rok z rzędu.

– To pewnie nic takiego – powiedział, sam nie wiedząc, czy mówi do siebie, czy do żony.

Wstał i wyszedł z pokoju. Uważnie sprawdzał każde z pomieszczeń. Nocne hałasy nie były czymś pospolitym, ale miał swoją teorię dotyczącą ich pochodzenia. Dosyć przyziemną, ale prawdopodobną, biorąc pod uwagę, że mieli czworo dzieci. Najprawdopodobniej któreś z nich, może więcej niż jedno, po prostu nie spało i w takim wypadku będzie się musiało liczyć z niezadowoleniem rodzica.

Światło latarki wydobywało jednak z mroku same śpiące postacie. Dzieci udawały? To możliwe, ale mężczyzna nie przeżył swojego życia na darmo. Umiał rozpoznać blef. W tym domu, jego domu, obowiązywały pewne zasady – hałasowanie w nocy było surowo zakazane. Uważnie przysłuchiwał się spokojnym oddechom. Wyglądało na to, że to jednak nie dzieci były winne. Co więc mogło się stać?

Mężczyzna poczuł pierwsze ukłucie niepokoju. Obrócił się i ruszył dalej. Przesuwający się snop światła oświetlił kuchnię: stojak na noże, stos talerzy, szafki, haczyki z wiszącymi na nich ścierkami, używaną wersalkę, którą dopiero co kupili, i półkę, na której rodzina trzymała najważniejsze przedmioty – czegoś na niej brakowało.

Baterie leżały teraz na drewnianej podłodze i to najprawdopodobniej one, spadając, narobiły hałasu. Mężczyzna zmarszczył brwi, podniósł je i odłożył na swoje miejsce. Nie mogły spaść same z siebie. Jedyne wyjaśnienie było takie, że jego zmysł zawiódł i któreś z dzieci nie spało. A teraz podśmiechiwało się w poduszkę.

Gospodarz skrzywił usta w grymasie złości. Rano musiał iść do pracy, chciał spać, nie zaś prowadzić nocne śledztwa. Już miał iść do pokoju dzieciaków, kiedy zatrzymał się niepewnie. Coś było nie tak. Stojak na noże okazał się pusty.

Ciszę rozerwał wrzask żony. Mężczyzna ruszył biegiem z powrotem, ignorując rozespane głosy starszych i płacz młodszych dzieci. Wpadł do sypialni i jakby przeczuwając, co się stało, od razu skierował światło latarki na łóżko, w które wbito jeden z noży. Potem z mroku wyłoniła się blada twarz kobiety.

– On latał – wyszeptała. – Nóż.

Z pokoju dzieci dobiegł kolejny krzyk, tym razem świadczący o strachu. O szafki naprzeciw drzwi uderzyła lalka.

Tej nocy skończył się spokój rodziny Pokropskich.

* * *

Trudno dobrze oddać to, co działo się w domu Pokropskich – zostają mi jedynie spekulacje i wyobraźnia, dowiedziałem się jednak, że to wszystko wcale się nie skończyło, wręcz przeciwnie – wciąż dzieje się tam coś dziwnego. Zrozpaczona rodzina zwróciła się wreszcie o pomoc do miejscowego proboszcza, który przybył do ich domu odprawić modły. Jednak podczas tego obrzędu duża żeliwna kłódka przeleciała obok głowy księdza i strąciła mu czapkę. Modlitwa nie przyniosła oczekiwanego efektu – rodzina Pokropskich musiała poszukać innego sposobu.

Próbowałem skontaktować się z księdzem Mirosławem Culepą, który jako pierwszy (nie licząc samych poszkodowanych) miał kontakt z duchami z Turzy, ale przeniesiono go z Turzy Wielkiej w nieznane miejsce. Przedstawiciel Kurii Diecezjalnej Toruńskiej, z którym udało mi się porozmawiać, udzielił mi wymijających odpowiedzi, twierdząc, że nie ma pojęcia, gdzie przebywa jeden z ich księży ani jak się z nim skontaktować. Szczerze mówiąc, nie chciało mi się wierzyć w to, by kuria nie wiedziała o aktualnym miejscu zamieszkania swojego duchownego. Z pewnością natomiast mieli inny pogląd na sprawę z Turzy Wielkiej – a ja z radością bym go przedstawił. Napisałem o tym w wiadomości do przedstawiciela kurii, ale nigdy na nią nie odpowiedziano.

Nie miałem zamiaru odpuścić, więc udałem się do siedziby kurii – tam jednak napotkałem tylko zamknięte drzwi, a nieprzyjazny i wyraźnie poirytowany głos dobiegający z głośnika oznajmił:

– Proszę opuścić nasz teren.

– Nie rozumiem, chciałbym tylko zapytać…

– Proszę stąd iść. Nie zajmujemy się takimi sprawami.

Dalsze próby nawiązania kontaktu spełzły na niczym.

Przyznam, że gdy opuszczałem teren kurii, czułem się skołowany. Kto, jeśli nie Kościół, powinien się zajmować sprawami rzekomo nawiedzonych miejsc i opętań?

Okazało się, że jest jeszcze jedna możliwość skontaktowania się z księdzem Culepą – wszystkie kurie w Polsce mają obowiązek udostępniać swoje rejestry, w których powinna być odnotowana każda zmiana administracyjna. Problem w tym, że w tym dokumencie nie ma żadnej wzmianki o proboszczu z Turzy Wielkiej – zupełnie jakby nie istniał.

Jedyne wzmianki o duchownym, które udało mi się znaleźć, dotyczą afery związanej z jeszcze inną wsią, w której Culepa rezydował – chodzi o Czarże, wieś położoną gdzieś pod Bydgoszczą – tamtejsi parafianie toczyli ze swoim proboszczem wojnę, której echo ciągle pobrzmiewa w sieci:

_Ks Culepa to nawet potrafił ciężarną kobietę wyprosić z ławki,przestawiał wszystkich gdzie kto ma stać. Ławki dla dzieci na przedzie zlikwidował, bo żeby dziecko mogło usiąść to trzeba by wykupić miejsce w ławce. NA chór tez był zakaz wstępu, nawet na schodach nie wolno było stać. W czasie pogrzebu kwiatów w ławce nie wolno trzymać. Komunji jak najmniej przyjmować bo przecież ksiąc musi ją kupić, i dawać jak najwięcej kasy bo tylko to się liczy A gdy będzie chodził po kolędzie to proszę postawcie mu krzesło bo z fotela to trzeba będzie go wyciągnąć. drodzy parafianie nie dajcie się my męczyliśmy się z nim 8 lat_³.

Podejrzewam też, że zwierzchnikowi księdza mógł się nie spodobać incydent w Turzy – zaraz po ucichnięciu sprawy ks. Culepa został w końcu przeniesiony. Cokolwiek stało się z duchownym – bardzo trudno nawiązać z nim kontakt. Sam Kościół zazdrośnie strzeże swoich tajemnic, a jedną z nich, jak widać, jest miejsce pobytu dawnego proboszcza Turzy Wielkiej.

Wracam myślami do Pokropskich, którzy musieli zmierzyć się z tym, że nawet modlitwy księdza nie zapewniły im żadnej ochrony. W końcu sytuacja doprowadziła rodzinę do ostateczności.

23 listopada, w środku nocy, spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i bladym świtem zameldowali się w najbliższym ośrodku Caritasu. Kiedy wracali do domu, 4 grudnia, o tym, co się stało w Turzy Wielkiej, wiedziała już cała Polska, a spokojne niegdyś małe miasteczko przeżywało prawdziwe medialne oblężenie.

* * *

Dlaczego mieszkańcy domu w Turzy Wielkiej zdecydowali się na ucieczkę? Dlaczego modlitwa miejscowego proboszcza nie poskutkowała? Jak potężny musi być duch, by nie dało się go w ten sposób wygnać?

Być może w domu Pokropskich wcale nie straszył poltergeist, ale zjawa – potężny byt, który potrafi przyssać się do jakiegoś domu jak pijawka i karmić się strachem, bólem i bezsilnością zamieszkujących go osób. Coś na tyle silnego, by zranić człowieka – znalazłem informację, że wskutek działań tej istoty ucierpiała córka Pokropskich, dwunastoletnia Martyna, którą z Caritasu zawieziono do szpitala z ostrymi bólami brzucha. Z drugiej strony to właśnie poltergeisty skupiają się zwykle na dzieciach, wspomina o tym nawet Paul Cropper:

_W wielu przypadkach, które badałem, dziwne wydarzenia wydają się skupiać na młodej osobie, zazwyczaj młodej dziewczynie. Jeśli tej osoby nie ma w domu, nic dziwnego się nie wydarzy. Nie jestem pewien, dlaczego tak jest w przypadku rodziny Pokropskich, ale jest to wspólny wzorzec. Chciałbym zapytać rodzinę, czy zdarzają się dziwne wydarzenia, gdy ich córki nie ma w domu⁴._

_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_

¹ Fragment „Wydarzeń” Polsat News z 2.12.2017 r.

² Źródło: https://dzialdowo.wm.pl/498450,Paul-Cropper-poszukiwacz-halasliwych-duchow-chce-odwiedzic-Turze-Wielka.html . We wszystkich cytatach zachowano pisownię oryginalną.

³ Źródła: https://www.se.pl/forum_topic/126564/0/?p=10 ; https://www.se.pl/wiadomosci/polska/czarze-wojna-o-ksiedza-i-gospodynie-aa-dDJ5-r7JC-xkwH.html .

⁴ Źródło: https://dzialdowo.wm.pl/498450,Paul-Cropper-poszukiwacz-halasliwych-duchow-chce-odwiedzic-Turze-Wielka.html .
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: