- W empik go
Patelnią w łeb - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Patelnią w łeb - ebook
35-letni Sasza prowadzi biuro podróży specjalizujące się w ekstremalnych wycieczkach. Najwyraźniej mało mu wrażeń, bo gdy jeden z jego klientów zostaje brutalnie zamordowany, ten postanawia wcielić się w postać detektywa. Sasza ma osobisty powód, by dowiedzieć się, jakie motywy kierowały mordercą, i nie spocznie, póki nie dopnie swego. A nie będzie to łatwe zadanie, gdyż głównymi podejrzanymi w jego prywatnym śledztwie są atrakcyjne kobiety z branży porno… Czy uda mu się oprzeć ich wdziękom i zakończyć swoją ambitną misję sukcesem?
– Ktoś mu odciął – zaczął mężczyzna, skrzywił się, po czym wskazał na swoje krocze. – A potem włożył do jego własnych ust. Miał też obcięte palce. Jeden z kciuków wsadzono mu w tyłek. Policja twierdzi, że wygląda to na zbrodnię na tle seksualnym. Sam nie mam co do tego wątpliwości. Przeczytałem sporo kryminałów.
Gina Lewicz
Od dziecka wiedziała, że chce pisać. Jako antropolog z wykształcenia lubi obserwować ludzi, zadawać im niełatwe pytania i badać ich reakcje. Jednak to zwłaszcza rodzina dostarcza jej inspiracji do tworzenia kolejnych utworów. To, co dla wielu jest groteską, dla niej codziennością, żartuje z powagą na twarzy. Ponieważ – jak mówi – jej życie to dramat, doskonale zna ten rodzaj literacki. Być może to sprawiło, że została półfinalistką Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2013. Ukończyła także kurs szybkiego czytania, ale – jak utrzymuje – znacznie szybciej pisze, niż czyta.
– Ktoś mu odciął – zaczął mężczyzna, skrzywił się, po czym wskazał na swoje krocze. – A potem włożył do jego własnych ust. Miał też obcięte palce. Jeden z kciuków wsadzono mu w tyłek. Policja twierdzi, że wygląda to na zbrodnię na tle seksualnym. Sam nie mam co do tego wątpliwości. Przeczytałem sporo kryminałów.
Gina Lewicz
Od dziecka wiedziała, że chce pisać. Jako antropolog z wykształcenia lubi obserwować ludzi, zadawać im niełatwe pytania i badać ich reakcje. Jednak to zwłaszcza rodzina dostarcza jej inspiracji do tworzenia kolejnych utworów. To, co dla wielu jest groteską, dla niej codziennością, żartuje z powagą na twarzy. Ponieważ – jak mówi – jej życie to dramat, doskonale zna ten rodzaj literacki. Być może to sprawiło, że została półfinalistką Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej 2013. Ukończyła także kurs szybkiego czytania, ale – jak utrzymuje – znacznie szybciej pisze, niż czyta.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-203-7 |
Rozmiar pliku: | 818 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Obudził się wcześnie rano. Zrobił kilka pompek i brzuszków. Umył zęby, wziął prysznic i zjadł śniadanie.
Na kuchennym stole czekały już na niego przygotowane wczoraj wieczorem książki, głównie podróżnicze, ale także dzieła Bułhakowa, Dostojewskiego i Chandlera. Uwielbiał „Mistrza i Małgorzatę”. Nie przepadał wprawdzie za diabłem i religią, ale nie miał nic przeciwko przeżyciu tak wielkiej miłości, jaka łączyła obydwoje głównych bohaterów.
Wierzył w miłość, choć raz już się rozwiódł. Wczesna miłość i jeszcze wcześniejszy wytrysk sprawiły, że ożenił się w wieku dwudziestu pięciu lat. Był dobry z matematyki. Zaraz po ślubie rozwiódł się, gdy wyliczył, że minęło sześć miesięcy od zapłodnienia, a brzucha nadal nie było widać. Miał już dosyć przebiegłych kobiet, które ciągle trajkoczą o białych sukienkach. Postanowił „ponownie zostać kawalerem”, przynajmniej dopóki nie pozna tej jedynej. Wprawdzie każda kolejna kobieta w jego życiu okazywała się nie-tą-jedyną, ale nie przeszkadzało mu to w proponowaniu jej wspólnego zamieszkania.
W ten sposób przez jego mieszkanie przewinęło się w ciągu dekady siedem panienek. Nie potrafił się jednak w nich zakochać. Tworzyły namiastkę domu, którego tak pragnął, ale na żadną z nich nie pasował gliniany pantofelek, który ulepił w swojej wyobraźni.
Dzisiaj miał świętować z kolegami trzydzieste piąte urodziny. Książki leżące na stole miał zanieść znajomemu, który namiętnie korzystał z jego usług. Nie, nasz bohater wcale nie był męską dziwką ani księgarzem. Prowadził biuro podróżnicze specjalizujące się w ekstremalnych wycieczkach. Himalaje, skakanie ze spadochronem i inne zabawy dla dorosłych chłopców (90% klienteli) i kobiet.
Zaczął przygotowywać sobie płatki śniadaniowe. Miał dziwne ciągoty do mleka, choć od ponad trzydziestu czterech lat nie był już oseskiem. Poranne musli popijał kawą zbożową. Prawdziwa barwiła zęby, a on za bardzo kochał ich biel.
Jego śniadanie przerwał dźwięk telefonu. Wyciągnął z kieszeni najnowszego Samsunga i przejechał po nim palcem.
– Słucham?
– Saszo, Saszo. – Trząsł się głos w słuchawce.
– Kaju, co się stało?
– Czytałeś dzisiejszą „Wybiórczą”?
– Jeszcze nie.
– Przeczytaj. I do zobaczenia w biurze…
Kaja odłożyła słuchawkę, a Sasza odłożył śniadanie na później i szybkim krokiem wyszedł z mieszkania po gazetę. Zawsze przedkładał papier nad wydania online.
Gdy wrócił, rozłożył piśmidło, maczając jego rogi w płatkach śniadaniowych. Nie było to jego _spécialité de la maison_, po prostu stół był za mały, by to wszystko pomieścić: książki, śniadanie i dużego formatu gazetę.
– Cholera – syknął i wyniósł płatki do sypialni, stawiając je na stoliku nocnym.
Wrócił do kuchni i zaczął wertować piśmidło. Uważnie czytał wszystkie _leady_, cały czas zastanawiając się, co Kaja miała na myśli.
– Nekrologi? – głośno myślał. – Nie, to bez sensu.
Mimo to zaczął sczytywać informacje o zgonach.
– Nie ma lepszego początku dnia – pomyślał, kręcąc głową. Sięgnął po kubek z kawą. Upił łyk.
– Cholera. – Skamieniał i odłożył gazetę. Odcisk jego palca pozostał na nekrologu z napisem: _Odszedł nasz ukochany Leon Maciejewski, o czym powiadamia pogrążona w żałobie rodzina i sąsiedzi_.
Sasza gwałtownym ruchem odstawił kubek na stół, którego blat pokrył się beżową, zbożową cieczą o smaku kawy.
Mężczyzna wprawdzie zebrał się z krzesła, ale jeszcze nie w sobie, bo wyjście z domu zajęło mu jeszcze dość dużo czasu. Po trzydziestu minutach w końcu wyszedł.
Gdy dotarł do biura, Kaja przywitała go rozmazanymi oczami i przydługim – nawet jak na nią – uściskiem. Na jego białej, prążkowanej koszuli pozostawiła nie tylko swoje perfumy _YSL Baby Doll_, ale również ślad roztopionej od łez maskary. Masakra.
Gdy uwolnili się z objęcia, Kaja zobaczyła, co ją tak uwierało na wysokości pasa podczas przytulania. Sasza trzymał w rękach kilka książek. Spuścił na nie wzrok.
– Miałem mu je dzisiaj zanieść.
– O Boże, Saszo – powiedziała Kaja i zatkała usta dłońmi. – Ty masz dzisiaj urodziny. Nie powinieneś był przychodzić. Weź wolne. Ja się wszystkim zajmę.
Kaja podeszła do stolika, na którym leżały babeczki. Wzięła jedną z nich.
– Chcesz? Wczoraj upiekłam.
– Daj spokój. Bezczynność jest dobra, ale to nie dla mnie – oznajmił, pochłaniając babeczkę. – Muszę zadzwonić do Kasi, dowiedzieć się, co się stało – mówił, chodząc po pokoju. – To musiał być jakiś wypadek. Stan zdrowia miał świetny, inaczej nie pozwoliłby sobie na sporty ekstremalne.
– Myślę, że jest zdecydowanie za wcześnie, by dzwonić do jego żony. Poczekaj chociaż do pogrzebu.
– Kaju, umarł mój dobry znajomy.
– I stały klient – dodał mężczyzna z lekką nadwagą, wchodząc do biura Saszy. Ich księgowy.
– Wychodzę – rzekł Sasza, starając się ukryć smutek. Jak powiedział, tak zrobił.
Mężczyzna zajechał pod willę w stylu projektów Roberta Koniecznego. Zadzwonił do drzwi. Otworzyła je zapłakana wdowa.
– Saszo – wyszlochała, po czym zaczęła się bez opamiętania do niego przytulać. Kolejna maskara, tym razem w kolorze granatowym, znalazła się na jego nienagannym kołnierzyku.
Gdy weszli do salonu, żona Leona osuszyła łzy przy pomocy wachlarza. Kobieta przedstawiła Saszy siedzących w salonie ludzi.
– To Elżbieta, moja sąsiadka, oraz jej mąż Włodek, też sąsiad.
Żona Leona, znana węziej jako Kasia, znowu zaczęła płakać. Wszyscy zaczęli ją pocieszać i przytulać. W końcu usiedli na sofie. Gdy tylko sytuacja została mniej więcej opanowana, Sasza chwycił za ręce Kasię i zapytał:
– Co mu się stało?
– Nie wracał długo z pracy – szlochała Kasia. – Dzwoniłam, nie odbierał. Po dwóch godzinach skończyła się moja cierpliwość…
– Bo znana była Kasi pozamałżeńska działalność Leona – dokończyła sąsiadka Elżbieta.
– O czym wy mówicie?
– Leon zdradzał Kasię – sprecyzowała sąsiadka.
– Nie miałem pojęcia.
– Jasne – wymamrotała pod nosem sąsiadka.
– Nic nie wiedziałem.
– Gdy wyjeżdżał na te twoje eskapady, nigdy nie dzwonił. Nie mów, że nie organizowałeś mu wyjazdów z jakimiś lafiryndami – oznajmiła Kasia, teraz zupełnie ożywiona.
– Kasiu, mylisz się. Leon zawsze w moich oczach uchodził za przykładnego męża i ojca. Teraz obraz ten rozmywa się, jak u astygmatyka. Właściwie nienawidzę go za to – rzekł i ukrył twarz w dłoniach.
– Herbatki? – zapytała sąsiadka.
– Dziękuję, w domu czeka na mnie coś mocniejszego – wycedził Sasza.
– To może herbatki z prądem?
– Możesz się wreszcie zamknąć?! – poprosiła uprzejmie Kasia, rzucając spojrzenie sąsiadce. – Mój mąż nie żyje. – Zwróciła wzrok ku Saszy. – Nigdy nie odzywał się, gdy wybywał z domu na dłużej. Jak mogłam więc go nie podejrzewać o romans? Nie potrafił nawet zadzwonić, choć specjalnie zapłaciłam za superłatwy numer telefonu.
– Nie potrafił zadzwonić, ale wykręcić numer już tak – oznajmiła sąsiadka.
– Wykryłam, że miał romans, i to nawet niejeden. Po jego śmierci miałam wreszcie dostęp do jego telefonu. Nawet specjalnie się nie krył. Spodziewałam się po nim większego instynktu samozachowawczego – oznajmiła Kasia, podnosząc się z kanapy. – Ale teraz zajmijmy się ustaleniami pogrzebowymi: w co go ubrać, jaką przemowę wygłosić, gdzie urządzić stypę i kogo zaprosić.
Dotychczas milczący sąsiad podszedł do niej i pogładził ją po włosach. Cała czwórka zamilkła.
– Te romanse mają związek ze śmiercią Leona? – zapytał wreszcie Sasza.
– Niewykluczone, że była to zemsta jednej z licznych kochanek – oznajmił sąsiad.
– Czyli ktoś go zabił?
– Zabił? Zabił? Brutalnie zamordował! Pierdolony Dostojewski i Capote w jednym nie potrafiliby tego opisać – wykrzyczała Kasia.
Sasza rzucił spojrzenie sąsiadowi Włodkowi. Poszli razem do kuchni. Tam Sasza kontynuował „śledztwo”.
– Jak bardzo brutalnie?
– Ktoś mu odciął – zaczął mężczyzna, skrzywił się, po czym wskazał na swoje krocze. – A potem włożył do jego własnych ust. Miał też obcięte palce. Jeden z kciuków wsadzono mu w tyłek. Policja twierdzi, że wygląda to na zbrodnię na tle seksualnym. Sam nie mam co do tego wątpliwości. Przeczytałem sporo kryminałów.
– Zemsta kochanki, tak?
– Na to wygląda.
– Jakaś _femme fatale_ z czarnego kryminału postanowiła wykastrować swojego byłego kochanka?
– Chyba tak.
– Dorwę tę sukę – oznajmił sucho Sasza.
Sasza pojechał. Na chwilę zatrzymał się na stacji benzynowej. Gdy tankował, zadzwonił do Kasi. Z rozmowy dowiedział się, że Leon został zamordowany w swoim biurze. Tak też podejrzewał. Gdy już odpalił silnik, kątem oka spojrzał na książki dla Leona, które zabrał ze sobą, wychodząc z biura. Na szczycie wieży z książek leżały „Biesy”. Pod nimi wystawała „Zbrodnia i kara”.
– Cholera – wycedził. – To dzieje się naprawdę. Te lektury, ta zbrodnia, ta kara, co za banał. Autorka opowieści mojego życia się nie postarała.
Odjechał.
Mężczyzna podjechał pod biurowiec, w którym pracował Leon. Człowiek ten był prezesem sieciowej agencji reklamowej.
– To tam zginął, jak przystało na pracoholika – stwierdził Sasza.
W szklanym trzydziestopiętrowym budynku odbijała się zdegustowana mina Saszy, gdy przekraczał próg obrotowych drzwi wejściowych. Minął w nich rudowłosą kobietę o zjawiskowo długich i zgrabnych nogach. Gdy spojrzał się za nią, już zdążyła wyjść za drzwi. Z tyłu wyglądała nie gorzej niż z przodu – pomyślał.
Gdy wjechał na dwudzieste pierwsze piętro, gdzie znajdowało się biuro Leona, został zatrzymany przez policję.
– Nie może pan tu wejść – oznajmił policjant.
– Całe biuro jest zamknięte?
– Dla pana tak.
– Leon był moim przyjacielem. Znajdziecie tę, która to zrobiła?
– Którą? A może którego? Skąd jest pan pewien, że to kobieta?
– Słyszałem, jak umarł – oznajmił. – Leon był hetero – dodał.
– A może jakiś pederasta się w nim podkochiwał?
– Wątpię.
– Proszę pana, zajmuję się tym od dawna. Wiadomo, że statystyki przemawiają za tym, że musiała to być jego kochanka, ale według statystyk każdy z nas ma około czterdziestu pięciu lat, a oboje wiemy, że pan jest dużo młodszy, a ja trochę starszy.
– To nie powinien być pan już na emeryturze?
– Do widzenia – rzekł policjant, po czym wcisnął guzik windy. – Opuszcza pan budynek.
Sasza wydostał się z wieżowca. Gdy wsiadł do samochodu, sięgnął po telefon. Wystukał numer.
– Kaja, zgłodniałem. Zabrać cię na lunch?
– Nie mów, że nie wróciłeś do domu.
– Nie. I myślę, że muszę się z kimś czymś podzielić.
– Wiem, to smutne dla nas wszystkich. Zdążyliśmy się zżyć podczas tych wszystkich wyjazdów na koszt firmy. Twojej firmy.
– Nie chodzi o smutek, Kaju. Będziesz czekać przed wejściem za dziesięć minut?
– Dobrze. Do zobaczenia.
Mężczyzna przyjechał po Kaję. Ta, gdy tylko wsiadła do samochodu i zapięła pasy, zapytała:
– O czym musisz mi powiedzieć?
– Nie teraz. Za chwilę dojedziemy do trattorii i wszystko ci opowiem.
– Ma to związek ze śmiercią Leona, tak?
– Kaju, wytrzymasz trzy minuty?
Milczeli przez chwilę.
– Dzisiaj upiekę placek z wiśniami – oznajmiła.
W trattorii nawet bez spojrzenia na menu zamówili włoskie makarony. Sasza siedział zastygnięty. Kaja odezwała się pierwsza:
– Mam tajemniczego wielbiciela.
– Sprecyzuj.
– Dostaję mejle od jakiegoś faceta. Twierdzi, że poznaliśmy się na jakiejś tam konferencji. Pisze różne rzeczy. Przeważnie miłe.
– A nieprzeważnie?
– Czasami zdarza mu się przynudzać.
– Bądź ostrożna.
– No dobrze, to co chciałeś mi powiedzieć?
– Wiesz, dlaczego tak interesuję się tą sprawą?
– To normalne, to twój dobry kolega i jeszcze lepszy klient.
– Pojechałem do Kasi, a potem do jego biura.
– Po co?
– No właśnie: po co? Zachowuję się jak szaleniec.
– Tak, to nie w twoim stylu. Nakręciłeś się. Znajomych zjednujesz sobie raczej opanowaniem.
– Ostatnio Leon opowiadał mi, że nie układa mu się z Kasią, że zachowuje się jak histeryczka – zaczął. Spojrzał na Kaję, opuścił wzrok, przygryzł wargi i spojrzał na nią jeszcze raz. – W każdym razie skojarzyłem pewne fakty i chciałem zobaczyć, jak Kasia zachowuje się tuż po śmierci Leona, czy to ona mogłaby…
– Saszo, wariujesz.
– Widziałem ją, jasne, płakała, ale chyba bardziej przeżywała zdrady Leona niż jego śmierć. Może to zrozumiałe. Też uważam, że to, co zrobił, było podłe, ale do jasnej cholery, on nie żyje – oznajmił, spuszczając wzrok.
– A po co w takim razie pojechałeś do jego biura?
– Myślałem, że znajdę jakiś trop. Że pogadam z kimś, ale mundurowi zajęli całe piętro. Chcę zgłosić się na policję i powiedzieć im, co Leon mi mówił, ale musiałbym mieć jakiś nikły dowód.
– Chcesz wrobić Kasię?
– Wrobić? Nie. – Sasza pokręcił głową. – Ale gdybym cokolwiek znalazł, tobym poszedł na policję. Chciałbym, aby dorwano tę, która mu to zrobiła.
– Byliście blisko, ale bez przesady, to nie była przyjaźń. Dlaczego aż tak to cię nurtuje?
– W mojej rodzinie ktoś kiedyś zginął w podobny sposób. Minęło piętnaście lat. Do tej pory nie znaleziono winnego. Napisałem nawet artykuł o najczęściej popełnianych błędach w śledztwach, jednak nigdy nie został opublikowany.
– Co? – zapytała Kaja, ściągając brwi.
– To było podczas studiów – oznajmił Sasza, a jego gałki oczne pobiegły w lewą stronę. – Chcę przez to powiedzieć, że tamta zbrodnia, morderstwo chrzestnego, nie daje mi spokoju, teraz zdarza się kolejna taka sytuacja. Muszę znaleźć winnego, po prostu muszę.
– Jak zginął twój chrzestny? – zapytała kobieta, kładąc swoją dłoń na dłoni Saszy.
– Wykastrowano go. Wykrwawił się na śmierć. Wszystkie dowody wskazywały na zaplanowaną z zimną krwią zbrodnię, motyw: złamane serce. Wujek bardzo kochał swoją żonę. To musiała zrobić jakaś zazdrosna zdzira.
Oczy Kai na chwilę znieruchomiały.
– Wybacz – powiedział. – Wujek był wspaniałym człowiekiem. Ta, która go zabiła, była świruską, tak samo jak ta, która zrobiła to Leonowi.
Kaja cofnęła swoją rękę. Spojrzała na kelnera niosącego jej penne z łososiem.
– Nie jestem głodna.
– Ja też nie.
Sasza wyjął z portfela gotówkę, wręczył ją kelnerowi. Ten nie odezwał się ani słowem. Opuścili trattorię.
Wrócili do biura. Sasza usiadł przy biurku, jak gdyby zasiadał na tronie. Zdjął buty i skarpetki, zapalił cygaro. Nagle weszła tam Kaja, rozganiając ręką dym.
– Czujniki przeciwpożarowe – oznajmiła, po czym wyjęła z dłoni mężczyzny cygaro i zgasiła je na mapie świata przykrywającej blat biurka.
Sasza z obojętną miną spojrzał na dziurę wypaloną na konturach Omanu, uśmiechnął się.
– Lubiłem tę mapę. Popielniczka jest tutaj – rzekł, przesuwając kamienną popielniczkę z rogu biurka na jego środek.
– Teraz to ty mi wybacz.
Kaja wydała z siebie dźwięk wskazujący na przerażenie, a może coś sobie przypomniała. Zamknęła dłońmi usta.
– Co się stało? – zapytał Sasza.
– Nic, cały czas mam bluzę Leona, jego szczęśliwą bluzę.
– No i?
– Dał mi ją, bo nie zmieściła mu się do bagażu, pamiętasz?
– Mniejsza o to. Co w związku z tą bluzą?
– To szczęśliwa bluza – oznajmiła Kaja głosem, jak gdyby zaraz miała się rozpłakać. – Ostatnio nie miał szczęścia.
– Kaju – rzekł Sasza uprzejmym tonem. – Zostaw mnie na chwilę, proszę.
Kaja posłusznie opuściła biuro, by zaraz do niego wrócić, dzierżąc niewielkich rozmiarów kartonowy kwadracik w dłoni. Oparła się o framugę drzwi. Sasza rzucił jej spojrzenie.
– Wiem, miałam cię zostawić w spokoju, ale zobacz, co znalazłam w bluzie – oznajmiła, podtykając pod nos mężczyzny kartkę. – Wizytówka Leona.
Mężczyzna wziął ją w dłoń i obrócił.
– Tu jest coś napisane. Ręcznie.
– Wiem. Numer telefonu.
– Do Rity – rzucił Sasza. – Idę – dorzucił.
– Dokąd tym razem?
– Tam, gdzie dowiem się, kim jest Rita.
Sasza zajechał pod szklany biurowiec. Zgasił silnik, ale nie opuszczał samochodu. Obracał w dłoni wizytówkę Leona. Zza szyby samochodu dostrzegł młodą matkę z dzieckiem. Opuścił auto i podszedł do nich. Kobieta usiadła na ławce i zaczęła karmić dziecko mlekiem z butelki.
– Ładny malec – rzekł, przyglądając się oseskowi.
– Dziękuję. Oj, mleko się kończy – oznajmiła kobieta i przewróciła oczami. – Muszę nakarmić go tak, jak natura każe. Wie pan, Kamilek ma dopiero cztery tygodnie, a tak żywo reaguje na cycka.
– Mam trochę więcej i też żywo reaguję na cycka.
Twarz kobiety skamieniała.
– Wstydziłby się pan.
Sasza uśmiechnął się najniewinniej, jak tylko potrafił, i skierował swoje stopy, rozmiar 44, w stronę wejścia do biurowca.
Tym razem udało mu się przekroczyć próg biura Leona. Po policji nie było ani śladu. Sekretarka z wściekle czerwonymi ustami i w kostiumie koloru butelkowej zieleni uśmiechnęła się do niego szeroko i nieszczerze. Nosiła długie kolczyki, które nieustannie dotykała. Stała za marmurowym kontuarem pełnym papierów i lakierów do paznokci.
– Witam w MEG. Na imię mam Monika. W czym mogę pomóc?
– Macie tu dzisiaj żałobę, więc, Moniko, możesz zdjąć już ten uśmiech z twarzy.
Kobieta natychmiast zarzuciła obojętny wyraz facjaty, zwieńczyła to zarzuceniem swoich bujnych loków na prawe ramię. Następnie wzięła w rękę długopis, który włożyła sobie za ucho. Sasza uśmiechnął się.
– Szukam Rity – odezwał się wreszcie po chwili wymiany spojrzeń.
– Rita chyba wyszła, ale sprawdzę. – Monika chwyciła słuchawkę telefonu, po chwili ją odkładając. – Tak jak myślałam. Wyszła. Mam jej coś przekazać?
– Tak. Proszę zapytać, czy była kochanką Leona.
Monika zesztywniała.
– Kto pyta?
– Przyjaciel.
– Czyj?
– Może niebawem i twój – oznajmił Sasza dalej z tym samym uśmiechem na ustach, wyjął długopis znad ucha Moniki, starannie ważąc go w dłoni. – Takiego właśnie potrzebowałem.
Mężczyzna oderwał małą żółtą karteczkę ze stosu papierów leżących na kontuarze. Zapisał na niej swój numer telefonu oraz nazwisko, wręczył ją Monice. Wziął wizytówkę z wizytownika i schował w kieszeni spodni. Uśmiechnął się po raz ostatni i odszedł.
Sasza, zmierzając do wyjścia, minął grupkę pracowników Leona. Gdy zatrzymali się, on również przystanął. Przysłuchiwał się ich rozmowie.
– Rzeźby w Luwrze są strasznie rozpustne – mówiła kobieta. – Nagie pośladki, nagie piersi. Połowa to inwalidzi: bez rąk lub nóg. Ale umięśnieni za to jak cholera.
– Gdzie tu logika? – rzucił ktoś z tłumu, śmiejąc się jak hiena.
– Marlena znalazłaby odpowiedź na to pytanie – odpowiedział kolejny mężczyzna.
Gromadka ludzi wybuchła śmiechem. Sasza przyglądał im się, jak gdyby oglądał małpy w zoo. Choć małpy z pewnością lepiej wyglądałyby w garsonkach i garniturach – pomyślał. Powoli zaczął odklejać swoje ciało od ściany, aby udać się w stronę wyjścia.
– Tak, nasza Rita jeszcze się z tym swoim niewyparzonym językiem nigdzie nie sparzyła – powiedział kobiecy głos.
– Bo się parzyła z szefem – rzucił ktoś zjadliwie.
– Chodźmy, zaparzona kawa czeka w konferencyjnej – oznajmił jakiś inny niewieści głos.
Sasza ożywił się na dźwięk imienia Rita. Postanowił podążyć za grupką ludzi, lecz oni zamknęli za sobą drzwi, a jemu pozostało rzucić psie spojrzenie Monice. Ona odwzajemniła się szyderczym uśmieszkiem i odwróciła w stronę kserokopiarki. Sasza wyszedł.
Wszedł do windy, a za nim dwóch mężczyzn.
– Biedny Leon – zaczął jeden z nich, wciskając przycisk windy. Był łysy, ale nadal młody.
– Biedny to on nie był, zostawił po sobie udziały w firmie – skonstatował facet ze zbytnią nadwagą i w zbyt opiętej marynarce. – Podobno był też porządnie ubezpieczony. Wszystko dla Kasi.
– Jacek, wiem, że to takie zboczenie księgowego, ale już skończ z tą forsą. Leon jeszcze nie ostygł.
– W ludziach widzę cyfry, nic na to nie poradzę – bronił się. – Czy wiesz, że Leon miał dużo dzieci, ale jeszcze więcej kochanek? Osobiście poznałem trzy – oznajmił z dumą.
– To tylko plotki.
– Które uwielbiasz.
– Co mi imputujesz?
– To ty podobno powiedziałeś Kasi o romansie z Marleną.
– Nie było żadnego romansu z Marleną.
– A co w takim razie?
– Teraz Leon już nie żyje, więc… – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Liczyłem, że Kasia odejdzie od niego. Leon był blisko z Marleną, wszystko na to wskazywało, ale się pomyliłem.
– Kasia wie?
– Co za różnica, skoro i tak już z nią nie sypiam.
Drzwi windy się otworzyły. Otworzyły się również usta Saszy. Stał, nie mrugając nawet powiekami.
– Pan nie wychodzi? – zapytał jeden z mężczyzn.
– Nie, dziękuję. Jeszcze postoję.
Mężczyźni na odchodne spojrzeli na osłupiałego Saszę. Gdy drzwi windy zaczęły się zamykać, wyskoczył z niej. I wtedy jego wzrok napotkał rudowłosą, długonogą kobietę.
– Wszystko w porządku? – zapytała, a Sasza usłyszał przyjemnie ciepłą barwę kobiecego głosu. Jedyne, co potrafił zrobić w tej chwili, to wydobyć z siebie uśmiech i powiedzieć:
– Tak.
Kobieta uśmiechnęła się również, a może lekko roześmiała, i weszła do windy. Powoli zarys jej ciała zaczął się rozmywać za zamykającymi się drzwiami.
Winda poruszała się w szklanej kapsule. Mężczyzna podążał za nią wzrokiem, wpatrując się w długie nogi jadące ku niebu, oddalające się od niego coraz bardziej. W końcu znikły, wychodząc z windy kilkanaście albo dwadzieścia pięter wyżej, jak oszacował.
Obudził się wcześnie rano. Zrobił kilka pompek i brzuszków. Umył zęby, wziął prysznic i zjadł śniadanie.
Na kuchennym stole czekały już na niego przygotowane wczoraj wieczorem książki, głównie podróżnicze, ale także dzieła Bułhakowa, Dostojewskiego i Chandlera. Uwielbiał „Mistrza i Małgorzatę”. Nie przepadał wprawdzie za diabłem i religią, ale nie miał nic przeciwko przeżyciu tak wielkiej miłości, jaka łączyła obydwoje głównych bohaterów.
Wierzył w miłość, choć raz już się rozwiódł. Wczesna miłość i jeszcze wcześniejszy wytrysk sprawiły, że ożenił się w wieku dwudziestu pięciu lat. Był dobry z matematyki. Zaraz po ślubie rozwiódł się, gdy wyliczył, że minęło sześć miesięcy od zapłodnienia, a brzucha nadal nie było widać. Miał już dosyć przebiegłych kobiet, które ciągle trajkoczą o białych sukienkach. Postanowił „ponownie zostać kawalerem”, przynajmniej dopóki nie pozna tej jedynej. Wprawdzie każda kolejna kobieta w jego życiu okazywała się nie-tą-jedyną, ale nie przeszkadzało mu to w proponowaniu jej wspólnego zamieszkania.
W ten sposób przez jego mieszkanie przewinęło się w ciągu dekady siedem panienek. Nie potrafił się jednak w nich zakochać. Tworzyły namiastkę domu, którego tak pragnął, ale na żadną z nich nie pasował gliniany pantofelek, który ulepił w swojej wyobraźni.
Dzisiaj miał świętować z kolegami trzydzieste piąte urodziny. Książki leżące na stole miał zanieść znajomemu, który namiętnie korzystał z jego usług. Nie, nasz bohater wcale nie był męską dziwką ani księgarzem. Prowadził biuro podróżnicze specjalizujące się w ekstremalnych wycieczkach. Himalaje, skakanie ze spadochronem i inne zabawy dla dorosłych chłopców (90% klienteli) i kobiet.
Zaczął przygotowywać sobie płatki śniadaniowe. Miał dziwne ciągoty do mleka, choć od ponad trzydziestu czterech lat nie był już oseskiem. Poranne musli popijał kawą zbożową. Prawdziwa barwiła zęby, a on za bardzo kochał ich biel.
Jego śniadanie przerwał dźwięk telefonu. Wyciągnął z kieszeni najnowszego Samsunga i przejechał po nim palcem.
– Słucham?
– Saszo, Saszo. – Trząsł się głos w słuchawce.
– Kaju, co się stało?
– Czytałeś dzisiejszą „Wybiórczą”?
– Jeszcze nie.
– Przeczytaj. I do zobaczenia w biurze…
Kaja odłożyła słuchawkę, a Sasza odłożył śniadanie na później i szybkim krokiem wyszedł z mieszkania po gazetę. Zawsze przedkładał papier nad wydania online.
Gdy wrócił, rozłożył piśmidło, maczając jego rogi w płatkach śniadaniowych. Nie było to jego _spécialité de la maison_, po prostu stół był za mały, by to wszystko pomieścić: książki, śniadanie i dużego formatu gazetę.
– Cholera – syknął i wyniósł płatki do sypialni, stawiając je na stoliku nocnym.
Wrócił do kuchni i zaczął wertować piśmidło. Uważnie czytał wszystkie _leady_, cały czas zastanawiając się, co Kaja miała na myśli.
– Nekrologi? – głośno myślał. – Nie, to bez sensu.
Mimo to zaczął sczytywać informacje o zgonach.
– Nie ma lepszego początku dnia – pomyślał, kręcąc głową. Sięgnął po kubek z kawą. Upił łyk.
– Cholera. – Skamieniał i odłożył gazetę. Odcisk jego palca pozostał na nekrologu z napisem: _Odszedł nasz ukochany Leon Maciejewski, o czym powiadamia pogrążona w żałobie rodzina i sąsiedzi_.
Sasza gwałtownym ruchem odstawił kubek na stół, którego blat pokrył się beżową, zbożową cieczą o smaku kawy.
Mężczyzna wprawdzie zebrał się z krzesła, ale jeszcze nie w sobie, bo wyjście z domu zajęło mu jeszcze dość dużo czasu. Po trzydziestu minutach w końcu wyszedł.
Gdy dotarł do biura, Kaja przywitała go rozmazanymi oczami i przydługim – nawet jak na nią – uściskiem. Na jego białej, prążkowanej koszuli pozostawiła nie tylko swoje perfumy _YSL Baby Doll_, ale również ślad roztopionej od łez maskary. Masakra.
Gdy uwolnili się z objęcia, Kaja zobaczyła, co ją tak uwierało na wysokości pasa podczas przytulania. Sasza trzymał w rękach kilka książek. Spuścił na nie wzrok.
– Miałem mu je dzisiaj zanieść.
– O Boże, Saszo – powiedziała Kaja i zatkała usta dłońmi. – Ty masz dzisiaj urodziny. Nie powinieneś był przychodzić. Weź wolne. Ja się wszystkim zajmę.
Kaja podeszła do stolika, na którym leżały babeczki. Wzięła jedną z nich.
– Chcesz? Wczoraj upiekłam.
– Daj spokój. Bezczynność jest dobra, ale to nie dla mnie – oznajmił, pochłaniając babeczkę. – Muszę zadzwonić do Kasi, dowiedzieć się, co się stało – mówił, chodząc po pokoju. – To musiał być jakiś wypadek. Stan zdrowia miał świetny, inaczej nie pozwoliłby sobie na sporty ekstremalne.
– Myślę, że jest zdecydowanie za wcześnie, by dzwonić do jego żony. Poczekaj chociaż do pogrzebu.
– Kaju, umarł mój dobry znajomy.
– I stały klient – dodał mężczyzna z lekką nadwagą, wchodząc do biura Saszy. Ich księgowy.
– Wychodzę – rzekł Sasza, starając się ukryć smutek. Jak powiedział, tak zrobił.
Mężczyzna zajechał pod willę w stylu projektów Roberta Koniecznego. Zadzwonił do drzwi. Otworzyła je zapłakana wdowa.
– Saszo – wyszlochała, po czym zaczęła się bez opamiętania do niego przytulać. Kolejna maskara, tym razem w kolorze granatowym, znalazła się na jego nienagannym kołnierzyku.
Gdy weszli do salonu, żona Leona osuszyła łzy przy pomocy wachlarza. Kobieta przedstawiła Saszy siedzących w salonie ludzi.
– To Elżbieta, moja sąsiadka, oraz jej mąż Włodek, też sąsiad.
Żona Leona, znana węziej jako Kasia, znowu zaczęła płakać. Wszyscy zaczęli ją pocieszać i przytulać. W końcu usiedli na sofie. Gdy tylko sytuacja została mniej więcej opanowana, Sasza chwycił za ręce Kasię i zapytał:
– Co mu się stało?
– Nie wracał długo z pracy – szlochała Kasia. – Dzwoniłam, nie odbierał. Po dwóch godzinach skończyła się moja cierpliwość…
– Bo znana była Kasi pozamałżeńska działalność Leona – dokończyła sąsiadka Elżbieta.
– O czym wy mówicie?
– Leon zdradzał Kasię – sprecyzowała sąsiadka.
– Nie miałem pojęcia.
– Jasne – wymamrotała pod nosem sąsiadka.
– Nic nie wiedziałem.
– Gdy wyjeżdżał na te twoje eskapady, nigdy nie dzwonił. Nie mów, że nie organizowałeś mu wyjazdów z jakimiś lafiryndami – oznajmiła Kasia, teraz zupełnie ożywiona.
– Kasiu, mylisz się. Leon zawsze w moich oczach uchodził za przykładnego męża i ojca. Teraz obraz ten rozmywa się, jak u astygmatyka. Właściwie nienawidzę go za to – rzekł i ukrył twarz w dłoniach.
– Herbatki? – zapytała sąsiadka.
– Dziękuję, w domu czeka na mnie coś mocniejszego – wycedził Sasza.
– To może herbatki z prądem?
– Możesz się wreszcie zamknąć?! – poprosiła uprzejmie Kasia, rzucając spojrzenie sąsiadce. – Mój mąż nie żyje. – Zwróciła wzrok ku Saszy. – Nigdy nie odzywał się, gdy wybywał z domu na dłużej. Jak mogłam więc go nie podejrzewać o romans? Nie potrafił nawet zadzwonić, choć specjalnie zapłaciłam za superłatwy numer telefonu.
– Nie potrafił zadzwonić, ale wykręcić numer już tak – oznajmiła sąsiadka.
– Wykryłam, że miał romans, i to nawet niejeden. Po jego śmierci miałam wreszcie dostęp do jego telefonu. Nawet specjalnie się nie krył. Spodziewałam się po nim większego instynktu samozachowawczego – oznajmiła Kasia, podnosząc się z kanapy. – Ale teraz zajmijmy się ustaleniami pogrzebowymi: w co go ubrać, jaką przemowę wygłosić, gdzie urządzić stypę i kogo zaprosić.
Dotychczas milczący sąsiad podszedł do niej i pogładził ją po włosach. Cała czwórka zamilkła.
– Te romanse mają związek ze śmiercią Leona? – zapytał wreszcie Sasza.
– Niewykluczone, że była to zemsta jednej z licznych kochanek – oznajmił sąsiad.
– Czyli ktoś go zabił?
– Zabił? Zabił? Brutalnie zamordował! Pierdolony Dostojewski i Capote w jednym nie potrafiliby tego opisać – wykrzyczała Kasia.
Sasza rzucił spojrzenie sąsiadowi Włodkowi. Poszli razem do kuchni. Tam Sasza kontynuował „śledztwo”.
– Jak bardzo brutalnie?
– Ktoś mu odciął – zaczął mężczyzna, skrzywił się, po czym wskazał na swoje krocze. – A potem włożył do jego własnych ust. Miał też obcięte palce. Jeden z kciuków wsadzono mu w tyłek. Policja twierdzi, że wygląda to na zbrodnię na tle seksualnym. Sam nie mam co do tego wątpliwości. Przeczytałem sporo kryminałów.
– Zemsta kochanki, tak?
– Na to wygląda.
– Jakaś _femme fatale_ z czarnego kryminału postanowiła wykastrować swojego byłego kochanka?
– Chyba tak.
– Dorwę tę sukę – oznajmił sucho Sasza.
Sasza pojechał. Na chwilę zatrzymał się na stacji benzynowej. Gdy tankował, zadzwonił do Kasi. Z rozmowy dowiedział się, że Leon został zamordowany w swoim biurze. Tak też podejrzewał. Gdy już odpalił silnik, kątem oka spojrzał na książki dla Leona, które zabrał ze sobą, wychodząc z biura. Na szczycie wieży z książek leżały „Biesy”. Pod nimi wystawała „Zbrodnia i kara”.
– Cholera – wycedził. – To dzieje się naprawdę. Te lektury, ta zbrodnia, ta kara, co za banał. Autorka opowieści mojego życia się nie postarała.
Odjechał.
Mężczyzna podjechał pod biurowiec, w którym pracował Leon. Człowiek ten był prezesem sieciowej agencji reklamowej.
– To tam zginął, jak przystało na pracoholika – stwierdził Sasza.
W szklanym trzydziestopiętrowym budynku odbijała się zdegustowana mina Saszy, gdy przekraczał próg obrotowych drzwi wejściowych. Minął w nich rudowłosą kobietę o zjawiskowo długich i zgrabnych nogach. Gdy spojrzał się za nią, już zdążyła wyjść za drzwi. Z tyłu wyglądała nie gorzej niż z przodu – pomyślał.
Gdy wjechał na dwudzieste pierwsze piętro, gdzie znajdowało się biuro Leona, został zatrzymany przez policję.
– Nie może pan tu wejść – oznajmił policjant.
– Całe biuro jest zamknięte?
– Dla pana tak.
– Leon był moim przyjacielem. Znajdziecie tę, która to zrobiła?
– Którą? A może którego? Skąd jest pan pewien, że to kobieta?
– Słyszałem, jak umarł – oznajmił. – Leon był hetero – dodał.
– A może jakiś pederasta się w nim podkochiwał?
– Wątpię.
– Proszę pana, zajmuję się tym od dawna. Wiadomo, że statystyki przemawiają za tym, że musiała to być jego kochanka, ale według statystyk każdy z nas ma około czterdziestu pięciu lat, a oboje wiemy, że pan jest dużo młodszy, a ja trochę starszy.
– To nie powinien być pan już na emeryturze?
– Do widzenia – rzekł policjant, po czym wcisnął guzik windy. – Opuszcza pan budynek.
Sasza wydostał się z wieżowca. Gdy wsiadł do samochodu, sięgnął po telefon. Wystukał numer.
– Kaja, zgłodniałem. Zabrać cię na lunch?
– Nie mów, że nie wróciłeś do domu.
– Nie. I myślę, że muszę się z kimś czymś podzielić.
– Wiem, to smutne dla nas wszystkich. Zdążyliśmy się zżyć podczas tych wszystkich wyjazdów na koszt firmy. Twojej firmy.
– Nie chodzi o smutek, Kaju. Będziesz czekać przed wejściem za dziesięć minut?
– Dobrze. Do zobaczenia.
Mężczyzna przyjechał po Kaję. Ta, gdy tylko wsiadła do samochodu i zapięła pasy, zapytała:
– O czym musisz mi powiedzieć?
– Nie teraz. Za chwilę dojedziemy do trattorii i wszystko ci opowiem.
– Ma to związek ze śmiercią Leona, tak?
– Kaju, wytrzymasz trzy minuty?
Milczeli przez chwilę.
– Dzisiaj upiekę placek z wiśniami – oznajmiła.
W trattorii nawet bez spojrzenia na menu zamówili włoskie makarony. Sasza siedział zastygnięty. Kaja odezwała się pierwsza:
– Mam tajemniczego wielbiciela.
– Sprecyzuj.
– Dostaję mejle od jakiegoś faceta. Twierdzi, że poznaliśmy się na jakiejś tam konferencji. Pisze różne rzeczy. Przeważnie miłe.
– A nieprzeważnie?
– Czasami zdarza mu się przynudzać.
– Bądź ostrożna.
– No dobrze, to co chciałeś mi powiedzieć?
– Wiesz, dlaczego tak interesuję się tą sprawą?
– To normalne, to twój dobry kolega i jeszcze lepszy klient.
– Pojechałem do Kasi, a potem do jego biura.
– Po co?
– No właśnie: po co? Zachowuję się jak szaleniec.
– Tak, to nie w twoim stylu. Nakręciłeś się. Znajomych zjednujesz sobie raczej opanowaniem.
– Ostatnio Leon opowiadał mi, że nie układa mu się z Kasią, że zachowuje się jak histeryczka – zaczął. Spojrzał na Kaję, opuścił wzrok, przygryzł wargi i spojrzał na nią jeszcze raz. – W każdym razie skojarzyłem pewne fakty i chciałem zobaczyć, jak Kasia zachowuje się tuż po śmierci Leona, czy to ona mogłaby…
– Saszo, wariujesz.
– Widziałem ją, jasne, płakała, ale chyba bardziej przeżywała zdrady Leona niż jego śmierć. Może to zrozumiałe. Też uważam, że to, co zrobił, było podłe, ale do jasnej cholery, on nie żyje – oznajmił, spuszczając wzrok.
– A po co w takim razie pojechałeś do jego biura?
– Myślałem, że znajdę jakiś trop. Że pogadam z kimś, ale mundurowi zajęli całe piętro. Chcę zgłosić się na policję i powiedzieć im, co Leon mi mówił, ale musiałbym mieć jakiś nikły dowód.
– Chcesz wrobić Kasię?
– Wrobić? Nie. – Sasza pokręcił głową. – Ale gdybym cokolwiek znalazł, tobym poszedł na policję. Chciałbym, aby dorwano tę, która mu to zrobiła.
– Byliście blisko, ale bez przesady, to nie była przyjaźń. Dlaczego aż tak to cię nurtuje?
– W mojej rodzinie ktoś kiedyś zginął w podobny sposób. Minęło piętnaście lat. Do tej pory nie znaleziono winnego. Napisałem nawet artykuł o najczęściej popełnianych błędach w śledztwach, jednak nigdy nie został opublikowany.
– Co? – zapytała Kaja, ściągając brwi.
– To było podczas studiów – oznajmił Sasza, a jego gałki oczne pobiegły w lewą stronę. – Chcę przez to powiedzieć, że tamta zbrodnia, morderstwo chrzestnego, nie daje mi spokoju, teraz zdarza się kolejna taka sytuacja. Muszę znaleźć winnego, po prostu muszę.
– Jak zginął twój chrzestny? – zapytała kobieta, kładąc swoją dłoń na dłoni Saszy.
– Wykastrowano go. Wykrwawił się na śmierć. Wszystkie dowody wskazywały na zaplanowaną z zimną krwią zbrodnię, motyw: złamane serce. Wujek bardzo kochał swoją żonę. To musiała zrobić jakaś zazdrosna zdzira.
Oczy Kai na chwilę znieruchomiały.
– Wybacz – powiedział. – Wujek był wspaniałym człowiekiem. Ta, która go zabiła, była świruską, tak samo jak ta, która zrobiła to Leonowi.
Kaja cofnęła swoją rękę. Spojrzała na kelnera niosącego jej penne z łososiem.
– Nie jestem głodna.
– Ja też nie.
Sasza wyjął z portfela gotówkę, wręczył ją kelnerowi. Ten nie odezwał się ani słowem. Opuścili trattorię.
Wrócili do biura. Sasza usiadł przy biurku, jak gdyby zasiadał na tronie. Zdjął buty i skarpetki, zapalił cygaro. Nagle weszła tam Kaja, rozganiając ręką dym.
– Czujniki przeciwpożarowe – oznajmiła, po czym wyjęła z dłoni mężczyzny cygaro i zgasiła je na mapie świata przykrywającej blat biurka.
Sasza z obojętną miną spojrzał na dziurę wypaloną na konturach Omanu, uśmiechnął się.
– Lubiłem tę mapę. Popielniczka jest tutaj – rzekł, przesuwając kamienną popielniczkę z rogu biurka na jego środek.
– Teraz to ty mi wybacz.
Kaja wydała z siebie dźwięk wskazujący na przerażenie, a może coś sobie przypomniała. Zamknęła dłońmi usta.
– Co się stało? – zapytał Sasza.
– Nic, cały czas mam bluzę Leona, jego szczęśliwą bluzę.
– No i?
– Dał mi ją, bo nie zmieściła mu się do bagażu, pamiętasz?
– Mniejsza o to. Co w związku z tą bluzą?
– To szczęśliwa bluza – oznajmiła Kaja głosem, jak gdyby zaraz miała się rozpłakać. – Ostatnio nie miał szczęścia.
– Kaju – rzekł Sasza uprzejmym tonem. – Zostaw mnie na chwilę, proszę.
Kaja posłusznie opuściła biuro, by zaraz do niego wrócić, dzierżąc niewielkich rozmiarów kartonowy kwadracik w dłoni. Oparła się o framugę drzwi. Sasza rzucił jej spojrzenie.
– Wiem, miałam cię zostawić w spokoju, ale zobacz, co znalazłam w bluzie – oznajmiła, podtykając pod nos mężczyzny kartkę. – Wizytówka Leona.
Mężczyzna wziął ją w dłoń i obrócił.
– Tu jest coś napisane. Ręcznie.
– Wiem. Numer telefonu.
– Do Rity – rzucił Sasza. – Idę – dorzucił.
– Dokąd tym razem?
– Tam, gdzie dowiem się, kim jest Rita.
Sasza zajechał pod szklany biurowiec. Zgasił silnik, ale nie opuszczał samochodu. Obracał w dłoni wizytówkę Leona. Zza szyby samochodu dostrzegł młodą matkę z dzieckiem. Opuścił auto i podszedł do nich. Kobieta usiadła na ławce i zaczęła karmić dziecko mlekiem z butelki.
– Ładny malec – rzekł, przyglądając się oseskowi.
– Dziękuję. Oj, mleko się kończy – oznajmiła kobieta i przewróciła oczami. – Muszę nakarmić go tak, jak natura każe. Wie pan, Kamilek ma dopiero cztery tygodnie, a tak żywo reaguje na cycka.
– Mam trochę więcej i też żywo reaguję na cycka.
Twarz kobiety skamieniała.
– Wstydziłby się pan.
Sasza uśmiechnął się najniewinniej, jak tylko potrafił, i skierował swoje stopy, rozmiar 44, w stronę wejścia do biurowca.
Tym razem udało mu się przekroczyć próg biura Leona. Po policji nie było ani śladu. Sekretarka z wściekle czerwonymi ustami i w kostiumie koloru butelkowej zieleni uśmiechnęła się do niego szeroko i nieszczerze. Nosiła długie kolczyki, które nieustannie dotykała. Stała za marmurowym kontuarem pełnym papierów i lakierów do paznokci.
– Witam w MEG. Na imię mam Monika. W czym mogę pomóc?
– Macie tu dzisiaj żałobę, więc, Moniko, możesz zdjąć już ten uśmiech z twarzy.
Kobieta natychmiast zarzuciła obojętny wyraz facjaty, zwieńczyła to zarzuceniem swoich bujnych loków na prawe ramię. Następnie wzięła w rękę długopis, który włożyła sobie za ucho. Sasza uśmiechnął się.
– Szukam Rity – odezwał się wreszcie po chwili wymiany spojrzeń.
– Rita chyba wyszła, ale sprawdzę. – Monika chwyciła słuchawkę telefonu, po chwili ją odkładając. – Tak jak myślałam. Wyszła. Mam jej coś przekazać?
– Tak. Proszę zapytać, czy była kochanką Leona.
Monika zesztywniała.
– Kto pyta?
– Przyjaciel.
– Czyj?
– Może niebawem i twój – oznajmił Sasza dalej z tym samym uśmiechem na ustach, wyjął długopis znad ucha Moniki, starannie ważąc go w dłoni. – Takiego właśnie potrzebowałem.
Mężczyzna oderwał małą żółtą karteczkę ze stosu papierów leżących na kontuarze. Zapisał na niej swój numer telefonu oraz nazwisko, wręczył ją Monice. Wziął wizytówkę z wizytownika i schował w kieszeni spodni. Uśmiechnął się po raz ostatni i odszedł.
Sasza, zmierzając do wyjścia, minął grupkę pracowników Leona. Gdy zatrzymali się, on również przystanął. Przysłuchiwał się ich rozmowie.
– Rzeźby w Luwrze są strasznie rozpustne – mówiła kobieta. – Nagie pośladki, nagie piersi. Połowa to inwalidzi: bez rąk lub nóg. Ale umięśnieni za to jak cholera.
– Gdzie tu logika? – rzucił ktoś z tłumu, śmiejąc się jak hiena.
– Marlena znalazłaby odpowiedź na to pytanie – odpowiedział kolejny mężczyzna.
Gromadka ludzi wybuchła śmiechem. Sasza przyglądał im się, jak gdyby oglądał małpy w zoo. Choć małpy z pewnością lepiej wyglądałyby w garsonkach i garniturach – pomyślał. Powoli zaczął odklejać swoje ciało od ściany, aby udać się w stronę wyjścia.
– Tak, nasza Rita jeszcze się z tym swoim niewyparzonym językiem nigdzie nie sparzyła – powiedział kobiecy głos.
– Bo się parzyła z szefem – rzucił ktoś zjadliwie.
– Chodźmy, zaparzona kawa czeka w konferencyjnej – oznajmił jakiś inny niewieści głos.
Sasza ożywił się na dźwięk imienia Rita. Postanowił podążyć za grupką ludzi, lecz oni zamknęli za sobą drzwi, a jemu pozostało rzucić psie spojrzenie Monice. Ona odwzajemniła się szyderczym uśmieszkiem i odwróciła w stronę kserokopiarki. Sasza wyszedł.
Wszedł do windy, a za nim dwóch mężczyzn.
– Biedny Leon – zaczął jeden z nich, wciskając przycisk windy. Był łysy, ale nadal młody.
– Biedny to on nie był, zostawił po sobie udziały w firmie – skonstatował facet ze zbytnią nadwagą i w zbyt opiętej marynarce. – Podobno był też porządnie ubezpieczony. Wszystko dla Kasi.
– Jacek, wiem, że to takie zboczenie księgowego, ale już skończ z tą forsą. Leon jeszcze nie ostygł.
– W ludziach widzę cyfry, nic na to nie poradzę – bronił się. – Czy wiesz, że Leon miał dużo dzieci, ale jeszcze więcej kochanek? Osobiście poznałem trzy – oznajmił z dumą.
– To tylko plotki.
– Które uwielbiasz.
– Co mi imputujesz?
– To ty podobno powiedziałeś Kasi o romansie z Marleną.
– Nie było żadnego romansu z Marleną.
– A co w takim razie?
– Teraz Leon już nie żyje, więc… – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Liczyłem, że Kasia odejdzie od niego. Leon był blisko z Marleną, wszystko na to wskazywało, ale się pomyliłem.
– Kasia wie?
– Co za różnica, skoro i tak już z nią nie sypiam.
Drzwi windy się otworzyły. Otworzyły się również usta Saszy. Stał, nie mrugając nawet powiekami.
– Pan nie wychodzi? – zapytał jeden z mężczyzn.
– Nie, dziękuję. Jeszcze postoję.
Mężczyźni na odchodne spojrzeli na osłupiałego Saszę. Gdy drzwi windy zaczęły się zamykać, wyskoczył z niej. I wtedy jego wzrok napotkał rudowłosą, długonogą kobietę.
– Wszystko w porządku? – zapytała, a Sasza usłyszał przyjemnie ciepłą barwę kobiecego głosu. Jedyne, co potrafił zrobić w tej chwili, to wydobyć z siebie uśmiech i powiedzieć:
– Tak.
Kobieta uśmiechnęła się również, a może lekko roześmiała, i weszła do windy. Powoli zarys jej ciała zaczął się rozmywać za zamykającymi się drzwiami.
Winda poruszała się w szklanej kapsule. Mężczyzna podążał za nią wzrokiem, wpatrując się w długie nogi jadące ku niebu, oddalające się od niego coraz bardziej. W końcu znikły, wychodząc z windy kilkanaście albo dwadzieścia pięter wyżej, jak oszacował.
więcej..