Paul z Diuny - ebook
Paul z Diuny - ebook
O tym co się działo pomiędzy wydarzeniami opisanymi w Diunie i Mesjaszu Diuny przeczytacie w książce Paul z Diuny.
Pokonawszy Padyszacha Imperatora Szaddama IV w słynnej bitwie pod Arrakin, Paul Atryda włada niepodzielnie wszechświatem. Droga do umocnienia jego władzy jest jednak długa i wyczerpująca – w siłę rośnie kwizarat i kult nowego władcy, trwa krwawy dżihad, przez systemy gwiezdne przetacza się bunt wszczęty przez earla Memnona Thorvalda, przeciwko Imperatorowi spiskują Bene Gesserit, KHOAM i Gildia Kosmiczna, a na jego życie nastają asasyni. W atmosferze nieustannego zagrożenia Muad’Dib musi się zmierzyć nie tylko z licznymi – zewnętrznymi i wewnętrznymi - wrogami, lecz także z wizjami przyszłości, ku której prowadzi ludzkość. A wszystkie jego plany może zaprzepaścić mała, lecz śmiertelnie niebezpieczna dziewczynka...
„To istotne połączenie dwóch pierwszych tomów sagi o Diunie rozpoczyna się bezpośrednio po zakończeniu Diuny. (...) Świetna lektura (...)” - Booklist.
Dom Wydawniczy REBIS jest wydawcą oryginalnego cyklu „Kroniki Diuny” Franka Herberta, na który składają się powieści: Diuna, Mesjasz Diuny, Dzieci Diuny, Bóg Imperator Diuny, Heretycy Diuny i Kapitularz Diuną.
Wydaną przez Dom Wydawniczy REBIS trylogię "Legendy Diuny” Briana Herberta i Kevina J. Andersona tworzą powieści: Dżihad Butleriański, Krucjata przeciw maszynom i Bitwa pod Corrinem.
Powieści "Łowcy Diuny" i "Czerwie Diuny" autorstwa Briana Herberta i Kevina J. Andersona to dwutomowe zwieńczenie legendarnych "Kronik Diuny” Franka Herberta.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-955-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podczas gdy my zajęci jesteśmy pisaniem nowych powieści o niewiarygodnym wszechświecie Diuny, wiele innych osób przyczynia się do powstania tego, co widzi czytelnik. Są one ważne dla tego cyklu. Chcielibyśmy podziękować Tor Books, Hodder & Stoughton, WordFire Inc., rodzinie Franka Herberta, Trident Media Group, New Amsterdam Entertainment i Misher Films za ich wkład i wsparcie. Jak zawsze, jesteśmy szczególnie wdzięczni Frankowi Herbertowi, który pozostawił najwspanialszą literacką spuściznę w science fiction, oraz Beverly Herbert, która nie szczędziła swoich talentów i energii, by zapewnić temu cyklowi sukces.Historia jest poruszającym się celem, który zmienia się, w miarę jak odkrywa się nowe szczegóły i poprawia błędy, w miarę jak zmieniają się powszechne postawy. Rzeźby, którą jest Prawda, historycy nie wykuwają z granitu, lecz formują ją z wilgotnej gliny.
— ze wstępu do I tomu _Życia Muad’Diba_ pióra księżnej Irulany
Wybacz mi moją impertynencję, matko przełożona, ale nie zrozumiałaś, co jest moim celem. Pisząc o życiu Paula Atrydy, Imperatora Muad’Diba, nie zamierzam po prostu zapisać historycznych wydarzeń. Czy nie wyciągnęłyśmy wniosków z działań naszej Missionaria Protectiva? Zręcznie wykorzystywane, mity i legendy mogą się stać narzędziami lub bronią, natomiast czyste fakty są tylko… faktami.
— księżna Irulana, list do szkoły matek na Wallachu IXPo moim ojcu zostało dużo więcej niż tylko tych kilka okruchów. Jego krew, jego charakter i jego nauki uczyniły mnie tym, kim jestem. Dopóki wszechświat będzie pamiętał mnie jako Paula Muad’Diba, dopóty nie zaginie również pamięć o księciu Leto Atrydzie. Syna zawsze kształtuje ojciec.
— napis na kaplicy na Przełęczy Harga
Spokojny ocean piasku rozciągał się jak okiem sięgnąć cichy i nieruchomy, ale zawsze mógł się na nim zrodzić straszny sztorm. Arrakis — święta Diuna — stawała się okiem galaktycznego cyklonu, krwawego dżihadu, który rozszaleje się na planetach rozpadającego się Imperium. Paul Atryda przewidział to, a teraz wprawiał w ruch machinę wojenną.
Od obalenia przed rokiem Szaddama IV do armii Paula, składających się z fremeńskich wojowników, którzy przysięgli oddać za niego życie, dołączyły miliony konwertytów. Dowodzeni przez fanatycznych fedajkinów i innych zaufanych oficerów bojownicy świętej sprawy zaczęli już wyruszać z miejsc, w których stacjonowali, ku konkretnym układom gwiezdnym i celom.
Tego ranka Paul wysłał Stilgara i jego legion z poruszającą mową, która zawierała słowa: „Dam wam siłę, moi wojownicy. A teraz idźcie i wykonajcie moje święte polecenie”. Był to jeden z jego ulubionych wersetów z Biblii Protestancko-Katolickiej.
Potem, w popołudniowym upale, wyrwał się z Arrakin, zostawiając za sobą zgiełk miasta, podekscytowane oddziały i wrzawę wyznawców. Tutaj, w odludnych górach, nie potrzebował fremeńskiego przewodnika. Pustynia była cicha i czysta i dawała mu złudzenie spokoju. Towarzyszyły mu ukochana Chani, jego matka Jessika i mała siostra. Niespełna czteroletnia Alia była kimś o wiele potężniejszym, niż wskazywała na to jej dziecięca postać — przednarodzoną, ze wszystkimi wspomnieniami i całą wiedzą matki wielebnej.
Wspinając się ze swymi towarzyszkami po zboczach surowych, brązowych gór ku Przełęczy Harga, Paul starał się wzbudzić w sobie uczucie spokojnej nieuchronności. Pustynia napełniała go pokorą; czuł się mały, co stanowiło ostry kontrast z miastem, w którym czczono go jako mesjasza. Cenił sobie owe ciche chwile z dala od wyznawców krzyczących: „Muad’Dib! Muad’Dib!” za każdym razem, kiedy go ujrzeli. Wkrótce, gdy zaczną napływać wieści o jego sukcesach militarnych, będzie jeszcze gorzej. Ale tego nie można było uniknąć. W końcu dżihad go porwie. Wyznaczył już jego kierunek, jak wielki nawigator ludzkości.
Wojna była jednym z narzędzi, którymi dysponował. Teraz, kiedy zesłał Padyszacha na Salusę Secundusa, musiał skonsolidować swoją władzę pośród członków Landsraadu. Wysłał dyplomatów na negocjacje z niektórymi rodami, natomiast przeciw tym, którzy mu się sprzeciwiali, skierował swoich najbardziej fanatycznych wojowników. Pewna liczba lordów nie złożyła broni i przysięgła, że stawi zaciekły opór, twierdząc, że nie pójdzie za buntownikiem albo że ma już dość wszelkich imperatorów. Ale armie Muad’Diba i tak ich zmiotą i będą posuwać się dalej. Chociaż Paul chciał możliwie najbardziej ograniczyć przemoc, a nawet ją wyeliminować, podejrzewał, że krwawa rzeczywistość okaże się znacznie gorsza, niż ujrzał to w jakiejkolwiek wizji.
A jego wizje były przerażające.
Stulecia dekadencji i złych rządów doprowadziły do tego, że w Imperium było mnóstwo uschniętych drzew, wskutek czego wzniecony przez niego pożar będzie się rozprzestrzeniał z oszałamiającą szybkością. W bardziej cywilizowanych czasach spory między rodami rozstrzygnięto by, wszczynając staromodną wojnę asasynów, ale teraz wydawało się to zbyt staroświeckie i dżentelmeńskie, niemożliwe do zastosowania. Stanąwszy w obliczu zalewającej ich planety fali żaru religijnego, niektórzy przywódcy po prostu się poddadzą, zamiast narażać się na atak, którego nie będą w stanie odeprzeć.
Ale nie wszyscy będą tak rozsądni…
Paul i jego trzy towarzyszki mieli na sobie nowe filtraki, na które narzucili plamiaste płaszcze kamuflujące ich na pustyni. Chociaż stroje te wyglądały na bardzo znoszone, przewyższały wszystkie, które Paul nosił, kiedy był uciekinierem ukrywającym się wśród Fremenów. Producenci utrzymywali, że te trwałe ubrania importowane z innych światów są lepsze od prostszych wersji, które tradycyjnie wytwarzano w ukrytych siczach.
„Producenci chcą dobrze — pomyślał. — Robią to, żeby pokazać poparcie dla mnie, nie zdając sobie sprawy, że ich »ulepszenia« są pośrednią krytyką”.
Wybrawszy idealne miejsce w łańcuchu górskim, mały, naturalnie ukształtowany amfiteatr strzeżony przez wysokie skały, Paul położył fremsak na ziemi. Rozpiął paski i odwinął ochronne zwoje welwatiny z czcią porównywalną z tą, którą widział na twarzach swych najbardziej zagorzałych wyznawców.
W pełnym szacunku milczeniu wyjął czaszkę koloru kości słoniowej i kilka fragmentów kości — dwa żebra, kość łokciową i brutalnie złamaną na pół kość udową — które Fremeni przechowywali przez lata po wpadnięciu Arrakin w ręce Harkonnenów. Były to szczątki księcia Leto Atrydy.
Paul nie widział w tych kościach nic ze swego czułego i mądrego ojca, ale były one ważnym symbolem. Rozumiał wartość i niezbędność symboli.
— Już dawno powinna tu stanąć kaplica — powiedział.
— Zbudowałam świątynię dla Leto w swoim umyśle — rzekła na to Jessika — ale byłoby dobrze złożyć go do grobu.
Ukląkłszy obok Paula, Chani pomogła mu oczyścić miejsce między głazami; na niektórych zaczęły się już pokazywać plamy porostów.
— Powinniśmy utrzymać to miejsce w tajemnicy, Usulu — powiedziała. — Nie zostawiać żadnego znaku, nie dawać żadnych wskazówek. Musimy chronić miejsce spoczynku twego ojca.
— Tłumów nie da się utrzymać na dystans — rzekła Jessika z niechęcią. Potrząsnęła głową. — Choćbyśmy nie wiadomo co zrobili, turyści znajdą drogę do tego miejsca. To będzie cyrk z przewodnikami w podróbkach fremeńskich strojów. Sprzedawcy pamiątek będą odłupywać kawałki skał, a niezliczeni szarlatani oferować odłamki kości pochodzące rzekomo z ciała Leto.
Chani wyglądała zarówno na zaniepokojoną, jak i pełną podziwu.
— Usulu, przewidziałeś to? — zapytała. Tutaj, z dala od tłumów, używała jego siczowego imienia.
— Przewidziała to historia — odpowiedziała za niego Jessika — i to niejeden raz.
— I trzeba to zrobić, zbudować stosowną legendę — powiedziała surowo Alia do matki. — Bene Gesserit planowały wykorzystać w ten sposób mojego brata do własnych celów. Teraz on sam tworzy legendy, dla _swoich_ celów.
Paul rozważył już różne możliwości. Niektórzy pielgrzymi będą tu przybywać powodowani szczerą pobożnością, inni odbędą tę podróż tylko po to, by się tym chwalić. Tak czy inaczej, przybędą. Wiedział, że próba powstrzymania ich byłaby szaleństwem, musiał więc znaleźć inne rozwiązanie.
— Każę moim fedajkinom pełnić całodobową wartę — oznajmił. — Nikt nie zbezcześci tej kapliczki.
Ułożył kości i ostrożnie umieściwszy na nich czaszkę, przechylił ją nieco do tyłu, by puste oczodoły patrzyły w bezchmurne błękitne niebo.
— Alia ma rację, matko — rzekł, nie patrząc ani na siostrę, ani na Jessikę. — Chociaż prowadzimy wojnę, tworzymy też mit. To jedyny sposób, by dokonać tego, co konieczne. Odwoływanie się tylko do logiki i rozsądku nie wystarczy, by porwać ludzkość. Irulana ma w tej dziedzinie wyjątkowy talent, co już udowodniła swoją historią o moim dojściu do władzy.
— Jesteś cyniczny, Usulu. — Chani była wyraźnie zmartwiona wzmianką o tym, że — nominalna tylko — żona Paula odgrywa jakąkolwiek użyteczną rolę.
— Mój brat jest pragmatyczny — sprzeciwiła się Alia.
Paul patrzył przez moment na czaszkę, wyobrażając sobie twarz ojca: orli nos, szare oczy i rysy, które mogły w jednej chwili zmienić się z miny pełnej złości na wrogów w wyraz niezrównanej miłości do syna czy Jessiki.
„Tak wiele nauczyłem się od ciebie, ojcze — rzekł w duchu. — Pokazałeś mi, co to honor i przywództwo. Mam tylko nadzieję, że twoje nauki były wystarczające”.
Wiedział, że to, czemu będzie musiał stawić czoło w nadchodzących latach, daleko wykracza poza największe kryzysy, z jakimi zmagał się książę Leto. Czy lekcje ojca będą miały zastosowanie w tak wielkiej skali?
Paul podniósł duży kamień i umieścił go przed czaszką, rozpoczynając budowę kurhanu. Potem skinął na matkę, by położyła drugi kamień. Trzeci dodała Alia.
— Brakuje mi ojca — powiedziała tęsknym głosem. — Tak nas kochał, że umarł za nas.
— Niedobrze, że właściwie go nie poznałaś — rzekła cicho Chani, kładąc swój pierwszy kamień.
— Ależ poznałam — żachnęła się Alia. — Moje wspomnienia przednarodzonej obejmują wycieczkę do kaladańskiej dziczy, na którą matka i ojciec wybrali się po tym, jak zabito małego Victora. Wtedy został poczęty Paul. — Alia często wygłaszała dziwaczne, niepokojące komentarze. Stłoczone w jej umyśle istnienia sięgały daleko. — Mignęli ci nawet wtedy prymitywni Kaladańczycy — powiedziała, spojrzawszy na matkę.
— Pamiętam — potwierdziła Jessika.
Paul nadal układał kamienie w stertę. Kiedy zakryły całkowicie kości jego ojca, cofnął się i chwilę stał w przejmującym milczeniu z tymi, którzy najbardziej kochali Leto.
W końcu dotknął przycisku komunikatora na kołnierzu filtraka.
— Korbo, jesteśmy gotowi — rzucił do mikrofonu.
Prawie natychmiast ciszę pustyni zburzył głośny warkot silników. Zza grzbietu góry wyrosły dwa ornitoptery z zielono-białym godłem Imperatora Muad’Diba i opuściły skrzydła. Lecącą na przedzie maszynę pilotował przywódca fedajkinów Paula, Korba, człowiek, który okazywał swą wierność z religijnym żarem. Nie był jednak zwykłym pochlebcą; był na to zbyt sprytny. Wszystkie jego działania miały starannie wykalkulowane konsekwencje.
Za małymi niskolotami nadleciał sznur ciężkich transportowców z podwieszonymi na uchwytach dryfowych wypolerowanymi kamiennymi blokami. Bloki te pokryte były wyrzeźbionymi misternie przez rzemieślników z Arrakin scenami, które po złożeniu utworzą fryz przedstawiający wielkie wydarzenia z życia księcia Leto Atrydy.
Teraz, kiedy przerwana została pełna szacunku cisza, dowódcy oddziałów rzucali rozkazy ekipom robotników, wzywając ich do rozpoczęcia pracy w nowym świętym miejscu.
Jessika patrzyła w stoickim milczeniu na małą stertę kamieni, jakby wypalała w pamięci obraz kapliczki Leto, zupełnie odmiennej od okropieństwa, które miało tu powstać.
Hałas maszyn odbijał się echem od ukształtowanych amfiteatralnie skał. Korba posadził ornitopter na ziemi i wyłonił się z niego, upajając się rozmachem prac, dumny, że to on to zorganizował. Spojrzał na wzniesiony ręcznie kurhan i najwyraźniej myślał, że jest on staroświecki.
— Muad’Dibie, zbudujemy tutaj pomnik godny twojego ojca — powiedział. — Wszyscy muszą stać w nabożnym lęku przed Imperatorem i każdym, kto jest lub był ci bliski.
— Owszem, muszą — rzekł Paul, ale wątpił, czy dowódca fedajkinów usłyszał kpinę w jego głosie. Korba stał się niemal badaczem tego, co nazywał „religijnym impetem”.
Brygady robotników rzuciły się do pracy niczym psy gończe na zwierzynę. W małym, naturalnym wgłębieniu u szczytu przełęczy było za mało miejsca, by mogły tam wylądować transportowce, więc piloci odłączyli dryfy i złożyli rzeźbione bloki na płaskim skalnym terenie, po czym odlecieli. Doradcy Paula opracowali komisyjnie projekt kaplicy i dostarczyli jego kopie szefom brygad. Solidna piramida miała symbolizować fundament, jakim był książę Leto dla Muad’Diba.
Jednak w tej chwili, przyglądając się projektowi tego pretensjonalnego pomnika, Paul nie był w stanie myśleć o niczym innym niż o dychotomii między swoimi uczuciami a swoim publicznym wizerunkiem. Chociaż nie mógł uchylić się od roli, jaką odgrywał w mechanizmach władzy i religii, tylko kilka ukochanych osób widziało go takim, jaki rzeczywiście był. I nawet z tą wybraną grupą nie wszystkim mógł się podzielić.
Jessika cofnęła się i spojrzała na niego. Widać było, że podjęła jakieś postanowienie.
— Paulu, uważam, że zrobiłam na Arrakis wszystko, co do mnie należało. Czas, żebym stąd odleciała — oznajmiła.
— Dokąd się udasz? — zapytała Chani, jakby nie mogła sobie wyobrazić lepszego miejsca.
— Na Kaladan. Już zbyt długo pozostaję poza ojczyzną.
Paul poczuł tęsknotę. Kaladan poddał się już jego władzy, ale on nie zawitał tam ani razu, odkąd ród Atrydów przybył na Arrakis. Popatrzył na matkę, dostojną zielonooką piękność, która tak zauroczyła jego pełnego galanterii ojca. Chociaż był teraz Imperatorem całego znanego wszechświata, powinien sobie uświadomić ten prosty fakt.
— Masz rację, matko — powiedział. — Kaladan jest częścią mojego Imperium. Będę ci towarzyszył.Do najwierniejszych przyjaciół Muad’Diba należał Gurney Halleck, trubadur, wojownik, przemytnik i gubernator planety. Bardziej niż wszystkie zwycięstwa Halleck cenił sobie grę na balisecie i śpiewanie piosenek. To było dlań największą radością. Jego heroiczne czyny dostarczyły innym trubadurom materiału do wielu utworów.
— z _Historii dzieciństwa Muad’Diba_ pióra księżnej Irulany
Fremeńscy rekruci z głębi pustyni nigdy nie widzieli tak dużego zbiornika wodnego i rzadko zbiornik tak beztrosko otwarty. Na Kaladanie mógłby on co najwyżej służyć jako wiejski staw, do tego bez wyrazu. Ale tutaj nieopierzeni komandosi Gurneya patrzyli na pomarszczoną powierzchnię i wdychali zapach parującej, a więc trwonionej wilgoci, z zabobonnym lękiem i podziwem.
— Będziecie wskakiwać jeden po drugim — powiedział Halleck tubalnym, szorstkim głosem. — Zanurzcie się. Zanurzcie głowy. Zanim tu dzisiaj skończycie, chcę, żebyście przepłynęli na drugi brzeg.
_Pływanie_. Sama myśl o tym była im obca. Kilku zamruczało niespokojnie.
— To rozkaz Muad’Diba — rzekł chudy jak patyk żołnierz Enno. — Dlatego zrobimy to.
„Tak” — pomyślał Gurney. Wystarczyło, by Paul coś zasugerował, a już się to działo. W innych okolicznościach mogłoby się to wydawać przyjemne, a nawet zabawne. Ci fremeńscy żołnierze wyskoczyliby z luku statku kosmicznego albo ruszyli boso w środek kurzawy Coriolisa, gdyby Muad’Dib kazał im to zrobić.
Ostrym jak odłamek szkła spojrzeniem niebieskich oczu lustrował nowych wojowników. Codziennie napływali z pustyni następni; wydawało się, że sicze produkują rekrutów na blechu. Wiele planet w galaktyce wciąż nie miało pojęcia, czemu wkrótce będą musiały stawić czoło.
Ci nieokiełznani młodzi ludzie bardzo się różnili od zdyscyplinowanych żołnierzy Atrydów, których tak dobrze pamiętał. Ich dzikiemu stylowi walki daleko było do wojskowej precyzji armii wielkiego rodu, ale mimo to byli diabelnie dobrymi wojownikami. Ta „pustynna hałastra” obaliła Bestię Rabbana, położyła kres panowaniu Harkonnenów tutaj, na Diunie, i pokonała Imperatora Szaddama Corrina i jego potężnych sardaukarów.
— Ten zbiornik ma tylko trzy metry głębokości i dziesięć szerokości. — Gurney chodził w tę i z powrotem po brzegu basenu. — Ale na innych planetach możecie się natknąć na oceany czy jeziora, które są głębokie na setki metrów. Musicie być przygotowani na wszystko.
— Setki metrów! Jak moglibyśmy to przeżyć? — spytał zakurzony młody rekrut.
— Sztuczka polega na tym, żeby utrzymać się na _powierzchni_. Żeby płynąć.
Fremeńscy rekruci o twardych spojrzeniach nie zareagowali na tę dowcipną uwagę.
— Czyż Muad’Dib nie powiedział: „Bóg stworzył Arrakis, by ćwiczyć wiernych”? — rzekł Gurney. — A zatem przygotujcie się.
— Muad’Dib — powiedzieli mężczyźni pełnym szacunku tonem. — Muad’Dib!
Paul polecił zbudować basen, by jego pustynni wojownicy mogli ćwiczyć przed nieuchronnymi bitwami na wodach odległych światów. Nie każda wodna planeta tak łatwo pogodzi się z jego panowaniem jak Kaladan. Niektórzy w Arrakin traktowali basen treningowy jako przejaw hojności Muad’Diba, podczas gdy inni widzieli w tym tylko marnotrawstwo wilgoci. Gurney rozumiał, że jest to konieczność podyktowana względami militarnymi.
— Przestudiowaliśmy informacje podane przez Muad’Diba — rzekł Enno. — Wzięliśmy sobie każde jego słowo do serca. Te słowa pokazały nam, jak się pływa.
Gurney był pewien, że każdy z tych mężczyzn ślęczał nad podręcznikiem nauki pływania tak pilnie jak kapłan nad tekstem religijnym.
— A czy przeczytanie księgofilmu o czerwiach zrobi z kogoś jeźdźca czerwi? — zapytał.
Absurdalność pytania sprawiła, że zasadniczy Fremeni w końcu zachichotali. Z przejęciem, ale i ociąganiem grupa podeszła na brzeg głębokiego basenu. Sama myśl o zanurzeniu się w wodzie przerażała tych ludzi bardziej niż perspektywa stawienia czoła jakiemukolwiek wrogowi na polu bitwy.
Gurney sięgnął do kieszeni filtraka i wydobył złotą monetę, imperialnego solarisa z wybitą podobizną wyniosłej twarzy Szaddama IV. Uniósł go tak wysoko, że wypolerowana powierzchnia zalśniła w blasku słońca.
— Ten z was, który pierwszy podniesie tę monetę z dna basenu, otrzyma specjalne błogosławieństwo Muad’Diba — oznajmił.
Żołnierze każdej innej armii rywalizowaliby ze sobą o podwyżkę żołdu, awans albo dodatkowy urlop. Fremeni nie dbali o takie rzeczy, ale daliby z siebie wszystko, by otrzymać błogosławieństwo Paula.
Gurney rzucił solarisa. Moneta błysnęła w słońcu i wpadła do wody prawie na środku basenu, gdzie nadal migotała jak rybka, kiedy opadała na dno. Wydobycie jej z głębokości trzech metrów nie byłoby wyzwaniem dla dobrego pływaka, ale Gurney wątpił, czy uda się to Fremenom z suchej jak pieprz pustyni. Chciał jednak sprawdzić siłę charakteru tych ludzi; ciekawiło go, którzy będą się starali najbardziej.
— „I rzekł Bóg: »Czynami pokażą swoją wiarę — zaintonował. — Pierwsi w moich oczach będą pierwszymi w moim sercu«”. — Spojrzał na nich i warknął: — Na co czekacie? To nie kolejka do bufetu.
Szturchnął pierwszego i Fremen wpadł z pluskiem do wody. Zaczął kasłać i młócić rozpaczliwie rękami, zanurzając się i znowu wynurzając na powierzchnię.
— Pływaj, człowieku! — ryknął Gurney. — Wyglądasz, jakbyś miał atak padaczki.
Wojownik machał ramionami, aż wreszcie oderwał się od brzegu.
Gurney wepchnął do basenu następnych dwóch Fremenów.
— Wasz towarzysz ma kłopoty — powiedział. — Może tonie. Dlaczego mu nie pomagacie?
Kolejna para wpadła do wody. Na koniec do basenu wskoczył z własnej woli Enno. Obserwował poprzedników, więc był od nich mniej spanikowany i wykonywał bardziej regularne ruchy. Gurney z zadowoleniem stwierdził, że pierwszy dopłynął do przeciwnego brzegu. Po godzinie większość pustynnych rekrutów pływała albo przynajmniej unosiła się na wodzie. Kilku, trzęsąc się, trzymało się kurczowo skraju basenu i nie chciało go puścić. Gurney będzie musiał zmienić im przydział albo pozbyć się ich. Fremeni, urodzeni pustynni wojownicy, odnieśli niezrównane zwycięstwa na Diunie, ale w rozszerzającym się konflikcie będą musieli walczyć w różnych środowiskach. Nie mógł polegać na ludziach, których sparaliżują nieoczekiwane sytuacje. Pływanie mogło być najlżejszą z prób, przed którymi staną.
Kilku rekrutów zanurzyło się, próbując wydobyć monetę, która błyszczała kusząco na dnie, trzy metry niżej, jak łacha przyprawy na otwartej pustyni, ale żadnemu nie udało się do niej zbliżyć. Gurney przypuszczał, że sam będzie musiał ją wyciągnąć. Wtedy z drugiego brzegu basenu podpłynął Enno i zanurkował, ale nie zszedł dostatecznie głęboko.
„To jeszcze nie to, ale nieźle” — pomyślał Gurney.
Fremen wypłynął na powierzchnię i chwytał łapczywie powietrze, po czym, nie poddając się, zanurkował ponownie.
Poprzez pluski i krzyki Gurney słyszał warkot statków lądujących w porcie kosmicznym w Arrakin: setek szybowców wojskowych, transporterów o zwiększonej liczbie miejsc i podobnych do grubych trzmieli towarowców wyładowanych dostawami dla armii Paula. Jeśli Gildia Kosmiczna chciała przyprawy dla swoich nawigatorów, musiała dostarczać Muad’Dibowi statki, których potrzebował. Zadaniem Gurneya było obsadzenie ich załogami, a najlepsi wojownicy pochodzili z Arrakis. Wkrótce przekonają się o tym wszyscy w Imperium.
Nagle zorientował się, że chlupot i okrzyki dochodzące z basenu są bardziej gorączkowe. Fremeni wzywali pomocy. Zauważył ciało unoszące się na wodzie twarzą w dół. _Enno_.
— Przyciągnijcie go tutaj, chłopcy! — zawołał.
Ale Fremeni sami z trudem utrzymywali się na powierzchni. Jeden z nich chwycił Enno, drugi pociągnął go za rękę, lecz rezultat był taki, że jego głowa zanurzyła się jeszcze głębiej.
— Obróćcie go, durnie, żeby mógł oddychać!
Widząc, jacy są nieporadni, Gurney wskoczył do basenu. Doznał wstrząsu, kiedy jego wysuszona jak pergamin skóra zetknęła się z ciepłą wodą. Szybko dopłynął do kłębowiska mężczyzn i roztrącił ich. Chwyciwszy Enno za kołnierz, obrócił go na plecy i doholował do brzegu basenu.
— Wezwijcie lekarza. Natychmiast! — krzyknął, wypluwając wodę.
Enno był bezwładny i nie oddychał. Jego usta zsiniały, oczy miał zamknięte, a skórę ziemistą. W przypływie adrenaliny Halleck wyciągnął go na nagrzane przez słońce płytki. Woda ściekała z niego strumieniami, szybko wysychając.
Gurney wiedział, co robić, nie czekał więc, aż przybędzie pomoc. Zaczął rytmicznie unosić jego nogi i stosować procedury reanimacyjne, znane każdemu z Kaladanu równie dobrze jak filtrak Fremenowi. Widząc, co spotkało ich towarzysza, pozostali rekruci gramolili się bezładnie z basenu. Kiedy medyk o podpuchniętych oczach pojawił się z zestawem pierwszej pomocy, zabiegi Gurneya przywróciły już topielcowi przytomność. Enno zakaszlał, po czym przekręcił się na bok i zwymiotował połkniętą wodę. Lekarz, kiwnąwszy z uznaniem głową Halleckowi, dał Enno zastrzyk pobudzający i owinął go kocem, żeby nie dopuścić do wstrząsu.
W końcu Fremen odrzucił koc i zmusił się, by usiąść. Potoczył wokół szklistymi oczami. Uśmiechnąwszy się słabo, podniósł rękę, otworzył mocno zaciśniętą dłoń i pokazał mokrą monetę.
— Według rozkazu, dowódco. — Ze zdziwieniem dotknął ociekających wodą włosów. — Żyję?
— _Teraz_ tak — odparł Gurney. — Zostałeś przywrócony do życia.
— Umarłem… wskutek zbyt dużej ilości wody. Zaprawdę zostałem pobłogosławiony jej nadmiarem.
Rekruci zaczęli szeptać z nabożną trwogą. Fremen _topielec_!
Ich reakcja zaniepokoiła Gurneya. Ci uduchowieni ludzie byli podziwu godni, ale też niezrozumiali. Wiele odszczepieńczych grup wyznawało religię Muad’Diba, posiłkując się zasadami zaczerpniętymi z fremeńskiego mistycyzmu; inne uprawiały kult wody. Bardzo możliwe, że gdy zbiurokratyzowane duchowieństwo Paula, kwizarat, dowie się o tym, iż Enno omal nie utonął, otoczy go nimbem natchnionej postaci.
Rekruci stali wokół basenu, ociekając wodą, jakby właśnie zostali ochrzczeni. Wydawali się zdeterminowani jak nigdy dotąd. Gurney wiedział, że bez kłopotu zapełni statek Gildii zażartymi wojownikami, takimi jak najlepsi z tych mężczyzn.
Fremeni byli gotowi do drogi i przelewania krwi w imię Muad’Diba.Wszechświat jest starożytną pustynią, rozległym pustkowiem, na którym tylko gdzieniegdzie istnieją, jak oazy, nadające się do zamieszkania planety. My, Fremeni, dobrze czujemy się na pustyni, wyruszymy więc na podbój następnej.
— Stilgar, _Z siczy do gwiazd_
Krótko po obaleniu Padyszacha Imperatora armie Muad’Diba zaczęły wylatywać z Diuny, rozprzestrzeniając się po galaktyce jak echo gromu. Ciężkozbrojne legiony przemieszczały się z jednego zbuntowanego układu gwiezdnego do następnego, szerząc Prawdę i spajając Imperium dla Muad’Diba.
Paul mianował Stilgara gubernatorem Arrakis, co było jednym z warunków aktu kapitulacji Szaddama, i obiecał mu tytuł sekretarza stanu, ale fremeński naczelnik nie potrzebował ani tych nominacji, ani związanych z owymi godnościami obowiązków. Był człowiekiem pustyni, przywódcą dzielnych fremeńskich wojowników, a nie miękkim, siedzącym za biurkiem urzędnikiem.
Stilgara i legion pod jego dowództwem skierowano na wyładowanej po brzegi fregacie na najważniejsze pole bitwy z listy jego poruczeń. Otrzymał rozkaz zajęcia Kaitaina, przez długi czas stolicy Imperium Corrinów. Był podekscytowany i z niecierpliwością czekał na chwilę, kiedy znajdą się u celu. Będzie to najwspanialsze razzia w dziejach Fremenów.
Wysoki, surowy mężczyzna siedział przy szerokim oknie, patrząc na przepastną ładownię liniowca, w której w oddzielnych kołyskach spoczywały rzędy pancernych fregat czekających na rozmieszczenie w przestrzeni kosmicznej. Ogrom statku napełniał Stilgara poczuciem, że jest mały, ale jednocześnie umacniał jego przekonanie o wielkości Muad’Diba.
Do niedawna naib nie wychylił nawet nosa poza ojczystą planetę, więc eksploracja nieznanego budziła w nim zarówno dreszczyk emocji, jak i strach. Wielkie odległości, które przebywał na czerwiu na pustkowiu Tanzerouft, były niczym w porównaniu z bezmiarem pustki między gwiazdami.
Odkąd pomógł zgromadzić bojowników dżihadu, zobaczył tyle nowych rzeczy, że niezwykłe i zdumiewające widoki zdawały mu się teraz niemal czymś pospolitym. Dowiedział się, że większość zamieszkanych światów ma dużo więcej wody niż Diuna i że ich mieszkańcy są znacznie mięksi od Fremenów. Wygłaszał mowy, inspirował ludzi i werbował ich do armii, które miały prowadzić świętą wojnę. Teraz jego najlepsi fremeńscy wojownicy zajmą Kaitaina, perłę w koronie upadłego Imperium Corrinów.
Pociągnął łyk wody… nie dlatego, że był spragniony, lecz dlatego, że tam była.
„Od jak dawna uważam, że woda jest na zawołanie? — pomyślał. — Kiedy zacząłem ją pić, ponieważ mogę to robić, a nie dlatego, że jest niezbędna do przeżycia?”
Już od kilku dni sprowadzano z powierzchni Diuny fregaty, umieszczano je w kołyskach w ładowni liniowca i przygotowywano się do odlotu. Nie można było rozpocząć takiej bitwy bez starannych, czasochłonnych przygotowań. Jednak kiedy statek Gildii zostanie załadowany, sama podróż przez zagiętą przestrzeń będzie krótka.
Stilgar zszedł na otwarty pokład towarowy fregaty. Chociaż w tych wojskowych jednostkach było wiele indywidualnych kabin dla pasażerów, fremeńscy bojownicy woleli jadać i spać w przypominającej atmosferą jaskinię dużej ładowni o metalowych ścianach. Fremeni nadal uważali standardowe wyposażenie statku — gotową żywność, przestronne kwatery, obfitość wody, której mogli używać nawet do kąpieli, wilgotne powietrze, dzięki któremu niepotrzebne były filtraki — za luksus.
Stilgar oparł się o gródź i zlustrował swoich ludzi, wdychając dobrze znany zapach kawy przyprawowej, jedzenia i znajdujących się blisko siebie ludzkich ciał. Nawet tutaj, w metalowym wnętrzu statku w przestrzeni kosmicznej, zarówno on, jak i jego ludzie starali się odtworzyć podnoszący na duchu klimat siczy. Podrapał się po pokrytej czarnym zarostem brodzie i popatrzył na fremeńskich komandosów, którzy tak palili się do walki, że nie musiał wygłaszać zagrzewających do niej mów.
Wielu siedziało pogrążonych w lekturze pierwszego tomu _Życia Muad’Diba_, książki Irulany opisującej, jak Paul Atryda opuścił Kaladan, by udać się na Diunę, jak niegodziwi Harkonnenowie zabili mu ojca i zniszczyli jego dom, jak uciekł z matką na pustynię, do Fremenów, i jak w końcu stał się żywą legendą, Paulem Muad’Dibem. Wydrukowane na tanim, ale trwałym papierze przyprawowym egzemplarze książki rozdawano wszystkim obywatelom, którzy o nią pytali, a ponadto stanowiła ona część ekwipunku każdego nowego żołnierza. Irulana zaczęła pisać tę kronikę, zanim jeszcze jej ojciec udał się na wygnanie na Salusę Secundusa.
Stilgar nie potrafił zgłębić motywów, którymi kierowała się ta kobieta, pisząc taką opowieść, ponieważ widział, że myli się w niektórych szczegółach, ale nie mógł zaprzeczyć, że książka robi wielkie wrażenie na czytelnikach. Bez względu na to, czy była to czysta propaganda, czy natchniony tekst religijny, opowieść o najpotężniejszym człowieku w galaktyce cieszyła się ogromnym powodzeniem w Imperium.
Dwóch młodzieńców zobaczyło Stilgara i podbiegło do niego.
— Wkrótce ruszamy? — zapytał młodszy, którego gęste, ciemne włosy sterczały na wszystkie strony.
— To prawda, że lecimy na Kaitaina? — Starszy ostatnio gwałtownie podrósł i był teraz wyższy od swego przyrodniego brata.
Orlop i Kaleff byli synami Dżamisa. Odpowiedzialność za ich wychowanie spadła na Paula Atrydę, który zabił ich ojca w pojedynku na noże. Nie żywili jednak za to do niego urazy; przeciwnie, ubóstwiali Paula.
— Walczymy dla Muad’Diba, gdziekolwiek poniesie nas dżihad. — Stilgar sprawdził harmonogram i wiedział, że liniowiec odlatuje za godzinę.
Bracia z trudem panowali nad ekscytacją. Pogaduszki bojowników zgromadzonych na pokładzie towarowym przybrały inny ton, kiedy Stilgar poczuł drżenie ogarniające kadłub ogromnego liniowca. Uruchomiono silniki zaginające przestrzeń. Wspomnienia z wielu wypraw przeciw Harkonnenom, po których nastąpił skok adrenaliny spowodowany zwycięstwem nad Szaddamem IV, były lepszym środkiem pobudzającym niż największa nawet dawka przyprawy.
W przypływie podniecenia Stilgar uniósł brodę i krzyknął:
— Na Kaitaina!
Wojownicy zaczęli wiwatować i tupać w płyty podłogi, czyniąc taką wrzawę, że naib prawie nie poczuł zmiany, kiedy zagięła się wokół nich przestrzeń kosmiczna.
Statek Gildii wypluł tysiące wojskowych fregat na rozpieszczoną planetę, która przez tysiące lat była stolicą Imperium. Kaitain nie mógł odeprzeć tego ataku.
Wojownicy Muad’Diba niewiele wiedzieli o historii Imperium i nie żywili szacunku dla muzeów i pomników legendarnych postaci: Faykana Butlera, następcy tronu Raphaela Corrina czy Hassika Corrina III. Od czasu klęski i wygnania Szaddama IV na Kaitainie trwały ciągłe zmiany; jedne szlacheckie rody, których członkowie wchodzili w skład Landsraadu, napływały, by wypełnić próżnię powstałą w kręgach władzy, inne zwijały swoje ambasady i uciekały na bezpieczniejsze światy. Ci, którzy pozostali, starali się zachować neutralność, ale fremeńscy żołnierze nie stosowali się do tych samych zasad.
Stilgar poprowadził z pasją i determinacją swoich ludzi do walki na ulicach byłej stolicy. Z mieczem w jednej ręce i krysnożem w drugiej biegł na czele oddziałów do pierwszego starcia, krzycząc:
— Niech żyje Imperator Paul Muad’Dib!
Chociaż ten świat powinien być najmocniej ufortyfikowany i najlepiej broniony ze wszystkich, na które spadła nawałnica dżihadu, bezpieczeństwo Imperium opierało się na powiązaniach rodzinnych i sojuszach, małżeństwach, traktatach, podatkach i grzywnach. Na rządach prawa. To wszystko nic nie znaczyło dla fremeńskich armii. Kaitaińskim oddziałom bezpieczeństwa — garstce sardaukarów, którzy nie mieli już obowiązku chronić pokonanego Imperatora — brakowało zgrania. Szlachta z Landsraadu była zbyt wstrząśnięta i zdumiona, by podjąć prawdziwą walkę.
Komandosi pędzili ulicami z imieniem swojego młodego Imperatora na ustach. Na ich czele Stilgar widział uśmiechniętych synów Dżamisa, pragnących wykazać się męstwem i pokryć krwią. Podbój tej planety będzie zwycięstwem o ogromnym znaczeniu, ważnym elementem w toczącej się w Imperium grze politycznej o najwyższą stawkę. Tak, Muad’Dib będzie zadowolony.
Wiodąc swoich ludzi do boju, Stilgar krzyczał w języku Fremenów:
— _Ja hja chouhada!_ Muad’Dib! Muad’Dib! Muad’Dib! _Ja hja chouhada!_
Sam jednak czerpał niewielką satysfakcję z walki, ponieważ jego ludzie tak łatwo zmietli przeciwników. Ci kulturalni członkowie Landsraadu nie byli zbyt dobrymi wojownikami.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionOszałamiający rozmachem chiński bestseller, który stał się wydawniczym fenomenem w USA. NAGRODA HUGO DLA NAJLEPSZEJ POWIEŚCI 2015 R. „Imponująca rozmachem ucieczka od rzeczywistości. Dała mi odpowiednią ...EBOOK
25,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionW obliczu zbliżającej się nieuchronnie międzygalaktycznej wojny na planetę Hyperion przybywa siedmioro pielgrzymów: Kapłan, Żołnierz, Uczony, Poeta, Kapitan, Detektyw i Konsul. Mają za zadanie dotrzeć do mitycznych grobowców, by ...EBOOK
28,30 zł 42,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
24,90 zł 34,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: RebisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionOszałamiający rozmachem chiński bestseller, który stał się wydawniczym fenomenem w USA. KSIĄŻKA LAUREATA NAGRODY HUGO. Imponująca rozmachem ucieczka od rzeczywistości. Dała mi odpowiednią perspektywę w zmaganiach z ...EBOOK
29,90 zł 44,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MAGFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: Science FictionKultowa trylogia Gibsona, zapoczątkowana „Neuromancerem”, za którego autor otrzymał najważniejsze nagrody światowej fantastyki: nagrodę im. Philipa K. Dicka, Hugo i Nebulę. Pierwsze wydanie zbiorcze. Neuromancer Case, jeden z ...EBOOK
51,90 zł 59,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.