- promocja
Pechowy dzień - ebook
Pechowy dzień - ebook
Brawurowy zbiór przewrotnych humoresek pełnych purnonsensu.
Zaskakujące skojarzenia, plastyczne obrazy, zabawne etiudy, żonglerka językiem. Wszystko w formie krótkich opowiadań kojarzących się z miniaturami filmowymi i najlepszymi czasami autorskich programów radiowej Trójki.
Lektura rozbrajająca, rozbawiająca, skłaniająca do refleksji i wspomnień.
Świetna zabawa literacka na wyśmienitym poziomie.
Stefan Friedmann – aktor, pisarz, reżyser, znany i lubiany. A jeśli ktoś go nie lubi, to widocznie go nie zna.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8352-489-4 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyjechali wczoraj, więc dzisiejszy dzień był pierwszym jego słomianego wdowieństwa. Rozejrzał się po pokoju. Bałagan jak po sztormie. Pakowali się długo i mozolnie. Biuro turystyczne dawało tylko zadaszone zagrody, resztę należało przywieźć ze sobą. Może i niewygodne, ale tanie. Zresztą żona nie takie ciężary potrafiła dźwigać. Dzielna kobieta, pomyślał z rozrzewnieniem. I przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Na wycieczce szkolnej w kopalni soli w Wieliczce. Zgubił się i gdyby nie ona, koleżanka ze starszej klasy, do tej pory lizałby sól ze ścian kopalni.
Spojrzał na zegarek. Cholera, późno! Zerwał się z łóżka. Odkręcił kran. Tylko zasyczało. Nalał mleka do garnka i postawił na kuchence, po czym zaczął szukać butów. Znalazł. Ale jeden. Bez sznurowadeł. Poczuł swąd przypalanego mleka.
To nie może być udany dzień, pomyślał.
Z szafki wyciągnął kawałek suchego chleba. Ugryzł i poczuł ból. Po chwili z ust wyjął złamaną jedynkę.
– Slak by tlafił – zaseplenił.
A takie miał ekstraplany na wieczór. Nieczęsto rodzina wyjeżdża w komplecie. Zadzwonił do kumpli, że chata wolna. Każdy przyniesie, co tam ma. Zagrają w karty… a karta lubi pływać, wiadomo. Może zadzwonią do koleżanek…
Uśmiechnął się szelmowsko i wszedł do łazienki. Spojrzał na swoją nagość i stwierdził, że łysieje na czubku głowy.
Zegar na ścianie wybił ósmą. Wskoczył w garnitur, dobrał but od innej pary, otworzył okno, żeby pozbyć się smrodu przypalonego mleka, złapał teczkę i zbiegł schodami, żeby szybciej. Na ostatnim schodku skręcił stopę.
Na ulicy zobaczył, że pada. Przejeżdżający samochód ochlapał go błotem od góry do zwichniętej kostki u nogi.
– Szef cię wzywa! – usłyszał, kiedy zdyszany usiadł przy biurku.
Próbował doprowadzić się do jakiegoś porządku, ale bezskutecznie. Poprawił włosy i wszedł do gabinetu.
– Słucham, panie dyrektorze – starał się nie seplenić.
Szef popatrzył na niego od czubka rzadkich włosów po buty nie do pary.
– Nie robi pan na mnie najlepszego wrażenia – stwierdził, biorąc do ręki kilka zapisanych kartek.
– Wcale się nie dziwię. – Nie zdziwił się wcale.
– Dlatego mam taką propozycję – ciągnął szef, wachlując się dokumentami. – Albo pan poszuka innej pracy, albo na jutro, bo mamy gości z USA, nauczy się pan śpiewać po angielsku i stepować po hollywoodzku. Decyzja należy do pana. Żegnam.
To był jego stary numer. Tak wypowiadał i zwalniał z pracy. Po amerykańsku.
Co miał robić. Spakował swoje rzeczy, kiwnął kolegom głową na pożegnanie i wyszedł.
Już nie padało. Zdziwił go tylko tłum pod domem. Stały tam też dwa samochody straży pożarnej.
– Co się stało? – zapytał jednego z gapiów.
– Gazu nie wyłączył… Pół mieszkania rozwaliło…
Pechowy dzień – powiedział do siebie cicho. Wyjął telefon, żeby zadzwonić do kumpli i odwołać wieczorne spotkanie.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI