Pełnia architektury - ebook
Pełnia architektury - ebook
Zbiór esejów wybitnego architekta, jednego z współtwórców modernizmu, założyciela Bauhausu. W przystępnych, eleganckich i pełnych pasji tekstach autor skupia się na najważniejszych dla niego zagadnieniach: jaka jest rola architekta we współczesnym świecie? W jaki sposób rozwijać się jako projektant? Co powinno być ambicją młodych twórców? Czym był Bauhaus? Napisana w rozkwicie ery przemysłowej książka jest zaskakująco aktualna w początkach ery cyfrowej, zwłaszcza w naszym kraju. Gropius podkreśla wagę wszechstronnego wykształcenia oraz praktyki, zachęca do odejścia od sterylnego świata architektonicznych pracowni, postuluje rozwój urbanistyki, który mógłby zawstydzić współczesnych architektów oraz decydentów. Nowoczesność Gropiusa jest mądra, wrażliwa, demokratyczna w najszlachetniejszym znaczeniu tego słowa: książka zrywa z technokratyczną wizją modernizmu, pokazując jego humanistyczne i wrażliwe oblicze.
Pełnia architektury to książka, z której największy pożytek będą mieli młodzi architekci (i humaniści w ogóle – do jej zrozumienia niepotrzebna jest specjalistyczna wiedza): udowadnia, że nawet w skomercjalizowanym świecie warto pozostać idealistą; podpowiada, w jaki sposób wykorzystać zapał i wiarę we wspólne dobro w codziennej pracy. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich, którzy wątpią, że to możliwe.
Kategoria: | Architektura |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66147-86-7 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Architekt w społeczeństwie przemysłowym
Analiza sytuacji. Moja analiza jest oparta na przekonaniu, że architektura jako dziedzina sztuki ma swój początek na psychologicznej płaszczyźnie ludzkiej egzystencji, w obszarach niezwiązanych z wymogami konstrukcyjnymi czy ekonomicznymi. Czerpana z piękna satysfakcja psyche jest w kompletnym, cywilizowanym życiu tak samo ważna, jak spełnienie wymagań związanych z komfortem materialnym – a może nawet od nich ważniejsza. Blokady emocjonalne, które hamują rozwój bardziej organicznie zrównoważonego sposobu życia, muszą zostać zlikwidowane na poziomie psychologicznym, podobnie jak kwestie praktyczne rozstrzygane są na poziomie technicznym.
Czy stwórca róży lub tulipana jest artystą czy technikiem? Jest tym i tym, ponieważ w naturze przydatność i piękno są cechami immanentnymi, prawdziwie wzajemnie od siebie zależnymi. Powstające w naturze formy organiczne są niezmiennym wzorcem dla każdej ludzkiej twórczości, bez względu na to, czy wynika ona z intelektualnych zmagań naukowca czy z intuicji artysty.
W myślach nadal widzimy staroświecki, powszechny niegdyś obraz jedności otoczenia i ducha. Wyczuwamy też, że współcześnie doszło do jej zatracenia, że choroba dzisiejszego chaotycznego środowiska, jego nierzadko godna pożałowania brzydota i nieuporządkowanie są konsekwencją naszej nieumiejętności przedłożenia podstawowych ludzkich potrzeb ponad oczekiwania przemysłowe czy gospodarcze. Nasza chciwość, zachłysnąwszy się cudownymi możliwościami maszyn, ewidentnie zakłóciła biologiczny cykl ludzkiego życia w grupie, który jest podstawą zdrowej społeczności. Na niższym poziomie społecznym człowiek został zdegradowany do roli narzędzia przemysłowego. Tu właśnie należy upatrywać prawdziwej przyczyny konfliktu między kapitałem a pracą, a także powodu pogorszenia stosunków społecznych. Stoimy obecnie przed trudnym zadaniem przywrócenia równowagi w życiu społeczności przy równoczesnym uczłowieczeniu wpływu maszyn. Powoli zaczynamy zdawać sobie sprawę z tego, że czynnik społeczny zdecydowanie przeważa kwestie techniczne, gospodarcze czy estetyczne. Kluczem do pomyślnego odbudowania naszego otoczenia – najważniejszego zadania architekta – będzie nasz upór w uznawaniu czynnika ludzkiego za dominujący.
Jednakże pomimo wielu podejmowanych wysiłków najwyraźniej nie udało się odszukać duchowej więzi, która zjednoczyłaby nas w trakcie prób wypracowania wspólnego kulturowego mianownika silnego na tyle, by złagodzić nasze lęki i zyskać status powszechnego standardu ekspresji.
Obecni między nami artyści zapewne z niecierpliwością wyczekują takiej syntezy, która pozwoliłaby na scalenie tego, co zostało niefortunnie rozłączone.
Nie sposób zaprzeczyć, że sztuka i architektura, utraciwszy kontakt ze społecznościami i jednostkami w trakcie rewolucji przemysłowej, stały się celem estetycznym same w sobie. Zewnętrzne zdobienia budynków projektowano głównie z myślą o przyćmieniu dekoracji sąsiednich obiektów, a nie po to, by opracować wzorzec zdatny do powielania w ramach organicznie uporządkowanego otoczenia. Nacisk na stworzenie czegoś innego, zastępujący poszukiwania wspólnego mianownika, charakteryzował poprzednie pokolenie architektów, którzy odczuwali przerażenie na myśl o antyludzkim wpływie maszyn. Nowa filozofia architektury uznaje przewagę wymagań jednostek, a równocześnie akceptuje maszynę jako nowoczesne, zdolne im sprostać naczynie dla formy.
Spoglądając w przeszłość, odkryjemy coś bardzo ciekawego: okazuje się bowiem, że można natrafić na ślad wspólnego mianownika łączącego ekspresję formy z indywidualnym zróżnicowaniem. Pragnienie powielania sprawdzonej, standardowej formy wygląda więc na funkcję społeczeństwa, czego dowody możemy znaleźć w okresach znacznie wyprzedzających wpływ industrializacji. Padające tu odniesienie do „standardowości” nie wiąże się ze środkami produkcji, czyli z narzędziami manualnymi czy maszynami. W przyszłości nasze domy niekoniecznie będą ujednolicane ze względu na standaryzację czy prefabrykację; naturalna w realiach wolnego rynku konkurencja uporządkuje kwestie indywidualnego zróżnicowania części składowych tworzących budynki, podobnie jak dziś możemy wybierać z bogatej gamy różnorodnych typów towarów produkowanych maszynowo. Już na długo przed nadejściem maszyny człowiek nie miał oporów przed zaakceptowaniem powszechnie powielanych standardowych form. Były one wówczas wypadkową środków produkcji oraz stylu życia i stanowiły fuzję najlepszych rozwiązań danego problemu zaproponowanych przez wiele różnych osób. Standardowe formy architektoniczne z przeszłości są wyrazem udanego połączenia techniki i wyobraźni – czy raczej ich całkowitego zespolenia. I właśnie tego ducha – bo bynajmniej nie przestarzałe formy – powinniśmy próbować wskrzesić, dążąc do stworzenia własnego środowiska z wykorzystaniem nowych środków produkcji – maszyn.
Standardy mają jednak to do siebie, że bez ciągłego nadzoru i odnawiania ulegają zastojowi. Wiemy już, że próby dostosowania się do standardów z przeszłości są bezcelowe, że nasza niedawna obsesja na punkcie tworzenia nowych budynków, które za wszelką cenę miały się zgrać z już istniejącymi, obnażyła rozpaczliwą słabość naszych czasów, była rodzajem cichego przyznania się do duchowego bankructwa pozbawionego odpowiednika w przeszłości. Po oczyszczającej i wiele wyjaśniającej rewolucji w naszych szeregach jesteśmy wreszcie gotowi na podjęcie nowego wysiłku twórczego. Przydatne zatem może się okazać zbadanie, w jakim stopniu ramy pracy profesjonalistów odpowiadają obecnej epoce, którą starałem się pokrótce scharakteryzować. Sprawdźmy, czy kolosalne zmiany w metodach produkcji zostały w odpowiedni sposób uwzględnione. Musimy bowiem rozpatrywać naszą sytuację przez pryzmat historii technologii. Obecne czasy nie sprzyjają błogiemu namysłowi i poczuciu bezpieczeństwa, przez co tym bardziej wskazane jest pochylenie się nad podstawowymi przyświecającymi nam zasadami. Pewne fakty budzą niepokój i jako takie nie powinny być dłużej ignorowane.
W świetnych czasach przeszłości architekt był „mistrzem rzemiosła” lub „mistrzem budownictwa”, który odgrywał znaczącą rolę w ówczesnym procesie produkcyjnym. Wraz z porzuceniem rzemiosła na rzecz przemysłu jego dawna pozycja zarządcy uległa jednak widocznemu osłabieniu.
Dziś architekt nie jest „mistrzem przemysłu budowlanego”. Choć został porzucony przez najlepszych rzemieślników (na rzecz przemysłu, produkcji narzędzi, eksperymentów czy badań), nadal sięga do metod stosowanych dawniej, zdradzając zawstydzającą niewiedzę w temacie rozległych konsekwencji industrializacji. Poważnym zagrożeniem jest dla niego konkurencja w postaci inżyniera, naukowca i budowniczego, z którymi nie poradzi sobie bez przystosowania podejścia i celów do nowych realiów.