Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Per Bug i Dwaj Bracia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Per Bug i Dwaj Bracia - ebook

Życie władcy ciemności nie jest proste. Polują na niego bohaterowie światłości, zaufany porucznik przejawia niezdrowe fiksacje na punkcie chorągwi, a jedyne co powstrzymuje ataki elfów to poprzekręcane znaki drogowe i pola mamałygi. Na domiar złego władca ciemności nie jest nawet tytułową postacią swojej powieści, bo tą został Per Bug, największy pechowiec i oferma w całej krainie. Przyjazd znienawidzonego, świętoszkowatego brata na zamek odblokowuje mu wspomnienia które są nie w smak boskim planom, a do tego porwanie niewłaściwej królewny sprawi, że władca ciemności nieświadomie da początek wielkiej awanturze... Per Bug i Dwaj Bracia to komedia fantasy po brzegi wypełniona abstrakcyjnym humorem, zwariowanymi postaciami a nawet fabułą. Jeśli lubicie się śmiać, fantasy, popkulturę lub oddychacie tlenem to ta książka jest dla Was!

Kategoria: Fantastyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 973 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dla Magdy i Huberta z okazji ślubu

8 Lipca 2023

Przedmowa

Kto to jest bohater? Ostatnimi czasy ten termin stracił swoją moc i teraz można tak nazwać prawie każdego. Bohater Domu, Bohater Dnia, Pies Bohater… dewaluacja bohaterstwa zdaje się nie mieć końca. Bohater to już nie heros, to prostu postać. Opowieści, pośród których się obracamy codziennie udowadniają nam, że każdy może zostać bohaterem. Wystarczy mocno pragnąć, być wybrańcem lub ewentualnie ciężko pracować. Próg wejścia jest zadziwiająco niski.

Jednak na końcu tego tunelu tli się jeszcze iskierka nadziei dla instytucji bohaterstwa: bohaterowie negatywni, złoczyńcy i antagoniści, bez których opowieści nie miałyby sensu. Co tak naprawdę o nich wiemy? Nic, bo oglądamy ich tylko przez pryzmat postaci pozytywnych, często zapominając, że świat nie jest czarno-biały, za to w bardzo wielu odcieniach szarości (z pewnością więcej niż pięćdziesięciu).

Ta absurdalna i humorystyczna opowieść przedstawi wam losy takiego złoczyńcy i jego zmagań z herosami po to abyście mogli sami ocenić, kto tak naprawdę zasługuje na miano bohatera.

Miłej lektury!

PS. A propos lektury. Gdyby ta książka, nie daj Boże, stała się lekturą szkolną, proszę, nie miejcie do mnie pretensji. Nie chciałem tego.

PS2. To już chyba dziesiąta wersja tej przedmowy. Nie wiem po co ją piszę, bo sam nigdy nie czytam przedmów. Chyba, że są krótkie. Jak ta.

Uwaga: może zawierać abstrakcyjne poczucie humoru, a nawet cudze poglądy. Niewskazane dla dzieci i osób sfrustrowanych.

Prolog

Protagonistą tej historii jest Per Bug. Postać nie tyle ciekawa co przypadkowa, choć tak przypadkowa jak ciekawa. Kwestię logiki tego opisu lepiej zostawić do przemyślenia na później, teraz trzeba ją przyjąć na wiarę i czytać dalej.

Po raz pierwszy w życiu Per Buga, inaczej niż dotąd, los uczynił niebiernym świadkiem wielkich wydarzeń, w których Per Bug zawsze musiał brać udział, czy tego chciał czy nie. Zawsze.

Per Bug właśnie w tej chwili wędruje sobie przez świat w poszukiwaniu lepszego jutra. Jednak nie od jego przygód rozpocznie się ta opowieść…

Rozdział 1

Gniewny i Arcymond

Gniewny, władca ciemności, szedł gniewnym krokiem przez swój gniewny zamek w poszukiwaniu paczki chusteczek do nosa. Poza katarem siennym, który męczył go od dwóch dni, jego największym zmartwieniem był jego młodszy brat, arcyksiążę Arcymond, chwilowo goszczący w zamku władcy ciemności i to bez zaproszenia.

Obaj bracia nie znosili się od najmłodszych lat i różnili od siebie tak bardzo jak to tylko możliwe. Gniewny miał dwa ulubione kolory ubrań: czarny i bardziej czarny. Arcymond miał ich trzy: biały, śnieżny i stokrotkowy. Te kolory to metafora dotycząca charakterów. Szybsza metoda opisu oraz o wiele bardziej intuicyjna, bo unikająca długich, skomplikowanych słów takich jak „introwertyczny”.

Niestety, jako że Arcymond był bratem Gniewnego, ten nie mógł go zabić (czego bardzo pragnął, a jako władca ciemności miał dobry motyw), bo koniec końców byli rodziną i ostatnimi z rodu. Typowe relacje rodzeństwa w powieści fantasy.

Gniewny gniewnie krocząc mijał kolejne gniewne sale, aż zderzył się ze swoim zaufanym porucznikiem, Alojzym.

– Panie, trzeba zwołać chorągwie! – krzyknął zaufany porucznik Alojzy patrząc w gniewne oblicze swojego suwerena.

– Po jakie licho? – zapytał tamten przyzwyczajony do dziwactw swojego zaufanego oficera.

To zbiło z pantałyku porucznika Alojzego. Miotał się przez chwilę w miejscu, oczy zaszły mu łzami i dostał ataku histerii, jak zwykle wobec odmowy zwołania chorągwi. Władcy ciemności do końca życia nie udało się odkryć źródła niezdrowych ciągot i fascynacji chorągwiami zaufanego porucznika. Prawdę mówiąc to wszystkich dewiacji porucznika nie odkryli nawet najmędrsi z mędrców.

Gniewny poklepał Alojzego po ramieniu i ruszył dalej swoim gniewnym krokiem. Przeszedł jeszcze kilka korytarzy i przeszukał kilka sal, aż w końcu znalazł kredens na którym leżały chusteczki.

Dlaczego ten zamek jest tak cholernie duży? – zadał sobie w myślach pytanie wycierając nos. – Ponadto, dlaczego nie noszę chustek ze sobą? Jeszcze parę takich biegów w zbroi i siądzie mi serce, a w dodatku umrę zasmarkany. Paskudna śmierć...

Po wytarciu nosa od razu poprawił mu się humor. Aby zabić nudę podczas odpoczynku splunął na skrawek swej czarnej peleryny i zaczął nim polerować swoją czarną, inkrustowaną drzeworytem zbroję władcy ciemności. Gdy skończył, mógł w niej zobaczyć swoje odbicie. Miał poważną, pociągłą twarz i długie czarne włosy, jak przystało na gniewnego władcę ciemności. Do tego był przystojny, co nie współgrało z propagandą paladynów, jakoby zionął ogniem, a psychopatyczny morderca niemowląt patrzył mu z oczu.

Gniewny poprawił czarną pelerynę i postanowił odnaleźć brata.

Tak jak się spodziewał, znalazł go w sali balowej. Nie wiedział wprawdzie po co zbudowano salę balową w siedzibie władcy mroku, lecz tak radził architekt. Gniewnemu przemknęło przez myśl, że chyba przepłacił za ten projekt, ale było, jak to się mówi, po ptakach.

Otrząsnąwszy się z tych gniewnych rozmyślań Gniewny przyjrzał się sali. Władca ciemności nie lubił balować, dlatego oddał ją do dyspozycji Arcymonda, który przystroił salę girlandami we wszystkich kolorach tęczy, pod warunkiem, że była to biel. Stali tam też grający grajkowie, a tu ówdzie mimochodem można było dostrzec mima. Gniewny nie zgodził się na błaznów, bo ich nie znosił. Po prostu. Nie znosił. NIE ZNOSIŁ. Ponownie otrząsnął się ze swych gniewnych myśli.

Pomimo faktu bycia władcą ciemności, Gniewnego obowiązywało niezbędne minimum protokołu dyplomatycznego, a z racji pochodzenia i pokrewieństwa z Arcymondem wizyta kogokolwiek w fortecy władcy zła w ogóle była możliwa. To tak jak być turystą w Korei Północnej. Można tam pojechać i można stamtąd już nie wyjechać, a wszystko na własną odpowiedzialność i po promocyjnej cenie.

Razem z Arcymondem przyjechał cały jego dwór i dworzanie. Dwór został na dworze, ale dworzanie zmieścili się w środku. Osoby z otoczenia arcyksięcia były bardzo modnie ubrane, przynajmniej w swojej opinii. Każde z nich miało ogromną perukę, pludry i kolorowy kaftan oraz śmieszny kapelusik z piórami i razem z arcyksięciem pławili się w dekadenckich uciechach tego przyjęcia.

Pośrodku głównego stołu, na wielkim tronie (przeznaczonym dla Gniewnego, gdyby ten tylko zechciał balować) siedział Arcymond. Wyrzeźbionego na szczycie oparcia drewnianego kruka przemalowano na biało. Gdyby pomalować mu dziób na czerwono, wyglądałby jak pokraczny bocian. Gniewny rozgniewał się na ten widok. Spodobało mu się to, więc rozgniewał się jeszcze raz. Kiedy skończył, podszedł do swojego brata, który akurat rozmawiał ze swoją konkubiną, hrabiną Lukrecją z Dąbrowy Małej.

– Ha ha! – zaśmiała się hrabina po francusku, bo ten język znała najlepiej. – La Pan, la Gniewny! La witam! – przywitała skwaszonego Gniewnego czystą francuszczyzną i uśmiechnęła się figlarnie.

– Jak zabawa bracie? – zapytał Gniewny grzecznie choć gniewnie, starając się nie patrzeć na hrabinę ponieważ nigdy jej nie lubił.

– Wspaniale! – odpowiedział Arcymond, a po jego tłustej twarzy popłynął tłuszcz z kaczki, którą upychał w ustach tłustymi palcami. – Choć bal trwa dopiero trzy dni i trzy noce, więc powiedziałbym, że dopiero się rozkręca.

Dla arcyksięcia tydzień nieprzerwanej hulanki i swawoli był unijną normą.

Gniewny przyjrzał się bratu. Wyglądał jak tłusta świnia. Przyjrzał mu się jeszcze raz i nadal wyglądał jak tłusta świnia. Jego skojarzenie nie było bezpodstawne. Arcymond był niski i bardzo gruby. Miał wielką, okrągłą twarz z małymi, osadzonymi głęboko oczami i namiastką wąsów pod bulwiastym nosem. Brązowe włosy zwinięte w loki przywodziły na myśl świnkę Piggy po trwałej ondulacji.

Gniewny westchnął gniewnie.

– Po co tu przyjechałeś? – zapytał.

Z Arcymondem zawsze trzeba było postępować powoli, dlatego z tym pytaniem czekał aż trzy dni.

– Odwiedzić cię po raz ostatni. Widzisz, ja zostanę cesarzem, a ty jesteś tylko władcą ciemności… i zostaniesz nim aż do śmierci – odpowiedział arcyksiążę.

Gniewny rozgniewał się.

– Właściwie to chciałem ci powiedzieć, że cię nie lubię – dodał Arcyksiążę, który najwyraźniej dostrzegł zły nastrój brata. – I nie chcę mieć już z tobą więcej do czynienia.

Pierwszy raz w swoim życiu obaj bracia zgodzili się ze sobą.

– Bracie! – zawołał Gniewny.

– Bracie! – zawołał Arcymond.

I uściskali się serdecznie, choć nieco gniewnie.

Nagle wielkie, podwójne drzwi otworzyły się i do sali balowej wbiegł z krzykiem porucznik Alojzy.

– Wstrzymać druk!!! Wstrzymać druk!!! – wydarł się zaufany porucznik.

Wszyscy ucichli. Alojzy przebiegł przez środek sali potrącając przy tym kilku gości i klęknął przed swym władcą.

– Wstrzymać druk – ponownie zameldował zaufany porucznik.

– Co…? – zdziwił się niezbyt szczerze Gniewny.

– Druk! Wstrzymać! – powtórzył z naciskiem Alojzy jakby nie rozumiejąc przyczyny tego nieporozumienia.

– Nie jesteśmy w drukarni, dlatego chyba coś pomyliliście poruczniku. Powiedzcie to raz jeszcze, od początku – rozkazał gniewnie władca ciemności zastanawiając się, dlaczego ten pomyleniec został jego zaufanym porucznikiem.

Może to mój szwagier? Nie, żeby mieć szwagra trzeba mieć żonę. To nie to… – pomyślał Gniewny.

– Trzeba zwołać chorągwie! Armia elfów maszeruje na Dolinę Gniewu! – powiedział Alojzy gdy w końcu złapał oddech.

Na sali ucichła cisza. Było tak cicho, iż Gniewny przez moment pomyślał, że ogłuchł.

– Zwołać generałów! Czeka nas bitwa! – rozkazał gniewnie władca ciemności, obrócił się na pięcie, zaplątał w płaszcz i przewrócił.

Rozdział 2

Wśród elfów

Nad krajem wysokich elfów zachodziło słońce. Ich ziemie stanowiły południowo-wschodnią część Cesarstwa, czyli państwie w którym dzieje się ta opowieść. Elficcy dostojnicy pełnili w nim rolę gubernatorów zarządzając finansami, armią, prawem i wszelkimi innymi sprawami administracyjnymi, choć podatki odprowadzali do Cesarza, będącego władzą najwyższą.

Do bramy zamku wysokich elfów zapukał strudzony wędrowiec. Musiał podróżować od dawna co dało się poznać po intensywności brudu oraz smrodu, które niósł ze sobą niczym suweniry z wycieczki. Miał krótkie rude włosy i haczykowaty nos, a twarz prostą i niezbyt zamyśloną. Przez zielony płaszcz podróżny powiewający na jego chudych plecach wyglądał jak wielki owad.

Elf strażnik słysząc jego pukanie otworzył śmieszne małe okienko we wrotach.

– Kim jesteś? – zapytał spoglądając na przybysza przez śmieszne małe okienko we wrotach.

– Mów mi Per Bug – przedstawił się Per Bug, tytułowy bohater tej książki.

– Wysokie masz o sobie mniemanie… – stwierdził strażnik. – Czego chcesz?

– Szukam noclegu.

Strażnik przyjrzał mu się uważnie.

– W porządku. Wejdź – rzekł po chwili namysłu.

Brama otworzyła się i Per Bug wszedł do środka. Na jego nieszczęście, w tym czasie po zamkowym dziedzińcu przechadzał się władca elfów, a także wielki generał elfiej armii, wielki ambasador i wielki wezyr, wielki Juliusz Poncyliusz Iliasz Amadeusz Tadeusz Honoriusz von Kindergarten.

– Jak się nazywasz? – zapytał władca elfów gdy tylko zobaczył Per Buga.

– Mów mi Per Bug – przedstawił się raz jeszcze podróżnik zgodnie z prawdą, choć niezręcznie. Wystarczyło powiedzieć „Nazywam się Per Bug” i reszta książki byłaby zbędna. Jednak wielki ambasador i wielki wezyr, wielki Juliusz Poncyliusz Iliasz Amadeusz Tadeusz Honoriusz von Kindergarten nie mógł znieść takiej bezczelności.

– Mam ci mówić per Bóg?! – zapytał z krzykiem wielki elf.

– Tak… – potwierdził Per Bug zgodnie z prawdą.

Wtedy wielki ambasador, wielki wezyr, wielki Juliusz Poncyliusz Iliasz Amadeusz Tadeusz Honoriusz von Kindergarten rozkazał wtrącić Per Buga do lochu.

Jeśli nie dopisze mu szczęście, będzie tam siedział do końca opowieści, a do książki wniesie tylko wpadające w ucho, tytułowe nazwisko.

Niniejszym ogłasza się, że w tej książce antagonista został protagonistą i jest nim Gniewny, władca ciemności. Chrzanić prolog. Ba, jak mi się spodoba to napiszę o nim siedmiotomową sagę! Literacka anarchia!

Rozdział 3

Genialny plan

Gniewny władca ciemności siedział na starym krześle, a na czole miał siniaka w kształcie płyty podłogowej, w którą uderzył podczas upadku. Na stole przed nim leżały mapy. Wszystkie były nieczytelne albo nieprzydatne, ale głupio było robić naradę wojenną przy pustym stole.

Dookoła Gniewnego stali mroczni generałowie w swych mrocznych zbrojach z mnóstwem odstających części. Z tyłu, na uboczu, chyłkiem wychylał się zza węgła zaufany porucznik Alojzy. Wszyscy trwali w milczeniu i przyglądali się Gniewnemu, chociaż nie tyle jemu samemu co śliwie na jego czole.

Władca ciemności dał gniewnie znak ręką do rozpoczęcia narady. Pierwszy przemówił generał Specyficzny.

– Panowie generałowie, nasza sytuacja jest zła. – Specyficzny należał do gatunku ludzi, którzy oświadczają rzeczy wszystkim oczywiste i są bezczelnie z tego zadowoleni. – Nie mamy armii.

– Możemy zwołać chorągwie! – przypomniał generał Intrygujący.

Na twarzy porucznika Alojzego pojawił się błogi uśmiech, przywodzący na myśl antylopę. Nie pytajcie o detale, nie warto.

– Nie mamy chorągwi… – wyznał ze wstydem generał Diaboliczny. – Skurczyły się w praniu...

– Do diabła! – zawołali pozostali generałowie popijając piwo, którego sami nawarzyli piorąc jedwab w osiemdziesięciu stopniach.

Ponownie zapadła pełna napięcia gniewna cisza.

– Chce ktoś Mentosa? – Gniewny przerwał milczenie, bo znalazł właśnie paczkę cukierków grzebiąc z nudów w kieszeniach. Odpowiedziały mu niemal natychmiast zautomatyzowane gesty potwierdzenia i las wyciągniętych rąk. Przez umysł Gniewnego przemknęło niepokojące uczucie i nie był to o dziwo gniew.

– Mam plan… – przemówił władca ciemności.

– Tak panie! – krzyknęli generałowie.

– Poczekamy aż się zmęczą marszem…

– Tak panie! – krzyknęli generałowie.

– I wtedy…

– Tak panie! – krzyknęli generałowie.

Teraz władca ciemności miał pewność co do swoich podejrzeń i poczuł, że naprawdę ogarnia go gniew (jakby to było coś nowego). Jego generalicja zmieniła się w bandę potakujących kukiełek niczym sędziowie przysięgli na procesie O.J. Simpsona.

– Ksiądz i pastor wchodzą do baru i zamawiają drinka… – Gniewny z poczucia beznadziejności kontynuował eksperyment rozmyślając o dotkliwych karach więzienia i obcięciu emerytur generalicji..

– Tak panie! – krzyknęli generałowie.

Czarny władca zjadł dwa Mentosy i westchnął.

Dobre te Mentosy… – pomyślał i nagle coś mu wpadło do głowy.

– Użyjemy broni ostatecznej!

Na sali zapadła cisza, tak cicha, że strach.

– Zadzwonimy po adwokatów…? – zapytał Generał Diaboliczny.

Na twarzy Gniewnego pojawił się szeroki, złowrogi uśmiech.

– Nie. Odwrócimy drogowskazy.

Rozdział 4

Wielki mały car

Miejsce akcji: pałac jesienny w kraju cara Mikołaja Małego, którego ziemie, tak samo jak ziemie elfów były południową częścią Cesarstwa, którym Mikołaj władał w imieniu cesarza.

– Tato, dlaczego co trzy miesiące musimy się przeprowadzać do innego pałacu? – zapytał carewicz Balewicz swego ojca, cara Mikołaja Małego.

Była to pora obiadu. Młody carewicz wybrał zły moment na zadawanie pytań, gdyż powszechnie było wiadomo, że car Mikołaj był szczególnie cięty między drugim daniem, a deserem.

– Milcz durak i jedz!!! – krzyknął z całą swoją carską gracją opluwając obrus kaczą wątróbką.

Zapadła cisza.

To nie do wiary ile razy w tej książce zapadała cisza – pomyślała caryca Anastazja Protazja Druga, siedząca obok swego męża, cara.

Jak przystało na carską rodzinę jedli obiad w nieprawdopodobnie strojnej komnacie, całej wyłożonej bursztynem.

Ciszę przerwał Mikołaj.

– Zastanawiam się jak tę komnatę nazwać…

– Może komnata obiadowa? – zasugerowała jego małżonka.

– Niet… – Car Mikołaj pokręcił nosem. – Coś jak wystrojowa komnata… albo…

– Wiem o co ci chodzi… może burszt… – Caryca Anastazja nie zdążyła dokończyć ponieważ drzwi otworzyły się z hukiem i do komnaty obiadowej wpadł z równie wielkim hukiem posłaniec elfów. To, że był elfem widać było po paszporcie, który wystawał z kieszeni jego amarantowego fraka. Posłaniec padł na kolana przed carem czekając, aż ten pozwoli mu przemówić.

– Gadaj ty – nakazał car Mikołaj opluwając gońca kaczą wątróbką.

– Tak panie! – odpowiedział posłaniec strzepując mięso, które przykleiło mu się do klap munduru. – Przynoszę wieści dla wielkiego cała, Mikołaja Małego. Wielki genełał elfiej ałmii, wielki ambasadoł i wielki wezył, wielki Juliusz Poncyliusz Iliasz Amadeusz Tadeusz Honołiusz von Kindełgałten łozkazał mi przekazać, że nasza ałmia zboczyła z kułsu i zgubiła dłogę, przez co łewanż na młocznym kłólu jest na łazie niemożliwy.

Wielki car, Mikołaj Mały zasępił się, a na jego bladej twarzy pojawił się rumieniec wściekłości. Nigdy nie lubił elfów, nie podobała mu się perspektywa zawarcia z nimi sojuszu, a jeszcze bardziej nie znosił amarantowego koloru elfickich mundurów. Nie lubił też Juliusza, choćby za to, że ze wszystkich posłańców przysłał mu sepleniącego. Plan był przecież taki prosty. Arcyksiążę miał wynająć człowieka do zlikwidowania Gniewnego, a armia elfów zniszczyć zamek i wyeliminować mroczne sługi. Data była z góry ustalona, jednak Juliusz nie poczekał na wiadomości z Doliny Gniewu i wysłał armię w ciemno. Teraz armia przepadła, Gniewny żył, a car jak zwykle skończył z przysłowiowym palcem w nocniku.

– Straże! – krzyknął car zadowolony ze swej przebiegłości, bo nagle wpadł na pomysł.

Do komnaty wpadło dwóch strażników w wielkich futrzanych czapach. Car wstał z krzesła i stanął przed posłańcem. Nie bez powodu nazywano go małym. Nawet na stojąco był niższy od klęczącego przed nim elfa.

– Wyprowadzić go! – rozkazał car.

– Tak toczna, towarzyszu carze! – odpowiedzieli strażnicy i natychmiast wykonali rozkaz.

Plan wyrzucenia z sali posłańca nie był co prawda satysfakcjonujący, ale nieco poprawił mu nastrój. Dla cara wszystko było planami, a ich realizacja była smarem w trybach jego motoru.

Wielki mały car opadł ciężko na krzesło i jął snuć nowe, ambitne, ale jakże karkołomne plany. Właśnie z tego słynął, ze snucia planów, choćby najbardziej bzdurnych. Dawno temu zaplanował obronę na wypadek inwazji zmutowanych buraków. Kiedy dowiedziała się o tym opinia publiczna stracił cały szacunek ludu, który od tamtej pory śmiał mu się w twarz, oczywiście tylko wtedy, gdy car stał odwrócony do ludu plecami.

Ale to miało się wkrótce zmienić.

Rozdział 5

Władca ciemności idzie spać

Gniewny władca ciemności siedział w swym gniewnym biurze i gniewnymi ruchami pisał coś w zeszycie.

– Drogi pamiętniczku! – dyktował sobie pod nosem. – Dzisiejszy dzień należał do tych szczególnie trudnych. O mały włos cały zamek zostałby wyrżnięty w pień przez elfy (od czego pień mógłby zostać uszkodzony). Szczęśliwie udało mi się temu zaradzić. I druga sprawa. Nareszcie wyjechał mój brat, arcyksiążę Arcymond. Pogodziliśmy się dzisiaj, co jest dziwne i niepokojące zarazem. Przeczucie podpowiada mi, że Arcymond odegra jeszcze jakąś rolę w tej historii…

Gniewny usłyszał pukanie do drzwi. Spodobało mu się to, więc usłyszał je jeszcze raz.

– Wejść! – rozkazał władca ciemności.

W drzwiach ukazał się jego zaufany porucznik Alojzy w swym nowym hełmie z kevlaru.

– Tylko mi nie mów, że trzeba zwołać chorągwie, jestem zbyt zmęczony – oświadczył Gniewny znad pamiętnika i dopiero wtedy spojrzał na Alojzego. Trzeba przyznać, że Alojzy wyglądał dość dziwnie. Z kieszeni wystawał mu metr drutu, a na rękach miał założone różowe kalosze.

– Ja chciałem panu tylko życzyć dobrej nocy! – zasalutował mu kaloszem porucznik i wyszedł.

Gniewny siedział w zastygłej pozycji przez minutę zastanawiając się w co pogrywa porucznik i czy trzeba to gdzieś zgłosić. Ostatecznie wzruszył ramionami, zgasił nocną lampkę i poszedł spać.

Rozdział 6

Tymczasem w odległej galaktyce

Międzygwiezdnym szlakiem, niby kosmiczny orzeł, leciał międzygwiezdny krążownik Federacji Cesarskiej USS ULYSSESS. Jego cel był prosty: odkrywać nowe światy i nieznane cywilizacje. Niestety, właśnie wleciał w pole asteroidów.

– Kapitanie! Asteroidy! Mnóstwo! – krzyknął oficer taktyczny.

– Zawracać! – wydał rozkaz kapitan, ale było już za późno. W kadłub uderzyła olbrzymia asteroida i okręt wraz z załogą odszedł z tego świata w bardzo spektakularnej eksplozji.

Nie ma sensu w tej chwili opisywać czym była Federacja Cesarska, ani jak wyglądał statek czy kapitański mostek. Jeszcze przyjdzie na to czas. Na razie ten rozdział ma pokazać czytelnikowi jak wiele spraw dzieje się naraz we wszechświecie.

Rozdział 7

W polu

Generał Barabasz Judasz von Frauenzimmer prowadził swoją wielką armię elfów ku zwycięstwu. Tak przynajmniej sądził, bo będąc szczerym to wyprowadził ją dosłownie w pole i to mamałygi.

– Co to takiego jest? – zapytał jeden z niższych rangą oficerów.

– Mamałyga – odpowiedział jeden z wyższych rangą oficerów.

– Jak możemy być na polu mamałygi, przecież to potrawa z kukurydzianej mąki lub kaszy, nie rośnie na polu! – zauważył jeden ze średniej rangi oficerów szczęśliwy, że nie jest czekającym na awans niższej rangi oficerem.

– Jak widać rośnie…

Generał Barabasz Judasz von Frauenzimmer nie dawał za wygraną. Nie mógł się zgubić. Był na to za sprytny.

– Czemu ta mapa nie działa?! – wydarł się na swojego zaufanego porucznika Alojzego. Nie mylić z innym zaufanym porucznikiem Alojzym, służącym władcy ciemności.

– Trzyma pan ją odwrotnie, sir! – wyjaśnił oficer.

– Rzeczywiście poruczniku. A teraz za wymądrzanie się wyszorujecie latrynę polową własną szczoteczką do zębów!!! – wydarł się generał udowadniając przy okazji, że każda armia musi mieć swojego psychopatę.

Von Frauenzimmer zebrał swoich oficerów sztabowych i zarządził naradę. Było nieciekawie. Według wstępnych obliczeń maszerowali co najmniej trzy tygodnie za długo. Nie trzeba być królem logistyki by zauważyć, że przy dystansie jak z Warszawy do Piaseczna to odrobinę za długo. Pomimo kierowania się mapą i znakami drogowymi nie potrafili określić dokąd dotarli. Powoli kończyły się zapasy, a okolica nie była zbyt obfita w pożywienie. Jak na ironię organizmy elfów nie tolerowały mamałygi.

Wysłano zwiadowców, aby ustalili pozycję armii, na podstawie azymutu, map i kobiecej intuicji. Na nieszczęście wśród zwiadowców nie było nawet jednej kobiety.

– Jeżeli się zgubiliśmy to mówcie mi Mejer! – powiedział Barabasz Judasz chcąc podnieść wiarę sztabu w swoje umiejętności, po czym wyprostował się dumny ze swojej heroicznej wypowiedzi.

Jaka heroiczna wypowiedź! – pomyśleli oficerowie sztabowi.

– Panie generale, to koniec. Zgubiliśmy się – zameldowali zwiadowcy, gdy chwilę później wrócili.

Ludzie zapamiętują tylko koniec rozmowy! – przypomniał sobie zajęcia z psychologii generał.

– Coś poza tym? – zapytał.

– Tak. Znaleźliśmy bardzo dziwne drzwi. Powinien pan je obejrzeć…

Von Frauenzimmer poczuł się zdezorientowany. Ze wszystkich rzeczy możliwych do znalezienia na pustkowiu drzwi figurowały na końcu listy, zaraz za przedszkolem, fabryką ciągników i profesjonalnym zestawem do robienia sushi.

– Zaprowadźcie mnie tam! – rozkazał nie chcąc okazać słabości przed swoim sztabem.

Dotarł na miejsce po piętnastu minutach i ujrzał wielką skałę, w którą wprawiono drzwi. Na odrzwiach bramy pewien się napis czytał o treści ich duchowi kryjomej, zapisany w starożytnym języku, a na futrynie napisano kredą „K+M+B, data nieczytelna”. Cała okolica wyglądała dość mrocznie.

– Potrafi pan to odczytać? – zapytali zwiadowcy.

Barabasz Judasz von Frauenzimmer był nieźle wykształcony jeśli chodzi o języki. Pomimo to, z wielkim wysiłkiem, udało mu się przetłumaczyć jedno, ostatnie zdanie z całego napisu.

– „Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją” – odczytał na głos. – Jak mam to rozumieć?

Posypała się lawina propozycji. Wśród elfów nie brakowało tęgich głów.

– Może trzeba wypowiedzieć hasło?

– Proponuję Mellon! – proponował anonimowy żołnierz, ale nie podziałało.

– Może arbuz?

– Czy to musi być owoc?

– Na ile liter?

– Panie generale, gdzie my jesteśmy? – szepnął do Barabasza Judasza jeden jedyny rozsądny elf.

– Nie wiem. – Generał poczuł, że to miejsce zaczyna go przerażać, ale nie chciał okazać strachu przed podwładnymi. Wiedział też, że ten rozdział nie ma prawie żadnego znaczenia dla fabuły tej książki, a być może niepotrzebnie i zbyt długo angażuje już czytelnika. – Ja zapukam. I zapytam przy okazji o drogę…

Zapukał, a drzwi się otworzyły.

I w ten oto sposób, jeszcze jedną armię elfów diabli wzięli.

Rozdział 8

Zwyczajne dzieciństwo

Per Bug siedział samotnie w ciemnym lochu zamku elfów i rozpaczał nad swym losem. Od początku jego życie mocno różniło się od tego można uznać za normę.

Ojcem Per Buga był czarodziej, a matką królewna. Zanim zmarła przy porodzie, zdążyła spławić go rzeką, ukrytego w koszyku. Niestety, wyłowił go zły stryj, który oszukał i zamordował jego ojca, zagarniając dla siebie całe królestwo. Jednakowoż inny wujek dał mu magiczny pierścień, który spowodował wielką awanturę, bo był kradziony. Per Bug otrzymał też miecz swojego ojca, ostatni, który ten wykuł zanim zginął. Tego wujka, a także stryjka, zabił zły szeryf i zagarnął królestwo. Do tego wszystkiego należy też dodać kilka pomniejszych afer, jak na przykład awantura po tym jak Per Bug niechcący wyciągnął miecz z kamienia. Skąd miał wiedzieć, że ten miecz był taki ważny. Jakby tego było mało, od najmłodszych lat nieprzerwanie po głowie chodził mu wierszyk o złamanym mieczu, królu i stolicy, który zapisano na karteczce umieszczonej w jego kołysce. Pamiętał go dobrze, bo w dzieciństwie przyszedł do jego domu czarnoksiężnik i chciał go zabić. Na szczęście mu się nie udało, a Per Bug miał po tym zdarzeniu jedynie małą bliznę na czole.

Z takim życiorysem bohater liczył tylko na święty spokój, bo to przecież nieprawdopodobne, aby po tym wszystkim czekały go jeszcze jakieś przygody.

– A miało być tak pięknie… – jęknął i zapłakał nad swym losem.

Rozdział 9

Na granicy

Te rozdziały robią się coraz krótsze… – pomyślał arcyksiążę Arcymond, jadąc swoją białą taradajką do Pałacu Jesiennego, gdzie miał się spotkać ze swym drogim przyjacielem, carem Mikołajem Małym.

Obserwował leniwie przesuwający się krajobraz, aż zobaczył zbliżającą się budkę celnika, pomalowaną w tradycyjne czerwono-białe pasy. Na ten widok odruchowo wyjął z kieszeni paszport i równie odruchowo sprawdził, czy na pewno nie widać tych dwóch kilogramów kokainy, które schował pod siedzeniem. Arcyksiążę czy nie arcyksiążę, zawsze warto trochę zarobić, gdy jedzie się za granicę. Warto nadmienić, że celnicy państw związkowych Cesarstwa w większości przeprowadzali kontrole graniczne co miało zapobiec migracji elementu niepożądanego, czarnoksięskiej kontrabandy i atakom Cyganów.

Taradajka zatrzymała się i do Arcymonda podszedł celnik.

– Proszę, oto mój paszport… – powiedział Arcymond machając celnikowi paszportem.

– Niestety, przejechać przez granicę nie można. Rozkaz carski – rzekł celnik pokazując Arcymondowi zwój pergaminu. Arcyksiążę sięgnął do kieszeni po okulary i przeczytał pismo.

– Co?! – krzyknął niedowierzając własnym oczom. – Inwazja zmutowanych buraków?! Co to za bzdury?!

Strażnik milcząco skinął głową wskazując bliżej nieokreśloną rzecz za swoimi plecami. Po polach i łąkach biegały wysokie na metr zmutowane buraki, którym wyrosły ręce i nogi oraz warzywny ekwiwalent twarzy. Gonili je carscy żołnierze w swych wielkich, futrzanych czapach uzbrojeni w wielkie obieraczki do buraków.

– Widzę, że sytuacja jest poważna… – przyznał zdumiony Arcymond.

– My byli na to od dawna przygotowani! – rzekł z dumą celnik wyciągając z kieszeni piersiówkę.

– Za cara Mikołaja! Za cara, który wiedział! – krzyknął wznosząc ją ku niebu i wypijając z niej wielki haust alkoholu metylowego.

Chwilę później celnik leżał pijany w swojej budce, a Arcymond zmierzał na spotkanie z carem.

Rozdział 10

Ten zły

Gniewnego władcę ciemności wyrwał ze snu głośny dzwonek budzika. Przeklinając pod nosem wyłączył go i wstał z łóżka. Zamienił swoją czarną piżamę na ubranie codzienne (też czarne) i gniewnym krokiem ruszył na śniadanie. Jak zwykle były to przypalone tosty i płatki śniadaniowe.

Właśnie zastanawiał się, dlaczego nadal trzyma tego kucharza skoro bez przerwy od niemal dekady przypala tosty, kiedy do sali śniadaniowej wszedł pan Facet, czyli kasztelan, zarządca, skarbnik i zaufany doradca Gniewnego. Pan Facet był postacią bardzo ciekawą, nawet jak na realia tej historii. Nieznana jest przyczyna, dla której nosił takie imię. Być może matka go nie lubiła.

Pan Facet był wysokim i dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał długie, szpakowate wąsy i włosy rosnące pod dziwnymi kątami, a jego oczy kryły przebiegłość i inteligencję, niezbędne cechy każdego dowódcy kontrwywiadu.

– Dzień dobry panie Facet – powitał go Gniewny gniewnym tonem. – Jakie wieści przynosisz?

– Witaj panie – powitał go Facet i pokłonił się. – Jeśli czegoś nie zrobimy, to nasz skarbiec zacznie świecić pustkami, więc…

Gniewny nie miał czasu na drobiazgi.

– Gdzie podpisać?

Facet wyciągnął z kieszeni pergamin.

– To zgoda na rozpoczęcie kilku przedsięwzięć mających poprawić stan skarbca… – zaczął wyjaśniać kasztelan, ale Gniewny bez słowa podpisał wszystkie dokumenty i gniewnie go odprawił.

Władca ciemności zajrzał do notesu i sprawdził swój plan dnia.

– O dziesiątej zniszczenie Różowej Krainy Różowych Kucyków w Dolinie Kucyków i uwięzienie w wieży ich różowej królewny… potem lunch z Lucyferem, a po południu egzekucja niewinnych wieśniaków. Nic nadzwyczajnego – mruknął gniewnie pod nosem.

Tak naprawdę nigdy nie chciał zostać władcą ciemności. Mógłby być panem jakiegoś spokojnego zamku albo księciem sporej prowincji, ożenić się, mieć dzieci i psa, a nawet wredną teściową. Jednak ktoś musiał zająć to stanowisko. Takie były zasady tego świata. Zawsze musiał być ten zły. I zawsze musi być ten dobry.

Skoro już muszę być tym złym, to będę najlepszym, ze wszystkich! – poprzysiągł sobie w dniu, w którym otrzymał tytuł władcy ciemności i te wszystkie mroczne gadżety, takie jak miecz mroku, pierścień mroku czy ołówek mroku. Nie wiedział dlaczego to on został wybrany, ani kto podjął decyzję. Praca dla złych bogów nie była, nomen omen, zła. Nielimitowane godziny pracy, poznawanie nowych ludzi, praca na świeżym powietrzu… i zawsze ten sam koniec. Śmierć z ręki bohatera. Tak kończył każdy władca ciemności. Nie było wyjątków.

Uświadomiwszy sobie, że zbytnio przeciągnął ten monolog wewnętrzny, Gniewny postanowił wrócić do swoich spraw.

Kiedy zszedł na zamkowe podwórze jego wierny oddział czarnych siepaczy był już gotowy do drogi. Wszyscy siedzieli na czarnych koniach i mieli na sobie czarne, płytowe zbroje i hełmy z rogami. Każdy trzymał lancę z powiewającym na końcu czarnym proporcem. Byli silni, wyszkoleni i zaprawieni w boju. Tylko Gniewny miał pod komendę tych straszliwych wojowników: Rycerzy Śmierci, nazywanych też Czarnymi Rycerzami.

Gniewny wsiadł na swojego gniewnego rumaka i dał komendę do wymarszu. Most zwodzony opadł z łoskotem i oddział stu jeźdźców wyjechał z zamku. Jechali kwardrans, aż dotarli do Doliny Kucyków.

Zamek władcy ciemności piętnaście minut drogi od Doliny Różowych Kucyków? O tempora, o mores! – pomyślał Gniewny, gdy jego oczom ukazała się różowa dolina, gdzie na różowej łące pasły się różowe kucyki, a zamiast kwiatów rosły cukierki.

– To wstyd atakować takiego przeciwnika… – mruknął gniewnie do siebie. – Wiecie co macie robić! – zawołał do swoich rycerzy.

Szarża ruszyła ze szczytu wzgórza tratując cukierkowe kwiatki i bursztynowy świerzop. Jak nakazuje tradycja, Gniewny nie walczył ze zwykłymi, szeregowymi nieprzyjaciółmi, tylko stojąc na wzgórzu wypatrywał wroga godnego siebie, dowódcy przynajmniej. Ponieważ nie mógł żadnego dostrzec, przyglądał się jak jego Czarni Rycerze ścigają różowe kucyki.

– Do czego to doszło… – powiedział na głos pomimo że jedyną osobą, która mogła to usłyszeć był jego koń.

– Stary, mnie to mówisz? – odpowiedział koń i potrząsnął grzywą.

Rozdział 11

Ten dobry

W głównej sali Pałacu Jesiennego zebrało się ponure zgromadzenie.

– Panowie, mamy bolszy problem i ja wcale nie myślę o meteorycie, który uderzy w Pałac Wiosenny dokładnie za piętnaście minut… – powiedział wielki car Mikołaj Mały reszcie zgromadzonych.

– Tak – przyznał Juliusz Poncyliusz. – Wszyscy wiemy, że ten problem siedzi sobie w swoim gniewnym zamku i obmyśla jak zniszczyć nasz świat, Doubtillion (czytaj: Dałbtiljon).

– O! – zaciekawił się arcyksiążę Arcymond. – To tak się nazywa nasz świat? Dlaczego dowiedziałem się o tym dopiero w jedenastym rozdziale?

– Nie wdawajmy się w błahostki. Skupmy się na intrydze zniszczenia władcy ciemności – zaproponował Juliusz Poncyliusz, który odziedziczył po ojcu skłonności do intryganctwa. Warto dodać, że ojciec Juliusza Poncyliusza został wiele lat temu skazany na dożywocie za czterdzieści siedem prób przeprowadzenia zamachu stanu.

– Niech żyje car Mikołaj! Car, który przewidział! – rozległy się za oknem krzyki pospólstwa.

Mikołaj podszedł do okna pomachał im.

– O! – krzyknęli radośnie ludzie. – Sto lat, sto lat…!

– Od czasu odparcia ataka zmutowanych buraków miłują mnie… – wyjaśnił car z błogim uśmiechem wracając do stołu. Juliusz Poncyliusz przewrócił oczami. – Spijają moje słowa jak nektar. Lubują mnie teraz tak bardzo, że nawet najstarsi górale pamiętać by nie mogli…

– To prawda, rzeczywiście nie pamiętamy! – potwierdzili najstarsi górale i wyszli markotni.

Patrząc jak wychodzą, Arcyksiążę Arcymond zastanawiał się czemu ich przedtem nie zauważył.

– Wróćmy do tematu. Jakieś pomysły? – zapytał Juliusz Poncyliusz.

Odpowiedziało mu milczenie i propozycja otwarcia okna, bo zrobiło się duszno.

– Mam haroszy koncept! – ogłosił po chwili namysłu car. Zasłonił okna grubą kotarą, podszedł do pstryczka i zgasił w komnacie światło. – To, jest mrok. A to – powiedział zapalając latarkę – jest światło. Nie ma takiego mroku, który światło ugasi.

Mikołaj był bardzo zadowolony z tego pokazu. Wiedział, że nic tak nie przemawia do ludzi jak obraz. Nie zastanawiał się nawet skąd wziął pstryczek i latarkę w świecie bez prądu.

– Jakie to fizjologiczne… – rzekł z podziwem Juliusz Poncyliusz.

– Chyba filozoficzne? – sprostował Arcymond.

– Tak, to też – przyznał mu rację elf.

Mikołaj załamał ręce. Elfy naprawdę stawały się coraz głupsze.

– Skoro Gniewny jest „tym złym”… – wyjaśniał łopatologicznie i na palcach wielki car. – To może go pobić tylko „ten dobry”.

Jego towarzysze z uznaniem pokiwali głowami. Ich uznanie było duże, więc pokiwali jeszcze raz.

– Cyganka mi ostatnio gawariła, że teraz, tutaj w Doubtillionie jeden „ten dobry” żyje – kontynuował car. – Nie wiemy niestety kuda on jest.

– A znamy jego imię? – zapytał Arcymond.

– Per Bug – odpowiedział car. – Ta cyganka była naprawdę dobrze poinformowana.

– Na zdrowie – mruknął odruchowo arcyksiążę.

– Hm… chyba wiem, gdzie należy go szukać… – przemówił powoli Juliusz Poncyliusz.

Nagle na zewnątrz rozległ się straszliwy huk.

– Pabieda! Meteoryt pałac wiosenny ubił! – krzyknął chwilę później jakiś anonimowy wieśniak.

Rozdział 12

W tajnej służbie jego ciemnej mości

Kiedy Arcymond, Mikołaj i Juliusz Poncyliusz opuścili salę narad Pałacu Jesiennego, zza węgła wychylił się agent Kowalski.

Agent Kowalski pracował dla władcy ciemności z Doliny Gniewu i zasłużenie miał opinię najlepszego w swoim fachu. Podczas pierwszej misji wykradł von Kindergartenowi tajne dokumenty, zlikwidował kilku oficerów, odpalił ładunki wybuchowe niszcząc cenne zapasy wojskowe i jeszcze zdążył powiedzieć „Nie ze mną te numery, Kindergarten!”.

Specjalizował się w sztuce kamuflażu i prawie nikt nie wiedział jak wyglądał naprawdę. Tamtego dnia był ubranym w garnitur brunetem w ciemnych okularach. W Pałacu Jesiennym Agent Kowalski skupiał się jednak wyłącznie na swoim jedynym zadaniu, a było nim szpiegowanie Arcymonda.

– Możecie być pewni, że Dolina Gniewu dowie się o waszym niecnym planie… – mruknął do siebie i wyskoczył przez okno.

Rozdział 13

W kosmosie bez zmian

Niczym gwiezdny odkrywca, międzygwiezdny krążownik Federacji Cesarskiej USS ULYSSESS II pruł przez galaktykę. Jego cel był jasny: sprawdzić co się stało z USS ULYSSESS I i przy okazji dostarczyć recepturę naprawdę skutecznego lekarstwa na katar, raka i choroby weneryczne.

– Kapitanie! – krzyknęła pierwsza oficer. – Namierzyliśmy szczątki USS ULYSSESS I!

– Doskonale! – ucieszył się kapitan i włączył interkom. – Maszynownia! Cała naprzód na koordynaty wraku!

Nagle mocno zatrzęsło całym statkiem. Rozległy się eksplozje, a z instalacji elektrycznej poleciały iskry. Najwyraźniej w coś uderzyli.

– Kapitanie pole aster…!

Niestety było już za późno. USS ULYSSESS II wleciał w pole asteroidów i tak jak poprzednik, rozbił się w bardzo spektakularny sposób.

Ten rozdział ma uświadomić czytelnikowi, że historia lubi się powtarzać.

Rozdział 14

Królowa Anna

Królowa Anna miała strasznego kaca po wczorajszym balu. Ból głowy jeszcze bardziej się nasilił, kiedy przed kwadransem do jej komnaty wpadł jej zaufany porucznik Alojzy (nie pomylić z zaufanym porucznikiem Alojzym z Doliny Gniewu) i przerażony krzyknął, że władca ciemności zaatakował Dolinę Kucyków.

Nie miała wyboru, musiała uciekać.

Nie zdążyła nawet zrobić sobie makijażu, gdy jechała już na swoim białym jednorożcu, w różowych bryczesach, a jej długie, białe (lecz nie siwe) włosy powiewały na wietrze.

Dookoła panował chaos. Mroczni jeźdźcy z lancami, pochodniami, a nawet motykami siali zniszczenie, odpierając jednocześnie tęczowe ataki kucykowej straży, która miotała landrynki z dużą prędkością. Bezpośrednie trafienie urywało członki, a czasem nawet ręce i nogi.

– Było się bawić z umiarem… – wymamrotała z wyrzutem do siebie galopując przez pole bitwy.

– Królowo, weź się do licha ciężkiego w garść! – syknął jej jednorożec.

– Srebrnisiu, ty umiesz mówić…? – zdziwiła się Anna sądząc, że to nadal efekt wczorajszego balu.

Srebrniś zarżał.

– Oczywiście, że umiem ty głupia, skacowana królewno! – warknął Srebrniś.

– Ej, jednorożce tak nie mówią! Co z ciebie za jednorożec? – zapytała Anna.

Srebrniś nie zdążył odpowiedzieć, bo gotowy do walki czarny jeździec zagrodził im drogę. Królowa Anna odruchowo sięgnęła po miecz i niechcący rzuciła mu tym wyzwanie. Chociaż nie widziała twarzy przeciwnika to jednak rozpoznała kogoś potężnego. W porównaniu do reszty napastników ten bardziej rzucał się w oczy. Anna pomyślała wtedy, że to może być wrogi wódz. I miała rację, ale za to nie miała już czasu na myślenie.

Zaczął się pojedynek. Jej magiczny miecz, hartowany łzami szczęścia małych jednorożców, skrzyżował się z mieczem z czarnej stali. Poleciały iskry, a cios był tak silny, że Anna ledwo utrzymała się w siodle. Przeciwnik wyprowadził kolejne cięcie, tym razem znad głowy. Królowa uniknęła go nakazując jednorożcowi uskoczyć w bok. Czarny miecz przeciął powietrze, a przeciwnik stanął do niej bokiem z opuszczoną bronią. Anna zaatakowała. Tamten jakby to przeczuwając błyskawicznie odwrócił się, przyjął cios na tarczę i natychmiast kontratakował. Ich wierzchowce, czarny rumak i biały jednorożec, krążyły wokół siebie jak w tańcu, podczas gdy jeźdźcy wymieniali się kolejnymi ciosami. Anna broniła się jak mogła, ale wróg był zbyt silny. Przyparta do muru postanowiła użyć swojej magii.

Żałuję, że nie przykładałam się bardziej do nauki czarów… – pomyślała Anna i wypowiedziała zaklęcie. Z jej dłoni wystrzelił różowy strumień lepkiej żelatyny, która co prawda trafiła przeciwnika w głowę. ale tylko strąciła mu hełm.

Scena jak z filmu… – pomyślała królowa przyglądając się twarzy przeciwnika, który miotał się z całych sił próbując usunąć żelatynę z oczu.

– Kto to? – zapytała Srebrnisia Anna zapominając o próbie ataku czy nawet ucieczce. – Hm... jest bardzo przystojny…

– Oszalałaś?! To władca ciemności! Jak ktoś taki może ci się podobać…?! – oburzył się jednorożec.

Jednak nie było czasu na dalsze dyskusje. Czarny jeździec wyrzucił tarczę po czym zaatakował ponownie i to ze zdwojoną siłą. Potężne, oburęczne ukośne cięcie od dołu wytrąciło Annie miecz z ręki, a lekki sztych przeciął popręg i królowa upadła na ziemię wraz z siodłem.

Ostatnim co Anna zobaczyła był tylko zad galopującego Srebrnisia, który na pożegnanie krzyknął coś w stylu „Chrzanię to wszystko!”. Nim straciła przytomność poczuła jak silne ręce podnoszą ją z ziemi i przerzucają przez konia.

Rozdział 15

Duchów nie ma

Gniewny władca ciemności wrócił zwycięski do Doliny Gniewu i był w znacznie lepszym nastroju. Udało mu się zrealizować swój gniewny plan, a przy okazji zamiast po prostu porwać różową królewnę z Doliny Kucyków zostawił żądanie okupu co miało poprawić stan jego finansów. Kartkę z żądaniem przybił sztyletem do drzwi, które później okazały się drzwiami do łazienki. Nie zniechęciło go to, wręcz przeciwnie, była to gwarancja, że ktoś to przeczyta.

Zsiadł z konia, przeszedł przez dziedziniec, rozkazał sługom zamknąć królewnę w wieży i wszedł do zamku. W głównym holu nieoczekiwanie zobaczył dużą grupę ludzi w hawajskich koszulach, trzymających aparaty fotograficzne i przewodniki.

– Turyści… – prychnął z gniewną pobłażliwością.

Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego co właśnie zobaczył.

– Turyści? W moim zamku?! Facet!!! – wydarł się gniewnie władca ciemności.

– Tak? – odezwało się trzech różnych mężczyzn, którzy przechodzili akurat obok Gniewnego.

Po chwili zjawił się prawdziwy pan Facet.

– Wołałeś mnie panie? – zapytał pretensjonalnie przeciągając sylaby, co zabrzmiało dość śmiesznie, ponieważ akurat dostał szczękościsku.

– Co tu robią ci turyści?! – ryknął gniewnie władca ciemności.

– Zwiedzają – wyjaśnił kasztelan. – Pragnę ci przypomnieć panie, że potrzebujemy gotówki. Sam podpisałeś zgodę dzisiaj rano...

No tak… – pomyślał Gniewny z rezygnacją.

– Kto ich oprowadza? – zapytał starając się panować nad gniewem.

– Diamond – odpowiedział natychmiast pan Facet uwalniając się od szczękościsku.

– Diamond? – zdziwił się władca ciemności. Diamond był wampirem, kapitanem straży i jego osobistym gwardzistą, a także nadwornym kontrabasistą. Nikt tak jak on nie grał na kontrabasie. – Przecież to wampir, wystraszy ludzi!

Facet spojrzał na niego pełen powątpiewania.

– Diamond jest za sprytny by ich przypadkiem przestraszyć… – stwierdził kasztelan.

Nagle wszystkie głosy w holu ucichły. Diamond skończył oprowadzać wycieczkę i nastał czas na pytania. Gniewny i Facet usłyszeli głos turysty zadającego pytanie.

– Czy w tym zamku są duchy?

– Duchów nie ma. Jak żyję od czterystu lat to jeszcze żadnego nie widziałem.

Rozdział 16

Niewłaściwa księżniczka

Różowa księżniczka z Doliny Kucyków siedziała przed lustrem i robiła sobie makijaż. Dzisiejszy dzień był dla niej bardzo ciężki. Najpierw cały ranek miała zaparcia, a potem jej krainę zaatakował władca ciemności z Doliny Gniewu. Całe szczęście, że nie uczestniczyła w bitwie, bo była miłującą pokój pacyfistką-rasistką. Tolerowała wyłącznie różowych.

Kiedy siedziała i rozczesywała różowe włosy gapiąc się bezmyślnie w lustro (trzeba przyznać, że zawsze robiła to bezmyślnie) jej wzrok padł na kartkę z żądaniem okupu.

– Ciekawe kiedy ci idioci odkryją kogo porwali… – powiedziała do siebie i zaczęła malować paznokcie na różowo, pędzelkiem z końskiego włosia.

Rozdział 17

Zakonnica w przebraniu

– Turyści to nie był dobry pomysł, prawda? – zapytał Gniewny.

– Nie panie, nie był... – przyznał pokornie kasztelan Facet.

– Mianowanie Diamonda przewodnikiem to też nie był dobry pomysł, prawda?

– Tak panie...

– I to, że o mało nie stratowali nas przerażeni turyści też nie było dobre?! – krzyknął władca ciemności przykładając sobie lód do głowy, po której przebiegła mu jakaś gruba baba.

– Tak panie… – przyznał kasztelan wpatrując się w czubki swoich butów.

– Zejdź mi z oczu…!

Facet skłonił się i opuścił komnatę. Gniewny władca ciemności opadł zrezygnowany na fotel. Posiedział chwilę w milczeniu po czym postanowił się zrelaksować i uspokoić.

Rozpalił ogień w kominku, zrobił sobie drinka, wziął najnudniejszą książkę jaką kiedykolwiek napisano, usiadł w fotelu i zaczął czytać.

„Arcydzieło o śmierci”, autor nieznany – przeczytał w myślach tytuł. Pominął wstęp i przeszedł do rozdziału pierwszego, pod tytułem „Cisza kwitnącej jabłoni”. Sam tytuł był tak nudny, że natychmiast zasnął.

Śniła mu się królewna kucyków, którą porwał dzisiejszego ranka. Oboje stali pośrodku łąki i wpatrywali się w siebie. Jej suknia i włosy targane były silnym wiatrem. Uśmiechnęła się do niego. Władca ciemności dopiero we śnie przypomniał sobie, że była… po prostu piękna.

– Panie, obudź się! – powiedziała dotykając dłonią jego ramienia.

Gniewny obudził się gwałtownie i otworzył oczy. Pochylała się nad nim najbrzydsza zakonnica jaką kiedykolwiek widział.

– Co do wszystkich diabłów?! – krzyknął zrywając się z fotela.

Zamierzał rzucić zaklęcie dezintegrujące, ale kiedy przyjrzał się jej dokładniej, rozpoznał kim była w rzeczywistości.

– Agent Kowalski, jakie ma pan wieści? – zapytał Gniewnie odzyskując animusz.

Zakonnica nie kryła zdziwienia.

– Skąd pan wiedział, że to ja? – zapytał agent Kowalski ze zdziwieniem, którego nie krył.

– Podstawowy błąd szpiega przebranego za zakonnicę. Nie zgoliłeś wąsów…

Rozdział 18

W lochach

Per Bug od wielu dni siedział w lochu w zamku elfów i biadolił nad swym losem. Żeby nie czuć się samotnie zrobił sobie przyjaciela ze skarpety. Nazwał go pan Anatol. Pan Anatol miał oczy i usta namalowane owsianką oraz straszliwie śmierdział. Per Bugowi jednak to nie przeszkadzało i często rozmawiali ze sobą o filozofii i marmoladzie z truskawek.

Byli właśnie w trakcie takiej rozmowy, kiedy wydarzenia potoczyły się ciekawiej niż dotąd.

– A teraz – powiedział pan Anatol – wyjawię ci sens życia. Tak więc…

I wtedy więzienne drzwi otworzyły się znienacka. Do celi weszło trzech różnych jegomości. Gruby, chudy i niski. Był to oczywiście wspaniały triumwirat Arcyksięcia Arcymonda, elfa Juliusza Poncyliusza i cara Mikołaja Małego.

– Tortury…

– …pranie mózgu…

– …egzekucja! – powiedzieli po kolei, a Per Bug zemdlał. – To wszystko cię minie, jesteś wolny! – dokończył chwilę za późno Arcymond.

Rozdział 19

Triumwirat

– Więc to tak… – powiedział gniewnie władca ciemności, kiedy agent Kowalski zdał mu dokładną relację z narady w Pałacu Jesiennym.

– Teraz mam przeciwko sobie trzech władców… – powiedział powoli Gniewny.

– Tak panie – potwierdził Kowalski.

Dla władcy ciemności wszystko stawało się tak pokomplikowane, że zaczynało go śmieszyć. Z Juliuszem Poncyliuszem ścierał się nieraz, a ich wzajemna wrogość była otwarta. Jednakże pojawienie się trzeciego gracza w osobie Mikołaja Małego stanowiło zagadkę. Gniewny spotkał go kilka razy jeszcze zanim został władcą ciemności i nie miał wyrobionego zdania na jego temat. Niemniej zawsze wydawało mu się podejrzane, jak bardzo car obrósł w piórka krótko po tym jak Arcymond został arcyksięciem. Gniewny postanowił przyjrzeć się bliżej tej kwestii w dogodniejszym momencie.

– Wiesz coś może o okupie za księżniczkę kucyków? – zapytał przypomniawszy sobie wtedy o jeszcze jednej sprawie. – Zapłacą?

– Nie wiem, ale jeśli zechcesz panie do jutra wszystkiego się dowiem.

– Zrób tak – rozkazał Gniewny. – Nie chciałbym odsyłać jej w kawałkach. Szkoda by było tych białych włosów… – Zdanie godne prawdziwego władcy ciemności, niestety wypowiedziane tylko po to, by pchnąć fabułę naprzód.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: