Perfekcjonista - ebook
Perfekcjonista - ebook
Seryjny morderca zagrażający życiu niewinnych ludzi, ambitna detektyw starająca się dopaść zbrodniarza i widmo przeznaczenia wiszące nad obojgiem. Autor buduje atmosferę typowego kryminału, a jednocześnie pozwala nam poznać myśli, uczucia i zamiary zarówno policjantki, jak i jej przeciwnika. Książka jest kierowana do osób, które chcą wniknąć w umysł mordercy i szukają trudnych tematów. Ukazanie fabuły z perspektywy różnych osób pozwala głębiej zrozumieć problematykę i poczuć mroczny nastrój jaki niesie ze sobą historia. To historia, która długo pozostaje w pamięci i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368349221 |
| Rozmiar pliku: | 597 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Uśmiechnął się pod nosem, zdając sobie sprawę, że to właśnie ona była kluczowym elementem jego genialnego planu. Choć pozostawał zamknięty w niewielkim pomieszczeniu, zupełnie odcięty od świata, wciąż miał kontrolę nad sytuacją. W końcu to wszystko było zaledwie grą, a on był jej twórcą i dyktował zasady. Tym razem pani detektyw nie mogła wygrać. Jego rozgrywka zakończy się spektakularnie. Zawładnie jej umysłem, nie dając możliwości wyboru.
Jej życie będzie należeć do niego.ROZDZIAŁ 1
Jesienny wiatr z impetem uderzał w masywne mury. Na terenie otaczającym ogromny budynek słychać było jedynie jego świst. W niektórych momentach przypominał jęk, co dodawało grozy mrocznej scenerii. Słońce zaszło za horyzont jakiś czas temu, a ciemność zdawała się pochłaniać bezkresne pola wokół twierdzy.
Strażnik Edwin Corelli skończył obchód zewnętrznej części obiektu i wszedł do głównego budynku. Pomimo braku wiatru mężczyznę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Więzienie od wielu lat nie było ogrzewane – jego rozległy labirynt korytarzy i pięter oraz stare mury nie ułatwiały zadania, więc zarząd zdecydował się z tego zrezygnować. Personel został wyposażony w specjalny ubiór dostosowany do trudnych warunków, jednak nie chronił on całkiem przed chłodem. Edwin nie mógł sobie nawet wyobrazić, co w takim razie czuli więźniowie.
Miał świadomość, jakie osoby trafiały do Silver Garden, lecz twierdził, że każdemu człowiekowi należy się przyzwoity standard życia. Praca dla niego była niczym życiowa lekcja, gdyż nieraz widział, jak więźniowie wychodzący na wolność zmieniali się i rozpoczynali wszystko od nowa. Dotyczyło to wprawdzie niewielu z nich, ale ich nawrócenie było dla niego każdorazowo motywacją. Przez kilkanaście lat swojej służby starał się poprawić warunki panujące w celach – wiele razy chodził w tej sprawie do dyrekcji, lecz jego apele nie przynosiły pożądanych rezultatów.
Zachowywał chłodny dystans do więźniów. Po latach służby wiedział, ile zła potrafi wyrządzić jeden człowiek. Nawet jeśli jakiś przestępca postanowił się zmienić, reszta pozostawała potworami, zdolnymi jedynie do tego, by krzywdzić innych. Do takich mieszkańców więzienia nie miał żadnego szacunku, gdyż nie zrobili nic, by na niego zapracować. Dodatkowo większość z nich traktowała strażników jedynie jako przeszkodę na drodze do wolności, więc już wiele razy spotkał się z obelgami pod swoim adresem i próbami upokorzenia go.
Westchnął ciężko i energicznie przeszedł przez ciemny korytarz. Jego kroki odbijały się echem od betonowych ścian. Z sufitu padało słabe światło, które zdołało oświetlić jedynie niewielki obszar. Na końcu korytarza znajdowały się kręte schody, którymi zaczął wspinać się na samą górę. Został mu do sprawdzenia ostatni sektor.
Spojrzał na wiszący na ścianie zegar, który właśnie wybijał północ. Do końca zmiany pozostały mu dwie godziny, a wiedział, że jeśli skończy obchód wcześniej, zostanie mu czas wolny na odpoczynek. Był już starszym człowiekiem, więc uśmiechnął się na myśl o upragnionej drzemce, którą mógłby sobie uciąć – może i w niezbyt przyjemnych, lecz w zupełności wystarczających warunkach. Z tą właśnie myślą ruszył szybszym krokiem na najwyższe piętro.
Na szczycie schodów przystanął, by złapać oddech. Musiał przyznać, że starość dawała mu się we znaki. Po krótkiej przerwie ruszył wzdłuż rzędu ciasnych cel, które zdawały się nie mieć końca. Budynek więzienia był w opłakanym stanie, co sprawiało, że wyglądał jak z horroru. Edwin zdążył się już przyzwyczaić, ale nieraz widział, jak nowi strażnicy mieli trudności w odnalezieniu się w takim miejscu.
Przypominająca labirynt twierdza była ponurym symbolem losu tych, którzy dopuścili się poważnych zbrodni i ponieśli za nie zasłużoną karę.
Sektor G był przeznaczony dla nowo przybyłych więźniów bądź tych, którzy nie zostali jeszcze przydzieleni do właściwej celi.
Edwin uważał, że ten sektor był jednym z ciekawszych. To właśnie tutaj można było poznać prawdziwe oblicze człowieka.
Na tym etapie do większości skazanych docierało, w jak poważnej sytuacji się znaleźli. Nawet z pozoru najtwardsi zbrodniarze zaczynali się łamać.
Przystanął przy celi G-065, do której trafiali najbardziej niebezpieczni przestępcy. Stało się to swego rodzaju więzienną tradycją, mimo że nie miała ona dodatkowych zabezpieczeń.
Przed tygodniem przywieziono tu nowego więźnia. Nazywa się William Crow – media ochrzciły go mianem Geniusza Zbrodni. W ciągu kilkunastu miesięcy zamordował piętnaście kobiet, działając z wyjątkową precyzją. Każde morderstwo różniło się modus operandi, co do tej pory czyniło go niemal nieuchwytnym. Na ciele wszystkich ofiar zostawiał znak rozpoznawczy: wyrytą na klatce piersiowej pierwszą literę swojego nazwiska.
Lecz nie to uczyniło z niego Geniusza Zbrodni. Crow nigdy nie działał po cichu – traktował swoje zbrodnie jak grę, której celem było wystawienie całego departamentu policji na próbę. Funkcjonariusze wielokrotnie podążali jego tropem, lecz za każdym razem udawało mu się uciec. Przez długi czas był to jeden z najgłośniejszych przypadków w kraju. Schwytanie go okazało się trudne – uznano je za jedno z największych osiągnięć lokalnej policji.
Edwin, podobnie jak pozostali strażnicy, otrzymał polecenie, by podczas każdego obchodu obserwować zachowanie Crowa. Nie do końca rozumiał sens tego rozkazu, ale wiedział, że to doskonała okazja, by z bliska przyjrzeć się temu przestępcy.
Każdy przypadek więźnia wydawał mu się na swój sposób fascynujący. Żona często wypominała mu obsesję na punkcie pracy, gdy godzinami opowiadał jej o każdym z nich z osobna.
Dzień wcześniej ujrzał go po raz pierwszy i był w lekkim szoku, w celi bowiem siedział młody mężczyzna w wieku trzydziestu kilku lat. Tym, co zwracało na niego uwagę, był niezwykle zadbany wygląd. Jego wyraz twarzy zdradzał spryt i inteligencję.
Wyglądał na wyjątkowo spokojnego i zdawał się w ogóle nie przejmowa swoją sytuacją. Gdy Edwin wszedł do celi, mężczyzna uśmiechnął się delikatnie i najzwyczajniej w świecie począł wypytywać o warunki w więzieniu i panujące w nim zasady.
Jego zachowanie było bardzo nietypowe, gdyż większość więźniów na tym etapie przejawiała oznaki agresji bądź paniki.
Strażnik uznał Crowa za intrygujący przypadek.
Tym, co również przykuło jego uwagę, było przenikliwe spojrzenie więźnia. Gdy na kilka sekund zatrzymał na nim wzrok, starszy mężczyzna poczuł się nieswojo. Było to spojrzenie, które przenikało duszę drugiego człowieka.
Teraz Corelli stał przed jego celą. Zapukał w metalowe drzwi.
– Crow! – zawołał strażnik, nie przejmując się późną porą.
Cisza.
Poczuł pierwszy przypływ frustracji.
– Crow! Nie śpij! – zawołał donośnie.
– Edwin, zamknij się wreszcie! – Rozległo się polecenie jakiegoś niezadowolonego więźnia. Strażnik, wiedząc, że swoją dezaprobatę wyraził właśnie jeden z bardziej problematycznych osadzonych, odwrócił się plecami do celi Crowa.
– Lepiej ty się zamknij, Johnny! – warknął. – Chyba że chcesz spędzić resztę nocy w zimnej izolatce!
Odpowiedź nie padła, więc Edwin z ulgą zwrócił się znów w stronę celi G-065. Zapukawszy po raz kolejny, mężczyzna przełknął ślinę z lekkim niepokojem. Cisza była zwiastunem problemów.
Był już za stary na taki stres. Chciał w spokoju dokończyć zmianę i uciąć sobie drzemkę.
– Crow, do cholery! – uniósł głos i jeszcze raz uderzył w metalowe drzwi.
Dzięki wieloletniemu doświadczeniu wiedział, że zdarzają się sytuacje, w których więźniowie celowo nie wykonują poleceń – albo po to, by zademonstrować swoją siłę, albo by wprowadzić zamęt wśród strażników. Mimo to za każdym razem istniało ryzyko, że powód jest poważniejszy.
Włożył rękę do kieszeni i wyciągnął z niej pęk kluczy. Każdy z nich pasował do osobnej celi, lecz by uniknąć noszenia ich zbyt wielu, strażnicy zabierali tylko klucze do cel więźniów, u których istniało prawdopodobieństwo potrzeby przeprowadzenia interwencji. Edwin złapał ten z oznaczeniem celi Crowa i włożył do zamka. Zanim jednak go przekręcił i otworzył drzwi, wyciągnął spod kurtki latarkę. Drugą rękę trzymał zaciśniętą na paralizatorze, który miał schowany w kieszeni. Rozległ się zgrzyt sygnalizujący zwolnienie blokady. Drzwi otworzyły się, a strażnik powoli wszedł do środka.
Cela nie różniła się niczym od pozostałych. Szare ściany, pokryte w niektórych miejscach różnego rodzaju śladami obecności poprzednich więźniów. Pomieszczenie sprawiało wrażenie większego, niż było w rzeczywistości, z uwagi na niewielką ilość mebli. Przez jedyne okno do celi przedostawało się światło księżyca, tworząc na podłodze niewyraźny kształt.
– Crow, to nie jest zabawne. – Corelli ostrzegł więźnia i poświecił latarką prosto w miejsce, gdzie znajdowało się łóżko.
Na pierwszy rzut oka widać było, że ktoś w nim leży. Podszedł bliżej i znieruchomiał.
Serce zaczęło mu bić szybciej, a ręce drżeć. Przyłożył dłoń do ust i zaklął w myślach.
W łóżku bowiem nie znajdował się Crow, a młody strażnik James Hawkins.
Mężczyzna próbował zwalczyć słabość, lecz widok był tak makabryczny, że nie potrafił odeprzeć nagłego ataku paniki. Oparł się o ścianę, czując, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa, a wzrok zaczyna płatać figle.
W końcu wziął się w garść i ponownie spojrzał na ciało.
Z ust ofiary wyciekła strużka krwi, a w miejscu oczu zostały tylko puste oczodoły. Corelli szybko rozejrzał się po celi, by sprawdzić, czy zabójca nie czai się w ciemności. Jednak nikogo oprócz niego tam nie było.
Wrócił wzrokiem do ciała Jamesa. Podszedł bliżej łóżka i ściągnął z niego kołdrę. Klatka piersiowa mężczyzny była odsłonięta i można było ujrzeć całokształt dzieła zabójcy. Biedny chłopak został zmasakrowany. Na jego piersi widniało kilkanaście ran kłutych, które – zadane z dużą siłą – tworzyły makabryczny obraz. Ciosy wydawały się precyzyjne, jednak ze stanu ciała można było wywnioskować, że Crow działał pod wpływem silnych emocji. Edwin powstrzymał odruch wymiotny. Zwieńczeniem tej obrzydliwej zbrodni była litera „C” wyryta na szyi denata. Prześcieradło zabarwiło się szkarłatem, a na podłodze powstała spora kałuża krwi.
Strażnik ponownie zakrył ciało, nie mogąc dłużej znieść tego widoku. Skierował strumień światła na ściany, które w całości były pokryte rozbryzgami krwi.
Nie znał Jamesa zbyt dobrze, ale miał okazję towarzyszyć mu podczas kilku obchodów. Był to wyjątkowo młody i ambitny chłopak, który miał przed sobą całe życie.
Corelli zacisnął zęby i spojrzał w stronę wyjścia. Crow w istocie był Geniuszem Zbrodni. Dla niego nie liczyło się nic poza wypełnieniem zadania. Takich ludzi nienawidzono z całego serca. Byli wykluczani ze społeczeństwa, nawet przez innych więźniów.
Edwin zaklął pod nosem i wyciągnął z kieszeni telefon. Wybrał numer i poczekał, aż ktoś odbierze.
– Przepraszam, że o tak późnej porze. Z tej strony strażnik Edwin Corelli – zaczął, próbując zachować spokój. – Jest pewien problem.ROZDZIAŁ 2
W celi G-065 zrobił się tłok. Strażnicy i policjanci przeczesywali teren w poszukiwaniu jakichkolwiek poszlak. Na drugim końcu korytarza stali naczelnik więzienia Robert Kelly i komisarz policji Walter Collins.
– Jak mogło do tego dojść? – spytał wzburzony komisarz. – Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca, a wasz oddział wykazał się niekompetencją!
Collins w rzeczywistości zdawał sobie sprawę, że nie była to kwestia niekompetencji. Wszyscy strażnicy sumiennie wykonywali swoje obowiązki, a więzienie zawsze cieszyło się dobrą opinią jako instytucja odpowiedzialnie wywiązująca się ze swoich zadań. Miał sobie za złe, że nie dopilnował, by Crow od pierwszych dni trafił do celi z lepszymi zabezpieczeniami. Potwór pokroju Crowa powinien gnić w więzieniu aż do śmierci.
Naczelnik milczał, próbując zapanować nad irytacją. Znał Collinsa od lat i rozumiał, że ucieczka więźnia przysporzy kłopotów, lecz nie miał zamiaru pozwolić na nieuzasadnione oskarżenia kierowane w stronę jego podwładnych.
– Komisarzu, zginął nasz człowiek i pojmuję powagę sytuacji, lecz pragnę zauważyć, że pana zarzuty są bezpodstawne – odparł. – Naszym priorytetem jest znalezienie zbiega.
Walter Collins wziął głęboki wdech i westchnął, zdając sobie sprawę, że jego zachowanie jest nie na miejscu.
– Wie pan, kim jest poszukiwany więzień? – zapytał powoli.
– Nie mam na jego temat kompletnych informacji – przyznał spokojnie naczelnik Kelly.
– Otóż William Crow to potwór, który w zatrważająco krótkim czasie odebrał życie wielu osobom. Jego zbrodnie odbiły się szerokim echem w mediach, a mimo to pozostawał nieuchwytny. Każdy jego krok był idealnie zaplanowany. Zostawiał nam wskazówki, które miały nas do niego doprowadzić, lecz przez cały czas kontrolował sytuację. Pół roku zajęło nam poznanie jego tożsamości. Przez ten czas zdążył zamordować dziesięć kobiet. Nawet gdy już wiedzieliśmy, kim jest, nie byliśmy w stanie go powstrzymać. Zanim w końcu udało się go aresztować, zginęło kolejnych pięć osób, a nawet wtedy cała akcja cudem się udała.
W oczach komisarza można było dostrzec gniew, ale również lęk. Naczelnik, który z początku był zdziwiony, teraz zrozumiał powód frustracji komisarza.
Zapadła ponura cisza, obnażając chwilową bezradność obu mężczyzn.
– Cholera… – wyszeptał Collins i potarł skroń, by powstrzymać nadchodzący ból głowy. Nie był w stanie wyrazić swojej złości z powodu takiego rozwoju wydarzeń. Minęły zaledwie dwie godziny, odkąd dowiedział się o ucieczce więźnia, a już zaczynał mieć wrażenie, że tracą czas. Było to uzasadnione – Crow każdą chwilę zamieniał w piekło dla kolejnych ofiar i bezradnych policjantów.
Komisarz nie potrafił przyznać tego otwarcie, ale wiedział, że ten przestępca to geniusz, a w walce z nim każda minuta była na wagę złota.
Czuł gorzki smak porażki – zdawał sobie sprawę, że ponowne schwytanie Crowa będzie okupione kolejną falą przemocy. Mimo niewinnego wyglądu zbieg należał do najgroźniejszych przestępców, z jakimi przyszło im się zmierzyć, niemożliwym do powstrzymania.
Napędzała go nieznana motywacja, czyniąc go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Nawet policyjny psycholog nie potrafił wskazać, dlaczego był on tak głęboko przekonany o słuszności swoich celów.
Z zamyślenia wyrwał mężczyzn koroner, który wyłonił się z celi i podszedł do nich chwiejnym krokiem. Luis Hernandez był łysiejącym mężczyzną w podeszłym wieku, cieszącym się dobrą opinią i zaufaniem przedstawicieli prawa.
– Witam, panowie – przywitał się, ściskając po kolei ich dłonie. – Zrobiłem wstępne oględziny ciała, a technicy przekazali mi pierwszą analizę pomieszczenia.
Postawił na podłodze skórzany neseser i pochylił głowę nad trzymaną w ręce kartką. Nim zaczął czytać, poprawił na nosie okulary.
– W celi nie znaleziono narzędzia zbrodni ani żadnych przedmiotów, które mogłyby nas doprowadzić do Williama Crowa. Znaleziono sporo odcisków palców, niestety w tym przypadku nie będą przydatne. Sprawdziłem zwłoki: wszystkie rany kłute zostały zadane prymitywnym narzędziem, lecz mimo to z ogromną precyzją. Rozcięcia dzielą się na gładkie i te o poszarpanych krawędziach. Sugerowałbym, że morderca początkowo działał impulsywnie, prawdopodobnie pod wpływem silnych emocji – ale z czasem zwolnił i skupił się na precyzji.
Hernandez spojrzał na mężczyzn, by upewnić się, że są skupieni na każdym jego słowie. Należał do osób, które czerpały przyjemność ze znajdowania się w centrum uwagi.
– Jest jeszcze jedna rzecz – zaczął, jakby z obawą. – Oczy.
Komisarz wydawał się zniecierpliwiony, co natychmiast zostało wychwycone przez naczelnika, mimo że Collins stał posłusznie, czekając, aż koroner rozwinie wątek. Kelly zrozumiał, że komisarz darzy starszego mężczyznę wielkim szacunkiem, nie tylko z uwagi na jego wiek, lecz również lata ich udanej współpracy.
– Zostały one wycięte ofierze z chirurgiczną precyzją zaraz po śmierci. Morderca, mając do dyspozycji jedynie proste narzędzie, wykazał się niesamowitymi umiejętnościami. Technicy sprawdzili teren w pobliżu celi, lecz nie znaleźli brakujących gałek ocznych. Wprawdzie mogły one ulec zniszczeniu, ale sądzę, że można to wykluczyć. W takim przypadku zostałby jakiś ślad. Dodatkowo widać, że Crow działał świadomie. Wszystko wskazuje na to, że miał jakiś głębszy cel. Być może zabrał oczy jako trofeum.
– Dzięki, Luis – powiedział komisarz i westchnął głęboko. – Podsumowując, nie mamy żadnego punktu zaczepienia.
Zaczynał mieć dość zdającej się trwać w nieskończoność pogoni za cieniem mężczyzny, który sprawiał, że wszystko stawało na głowie.
Hernandez włożył notatki z oględzin do neseseru.
– Kiedy powiadomisz Fawn o całej sprawie? – spytał koroner. – Wątpię, żebyś już to zrobił, skoro jeszcze jej tu nie ma.
Naczelnik Kelly spojrzał z zaskoczeniem na komisarza.
– Fawn Lauren? – spytał, wyraźnie zaciekawiony i zaintrygowany. – To ona zajmowała się sprawą Crowa?
Collins spokojnie skinął głową.
– To dzięki niej udało nam się w końcu go dopaść – wyjaśnił. – Tylko ona była w stanie powstrzymać tego potwora. – Słowo „potwór” zaakcentował z pogardą. – Crow wziął ją na cel i wciągnął do swojej chorej rozgrywki.
Zwrócił się do Luisa.
– Zadzwonię do niej z samego rana, miała z tą sprawą zbyt wiele problemów, żeby teraz niepokoić ją w środku nocy.
Koroner skinął głową na pożegnanie, oddalając się od mężczyzn.
– Problemów? – zapytał Kelly.
Collins pokiwał głową z powagą.
– Nie będę teraz opowiadał szczegółowo, ponieważ sprawa była bardzo zawiła. Myślę, że media również wystarczająco dużo o tym mówiły.
Naczelnik przytaknął i czekał na dalszy ciąg historii.
– Crow należy do ludzi nieprzewidywalnych i niebezpiecznych. Jak wspomniałem, wziął na cel właśnie detektyw Lauren. Do tej pory nie udało się ustalić, skąd wziął się u niego pomysł na tę osobliwą rywalizację, ale nie mieliśmy na to wpływu. Skupił całą swoją uwagę na niej, jakby rzucał jej wyzwanie, któremu miała sprostać niezależnie od własnej woli. Detektyw jest kobietą bardzo zdeterminowaną i potrafi stanąć na wysokości zadania. Crow jednak, obarczając ją pośrednio odpowiedzialnością za każdą kolejną ofiarę, wywarł na nią ogromną presję.
Collins mówił o Fawn z powagą i szacunkiem – lata współpracy zbudowały między nimi pewną więź. Wiedział, że schwytanie Crowa kosztowało ją naprawdę wiele. Wciąż nie mógł uwierzyć, że okoliczni mieszkańcy ponownie zostaną narażeni na gniew szaleńca.
Naczelnik więzienia kiwał głową ze zrozumieniem. Z uwagi na podobieństwo obu placówek zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji i niebezpieczeństwa, jakie niosła ze sobą praca związana ze zwalczaniem przestępczości. Słyszał wiele na temat wybitnej detektyw i był świadom, że jest to osoba, która nie da ponieść się emocjom. Jeśli Crow rzeczywiście miał tak wielką władzę, Waszyngton był w ogromnym niebezpieczeństwie.
– Słyszałem, że Crow kontaktował się z Fawn Lauren. Czy to prawda? – zapytał.
– Nie bezpośrednio. Wysyłał do niej listy – odrzekł komisarz po chwili. – Każdy z nich zawierał konkretne informacje, a zarazem świadczył o pewności siebie mordercy. Chciał podkreślić swoją władzę i przedstawić się jako ten, który dyktuje zasady.
Na korytarzach więzienia z powrotem zagościła cisza. Pozostali funkcjonariusze wyszli, a przy celi zostali jedynie komisarz i naczelnik więzienia. Obaj mężczyźni trwali w milczeniu, przytłoczeni przygnębiającą atmosferą.
– Przesłuchanie strażnika nie przyniosło żadnych rezultatów, więc wciąż stoimy w martwym punkcie. – Collins uderzył pięścią w poręcz, a łoskot odbił się echem po całym piętrze.
Kelly zignorował ten brak kontroli u policjanta, a komisarz wziął głęboki wdech, by stłumić kolejny wybuch agresji.
– Naszą ostatnią deską ratunku jest monitoring – powiedział, próbując podnieść się na duchu. – Czy możemy teraz zobaczyć zapis z kamer?
– Oczywiście – odparł naczelnik. – Mamy podgląd całodobowo, zaprowadzę pana.
Kelly bezzwłocznie udał się do schodów i nie czekając na Collinsa, zaczął schodzić. Komisarz ruszył tuż za nim i obaj przenieśli się do najniżej położonego sektora. Znajdowały się tam wyłącznie magazyny pełne teczek z raportami oraz przestrzeń dla personelu. Na samym końcu wąskiego korytarza było niewielkie pomieszczenie wypełnione w całości monitorami. Przy skromnym biurku siedział młody mężczyzna i uważnie wpatrywał się w jeden z ekranów.
– Cześć, Oliver – powiedział na wejściu Kelly, a chłopak obrócił głowę w ich stronę.
– Witam, naczelniku. Jak rozumiem, jesteście tu w sprawie śmierci Hawkinsa? – spytał, jednocześnie kiwając Collinsowi głową na powitanie.
Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się z powrotem w stronę monitorów.
– Gdy tylko dowiedziano się o morderstwie, polecono mi prześledzić nagrania i sprawdzić czas ucieczki zabójcy. – Oliver wpisał kilka sekwencji na klawiaturze i na największym z ekranów ukazał się obraz parkingu.
Wszyscy trzej mężczyźni wlepili w niego wzrok i obserwowali ruchy drobnej postaci, zarejestrowanej przez monitoring. Młody mężczyzna w mundurze strażnika podszedł do niewielkiego czerwonego Fiata. Bez zastanowienia otworzył drzwi kierowcy i wsiadł do środka. Oliver zatrzymał nagranie.
– Samochód, do którego wsiadł Crow, należał do Hawkinsa. Musiał mu uprzednio zabrać kluczyki, dzięki czemu nie rzucał się w oczy, opuszczając teren więzienia – wyjaśnił i przełączył obraz na ten z kamery znajdującej się poza murami.
Czerwony samochód był widoczny w kadrze przez zaledwie kilka sekund, po czym zniknął z pola widzenia.
– Dokąd prowadzi droga, którą pojechał? – zapytał Collins.
– Powstała bezpośrednio do użytku więzienia i łączy się z drogą krajową.
– Z której Crow mógł dostać się wszędzie – dokończył komisarz i westchnął zrezygnowany. Zmarszczył gniewnie brwi. – Dlaczego nikt nie zauważył, że z celi wychodzi inna osoba? Nikt nie słyszał krzyków? Przecież kamery znajdują się również wewnątrz budynku. Gdybyście zareagowali w porę, udałoby się go zatrzymać, zanim opuścił teren więzienia.
Pozostali mężczyźni zauważyli, że Collins traci panowanie, więc Kelly postanowił załagodzić sytuację.
– W danym momencie za monitoring odpowiada tylko jedna osoba. Trudno śledzić wszystkie obrazy jednocześnie, dlatego zazwyczaj skupia się na tych, na których dzieje się coś nietypowego. Crow prawdopodobnie nie wzbudził podejrzeń swoim zachowaniem i zadbał o to, by kamera nie zarejestrowała jego twarzy. Nie byliśmy w stanie go rozpoznać – wyjaśnił spokojnie.
– A co ze strażnikiem? Nikt nie zauważył zniknięcia Hawkinsa? Nie było go kilka godzin.
– W zależności od przypisanej roli i pory dnia strażnik może opuścić placówkę po dopełnieniu odpowiednich procedur. Hawkins kończył swoją zmianę, więc jego jedynym obowiązkiem było zeskanowanie karty w pokoju socjalnym, by się odmeldować. Karta była w mundurze, zatem Crow, podszywając się pod chłopaka, zyskał na czasie.
Komisarz zaklął pod nosem i bez słowa opuścił pomieszczenie. Przystanął na środku korytarza. Crow był nieobliczalny, a po tym, jak go zamknęli w celi, będzie dodatkowo żądny zemsty.
Do Collinsa dołączył naczelnik, lecz na korytarzu wciąż panowała cisza. Żaden z nich nie był w stanie zacząć jakiejkolwiek rozmowy. Obaj wiedzieli, że sytuacja była beznadziejna.
Z zamyślenia wyrwał ich dzwonek telefonu komisarza. Ten z początku nie zwrócił na niego uwagi, jednak ze względu na porę zdał sobie sprawę, że musiało to być coś ważnego. Serce zabiło mu szybciej, gdy na wyświetlaczu zobaczył numer Fawn. Odebrał natychmiast i przyłożył telefon do ucha.
– Walter, wybacz późną porę, ale nie mogłam czekać do rana.
– Co się dzieje? – spytał z lekką obawą w głosie, której starał się nie zdradzić.
– On znów rozpoczął swoją grę – powiedziała. – Nie zamierza się poddać.
Zapadła cisza. Złowroga i przytłaczająca cisza, zwiastująca problemy.
– Musimy pogadać z samego rana – stwierdził. – Na komisariacie.
Fawn rozłączyła się bez pożegnania, ale komisarz rozumiał jej sytuację. Wiedział, że ta sprawa źle na nią wpływała. Naczelnik patrzył na Collinsa wyczekująco.
– Coś się stało? – spytał w końcu.
– To dopiero początek… – chłodno skomentował komisarz.ROZDZIAŁ 3
Fawn Lauren stała bez ruchu przy oknie, czując, jak spina się każdy mięsień jej ciała. Był środek nocy, ulice tonęły w ciemności – jedynie stara lampa rzucała słabe światło na miejsce, na którym skupiła wzrok.
Bała się poruszyć, bała się nawet oddychać. Po drugiej stronie ulicy widziała zakapturzoną postać mężczyzny. Dobrze wiedziała, kim on jest, i rozumiała, że jej problemy miały się dopiero zacząć. Poczuła łzę spływającą po policzku, lecz próbowała sobie wmówić, że cała sytuacja jest jedynie złudzeniem. Poświęciła tak wiele dla przywrócenia spokoju, a chaos miał nadejść ponownie, i to ze zdwojoną siłą.
Przez głowę przebiegło jej mnóstwo myśli, które zagłuszyła wewnętrznym krzykiem. Nie mogła uwierzyć, że historia miała się powtórzyć. Koszmar, który prześladował ją nocami, po raz drugi zamieniał się w rzeczywistość.
Przełknęła ślinę. Powieka jej zadrgała, gdy przez gardło przeszła znajoma gorycz. Nie była pewna, czy to tylko złudzenie, ale jedno wiedziała na pewno – na myśl o kolejnej walce robiło jej się niedobrze.
Walce z kimś, kto nie grał fair. Kto bawił się przeciwnikiem, potajemnie go torturując. Poczucie niesprawiedliwości odebrało jej wiarę w sens własnej egzystencji. Dlaczego ona sama miała nigdy nie doświadczyć sprawiedliwości w życiu, niosąc w tym czasie sprawiedliwość innym?
Wpatrywała się w zakrytą postać od kilku dobrych minut. Obserwator przez ten czas nie ruszył się z miejsca. Może bawiła go ta sytuacja.
Miała wrażenie, że on zna jej każdą myśl. W lewej ręce trzymała telefon, na którym wciąż widniała wiadomość z prywatnego numeru z instrukcją, by zabrać paczkę spod drzwi i podejść do okna. W prawej dłoni tkwiła przesyłka z dołączonym listem. Nie zdążyła jej jeszcze rozpakować. Nie chciała spuszczać wzroku z mężczyzny, póki on nie postanowi odejść. Bała się, że jeśli straci czujność, on zrobi kolejny krok.
Był od niej oddalony o kilkadziesiąt metrów, ale miała wrażenie, że właśnie widziała, jak się uśmiechnął. Potrząsnęła głową, czując, że strach zaczyna mącić jej myśli.
Nie mogła pozwolić mu triumfować od pierwszych dni na wolności. Musiała wziąć się w garść i stawić czoła wyzwaniu.
W końcu dostrzegła, że mężczyzna wycofuje się powoli i znika w ciemności. Odetchnęła głęboko, lecz nie poczuła upragnionej ulgi.
Spróbowała się ruszyć, lecz miała wrażenie, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Wzięła głęboki wdech i zrobiła krok do tyłu. Od razu zakryła okno grubą zasłoną i osunęła się z hukiem na podłogę. Czuła, jak całe jej ciało chce krzyczeć, błagać o litość. Spojrzała na przesyłkę, którą trzymała w dłoni. Zauważyła, że ściskała ją trochę zbyt mocno. Powoli ją otworzyła i zajrzała do środka.
Oczy.
W środku znajdowała się para oczu.
Cholera.
Była przerażona, lecz nie z powodu narządów znajdujących się na dnie pudełka. Widziała w swoim życiu wiele gorszych rzeczy, nie było łatwo jej wystraszyć. Natomiast większym problemem była obecność mężczyzny przed jej domem. Nie mogła pogodzić się z tym, że wie, gdzie ona mieszka. Jej adres nie był wprawdzie wielką tajemnicą, ale teraz miała pełną świadomość, że on nie zawaha się wykorzystać tej informacji.
Przesyłka była niemym komunikatem – dowodem jego aktywności i zaproszeniem do kolejnego etapu gry.
Chwyciła dołączony do niej list i energicznie rozdarła kopertę. Wewnątrz znajdowała się kartka z wypisanym pojedynczym zdaniem. Pismo było staranne i estetyczne. Sama kartka wyglądała dość niepozornie, lecz wystarczyło jedno spojrzenie, by jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. List nie posiadał podpisu nadawcy, lecz Fawn doskonale znała jego tożsamość.
William Crow. Mężczyzna, który omal jej nie zniszczył.
„Czas na rundę drugą” – brzmiała treść wiadomości.
Fawn nie okazywała przerażenia, lecz był to jedynie zabieg pozwalający jej zapanować nad sytuacją. Nie mogła poddać się panice i impulsywnym reakcjom. Doskonale wiedziała, z czym będzie musiała się zmierzyć.
Jego poprzednia gra toczyła się o jej życie. Crow nigdy nie przedstawił jasnych zasad, lecz oczywiste było, czym kończyła się rozgrywka. Ciążyło na niej piętno odpowiedzialności. Każde z jego zabójstw stanowiło kolejny etap tej gry. Pogoń za nim w trakcie jego kolejnych morderstw dawała nadzieję na schwytanie go, nim będzie za późno. W rzeczywistości to on trzymał wszystkie karty i dyktował reguły tej chorej zabawy.
Raz jej się poszczęściło – udało jej się go pokonać i zamknąć w więzieniu, co można było uznać za cud.
Teraz sytuacja miała się powtórzyć. Miały zginąć kolejne osoby, a ona sama nie była pewna, czy wyjdzie z tego cało. Im dłużej o tym myślała, tym bardziej się niepokoiła. Crow nie był zwykłym przestępcą. Posiadał ogromną wiedzę, a jego morderstwa były brutalne, wręcz bestialskie.
William Crow był potworem.
Fawn w głębi duszy pragnęła jego śmierci. Był głównym bohaterem jej koszmarów – iluzją, która powracała po zmroku, i złudzeniem pojawiającym się w chwili zwątpienia. Po jego aresztowaniu wciąż wydawało jej się, że obserwuje ją z ukrycia. Wmawiała sobie, że Crow nie jest w stanie namieszać jej w głowie, lecz musiała w końcu przyznać, że zrobił to już dawno temu. Pomimo strachu i odrazy, którą do niego czuła, nie mogła o nim zapomnieć. Ciekawość. Tak, była ciekawa, co wydarzyło się w jego życiu, że zszedł na drogę zła. Nie wierzyła, że człowiek z dnia na dzień może postanowić zabijać.
Włączyła telefon w poszukiwaniu numeru komisarza Waltera Collinsa. Starała się opanować drżenie rąk, gdy przykładała telefon do ucha. Nie sprawdziła nawet godziny, lecz w tym przypadku nie miała ona znaczenia. Musiała go uprzedzić, że koszmar rozpocznie się na nowo. Nie spodziewała się, że mężczyzna odbierze, a jednak w głębi duszy miała taką nadzieję.
Ku jej zdziwieniu po kilku sygnałach Collins odebrał.
– Walter, wybacz późną porę, ale nie mogłam czekać do rana.
Starała się opanować drżenie głosu. Nie chciała, by mężczyzna wiedział, że jest przerażona i nie panuje nad sytuacją.
Rozmawiała z komisarzem zaledwie chwilę. Czuła się głupio, bo rozłączyła się bez pożegnania, ale im dłużej trwała rozmowa, tym bardziej czuła, że traci pewność siebie. Collins był jej szefem, ale traktował ją jak córkę. Był w jej życiu niemal od zawsze. Przez lata utrzymywali sporadyczny kontakt, ale po skończeniu szkoły policyjnej pomógł jej odnaleźć się w roli funkcjonariuszki policji. Ostatnim razem po spotkaniu z Crowem jej zachowanie się zmieniło i komisarz zaczął się o nią martwić. Nie było w tym nic dziwnego, jednak Fawn czuła się nieswojo, gdy traktowano ją jak kogoś, kto potrzebuje wsparcia i pocieszenia. Przez całe życie pracowała na to, by zasłużyć na szacunek i nie być postrzeganą jako osoba słaba. Nie była słaba, dopóki nie zjawił się Crow.
Spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Wskazywał kilka minut po czwartej rano. Wiedziała, że nie będzie już w stanie zasnąć. Wstała i przeczesała ręką włosy. Podniosła swoje rzeczy z podłogi i po kolei ułożyła je na kuchennym blacie. Była jeszcze w piżamie, która sprawiała, że wyglądała na wyjątkowo bezbronną. Musiała przyznać, że nawet z pistoletem przy boku nie czuła się bezpiecznie. Paczka wysłana przez Crowa nie miała na celu przerazić jej swoją zawartością, ale uświadomić, że we własnym domu będzie musiała mieć się na baczności.
Zaczęła chodzić po pokoju. Sprawa Crowa ją zmieniła, ale nigdy by nie pomyślała, że ten koszmar się powtórzy.
Nie chodziło tu o samo zagrożenie, bo jej praca opierała się na ciągłej walce z niebezpieczeństwem. Chodziło o niego, przez cały czas chodziło tylko o niego. Nie był zwyczajnym przestępcą.
Czuła, że za każdym razem, gdy traciła czujność, przejmował nad nią kontrolę. Zaledwie chwilę temu dowiedziała się, że wrócił, a już nie potrafiła się uspokoić.