- W empik go
Perfekcjonistka - ebook
Perfekcjonistka - ebook
Stała się niewzruszoną dziewczyną, która zatraciła w sobie uczucia. Ustawiła sobie poprzeczkę najwyżej jak się dało względem nauki i wyglądu. Żyła z dnia na dzień, starając się zatrzeć ślady wspomnień. Jednak wciąż czuła się niczym w porównaniu z siostrą, którą od dziecka stawiano jej za wzór. Nie potrafiła docenić swoich umiejętności i talentu, aż do dnia, w którym wszystko się zmieniło. Jedna chwila, która miała być kompromitująca dla Julity wpłynęła na zmianę szkoły, poglądów, otoczenia i niektórych znajomych, a do tego wszystkiego pojawiło się w życiu coś nowego. Dzięki Dawidowi zaczęła dostrzegać, czym tak naprawdę jest miłość i związane z nią szczęście.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62480-05-0 |
Rozmiar pliku: | 951 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
doskonalenie samej siebie,
dążenie do perfekcyjności.
24 grudnia
Ciężko jest żyć na co dzień w cieniu własnej siostry. Tej, którą uważają za ideał i stawiają mi za wzór, nie dając w ciągu dnia ani chwili o niej zapomnieć. A jeszcze trudniejsze staje się to podczas świąt, kiedy to cała rodzinka zjeżdża się do naszego domu. Przyjeżdża ukochana siostrunia, wszystkie ciotki, wujkowie i kuzynowie. Wszystkie babki i prababki, teście i teściowe. Każdy cieszy się ze spotkania, mnóstwo serdecznych słów, sztucznych uśmiechów i tony prezentów. Jak zwykle wszyscy zachwyceni, z przejęciem słuchają nowych osiągnięć Pauli. Moja siostra – maturzystka – chodzi do prywatnej szkoły tańca. Rodzice ładują w to masę forsy z nadzieją, że dzięki temu ich ulubienica spełni marzenia. Jest urodzoną tancerką, do tego ma cudowny, czysty głos. Po prostu ideał – wysportowana, ładna, utalentowana – całkowite przeciwieństwo niezdarnej mnie. Lubię jej styl bycia i to, jaka jest, zawsze chciałam mieć tyle swobody i lekkości, co ona, ale dobijało mnie to, że wszyscy mi to uświadamiali. Uświadamiali mi, że nigdy w życiu nie będę takim ideałem. Paula jest spoko, przy mnie się nie wywyższa, ale sam fakt mojej niezdarności, dobija. Jestem młodsza o dwa lata i w zasadzie to mi przypada stanowisko pupilka, na którym specjalnie mi nie zależy, ale chyba tak by wypadało, no nie? A jednak jest odwrotnie.
– Julito, przynieś pierogi z kuchni – powiedziała mama. No tak, zaczyna się. Przynieś, wynieś, pozamiataj.
– Pomogę ci. – Paula dołączyła do mnie w drodze.
– Hej, jesteś główną atrakcją, powinnaś siedzieć przykuta do stołu i czarować gości.
– Ha, ha, ha. Nie bądź złośliwa, bo twarz ci się zeszpeci.
– Za późno. – Uświadomiłam jej, nakładając kolejną cieplutką porcję pierogów.
– Czasem mam ochotę porządnie ci wprać, wiesz? – Powiedziała pogodnie.
– Co poradzisz, przyjeżdżasz tylko na święta i niektóre weekendy. Posiedź tu dłużej i posłuchaj o swojej wspaniałości, to będziesz taka, jak ja.
– Julita…
– Nie, no daj spokój, chyba nie masz zamiaru mnie przepraszać?
– Żartujesz?
– Uf.
– Jakie plany na Sylwestra?
– Zgadnij. Oglądnę telewizję, powgapiam się w puszysty śnieg za oknem, a o północy wypiję tradycyjnie szampana. Poza tym dzień jak każdy inny, wieczór jak każdy inny tylko, z efektami specjalnymi za oknem.
– Hm. A nie myślałaś, żeby przyjechać do mnie?
– Do szkoły? – Zdziwiłam się.
– A czemu nie? Co roku organizują świetne imprezy, musisz się stąd wyrwać.
– Daj spokój.
– Naprawdę nie masz ochoty na odrobinę szaleństwa?
– Przecież ja tam będę wyglądać jak pokraka. Same asy. Świetne tancerki tancerze, a do tego wszystkiego ja, sierotka Julisia.
– Oj, przestań, chodzi o zabawę, w takich dniach nikt na to nie patrzy. A rodzice na pewno się zgodzą.
– O to akurat się najmniej martwię. Dla ciebie robią wszystko.
– Tak, prawie wszystko.
– Prawie – zaakcentowałam. Choć właściwie ja jakoś nie pamiętałam tego momentu „prawie”. Zawsze było: „tak, córeczko”, „dobrze, córeczko, masz rację”, i ciągle to samo bla, bla, bla. Kiedy Paula znalazła sobie szkołę ponadgimnazjalną i przedstawiła propozycję rodzicom, byli zachwyceni, ale kiedy ja dałam im do zrozumienia, że chcę iść do liceum ogólnokształcącego, zdecydowanie odmówili. Posłali mnie do jakiejś prywatnej szkoły, gdzie chodzą same zarozumiałe plastiki, wywodzące się z rodzin posiadających kilka willi, drogie samochody i spędzających każde wakacje na wyspach. Po prostu rewelacja. Śmietanka towarzyska, a pośrodku niej ja. Nie rozumiem tego, przecież zaoszczędziliby chociaż na mnie. Ta szkoła nie uczy wiele więcej od zwykłej placówki. Tyle, że ma więcej zajęć dodatkowych typu muzyka, plastyka, dziennikarstwo. Można więcej uczyć się tego, co się lubi. Tylko, że ja tak naprawdę nie lubię nic z tego, co oferują. Może sama nie wiem, czego chcę? Chciałam iść kiedyś w ślady Pauli, tak jak ona móc uczyć się tańca, ale zawsze się bałam. Nie chodziłam na dyskoteki, ani imprezy, a jak już, to w ogóle nie tańczyłam, bojąc się, że się zbłażnię. Od zawsze byłam utwierdzona w świadomości, że nie potrafię, że nie jestem Paulą.
– To jak będzie?
– Załóżmy, że zastanowię się nad tym, okej?
– Zgoda.
Wróciłyśmy do pokoju, znów narzucając na twarz sztuczny uśmiech i udając zadowolenie. Rodzinne święta były dla mnie ogromnie męczące. Mnóstwo szumu i radości, która na drugi dzień ulatuje. Rodzice zaczęli nucić kolędy, reszta mojej familii zgodnie im wtórowała. Może jednak ludzie potrzebują takich jednorocznych spotkań, bliskości i rodzinnego ciepła?
W końcu przyszła pora na prezenty. Pod dużą choinką, w tym roku ubraną w czerwień i złoto, widniała masa prezentów, które najpierw dorwały najmłodsi członkowie rodziny. Szerokie uśmiechy na twarzach dzieci i piski radości, z wymarzonych zabawek były wprost nie do opisania. Ta radość z prezentów, które ostatnio reklamowali w telewizji, żeby szybciej opróżnić kieszenie zdesperowanych rodziców. Doskonale sama pamiętam ten okres. Kiedy tylko w programie pokazywali nową super lalkę z nosidełkiem i akcesoriami do kompletu, biegłam do mamy mówiąc „chce, chce, chce”, nie wierzyłam w świętego Mikołaja, przez to z tego typu prośbami zwracałam się do niej, a nie listownie do Mikołaja. Zawsze rozpoznawałam przebranego wujka, albo tatę… hmm. Może dlatego, że aktorstwo szło im dość cienko?
– Julitko, nie odpakujesz prezentu? – Mama z uroczą minka wręczyła mi kolorowe pudełko.
– Tak… już. – Otwarłam pudełko, oczywiście udając zaskoczenie i serdecznie dziękując rodzicom za nowiutki aparat. Profesjonalną lustrzankę NikonD90. No cóż, chyba jednak zapomnieli o tym, jak mówiłam, że to nie ja go chce, tylko moja przyjaciółka szaleje za tym cackiem, no, ale cóż, kiedyś tam się przyda. Wpakowałam go z powrotem w pudełka i ruszyłam do swojego pokoju. Na dzisiaj wykończył się limit mojego miłego nastroju. W sumie i tak długo wytrzymałam, mogę być z siebie dumna. Weszłam schodami na górę. Wokoło ciemność i tylko widok świecącego się w pokoju akwarium morskiego. Rodzice nigdy nie chcieli nam kupić, żadnego zwierzątka, dlatego pewnego dnia zażądałyśmy z Paulą akwarium, ale nie byle jakiego. Miało zajmować całą ścianę w moim pokoju i koniecznie musiało być z rybami morskimi. No cóż, kaprys jak każdy inny, lecz nie spodziewałyśmy się, że zostanie zrealizowany w tak szybkim tempie. Ojciec zarabia wystarczająco, żeby było nas stać na takie zachcianki. Jest tłumaczem francuskim i niemieckim, do tego moja matka uczy w prestiżowej szkole wokalnej, więc narzekać nie mogę. Znaczy nie powinnam…
Wchodząc do pokoju, zauważyłam, że jednak nie jestem sama. Naprzeciwko ściany z akwarium siedziała zapłakana Paula. Może gdybym była inna, potrafiłabym podejść do niej i jak troskliwa siostra spytać, co się stało, ale czy tak naprawdę chciałam to zrobić, czy potrafiłam?
– Co tym razem? Piruet się nie udał i Motyl cię oblał? – spytałam neutralnie.
– Co się z tobą stało? – Zawsze to samo pytanie. Niby, co miało się stać?
– Nic, jak widać ręce, nogi na swoim miejscu, głowa i mózg chyba też.
– A serce? – spytała poważnie.
– Przecież wiesz, że go nie ma – ucięłam krótko. – Więc, co tym razem?
– Konrad ze mną zerwał.
– Nie on jeden. – Pomyślałam.
– Och, daj spokój, znajdzie się inny. Mało ich tam masz w tej szkole?
– Julita, czy ty naprawdę niczego nie rozumiesz?
– Boję się, że właśnie rozumiem i dlatego nie przyjmuję tego do wiadomości. -Paula chodziła z nim około dwóch miesięcy, wielka burzliwa miłość, która skończyła się dokładnie tak, jak przypuszczałam. Faceci już tacy są, znudziła mu się, poszuka następnej, a potem i tak wróci do niej z powrotem. Kondzio był spoko i nawet wydawał się przyzwoity, no, ale moje doskonała inteligencja jednak miała rację. Jak zawsze zresztą. – Zrywacie już chyba piąty raz. I co? Zawsze wraca do ciebie, a ty jak głupia cieszysz się i przyjmujesz go z otwartymi ramionami. Otrząśnij się! Zawsze jest to samo. Zostaw go w końcu, daj mu do zrozumienia, że stracił cię na zawsze, że tak się nie da żyć. Dzisiaj ty, jutro inna, a pojutrze znowu ty. Skoro tak jest, to najwyższa pora to zmienić. – Paula cała zesztywniała, przestała się odzywać i płakać. Zamiast tego tępo patrzyła w szklaną ścianę. Nienawidziłam takich sytuacji. Powinnam wtedy odgrywać rolę zatroskanej siostry, tylko, że sorry, ale niewiele mnie obchodziła jej głupota. Dziewczyna tak ładna i utalentowana jak ona powinna mieć gdzieś takiego faceta jak Konrad, który traktuje ją jak rękawiczki.
– Tak, masz rację – powiedziała w końcu wyraźnie i dobitnie. – Wiele razy, masz rację, popełniam błędy, ciągle te same, ale w jednym się nie mylę. – Wstała i podeszła do mnie. Patrząc mi prosto w oczy powiedziała: – To przez Maćka tak się zmieniłaś. – Zabolało. Wspomnienie tego imienia za każdym razem powodowało wewnętrzny rozpad, sypałam się na kawałeczki, sklejając potem tygodniami kolejne elementy. Paula trafiła w czuły punkt. Automatycznie odgrodziłam się od niej, błyskawicznie budując mur i zamykając się w sobie. Chociaż to i tak nie pomogło. Słowa zostały wypowiedziane, wewnętrzna równowaga zachwiana.
– Wyjdź. – Tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Łzy same pociekły mi po policzkach, nie potrafiłam nad tym panować. W głowie znów zabrzmiały te szydercze słowa: „byłaś najlepszą zabawką, jaką kiedykolwiek miałem, ale, sorki, jak każda zabawka znudziłaś mi się”. Do końca życia nie zapomnę tego głupowatego wyrazu twarzy i szyderczego uśmiechu. Minęły dwa lata, ale rana się nie zagoiła, wciąż krwawi przy najmniejszym wspomnieniu. Od tamtej chwili moje życie się zmieniło. Faceci przestali istnieć, traktowałam ich jak coś oczywistego, co musi być, ale nie w moim indywidualnym świecie. Ten jeden jedyny błąd, kiedy bezgranicznie zaufałam Maćkowi zbyt wiele mnie kosztował. Nie miałam i nie mam zamiaru przeżywać tego już nigdy więcej. Pierwsza wielka miłość obróciła się w szybką porażkę, niosącą katastrofalne skutki, dlatego postanowiłam, że on będzie moją ostatnią miłością. Przez niego stałam się automatem, dążącym do perfekcyjności. W szkole dawałam z siebie maksymalnie wszystko, każdego ranka robiłam starannie makijaż, dobierałam ciuchy, a dotychczasowy kucyk uwolniłam z więzów pozwalając fryzjerce wystylizować swoje długie rude loki, by efektownie układały się wokół twarzy. Rezultat za każdym razem był taki sam. Miałam wyglądać wspaniale i tak było, swoją stylizację wzorowałam na przykładzie Pauli. Owszem do jej ideału mi daleko, ale w tym wypadku wystarczało mi minimum. Nie chciałam pokazywać się na ulicy w wyciągniętym sweterku, z podkrążonymi oczami. O, nie. Musiałam mu pokazać, jak bardzo odrestaurowała się jego zabaweczka, jak wiele ma w sobie wartości i klasy. Parę miesięcy później Maciek znów zaczął się do mnie odzywać. Przeprosinom nie było końca, ale ja nie zrobiłam tego, by go odzyskać, o nie. To by oznaczało moją porażkę, zmieniłam się, by go upokorzyć. I tak minął jeden rok, potem drugi. Rodzice wysłali mnie do prywatnego liceum, a on zniknął. Jednak ja nie zmieniłam się ani trochę. W dalszym ciągu dbam oto, by wszystko cokolwiek robię było idealne. Przy swoim niskim wzroście od dwóch lat utrzymałam tę samą wagę. Pomyślicie: anorektyczka. A, skąd. Stały metr sześćdziesiąt i waga pięćdziesięciu dwóch kilo mówi sama za siebie. Czuję się… dobrze. Wiem, że dzięki pracy mogę wiele osiągnąć. Nauka w liceum zabiera mi bardzo dużo czasu, więc nie mam przerw na rozpamiętywanie tamtych chwil spędzonych razem. A do tego wszystkiego mam przecież Tryśkę – moją najlepszą przyjaciółkę z przedszkolnych lat. Ona jest zakręcona, ja… teraz już odmieniona, ale nawzajem się uzupełniamy. Najważniejsze, że potrafimy się zrozumieć i pomimo mojej emocjonalnej przemiany, ona nadal się do mnie przyznaje. Więc może nie jest ze mną jeszcze aż tak źle? Paula ma rację, ale nic na to nie poradzę. Nie potrafię i… chyba nawet nie chcę się zmieniać. Mam swój indywidualny świat bez wad.
Udręczona w szklanej pułapce,
wyimaginowanego świata,
nie wpuszczająca nikogo
do własnego życia.
To właśnie ja.
25 grudnia
Zbudził mnie rozdzierający ryk małego dziecka. Kompletnie zdezorientowana odruchowo wyskoczyłam z łóżka i udałam się w kierunku źródła dźwięku. Na środku gościnnego pokoju stała Zuzia. Cała jej twarz była zalana łzami, a w rękach trzymała misia. Zuzia to moja kuzynka, uwielbiam jej pogodny charakter i śliczne dołeczki w policzkach. Podoba mi się jej beztroska i spontaniczność. Od wczoraj jest u nas na tak zwanych wakacjach. Mateusz z Dorotą jak zwykle jadą gdzieś w góry na Sylwestra na kilka dni, więc mała zostaje u nas. Cieszę się, gdy przyjeżdża, wprowadza chociaż na chwilę w moje nudne życie trochę radości.
– Co się stało? – spytałam zgromadzonych wokół niej rodziców i Paulę, kompletnie bezradnych, nawiasem mówiąc.
– Nie mam pojęcia, drze się od pięciu minut. – Zdenerwowanie w głosie Pauli zirytowało mnie.
– Zostawcie ją, ja się tym zajmę – powiedziałam. Wzięłam sześcioletnią Zuzię na ręce i zabrałam do swojego pokoju. Mała wtuliła się we mnie, lecz mimo to dalej płakała, uparcie ściskając w rączkach ulubionego pluszaka. – No już, czemu tak płaczesz? – spytałam pogodnie. Mała popatrzyła na mnie smutno swoimi zielonymi oczkami.
– Popsułam – powiedziała rozczłonkowując misia.
– I o to tyle krzyku? – spytałam. – Daj zaraz to zaszyję. – Zuzia, jak to ładnie ujęła, popsuła swojego pluszaka, w zasadzie nie wiem, jakim cudem to zrobiła, lecz niestety jedna z łapek zabawki była odczepiona od reszty. Wystarczyło kilka dokładnych pociągnięć nitką i pluszak znów przybrał naturalną postać. – Tak lepiej? – spytałam, wręczając małej przytulankę. Zuźka zadowolona, pokiwała główką. – Okej, to teraz idź się pobawić, przebiorę się i zejdę do ciebie.
– Na pewno?
– Tak, na pewno, zmykaj. – Moja poranna toaleta zwykle zajmowała około godziny, jednak dzisiaj ograniczyłam się do minimum, wiedząc, że i tak nigdzie się nie będę wybierać. Zeszłam na dół do kuchni z postanowieniem, że zrobię sobie śniadanie. W lodówce oczywiście pełno wszystkiego, ale nic, na co miałabym teraz ochotę. Pomieszałam razem kilka rodzajów płatków i dolałam mleka. Nie ma to jak lekkie pożywne śniadanie. Mała okupowała telewizor, z jak zwykle włączonym kanałem minimini. No cóż, spokój wymaga poświęceń. Zadarłam nogi na oparcie fotela i przyłączyłam się do niej.
Do moich uszu dobiegł dźwięk muzyki puszczanej w jednym z górnych pokoi. Chwilę zajęło, zanim załapałam, że to z pokoju Pauli. Pewnie znowu ćwiczyła kolejny układ na zaliczenie.
– Jak zwykle. – Od progu dobiegł do mnie karcący głos matki, wywróciłam oczami znając dalszy ciąg słów. – Siedzisz na kanapie, nic nie robisz. A ten brudny talerz to, co? Do jutra będzie stał?
– Miska, nie talerz – wytknęłam na odchodnym.
– Nie łap mnie za słówka… – Dalszej części już nie usłyszałam na szczęście. Najszybciej jak mogłam skierowałam się na górę. Przyzwyczaiłam się już do tego, że nie ma chwili spokoju, więc nawet nie reagowałam na pretensje ze strony rodziców. Zapukałam do pokoju Pauli. Od dziecka lubiłam przypatrywać się jej wygibasom. Już wtedy nieźle sobie radziła, wszyscy wokół chcieli ją oglądać.
– Proszę – usłyszałam zza drzwi.
– Mogę?
– Przecież wiesz – powiedziała pogodnie. Napięcie, jakie wywołałyśmy dwa dni temu miedzy sobą, znikło. Zresztą jak zawsze. Jakoś nigdy długo się nie chowałyśmy do siebie urazy. Jedna powiedziała drugiej co jej leży i co myśli, rozstawałyśmy się, a potem zachowywałyśmy, jakby nic się nie stało. Bo w zasadzie, po co rozdrapywać rany? Tak jest wygodniej i zdecydowanie lepiej.
– No, tak. Co tym razem?
– Mam przygotować krótką solówkę. Tym razem wypadło na… wyrażenie w tańcu bólu i cierpienia.
– Czyli akurat trafiłaś na czasie.
– Tak, no na to wychodzi, tylko jak losowałam, to jeszcze się na to nie zapowiadało.
– Przynajmniej teraz będzie ci trochę łatwiej. Ale koniec gadania pokaż, co umiesz. – Puściła muzykę i zaczęła swój popis. Sam podkład był dość trafiony, miał w sobie dużo elementów, które ułatwiały lepsze wyrażanie emocji, pobudzały wyobraźnię, jednak tym razem u Pauli tego brakowało. Tańczyła zbyt technicznie. Brakowało w tym jej samej, a przecież akurat teraz powinna umieć zrobić to najlepiej po spięciach z Konradem. Zatrzymałam płytę.
– Chwila. Co się dzieje?
– To znaczy? – spytała zdziwiona.
– Gdzie w tym wszystkim jesteś ty? To wygląda raczej jak wyćwiczone kroki bez wyrazu.
– Nie znasz się.
– Wiem o tym, ale jestem postronnym obserwatorem zauważ. Słuchaj. Nauczyciele oceniają twoją technikę i perfekcyjność i ja doskonale to rozumiem, ale to przecież nie jesteś ty. Wyraź się w ruchach, w wyrazie twarzy nie lataj po całym pokoju z ciągłymi piruetami czy jak to się u was zwie. – Paula uśmiechnęła się pod nosem z powodu mojej nieświadomości tanecznej.
– Nie ważne, wiem, o co ci chodzi – powiedziała. – To, co muszę wymyślić coś nowego?
– Jak ty to zręcznie ujęłaś, nie znam się – odparłam triumfująco.
– Czyli poprawki się przydadzą – powiedziała jakby sama do siebie.
– Ze specjalistą nie będę się sprzeczać.
– A to coś nowego.
– Miałaś się ze mną pobawić. – Zuzia od progu zakomunikowała, co ją tu sprowadza.
– Hmm. Okej, a co byś chciała robić?
– Bałwana! – wykrzyknęła mała.
– Przecież nie ma śniegu, jak ci go ulepię? – Mała zrobiła smutną minkę.
– A może pójdziemy zobaczyć żywą szopkę? Co ty na to?
– Tak, tak. – Zaczęła podskakiwać i głośno krzyczeć.
– Idziesz z nami? – skierowałam to pytanie w stronę siostry.
– Nie, dzięki, zostanę i pomyślę, jak to przerobić.
– Okej. Radź sobie, geniuszu – rzuciłam tylko i razem z Zuzią wyszłyśmy z pokoju. Ubrałam najpierw siebie, potem małą i z niechętną myślą o spacerze wyszłyśmy z domu, znaczy się ja z niechętną, Zuźka była wręcz wniebowzięta. Ciapa na drodze nie poprawiła mi nastroju, wręcz przeciwnie. W tym momencie powinnam była cieszyć się przerwą świąteczną oraz Bożym Narodzeniem, ale tak naprawdę nie miałam na to ochoty. Połowa mnie w jakiś sposób poddawała się magii świąt, ale ta pozostała reszta wciąż błądziła w nieznanych kierunkach zaprzątając mi głowę niepotrzebnymi myślami. Rozdrapywała rany, które w żaden sposób nie przyczyniały się do mojego kroku wprzód. Wszystkie wspomnienia blokowały mi drogę do przodu, do zamknięcia pewnego rozdziału w moim życiu.
– Julita?
– Tak, słonko? – spytałam, wracając na ziemię.
– Czemu jesteś smutna?
– Nie jestem smutna, po prostu zamyślona – odpowiedziałam, siląc się na uśmiech. – Spójrz. – Zmieniłam temat, pokazując jej zwierzęta i świętą rodzinę w żłóbku. Wokoło nas tłumy dzieci i ich rodziców, którzy również przyszli zobaczyć tegoroczną szopkę. Wszyscy z uśmiechami na twarzach, czerpiący radość z uroku świąt.
– Spójrz, tam są osiołki. – Zuzia dzieliła się ze mną swoimi spostrzeżeniami.
– Widzę, ale popatrz uważnie, chyba nie tylko osiołki tu są, co?
– No nie, ale zobacz, jakie one są fajne.
– Chodź, jak uda nam się przejść z tamtej strony, będziesz mogła pogłaskać jednego – zaproponowałam. Po paru minutach udało nam się w końcu podejść bliżej. Zuzia śmiała się głośno i entuzjastycznie, zadowolona z przywitania z szarym zwierzątkiem.
– Piękna i troskliwa jak zawsze. – Za plecami usłyszałam głos… głos, który najbardziej skrywałam w swojej podświadomości. Po raz kolejny sprawił, że serce mi załomotało, uwielbiałam go, a jednocześnie wciąż nienawidziłam. Powoli, bez pośpiechu odwróciłam głowę. Maciek stał tuż obok mnie z genialnym uśmiechem na twarzy. Jego błękitne oczy były tak czyste i ciepłe… za każdym razem, kiedy w nich tonęłam, powracała ta sama scena. Drwiący wyraz twarzy – szyderczy uśmieszek i zimne spojrzenie. Automatycznie odwróciłam wzrok.
– A co jedno do drugiego nie pasuje?
– W twoim wypadku wręcz przeciwnie – powiedział słodko. Wywróciłam oczami i odwróciłam się z powrotem tyłem.
– Nie masz ochoty na rozmowę.
– I to cię dziwi?
– Kiedyś nie potrafiłaś zapobiec swojemu potokowi słów.
– Nie potrafiłam zapobiec wielu innym rzeczom, a jakoś teraz daję radę – odparłam oschle.
– Zmieniłaś się…
– …nawet nie wiesz, jak bardzo – przerwałam, patrząc mu prosto w oczy. – Zuzia, chodż już, blokujemy drogę, inne dzieci też chcą pogłaskać osiołki.
– Idę. – Złapałam małą za rękę i ruszyłyśmy przed siebie.
– Julita. – Maciek złapał mnie za łokieć, miły dreszcz przebiegł moje ciało, jednak natychmiast się opanowałam.
– Nie rujnuj mi świąt, proszę. Już i tak dosyć namieszałeś mi w scenariuszu – powiedziałam szczerze, starając się panować nad głosem.
– A co, jeśli się zmieniłem, jeśli chcę to naprawić? – Spytał poważnie. Moja podświadomość kazała mi uwierzyć i zaufać mu, ale rozsądek i cała reszta broniła się rękami i nogami. Wiedziałam, że to, co do niego czułam już dawno minęło i że tylko jakieś skrawki mnie wciąż chciały do niego wrócić, tak jakby czegoś zapomniały i powrót był konieczny. Jednak mój upór i samokontrola wygrały.
– Maciek, słyszę ten sam tekst od dwóch lat. Od dwóch lat, rozumiesz? I co z tego wynika? Nic. Jesteś taki sam, może żałujesz, ale tak przelotnie, spływa to po tobie jak pot. Tak naprawdę nic się nie zmieniło, i dobrze o tym wiesz. Więc nie wciskaj mi tu jakichś bajeczek o naprawianiu czegokolwiek! Jak dorośniesz to pogadamy.
– Wściekasz się o głupie zerwanie? – Spytał rozbawiony, no tak, typowa reakcja.
– Nie, bo nie jesteś tego wart. Wściekam się o mój jedyny błąd życiowy, którym byłeś ty. Teraz wszystko jasne? – Spytałam retorycznie z triumfującym uśmiechem na twarzy. – No, to pa. – Tak skończyła się nasza rozmowa. Odeszłam, nie oglądając się za siebie, dumna z własnej siły i osiągniętego celu, z nadzieją na zakończenie tego etapu.
Po długim spacerze po parku i dokarmieniu kaczek, wróciłyśmy do domu z czerwonymi nosami i różowymi policzkami od zimna.
– Hej, mała chcesz gorącej czekolady?
– Jasne – odparła entuzjastycznie.
– Okej, mi też się przyda, zaraz przyniosę. – Czekolada to od zawsze mój najlepszy sposób na topienie smutków i żali.
– Co tak długo? – Paula weszła właśnie do kuchni.
– Jakoś tak zeszło.
– Zastanowiłaś się? – spytała.
– Nad czym? – zdziwiłam się.
– No, nad Sylwestrem.