Perła - ebook
Perła - ebook
Tysiąc pięćset lat przed naszą erą zaborczy Egipt znajduje się u szczytu swej potęgi. Jednak książęta podbitego Kanaanu snują plany zrzucenia z siebie znienawidzonego jarzma faraonów. Aberes (Perła) – piękna dziewczyna ze zwykłej rodziny zostaje żoną króla jednego z najważniejszych grodów Kanaanu. Wśród wielkich namiętności i bezwzględnej polityki jej ukochany staje przed szansą zjednoczenia całego kraju pod swoimi rządami. Aberes nie podziela jego ambicji i pragnie tylko jednego – ukochanego dziecka i spokojnego życia u boku męża. Nie przypuszcza jednak, jak bardzo żądza władzy jej męża wpłynie na nią samą i życie jej najbliższych. Nie ma świadomości, że za każdą ziemską siłą stoi jakaś potęga świata duchowego, która nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć swe cele.
Perła to porywająca, pełna namiętności opowieść Rafała Kosowskiego o czasach, gdy ludzie poddawali swe życie okrutnym „bogom” i nieokiełznanym żądzom. Jest to historia kobiety kochającej życie i próbującej odnaleźć swe miejsce w społeczeństwie, które systematycznie zatraca wszelkie granice moralne i obyczajowe. Los dał jej więcej, niż mogła się spodziewać, jednak nadszedł czas, że zażądał za to ceny, której nie była w stanie zapłacić. Demony wystawiły swoje pazury.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7829-043-8 |
Rozmiar pliku: | 911 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
| Motto |
| |
| Dlatego pamiętajcie, |
| |
| że niegdyś wy, poganie co do ciała, |
| |
| w owym czasie byliście poza Chrystusem, |
| |
| obcy względem społeczności Izraela, |
| |
| bez udziału w przymierzach Obietnicy, |
| |
| nie mający nadziei ani Boga na tym świecie |
| |
| Ef 2,11-12 (parafraza własna) |
+-----------------------------------------------------------------------+
Prolog
KILKADZIESIĄT czarnych smug dymu opadało ukośnie ku ziemi, niczym długie lance przebijające niebo nad doliną Jordanu. Wysoko w górze, skąd wychodziły, ciemny błękit nieba płynnie przechodził w czarną pustkę rozpościerającą się ponad planetą; w dole zaś – tam, gdzie uderzyły ich groty – płonęło piekło, wściekłe i bezlitosne. Wrzał piasek i skały stopione nieposkromionym żarem, wyzwolonym przez spadające gwiazdy, precyzyjnie kierowane ręką Stwórcy. Pokłady oleju skalnego, asfaltu i siarki, leżące pod powierzchnią ziemi, w mgnieniu oka rozgorzały niczym wulkan, a płomienie poczęły żarłocznie pochłaniać to, co od tak dawna wędrowni kupcy i nomadzi z zazdrością nazywali „Rajską Doliną” i „Drugim Egiptem”.
Jeszcze przed chwilą tak właśnie wyglądała ta okolica – zielony ogród obfitości zasilany przez życiodajne wody Jordanu. Tylko tyle mogły dostrzec ludzkie oczy, upajające się pięknem doliny. Jakże inaczej wyglądało to miejsce w świecie ducha, gdzie nic nie mogło zamaskować prawdy. Z tej perspektywy cała okolica była kraterem wypełnionym plugastwem i nieczystościami, siedliskiem występku i niemoralności, których skala i intensywność wyznaczały nieznane dotąd granice upadku istoty ludzkiej. Cała przestrzeń wokół obu miast leżących wśród soczystej zieleni była aż gęsta od osobowego zła, które panowało tu niepodzielnie i było nieuleczalne. Taki sam kontrast cechował Pierwszy Świat, zanim nadeszła wodna apokalipsa. Piękno i zło splecione w nierozłącznym, śmiertelnym uścisku, niemal stopione w jedno i nie do rozróżnienia dla większości obserwatorów. Potem spadała kara, ale zło się odradzało, potrafiąc znaleźć drogę do kolejnej „Rajskiej Doliny”. Historia powtarzała się wciąż i wciąż na nowo, bo zło zawsze nienawidzi piękna, a dobrowolnie chybione decyzje upadłych stworzeń, przez całe dzieje prowadziły ich do punktu, w którym każdy porządek, choćby najdoskonalszy, w końcu ulegał chaosowi.
Piekło wrzało, wypalając resztki zgnilizny i zepsucia. Kara musiała spaść, bo zwyrodnialcy odrzucili ostatnią szansę ratunku. Gdy dwaj posłańcy zjawili się o zmierzchu u bram miasta, już po chwili przestali się łudzić, jaki będzie przebieg tej wizji lokalnej. Odziani w ludzkie ciała bezpośrednio przekonali się, do czego są zdolni mieszkańcy – tak dorośli, jak młodzież. Dobrze widzieli ciemne sylwetki swych duchowych adwersarzy otaczające i przenikające ludzkie serca i umysły. Twarze ludzi i demonów były wykrzywione tym samym grymasem zwierzęcej żądzy i okrucieństwa. Wtopieni w swe ofiary, żołnierze Niosącego Światło szydzili z angelos i napawali się swą władzą nad tym miejscem, a ich śmiech przenoszony przez ludzkie krtanie był nie do zniesienia dla świętych posłańców Najwyższego. Stało się jasne, że nie ma szansy na spełnienie warunku, który wybłagał Przyjaciel Mówiącego na ocalenie dla tego miejsca. To zło trzeba było wypalić do cna, zanim zacznie się chełpić swą bezkarnością; zanim wydostanie się na zewnątrz i zatruje całą krainę. Czyż Ten-Który-Jest nie rzekł:
Skarga na Sodomę i Gomorę – jakaż ona głośna!
Ich grzechy jakże są ciężkie niezmiernie1.
Rozpalone do białości meteory uderzyły dokładnie o czasie i żaden nie chybił celu. Przynosiły zapłatę – dokładnie odliczoną i sprawiedliwą. W ciągu zaledwie minut „Rajska Dolina” zamieniała się w jezioro bulgocącej lawy. Zapadały się zabudowania i znikała roślinność, płonęły zwierzęta i płoneli ludzie, regulując tym samym ogromny dług, jaki latami zaciągali u Stwórcy; dług cierpliwości hojnie okazywanej przez Pana Nieba i Ziemi, którym pogardzili, z lubością ulegając swoim powykrzywianym instynktom.
Żar pochłaniał nie tylko ich ciała, które wiły się na rozpalonej ziemi w ostatnich, straszliwych konwulsjach – każdy z potępionych dopiero teraz poczuł, jaką trucizną przesiąknięte były ich umysły i serca; każda spełniona pożądliwość wracała do nich z głębin przeszłości i paliła boleśniej niż ogień. Całą istotą uczestniczyli w rozliczaniu swego życia, wszystkimi zmysłami czytali obszerny raport ukazujący powody, dla których musieli umrzeć.
Ostatni sprawiedliwy, wciąż oszołomiony bolesnymi wydarzeniami ostatniej nocy, był już bezpieczny w Soarze. Zgodnie z nakazem nie oglądał się wstecz i z drżeniem zakrywał głowę kapturem swej szaty, byle tylko nie podzielić losu potępionych. Zbyt przerażony, by odczuwać żal czy rozpacz po stracie wszystkiego, co posiadał…
Przyjaciel Najwyższego także nie przespał tej nocy, wciąż rozpamiętując rozmowę, jaką odbył ze swym Bogiem, a w myślach ganił się za nadmierną śmiałość i natręctwo, z jakim przed Panem Nieba i Ziemi próbował wytargować warunki ocalenia dla miasta. Jednak nie potrafił inaczej. Nie mógł obojętnie słuchać o postanowionej zagładzie, która może stać się udziałem umiłowanego bratanka i jego rodziny, a może i innych prawych, zagubionych w labiryncie zła.
Jednak jakiś głos mówił mu w sercu, że całe to targowanie i tak na próżno, bo przecież mądry Bóg wie wszystko i nie podejmuje żadnej decyzji pochopnie. W końcu wstał z posłania i o wschodzie słońca udał się tam, gdzie przed kilku godzinami rozmawiał z Panem. Osłaniając oczy przed ostrymi promieniami porannego słońca, łudził się, że jego prośby może zostaną spełnione. Jednakże to, co zobaczył, wstrząsnęło nim do głębi. W poczuciu bezsilności osunął się na kolana, patrząc w kierunku Sodomy i Gomory, sponad których unosiły się kłęby dymu, niczym z gigantycznych pieców wytapiających metal. Mówiący stał tuż obok swego leciwego przyjaciela. Jeszcze wczoraj odwiedził go w postaci Syna Człowieczego, któremu towarzyszyli dwaj angelos. Teraz znów był przy nim. Z oczu mężczyzny płynęły łzy smutku.
― Nawet dziesięciu sprawiedliwych, Panie? Nie znalazła się nawet tak mała garstka?! ― łkał Awraham. ― Dlaczego?
― Zło nie zadowoli się tysiącem ofiar, Awrahamie. ― W Jego słowach odczuwało się głęboki żal. ― Nie spocznie, dopóki pozostanie choć dziesięciu, choć trzech prawych wzywających mojego imienia.
Mówiący spoglądał na swego sługę i wiedział, że pozostał mu tylko on i Sara – Ojciec Mnóstwa i jego Księżniczka2, dlatego musiał ich chronić w tej trudnej drodze, zanim Obietnica będzie mogła się spełnić. Para sprawiedliwych zaufała Najwyższemu, że stanie się rodziną, która przetrwa, aby w końcu stać się narodem. Naród ten będzie musiał być wymłócony i przesiany, przetopiony i oczyszczony, niemal starty z powierzchni ziemi, a potem odnowiony, by nie utonął w powodzi zła, zanim wyjdzie z niego Pośrednik Przymierza. Do tego jednak była jeszcze bardzo daleka droga…
― Pamiętaj, Awrahamie, nawet resztka, dziesięciu, nawet trzech sprawiedliwych trwających w modlitwie przed moim obliczem, to potężna siła, której moce ciemności nie przepuszczą, dążąc do jej zniszczenia. Teraz posłuchaj, Awrahamie, bo zło na pewno odrodzi się na nowo, jeśli mieszkańcy tej ziemi nie będą mi posłuszni. Mimo że Sodoma i Gomora już na zawsze będą stanowiły ostrzeżenie i przykład kary dla bezbożnych, to jednak ty staniesz się dla ludów tej ziemi moim posłańcem, bo przede wszystkim mają poznać, że jestem Bogiem miłosiernym i wiernym, który nie pragnie rozlewu krwi i zemsty.
Przerwał na moment, po czym mówił dalej:
― Upatrzyłem sobie ciebie, jako tego, który będzie nakazywał swym potomkom oraz całemu rodowi, aby postępowali sprawiedliwie i uczciwie, tak abym wypełnił to, co ci obiecałem, Awrahamie. Poprzez ciebie Amoryci zobaczą, na czym polega obcowanie z Bogiem. Bądź mi wierny i świadcz swoim postępowaniem, że ten, który mi służy, będzie błogosławiony na wieki.
Po chwili milczenia dodał z wyraźnym smutkiem w głosie:
― Jeśli jednak zlekceważą twoje zwiastowanie, odrzucając moje wezwanie, wówczas zło ponownie urośnie w siłę, jeszcze bardziej złośliwe i podstępne niż w Sodomie i Gomorze… A wtedy będą musieli zginąć!
1 Rdz 18,20 (przekład za Biblią Poznańską – wszystkie pozostałe wersety, o ile nie zaznaczono inaczej, pochodzą z Biblii Tysiąclecia).
2 Takie znaczenie posiadają imiona „Abraham” i „Sara”.Wśród narodów rozsiani, jak kamienie na stoku,
Nieruchomi na deszczu, spadający w lawinie.
Niewygodni dla swoich, ciernie prawdy w ich oku,
Dojrzewali powoli, niczym perły w głębinie.
Wypatrując w ciemności ścieżek losu ślepego,
Nieświadomi ról ważnych, jakie przypaść im miały.
Zniewoleni, by zdążać tam, gdzie rozpacz z nadzieją
W tańcu dzikim ich zamkną, jak żelazne kajdany.
Wreszcie doszli do kresu, tylko otchłań i pustka
Swe posępne wyroki wygłosiły nad nimi.
Wtedy Ten, który widzi ludzkie drogi i serca,
Perły z toni wydobył, by dla Niego zalśniły.
(Z Księgi Bohaterów)1 Głos
Czy przemówi ten jedyny raz,
Czy znów odezwie się za rok, za lat dziesięć,
Przenigdy nie udawaj… że nie słyszysz!
PRZEBIJAŁ się uparcie przez jej sny, aż w końcu nie mogła go dłużej ignorować. Stojąc na granicy jawy, wsłuchiwała się coraz uważniej w jego przesłanie, aż zrozumiała, że to nakaz. Była jednak pewna, iż nie pochodzi on ze świata ludzi. To nie jej ukochany starał się wyrwać ją z objęć snu. Rozpoznałaby to od razu. Skupiła słuch na śpiącej obok niej postaci. Oddech mężczyzny wciąż był głęboki i regularny.
Tylko ona TO usłyszała.
Głos nie zważał na jej chaotyczne próby zrozumienia go; wciąż pozostawał jej obcy, wciąż natarczywy. Wreszcie dziewczyna otworzyła oczy, ale zanim zaryzykowała jakikolwiek ruch, rozejrzała się uważnie na tyle, na ile pozwalała jej pozycja na łożu. Komnata była pogrążona w ciemnościach, ale wyglądała jak zwykle. Nic nie wskazywało na czyjąkolwiek obecność.
― Aberes, wstań i zejdź na dół. ― Znów rozległy się słowa płynące znikąd.
― Kto to? ― rzuciła nieśmiało w ciemność głośnym szeptem, uważając, by nie zbudzić męża. ― Kto tu jest?
― Wstań i zejdź do podziemi. ― Brzmiał teraz jeszcze bardziej nagląco.
Odsunęła narzutę i oparła rękę o jeden z drewnianych słupków podtrzymujących baldachim łoża. Po chwili zganiła się za tę nieostrożność. Pod naciskiem ręki, drewno zaskrzypiało ostrzegawczo. Szybko cofnęła dłoń. Poszukała pantofli i z pewnym trudem wsunęła w nie odrętwiałe stopy. Resztki snu krępowały jej ruchy, ale po chwili była już gotowa do wyjścia. Otulona aksamitną peleryną przed chłodem nocy, nie zastanowiła się, skąd bierze się jej odwaga, by w środku nocy schodzić do tych części zamku, w których nawet za dnia panował chłód i obezwładniający lęk.
Z przedsionka leżącego na zewnątrz komnaty po kilkunastu krokach skręciła w lewo w stronę schodów, wymacała poręcz i ostrożnie zeszła na parter. Tutaj paliły się pochodnie zatknięte w mosiężne okucia przymocowane do ścian. Płomienie były spokojne, co nieco poprawiło samopoczucie kobiety.
Gdy minęła zakręt korytarza, ujrzała czarną wnękę w ścianie u szczytu schodów wiodących do podziemia. Co dziwne, nikt ich nie pilnował.
Gdzie straże? ― pomyślała. Kapłan zawsze każe powiadamiać o wizycie kogokolwiek. Żołnierze zmieniają się nieprzerwanie w dzień i noc.
W tym momencie zdała sobie sprawę, że z własnej woli nie odważyłaby się tego zrobić za nic – oto wchodzi na zakazany teren, a nieproszony gość, nawet tak ważny jak żona khazanu, króla grodu, nie może oczekiwać ciepłego powitania w kazamatach często odwiedzanych przez posłannika bogów i jego psa gończego. Otaczała go aura strachu, a spojrzenie w jego ciemne oczy oznaczało, że jest się zdecydowanie za blisko.
Jakby w odpowiedzi na to zawahanie Głos odezwał się cieplejszym tonem.
― Nie obawiaj się, nikt nie wie, że tu jesteś. ― Zdumiona stwierdziła, że wierzy bez zastrzeżeń i podążyła w dół krętych schodów. Ich stopnie wpuszczono w ścianę okrągłego szybu wydrążonego w granicie skały, na której postawiono zamek. Schody od wewnętrznej strony nie były wsparte na żadnym elemencie, więc pośrodku szybu ział czeluścią okrągły, szeroki na trzy stopy otwór. Jedynie niska poręcz chroniła osoby korzystające ze schodów przed upadkiem na samo dno szybu.
Ostrożnie stawiając stopy, zeszła na sam dół. Tam, wciąż kierowana tajemniczym wezwaniem, skręciła w lewy korytarz, z którego rozlegał się szmer głosów dobiegających z odległości kilkunastu kroków.
Nie potrafiła ich rozpoznać z oddali, więc podeszła bliżej, pod same ciężkie, drewniane drzwi. Z wąskiego prześwitu między dolnymi okuciami wrót a podłogą przebijał blask świateł palących się wewnątrz pomieszczenia. Pasek światła nie sięgał dalej niż na szerokość dłoni i ukazywał zaledwie niewielki fragment kamiennej posadzki.
Tajemniczy Głos nie odezwał się już więcej, toteż uznała, że właśnie tutaj ma stać.
Ale po co tu jestem? ― zastanawiała się. To na pewno sen!
Futrynę drzwi wpasowano między szerokie kamienne filary, na których oparto niewyszukany trójkątny tympan, niemal sięgający sklepionego łukowato sufitu. Filary stanowiły osłonę na tyle szeroką, że Aberes mogła z łatwością ukryć się za nią, a przy odrobinie szczęścia przechodząca obok osoba w ogóle by jej nie zauważyła.
Oprócz smugi światła spod drzwi wydobywała się także emanacja dziwnej obecności, tak wstrętnej, że oczy patrzącej musiały jak najszybciej skierować się gdzie indziej. Czuła się dziwacznie, jakby stała na wąskiej półce skalnej sterczącej nad stumilową przepaścią, zza krawędzi której co chwilę wychylają się łby drapieżnej hydry gotowej strącić śmiałka w dół.
Zganiła się w duchu za tę wybujałą wyobraźnię i próbowała wsłuchać się w słowa, wciąż niezbyt wyraźne. Barwa głosu mówiącego mężczyzny sprawiła, że dziewczyna zadrżała i oparła się o szorstką ścianę. Zaskoczyła ją jego obecność w mieście.
Pewnie ktoś przyniósł ważne wieści ― pomyślała. Stąd to nocne spotkanie. Kapłan zazwyczaj przebywał w świątyni na zachód od zamku, jednak narady zawsze odbywały się w tym pomieszczeniu.
Dziewczyna zrozumiała, że musi przestać myśleć o strachu, inaczej nic nie pojmie z tej rozmowy. Starszy mężczyzna przemówił, wzmagając trwogę w sercu dziewczyny. Jego ton emanował poczuciem władzy i zimnym opanowaniem.
― …Niedawna zmiana na tronie faraonów zdaje się nam sprzyjać. Z jednej strony Egipt nadal trzyma Mitanni1 w żelaznym uścisku, i książęta z Naharin wciąż muszą wysyłać na południe całe wozy kosztowności, w ten sposób pozbawiając wsparcia siły Północy. W tym czasie nie będą stanowić przeszkody w realizacji naszych planów. Z drugiej strony Mencheperure i Nebmaatre2 to chyba najmniej wojowniczy z dotychczasowych władców znad Nilu i wcześniej czy później Syria i Hetyci upomną się o swoje. Jeśli dobrze poprowadzimy naszą politykę i wykorzystamy okoliczności, sprawy ułożą się pomyślnie.
― Chciałbym poznać twą wolę, mistrzu, co do zbiegów ― odezwał się niezbyt wyraźnie inny głos.
― Poświęciliśmy im już zbyt wiele czasu, i nie mam ochoty zaprzątać nimi swoich myśli. Od trzydziestu lat udeptują pustynię bez stałego miejsca pobytu i chciałbym wierzyć, że staną się kolejnym koczowniczym plemieniem bez kraju i króla, aż w końcu rozpłyną się wśród wydm pustyni… ― Przeszedł kilka kroków po pomieszczeniu, na szczęście nie zbliżając się zbytnio do drzwi. ― Znamienne, że byli już tak blisko, w samym Kadesz-Barnea…
― Czy nie niepokoi cię to, że wciąż nie wiemy, jaką rolę odegrają w naszych planach?
― Pozostaw to mądrzejszym i potężniejszym od siebie, Hetammu. ― Zniecierpliwienie w głosie starszego mężczyzny było aż nadto wyczuwalne.
― Możemy skończyć to sami. Nawet ich bogowie uznali tych ludzi za bezużytecznych ― powiedział drugi głos, należący pewnie do młodszego mężczyzny. ― Wystarczy poczekać na okazję…
― Widzę, że nieustannie płonie w tobie ogień zemsty! ― Pierwszy głos stał się jeszcze chłodniejszy, co dało się odczuć nawet na zewnątrz komnaty.
Dziewczyna zadrżała.
― W tej grze twoje pragnienia są bez znaczenia, więc nie próbuj narzucać mi swojej woli, elewie! ― Odpowiedziało mu pełne respektu milczenie, więc po chwili podjął wątek: ― Mistrzowie każą czekać. Wyczuwam powiew ich niepokoju, a choć jest ledwo uchwytny, dla śmiertelnych powinien zabrzmieć jak grzmot tysiąca gromów! Nieprzyjaciel jest nieprzewidywalny, wiem coś o nim. Ten stary, niespokojny El, który nie może się doczekać, by ponownie zapanować nad tą ziemią… ― Znów przerwał na chwilę. ― Jego plany musiały się znacznie zmienić. Kiedyś wystarczało Mu uwielbienie zaledwie kilku śmiertelnych. Teraz służą Mu ci, których przeprowadził przez ogień i wodę, zostawiając po sobie tylko zgliszcza i trupy.
― Tym większa jego furia, gdy okazali się bandą tchórzy. Dla nich może to oznaczać wyrok ― sczezną na pustyni, jeśli jeszcze raz go rozgniewają.
― Patrzysz zbyt płytko, co przy twojej wiedzy bardzo mnie niepokoi!
― Wybacz, mistrzu, ale ojciec zostawił nam w spadku te niespłacone długi, i gdyby tylko nadarzyła się okazja… Od czasu pościgu pod Safet marzę, by zadać im ostateczny cios! ― Mężczyzna grzmotnął pięścią w ścianę, aż zadudniło. Trochę mi szkoda, że nie mogę ruszyć na nich z moimi szakalami.
― Twoje urojone długi znaczą tyle co nic. Amalekici wciąż usiłują ich zgładzić, ale szczęście sprzyja Habiru, widziałem to na własne oczy i wyciągnąłem odpowiednie wnioski. W przeciwieństwie do twego ojca! Nie zapominaj, że właśnie to go zgubiło! Powtarzanie tych samych błędów, a jednocześnie oczekiwanie, że rezultaty wreszcie będą pożądane, to głupota, a tej nie będę u ciebie tolerował! Poza tym bez wsparcia całego twego plemienia nie zdołasz nic zrobić, a na to wciąż jest zbyt wcześnie.
― Wybacz, mistrzu. ― W głosie młodszego mężczyzny wyraźnie zabrzmiała konfuzja, ale po chwili zawziętość zwyciężyła. ― Będę czekał, a gdy tylko nadejdzie czas i bogowie pozwolą, dopełnię zemsty.
Zaśmiał się na koniec swoim charakterystycznym gadzim sykiem, a na ten dźwięk Aberes rzuciła się w bok, jak dotknięta rozpalonym żelazem. Nienawidziła tego chichotu, bo w jej pamięci od razu pojawiał się wyraz jego oczu, równie gadzich i podstępnych.
Peleryna przesunęła się przy tym poruszeniu na ramię, a gdy dziewczyna przylgnęła na powrót do filara, długa srebrna klamra spinająca obie poły okrycia zachrobotała o jego krawędź niczym piła tnąca twardy dąb. Echo odbiło się w sklepieniach korytarza, a głosy w pomieszczeniu nagle ucichły jak ucięte nożem!
Przerażona Aberes słyszała teraz jedynie swoje tętno i musiała zakryć ręką usta, by nie wydobywał się z nich gwałtowny świst oddechu.
Głupia! Hałasujesz jak stary kołowrót! ― Zacisnęła pięść, wściekła z powodu własnej nieostrożności. Ucisz się, Aberes, jeśli ci życie miłe. Zaraz cię przyłapią!
Wiedziała, że nawet nie musieli sprawdzać. Kapłan znany był ze swego daru „widzenia”. Potrafił dostrzec poszukiwaną osobę lub przedmiot z dużej odległości, nawet pomimo leżących na drodze przeszkód. Bogowie ukazywali mu wszystko jak na dłoni, obojętne czy zza murów, czy skał. Jak mówiono, korzystał z usług całej hordy dżinów. W jego obecności każdy miał się na baczności i nosił ochronne amulety. Ale i to nie zawsze pomagało, gdyż wysłannik bogów potrafił usłyszeć nawet myśli, szczególnie gdy zależało mu na poznaniu czyichś zamiarów. Wszyscy bali się go jak ognia.
Dziewczyna drżała teraz na całym ciele, a sekundy wlokły się jak wędrujące po pustyni diuny.
Natychmiast wrócił Głos i ostudził jej trwogę.
― Nikt cię nie zobaczy, zaufaj mi! Słuchaj uważnie, od tego zależy twoje życie…
Jakby w odpowiedzi na to zapewnienie, znów odezwał się starszy mężczyzna.
― To pewnie szczury. Nie wyczuwam tam nikogo. Mów, Hetammu, jakie wieści przynosisz?
Aberes odetchnęła z ulgą i niemal przykleiła się do futryny, by lepiej słyszeć. Ale słowa młodszego znów ją zmroziły.
― Tego, co mam za chwilę do powiedzenia, nie powinny słyszeć nawet pająki i karaluchy, więc racz zamknąć chetah, mistrzu.
Była pewna, że jest zgubiona. Zamknięcie chetah oznaczało roztoczenie strefy ochronnej wokół osoby lub osób, zazwyczaj czarowników, którzy nie chcieli być słyszani lub widziani przez osoby postronne. Była to przepotężna ochrona, możliwa do przełamania jedynie przez maga o większej mocy, ale od posępnych ruin Shir-Ihen na południu aż po warowne Megiddo nie istniał nikt potężniejszy…
Już po chwili usłyszała, jak mężczyźni zgodnymi głosami wymawiają magiczne formuły. Były one tak skomplikowanym i nieludzko brzmiącym układem gardłowych sylab i przegłosów, iż od samego słuchania cierpła skóra. Ale Aberes miała świadomość, że nie to jest najgorsze. Wiedziała, że gdy ktoś niepożądany stał zbyt blisko i próbował podsłuchiwać osoby korzystające z tego zaklęcia, czuł się tak, jakby ciśnięto go w środek pieca o rozgrzanych do białości ścianach ― nieszczęśnik mógł albo uciekać jak najdalej, odkrywając w ten sposób swoją obecność, lub też, gdy zdecydował się na odwrót zbyt późno, dopadał go obłęd, który mijał dopiero po paru dniach, pozostawiając na umyśle nigdy niezabliźnione rany.
Aberes czuła teraz, jak dwie przeciwne siły rozrywają jej wolę. Z jednej strony pamiętała kojące zapewnienia Głosu, z drugiej wiedziała, że czas na oddalenie się z zakazanej strefy skończy się już za kilka uderzeń serca.
Odruchowo spojrzała na prześwit pod drzwiami. Kolor światła zmienił się na seledynowy i bardziej intensywny, ale poza tym nie działo się nic dla niej groźnego.
Mijały chwile, gardłowe odgłosy za ścianą umilkły, a ona wciąż oddychała i nie czuła nic poza drżeniem rąk, które powoli mijało.
To na pewno sen ― pomyślała i znów wsłuchała się w rozmowę za drzwiami.
― Sądzę, że możemy przejść do najważniejszego. ― Dał się słyszeć dźwięk laski maga przesuwanej po kamiennej podłodze komnaty. ― Wszyscy królowie, z którymi dotychczas rozmawiałem, odnoszą się przychylnie do naszych planów, jednak co do Gemre, wciąż mają te same zastrzeżenia; w zasadzie są to ich warunki. Dobrze wiesz, jakie, i wkrótce będziemy musieli je spełnić. Jednak na tyle długo pracowaliśmy nad Gemre, że teraz nie przewiduję większych kłopotów…
Aberes drgnęła, gdy kapłan wymienił imię jej męża.
― …Jednak ten człowiek wciąż jest dla mnie zagadką, a ja nie lubię zagadek ludzkiej natury ― zbyt wiele w niej niewiadomych! I tak właśnie jest w przypadku Gemre… ― Zaczerpnął oddechu i długo wypuszczał nosem powietrze, jakby przygotowywał się do medytacji. ― Jego prawość i niezłomność już nie stanowią problemu, gdyż powoli wypalamy je w nim ogniem ambicji i wciąż podsycanym poczuciem własnej wielkości. Zaczyna w nią wierzyć. Już nie protestuje, gdy roztaczam przed nim wizję panowania nad całym Południem, a w przyszłości może i całym Kanaanem. Trucizna zaczyna działać i popycha go w słodkie odrętwienie. Przypatrując się nieraz jego snom, coraz częściej zauważam, ile w nich wizji splendoru panowania i potęgi. Coraz rzadziej zwraca uwagę na to, co jeszcze przed rokiem tak bardzo go zajmowało.
Dziewczyna w duchu przyznała mu rację. Pod wpływem tych dwóch demonów jej ukochany już nie był sobą. Przestał troszczyć się o sprawy Debiru i dbać o pomyślność jego mieszkańców, a i wobec niej był inny. Z zamyślenia wyrwał ją dalszy ciąg rozmowy.
― Ta jego bezczelna dziewka wciąż stanowi realne zagrożenie naszych planów ― wysyczał gwałtownie Hetammu. ― Ilekroć chcę pomówić z nim o naszych sprawach, ona już kręci się w pobliżu. I wciąż ma na niego wpływ.
― To zależy, o czym przy niej rozmawiacie. ― Ton komentarza kapłana był bardzo podejrzliwy.
― Oczywiście nie jestem na tyle głupi, by wyjawiać przed nią nasze tajemnice. Wydaje mi się jednak, że to on dzieli się z nią wątpliwościami, bo gdy poruszamy jakąś materię, choćby bardzo odlegle związaną ze zmianą układu sił w Kanaanie, ona przysuwa się bliżej niego i zaczyna słuchać uważnie, jakby się bała, że zmienię się w kobrę i zabiję jej ukochanego.
― To niepokojące, co mówisz. Czy zamierzasz coś z tym zrobić?
― Albo sam się jej pozbędę, albo zrobi to Gemre, gdy podsunę mu przed oczy dowody jej domniemanej zdrady.
― Jakie dowody?
― O tym za chwilę, jeśli wybaczysz. Teraz racz spojrzeć na to, mistrzu.
Tego Aberes nie mogła widzieć, więc pozostało jej jedynie domyślać się, o czym mówi.
Hetammu wyciągnął zza pasa mieszek, z którego dobył glinianą tabliczkę. Była niewielka; można ją było z łatwością przykryć męskimi dłońmi. Podał ją kapłanowi, który błyskawicznie odczytał gęste klinowe pismo i ze zdumieniem przyjrzał się równemu odciskowi pieczęci wskazującej na tożsamość autora pisma.
W zdumieniu ponownie spojrzał na treść listu, znów na pieczęć, po czym spytał pełnym emocji głosem:
― Czy to autentyczny list?
― Wygląda na autentyczny, prawda mistrzu?!
― Jeśli tak jest, to znaczy, że obaj pomyliliśmy się co do Gemre, a czegoś takiego raczej nie dopuszczam na myśl.
― Nie obawiaj się mistrzu, nie jest ani tak głupi, ani tym bardziej tak przebiegły. Już mówię, skąd to mam.
― Mów czym prędzej! Zaintrygowałeś mnie.
Elew napęczniał z dumy, słysząc te słowa.
― Nawet największe łotry i kanalie mogą się na coś przydać. ― Podsunął mu pod oczy cylindryczną pieczęć, wokół której biegł relief wyrazistego herbu. ― Nasz jakże użyteczny, choć niegodziwy, sługa Glisza nie wahał się zbyt długo, gdy poprosiłem go o skopiowanie królewskiej pieczęci. Oto wynik jego pracy.
Na wzmiankę o Gliszy Aberes zacisnęła pięści. Miasto od niemal dwóch lat przyciągało do siebie wszystkie szumowiny Kanaanu albo upodlało swych mieszkańców, podczas gdy szlachetni odchodzili stąd jak najdalej i ani myśleli o powrocie.
― Zadziwiająca dokładność ― przyznał stary mag, nawet nie próbując dociec, w jaki sposób jego protegowany zdołał wejść w posiadanie oryginalnego cylindra, choćby na czas konieczny dla jego skopiowania. Ale przecież dla takich właśnie celów został przeszkolony.
― Według tego listu, fałszywego mimo swej dokładności, nasz król pertraktuje z królami Retenu za plecami sojuszu i nawet bez wiedzy swoich najwierniejszych doradców.
Magowi zalśniły oczy!
― Gdyby ujawnić to podczas posiedzenia Rady Południa, Gemre byłby skończony, a cena na jego głowę zmusiłaby go do wiecznej banicji. Mamy go w garści!
― W rzeczy samej ― z dumą w głosie przyznał Hetammu. ― Podobny w swym wydźwięku list mogę pokazać jego żonie i z autentyczną troską otworzyć jej oczy na rzekomo prawdziwe plany Gemre, co do niej. Uzna mnie za przyjaciela, a wtedy jej koniec będzie przesądzony.
― Jednak musimy znaleźć coś także przeciw niej, czy pomyślałeś o tym?
Odpowiedź nie padła, zamiast tego dał się słyszeć charakterystyczny śpiewny zgrzyt trących o siebie glinianych tabliczek. Dziewczyna czuła, że najgorszego dopiero się dowie. Nie pomyliła się.
― Przeczytasz teraz, mistrzu, list napisany przez osobę z najbliższego otoczenia króla ― to znaczy szpiega na usługach Północy, przechwycony dosłownie w ostatniej chwili, zanim został posłany w jednej z karawan wyruszających do Tell Al Amarna.
Nastała dłuższa chwila ciszy, po której usłyszała, jak ktoś najpierw bierze głęboki wdech, a potem długo wypuszcza powietrze z płuc.
― Nie doceniałem twojej pomysłowości, Hetammu. Spisałeś się wyśmienicie. Gdyby faraon dowiedział się o naszych planach, musielibyśmy rozglądać się za schronieniem, które i tak nigdy nie byłoby bezpieczne. Ten list wyraźnie pokazuje, że w pobliżu króla jest zdrajca.
― Nie muszę chyba dodawać, że taka wiadomość źle wpłynęłaby na uczucia Gemre do jego małżonki, che, che ― zarechotał cynicznie. ― Zawsze też możemy przedstawić mu skrybę, który potwierdzi pod przysięgą, iż list sporządził pod jej dyktando i z wykorzystaniem wykradzionej przez nią królewskiej pieczęci. Oczywiście pod przymusem.
― To byłby jej koniec. Chociaż zalewa mnie gniew na myśl, iż musimy przedsięwziąć tyle starań, by zabezpieczyć się przed jakąś dziewką znikąd, nawet nie prawowitą królową. O świcie ruszam do Asztarot, by zapewnić nam wsparcie Baszanu. Wiedzą już pewnie, iż Sychon okazał się bardzo dalekowzrocznym władcą i będzie współdziałał. To powinno przekonać także ich. Wrócę na czas święta. Ty zaś za wszelką cenę powstrzymuj się przed jakimikolwiek działaniami zaczepnymi wobec zbiegów! Poza tym drogi zaroją się od podróżnych, często bogatych, lecz przede wszystkim wpływowych. Szczególnie teraz Khetu muszą pozostawać w ukryciu! Pamiętaj o tym. Nadal podsycaj w Gemre stan podejrzliwości. Sugeruj mu umiejętnie, iż plany są zagrożone, a w mieście przebywają szpiedzy z innych miast. Mogli już nawet przesiąknąć w najbliższe otoczenie króla ― wiesz, do jakich wniosków może go to w końcu doprowadzić, gdy nadejdzie czas, by pozbyć się niewygodnych osób? Jednak na razie nie ujawniaj swoich głównych atutów. Nie wiemy, w jaki sposób wieść o perfidnej zdradzie żony wpłynęłaby na Gemre. Na to jeszcze za wcześnie.
Aberes skuliła się, gdy dotarły do niej te słowa. Nie mogła już dłużej słuchać, opanowało ją przeczucie, tak wyraziste, jak słowa Głosu, że oto dowiedziała się dość, a każda kolejna chwila narażała ją na niebezpieczeństwo wykrycia.
Jak mogła najciszej odsunęła się od drzwi i ruszyła korytarzem w stronę schodów, ale straszne znaczenie rozmowy w połączeniu z ponurą scenerią lochów, przez które przechodziła, wywołało u niej poczucie klaustrofobii. Korytarz wydawał się coraz mniejszy, jak zamykająca się paszcza krokodyla. Gdy była kilka kroków od schodów, nagle usłyszała, jak drzwi komnaty maga otwierają się.
Przestrzeń pod sklepieniem zadrżała lekko, gdy byty zamykające chetah, z niepokojem zdały sobie sprawę, że nie wykonały swego zadania. Coś skutecznie ograniczało ich pole widzenia, wywołując wściekłość. Szamotały się dziko, próbując zrzucić z siebie tę zasłonę, ale ich przeciwnicy byli o wiele silniejsi i w pełni kontrolowali sytuację.
Echo odgłosu otwieranych wrót pomknęło w ślad za dziewczyną, a pochodnie zawieszone wokół schodów zatrzepotały niespokojnym płomieniem. Serce zamarło jej na chwilę.
Nie ma czasu, biegnij! ― pomyślała, przyspieszając kroku. Na szczęście podeszwy jej pantofli były miękkie i nie wydawały prawie żadnego odgłosu.
Choć nieświadoma zmagań, jakie rozgrywały się wokół jej osoby, Aberes całą swą istotą odczuwała ogromne zagrożenie znajdujące się tuż za nią. Dobiegła w końcu do schodów i pomknęła w górę.
Teraz! Jej niewidoczni stróże na krótki moment zwolnili uścisk i pozwolili ciemnym kształtom dopaść niedoszłej ofiary. Powietrze zawirowało, rozrywając płomienie pochodni.
Dziewczyna była już w połowie wysokości schodów, jednak wspinała się po nich zbyt gwałtownie i nieostrożnie. W pewnym momencie nadepnęła skraj peleryny; rozległ się odgłos dartego materiału, a okrycie osunęło się do jej kolan, niemal blokując krok! Aberes straciła równowagę i musiała oprzeć się rękami o stopień. Z ust dziewczyny wydobyło się ciche przekleństwo, choć brzmiało bardziej jak jęk strachu.
Nerwowymi ruchami próbowała wyswobodzić się ze zwojów peleryny, ale była cała rozdygotana i zrobiła to zbyt gwałtownie. Klamra rozdarła materiał, peleryna wysunęła się z jej rąk, przeleciała pomiędzy słupkami poręczy i niczym puszczyk spłynęła na samo dno szybu. Dziewczyna rzuciła się, by ją złapać, ale zabrakło jej pół cala. Była pewna, że słyszy za plecami czyjś złośliwy chichot…
Dość! Mocarni posłańcy znów zagrodzili im drogę ― tej nocy nic więcej nie zdziałają!
Aberes trzęsła się jak liść. Nie było czasu na ponowne zejście, bo mężczyźni pewnie za chwilę będą u dołu schodów, a wtedy lepiej było znaleźć się już w bezpiecznej odległości. Niedobrze! Zostawienie nawet najmniejszego śladu jej obecności mogło okazać się potwornie niebezpieczne. Modliła się, by nikt nie dostrzegł peleryny leżącej na posadzce gdzieś za schodami. Jeśli los się do niej uśmiechnie, kawałek ciemnej tkaniny pozostanie tam do końca świata, niezauważony przez nikogo. A jeśli zabraknie tej odrobiny szczęścia i czyjeś oczy złowią krótki błysk srebrnej klamry lśniącej w świetle pochodni? Co wtedy?! Nie było czasu na zastanawianie się.
― Jeśli mi zaufasz, wszystko skończy się dobrze ― szepnął Głos.
― Ale gdy to znajdą, będzie po mnie! ― wyrzuciła z siebie resztką tchu.
Właśnie dotarła na parter zamku. Rozejrzała się wokół i uspokoiła oddech ― korytarz nadal był pusty. Popędziła w stronę schodów biegnących na górę i już po chwili była bezpieczna.
Przynajmniej na razie... ― pomyślała z trwogą o pozostawionym dowodzie rzeczowym. Gemre wciąż mocno spał, więc wsunęła się pod narzutę, przytuliła do niego i próbowała zasnąć. Ale nie potrafiła. Zbyt wiele usłyszała. Dotąd nie zdawała sobie sprawy, jakie nieszczęście grozi jej, jeśli nic nie ulegnie zmianie w Kiriath-Sepher. Z drugiej strony nie była gotowa stąd uciekać, w ogóle nie przewidywała takiej możliwości.
Czekała na Głos; może znów podpowie jej, co ma czynić?... Ale wokół panowała cisza. W udręce przewracała się z boku na bok, aż w końcu, gdy za oknem zaczęło się robić szaro, usnęła.
Głos nie odezwał się już ani tej nocy, ani przez wiele następnych.
1 Państwo leżące między Eufratem i Tygrysem.
2 Mencheperure (Wieczność Jest Postacią Re) to tytuł Totmesa IV (panował w latach 1427-1417 p.n.e.), a Nebmaatre (oznaczający „Pan Prawdy Re”) należał do Amenhotepa III (panował w latach 1417-1380 p.n.e.).