- W empik go
Perska nienawiść - ebook
Perska nienawiść - ebook
Nowa książka autorki bestselleru "Byłam kochanką arabskich szejków".
Znana z kart "Perskiej miłości" Lidka po dramatycznej ucieczce z Kuwejtu wiedzie w Polsce ustabilizowane życie. Razem z dziećmi wyjeżdża na wakacje na Majorkę, gdzie poznani mężczyźni zabiegają o jej względy. Czy kolejny raz uwierzy w miłość?
Na prośbę przyjaciółki Lidka wyjeżdża na kilka dni z dziećmi do Kuwejtu, a tam demony przeszłości zakłócają spokój jej rodziny…
Czy podstępna nienawiść zniszczy wszystko, co budowane przez lata? Ile siły jest w samotności? Ile można poświęcić dla rodziny?
Laila Shukri – ukrywająca się pod pseudonimem pisarka jest znawczynią Bliskiego Wschodu, Polką mieszkającą w krajach arabskich i podróżującą po całym świecie. Obecnie przebywa w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, ale już planuje kolejną podróż. Niezależnie od tego, czy zatrzyma się na dłużej w pustynnej oazie czy w ociekającym luksusem hotelu, udaje jej się dotrzeć do najgłębszych sekretów świata arabskiego. Po całym dniu uwielbia zasiąść na tarasie i napić się campari. W 2014 roku ukazał się jej debiut powieściowy Perska miłość, który podbił serca polskich czytelniczek. Kolejne tytuły: "Byłam służącą w arabskich pałacach", "Perska zazdrość", "Jestem żoną szejka", "Perska namiętność" i "Byłam kochanką arabskich szejków", trafiły na listy bestsellerów.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8123-769-7 |
Rozmiar pliku: | 511 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rodzinny wyjazd
Lidka z entuzjazmem pakowała walizkę. Leciała z dziećmi na Majorkę! Nie mogła w to uwierzyć! Nareszcie po wielu latach ciężkiej pracy, wyrzeczeń i oszczędzania mogła sobie pozwolić na wymarzony rodzinny wyjazd. Bardzo się cieszyła, że odpocznie od codziennych obowiązków, a dzieci koniec wakacji spędzą na niezwykłej wyspie.
Omar i Lina… To dla nich zdołała przetrwać najgorsze chwile w Kuwejcie, dla nich zdobyła się na podstęp i desperacką ucieczkę z domu, gdzie panoszyły się poniżające ją teściowa i jej córka, dla nich przełykała gorzkie łzy poniżenia, kiedy się nagle pojawiła w swoim rodzinnym mieście. I to dla nich podjęła niezwykle trudną decyzję o tym, żeby spróbować swoich sił w stolicy, trudną tym bardziej, że wiązała się z czasowym z nimi rozstaniem. W najcięższych chwilach pomogła jej matka, która, widząc rozdzierające serce upokorzenia i szykany spadające na jej córkę sprzątającą u mieszkańców miasteczka, zobowiązała się zaopiekować wnukami aż do momentu, kiedy Lidka stanie na nogi w nowym mieście.
To było trudne… Bardzo trudne… Lidka, łkając, starała się oględnie wytłumaczyć matce, jak wiele przeszedł Omar pod opieką drugiej babci i ciotki, kiedy ona sama po dramatycznych przeżyciach walczyła w szpitalu o życie swoje i jeszcze nienarodzonej Liny. Smutna i szara, pokryta jakby popiołem twarzyczka skrajnie wycieńczonego Omara, którą ze ściśniętym sercem zobaczyła po powrocie z maleńką Liną na rękach do swojego kuwejckiego domu, do dziś straszyła ją w sennych zmorach.
– Mamo… – mówiła Lidka, ledwo opanowując drżenie głosu. – Musisz wiedzieć, że Omar jest bardzo wrażliwy… On… Tam… – przerwała, bo jak miała opowiedzieć o pozbawionym uczucia, surowym traktowaniu jej dziecka przez teściową i siostrę męża, Salmę.
– Wiem, córeczko, wiem, już nic nie mów. – Matka nie musiała słuchać szczegółowych wyjaśnień Lidki, żeby i tak wiedzieć, że jej córka i wnuki przeżyli gehennę. Zabiedzony wygląd całej trójki, która niespodziewanie zjawiła się na progu jej mieszkania, mówił sam za siebie. W pierwszym momencie matka myślała, że to żebraczka z dziećmi zapukała do jej drzwi, chodząc po prośbie. Nie poznała własnej córki!
– Mamo… Ja, gdy się tylko trochę tam urządzę, to wezmę dzieci do siebie… – ze ściśniętym gardłem zapewniała Lidka przed wyjazdem do stolicy.
– Wiem, córciu, wiem… – Matka z czułością pogładziła Lidkę po ramieniu. – Nie musisz się o nic martwić. Troje dzieci wychowałam, to z dwójką wnuków też sobie poradzę.
– Dziękuję, mamo. – Po policzkach Lidki spłynęły łzy wzruszenia. – Dziękuję…
– Nie ma za co córeczko, nie ma za co… – Matka uśmiechnęła się ciepło. – Od tego jest przecież rodzina, żeby wspierać się w ciężkich chwilach.
Lidka była niezwykle wdzięczna mamie za pomoc w tym niełatwym dla niej okresie. Ale jeszcze bardziej za to, że nigdy jej nie wypominała decyzji sprzed lat. Tego, że wbrew ostrzeżeniom, w imię miłości, porzuciła swoją ojczyznę i rodzinę, aby zostać w dalekim, obcym dla niej kulturowo kraju. Kiedy Lidka po studium turystycznym wyjeżdżała na roczny kurs języka arabskiego do Kuwejtu, nigdy nie przypuszczała, że za sprawą wielkiego porywu serca przeżyje tam następnych kilka lat. A później… A później, kiedy jej życie zostało zagrożone, musiała się ratować dramatyczną ucieczką…
Na szczęście to już była odległa przeszłość, tylko niekiedy pojawiająca się w snach Lidki i swym baśniowym przepychem lub barbarzyńskim złem przypominająca o sobie w pełnych emocji nocnych wizjach. Lidka czasami budziła się zlana zimnym potem przerażenia, bo koszmarna mara sugestywnie przywołała ból lecących na nią twardych i ostrych kamieni, kiedy banda islamskich ekstremistów z jej mężem Hassanem na czele wymierzała jej zasłużoną według nich karę. A innym razem otwierała w środku nocy oczy, z zaciśniętą na pościeli dłonią, bo widzenie senne zabierało ją do ekskluzywnego hotelu i ukazywało jako pannę młodą. Podziwiana przez licznie zgromadzonych gości schodziła po schodach, trzymając w palcach skrawek rozłożystej, królewskiej sukni ślubnej. Z położonej na szesnastym piętrze bogato przystrojonej sali ze lśniącą taflą lazurowej wody basenu na środku rozciągała się za szklanymi ścianami lśniąca panorama Kuwejtu. W tym widzeniu, tak jak przed kilkunastoma laty w rzeczywistości, piersi falowały jej w przyspieszonym oddechu. Nikt inny bowiem nie zdołał poruszyć serca Lidki do takiego stopnia, jak zrobił to Hassan.
– Jesteś tak piękna, że nie mogę uwierzyć… – szeptał jej Hassan przed ślubem. – Dla mnie życie bez ciebie jest jak dzień bez słońca, jak noc bez dnia… Światło moich oczu… – Przepełnione żarliwym uczuciem słowa rozbrzmiewały w sennych mirażach jak cicha romantyczna melodia. I obudzoną w środku nocy Lidkę przepełniała fala niespodziewanej tęsknoty za tym mężczyzną, który przed laty rozpalił w niej ogień nieposkromionej miłości i namiętności. W ciemnościach oplatały ją ulotne smugi wspomnień z szalonego sylwestra, na którym poznała Hassana, z niezapomnianej wyprawy do Damaszku oczarowującego magią Orientu i z pełnej wrażeń podróży poślubnej do Jordanii. Czasem sen był tak ekspresyjny, że wypowiadała półgłośno jakieś urywane zdania do Hassana, który w wyrazistych scenach obsypywał ją czułościami lub bawił się z ich piszczącym z radości synkiem.
Mimo ogromu cierpień, które stały się jej udziałem za sprawą tragicznie zmarłego męża i jego rodziny, Lidka zawsze pamiętała, jak wspaniałym ojcem był Hassan dla Omara. Potem, gdy borykała się z trudami samotnego wychowywania dzieci, niejednokrotnie nachodziła ją myśl, że gdyby Hassan żył, to może byłoby jej łatwiej radzić sobie z każdym kolejnym dniem. Ale zaraz potem ogarniały ją co do tego wątpliwości, bo przecież Lina… I teściowa z Salmą… I pojawiająca się jak zły duch kuzynka Hassana, piękna Lulu… Przeszłość, w przeciwieństwie do sennych majaków, była mocno skomplikowana i mrocznie niejednoznaczna, więc Lidka skupiała się głównie na teraźniejszości i cieszyła się, że mieszkające w Polsce dzieci nic o niej nie wiedzą.
* * *
– Mamusiu, ładnie wyglądam? – Do pokoju wbiegła Lina i zakręciła się wokół własnej osi, prezentując nową żółtą sukienkę w różnobarwne kwiaty.
– Ślicznie, córeczko! – Lidka z zadowoleniem patrzyła na radosną Linę, której rozkloszowana sukienka wirowała razem z jej długimi, lekko kręconymi, kasztanowymi włosami. – Przepięknie!
Lina chwyciła matkę za dłonie i pociągnęła ją za sobą, obracając się w kółko.
– Jedziemy na Majorkę! Jedziemy na Majorkę! – skandowała dziewczynka z błyszczącymi ze szczęścia oczami. Lidka wciągnęła się w zabawę córki i kręcąc się razem z nią, półgłosem powtarzała: Jedziemy na Majorkę, jedziemy na Majorkę…
Lidka cieszyła się, że mimo wielu trudności udało się jej stworzyć dla dzieci bezpieczny, ciepły dom. W stolicy jako absolwentka turystyki, z bardzo dobrą znajomością języka angielskiego i podstaw arabskiego, dość szybko znalazła zatrudnienie w jednym z dużych hoteli. Pracowała dużo i ciężko, co wraz z jej rozległą wiedzą na temat kultury i obyczajów arabskich, docenili przełożeni. Z wielkim zaangażowaniem pomagała przy organizacji okolicznościowych imprez i uroczystych kolacji organizowanych przez ambasady i firmy z Bliskiego Wschodu, dzięki czemu udało jej się wspinać po szczeblach zawodowej kariery. Kiedy Lina była na tyle duża, że mogła już iść do przedszkola, Lidka zabrała dzieci do siebie i od tego czasu cała trójka już zawsze była razem, przeżywając wspólnie lepsze i gorsze dni.
– A co wam tak wesoło? – W pokoju pojawił się Omar, który właśnie wrócił do domu.
– Jedziemy na Majorkę! Jedziemy na Majorkę! – rytmicznie powtarzała dziewczynka, nadal kręcąc się z mamą w kółko. Po chwili Lina złapała brata za rękę. – Jedziemy! Jedziemy! – wołała rozpromieniona.
Omar wyrozumiale pokręcił się kilka razy z mamą i siostrą, sprawiając im tym samym wyjątkową przyjemność.
– Jesteście już spakowane? – Chłopak się zatrzymał. Widać było, że on też jest bardzo zadowolony z rodzinnego wyjazdu, bo z jego oczu biła wielka radość.
– Nie, jeszcze nie. – Lidka wróciła do leżącej na łóżku otwartej walizki. – A tobie, synku, udało się kupić wszystko, co chciałeś na wyjazd? – Lidka dała Omarowi dość sporą gotówkę na zakupy. Przez ten krótki czas nie chciała oszczędzać i żałować na nic ani sobie, ani dzieciom.
– Tak, mamo, dziękuję. – Omar z wdzięcznością spojrzał na matkę.
– To idź się pakować. – Lidka złożyła starannie kolorową sukienkę i włożyła do swojej walizki. – Jutro rano wylot.
– A ja już jestem gotowa! – dumnie powiedziała Lina.
– To świetnie, córeczko. – Lidka się uśmiechnęła. – To będą cudowne wakacje!
Lidka wróciła do pakowania swoich rzeczy, a dzieci, przepychając się dla żartów, poszły do swoich pokojów.
* * *
Następnego dnia cała trójka w doskonałych humorach wylądowała na Majorce, największej w archipelagu Balearów hiszpańskiej wyspie na Morzu Śródziemnym.
– Jak tu pięknie! – zachwyciła się Lina, oglądając krajobrazy z okna autokaru, który krętymi wąskimi drogami wiózł wczasowiczów z lotniska do hotelu.
– Tak, rzeczywiście widoki są zachwycające – zgodziła się Lidka, patrząc na malownicze pejzaże.
Miliony turystów rocznie ulegało czarowi Majorki, zwanej perłą Balearów, nie tylko ze względu na lazurowe ciepłe morze i piaszczyste złote plaże, ale również z uwagi na urozmaiconą, zadziwiającą kształtami i barwami roślinność. Oczy przybyłych cieszyły występujące na poboczu dróg, w parkach i ogrodach długowieczne sosny pinii z charakterystycznymi rozłożystymi koronami, pomarańczowe gaje, których tradycja uprawy, podobnie jak i innych soczystych cytrusów, była mocno zakorzeniona w Hiszpanii od wieków, figowce i drzewa chlebowca świętojańskiego. Szczególnie urokliwe były drzewka oliwkowe, z których wiele miało kilkaset lat, oraz rozsiewające subtelną woń migdałowce, pokrywające się w coraz mocniej świecącym lutowym i marcowym słońcu tysiącami białych lub lekko różowych delikatnych kwiatów. Opadłe na ziemię białe płatki tworzyły dywan miękkiego puchu, który do złudzenia przypominał zalegający niekiedy w zimie w górzystych częściach Majorki śnieg. Piękna legenda głosiła, że migdałowce były prezentem miejscowego księcia dla jego żony pochodzącej ze Skandynawii, która tęskniła za widokiem białej śnieżnej szaty. Książę, aby złagodzić nostalgię swojej ukochanej, sprowadził na wyspę migdałowce, które co roku obsypywały ziemię migdałowym kwiatowym śniegiem, jak nazywano ten niepowtarzalny biały kobierzec.
Miłość może wszystko. Zakręcić meandry historii, przeobrazić całkowicie osobiste losy i zamienić płatki kwiatów w śnieg.
– Mamusiu, gdy tylko dojedziemy, to od razu pójdziemy na plażę, dobrze? – Lina, z nosem prawie przyklejonym do szyby, wypatrywała wyłaniającego się w oddali zza kolejnych pagórków morza, które iskrzyło się w słońcu, w zależności od kąta padania mocnych promieni, błękitem, szafirem lub turkusem.
– Dobrze, córeczko – zgodziła się Lidka. – Tylko wezmę prysznic, żeby odświeżyć się po podróży, rozpakuję się i możemy iść. – Ona też chciała jak najszybciej zaznać wypoczynku pod bezchmurnym niebem, wsłuchując się w uspokajający szum delikatnie uderzających o brzeg fal.
Kierowca autokaru z wielką wprawą pokonywał kolejne wzniesienia i obniżenia terenu oraz ostre zakręty, aby w końcu zatrzymać się na podjeździe przeszklonego budynku, w którym znajdowała się recepcja ekskluzywnego kompleksu hotelowego. Wczasowicze wysiedli, odebrali bagaże i weszli do środka, żeby dopełnić niezbędnych formalności meldunkowych. Po krótkim czasie Lidka z dziećmi również dostali pełniące funkcję kluczy karty magnetyczne i udali się do swoich pokojów. Lidka z córką zajęła jeden obszerny pokój z dużym balkonem, a Omar zamieszkał sam tuż obok.
Kiedy Lidka po długim prysznicu wyszła w szlafroku z łazienki, Lina już niecierpliwie na nią czekała ubrana w kostium kąpielowy.
– Idziemy na plażę, mamusiu! – oznajmiła rezolutnie.
– Daj mi kilka minut, córeczko… – Lidka ręcznikiem wycierała włosy. – Wysuszę włosy, ubiorę się i pójdziemy…
– Ale ja chcę teraz! – zaczęła marudzić Lina.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
– Proszę! – Lidka odłożyła ręcznik, sięgnęła po szczotkę i zaczęła rozczesywać włosy.
W drzwiach pojawił się Omar.
– Idziesz, siostra, na basen? – zapytał chłopak.
– I to jest bardzo dobry pomysł! – podchwyciła Lidka. – Idź teraz, córciu, z bratem na basen, a później ja do was dołączę.
– I pójdziemy na plażę? – Lina nie omieszkała się upewnić.
– Oczywiście! – potwierdziła Lidka.
– Dobrze, to mogę iść z Omarem na basen. – Lina skierowała się w stronę drzwi.
– Poczekajcie! – Lidka otworzyła kosmetyczkę i wyjęła z niej dużą tubkę. – Weźcie krem przeciwsłoneczny i dobrze się nim nasmarujcie. – Podała córce kosmetyk. – Ten ma wysoki filtr, więc powinien być skuteczny. Słońce na Majorce potrafi być bardzo zdradliwe.
– Dobrze, mamusiu. – Lina schowała krem do plażowej torby.
– Tylko nie zapomnijcie porządnie nasmarować plecy i ramiona! – rzuciła jeszcze Lidka, zanim dzieci zamknęły drzwi.
Lidka wróciła do układania włosów. Nie spieszyła się, bo wiedziała, że syn dobrze zaopiekuje się młodszą siostrą. Omar, mimo że miał dopiero niespełna piętnaście lat, był jak na swój wiek bardzo odpowiedzialny i dojrzały. Przypominał w tym jej młodszego brata, który w przeszłości, po nagłej śmierci ich ojca, jako zaledwie pięciolatek, potrafił trzymać się blisko mamy i dzielnie powtarzać: „Nie płacz, mamusiu, nie płacz, przecież masz mnie”. W ich domu rodzina zawsze była najcenniejszą wartością i Lidka niejednokrotnie przekonała się, że może liczyć na swoich bliskich w każdej sytuacji. Przed wyjazdem na kurs arabskiego do bogatego Kuwejtu okazało się, że zawartość jej walizki wygląda nadzwyczaj skromnie, wtedy jej siostra Gośka, nie bacząc na to, że samej jej się nie przelewa i ma małe dziecko, wydała wszystkie swoje odłożone pieniądze na jej nowe ciuchy. Omar, wychowywany przez jakiś czas przez babcię, i rozpieszczany przez ciocię i wujka, z pewnością przyjął najważniejsze wartości jej rodzinnego domu.
Raptem zabrzmiała głośna rytmiczna muzyka i Lidka wyjrzała przez okno. W położonym niedaleko basenie animatorzy zabawiali wczasowiczów, starając się gromkimi okrzykami i dynamicznymi ruchami zachęcić ich do wzięcia udziału w zajęciach aqua aerobiku. Wkrótce w basenie roześmiani goście hotelu ochoczo skakali i wymachiwali rękoma, naśladując energicznych prowadzących. Lina bawiła się beztrosko razem z innymi, rozpryskując wokół siebie fontanny wody. Jej mokre długie włosy kleiły się do twarzy i wchodziły do oczu. Po chwili siedzący na skraju basenu Omar zawołał Linę i coś jej powiedział, przekrzykując głośną muzykę. Dziewczynka wyszła z basenu, szybko pobiegła do swojego leżaka i wróciła do brata, wciskając mu coś do ręki. Omar zebrał i związał włosy siostry, która zaraz znowu wskoczyła do basenu, ochoczo przyłączając się do podskakujących wczasowiczów.
Wyjątkowy gest jak na nastolatka – pomyślała z tkliwością Lidka. – Lina po arabsku znaczy „delikatna”. Lineczka…
Córka nadal szalała w basenie, a Omar wygrzewał się w słońcu, więc Lidka stwierdziła, że ma jeszcze trochę czasu, zanim dołączy do dzieci. Odeszła od okna. Przez telefon zamówiła do pokoju campari z sokiem pomarańczowym, po czym włożyła kostium. Z przyniesionym niebawem przez obsługę drinkiem wyszła na balkon, usiadła na wygodnym fotelu i sącząc koktajl, z przyjemnością patrzyła na zadowolone dzieci i rozciągający się przed nią widok. Zbudowany na łagodnym wzniesieniu kompleks hotelowy składał się z kilku położonych na różnych poziomach budynków i rozległych tarasów, na których wśród palm, sosen pinii, ozdobnych krzewów, trawników i kwiatów rozlokowane były baseny, restauracje i bary. Na samym dole, nad wcinającą się głęboko w ląd zatoczką, rozciągała się kameralna plaża, na której rozstawione były białe leżaki i rozłożyste parasole. Turkusowe morze, falując prawie niewidocznie, zlewało się na horyzoncie z błękitnym bezchmurnym niebem. Lidka wystawiła twarz w stronę słońca, w pełni rozkoszując się tym błogim początkiem dawno wyczekiwanych wakacji.
Po kilku kwadransach zajęcia aqua aerobiku się skończyły i Lina, która już wcześniej zauważyła mamę na balkonie, zaczęła machać do niej ręką, dając do zrozumienia, że najwyższy czas pójść na plażę. Lidka pokiwała potakująco głową, weszła do pokoju, wzięła swoją plażową torbę i udała się nad basen.
– I jak wam się tu podoba? – zapytała, kiedy znalazła się obok dzieci.
– Super jest! – krzyknęła entuzjastycznie Lina.
– Fajne miejsce – potwierdził Omar.
– To bardzo się cieszę. – Lidka mimowolnie się uśmiechnęła. – A teraz plaża?
– Tak, plaża! – Lina tryskała niespożytą energią.
Zeszli szerokimi schodami na niewielką urokliwą plażę.
– Gdzie usiądziemy? – Lidka powiodła wzrokiem po nielicznych wolnych leżakach z parasolami.
– Ja chcę jak najbliżej morza. – Lina podbiegła do dwóch niezajętych jeszcze leżaków.
– Ale tu są tylko dwa miejsca. – Lidka nadal rozglądała się wkoło.
– Mamo, nie znajdziemy trzech wolnych leżaków blisko siebie – zauważył Omar.
– Chyba masz rację, synku – musiała przyznać Lidka, bo na atrakcyjnej plaży roiło się od opalających się wczasowiczów.
– Ja chcę się już kąpać! – Lina rzuciła na piasek swoją plażową torbę i pobiegła w stronę morza.
– Lino! Poczekaj! – Lidka próbowała zatrzymać córkę, ale nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu.
Omar od razu ruszył za siostrą i po chwili rodzeństwo pluskało się w ciepłych wodach Morza Śródziemnego. Lidka, mając pewność, że Lina jest bezpieczna pod opieką starszego brata, posmarowała się olejkiem do opalania, po czym z lubością wyciągnęła na leżaku, pogrążając się w błogim odpoczynku.
– Mamo! Mamo! – Po dwóch kwadransach zdyszana Lina potrząsała łokciem matki, zmuszając ją do otwarcia oczu. – Chodź do nas! Woda jest fantastyczna! – Mokra twarz dziewczynki jaśniała szczęściem.
– Synku, zerkniesz na rzeczy? – zwróciła się Lidka do Omara, który pojawił się tuż za siostrą.
– Oczywiście, mamo. – Omar usiadł na sąsiednim leżaku.
– To kto pierwszy do wody?! – Lidka ruszyła w stronę falującego lazuru.
– Ja! Ja! – Lina puściła się pędem przed siebie, wyprzedziła matkę i piszcząc wpadła do morza. – Ja pierwsza! Ja pierwsza! – wołała uradowana.
– Następnym razem ja wygram! – Lidka zanurzyła się po szyję w kojącej wodzie.
– A właśnie, że ja! – Lina, opierając się na ramieniu matki, podskakiwała wysoko.
– Nie, na pewno ja! – przekomarzała się Lidka z córką.
– A właśnie, że ja! – powtarzała Lina, nadal podskakując.
Lidka z dziećmi, na zmianę opalając się i kąpiąc, zostali na plaży aż do wieczora. Po obfitej kolacji Omar poszedł do swojego pokoju, a Lina, zmęczona niezwykle intensywnym dniem, zapadła w kamienny sen, kiedy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Lidka zamówiła kolejne campari z sokiem pomarańczowym, wyszła na balkon i tam zanurzyła się w ciekawej lekturze na temat bogatej historii i kultury Majorki.
Otoczona turkusowymi wodami zachwycająca wyspa, z urodzajnymi nizinami, gdzie uprawiano oliwki, winorośla, cytrusy, figi i warzywa, z plastycznie ukształtowanymi pasmami górskimi, z efektownymi widokami stromych klifów podmywanych przez pieniste fale z długimi piaszczystymi plażami oraz pyszniącą się egzotycznymi formami roślinnością, od wieków była łakomym kąskiem dla wielu ludów. Już tysiąc lat przed naszą erą zajęli ją Fenicjanie, później panowali na niej Kartagińczycy i Rzymianie, a następnie podbili Wandalowie i Wizygoci. Majorka wielokrotnie stawała się też obiektem ataków piratów, a u jej zachodniego brzegu na małej wysepce Sa Dragonera miał swoją bazę najsłynniejszy grasujący na wodach Morza Śródziemnego pirat, despotyczny i groźny Barbarossa. W dziewięćset drugim roku Majorkę zdobyli Arabowie, którzy sprawowali władzę nad wyspą aż do momentu, kiedy to król Aragonii Jakub I Zdobywca w roku tysiąc dwieście dwudziestym dziewiątym odbił ją z rąk najeźdźców. Spektakularnym symbolem tego zwycięstwa jest katedra La Seu w stolicy Majorki, Palma de Mallorca. Zbudowana na miejscu dawnego meczetu imponuje kolosalnymi rozmiarami i unikatową architekturą. Kiedy król Jakub I ze swoją flotą zbliżał się do brzegów Majorki, na morzu rozpętał się potężny sztorm. Jak podaje przekaz, władca poprzysiągł wtedy Matce Boskiej, że jeżeli ocaleje i zwycięży, to zbuduje na jej cześć okazałą świątynię. Modlitwy króla Aragonii zostały wysłuchane i współcześnie rzesze turystów mogą podziwiać na przyportowym wzgórzu wspaniałą katedrę ze złocistego piaskowca w stylu gotyckim, którą rozbudowywano i upiększano przez stulecia. Aktualnie może się ona poszczycić ponadczterdziestometrową nawą główną, czternastoma ośmiobocznymi kolumnami wspierającymi sklepienie, wielkimi kolorowymi rozetami witrażowymi oraz ogromnym żelaznym baldachimem z podwieszonymi latarenkami mającymi symbolizować koronę cierniową, zaprojektowanym przez samego genialnego Antonio Gaudiego.
Lidce zaczęły się kleić oczy. Odłożyła książkę i jeszcze chwilę posiedziała na balkonie, upajając się ciepłą majorkańską nocą. Później wróciła do pokoju, a przed zaśnięciem myślała o tym, jak wiele na tej wyspie jest ciekawego do zobaczenia.
Następny dzień spędziła z dziećmi głównie na basenie i plaży, gdzie wraz z gośćmi z różnych krajów, w tym z Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Rosji i Japonii, cieszyła się beztroską wakacyjną atmosferą. Późnym popołudniem poszła do hotelowej recepcji, aby zapytać o wycieczki objazdowe po wyspie. Najbardziej zainteresowała ją wyprawa do przepięknie położonej górskiej miejscowości Valldemossa, w której Fryderyk Chopin i jego miłość życia, francuska pisarka epoki romantyzmu George Sand, spędzili prawie dwa wyjątkowe zimowe miesiące.
– Słuchajcie, mam dla was świetną wiadomość – podekscytowana Lidka zwróciła się przy kolacji do dzieci.
– Jaką wiadomość? – spytał z zaciekawieniem Omar.
– Jutro pojedziemy na wycieczkę!
– A gdzie pojedziemy? – chciała wiedzieć Lina.
– Do przeuroczej wioski Valldemossa, gdzie znajduje się klasztor kartuzów, w którym…
– Nie chcę do klasztoru! – sprzeciwiła się Lina. – Ja chcę na plażę i na basen!
– Ale Lineczko, skoro już tu jesteśmy, to warto…
– Nie! – wykrzyknęła Lina tak głośno, że goście siedzący przy sąsiednich stolikach odwrócili głowy w jej stronę.
– Lino, uspokój się! – skarciła Lidka córkę, która od razu przybrała naburmuszoną minę.
– To dlaczego mamy jechać do tej wioski? – włączył się do rozmowy Omar.
– Tam mieszkał Chopin z George Sand, a ponieważ był to jeden z najsłynniejszych związków dziewiętnastego wieku, to… – Lidka przerwała, nie widząc entuzjazmu na twarzy Omara. – Czyli nie chcecie tam jechać? – zapytała wprost po chwili milczenia.
Rodzeństwo wymieniło porozumiewawcze spojrzenia.
– No wiesz, mamo, klasztor… – Omar wykrzywił się w wymownym grymasie.
– Ja wolę basen i morze! – powtarzała z uporem Lina. – Myślałam, że pojedziemy na jakąś inną plażę.
Zapadła długa cisza. Lidka zastanawiała się, czy namawiać dzieci na wycieczkę, na którą wyraźnie nie miały ochoty. W końcu Omar zaproponował:
– Mamo, jeśli chcesz, to jedź sama.
– Tak, mamo, jedź sama. – Lina ochoczo poparła brata.
– A wy? – W głosie Lidki zabrzmiało niezdecydowanie.
– Co my? – Omar pytająco spojrzał na matkę.
– Sami tu zostaniecie? To miały być przecież nasze wspólne wakacje…
– Oj, mamo, wyluzuj! – Omar nie widział w całej sytuacji dużego problemu. – Chcesz zwiedzić klasztor, to jedź i zwiedzaj! A my tu sobie na pewno poradzimy, prawda, siostra? – zwrócił się Omar do Liny.
– Jasne, braciszku! – Lina odpowiedziała szerokim uśmiechem.
– Widzisz, mamo? Damy radę! – zadeklarował Omar. – A jedzenie mają tu naprawdę pyszne! – dodał, zmieniając temat i sięgając po następną ensaimadę, słynną pulchną majorkańską drożdżówkę, poskręcaną niczym muszla ślimaka i posypaną cukrem pudrem.
Lidka nadal nie była pewna, czy powinna jechać sama na wycieczkę.
– Mamo, nie zastanawiaj się, tylko po kolacji idź i zarezerwuj sobie miejsce na jutro – stwierdził stanowczo Omar, widząc wahanie matki. – A o nas się nie martw! – Puścił oko do siostry.
– Tak, mamusiu, nie martw się o nas – powtórzyła za bratem Lina.
Lidce nie pozostało nic innego, jak tylko zrobić tak, jak radził Omar, bo szkoda jej było rezygnować z atrakcyjnej dla niej wyprawy, a widać było, że nie zdoła do niej przekonać dzieci.
– Skoro tak mówicie…
– Tak mówimy. – Syn kończył ze smakiem słodką bułeczkę. – A po powrocie opowiesz nam, jak było.
– A my opowiemy ci, mamusiu, co tu robiliśmy – dorzuciła Lina, już rozchmurzona.
* * *
Nazajutrz Lidka sama zjadła śniadanie i udała się do recepcji, gdzie gromadzili się zainteresowani zwiedzaniem wyspy wczasowicze. Po kwadransie pod hotel podjechał autokar, którym ruszyli w drogę do Valldemossy. Lidka oglądała przez okno zmieniające się pagórkowate krajobrazy, a przewodniczka przypominała burzliwą historię miłości znakomitego kompozytora i wybitnej pisarki.
– To był związek dwóch silnych osobowości i jednocześnie, jak często się podkreśla, kompletnie różnych ludzi, których cechowały skrajne charaktery. Ekscentryczna powieściopisarka, George Sand, która w rzeczywistości nazywała się Amantine Aurore Lucile Dupin, a po mężu baronowa Dudevant, nie tylko przyjęła męski pseudonim, ale również ubierała się w męskie, najczęściej czarne stroje, paliła cygara i fajkę, przeklinała oraz nie bała się publicznie wyrażać odbiegających od ówczesnych norm poglądów. Kiedy George Sand, mając już dwoje dzieci i będąc rozwódką, poznała w jednym z paryskich salonów Fryderyka Chopina, od razu zafascynowała się nie tylko tworzoną przez niego muzyką, ale również nim samym. Dała temu wyraz w niezwykle emocjonalnych listach do swojej przyjaciółki, w których pisała: „otaczam go czcią bałwochwalczą…”1 i „Powiedz (…) Chopinowi, że go ubóstwiam”2. To znana pisarka zabiegała o względy inteligentnego i niezwykle wrażliwego kompozytora, a przekazany mu przez nią liścik, w którym napisała tylko trzy słowa: „On vous adore…”, „Ktoś pana uwielbia…”, uznano za najbardziej lakoniczny list miłosny świata. Kiedy już zostali kochankami, Chopin obdarzył George Sand namiętnym i żarliwym uczuciem, które pozwoliło im przez prawie dziesięć lat pozostawać w burzliwym związku…
Przewodniczka przerwała na chwilę, a w autokarze rozległy się przyciszone rozmowy. Wąskie serpentyny stawały się coraz bardziej kręte i góry Sierra de Tramuntana ukazywały się w coraz to nowych odsłonach. Dech w piersiach zapierały pejzaże odcinających się na tle nieba skalistych grzbietów górskich, ostrych, niekiedy poszarpanych krawędzi, niebezpiecznych przepaści, nagich szczytów, stromych i dzikich skalistych pasm, głębokich przełęczy, porośniętych zieloną roślinnością zboczy oraz malowniczych dolin.
– Króciutki liścik od George Sand, po latach zżółkły i pomięty, Chopin zachował do końca życia, co najlepiej świadczy o tym, jak dużą rolę odegrała pisarka w jego życiu – podjęła opowieść przewodniczka. – W tysiąc osiemset trzydziestym ósmym roku słynni kochankowie opuścili Paryż i udali się do Hiszpanii, gdzie po kilkudniowym pobycie w Barcelonie przypłynęli na Majorkę. Początkowo Chopin był zauroczony wyspą i do tej pory często cytowane są słowa z jego listu, które doskonale opisują, jak państwo sami się przekonają, niespotykane piękno wyspy „Jestem w Palmie, między palmami, cedrami, kaktusami, oliwkami, pomarańczami, cytrynami, aloesami, figami, granatami itd. Co tylko Jardin des Plantes ma w swoich piecach. Niebo jak turkus, morze jak lazur, góry jak szmaragd, powietrze jak w niebie. W dzień słońce, wszyscy letnio chodzą, i gorąco; w nocy gitary i śpiewy po całych godzinach. Balkony ogromne z winogronami nad głową; mauretańskie mury. Wszystko ku Afryce, tak jak i miasto, patrzy. Słowem, przecudne życie”3.
Lidka musiała przyznać, że zdania z listu doskonale oddawały niepowtarzalny urok Majorki i panującą na niej atmosferę.
– Początkowo Chopin i George Sand razem z towarzyszącymi im dziećmi pisarki oraz pokojówką wynajmowali umeblowaną i pięknie położoną willę z ogrodem niedaleko Palma de Mallorca – ciągnęła przewodniczka z zaangażowaniem. – Niestety, zaledwie po trzech tygodniach para zmuszona była opuścić wygodny dom i szukać nowego lokum. Pogoda się bowiem popsuła, zapanowało dojmujące zimno i rozpadały się ulewne deszcze, powodując wyraźne pogorszenie stanu zdrowia chorującego na gruźlicę Chopina. Bladość kompozytora, chroniczny kaszel oraz powtarzające się wizyty lekarzy nie uszły uwadze właściciela willi, który raptem, obawiając się zaraźliwej choroby i pod wpływem nacisków okolicznych mieszkańców, wyrzucił lokatorów dosłownie na ulicę. Należało się rozejrzeć za nową przystanią…
Zza kolejnego zakrętu wyłoniło się tonące w zieleni urocze miasteczko z ciasną zabudową. Tradycyjne kamienne domy o bursztynowej barwie ozdobione drewnianymi zielonymi okiennicami zajmowały dno wąskiej doliny i wspinały się na dolne partie jej zboczy.
– Kochankowie znaleźli schronienie w celach opuszczonego klasztoru kartuzów w Valldemossie – kontynuowała przewodniczka. – Klasztor mieścił się w kompleksie budynków pałacowych z czternastego wieku, które wzniesiono dla cierpiącego na astmę króla Majorki, aby w rześkim górskim powietrzu mógł odczuć ulgę w męczących go napadach duszności. Po śmierci króla budowla została przekazana kartuzjańskim mnichom, którzy przekształcili pałac na klasztor. Zakon obowiązywała bardzo surowa reguła, której podstawowymi nakazami były modlitwa, post, samotność, milczenie i kontemplacja. Kartuzi rozbudowywali kompleks na swoje potrzeby przez wiele stuleci, jednak kilka lat przed przybyciem pisarki i kompozytora do Valldemossy klasztor, na skutek trwającego w Hiszpanii procesu sekularyzacji należących do zakonów dóbr, musiał zakończyć swoją działalność. Mnisi odeszli, a ich dawne cele zaczęto wynajmować przebywającym w miejscowości gościom.
Autokar wjechał na wąskie uliczki wiekowego miasteczka. Zbudowanym z kamienia domom czaru dodawały wiszące na zewnętrznych murach, na różnych wysokościach, duże donice z różnokolorowymi kwiatami. Autobus zatrzymał się i Lidka, razem z pozostałymi uczestnikami wycieczki, podążyła w stronę klasztoru kartuzów. Mimo dużej liczby turystów Valldemossa emanowała spokojem i atmosferą minionych epok. Przypominały o nich wyłożone kamieniem kręte uliczki, tajemnicze zaułki i architektura, w którą od wieków nikt na szczęście nie ingerował. Zwiedzający zbliżyli się do klasztoru i po przejściu przez obszerny dziedziniec znaleźli się w jego surowych murach. Na początku długiego korytarza o bielonych ścianach znajdowały się ubrane w stroje z epoki figury wysokości blisko trzech metrów przedstawiające Fryderyka Chopina i George Sand.
– Słynna para zatrzymała się w jednej z cel, którą państwo zaraz zobaczą… – Przewodniczka poprowadziła grupę w głąb klasztoru, a kiedy dotarła na miejsce, zatrzymała się i otworzyła trzymaną w ręku książkę – … a którą sama George Sand tak opisywała: „Trzy izby, które się na nią składały, były przestronne, elegancko sklepione i dobrze wywietrzone dzięki rozetom o różnorodnych, bardzo ładnych wzorach. Oddzielone były od klasztoru mrocznym korytarzem, zamykanym potężnymi dębowymi drzwiami. Mur miał trzy stopy grubości. Środkowa izba była przeznaczona do lektury, modlitwy i medytacji, jej jedyne umeblowanie stanowiła szeroka ława z klęcznikiem i oparciem, wysoka na sześć lub osiem stóp i przymocowana do ściany. Izba znajdująca się na prawo od niej była sypialnią kartuza; w głębi znajdowała się alkowa, bardzo niska i wyłożona płytami, jak grobowiec. Izba po lewej stronie była warsztatem pracy, refektarzem, pustelniczym magazynem. Znajdująca się w głębi szafa miała drewnianą przegrodę, której okienko otwierało się na klasztor i tamtędy podawano mnichowi jedzenie”4.
Zwiedzający wolno chodzili po zajmowanych kiedyś przez kochanków pomieszczeniach, zatrzymując się od czasu do czasu przy rozwieszonych na ścianach i wystawionych w gablotach pamiątkach i eksponatach: obrazach, portretach, szkicach, listach, notatkach, rękopisach muzycznych oraz masce pośmiertnej i odlewie dłoni Chopina. Zachowała się również elegancka kamizelka kompozytora i jego grzebień z kości słoniowej. Wzruszenie wzbudzały romantyczny szal George Sand i kilka jej ozdób. Zbiór ponad stu akwareli autorstwa syna pisarki uwidaczniał jego talent plastyczny. Lidkę zaintrygował pukiel włosów Chopina, który znaleziono w książce należącej do George Sand.
Potęga miłości… Jakaś dawno zapomniana struna drgnęła w duszy Lidki.
Spora grupka osób zatrzymała się przy wielkim krześle kunsztownie wyrzeźbionym w dębie.
– To pochodzące z piętnastego wieku gotyckie krzesło przyniósł parze zakrystianin i dopełniło ono, obok łóżek na pasach, niezbyt miękkich materacy, stołów i kilku krzeseł z wikliny, skromnego umeblowania celi – wyjaśniała przewodniczka. – Jak przyznawała George Sand, krzesło to, którego siedzisko jak państwo widzą, ma formę skrzyni, służyło parze za bibliotekę. I nawet nie przeszkadzało im, że było nieco nadgryzione przez robaki i szczury w dawnej klasztornej kaplicy…
Przewodniczka zrobiła kilka kroków i przez duże drzwi wyszła na przylegający do celi zewnętrzny ogród. Lidka podążyła za nią i jej oczom ukazał się baśniowy widok zielonej doliny z wyłaniającymi się dachami zabudowań i zarysowującymi się w oddali pasmami gór. Cudnie tu… – pomyślała, głęboko wdychając orzeźwiające górskie powietrze.
– Taras ten szczegółowo opisała George Sand. – Przewodniczka chciała jak najlepiej przybliżyć zwiedzającym klimat epoki, w której żyli słynni kochankowie. – „Od południa wszystkie trzy izby wychodziły na ogródek, którego powierzchnia odpowiadała całej celi, oddzielony od sąsiednich działek murem na dziesięć stóp i wsparty na solidnie zbudowanym tarasie nad małym gajem pomarańczy położonym na występie wzniesienia. Niższy taras porastała winorośl, kolejny migdałowiec i palmy, i tak dalej aż do dna doliny, która była, jak już wspomniałam, jednym wielkim ogrodem. (…) Wracając do tego ogródka porośniętego granatowcami, drzewkami cytryn i pomarańczy, okolonego alejkami wyłożonymi cegłami i zacienionymi, tak samo jak zbiornik, wonnymi pergolami, to wyglądał niczym piękny salon kwiatów i warzyw, po którym zakonnik mógł spacerować suchą stopą w wilgotne dni, a w czasie upałów zraszać swe trawniki strumieniem bieżącej wody, wdychać na pięknym tarasie woń pomarańczy, których bujne wierzchołki przedstawiały jego oczom kopułę promieniującą kwieciem i owocami, kontemplować w absolutnym spokoju krajobraz, jednocześnie surowy i uroczy, melancholijny i imponujący…”5. I tu właśnie… – rozlegał się głos przewodniczki – wśród tej niesamowitej scenerii, Chopin żył, komponował i kochał…
– Pani wierzy w miłość? – Niespodziewane pytanie spłynęło w dół zielonej majorkańskiej doliny jak marzycielski nokturn Chopina.
Lidka odwróciła głowę i zobaczyła wysokiego przystojnego mężczyznę, którego ciemne oczy zdradzały głęboką zadumę.
Miłość…
– A pan? – odpowiedziała Lidka pytaniem.
– Ich miłość… – kontynuowała przewodniczka – nie była łatwa…
Czy prawdziwa miłość, w której całkowicie się zatracamy, zapominając o sobie, może być łatwa? – zadała sobie pytanie Lidka.
– A mimo to George Sand uważała, że „Jedno jest w życiu szczęście – kochać i być kochanym” – podkreśliła przewodniczka.
Lidka z nostalgią patrzyła na rozciągający się przed nią przepiękny pejzaż. A ja? Kiedy ja kochałam? – Myśli, niczym niespokojne ptaki, krążyły w głowie Lidki. – Kochałam i byłam kochana? I czy naprawdę byłam kochana? – Wspomnienie zjawiskowej Lulu spowodowało nagły bolesny ścisk w sercu Lidki.
– I prawdopodobnie dlatego… – ciągnęła przewodniczka – …znana pisarka, nie zważając na pojawiające się coraz to nowe trudności, z miłością i oddaniem starała się zapewnić Chopinowi jak najlepsze warunki życia i pracy twórczej… – Przewodniczka, a za nią zwiedzający wrócili do klasztornej celi i stanęli przed starym fortepianem, na którego klawiaturze położono białe i czerwone kwiaty. – Wyglądało na to, że wszystko sprzysięgło się przeciwko słynnym kochankom… Ten zamówiony w Paryżu fortepian, wyprodukowany przez firmę Pleyel, na której instrumentach zazwyczaj grywał i komponował Chopin, dotarł tu dopiero trzy tygodnie przed jego wyjazdem. Przedtem kompozytor pracował na złej jakości pianinie majorkańskim… Pogoda akurat tego roku była wyjątkowo koszmarna i sroga, jak na tutejsze warunki, zima mocno dawała się kochankom we znaki. Burze, silne wiatry, mgły, sztormowe wichry, intensywne deszcze i przeraźliwe zimno ponownie doprowadziły do tego, że kompozytor bardzo podupadł na zdrowiu. Miejscowa ludność, kiedy tylko dowiedziała się o śmiertelnej chorobie Chopina, starała się jak najszybciej pozbyć niechcianych gości. Nie kryła jawnej niechęci do ekstrawaganckiej pary, która w dodatku nie chodziła do kościoła i mieszkała razem, mimo iż nie była małżeństwem. Niesprzyjające otoczenie i zaostrzające się objawy choroby kompozytora oraz brak odpowiedniej pomocy medycznej doprowadziły do tego, że w lutym tysiąc osiemset trzydziestego dziewiątego roku kochankowie opuścili wyspę, aby wrócić do życzliwej im Francji. Należy pamiętać o tym, że George Sand była najsłynniejszą, obok Honoriusza Balzaca i Aleksandra Dumasa ojca, pisarką swoich czasów. A Chopin… – Przewodniczka przeniosła wzrok na fortepian. – A Chopin, pomimo nasilającej się choroby i ogarniających go stanów depresyjnych, skomponował na Majorce swoje najwybitniejsze dzieła, a wśród nich przepiękne, pełne ekspresji, chociaż czasem ogarnięte smutkiem wspaniałe preludia… A teraz mam dla państwa świetną wiadomość. – Podniosła nieco głos. – Wysłuchamy koncertu utworów Chopina, który w tym magicznym miejscu, gdzie przebywał sam nasz wielki wirtuoz, na pewno będzie niezapomnianym przeżyciem. Zapraszam państwa do sali koncertowej. – Skierowała się w stronę korytarza.
Lidka poszła za nią, ale po drodze zatrzymała się w bibliotece, dawnej celi przeora klasztoru, w której uwagę przykuwały grzbiety nadszarpniętych zębem czasu ksiąg i woluminów. Na środku sali stał duży stół, na którym wyłożone były różnego rodzaju pamiątki dla turystów oraz książki George Sand wydane w różnych językach. Lidkę zainteresowała Zima na Majorce po polsku, więc sięgnęła po nią i otworzyła na przypadkowej stronie. „Byliśmy więc zupełnie sami na Majorce, sami niczym na pustyni…”6 – zaczynał się jeden z rozdziałów.
– Ile kosztuje ta książka? – zwróciła się Lidka do stojącej przy stole kobiety.
– Osiemnaście euro.
– To ja ją poproszę. – Lidka podała kobiecie pięćdziesiąt euro.
– A nie ma pani drobniejszych pieniędzy? – zapytała Majorkanka.
– Nie, nie mam – odpowiedziała Lidka.
– Obawiam się, że nie będę miała wydać… – Kobieta szperała w stojącej na stole kasetce. – Przed chwilą wydałam ze stu euro. Ale jeszcze sprawdzę… Niestety, tak jak myślałam, nie mam wydać. Przykro mi.
– Trudno, w takim razie dziękuję. – Lidka z żalem odłożyła książkę. – Nie kupię jej.
– Kupi pani.
Lidka usłyszała głos nieznajomego z tarasu.
– Proszę. – Mężczyzna podał sprzedającej dokładnie odliczoną kwotę. – A to dla pani, miłej lektury. – Nieznajomy wziął w rękę Zimę na Majorce i wyciągnął ją w stronę Lidki.
– Ale ja nie mogę… – zaoponowała Lidka. – Przecież się nie znamy.
– Marek – przedstawił się mężczyzna z rozbrajającym uśmiechem. – Już się znamy.
– Proszę państwa, proszę szybko na salę, zaraz zaczyna się koncert. – Przewodniczka, która pojawiła się w bibliotece, szukała rozproszonych wycieczkowiczów.
– Proszę to przyjąć. – Mężczyzna włożył książkę w dłoń Lidki. – Nalegam.
Przewodniczka chwyciła Lidkę za łokieć i delikatnie pociągnęła w stronę wyjścia z biblioteki.
– Musimy się spieszyć, szkoda stracić chociaż jedną nutkę z tego wyjątkowego koncertu… – Przyspieszyła kroku i Lidka nawet nie zdążyła podziękować interesującemu mężczyźnie za niespodziewany prezent. – Na początku grają Balladę F-dur, zwaną często Balladą Majorkańską, bo ostateczna wersja tego utworu powstała właśnie tutaj. Absolutnie fenomenalna! – zachwycała się przewodniczka. – Cicha, śpiewna, idylliczna, a fragmentami gwałtowna, wybuchowa, wręcz demoniczna…
Lidkę dobiegły spokojne dźwięki odbijające się w wyniosłych murach dawnego klasztoru.
– Zaczęło się – szepnęła przewodniczka, cicho otwierając drzwi do sali koncertowej. – Mówiłam już grupie, że po koncercie mają państwo godzinę wolnego czasu. Później spotykamy się przy autokarze.
W sali prawie wszystkie miejsca były zajęte i Lidka dopiero po chwili dostrzegła jedno wolne krzesło w ostatnim rzędzie. Usiadła, położyła książkę na kolanach, przymknęła oczy i zasłuchała się w przejmujące nuty ballady genialnego kompozytora. Ulotne, delikatne i nieuchwytne tony przywodziły Lidce na myśl początkową fascynację, subtelną nić srebrzystego zauroczenia, która łączy kobietę i mężczyznę drgającą tęsknotą, pragnieniem niewypowiedzianym, niedopowiedzianym, jeszcze nieśmiałym, a już przepełnionym rozkoszną nadzieją… Po ledwie uchwytnym momencie ciszy ballada wybuchła żywiołowymi dźwiękami burzliwych emocji, rozszalałymi w sercach i duszach falami nieposkromionych uczuć, pragnień i nieokiełznanych zmysłów… Lidka całkowicie poddała się nastrojowi wirtuozerskiego dzieła, porywających namiętnych uniesień, aby na koniec znaleźć ukojenie w mocnych dźwiękach słodkiego zapomnienia, upojenia, spełnienia…
Utwór się skończył i publiczność nagrodziła pianistę rzęsistymi brawami. Wykonawca wstał, złożył głęboki ukłon w stronę widowni i zapowiedział następny utwór.
– Nokturn g-moll opus trzydziesty siódmy numer jeden, rozpoczęty w Paryżu i dokończony na Majorce.
Romantyczne brzmienia wypełniły salę klasztoru, wprawiając w niekłamany podziw zasłuchaną publiczność. Później popłynęły, zabarwione nostalgią i równie mocno chwytające za serce, preludia, mazurki i polonezy. Lidka musiała w duchu przyznać rację przewodniczce, że koncert w tym niezwykłym miejscu na zawsze zostanie w pamięci jako nadzwyczajne przeżycie.
Po koncercie Lidka opuściła klasztor i, omijając pełną turystów główną ulicę, przy której mieściły się restauracyjki i kawiarenki z wystawionymi na zewnątrz stolikami oraz sklepy z pamiątkami, zapuściła się w boczne wąziutkie uliczki klimatycznej Valldemossy. Po godzinie melancholijnego spaceru udała się na parking, gdzie już większość wycieczkowiczów zajęła swoje miejsca w autokarze, aby wrócić nim do kompleksu hotelowego.
Kiedy Lidka znalazła się w swoim pokoju, Liny w nim nie było, jednak już po kwadransie pojawiła się pełna energii razem z Omarem.
– O, mama, jesteś już! – zawołała radośnie dziewczynka.
– I jak wam minął dzień? – zapytała Lidka, chociaż opalone, tryskające szczęściem buzie dzieci mówiły same za siebie.
– Świetnie, mamo, naprawdę świetnie – odpowiedział Omar. – A twoja wycieczka? Opowiedz nam, jak było.
– Tak, mamusiu, opowiedz nam o wycieczce – dołączyła Lina do brata.
– Zmęczona jestem, jutro wam opowiem – zbyła dzieci Lidka, bo pierwszym obrazem, który jej się nasunął, były wpatrzone w nią intrygujące ciemne oczy Marka.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Rozdział I. Rodzinny wyjazd
Rozdział II. Majorkańska noc
Rozdział III. Tajemnicze jaskinie
Rozdział IV. Gwałtowny szamal
Rozdział V. Demony przeszłości
Rozdział VI. Jad nienawiści
Rozdział VII. Ptaki wolności
Rozdział VIII. Dom upiorów
Rozdział IX. Płomień serca
Rozdział X. Rozbita dusza
Rozdział XI. Stracone złudzenia
Rozdział XII. Żar tęsknoty
Rozdział XIII. Bajkowy jarmark
Rozdział XIV. Czas istnienia
1 List George Sand do Marii d’Agoult, 3 kwietnia 1837 roku.
2 List George Sand do Marii d’Agoult, 26 kwietnia 1837 roku.
3 List Fryderyka Chopina do Juliana Fontany, 15 listopada 1838 roku.
4 George Sand Zima na Majorce, Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2006, str. 136–137.
5 George Sand, op. cit., str. 137–138.
6 George Sand , op.cit., str. 170.