Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Perturbacje. Ballada barbarzyńcy - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 czerwca 2025
11,00
1100 pkt
punktów Virtualo

Perturbacje. Ballada barbarzyńcy - ebook

„Perturbacje. Ballada barbarzyńcy” to groteskowa fantasy z ironicznym bohaterem, łącząca absurdalny humor, pastisz konwencji oraz refleksję nad współczesnością. Oonan, legendarny barbarzyńca znany z bitew i brutalnych zwycięstw, po kolejnym krwawym starciu, w którym ścina głowy przeciwników, postanawia porzucić wojaczkę i zostać bardem. Uzbrojony w wielki miecz i jeszcze większe marzenia o karierze artystycznej, wyrusza w pełną dziwacznych przygód podróż przez groteskowy świat fantasy.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1: KOLEJNY REKORD Z GŁOWY!

W powietrzu wciąż jeszcze unosiła się, wirowała, po prostu leciała przed siebie odcięta ludzka głowa.

Oonan, który wprawił ją w ten wznosząco–wirujący ruch przez chwilę obserwował ją bez większych emocji, raczej z naukową ciekawością.

Głowy, nawet głupich ludzi, wbrew obiegowym opiniom nie bywają puste i swoje ważą. Przeważnie trzeba dużej siły, aby obcinając ją wyprawić głowę w dłuższą podróż na przekór prawom grawitacji. W innym przypadku od razu głucho uderzają w ziemię i zawadzają pod nogami. Oonan był doświadczonym wojownikiem i wiedział, co znaczy baletowe przygotowanie do walki i jak bardzo w czasie potyczki z wrogiem liczy się praca nóg. Wojownik będąc obciążony bojowym ekwipunkiem jest mocno niestabilny, nogi w takich chwilach potrafią być decydujące, choćby o tym, czyja głowa zostanie zmieciona z karku. Lepiej wtedy głowę przeciwnika mieć z głowy niż potknąć się o nią i narazić swoją.

Jak dotąd to Oonan – który był mistrzem w wywijaniu swoim naprawdę długim mieczem młynka – wygrywał wszystkie takie pojedynki. Aż w końcu wpadł w taką rutynę, że zaczynało go to nudzić i coraz częściej zaczynał zastanawiać się nad tym, czy nie darować życia takiemu nieszczęśnikowi, którego głowa miała zaraz wzlecieć. To byłaby rzecz jasna przesada. Na polu walki nie ma miejsca na ludzkie uczucia, zwłaszcza, że ci ludzie nawet na innych polach żadnych uczuć nie przejawiali, więc zachowanie Oonana mogłoby spotkać się z bardzo złym przyjęciem. Nie tylko ze strony wroga, ale też od strony własnych ludzi, a przed tymi zza swoich pleców znacznie trudniej się obronić.

Dlatego Oonan zaczął wymyślać sobie rekordy lotu w dal odciętej głowy. Śledził je, jeśli tylko sytuacja na to pozwalała i w myślach robił zakłady. Czy tym razem będzie to sześć stóp, czy dwadzieścia osiem...? Na usprawiedliwienie takich barbarzyńskich zwyczajów trzeba wyraźnie powiedzieć, że Oonan był barbarzyńcą. Nie tylko nie wyróżniał się tym w swoim otoczeniu, ale nawet w swoich czasach, bo czasy były okrutne.

Poza tym głowa należała do prawdziwego łajdaka, który całym swoim dotąd łajdaczeniem z nawiązką zasłużył na swój los.

Głowa wreszcie spadła.

– Nowy rekord! – powiedział na głos Oonan, a ludzie za nim zaczęli wiwatować, krzyczeli:

–Oonan to swój człowiek! Oonan na króla świata. Oonan i jego miecz!

Oonan nie był z tego zadowolony.

– Z kim ja się zadaję? – pomyślał – to przecież zupełne prymitywy.

I kiedy opadł bitewny kurz, kiedy zaczęło się rabowanie ciał poległych oddalił się na pewną odległość, a potem jeszcze następną, aż nikt już go nie widział. I nikt z tych strasznych wojowników, spośród których Oonan był najstraszniejszy, nigdy go już nie zobaczył. Większość zresztą nie dożyła następnych wakacji. Zawód wojownika był, zwłaszcza tam i wtedy, zawodem wysokiego ryzyka.

I Oonan postanowił się przekwalifikować.

Zostać piosenkarzem – nazywanym wtedy bardem.

Nie zdawał sobie sprawy, że absolutnie nie posiada żadnego słuchu, ani głosu i jego śpiew wyrządzić może więcej nawet złego, niż jego wojowanie.

Ignoranci jednak nie przejmują się rzeczami, o których nie mają pojęcia. Oonan ruszył przed siebie w wyśmienitym humorze. Nie bał się nikogo ani niczego. To jego wkrótce świat miał zacząć się na poważnie obawiać. Jego śpiewu...ROZDZIAŁ 2: JAK NIE ZOSTAĆ BARDEM I PRZEŻYĆ

– No i się nie da! – mruczał do siebie Oonan rozbijając kolejne głowy. – Nie da się całkiem zerwać z przeszłością! Chciałem śpiewać, miałem możliwości, odpowiednie warunki – mocny głos, duże płuca i odpowiednią prezencję, wzbudzającą szacunek posturę, ale się nie da. Przeszłość zawsze cię dogoni! – powiedział to w twarz osiłka przed sobą, zanim mu tę twarz wymazał z czaszki swoją pięścią do gumowania.

Jak do tego doszło? Przecież był na dobrej drodze, potem wprawdzie zaczął kluczyć i zszedł z głównego traktu. Jak powszechnie wiadomo, głównego traktu zawsze bezwzględnie należy się trzymać, bo kiedy z niego schodzisz możesz wpakować się w nieszczęście. Mroczne, zarośnięte chaszczami leśne dróżki nie są dla spokojnych podróżnych najlepszym miejscem na odpoczynek. Trzeba jednak przyznać, że to Oonan zwykle reprezentował to nieszczęście, które mogłeś spotkać w niewłaściwym miejscu na leśnym spacerze.

Są tacy, co radzą, żeby jednak nie spacerować po lesie, a czasem nawet nie spacerować w ogóle. Zostać w domu i oglądać seriale. W epoce Oonana – nieokreślonym okresie barbarzyństwa – ludzie sami byli bohaterami seriali. Z kategorią: tylko dla dorosłych. Czasem po prostu nie mieli wyjścia.

Oonan jednak postanowił samodzielnie decydować o swoim losie, poszedł w krzaki i tak się złożyło, że od razu rzuciło się na niego sporo ludzi. Obserwowali go z daleka, jak sobie podśpiewywał i czaili się na niego od dłuższego czasu – bo szedł wolno prostą drogą aż po horyzont, a kiedy wreszcie doszedł, to skręcił akurat do ich kryjówki. Dlaczego skręcił? – nie wiadomo. Może czegoś pilnie potrzebował akurat z tych krzaków...?

Ich było ze dwudziestu, on z daleka wyglądał na mniejszego niż z bliska. Poza tym w tych rzezimieszkach, przyzwyczajonych do łatwego łupu zmniejszył się instynkt samozachowawczy – dawno od nikogo nie dostali łupnia. Jak jednak powiadają – co się odwlecze, to nie uciecze – trzeba im było spotkać Oonana, aby się doczekać. Początkowo nic tego nie zapowiadało, bo Oonan nie chciał znów walczyć i mordować ludzi. Na ich widok odezwał się z przerażeniem (że znowu będzie musiał zabijać) – „Proszę, zostawcie mnie w spokoju, dobrzy ludzie!" – nie byli dobrzy i – niestety dla nich – źle odczytali źródło tego jego przerażenia. Rzucili się na niego uzbrojeni po zęby, próbował ich jeszcze uspokoić swoim śpiewem, mylnie myśląc, że kultura załagodzi ich obyczaje, ale pierwsze nuty, które z siebie wydobył wprost doprowadziły ich do szału, do białej gorączki:

– To jakiś magik – krzyknął ich herszt – próbuje nas zaczarować swym okropnym głosem! – Wydobył miecz, ale już nic więcej w swoim życiu nie zrobił, bo nagle się skończyło.

Oonan był niepocieszony:

– Naprawdę tego nie chciałem – znów zaintonował coś, co miało być hymnem pokoju, ale pozostali zbójcy również zawyli – z rozpaczy, nie z powodu utraty wodza, lecz utraty resztek rozumu od tej piosenki i jakby pogodzeni już ze swym okrutnym losem rzucili się pod miecz Oonana – woleli polec, niż słuchać tego dalej, bo nigdy nie słyszeli straszniejszej muzyki.

Na koniec Oonan wziął swój wielki miecz w obie dłonie i, na postrach, zakręcił nim nad głową. Ostatni bandyci ratowali się bezładną ucieczką. Wzbili tylko małe obłoczki kurzu, a gdy ten opadł, Oonan zobaczył, że uciekając porzucili część dobytku obdarzając go w ten sposób kilkoma cennymi fantami. Dość praktyczną niewielką i zgrabną tarczą w całkiem niezłym stanie, bardzo dużym, pięknie ozdobionym nożem i sakiewką z miedziakami.

Zawsze to samo. Zaczynał czuć się jak rabuś. Ilekroć ktoś na niego napadał, aby pozbawić go majątku, w końcu zostawiał mu swoje rzeczy.

Nieco dalej pod drzewem leżał tajemniczo zawinięty tobołek wielkości człowieka. I poruszał się wydając nieludzkie dźwięki.ROZDZIAŁ 3: WYSOKO URODZONA, LEDWO ODZIANA

Oonan był urodzonym wojownikiem, ale nie wiedział, co ma z tym wszystkim zrobić. To znaczy tarczę, nóż i sakiewkę zachował – worek z niespodzianką nieco jednak go zaniepokoił. Co było w tym worku? Nie lubił takich pytań, bo ilekroć wpadał mu w rękę zawiązany worek, w środku najczęściej znajdował kota. Czarnego. Nie pytajcie, dlaczego – były to mroczne czasy...

Oonan jeszcze chwilę się zastanawiał, czy w środku nie ma lisa albo pięciu kur albo i jednego, i drugiego, bo worek dziwnie się szamotał. Podszedł wreszcie bliżej, użył swojego nowego noża i rozpakował zawiniątko.

Co było w środku? Związana i zakneblowana kobieta. Patrzyła na niego raz dziko, a raz łagodniej, z nadzieją, jakby nie do końca wiedziała z kim ma do czynienia. Rabusiem, który jeszcze przed chwilą ją więził, czy wybawcą…? Czym prędzej zdjął jej knebel i rozwiązał. Ona wtedy wzięła kij, oparty opodal o drzewo – być może na tym sporym kiju niesiono ją wcześniej jako paczkę – i uderzyła go centralnie w głowę. Mówiąc: – A masz!

Dla Oonana dostać w łeb, to nie nowina. Miał twardą czaszkę i niezły refleks. Przeżył. Jak zwykle. Zatoczył się jednak lekko – oszołomiony nie tyle bólem, co rozwojem wydarzeń, dając czas kobiecie na porwanie z ziemi noża. Najwyraźniej chciała go na nim użyć. Znowu musiał wziąć miecz i wywinąć nim młynka nad głową, to naprawdę nudna robota. Odłożyła z powrotem kij i nóż i usiadła na ziemi, niemal nieruchomo i potulnie. Potwornie blada.

– Jestem Oonan i nie mam złych zamiarów. Jestem wędrownym bardem. Wystraszyłem tamtych ludzi, uciekli i chyba cię tu porzucili. Idę w tamtą stronę – wskazał nieokreślony kierunek. – Jeśli chcesz, możesz się ze mną zabrać. W miarę możliwości mogę czasem cię obronić, jeśli będziesz chciała. Jeśli nie, to idź w swoją drogę. Mnie nic do tego. Ja w planach mam karierę muzyczną.

Rozmarzył się na myśl o tym, jak przyjmie go wielki świat. Z pewnością zrobi wrażenie!

Spojrzała na jego bicepsy, na dwumetrowy miecz, którym tak lubił kręcić młynka. Ogólnie też mu się przyjrzała, uznając, że jest nie tylko wspaniale umięśniony, ale i proporcjonalnie zbudowany. Dosyć przystojny, jeśli nie liczyć kilku blizn, które dodawały mu męskości. Mógłby tylko lepiej się ubierać. Od stóp aż po głów pokrywały go wyroby ze skór dzikich zwierząt, zapewne własnoręcznie przez niego ubitych i spreparowanych. Kamasze z wyprawionej skóry dzika, biodra opasane futrem z niedźwiedzia, klatkę piersiową okrywała martwa pantera, a we włosy wpięte miał nie wiedzieć czemu pióra kaczki. Wyglądał przez to idiotycznie. Z pewnością nie był to ostatni krzyk dworskiej mody.

– Jestem księżniczką i mam do opowiedzenia straszną i epicką historię zniewolenia. Tamci ludzie, złoczyńcy bez sumienia, porwali mnie zdradziecko nocą z zamku – na zlecenie mojej młodszej siostry (tylko dwa miesiące różnicy i ma pryszcze na wielkim nochalu), która chciała, gdy przyjdzie pora, zasiąść na tronie przede mną. Mieli mnie pewnie zabić albo oddać najbliższemu smokowi.

– O, o smoki trudno w tym roku. Musieliby długo cię nieść do najbliższego. Pewnie jednak w końcu by cię zabili.

– Pewnie tak.

On także przyjrzał się jej uważniej, była typową księżniczką. A przynajmniej tak typową, jak sobie je wyobrażał, bo dawno żadnej nie widział, a wiedział, że czasy szybko się zmieniają. No, może nie średniowiecze. Ale przed i po, to zwariowany korowód epok i ich obyczajów.

Jej odzienie, jakkolwiek w ładnych kolorach, było z tak kiepskich materiałów, zapewne pochodzenia roślinnego, że całe te tarapaty niemal porwały je na strzępy i pozbawiły księżniczki okrycia. Dało mu to możliwość lepszego przeglądu jej idealnej figury. Miała też piękną, niepospolitą twarz i zdrowe zęby. Widać, że nie jadła byle czego i stać ją byłoby zadbać o siebie. Długie, bujne, teraz nieco potargane złociste włosy. Duży, duży biust.

– Może jednak by cię nie zabili.

Spojrzała na niego i poprawiła skąpe ubranie, aby lepiej skrywało jej ciało. Nie było to łatwe. Ubrania było mało, a kobiecych krągłości dużo.

– No, dobrze... Opowiedzieliśmy sobie swoje historie , a teraz lepiej ruszajmy już w drogę. Ci szubrawcy mogą tu wrócić i przyprowadzić znajomych.

Oonan szczerze w to wątpił, ale nic na to nie powiedział. Zanim ruszyli spytał:

– Jak masz na imię księżniczko?

– Właściwie nie ma już znaczenia to, że jestem księżniczką. Możesz zwracać się do mnie po imieniu. Mam na imię Adelinda.

– Właściwie dokładnie to chciałem robić, zwracać się do ciebie po imieniu. Niby jak inaczej? Właśnie po to o to cię spytałem. Ja, jak już mówiłem, mam na imię Oonan i nie chciałbym, żebyś zwracała się do mnie inaczej.

– Onan? – powtórzyła księżniczka dziwnie wytrzeszczając na niego oczy.

– Nie Onan, lecz: Oonan!

– A, rozumiem – powiedziała wreszcie bez przekonania – Oonan.

Oonan pokiwał głową z zadowoleniem i ruszyli. Głównym traktem. O ile Adelinda mogła się jeszcze cokolwiek obawiać jakichś napaści, o tyle Oonan nie obawiał się niczego.

– Czy idziesz w jakimś konkretnym celu? Masz tam coś do zrobienia, czy chcesz kogoś odwiedzić? – usiłowała podtrzymać rozmowę księżniczka, tylko dlatego, że takiej kurtuazji nauczyli jej na dworze. Naprawdę jej to nie obchodziło zupełnie. Zupełnie.

– Moim celem jest sama wędrówka – odpowiedział jej filozoficznie, bo tak naprawdę był, wbrew pozorom, nieodgadnionym człowiekiem i skrywał niejedną tajemnicę. – Ale dokąd ty zmierzasz?

– Moim celem jest przeżycie. Pójdę wszędzie tam, gdzie będzie bezpiecznie – księżniczka, wbrew pozorom, nie była skomplikowaną osobą.ROZDZIAŁ 4: TEODOR Z LASU

O, drogi czytelniku, wychwalał będę drogę, którą razem ze sobą przebyli prawy i silny Oonan bohater swoich czasów i szlachetna Adelinda. Piękna, uduchowiona niewiasta, nie szukająca łatwych podniet tego świata, ale duchowej strawy w postaci pięknych rycerskich pieśni i bożych hymnów.

Niemniej jak tylko Oonan usiłował śpiewać, chcąc umilić im wspólną podróż brały księżniczkę tajemnicze konwulsje, zataczała się, padała plackiem na ziemię, dziwnym trafem zawsze na miękką trawę. Oonanowi słowa zamierały na ustach i rzucał się tymi ustami do cucenia niewiasty, a ta specjalnie nie protestowała. Oczywiście, gdy mrok zapadał układali sobie posłania daleko od siebie, z mchu i paproci, tudzież miękkich, pełnych liści gałązek i Oonan kładł pomiędzy ich posłaniami swój wielkie miecz, gdyż tak nakazywała tradycja stosunków między rycerzem a damą wysoko urodzoną. Oonan wprawdzie żadnym rycerzem nie był, ale w swoich czasach był kimś mniej więcej na tej pozycji, tylko trochę w lewo i po skosie.

I tak minął dzień i następny dzień zaczynał przygasać i znów zbliżał się czas odpoczynku, droga jednak zaprowadziła ich w sam środek gęstego lasu. Czasami mieli wrażenie, że nie idą drogą, ale ledwie wydeptaną przez zwierzęta ścieżką prowadzącą do wodopoju. Brakowało im tu dobrego miejsca na odpoczynek, czegoś bardziej otwartego, może niekoniecznie rozległej przestrzeni, a urokliwej polanki mogącej pomieścić wygodnie ich dwa zmęczone ciała, jedno duże i drugie mniejsze. Naturalnej sypialni, gdzie nie obijaliby się przez sen o drzewa, bo zwykle nie ma drzew pośrodku sypialni, inaczej nie nazywano by jej sypialnią a lasem.

Poza tym nie chcieli, aby noc zastała ich w środku lasu, bo to kojarzyło im się z czymś niebezpiecznym, przed czym przestrzegały ich w opowieściach na dobranoc babki. Na przykład z wilkiem.

Oonan nie bał się niby niczego, a i Adelinda nie należała do strachliwych. Ale wilk... to było jak jakiś pierwotny lęk. Za który nieraz ludzie tamtych czasów, gdy byli w środku ciemnego lasu, przeklinali swoje babcie, że zakorzeniły im go podprogowym szeptem w ich umysłach.

Niby się więc nie bali, ale przyspieszyli kroku i wtedy usłyszeli żałosne wycie wilka, przypominające śpiew syren okrętowych, aż oboje się wzdrygnęli i przyspieszyli kroku jeszcze bardziej, czyli zaczęli biec. Po prostu uciekać w panice. Po chwili dotarło do nich jednak, że ktoś rozpaczliwie krzyczy, wzywając pomocy:

– Pożar! Booże miłoosierny naa poomoc, Pożaaar! Poożaaar!

Stanęli jak wryci rozglądając się w na wszystkie strony, jedno przerażenie zastępując nowym – skąd może dobiegać ten krzyk i gdzie widać jakiejś płomienie? Bo nigdzie nic nie widać, jest ciemno jak... w środku najciemniejszego lasu oczywiście. Coraz ciemniej i nigdzie nawet najmniejszego poblasku, żadnej łuny pożarowej.

Oonan ostrożnie prowadził Adelindę w kierunku, skąd według niego dobiegały wcześniej krzyki. I po chwili znowu je usłyszeli. Trochę bliżej – bo byli bliżej dzięki znakomitemu uchu i instynktownemu wyczuciu terenu Oonana – i jakby mniej rozpaczliwe.

– Pożar, pożaaar. Ratuujcie!

I wyszli na maleńką przestrzeń, obrośniętą krzewami i otoczoną, niczym palisadą szpalerem wielkich drzew. Pośród krzaków rzeczywiście płonęły dwa ogniki, ale to nie był żaden pożar, a oczy wilka.

– Tak właściwie to psa – powiedział do nich ciemny, zwierzęcy kształt złapany w sidła. Jedna łapa psa zakleszczona była w ogromnych zaciśniętych szczękach pułapki kłusownika.

– Chyba mam złamaną łapę przez to cholerstwo.

– Wilku, ty potrafisz mówić?! – Oonan nie potrafił ukryć zdziwienia, tyle lat żył już na tym świecie, a wciąż dziwiły go takie rzeczy

– To długa historia, może jeśli mnie uwolnicie opowiem wam ją przy kolacji. Prędko, robi się ciemno, a w lesie w nocy jest nieprzyjemnie. Poza tym mówiłem, że nie jestem wilkiem. Ktoś tam w rodzinie wprawdzie był, od strony dziadka, ale to było dawno temu.

– Nie możemy cię wypuścić, bo nas zjesz na kolację – zauważyła trzeźwo księżniczka.

– Jak niby miałbym to zrobić? Spójrz na niego, a potem na rozmiar mojego pyska. Nawet gdybym był wężem, musiałbym go trawić latami. Zdążyłabyś tysiąc razy uciec. Ciebie może mógłbym pożreć… w rozłożeniu na kilka rat – spojrzał na nią i oblizał się dwuznacznie – ale nie jesteś do końca w moim typie.

– Dlaczego krzyczałeś pożar, skoro nic nie płonie?

– Instynktownie. Jak tylko was wywąchałem w tym lesie, to wiedziałem, że to moja jedyna szansa. Mijają tygodnie, zanim zajrzy tu jakiś człowiek. Jeszcze trochę, a zjadłyby mnie tu wilki.

Oonan nie do końca przekonany, wyłamał mieczem żelazo i uwolnił psa.

Był piękny, wielki, umięśniony, wspaniale zbudowany jak na wilka, a jeszcze lepiej, jak na psa. Jego sierść, nieco mysiego koloru, pięknie błyszczała w świetle księżyca w pełni, który właśnie wyszedł na niebo.

– Od razu lepiej. I łapa jednak jest cała. Dziękuję wam z całego mojego psiego serca. Na wolności wszystko wygląda inaczej – wspaniale.

– Jak właściwie mamy do ciebie mówić, wilku, psie, czy czym tam jesteś?

– Teodor. Albo krótko Teo. Lubię to imię, ale nikt do mnie tak nie mówi. Bo nikt do mnie nie mówi. Żyję ostatnio w lesie i jak mówiłem, nie spotyka się tu zbyt wielu ludzi.

– W ogóle dużo mówisz. Jak dla mnie mógłbyś jednak nie mówić – Oonan nie lubił próżnego gadania. Zwłaszcza, że obecność psa zakłócała jego plany prostej wędrówki przed siebie w miłym towarzystwie i w towarzystwie własnego śpiewu. Nawet, gdy nie śpiewał, a cucił księżniczkę. To cucenie na miękkiej trawie zaczynało mu się podobać.

Księżniczka była innego zdania.

– Ależ nie, to jest cudowne, mów, jak najbardziej mów. Jak najwięcej. Nigdy jeszcze nie spotkałam mówiącego zwierzęcia.

Dwie godziny później zmieniła zdanie.ROZDZIAŁ 5: MAŚLANE OCZY I ZAJĘCZE ŁAPKI

Szli dalej drogą, towarzyszył im mówiący pies, który nie przestawał mówić. Coraz bardziej ich to drażniło. Wciąż byli głodni, ale, jak dowiedzieli się od psa, zaraz mieli wyjść z lasu na piękne, rozległe, pełne pachnącego kwiecia łąki.

Nie wiedzieli, co będą jeść, gdy tam dojdą, ale każde z nich, nie konsultując bynajmniej tego ze sobą, nabierało pewności, że zjedzą psa. To nie były czasy kucharskich przesądów.

Choć prawie się nie znali i byli z różnych warstw społecznych, co ciekawe Oonan i Adelinda byli w swych gustach dość do siebie podobni. Oboje potrafili być okrutnie bezwzględni z pewną tylko istotną różnicą... Mężczyzna obnosił się ze swoją bezwzględnością, podczas, gdy gdzieś tam, pod twardą skorupą, chowało się w nim ziarno wrażliwości, które w sprzyjających okolicznościach mogłoby wzrosnąć i zakwitnąć pięknym, słodkim owocem miłości. Kobieta z kolei swoją bezwzględność starannie ukrywała na co dzień pozując na kogoś dobrego lub przynajmniej lepszego, niż pusta, okrutna lalka, jaką była. Lalki w jej czasach miały ciężko. Przypominały bardziej narzędzia tortur niż zabawki. Na wierzchu więc księżniczka pokazywała fałszywe uczucia i roniła prawdziwe łzy krokodyla. Gotowa jednak była w każdej chwili zjeść psa, jak bardzo by nie był ludzki, skazać na śmierć mężczyznę, który był jej wybawicielem i jak gdyby nigdy nic poprawić sobie potem fryzurę i pójść swoją drogą.

– Mówiłem wyjdziemy z lasu ZARAZ – ale według moich szybkich psich susów. Z ludźmi zdecydowanie idzie się wolniej. To naprawdę nie jesteście parą? Jako psy nie zastanawiamy się długo i łączymy z kim bądź i jak bądź, jak popadnie. Jasna sprawa. To żadna tajemnica. Przyznam, że ja nie wytrzymałbym tak długo u boku samicy, jak choćby przez czas, w którym razem idziemy – trajkotał, jak nakręcony gadający pies Teodor.

Oonan się zaczerwienił. Był coraz bardziej rozpalony bliskością kobiety, nie pamiętał, a żył naprawdę dużo lat, kiedy z jakąś był ostatnio tyle czasu. Feromony, o czym nie miał rzecz jasna pojęcia, już zaczynały działać. Nie mieli okazji się zbyt często myć, więc oboje wydzielali mocne wonie. To ziarno wrażliwości w nim, które uwiło sobie gniazdko gdzieś pomiędzy jednym z żeber a sercem czekało tylko na podlanie. Czekało, aby wzrosnąć. Jeszcze nie, nie był zakochany. Może ledwie zauroczony. Dla wojownika jednak mogło to oznaczać śmierć, bo zagłuszało niezbędne do przeżycia instynkty, dla barda mogło za to oznaczać dużo natchnienia. Już w głowie obmyślał słowa, które się zrymują z opisem księżniczki.

– Nie, nie jesteśmy parą. Dopiero się poznaliśmy – powiedziała rozdrażniona Adelinda. Miałaby być parą z tym prostym wojownikiem? Mezalians, to mało powiedziane. Jeśli pojawiłaby się z nim na dworze i oznajmiła, że ma takiego partnera, to pół królestwa padłoby trupem, z pewnością jej rodzice, z pewnością nie jej siostra – ta ze śmiechu dostałaby chyba przepukliny. A poza tym nowina taka wywołałaby niejedną wojnę. Adelinda, jak wszystkie księżniczki, dawno już była obiecana jakiemuś bliżej nieznanemu księciu z obcego królestwa. Niespełnienie takiej obietnicy, to zdrada i strata dużego majątku.

Dlatego nie miałaby żadnego oporu, by zdradzić Oonana. Taka zdrada, w oczach jej środowiska, to tyle, co kichnięcie z rana. Już teraz im bardziej Oonan robił do niej „maślane" oczy, tym bardziej Adelinda była przekonana, że przy pierwszej sposobności wystawi go do wiatru. Może niekoniecznie wbije mu nóż w plecy, wątpiła, czy przebiłaby się do istotnych organów, ale cichaczem, gdyby znowu ich napadli, wyniosłaby się w bezpieczniejszą okolicę, a jego zostawiła na pastwę – miała nadzieję – złego losu. Tak sobie to już w głowie układała, ale ten pies jej tu coraz bardziej nie pasował. Nie tylko gadał, ale był też niepotrzebnym świadkiem, który pokrzyżować mógł te jej zdradzieckie plany. Liczyła na to, że z czasem przyjdzie rozwiązanie, a tymczasem pies dalej gadał. Mówił i mówił. Aż stawali się otępiali od tego jego gadania.

Oonanowi odechciewało się śpiewać, a znów zaczynało się chcieć mordować, szczególnie gadające zwierzęta. Adelindzie mieszało już się, czy to ona ma zdradzić Oonana, wpakować go w groźne tarapaty, czy może on ją zdradził? Ale z kim? Przecież dotąd prócz psa nikogo nie spotkali. Słowa psa wypełniały jej głowę. Jeszcze chwilę, a zaczęłaby szczekać!

Wreszcie pies zawył z radości:

– Jest, jest koniec lasu!
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij