Perypetie lady Hartley - ebook
Perypetie lady Hartley - ebook
Georgina Hartley po śmierci ojca musi zamieszkać u ostatniego żyjącego krewnego, kuzyna Charlesa. Ma nadzieję, że kuzyn pomoże jej znaleźć posadę damy do towarzystwa. Tymczasem Charles okazuje się cynicznym rozpustnikiem i już pierwszej nocy próbuje ją wykorzystać. Przerażona Georgina ucieka do sąsiedniej posiadłości sir Dominica Ridgleya, który bez wahania oferuje jej pomoc. Georgina nie wie, że Ridgley od lat próbuje przejąć majątek jej kuzyna, a konflikt w rodzinie Hartleyów jest tym, na co od dawna czekał.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1733-0 |
Rozmiar pliku: | 812 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Georgie? Georgie, otwórz. Proszę, Georgie… Słyszysz mnie, Georgie? Tylko trochę pieszczot… Niczego więcej nie chcę… Wpuść mnie! Wpuść natychmiast!
Georgina Hartley siedziała na łóżku całkiem ubrana. Przy wielkim łożu z baldachimem jej smukła postać wydawała się jeszcze drobniejsza. Migotliwy płomień ogarka rzucał niespokojne refleksy na złote i misternie ułożone loki. Założyła nogę na nogę, usta ściągnęła z dezaprobatą i poirytowana spojrzała na drzwi komnaty. Charles zaczynał się zachowywać doprawdy prostacko.
Była to jej siódma noc w Anglii, a czwarta w Rezydencji, siedzibie jej przodków i domu kuzyna Charlesa. Już trzeci wieczór musiała zamykać się w sypialni o nieprzyzwoicie wczesnej porze, by odseparować się od niechcianych zalotów przesyconego alkoholem oddechu.
Położyła sobie na kolanach poduszkę i oparła się na niej łokciami, marszcząc nos na zapach stęchlizny. Nie pierwszy raz złościła się na swoją wrodzoną impulsywność, która kazała jej opuścić słoneczne wybrzeże Włoch i udać w podróż do kraju, gdzie się urodziła. Co prawda, nawet teraz musiała przyznać, że w obliczu śmierci ojca trudno byłoby jej zachować się rozsądniej. Z głębokim westchnieniem oparła brodę na rękach, nie spuszczając drzwi z oczu. Nastała cisza, ale Georgina nie dała się zwieść. Wiedziała, że kuzyn zaczaił się za progiem i czekał, aż spróbuje się wymknąć.
Zmarły ojciec Georginy, James Hartley, był malarzem. Swoje jedyne dziecko zostawił pod opieką brata, jej stryja Ernesta, który jeszcze do niedawna mieszkał w Rezydencji, ale niestety dokonał żywota akurat na miesiąc przed odejściem jej ojca. Pociągnęła nosem. Czuła się w obowiązku żałować stryja, ale nie umiała wykrzesać z siebie szczerego smutku z powodu odejścia kogoś, kogo nigdy w życiu nie widziała na oczy. Zwłaszcza że dotknęła ją znacznie boleśniejsza strata i była zmuszona odpierać kuzynowskie zakusy. Wiadomość o śmierci stryja nie dotarła do Ravello na czas, by powstrzymać ją przed ucieczką z domu, który teraz budził nieprzyjemne wspomnienia. Dopiero w Rezydencji okazało się, że schedę przejął Charles.
Grube dębowe drzwi zatrzęsły się we framudze. Georgina spoglądała na nie z niepokojem. Stary żelazny zamek i zawiasy dawały jeszcze odpór pijanej żądzy.
– Georgie, nie udawaj niedostępnej! Na pewno będzie ci się podobało. Tylko się trochę zabawimy! – Doszło ją donośne czknięcie. – To nic złego. Wiesz, że się z tobą ożenię. Wpuść mnie tylko, a jutro staniemy przed ołtarzem. Słyszysz, Georgie? No dalej, otwórz wreszcie te drzwi!
Georginę przeszedł dreszcz obrzydzenia. Czując narastające przerażenie, oddaliła myśl o ślubie z Charlesem. To nie była właściwa chwila, żeby przeżywać załamanie nerwowe, powiedziała sobie w duchu.
Drzwi znowu się zatrzęsły, kiedy Charles z nową furią przypuścił szturm. Georgina popatrzyła na drzwi oczami pełnymi strachu i poczęła się rozglądać za improwizowaną bronią. Ale w komnacie nie było nawet świecznika. Skrzywiła się, zebrała w sobie i przyjęła postawę stoickiego spokoju, godząc się z rozwojem wypadków, na które nie miała wpływu. Postanowiła oszczędzać siły do działania, gdy tylko będzie miała okazję.
Drzwi szczęśliwie przetrwały. Charles uderzył jeszcze raz, jakby chciał im zadać ból, i przestał.
– Niech cię szlag, Georgie! Nie uciekniesz! I tak cię dopadnę. Prędzej czy późnej będę cię miał! – zarechotał. – Sama zobaczysz!
Odgłos nierównych kroków stopniowo cichł w korytarzu, zabierając ze sobą szaleńczy chichot pijaka.
Georgina odprężyła się odrobinę. Nie zmieniła jednak pozycji i nasłuchiwała. Dopiero gdy całe pięć minut upłynęło w ciszy, odrzuciła poduszkę i podniosła się z łóżka. Zaczęła niespokojnie przemierzać pokój z zaciętym wyrazem na uroczej twarzy. Szukała sposobu ucieczki.
Kolejne pięć minut chodziła po surowych deskach podłogi, a wiatr świszczał i wył za oknem, wciskał się w szczeliny okiennic i kołysał zasłonami. Georgina bezwiednie narzuciła kołdrę na ramiona, zaprzątnięta myślą o ucieczce. Nie miała wiele możliwości. W całej Anglii nie znała już absolutnie nikogo, ale było dla niej jasne, że nie mogła tu pozostać. Charles w końcu zmusi ją do małżeństwa – groźbą, szantażem albo przemocą. A nie mogła przecież bez końca ukrywać się w sypialni!
Z determinacją, która pozwoliła jej bez szwanku przemierzyć niespokojny kontynent, Georgina zrzuciła kołdrę i podeszła do szafy. Otworzyła ją i z trudem wyciągnęła swój kufer na podłogę. Dowlokła go pod łóżko i podniosła ciężkie wieko.
Nagle wzdrygnęła się, kiedy doszło ją chrobotanie w drzwi.
Ze złym przeczuciem spojrzała na drewniane belki. Drapanie dało się słyszeć znowu.
– Panno Georgie? To ja, Cruickshank.
Georgina odetchnęła długo wstrzymywanym oddechem i podeszła do drzwi. Zasuwka szczęknęła.
– Cruckers! – szepnęła. – Dzięki Bogu, że przyszłaś. Odchodziłam od zmysłów, szukając sposobu, żeby cię wezwać.
Maria Cruickshank była kościstą i tyczkowatą kobietą o stalowoszarych włosach. Dawniej służyła jako pokojówka u matki Georginy i była jej całą najbliższą rodziną.
– Jakbym sama nie przyszła po tym harmidrze. Może to i panienki kuzyn, ale ten Charles to niecnota i ladaco. A ostrzegałam! Może chociaż teraz panienka mi przyzna rację.
Zamknęły drzwi i przekręciły klucz. Cruickshank przyjrzała się Georginie jak ukochanemu dziecku, ale zaraz podparła się w boki z surową i ponurą miną.
– Chyba jest już panienka przekonana. Musimy opuścić ten dom. To nie miejsce dla panienki, a już na pewno nie przy tym łapserdaku Charlesie. Nie tak to sobie panienki tata umyślił.
Georgina uśmiechnęła się i przysiadła na skraju łóżka.
Cruickshank pochyliła się w bojowej pozie i podniosła palec do wygrażania. Zaraz jednak zobaczyła kufer i gwizdnęła cicho.
– Aha! – zawołała.
Georgina uśmiechnęła się do niej.
– Wyjeżdżamy. A teraz chodź tu i pomóż mi się pakować.
Większej zachęty Cruickshank nie potrzebowała. Po dziesięciu minutach cały dobytek Georginy znalazł się w kufrze. Podczas gdy pokojówka zaciskała pasy, Georgina siedziała na wieku i przygryzając opuszkę palca, obmyślała plan.
– Nie ma co wyruszać przed świtem, Cruckers. Możemy się trochę przespać. Na razie zaczekam tutaj, a ty leć na dół ostrzec Bena. Charles śpi już pewnie jak zabity, dzisiaj mi nic więcej nie grozi.
Georgina szykowała się do starcia, ale Cruickshank prychnęła tylko pod nosem i podniosła się.
– Co racja, to racja – odparła. – Wyżłopał całą karafkę brandy. Szybko się nie podniesie.
Georgina była wstrząśnięta.
– Naprawdę? Nieba! – Z radości zamerdała w powietrzu stopami. – Tym lepiej dla nas! Dalej zajedziemy, zanim się zorientuje.
Cruickshank pociągnęła niepewnie nosem.
– Myślisz, że będzie nas szukał?
– Naprawdę, nie mam pojęcia – odparła ze zmartwioną miną po chwili. – On ciągle mówi, że jest moim opiekunem, ale mi się to wydaje niepojęte.
Powiedziała to takim tonem, że Cruickshank w jednej chwili była przy niej i już poklepywała ją wielką dłonią po ramieniu.
– Niech panienka nie traci ducha. Ben i ja się nią zaopiekujemy.
Georgina uśmiechnęła się blado i położyła rękę na dłoni służącej.
– Oczywiście. Co ja bym poczęła bez moich dwojga strażników.
Surowe rysy Cruickshank złagodniały.
– A masz może, kochanie, pomysł, gdzie się udamy?
Georgina szukała odpowiedzi na to pytanie już od trzech dni. Bez efektu.
Odparła jednak bez zająknienia:
– Myślę i myślę, ale nikt mi nie przychodzi do głowy. Jedyne, co mogę poradzić, to zdać się na łaskę jednej z mieszkających w okolicy dam. Ktoś na pewno dobrze wspomina stryja Ernesta albo papę i przynajmniej udzieli mi rady.
Cruickshank skrzywiła się, ale nie dyskutowała.
– Wrócę przed brzaskiem – odrzekła – i przyprowadzę Bena, żeby zabrał kufer. Teraz powinna panienka się przespać. Dość miała wrażeń jak na jeden wieczór.
Georgina pozwoliła się przebrać w koszulę nocną i posłusznie wsunęła pod kołdrę. Cruickshank poprawiła pościel i zatknęła prześcieradło pod materac, ale pozwoliła sobie na kolejne lekceważące prychnięcie.
– Może to i dom dziadka panienki, ale gościna pozostawia wiele do życzenia. – Popatrzyła krytycznym okiem znawcy na pościel i zebrała się do wyjścia. – Na wszelki wypadek zamknę panienkę na klucz.
Georgina z westchnieniem zwinęła się w kłębek i jeszcze przez chwilę patrzyła, jak wierna Cruickshank zamyka za sobą drzwi. Zasuwa wskoczyła na miejsce z ciężkim szczękiem, Georgie ziewnęła szeroko i zdmuchnęła płomień ogarka.
– Cyt! – Z palcem na ustach Cruickshank drugą ręką wskazała obramowane nikłym światłem drzwi. Georgina kiwnęła głową i przemknęła na palcach pod drzwiami, za którymi ordynarna gospodyni Charlesa chrapała pospołu ze swoją niechlujną córką w pijackim unisonie. Pringate’owe były nowym nabytkiem w Rezydencji i Georgina nie próbowała sobie nawet wyobrażać, w jakim zapomnianym przez Boga miejscu Charles mógł je znaleźć. O zarządzaniu gospodarstwem domowym wiedziały tyle, co nic, a po śmierci stryja nie ostał się w posiadłości nikt z zasłużonej służby. Georgina podejrzewała, że trudno było nająć na wsi doświadczoną pomoc, szczególnie do domostwa tak zapuszczonego, na jakie już na pierwszy rzut oka Rezydencja wyglądała.
Ponury korytarz dobiegał do kuchni wyłożonej kamiennymi płytami. Cruickshank już mocowała się z ciężkimi tylnymi drzwiami. Gdy tylko udało się je otworzyć, razem z wilgotnym powietrzem dobiegło z dworu rżenie konia. Z duszą na ramieniu Georgina wybiegła na zewnątrz, a Cruickshank za nią.
Powóz Georginy był podniszczony w długiej drodze przez kontynent, ale na szczęście jeszcze funkcjonował. Zaprzężony w dwa potężne cuganty, stał na błotnistym podwórzu. Georgina poświęciła kilka cennych chwil, żeby pogłaskać wielkie zwierzęta po chrapach, po czym z pomocą Bena zasiadła w budzie.
Drzwiczki zatrzasnęły się za Cruickshank, która zajęła miejsce na przeciwległym siedzeniu. Georgina z ciężkim westchnieniem ułożyła się wygodnie na miękkiej skórze. Nie miała okazji wypocząć po podróży z Włoch. Co prawda, angielskie drogi były w lepszym stanie, ale długo nie mogła się doczekać chwili, kiedy znowu stanie na twardym gruncie i własnych nogach. Los najwyraźniej przygotował dla niej co innego.
Powóz zakołysał się na resorach, kiedy Ben zajmował miejsce na koźle. Bez zwyczajowego gwizdu ruszył stępa. Po chwili wjechali w alejkę.
Georgina zostawiała za plecami milę za milą, a wciąż się jeszcze nie otrząsnęła z przejmującej atmosfery Rezydencji. Stare domiszcze stało w samym środku rozległej posiadłości, zarośnięte chaszczami, wokół rozciągały się zachwaszczone łąki i pola leżące odłogiem. Odchyliła kotarkę i wyjrzała w szarość poranka. Na pastwiskach nie było śladu bydła, zalegał tylko niepowstrzymany rozkład, pokotem się kładły przęsła potrzaskanych płotów; bramy zwisały na rdzewiejących zawiasach.
Kiedy powóz wspiął się na wzniesienie, które znaczyło granicę posiadłości, Georgina rzuciła ostatnie spojrzenie wstecz, gdzie w oddali majaczył szary dach Rezydencji. Zaraz potem konie ruszyły w dół stoku i drzewa zasłoniły widok. Pomyślała tylko, że doświadczenia ostatnich dni każą jej wątpić, czy warto Rezydencję ratować. Żałowała tylko, że nie odzyskała obrazów ojca. Mówił o prawie dwudziestu ukończonych płótnach, ale ją interesował tylko portret matki, który namalował wkrótce po ślubie. Utrzymywał zawsze, że udał mu się wyjątkowo. Charles nie przyznał się jednak, że wie, gdzie znaleźć obrazy, a tajne poszukiwania Georginy też nie przyniosły rezultatu. A teraz, kiedy zdecydowała się uciec, mogła portretu nigdy nie odzyskać.
Od Rezydencji wiodła długa i kręta droga. Prowadziła granicą sąsiedniej posiadłości i w końcu dobiegała do traktu na Steeple Claydon. Kiedy powóz dotarł wreszcie do najbliższej wioski zwanej Alton Rise, poranne mgły zdążyły się już podnieść. Wioska składała się z kilku zaledwie chałup, wyrosłych przy zajeździe na rozstaju. Ben wstrzymał konie przed niepozorną karczmą, zeskoczył z kozła i podszedł do okienka powozu.
– Zapytaj karczmarza, gdzie znajdziemy sędziego pokoju – poprosiła Georgina przez otwarte okienko. – A jeśli okaże się za daleko, niech ci powie, którędy do większego majątku.
Ben skinął głową i udał się do środka. Wyszedł po dziesięciu minutach.
– Powiedzieli, że najlepiej, jak odwiedzimy Candlewick Hall. Należy do jakiegoś londyńskiego elegancika, co się nazywa lord Alton. Mają tu majątek od pokoleń, więc można go bezpiecznie prosić o pomoc, tak w każdym razie mówiła karczmarzowa.
– Na Boga, chyba im nie powiedziałeś…
Ben tylko wzruszył ramionami.
– To dla nich żadna nowina. Jakoś nikt tu kuzyneczka panienki nie lubi.
Georgina nie była zaskoczona. Dość dobrze już poznała charakter Charlesa.
– Daleko jest ten Candlewick Hall?|
– Nie więcej, jak dwie mile stąd – odparł Ben, sadowiąc się już na miejscu.
W drodze Georgina myślała, jak przedstawić swoją prośbę. Nie wątpiła, że wobec lady Alton najwięcej zyska szczerością, ale trudno było przewidzieć, jakiej może oczekiwać pomocy. Miała nadzieję, że lady poleci jej przynajmniej bezpieczny hotel w Londynie.
Powóz na lepszej drodze nabrał prędkości, a zwolnił dopiero przed ostrym skrętem w lewo. Georgina otrząsnęła się z zamyślenia. Kiedy wyjrzała przez okno, jej oczom ukazał się całkiem inny krajobraz niż w rodzinnym majątku. W zaledwie kilka mil zniknął wszelki ślad rozkładu i zaniechania. Pola były zadbane, bydło pasło się na zielonych łąkach, nawet słońce wyjrzało zza chmur, jakby specjalnie po to, żeby dopełnić sielanki.
Jeszcze większe wrażenie zrobił na Georginie przydomowy park. Dwa kamienne orły zdobiły słupy bramy, pomiędzy którymi otwierała się kuta, żelazna brama. Za nią prowadziła sypana żwirem aleja starych buków; konie ruszyły ochoczo po równej drodze. Oto właśnie, jak Georgina wyobrażała sobie wiejską rezydencję angielskiego dżentelmena. Przystrzyżony trawnik wśród ozdobnych krzewów opadał łagodnie nad brzeg uroczego jeziora z wyspą, a krajobraz tchnął spokojem. Na zakręcie Georginie mignął między drzewami kolor kwiatów, więc dom musiał być niedaleko. Wyjrzała za okno i aż otworzyła w zachwycie usta.
Candlewick Hall. Jasny piaskowiec gdzieniegdzie zdobiły soczystą barwą pnącza bluszczu. Trzy szeregi okien spoglądały z góry na podwórze, jasny żwir i frontowe schody. Domostwo sprawiało wrażenie solidnej ostoi równowagi i bezpieczeństwa, których tak bardzo w obecnej sytuacji Georgina potrzebowała. Candlewick Hall wydawało się uosobieniem tego właśnie, dlaczego w Anglii szukała gościny.
Wstrzymane konie poszły stępa i po chwili powóz zatrzymał się. Ben natychmiast przyskoczył do drzwiczek i pomógł Georginie wysiąść. Schody prowadziły do masywnych podwójnych drzwi. Ben zadudnił ciężką kołatką.
Pod drzwiami naszła Georginę refleksja, że znacznie łatwiej było sobie wyobrażać pomoc niż w rzeczywistości zwracać się o nią do nieznanej damy. Zaraz jednak wspomnienie ordynarnych zakusów Charlesa utwierdziło ją w powziętym postanowieniu. Przybrała postawę pewności siebie i udała uśmiech.
We drzwiach stanął majestatyczny kamerdyner i popatrzył na nią z najsubtelniejszym cieniem zaskoczenia.
– Słucham panią.
– Nazywam się Georgina Hartley. Czy mogłabym pomówić z lady Alton?
Z dumą stwierdziła, że głos jej nie zdradził. Brzmiała z całym zdecydowaniem, którego jej brakowało. Skoro jednak kamerdyner był tak oficjalny, Georgina zastanawiała się, jakiego charakteru jest jego pani. Nie spuściła jednak wzroku i trwała bohatersko w niezręcznym milczeniu.
Kamerdyner się nie poruszył. Pod doświadczonym spojrzeniem przenikliwych oczu odwaga Georginy topniała w niebezpiecznym tempie. Przez myśl przemknęło jej desperackie podejrzenie, że mężczyzna jest przygłuchy, i zbierała nadwątlone siły, żeby powtórzyć prośbę bardziej stanowczym tonem. Wtedy jednak kamerdyner uśmiechnął się dość ciepło i ukłonił.
– Jeśli pani pozwoli do salonu, panno Hartley, poinformuję o pani przybyciu lorda Alton.
Dumna ze swojego triumfu Georgina wkroczyła do środka, nim słowa kamerdynera naprawdę do niej dotarły.
– Och! – zreflektowała się. – Chciałam jednak rozmawiać z lady Alton…
– Oczywiście, panno Hartley. Zechce pani spocząć?
Georgina nie była zdolna się oprzeć jego niezwykle ujmującej uprzejmości. Kamerdyner wprowadził ją do pięknie wyposażonego pomieszczenia i subtelnie pokierował do wygodnego fotelu z uszakami. Upewniwszy się, czy Georgina nie potrzebuje orzeźwienia, dystyngowany pan przeprosił ją i opuścił salon.
Była skołowana. Przez dłuższą chwilę rozglądała się nieprzytomnie. Kiedy jednak wróciła jej zdolność krytycznego rozumowania, musiała przyznać, że wnętrze Candlewick Hall nie ustępuje fasadzie. Nie było cienia wątpliwości, że wystrój jest dziełem kogoś o wyrobionym smaku, kto dokonał tu szeregu przemyślanych decyzji, tak dobierając meble i szczegóły wystroju, aby utwierdzić i wzmóc wrażenie spokojnej pewności i równowagi. Wkrótce złowiła okiem obraz nad kominkiem i podniosła się, żeby bliżej mu się przyjrzeć. Jako córka malarza nie mogła wyjść z podziwu nad mistrzostwem Fragonarda w operowaniu światłem. Pomimo tego zdumiało ją, że obraz otwarcie epatujący kobiecą nagością znalazł się w tak eksponowanym miejscu. W jej przekonaniu prywatne pokoje byłyby odpowiedniejsze.
Nastrój salonu podziałał na Georginę kojąco. Z westchnieniem zapadła się znowu w fotelu i uśmiechnęła. Trzy nieprzespane, nerwowe noce dały o sobie znać po chwili. Georgina zamknęła oczy, obiecując sobie, że tylko na chwilę.
– Młoda dama przybyła w odwiedziny, milordzie.
Dominic Ridgley, piąty wicehrabia Alton, podniósł pytająco wzrok znad sterty listów rozstawionych gustownie pośród resztek sutego śniadania. Odłożył na bok ten, który akurat przeglądał.
– Chyba nie dosłyszałem.
– Młoda dama przybyła w odwiedziny, milordzie – powtórzył kamerdyner najbardziej bezbarwnym tonem.
Lord Alton uniósł brew, wyprostował ramiona i popatrzył lodowato.
– Czyś ty postradał zmysły, Duckett?
Innego służącego pytanie tym tonem sprowadziłoby do roli bełkoczącego półidioty, ale Duckett był kamerdynerem najwyższej klasy. Do tego znał lorda Alton od kołyski. Niezrażony odparł ze spokojnym uśmiechem:
– W żadnym razie, milordzie.
Odpowiedź okazała się całkiem zadowalająca. Lord Alton zmarszczył w zamyśleniu czoło.
– Aha?
Na to pytanie Duckett miał dłuższą odpowiedź.
– Odniosłem wrażenie, że ta młoda dama potrzebuje pomocy w jakiejś losowej perypetii. Pragnęła się widzieć z lady Alton, a sprawia wrażenie zdecydowanie nerwowe. Uznałem, że nie powinienem jej odprawiać. Przedstawiła się jako panna Hartley.
– Hartley? O ile mi wiadomo, w Rezydencji nie mieszkała żadna młoda panna?
– Doszły mnie słuchy – wyjaśnił uprzejmie Duckett – że z kontynentu przyjechała w odwiedziny córka pana Jamesa Hartleya.
– Do tej kanalii, Charlesa? Biedactwo.
– Tak też uważam, milordzie.
Lord Alton przeszył sługę podejrzliwym spojrzeniem.
– Wspomniałeś, że jest w opałach? Czy przypadkiem nie przyjechała tu z globusem albo migreną? Zalewa się łzami? Histeryzuje?
– O nie, milordzie. Panna Hartley jest całkowicie opanowana.
Lord Alton zmarszczył znowu brwi.
– To skąd wiesz, że jest w opałach?
Duckett zarumienił się z lekka.
– Popatrzyłem na jej dłonie. Tak mocno trzymała wachlarz, że jej kłykcie całkiem zbielały.
Lord Alton był pod wrażeniem przenikliwości kamerdynera. Oparł się w fotelu i zamyślił, a list odłożył na stertę pozostałej korespondencji.
– Myślisz, że powinienem z nią porozmawiać? – zapytał po chwili.
Duckett pojmował drugie dno pytania. Każdy, kto znał lorda Alton, zrozumiałby delikatność sytuacji. Samotne odwiedziny młodej damy w domu dżentelmena, pod nieobecność jakiejkolwiek innej kobiety, byłyby w innych okolicznościach również dla Ducketta nie do pomyślenia. A gdy dżentelmenem był nie kto inny, jak lord Dominic Alton, sytuacja nabierała jeszcze bardziej skandalicznego wymiaru. Duckett był jednak pewien, że panna Hartley jest w prawdziwych tarapatach, a tu mogła z powodzeniem szukać pomocy. Poza tym Duckett wiedział, że wbrew reputacji lorda Alton pannie Hartley nic z jego strony nie grozi. Była zbyt młoda i niewinna, całkiem nie w jego typie.
– Pomimo… – Duckett odchrząknął – …konwenansów, uważam, milordzie, że tak.
Z ciężkim westchnieniem lord Alton podniósł się zza biurka, prezentując swój imponujący wzrost. Wyciągnął mankiety, poprawił marynarkę na szerokich ramionach i podniósł wzrok na Ducketta, wymierzając w niego oskarżycielski palec.
– Jeśli ta cała sprawa zakończy się skandalem – rzekł – to będzie wyłącznie twoja wina, stary druhu.
Duckett odpowiedział szerokim uśmiechem.
– Jak pan sobie życzy, milordzie. Panna Hartley oczekuje w salonie.
Posławszy mu ostatnie ostrzegawcze spojrzenie, lord Alton pospieszył korytarzem ku nowej przygodzie.
Georgina miała bardzo niepokojący sen. Była w nim jedną z nimf na płótnie Fragonarda. Razem z nieznajomymi siostrami hasała swobodnie na leśnej polanie, z dotykiem łagodnych podmuchów wiatru na nagiej skórze. Nagle stanęła jak wryta. Poczuła, że ktoś ją obserwuje. Rozglądała się, rumieniąc, ale nie dostrzegła intruza. Wrażenie jednak nie mijało, a przeciwnie, stawało się coraz bardziej przemożne. Uniosła powieki.
Spojrzenie jej orzechowych oczu napotkało wzrok oczu błękitnych.
Po chwili dojrzała twarz mężczyzny, do których należały. Wstrzymała oddech, bo nie była pewna, czy to wciąż sen, czy już jawa. Mężczyzna, który się nad nią pochylał, z całą pewnością był podobny bogom. Wzbudził w niej nawet silniejszą reakcję niż erotyczny sen, z którego dopiero co się obudziła. Szeroką piersią przesłonił jej prawie cały świat, był wysoki i sprawiał wrażenie zarazem gibkiego i muskularnego. Wyraziste rysy jego twarzy doceniłby chyba każdy malarz. Ciemne włosy układały się w eleganckie fale, łagodząc surowość kwadratowej szczęki. Pełne usta układały się w niepokojący uśmieszek, a chabrowe oczy pod gęstymi brwiami otaczały rzęsy, które wydawały się zbyt długie i gęste, by miały należeć do mężczyzny, a jednak zaskakująco harmonizowały z wyzywającymi rysami.
– Och! – udało się jedynie wykrztusić Georginie.
Jej wizja uśmiechnęła się, a Georginie serce podskoczyło w piersi.
– Spałaś zbyt spokojnie, by godziło się ciebie budzić – wyrzekł głosem, który przywodził na myśl miękki, ciemny aksamit. Uniosła się nieco, wkładając wysiłek, by obudzić ciało i uruchomić umysł.
– Tak mi przykro. Chyba się zdrzemnęłam. Czekałam na lady Alton.
Dżentelmen cofnął się nieco i oparł łokciem o parapet kominka, wspierając obcas na zrębie paleniska. Oczu jednak ani na chwilę nie odwrócił od jej twarzy.
– Z przykrością muszę panią rozczarować – rzekł z uśmiechem, który zaprzeczał słowom. – Pozwoli pani, że się przedstawię: lord Dominic Alton, do pani usług.
Ukłonił się z gracją i błyskiem w oku.
– Wciąż jeszcze nie spotkałem tej jedynej, nie ma więc w domostwie lady Alton.
– Och, bardzo mi przykro.
Współczucie w jej głosie zaskoczyło Dominica. Nie był przyzwyczajony do podobnych wyznań, czynionych przez urocze młode damy. Uśmiechnął się z szelmowskim rozbawieniem.
– To istotnie przykre.
Ton głosu przyciągnął jej uwagę. Na widok szczerego zmieszania porzucił nagły impuls, aby dokładnie objaśnić jej swoje słowa. Ocena Ducketta okazała się precyzyjna. Chociaż siedziała spokojnie, zamiast pogrążać się w typowo kobiecych lamentach, Dominic nie wątpił, że jest w trudnej sytuacji. Dobitnie świadczył o tym wyraz jej orzechowych oczu. Uśmiechnął się więc życzliwie.
– O ile dobrze rozumiem, mogę pani w czymś pomóc?
To uprzejme pytanie całkiem speszyło biedną Georginę. Jak mogłaby opowiadać o tym, co ją spotkało, mężczyźnie?
– Doprawdy, nie jestem pewna…
Podniosła się z fotela i z całej siły ścisnęła wachlarz. W tej samej chwili przeniosła wzrok z twarzy lorda Alton na Fragonarda nad kominkiem i zamarła. Jaki kawaler wieszał coś podobnego w salonie? Odpowiedź na to pytanie była zbyt straszna, żeby mogła jej sobie udzielić nawet w myśli.
Choć Georgina nie zdawała sobie z tego sprawy, stojący przed nią, obyty dżentelmen czytał jej twarz jak otwartą księgę. Doświadczenie mówiło Dominicowi, żeby nie przełamywać jej oporu, tylko pozwolić się spokojnie wycofać. Jakiś niezrozumiały impuls rozbudził jednak jego ciekawość i lord Alton zapragnął się dowiedzieć, jaka historia przywiodła ten łakomy kąsek wprost na próg jego domu. Nie podobała mu się też sugestia, jakoby nie był w stanie jej pomóc. Wyprostował się więc dumnie i zmierzył ją surowym spojrzeniem.
– Moja droga panno Hartley – rzekł – liczę, że nie chciała pani orzec, że nie mogę się jej przysłużyć, zanim jeszcze zdążyła mi przedstawić swoją sprawę.
Georgina zamrugała zdezorientowana, bo dokładnie taki był jej plan. Teraz jednak ziemia usunęła się jej spod nóg i na gwałt szukała słów, które nie uraziłyby gospodarza. Tymczasem lord Alton znowu się uśmiechnął uśmiechem, który, zdała sobie nagle sprawę, rozgrzewał ją jak żaden inny wcześniej.
– Proszę usiąść, panno Hartley. Proszę pozwolić sobie zaproponować coś orzeźwiającego. Nie? W takim razie może mi pani jednak zdradzi, jaki ma pani problem. Może mi pani wierzyć, że niełatwo mnie zaszokować.
Georgina spojrzała w te niebieskie oczy, które patrzyły wyjątkowo niewinnie. Usiadła ponownie w fotelu i spokojnie rozważyła swoje możliwości. Dokąd mogła pojechać, jeśliby odrzuciła jego ofertę pomocy? I co ważniejsze, jak daleko zostawiła w tyle Charlesa? Ta myśl ułatwiła jej decyzję.
– Bardzo chciałam prosić o radę… – zaczęła. – Nie bardzo wiem, co powinnam zrobić, kiedy znalazłam się w sytuacji… dość niezręcznej.
Umilkła, zastanawiając się, jak daleko powinna wejść w szczegóły.
– A jak ona wygląda? – zapytał łagodnie.
Georgina miała wielką potrzebę, żeby uwolnić serce z tego ciężaru. Odetchnęła i pozwoliła sobie porzucić ostrożność.
– Niedawno wróciłam do Anglii z kontynentu. Ostatnie dwanaście lat spędziłam we Włoszech z ojcem, Jamesem Hartleyem. Kilka miesięcy temu zmarł i polecił mnie opiece stryja, Ernesta Hartleya.
Podniosła wzrok. Lord Alton patrzył na nią ze współczuciem. Pokiwał zachęcająco głową. Georgina wzięła głęboki oddech i podjęła wątek.
– Bez zwłoki wróciłam do Anglii. Nie chciałam… nie chciałam pozostawać we Włoszech. Kiedy jednak przyjechałam do Rezydencji Hartleyów, dowiedziałam się, że stryj także zmarł, a majątek trafił w ręce mojego kuzyna, Charlesa.
Umilkła niepewnie.
– Jestem nieco zaznajomiony z osobą Charlesa Hartleya, jeśli to w czymś pomoże. Mogę jeszcze dodać, że nie uważam, aby młoda dama mogła przebywać z nim sama pod jednym dachem.
Chłodna i bezosobowa wypowiedź wywołała rumieniec na twarzy Georginy. Dominic zrozumiał, że strzał był celny.
Georgina wbiła wzrok w puste palenisko i ciągnęła, walcząc ze sobą.
– Obawiam się… muszę powiedzieć, że Charlesa ogarnęła osobliwa obsesja. Mówiąc pokrótce… starał się mnie zmusić do małżeństwa. Opuściłam dom dzisiaj bardzo wczesnym rankiem.
Popatrzyła w niebieskie oczy jego lordowskiej mości.
– Jak Anglia szeroka nie mam do kogo się zwrócić. Liczyłam, że pańska żona, lordzie Alton, udzieli mi rady.
Dominic Alton studiował jej uroczą twarz w kształcie serca, zgłębiał wyraz oczu w kolorze ciemnego miodu, które zwróciły się na niego z ufnością i nie wiedzieć czemu nabrał przekonania, że jej pomoże, chociaż głos rozsądku syczał już gniewnym szeptem, że sama myśl o tym jest wyrazem czystego szaleństwa.
– Czy zastanawiała się pani już nad tym, w jakim konkretnym temacie by sobie życzyła porady?
– Myślałam może o posadzie damy do towarzystwa w Londynie.
Dominic przyjrzał się jej postaci. Szara sukienka leżała świetnie, podkreślając kształtne i pełne piersi. Miała delikatną skórę, cerę jak brzoskwinia w śmietanie, a z kształtu smukłej stopy wnioskował, że nogi miała długie i zgrabne. Nie podkreślała talii, ale krągłość bioder nie pozostawiała wątpliwości. Gdyby taka osóbka znalazła się w Londynie bez opieki, Dominic łatwo przewidywał, gdzie prędzej czy później by skończyła. A musiał przyznać, że byłaby to wielka strata.
Georgina patrzyła na niego z dziewczęcą niewinnością.
– Mam stangreta i pokojówkę, może to by pomogło? – zapytała naiwnie.
Mój Boże! – pomyślał Dominic. – Stangret i pokojówka! Z trudem zachował nieprzenikniony wyraz twarzy. Nie widział sensu jej uświadamiać, jak straszne wygaduje niedorzeczności. Damy do towarzystwa żyły w ciągłym rozdarciu pomiędzy rodziną, do której nie należały, a światem służby, który był dla nich obcy. Dominic nie zamierzał pozwolić, by takie życie stało się udziałem tej wrażliwej i dumnej kobiety.
– Proszę mi dać czas się zastanowić – odparł. – Doświadczenie uczy, że decyzje podejmowane bez namysłu często skutkują nieodwracalnymi konsekwencjami.
Weź sobie własne słowa do serca! – wtrącił sarkastycznie jego wewnętrzny głos. Dominic uśmiechnął się słodko.
– Proszę o godzinę cierpliwości. Zostawię panią pod opieką mojej gospodyni i rozważę pani sytuację. Proszę mi wierzyć… – dodał, uśmiechając się szerzej – …możliwości jest znacznie więcej.
Georgina zamrugała kilka razy. Jego słowa nakazywały ostrożność, z drugiej jednak strony zapowiedziane towarzystwo gospodyni przeczyło jej podejrzeniom. Był jednak jeszcze jeden problem.
– Charles mógł wyruszyć za mną w pościg – zauważyła.
– Zapewniam panią, że tutaj akurat nie będzie pani szukał – odrzekł lord Alton z przekonaniem. – A do Londynu tym bardziej się za panią nie wybierze. Jest pani bezpieczna.
Pociągnął za dzwonek i jeszcze raz zwrócił się do Georginy.
– Widzi pani, nie jesteśmy z Charlesem na zbyt przyjacielskiej stopie.
Pauza się przedłużała. Georgina oglądała własne dłonie, a Dominic – pannę Hartley. Była śliczną istotą, ale zbyt delikatną i nie dość śmiałą jak na jego gust. Duckett jak zawsze wykazał się przenikliwością i celnością obserwacji. Jak nic, Dominic miał do czynienia z damą w opałach. Uznał, że koszty poniesione przy tej sprawie będą marginalne, a zabawa może się okazać przednia. Co więcej, Charles odbierze to jako osobistą zniewagę, co już samo w sobie byłoby wystarczającym powodem, aby udzielić tej młodej damie pomocy.
Zadowolony z wyniku swoich ustaleń uciszył wewnętrzny głos, który powtarzał litanię strachu i mantrę rozwagi, i wrócił do kontemplacji postaci panny Hartley.
W drzwiach stanął kamerdyner, którego Georgina zdążyła już poznać.
– Tak, panie?
– Duckett, poproś do nas panią Landy.
– Tak, milordzie – odparł sługa i uprzejmie powściągając uśmiech zadowolenia, dumnie i statecznie opuścił salon.
Godzina spędzona w ciepłym towarzystwie matczynej gospodyni pokrzepiła Georginę, nie wspominając o ciastkach z konfiturami i gorącej kawie. Pani Landy była wstrząśnięta opowieścią o jej przejściach, a już szczególnie poruszyło ją, że Georgina nie jadła śniadania. Gospodyni zapewniła ją, że dwoje służących też otrzymało posiłek. Teraz posłuchanie u lorda Alton nie sprawiało już tak złowrogiego wrażenia. Georgina była pewna, że mężczyzna zatrudniający panią Landy nie mógł być złym człowiekiem.
Uśmiechnęła się do kamerdynera, który teraz wydał się jej nieco mniej onieśmielający, i przeszła przez drzwi, które przed nią otworzył. Zastała lorda Alton opartego o kominek. Podniósł wzrok i uśmiechnął się, a Georgina ponownie dała się zaskoczyć jego efektownej powierzchowności, płynącej nie z elegancji, ale ze szczerości uśmiechu.
Skłonił się jej uprzejmie w odpowiedzi na jej ukłon i wskazał ponownie fotel z uszakami. Georgina cieszyła się, że wybrała na ten dzień sukienkę z adamaszku o modnym kroju, obrębioną kosztowną włoską koronką. Z nową pewnością siebie odpowiedziała śmiałym spojrzeniem.
Przez pełną minutę patrzył na nią, jak pogrążony w głębokich rozmyślaniach. W końcu odchrząknął i przemówił.
– Ile ma pani lat, panno Hartley?
Georgina odpowiedziała prędko, domyślając się, że pewnie chodzi o dobór zajęcia najlepiej odpowiadającego jej wiekowi.
– Osiemnaście, milordzie.
Dominic odetchnął z ulgą. On miał trzydzieści dwa lata, więc panna Hartley była zdecydowanie zbyt młoda. W związku z powyższym mógł spokojnie przyjąć, że tylko instynkt dżentelmena kazał mu pomóc w potrzebie tej, nie przymierzając, dzierlatce. W swoim wieku zdążył już nabrać pewności, że ma za sobą nastoletnie amory. Zaprezentował jej swój wystudiowany uśmiech.
– W świetle twojego wieku obawiam się, że przyjdzie ci się uzbroić w cierpliwość. Propozycje zatrudnienia nie rosną na drzewach. – Rozmyślnie utrzymywał dobrodusznie protekcjonalny ton. – Zastanawiałem się, która ze znanych mi dam mogłaby najlepiej służyć ci pomocą. Przyszła mi na myśl moja siostra, lady Winsmere, która wciąż powtarza, że przydałaby się jej odrobina rozrywki.
Tyle przynajmniej było prawdą. Znając Bellę, Dominic był przekonany, że rzuci wszystkie sprawy, by zająć się uroczą osobą panny Hartley.
Georgina spoglądała uważnie na lorda Alton. Jak dotąd rzeczowe oświadczenie wydawało się kwintesencją rozsądku, choć ubodło ją lekceważenie, z jakim się do niej zwrócił. Nie czuła się już dzieckiem.
– Napisałem już do niej list polecający – podjął Dominic i wyciągnął złożony papier. – Wyjaśniłem w nim twoje trudności.
Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy wyobraził sobie efekt, jaki wywoła na Belli jego relacja.
– Sugeruję, żebyś go zaniosła lady Winsmere na Green Street osobiście. Bella, choć miewa przelotne kaprysy, dysponuje niezwykle trzeźwym osądem i będzie doskonale wiedziała, jak powinnaś postąpić. Poleciłem jej też sprawować pieczę nad poszukiwaniem przez ciebie zatrudnienia, bo mam przeczucie, że zupełnie nie pojmujesz, jak to się załatwia. Możesz pokładać w niej całkowite zaufanie.
Georgina poczuła wielką ulgę. Podniosła się i wzięła z jego ręki list. Oceniła czytelny i lekko pochyły charakter pisma i nabrała niezwykłej pewności, że zwróciła się do właściwej osoby. Po problemach z Charlesem miała nareszcie powody, żeby żywić nadzieję na poprawę swojego losu.
– Nie wiem, jak dziękować, milordzie – odrzekła cicho, z głębi serca. – Uczyniłeś dla mnie, panie, znacznie więcej, niż miałam prawo oczekiwać. Zdecydowanie więcej, niż na to zasługiwałam.
Podniosła wzrok i uśmiechnęła się z wdzięcznością. Dominic oddalił jej podziękowania machnięciem ręki, dając wyraz lekkiej irytacji.
– To doprawdy drobiazg, zapewniam. Pomoc pani to sama przyjemność. Jest tylko jeszcze jedna sprawa – zmienił temat, niezdolny znieść choćby odrobinę więcej wdzięczności. – Uzmysłowiłem sobie, że jeśli gdzieś tam poszukuje cię Charles, na pewno wygląda twojego powozu i twojego stangreta. Pozwoliłem sobie zarządzić, żebyś odbyła podróż do Londynu wraz z pokojówką w jednym z moich powozów. Zawiezie was mój służący, który odprowadzi powóz, a twój stangret przyjedzie za parę dni twoim. W ten sposób unikniecie ewentualnych nieprzyjemności. Czy takie rozwiązanie jest dla ciebie do przyjęcia?
Georgina oniemiała. Lord Alton najwyraźniej pomyślał o wszystkim. W ciągu jednej krótkiej godziny skutecznie usunął wszelkie przeszkody, jakie najprawdopodobniej mogły jej stanąć na drodze do Londynu. W tej chwili sprawa wydawała się już prosta.
– Zdumiewasz mnie, milordzie – odrzekła, nie kryjąc zachwytu. – Ale bez wątpienia będziesz potrzebował swojego powozu?
– Zapewniam, że mój powóz… lepiej przysłuży się twojej podróży niż mnie – odparł mgliście, unikając nasuwającego się komplementu. Z trudem wychodził z wyrobionych kolein konwersacji. Rozmowa z niewinną osiemnastolatką była dla niego niemałym wyzwaniem intelektualnym. Co, przyznał w duchu niechętnie, doskonale oddawało charakter kręgów, w jakich się ostatnimi czasy obracał.
Z olśniewającym uśmiechem Georgina Hartley skinęła głową i skierowała się do drzwi, z gracją stawiając drobne stópki. Co prawda była nadal zdeprymowana, ale wydarzenia rozwijały się szybciej, niż mogłaby się spodziewać, a w ustaleniach lorda Alton nie dopatrzyła się żadnych luk.
W hallu czekał na nich Duckett z informacją, że powóz jest gotowy i czeka na podwórzu.
Dominic nie oparł się pokusie zaoferowania jej ramienia i odprowadził ją do pojazdu. Ku zaskoczeniu wszystkich, nie wyłączając Bena, żegnając się ze służącym, Georgina objęła go na pożegnanie w serdecznym uścisku. Następnie lord Alton pomógł jej wspiąć się na stopnie efektownego powozu, Duckett stanowczo zatrzasnął drzwiczki, a powożący Jiggs gwizdnął i zaciął konie. Pojazd potoczył się z wolna ku alejce.
Dominic Ridgley spoglądał za oddalającym się zaprzęgiem z rękami w kieszeniach spodni, a kiedy dach powozu zniknął mu już z oczu, odwrócił się na pięcie i po drodze do domu kopnął ziarno żwiru, które zabłąkało się na pierwszy schodek. Westchnął i z zamyślonym uśmiechem, jakby zamykał przyjemny, krótki antrakt pomiędzy aktami prawdziwego życia, zatrzasnął za sobą drzwi.