Pestka, drops, cukierek - ebook
Pestka, drops, cukierek - ebook
Fantastyczna, przygodowa historia, która wciągnie dzieci po uszy, a jednocześnie pozwoli im nauczyć się czegoś o… ekonomii.
Uśmieszek i Łezka mają dość biedy i smutku, które panują w ich wiosce. Julek nie lubi okropnej sąsiadki, która opiekuje się nim, póki rodzice nie wrócą z pracy. Choć dzieciaki mieszkają w dwóch równoległych światach – nawiązują ze sobą kontakt. To odmienia ich życie.
Ta niezwykła opowieść gwarantuje czytelnikom przygodę i rozrywkę, zaś dzięki dopiskom na marginesach dowiedzą się, czym jest skarb państwa, a czym dziura w budżecie, co daje praca i dlaczego niektórzy są biedni, a inni bogaci.
Książka jest doskonałym wprowadzeniem do przedsiębiorczości – nowego przedmiotu w polskich szkołach.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8208-908-0 |
Rozmiar pliku: | 14 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
napisanie krótkiej, ale interesującej przedmowy to wcale nie pestka. Ani też nie drops – dropsy są twarde i można sobie na nich połamać zęby.
Cukierek?
Byleby nie taki jak krówka ciągutka! Przedmowa powinna zachęcać do czytania, a nie do niego zniechęcać. Uznajmy więc, że idealna przedmowa jest jak pestka, drops i cukierek – lekka, zwięzła, lecz pełna kalorycznych wiadomości o książce.
Oto one:
Pestka… ukazała się po raz pierwszy w 2013 roku. Autor (czyli ja, Grzegorz Kasdepke) otrzymał od wydawcy niełatwe zadanie: stworzyć fantastyczną, przygodową historię, która wciąga czytelników po uszy, a jednocześnie pozwala im nauczyć się czegoś o… ekonomii.
– To niemożliwe! – autor złapał się wówczas za głowę.
– Podobno dla pana nie ma rzeczy niemożliwych – odpowiedział chytrze wydawca.
Autor dał się nabrać na pochlebstwo i wyraził zgodę – zastrzegając jednak, że suche wiadomości o ekonomii pojawią się na marginesie książki, a nie w jej treści (i że napisze je prawdziwy ekonomista, a nie bajkopisarz).
Tak właśnie powstała książka, w której wszystko, co najmądrzejsze, czytelnicy znajdą na marginesach – a w środku jedynie przygodę i rozrywkę.
Miłej lektury,
Grzegorz KasdepkeMałe to musiało być królestwo, skoro mieściło się w kieszeni ośmioletniego chłopca. Tak w każdym razie mówiła Złośliwa Sąsiadka. Ale nie miała racji – w kieszeni było jedynie wejście do królestwa. Wystarczyło włożyć do niej cokolwiek (pieniążek, cukierka, kredkę), aby natychmiast to coś przedostawało się na drugą stronę, do krainy wiecznej zimy. Bach! – i wszystko lądowało w zaspie przy szlaku wijącym się w stronę zamku. Kredki, ołówki, papierki, monety, kulki i plastikowe żołnierzyki spadały z wysoka, spomiędzy chmur, z tego miejsca, zza którego czasami spoziera na ziemię słońce. Wokół szczerzyły się szczyty górskie. Prawdę mówiąc, nie było wiadomo, czy szczerzyły się w uśmiechu, czy przeciwnie – w gniewie.
Gdyby nie wymyślono pieniędzy, ludzie musieliby wszystko wymieniać (na przykład lizaka za pomarańczę, książkę za kilogram szynki, samochód za kilkadziesiąt ton zboża). A pracownicy, zamiast wypłat, otrzymywaliby na przykład 80 opon – gdyby pracowali w fabryce opon. Lub kilkaset gazet, gdyby byli drukarzami.
Gdy świeciło słońce, mieszkańcy otaczającej zamek wioseczki wierzyli, że góry uśmiechają się do nich życzliwie. Często jednak nad doliną wisiały gęste chmury śniegowe. A właściwie nie tyle wisiały, ile zatykały ją od strony nieba. Wtedy dolina stawała się więzieniem, z którego nawet ptaki nie mogły uciec. Zewsząd jej granic pilnowały szczyty górskie. Wystarczyło parę minut bez słońca, żeby ich uśmiech zamienił się w groźny grymas. Wtedy to już nie były góry, tylko lśniące szkliwem zęby potwora! Nikomu nie przyszłoby do głowy, że można się przez nie przeprawić. I nikt tego nigdy nie próbował. Zresztą po co? A wiadomo, co można znaleźć w kolejnej dolinie? Do kogo należy sąsiednie królestwo? Jak ciężko żyje się tam prostym ludziom? Tutaj wszystko było już znane.
Na pewno ciężko żyje się wszystkim, którzy cierpią biedę. A co to jest bieda? To brak pieniędzy na normalne życie – jedzenie, ubrania, naukę i wypoczynek. Ale bieda wygląda inaczej w kraju bogatym, a inaczej – w ubogim.
Pośrodku, na niewielkim wzniesieniu, stał zamek, częściowo wykuty w skale. Krył się za wysokim murem. Na jego szczycie można było czasami zobaczyć stojących na warcie żołnierzy. Wzniesienie obmywał górski strumień. Poszerzono go trochę od strony bramy, bo król chciał wjeżdżać do zamku po prawdziwym moście zwodzonym, a nie po zwykłej krótkiej kładce. Prawdę mówiąc, i most, i kładka były zbędne. Strumień pokrywała tak gruba warstwa lodu, że wytrzymałaby ciężar największej karety. Albo wyładowanych drewnem sań. Albo nawet armaty. Lecz król chciał mieć most, i już.
Zresztą była to jedyna ozdoba zamku. Wielki, szary, surowy – robił przygnębiające wrażenie. Podobnie jak leżąca poza obrębem murów wioseczka. Może nawet nie przygnębiające, ale po prostu smutne. Ot, chałupy jak chałupy. Drewniane ściany z małymi okienkami, spadziste dachy kryte gontem. Może gdyby je pomalować, ozdobić? Ale nikt ich nie zdobił – wyglądały jak zmarznięte kaczki leżące obok siebie na śniegu: skurczone, nastroszone, bure.
Mieszkańcy przemykali po wioseczce od drzwi do drzwi, nie podnosząc oczu. Zamiast tego podnosili kołnierze wyblakłych, nieforemnych płaszczy i kożuchów. Wszyscy wyglądali nijako. Smutno. Jakby zmarszczki na ich twarzach rzeźbiła bezkresna nuda.