Peszek i przyjaciele - ebook
Peszek i przyjaciele - ebook
Peszek, dzielny piesek na wózku inwalidzkim, powraca z nowymi przygodami!
Choć znalazł swój wymarzony dom z Mają i jej rodziną, teraz czeka go mnóstwo nowych wyzwań: schroniskowy marsz, wizyta u babci Rózi i jej nowych zwierzaków, spotkanie z behawiorystą, a nawet obchody Dnia Psa! Czy Peszek spisze się w roli pośrednika między skłóconymi kotami? Jak sobie poradzi, gdy przypadkiem zniszczy swój wózek? I czego nauczy się od Fafika, psa-strażaka? Przygotuj się na jeszcze więcej przygód, śmiechu i wzruszeń z Peszkiem w roli głównej!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7954-330-4 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odkąd Maja ujrzała mnie w schronisku, moje życie zmieniło się na dobre. Rodzina, która mnie adoptowała, była naprawdę fantastyczna. Co prawda gdy dołączyłem do ich małego stadka, byli tam tylko mama, tata i Maja. Jednak jakiś czas później dołączył do nas mały Stefan, który – jak się okazało – wyszedł z brzucha mamy i był bratem Mai. Niesamowite, prawda?
Wszyscy uwielbialiśmy spędzać razem czas. Rodzice zawsze wymyślali niezwykłe wycieczki, w których ja również mogłem uczestniczyć. Rozumieli, że nie lubię siedzieć sam w domu i zastanawiać się, gdzie się podziali.
Pewnego dnia, gdy tata wrócił z pracy, w dłoni trzymał kolorową ulotkę. Usiadł na kanapie, skrzyżował nogi jak zawsze i zawołał nas wszystkich. Myślałem, że chodzi o jakieś jedzonko. Uwielbiałem, gdy tata zamawiał pizzę i nie przeszkadzało mi, że rósł mu od tego brzuch.
– Zobaczcie, schronisko, z którego adoptowaliśmy Peszka, organizuje marsz – powiedział tata, wymachując ulotką.
Schroniskowy marsz? Uniosłem uszy ze zdziwienia. To brzmiało naprawdę interesująco.
– W marszu mogą wziąć udział wszystkie adoptowane psy. Podczas tego wydarzenia będą zbierane dary dla schroniska – czytał na głos tata.
– Idziemy na marsz! Idziemy na marsz! – wykrzykiwała Maja, skacząc po kanapie.
Ja również zacząłem kręcić kółka na dywanie i poszczekiwać, aby pokazać, jak bardzo podoba mi się ten pomysł. Nie mogłem doczekać się tego wydarzenia. Uwielbiałem spacery, tym bardziej że w ten sposób mogłem jakoś pomóc innym.
Na szczęście zanim się obejrzałem nadeszła sobota, a my jechaliśmy do schroniska. Ja, Maja i tata, ponieważ mama została w domu z małym Stefanem, który nie mógł wziąć udziału w takim marszu. Mama mówiła, że może być głośno i tłoczno, a nie chcielibyśmy, żeby płacz Stefana popsuł nam ten dzień.
Tak jak pamiętałem, budynek schroniska był ogromny. Już z daleka było słychać szczekające psy. Ja, jako posiadacz wyostrzonych zmysłów, słyszałem nawet miauczenie kotów. Niemal zapomniałem, jak to jest mieszkać w schronisku. Choć w mojej rodzinie jest cudownie, to czasy azylu wspominam całkiem dobrze. Wszyscy traktowali mnie życzliwie i miałem dużo przyjaciół. Co prawda legowisko nie było tak wygodne, jak w moim obecnym domu, karma mniej smaczna, a nocami bywało zimniej niż pod kołderką Mai.
Zaparkowaliśmy samochód i ruszyliśmy w miejsce, gdzie miał rozpocząć się marsz. Tata niósł pod pachą ogromną paczkę z psią karmą, a Maja trochę zabawek dla kotów. Były to nasze dary dla schroniska. Ja sam pomagałem przy ich wyborze, choć średnio znam się na akcesoriach dla kotów.
Nie uwierzycie, co zobaczyliśmy, gdy przybyliśmy na miejsce. Mnóstwo piesków! Jak się okazało, większość z nich została kiedyś adoptowana. Skąd to wiedziałem? Bo każdy z nich dostał zieloną odznakę, aby było wiadomo, kto już ma szczęśliwy dom. Ja, jako były azylant, również taką dostałem. Schroniskowe psiaki, które były wyprowadzane przez wolontariuszy, miały czerwone odznaki, aby każdy wiedział, że szukają domu.
W oczekiwaniu na marsz poznałem kilku nowych kolegów. Nawet Maja zaczęła rozmawiać z jakąś dziewczynką, która była w podobnym wieku. Uwielbiałem te nasze rodzinne wypady, gdy mogliśmy spędzić razem czas i poznać kogoś nowego. Dużo odwiedzających przekazywało różne dary dla schroniska, tak jak my. Zauważyłem kilka fantastycznych zabawek, które dostaną podopieczni schroniska.
– Ale będą mieć frajdę! – wyszczekałem do jednego z moich towarzyszy.
Kiedy wybiła godzina rozpoczęcia marszu, wszyscy się ustawili. Nie uwierzycie, ale tak się złożyło, że ja, Peszek, wraz z moją rodziną byliśmy na samym przodzie. Ja i Maja czuliśmy się tym podekscytowani, tata trochę zawstydzony, ale tak naprawdę największą uwagę przykuwałem ja i moje kółeczka. Prawie wszystkim musiałem opowiadać, jak to się stało, że mam wózek inwalidzki i że czuję się z tym naprawdę dobrze.
– Dzięki moim kółeczkom mogę poruszać się jak inne psy – opowiadałem wszystkim. – A wieczorami, kiedy idę spać, zostawiam je koło łóżka. Tylko nie mówcie nikomu, bo mama nie wie, że śpię razem z Mają.
– Ale super! – wykrzyknął jamnik Karmel.
– Czy wszyscy są gotowi? – zapytała organizatorka przez mikrofon.
– Tak! – odpowiedział tłum.
– W takim razie zaczynam odliczanie! 3... 2... 1…
I wystrzeliłem niczym strzała. Będąc na samym przodzie, czułem się, jakbym to ja prowadził ten marsz. Dumnie wypiąłem pierś i merdałem ogonem. Byłem wdzięczny Mai za to, że rano wypolerowała moje kółeczka.
– Peszek prowadzi marsz – chichotała moja przyjaciółka.
– Peszek to prawdziwy wzór do naśladowania. Mimo przeciwności losu prowadzi aktywne życie i jeszcze pomaga innym – zauważył tata.
– Tak, to ja! – wyszczekałem.
– Niech żyje Peszek! – zawołały radośnie inne psy.
Tak oto zostałem gwiazdą schroniskowego marszu. Ja, skromny Peszek.