Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Petyhorzec - ebook

Rok wydania:
2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
9,90

Petyhorzec - ebook

Powieść o tematyce kresowej opatrzona prawie dwustoma przypisami wyjaśniającymi wiele staropolskich terminów.

"…Kie­dy z cho­rą­gwią moją sta­łem we Lwo­wie, przy­jeż­dżał do mnie i do ofi­ce­rów mo­ich bar­dzo czę­sto nie­ja­ki Ra­fał Krysz­pin, to­wa­rzysz pe­ty­hor­ski1, mło­dy człek jesz­cze, z po­czci­wej ro­dzi­ny szla­chec­kiej, gdzieś na Li­twie osia­dłej, uro­dzi­wy, grzecz­ny i we­so­łej bar­dzo fan­ta­zji."

 

 

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63086-11-4
Rozmiar pliku: 197 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

…Kie­dy z cho­rą­gwią moją sta­łem we Lwo­wie, przy­jeż­dżał do mnie i do ofi­ce­rów mo­ich bar­dzo czę­sto nie­ja­ki Ra­fał Krysz­pin, to­wa­rzysz pe­ty­hor­ski¹, mło­dy człek jesz­cze, z po­czci­wej ro­dzi­ny szla­chec­kiej, gdzieś na Li­twie osia­dłej, uro­dzi­wy, grzecz­ny i we­so­łej bar­dzo fan­ta­zji. Był on na­ufra­gus² w tych stro­nach, bo rzu­ci­ły go tu na Ruś owe nie­szczę­śli­we przy­go­dy pu­blicz­ne, któ­re Bóg ze­słał w owych cza­sach na tę mi­zer­ną oj­czy­znę na­szą³. Nie wiem, czy miał wię­cej lat dwu­dzie­stu kil­ku; dziw­nej przy­jem­no­ści był brat i to­wa­rzysz, do uciesz­nych żar­tów, fi­glów i bom­ban­sów⁴ szcze­gól­nie spraw­ny, a już to cięż­ka mu­sia­ła być me­lan­cho­lia, któ­rej by kon­cep­ta­mi swe­mi nie po­tra­fił od­pę­dzić.

Spadł na Ruś tu­tej­szą, jak z musz­kie­tu wy­strze­lo­ny, głod­ny i goły jak Ta­ta­rzyn na ste­pie; w jed­nym ko­le­cie⁵ i bur­ce⁶, na zbie­dzo­nej szka­pie przedarł się pod Lwów i w Żół­kwi nie­spo­dzie­wa­ne zna­lazł przy­tu­le­nie. Ro­dzi­ce jego byli szlach­ta słusz­ni i po­sse­sio­na­ti⁷, oj­ciec wku­pił go na re­gestr⁸ cho­rą­gwi pe­ty­hor­skiej, nie­gdyś imie­nia Jegomo­ści Kró­le­wi­cza Xa­wie­ra, a że był wiel­ki przy­ja­ciel i ad­he­rent⁹ księ­cia wo­je­wo­dy wi­leń­skie­go¹⁰, więc kie­dy ten pan prze­ciw Mo­skwie w pole ru­szył, mło­dy Krysz­pin za kon­fe­de­ra­cją pod zna­ki Ra­dzi­wił­łow­skie po­spie­szył. Nie­dłu­ga to była kam­pa­nia; ksią­żę wo­je­wo­da nie­ba­wem pla­cu ustą­pić mu­siał; a kto z jego woj­ska za­wcza­su o so­bie nie ra­dził, temu kwa­śno było. Krysz­pin do­stał się w ręce fur­wach­tu¹¹ ro­syj­skie­go, ale że był zu­chwa­łe­go ani­mu­szu, gdzieś na noc­le­gu sza­bli się do­rwał, ko­za­ków dwóch za­rą­bał, trze­cie­go z ko­nia zsa­dził i na ko­zac­kiej szka­pie uciekł. Do pana ojca wra­cać i trud­no było, i nie­bez­piecz­no, zre­zol­wo­wał¹² się tedy iść za for­tu­ną pana wo­je­wo­dy, tak so­bie my­śląc, że go kę­dyś jesz­cze ry­sią¹³ do­pę­dzi na po­pa­sie. Szu­kał Ra­dzi­wił­ła jak wia­tra w polu, a że mu ktoś po­wie­dział, że pan ten pew­nie do swych dóbr żół­kiew­skich uszedł, wziął się w te stro­ny, a kie­dy po mno­gich awan­tu­rach i do­brze za­znaw­szy bie­dy sta­nął w Żół­kwi, bar­dzo mu było mar­kot­no, bo się prze­ko­nał na­resz­cie, że Ra­dzi­wił­ła tam nie masz, a za to jest ro­syj­ska ko­men­da bia­ło­zer­skie­go puł­ku z kor­pu­su ge­ne­ra­ła Kre­czet­ni­ko­wa. Miał już drap­nąć zno­wu, kie­dy oto spo­ty­ka na­gle do­bre­go zna­jo­me­go, Li­twi­na tak­że, a na­wet krew­nia­ka swe­go, JMpa­na Mar­choc­kie­go, cze­śni­ka¹⁴ czer­wo­no­grodz­kie­go, cho­rą­że­go pe­ty­hor­skie­go zna­ku, któ­re­mu to Mar­choc­kie­mu ksią­żę wo­je­wo­da wi­leń­ski od­dał ju­rys­dyk­cję¹⁵ zam­ko­wą, jako sta­ro­ście. Ten go tedy wziął, ogar­nął, przed ro­syj­ski­mi zwia­da­mi ucho­wał i u sie­bie chęt­nym ser­cem aż do dal­szej ja­kiej mu­ta­cji¹⁶ rze­czy za­trzy­mał.

Krysz­pin w Żół­kwi sro­dze się nu­dził i na su­kurs¹⁷ pie­nięż­ny od ojca cze­kał, a od cza­su do cza­su do Lwo­wa za­glą­dał, gdzie, że lu­bił we­so­łą i woj­sko­wą kom­pa­nię, do mnie i do ofi­ce­rów mo­ich się przy­py­tał, nie ba­cząc na to, że my, dra­go­nia cu­dzo­ziem­skie­go au­to­ra­men­tu, jako żoł­nie­rze Kró­la Jegomo­ści za inną szli par­tią.

— A to mnie nie za­wa­dzi — ma­wiał do nas — że ja z wać­pa­na­mi ko­mi­ty­wę przy­ja­ciel­ską trzy­mam, abym do was nie strze­lał, kie­dy ze swo­imi będę, a wać­pa­nom w polu do oczu sta­nę.

Bar­dzo my tego Krysz­pi­na po­lu­bi­li, a już naj­bar­dziej za jego wdzięcz­ne śpie­wa­nie przy szpi­ne­cie¹⁸, za opo­wie­ści kro­to­chwil­ne i prze­róż­ne frasz­ki i prze­kwin­ty¹⁹, któ­re za­wsze bez ni­czy­je­go kon­temp­tu²⁰ były, bo wszyst­kich śmie­szył, a ni­ko­go nie ugryzł.

Owo pew­ne­go razu przy­je­chał do Lwo­wa Krysz­pin na owej szka­pie ko­zac­kiej, na któ­rej był uciekł, a któ­rej się cią­gle trzy­mał, ja­kieś nie­sły­cha­ne cno­ty co dzień w niej od­kry­wa­jąc, i za­dy­sza­ny przy­biegł na na­szą kwa­te­rę z wiel­ką no­wi­ną, jako mu pan oj­ciec jego przez pi­sa­rza eko­no­mii z Li­twy wra­ca­ją­ce­go, tro­chę pie­nię­dzy przy­słał i pod ry­go­rem do po­wro­tu wzy­wał, al­bo­wiem po klę­sce księ­cia wo­je­wo­dy wiel­ką we­ksą²¹ jest uci­śnio­ny, i pod obu­chem róż­nych kon­dem­nat²² ję­czy, a par­tia prze­ciw­na z wszyst­kich wio­sek, któ­re od księ­cia w te­nu­cie²³ miał, już go wy­trzę­sła, a na­wet na oj­co­wiź­nie wiel­ką opre­sję mu czy­ni — tak że po­mo­cy mu sy­now­skiej trze­ba ko­niecz­nie. Tedy, jak pra­wił Krysz­pin, choć rad temu jest, że już w Żół­kwi na ła­sce pana Mar­choc­kie­go sie­dzieć nie po­trze­bu­je, tak prze­cie mu bar­dzo mar­kot­no, że nas po­że­gnać bę­dzie mu­siał, kto wie, czy na wi­dze­nie jesz­cze, a je­śli na wi­dze­nie, czy na złe albo do­bre. Owóż, żeby osło­dzić go­rycz se­pa­ra­cji²⁴, pro­si nas wszyst­kich ofi­ce­rów, aby­śmy do nie­go do Żół­kwi je­cha­li ko­niecz­nie na że­gna­nie, a on na tę ser­decz­ną wa­le­tę²⁵ chce nas ugo­ścić po pe­ty­hor­sku, z przy­stoj­ną pro­fu­zją²⁶ łez i wina, ja­kie­go pew­nie na­wet Jmć pan Za­cha­ry­asz Łada Za­wey­da, mój won­czas sub­al­tern-ofi­cer²⁷, co pod róż­ny­mi zna­ki i w róż­nych służ­bach wa­lecz­nie pi­jał i jest exper­tus spe­cja­li­sta, z pew­no­ścią nie za­sma­ko­wał ni­g­dy.

Nie było rady i spo­so­bu od­mó­wić — po­je­cha­li­śmy tedy w pię­ciu do Żół­kwi, gdzie Krysz­pin, w zam­ku ma­jąc swo­ją kwa­te­rę u pana Mar­choc­kie­go, z wiel­ką uczci­wo­ścią nas po­dej­mo­wał i aż do wie­cze­rzy za­trzy­mał, na któ­rej in­ter po­cu­la²⁸ do wiel­kiej ocho­ty wszyst­kim nam przy­szło, tak, że i ja, com w trun­kach za­wsze wstrze­mięź­li­wej mia­ry ba­czył, tym ra­zem dla tej ani­ma­cji jego ser­decz­nej nie­co po­nad sztrych²⁹ za­ży­łem. Krysz­pin już prze­stał śpie­wać, a Za­wey­da za­czął, co znak był oczy­wi­sty, że obaj miar­ki moc­no prze­bra­li, ja prze­cież trzy­ma­łem się tyle, aby pa­mię­tać o so­bie i że już czas, aby do Lwo­wa nocą wra­cać, bo na­za­jutrz z rana każ­dy z nas ja­kiś służ­bo­wy or­dy­nans³⁰ miał, a pan ko­men­dant Ko­ry­tow­ski pod su­ro­wą ani­ma­dwer­sją³¹ re­gu­la­men­tów³² ry­go­ru prze­strze­gał. Za­wey­da okrut­nym gło­sem po­czął pieśń pi­jac­ką:

Bibe, bibe, bibe, bibe!

Tu qui sa­tis bibe, bibe!

Tum Za­wey­da im­pe­rat!³³

A bio­rąc na sztych bied­ne­go Krysz­pi­na, któ­re­go twarz go­rza­ła w pło­mie­niach, do nie­go kie­ro­wał swo­je kon­cep­ta i stro­fy — ale kie­dy już za­czął sro­dze chry­pieć i le­d­wie skoń­czyć mógł apo­stro­fę:

Krysz­pin ca­put tibi fu­mat,

Ne quis ignis te con­su­mat,

Stin­gue mero ci­tius!³⁴ —

nie da­łem już da­lej stin­gu­ere³⁵ tego po­ża­ru, któ­ry taką oli­wą ga­szo­ny był­by z na­szych łbów na Żół­kiew się prze­niósł i całe sła­wet­ne mia­sto w noc­nej spo­koj­no­ści za­lar­mo­wał, ale po­rwa­łem się szyb­ko, szpa­dę prze­pa­sa­łem i da­łem moim ofi­ce­rom sy­gnał do że­gna­nia. Pro­te­sto­wał się Krysz­pin, pu­ścić nie chciał, pra­wie na pro­gu się kładł, a wi­dząc, że na próż­no, rze­cze:

— Tedy ja was od­pro­wa­dzę!

Za­wo­łał na wy­rost­ka, ka­zał osio­dłać „ciot­kę”, bo tak na­zy­wał swo­ją szka­pę ko­zac­ką, siadł i z nami dro­gą lwow­ską się pu­ścił.

Za­po­mnia­łem z góry po­wie­dzieć, że to zimą było; dzień pięk­ny był, kie­dy­śmy do Żół­kwi je­cha­li, ale te­raz nocą, choć du­że­go mro­zu nie było i le­d­wie bło­to tęgo za­krze­pło na dro­dze, na­gle wiel­ka się wzię­ła za­wie­ru­cha. Le­d­wie kil­ka Zdro­waś Ma­rio uje­cha­li­śmy za mia­sto, kie­dy tak się mio­tać po­czę­ła śnież­ni­ca, że świa­ta wi­dać nie było. Roz­ma­wiać z sobą nie moż­na, na­wet Za­wey­da mil­czeć mu­siał, spró­bo­waw­szy kil­ka razy, że wia­tru nie prze­ga­da. Tak tedy po­chy­liw­szy się w sio­dle je­cha­li­śmy da­lej, je­den o dru­gim nie wie­dząc. Ja­koś po go­dzi­nie dro­gi wiatr się po­ło­żył, śnieg ustał, chmu­ry po­dar­ły się w duże szma­ty na nie­bie i księ­życ wy­to­czył się ja­sny i ru­mia­ny jak du­kat ho­len­der­ski na nie­bo. Do­pie­ro te­raz je­den i dru­gi koł­nierz z uszu spu­ścił, śnieg strze­pał i do­ko­ła się roz­gląd­nął, czy­śmy gdzie w tej za­dym­ce nie zbłą­dzi­li z dro­gi.

— Krysz­pin! A gdzie Krysz­pin? — za­wo­łał na­raz Za­wey­da.

Sta­nę­li­śmy, ogląd­nę­li się dokoła — Krysz­pi­na nie ma!

Rada w radę, gdzie by się po­dział, a choć z po­cząt­ku tro­chę nam o nie­go trwoż­no było, tak so­bie prze­cie jego znik­nię­cie skom­bi­no­wa­li­śmy, że za­pew­ne jesz­cze za­raz za Żół­kwią, kie­dy śnież­ni­ca z ta­kim im­pe­tem się ze­rwa­ła, do domu się wró­cił — a na­wet praw­dę szcze­rą mó­wiąc, nikt z nas po tylu wi­wa­tach ju­ra­men­tu³⁶ by był nie zło­żył, jako Krysz­pin istot­nie wy­je­chał z nami z Żół­kwi, bo w gło­wie tak samo prusz­no było, jak na dwo­rze od za­dym­ki. Noc nad­to była bar­dzo po­god­na, księ­życ w peł­ni, mro­zu ma­lut­ko — nic mu się stać nie mo­gło.

Nie ze wszyst­kim mie­li­śmy ra­cją, jak się póź­niej po­ka­za­ło, ale w to ugad­nę­li­śmy prze­cież, że mu się nic złe­go nie sta­ło, ow­szem daj Pa­nie Boże każ­de­mu taką przy­go­dę, jaka się jemu zda­rzy­ła. Czy­sta to oso­bli­wość była i dłu­go wszy­scy w tych stro­nach o niej mó­wi­li — tan­dem³⁷ i ja ją mię­dzy moje opo­wie­ści kła­dę.II.

Był za­cny szlach­cic Or­tyń­ski, cze­śnik zwi­no­grodz­ki, któ­ry mię­dzy Lwo­wem a Żół­kwią na cale so­wi­tej wło­ści sie­dział, a famę miał wiel­ce bo­ga­te­go, ale nad mia­rę oszczęd­ne­go człe­ka. Ter po­sse­sio­na­tus³⁸, bo oprócz wio­ski, na któ­rej miesz­kał, dwie inne za Rawą po­sia­dał jesz­cze, a nad­to sumy miał na każ­dym pra­wie pań­skim klu­czu w oko­li­cy. Lo­ko­wał na do­bry pro­cent pie­nią­dze, miał hi­po­tecz­ki okrą­głe i u pana wo­je­wo­dy Cet­ne­ra, i u pani kasz­te­la­no­wej Hu­miec­kiej, i na Żół­kiewsz­czyź­nie u księ­cia Ra­dzi­wił­ła, a na­wet ły­kom³⁹ ku­li­kow­skim i żół­kiew­skim po­ży­czał, a skrzyn­ka w domu mimo to peł­na była. Za to prze­cież z skrom­ne­go szla­chec­kie­go sta­nicz­ku nie wy­cho­dził; nikt by był nie po­znał po szla­chet­ce, że taki so­bie za­pa­śny, bo tem bar­dziej się krył z for­tu­ną, że wiel­ce ma­łe­go ani­mu­szu już z na­tu­ry i trwoż­li­wy bar­dzo w zwy­kłym cza­sie, wśród po­wszech­nych za­bu­rzeń po­li­tycz­nych tej pory nie­szczę­snej bał się okrut­nie ja­kiej wy­gra­wa­cji⁴⁰ lub we­ksy, a że w ser­cu był wiel­ki opo­nent kró­la i całą du­szą kon­fe­de­ra­cji sprzy­jał, tedy choć się z tem ni­g­dy nie po­ka­zy­wał, prze­cie wła­sne­go się cie­nia bał, i z tego na­wet w po­wie­cie był zna­ny.

Ten pan Or­tyń­ski wdo­wiec był i miał tyl­ko je­dy­nacz­kę cór­kę, pan­nę Mar­cy­bel­lę, pan­nę wiel­ce gład­ką i uro­dzi­wą, ale ją trzy­mał w domu jak w klasz­to­rze wraz z ciot­ką ja­kąś da­le­ką i za mąż wy­dać nie chciał, mimo że siła słusz­nych mia­ła kon­ku­ren­tów, co że czy­nił, jed­ni mó­wi­li, ze skąp­stwa, aby zię­cio­wi opra­wy w pro­por­cji do for­tu­ny nie dać, a dru­dzy, że z wiel­kie­go afek­tu ro­dzi­ciel­skie­go do onej cór­ki, któ­rą tak mi­ło­wał, że roz­sta­nia prze­nieść by nie mógł, choć nie­je­den z ka­wa­le­rów ma­wiał, że i z po­sa­gu by re­zy­gno­wał, a gołą pan­nę rad by brał, cze­mu ja choć już sta­ry, bar­dzo łac­no wie­rzę. Je­den prze­cie kon­ku­rent sta­tecz­nie koło ojca i pan­ny za­cho­dził, a to pan pod­sę­dek⁴¹ Omę­ta, i ten choć u pan­ny żad­nych aspek­tów⁴² nie miał, pola nie ustę­py­wał, bo i tro­chę ojca miał po so­bie, i cór­kę cier­pli­wo­ścią a uprzy­krze­niem znie­wo­lić się spo­dzie­wał.

Owo tej sa­mej nocy ten pan Or­tyń­ski z swo­ich raw­skich wło­ści, na któ­rych tyl­ko pod­sta­ro­ście­go⁴³ miał, wra­cał do sie­bie, a kie­dy go bu­rza za­sko­czy­ła, w karcz­mie pod Żół­kwią prze­cze­kał i do­pie­ro po ja­snym mie­siącz­ku w dal­szą dro­gę się pu­ścił. Le­d­wie ćwierć mili uje­chał, kie­dy tuż obok dro­gi na polu wi­dzi w świe­tle księ­ży­co­wym ko­nia, sto­ją­ce­go nad czemś czar­nym, co od­bi­ja­ło wy­raź­nie na bia­łym śnie­gu. Koń był ko­zac­ki i po ko­zac­ku okul­ba­czo­ny i stał gdy­by mar­twy, że zda­ło się, ja­ko­by straż trzy­mał przy czemś.

— Ju­rasz! Co to za koń tam w polu? — pyta pan Or­tyń­ski, wy­chy­la­jąc się z ka­ła­masz­ki⁴⁴.

— I koń, i człek ja­kiś koło nie­go, jeno że albo spi, albo za­marzł…

— Jeź­li spi, to go zbudź — mówi pan Or­tyń­ski — a jak za­marzł, to wiecz­ne mu od­po­czy­wa­nie… Ale wi­dzi mi się, że spi tyl­ko.

Ju­rasz zlazł z ko­zła, po­szedł do ko­nia i zo­ba­czył, że w śnie­gu leży mło­dy czło­wiek w ciem­nej bur­ce, ja­kiej ka­wa­le­ria na­ro­do­wa uży­wa­ła, w koł­pacz­ku⁴⁵ pil­śnio­wym⁴⁶ na woj­sko­wy mo­de­lusz⁴⁷, w du­żych sztyl­pach⁴⁸ z ostro­ga­mi i przy sza­bli. Wziął Ju­rasz obu­rącz le­żą­ce­go za bary, po­trząsł nim jak sno­pem raz, po­trząsł dru­gi, że już by in­ne­go i roz­trząsł był z kre­te­sem, ale on nie­bo­ra­czek ani po­wiek nie roz­warł, ani naj­mniej­sze­go dał zna­ku ży­wo­ta.

— Za­marzł pa­nie! — rze­cze.

— Re­qu­ie­scat in pace…⁴⁹ — mruk­nął pan Or­tyń­ski a z cie­ka­wo­ści do­dał jesz­cze: — Czy ko­zak?

— Nie ko­zak, pa­nie; sza­bla od sre­bra i ubra­nie też bar­dzo fo­rem­ne… Tak coś z szla­chec­ka wy­glą­da!

Pan Or­tyń­ski zdję­ty cie­ka­wo­ścią, a i chrze­ściań­ską kom­mi­ze­ra­cją⁵⁰ po tro­sze, bo to i jaki zna­jo­my do­bry lub są­siad mógł być, choć tego szka­pa ko­zac­ka nie po­ka­zy­wa­ła — zrzu­cił z ra­mion niedź­wiad­ki i tak w sa­mej li­siu­rze⁵¹ po­szedł ku le­żą­ce­mu. Pa­trzy, leży mło­dy czło­wiek bez tchu, ubra­ny przy­stoj­nie, z sza­bel­ką mi­ster­nej ro­bo­ty, sre­brem bitą, z egre­tą⁵² ta­koż srebr­ną u koł­pa­ka i zło­ci­stą agra­fą⁵³ przy bur­ce — snać człek przed­niej­szej kon­dy­cji. Po­chy­lił się ku nie­ży­we­mu, zdjął rę­ka­wi­cę z jed­nej ręki, pa­trzy, jest pier­ścień z klej­no­tem szla­chec­kim, jeno her­bu od­róż­nić nie moż­na po oćmie⁵⁴. Ka­zał jesz­cze raz i dru­gi po­trząść le­żą­ce­go, huk­nąć co siły nad uszy­ma, strze­lić z bata nad gło­wą — źle, ani weź. Za­marzł i kwi­ta.

— A co te­raz zro­bić? — my­śli so­bie pan Or­tyń­ski, już tro­chę prze­stra­szo­ny i na sa­me­go sie­bie zły, że dla pło­chej cie­ka­wo­ści za­trzy­mał się w dro­dze, a te­raz przy­go­dy się do­py­tał i kło­po­tu. Je­chać da­lej i zo­sta­wić nie­zna­jo­me­go, nie­ludz­ka rzecz; a nuż żyw jesz­cze, a gdy go od­je­dzie, do­pie­ro za­mar­z­nie na­praw­dę. Wieźć z sobą — tak­że źle, go­rzej może; przy­wie­ziesz do domu tru­pa; co z nim zro­bisz; masz to­bie go­ścia! Może naj­le­piej i zo­sta­wić; a com ja temu wi­nien; za­marzł beze mnie, nie od­mar­z­nie przy mnie… Ot naj­le­piej, wró­cę z nim do karcz­my, tam zo­sta­wię, a sam się od wszyst­kie­go sal­wo­wać⁵⁵ będę… Kie­dy bo szlach­cic, wi­dać to z sza­bli i z klej­no­tu — a kie­dy szlach­cic, to i ka­to­lik — ostat­nia tan­dem rzecz zo­sta­wić zwło­ki u żyda. A nuż nie­bo­ra­czek przy so­bie grosz ma jaki, obe­drą go; na su­mie­niu to bę­dzie… Zresz­tą wra­cać do karcz­my taka dro­ga, jak do domu. Co ro­bić?

Treść dostępna w wersji pełnej.Przypisy

1 towarzysz petyhorski, petyhorzec – żołnierz należący do chorągwi petyhorskiej, czyli chorągwi jazdy litewskiej; towarzysz, towarzysz chorągwi, towarzysz wojskowy – w Rzeczpospolitej szlacheckiej (XVI–XVIII w.) żołnierz należący do chorągwi ciężkiej lub lekkiej jazdy.

2 naufragus – (łac.) rozbitek.

3 Akcja opowiadania rozgrywa się w czasie konfederacji barskiej (1768–1782).

4 bombansy – hulanki, biesiady; od włoskiego słowa bomba, oznaczającego hulankę.

5 kolet – krótka kurtka skórzana.

6 burka – długi, szeroki płaszcz bez rękawów, z kapturem, zwykle z grubej tkaniny wełnianej.

7 possesionati – (łac.) tu: określenie szlachty posiadającej na własność dobra ziemskie.

8 ...ojciec wkupił go na regestr chorągwi – wyrobił mu miejsce towarzysza w chorągwi jazdy; obowiązkiem towarzysza chorągwi było m.in. utrzymanie własnego pocztu (zwykle co najmniej dwu- lub trzyosobowego) zbrojnych sług, w zamian za co otrzymywał żołd; w ten sposób chorągiew składała się z pocztów, tworzonych przez towarzysza i pocztowych (sługi, szeregowych).

9 adherent – stronnik.

10 książę wojewoda wileński – mowa o księciu Karolu Radziwille „Panie Kochanku” (1734–1790), marszałku konfederacji barskiej na Litwie, jednej z głównych postaci stronnictwa antykrólewskiego.

11 furwacht – forwacht, przednia straż.

12 zrezolwować – zdecydować.

13 jechać rysią – jechać kłusem.

14 cześnik – jeden z niższych (czysto tytularnych) urzędów ziemskich w dawnej Polsce.

15 jurysdykcja – władza sądownicza na jakimś terenie, tu zapewne ogólniej: dowództwo.

16 mutacja – zmiana, odmiana.

17 sukurs – pomoc.

18 szpinet – instrument muzyczny, klawiszowo-strunowy, podobny do klawesynu, pianina itp.; popularny w Polsce w XVII i XVIII wieku, szczególnie w domach, służył do muzykowania w kółku rodzinnym i przyjacielskim.

19 przekwinty – żarty.

20 kontempt – lekceważenie, wzgarda, hańba; bez niczyjego kontemptu – nikogo nie obrażając.

21 weksa – prześladowanie, szykany.

22 kondemnata – wyrok.

23 tenuta – dzierżawa.

24 separacja – tu: rozstanie.

25 waleta – pożegnanie.

26 profuzja – obfitość.

27 subaltern-oficer – podwładny.

28 inter pocula – (łac.) „między pucharami”, przy kielichu.

29 sztrych, strych – kresa, linia; ponad sztrych – ponad miarę.

30 ordynans – rozkaz, polecenie.

31 animadwersja – tu: odpowiedzialność karna.

32 regulament – regulamin, reguły, przepisy.

33 Bibe, bibe, bibe... itd. – Pij, pij, pij, pij! Teraz Zaweyda rozkazuje!

34 Kryszpin caput tibi fumat... itd. – Kryszpinie, dymi ci głowa, ogień cię chyba trawi, gaś go winem co prędzej!

35 stinguere – (łac.) gasić.

36 jurament – przysięga; nikt juramentu by był nie złożył – nikt by nie przysiągł.

37 tandem – (łac.) zatem.

38 ter possesionatus – (łac.) bardzo zamożny.

39 łyk – mieszczanin.

40 wygrawacja – przemoc.

41 podsędek – jeden z urzędów ziemskich w dawnej Polsce.

42 aspekt – tu: widok.

43 podstarości – zarządca majątku.

44 kałamaszka – mały, jednokonny pojazd.

45 kołpaczek, kołpak – wysoka czapka, futrzana lub filcowa.

46 pilśniowy – filcowy.

47 modelusz – model; kołpaczek na wojskowy modelusz – kołpaczek wojskowego kształtu.

48 sztylpy – wysokie skórzane buty lub cholewki.

49 Requiescat in pace... – (łac.) niech spoczywa w pokoju.

50 kommizeracja – współczucie.

51 lisiura – futro z lisa; lisia czapka lub płaszcz podbity lisami.

52 egreta – pęk piór (lub ozdoba w jego kształcie) przy czapce.

53 agrafa – ozdobna zapinka.

54 oćma – ciemność; po oćmie – po ciemku.

55 salwować się – ratować się, uciekać.Nota redakcyjna

Tekst opracowano na podstawie: Władysław Łoziński, Nowe opowiadania Jmć pana Wita Narwoya, rotmistrza konnej gwardii koronnej (1764—1773), Lwów 1884, ze zbiorów Cyfrowej Biblioteki Narodowej Polona.

Do najważniejszych zmian redakcyjnych należy uwspółcześnienie pisowni przyimków (np. „po nad”, „zkąd” jako „ponad”, „skąd”) oraz łącznej i rozdzielnej pisowni przeczenia „nie” i partykuły „-by”. Uwspółcześniono zapis końcówek przymiotników w narzędniku („chętnem sercem” jako „chętnym sercem”). Uwspółcześniono ponadto pisownię wielką i małą literą („Mościa Panno Dobrodziejko” jako „mościa panno dobrodziejko”) i pisownię typu -zya, -cya (fantazya, specyalista). Literę „x” (wexa, expektoracje) zapisano jako „ks”, zrezygnowano z podwajania liter (opressya, affekt, sukkurs).

W uzasadnionych przypadkach uwspółcześniono interpunkcję.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: