- W empik go
Pewien żołnierz. Opowieści szkolne - ebook
Pewien żołnierz. Opowieści szkolne - ebook
"Jak uczyłem się podczas okupacji" - temat wypracowania szkolnego nakłonił uczniów pewnego profesora do osobistych opowieści na temat codziennego życia podczas II wojny światowej. Tadeusz Borowski zebrał te rękopisy, przeczytał i na ich podstawie stworzył zbiór opowiadań, w których młodzieńczy, prostoduszny, niewinny narrator zdaje sprawozdanie ze społecznych niesprawiedliwości, środowiskowych napięć czy subtelnych sposobów łamania życiorysów ludzi mieszkających pod okupacją.
Doskonała lektura dla czytelnika poszukującego źródła informacji na temat wojennej codzienności z dala od frontu walki.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-283-0084-8 |
Rozmiar pliku: | 261 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mój młody czytelniku, wiem sam najlepiej, że te oto opowieści szkolne są bardzo niedoskonałe. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby ci się one nie spodobały. Ale zanim odłożysz tę książeczkę z powrotem na półkę, pozwól, że ci wytłumaczę, po co ją napisałem.
Jesienią ubiegłego roku pewien stary profesor gimnazjalny namówił mnie, abym przeczytał stos wypracowań szkolnych, które miał on przekazać do kuratorium jako dokument. Temat ich był taki: „Jak uczyłem się podczas okupacji?“ Zabrałem je do domu i do późnego wieczoru czytałem uważnie kartka po kartce.
Z tych kartek, mój czytelniku, a także z tego, co sam pamiętam, przepisałem te oto strzępy opowieści o uczniach i nauczycielach ze szkoły okupacyjnej. Wiem, oczywiście, że wolałbyś zapewne, aby ci opowiedziano raz jeszcze o dzielnych chłopcach z partyzantki albo o umierających bohatersko dzieciach z powstania warszawskiego albo o czymś innym równie wspaniałym i krwawym, ale wierz mi, że nie potrafię i nie śmiem o tym pisać.
Widzisz, mój młody czytelniku, ja z całego serca znienawidziłem ten czas, w którym żyliśmy, bo zamiast książki i pióra wciskał nam do ręki pistolet i granat, a zamiast uczyć żyć — kazał nam umierać. Naprawdę zły to wiek, który dzieci zamiast do szkół zapędza na barykady. I może nie trzeba gloryfikować tego, co było rozpaczliwą koniecznością.
Napisałem te opowieści po to, aby wypracowania szkolne, które mój stary profesor miał odesłać do kuratorium, nie utonęły na zawsze w jakiejś pękatej szafie. Byłbym bardzo rad, mój czytelniku, gdybyś uwierzył mi, że prawie wcale nie zmieniałem faktów, o których czytałem w owych wypracowaniach, a także gdybyś dojrzał w tych krótkich opowieściach coś więcej niż zbiór obojętnych zdarzeń.DROGA PRZEZ LAS
Za oknem jest ciemna noc bez gwiazd. W oślepiającym kręgu lampy leżą rozrzucone białe karty, pracowicie zapisane dziecięcym pismem. Pochylam się nad nimi i wydobywam z nich opowieść prostą, prawie melodramatyczną, a przecież nieskłamaną ani jednym słowem.
Działo się to w małym miasteczku w Wielkopolsce, jesienią trzydziestego dziewiątego roku. Sprawdzałem na mapie: miasteczko to nie leży nad żadną ważną rzeką, ani nad historycznym jeziorem. Było ono podobne do wszystkich innych miast i miasteczek w całej Polsce. Bo we wszystkich miastach i miasteczkach Polski jesienią trzydziestego dziewiątego roku stacjonowały załogi niemieckie.
W miasteczku, o którym opowiem, przed biało tynkowaną szkołą powszechną stał rozstawiwszy nogi nieruchomy żołnierz niemiecki w lśniącym, polerowanym hełmie i czarnym, obcisłym mundurze ozdobionym srebrną trupią główką na kołnierzu. Połowę szkoły zajmowali młodzi telegrafiści niemieccy. W drugim skrzydle uczyły się dzieci niemieckie: parę miejscowych, reszta zaś synowie przyjezdnych urzędników, przesiedlonych na stałe do miasteczka dostojników partyjnych i gestapowców.
Ani umorusany Staszek, syn węglarza z domu za wędliniarnią, ani jego kolega, autor wypracowania, z którego korzystam, nigdy nie mogli przejść spokojnie obok tej szkoły. Najpierw patrzyli wartownikowi w oczy „nienawistnie“, potem ogarniali wzrokiem otwarte okna swojej klasy Vc, pełnej dziecięcego gwaru. Obaj do swojej szkoły nie mieli wstępu. Dawny przyjaciel Staszka, Walter Jeschonek, którego matka dawniej miała pralnię, a teraz, jak przyszli Niemcy, dostała w zarząd parę sklepów, chodził do tej szkoły, ponieważ ojciec jego podał się za volksdeutscha. „Wtedy pobiliśmy się z Walterem, a jak tylko przechodziliśmy koło tej niemieckiej szkoły, to spluwaliśmy z obrzydzenia, oczywiście nieznacznie“.
„Nienawidziliśmy wszyscy tej szkoły — pisze dalej przyjaciel Staszka — i baliśmy się jej jak więzienia. Niemcy chcieli nas zagnać do niej, ale kto mógł to najpierw udawał chorego, a potem to i tak Polaków wysiedlali. W klasie, w której uczyli się Polacy, było bardzo zimno, gdyż bez względu na pogodę nie wolno było zamykać okien. Potem dla rozgrzewki mieliśmy ostrą musztrę, urozmaiconą policzkowaniem i trzciną, a dziewczynom za nieposłuszeństwo nauczyciel obcinał warkocze. O Polsce uczył nas tyle tylko, że Polacy są narodem ostatniego gatunku. Mieliśmy wtedy jesienią swoją polską szkołę we wsi za miasteczkiem, bo w mieście nie było wolno. Droga do tej szkoły wiodła przez las“.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.