Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Pewnego razu w Arizonie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
13 sierpnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pewnego razu w Arizonie - ebook

Arizona, początek XX wieku

Po przeprowadzce do Arizony Trilby jest wiecznie niezadowolona. Z trudem przywyka do pustynnego krajobrazu, tęskni za rodzinną Luizjaną, gdzie wszystko wydaje się lepsze. Tam w powietrzu unosi się zapach kwiatów, tutaj – wszechobecny kurz. Tutaj mężczyźni piją i klną, tam zachowują się jak dżentelmeni. Również Richard, o którym wciąż nie może zapomnieć. No i w dodatku tutaj musi znosić towarzystwo Thorna. Niby najbogatszy ranczer w okolicy, ale gbur i prostak. Skoro tak, to dlaczego Trilby nieustannie o nim myśli?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-0727-0
Rozmiar pliku: 972 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nad horyzontem wisiała chmura żółtego pyłu. Trilby Lang obserwowała ją z tłumionym poruszeniem. Po kilku miesiącach życia na ranczu nawet chmura kurzu była miłą odmianą, wyrywała z nudnej codzienności. Pustynna, ciągnąca się w nieskończoność Arizona nijak się miała do tętniącego życiem towarzyskim Nowego Orleanu czy Baton Rouge. Przy tamtych miastach wydawała się bezbarwna i prostacka. Dzika, nieucywilizowana, beznadziejna kraina. Był koniec października, lecz nadal żar lał się z nieba. Dla nobliwej, nienagannie wychowanej młodej kobiety tutejsze warunki były prawdziwym wyzwaniem. Wszystko było inne niż w rodzinnej rezydencji w Luizjanie. Drewniany dom, w którym teraz mieszkali, ranczo na odludziu. Do Douglas, najbliższego miasta, był spory kawałek. Miejscowi ludzie wydawali się niewiele lepsi od Indian, którzy zresztą też się tu kręcili. Ojciec zatrudniał starego Apacza i młodego Yaqui. Nie odzywali się, lecz zawsze się gapili, podobnie jak brudni od kurzu kowboje.

Większość czasu spędzała w domu, rzadko wychodziła na zewnątrz, zwykle tylko w dni prania. Raz w tygodniu razem z mamą gotowały w żeliwnym kotle białe rzeczy, na przykład koszule taty. W dwóch blaszanych baliach prały na tarze i płukały resztę ubrań.

Z zamyślenia wyrwał ją młodszy brat Teddy, który spytał:

– To kurz czy deszcz?

Spoglądając przez ramię, odparła z uśmiechem:

– Myślę, że kurz. Pora monsunowa już minęła i znowu jest sucho. Więc co innego jak kurz?

– To mógłby być pułkownik Blanco i paru insurrectos, meksykańskich buntowników zwalczających rząd Díaza – podsunął z ożywieniem. – A pamiętasz, jak przyjechał tu patrol na koniach? Poprosili o wodę, a ja przyniosłem im całe wiadro! – Teddy miał dopiero dwanaście lat i to wspomnienie było jednym z najlepszych w jego krótkim życiu.

Rodzinne ranczo Langów znajdowało się blisko granicy z Meksykiem. Dziesiątego października Porfirio Díaz znów został wybrany na prezydenta kraju. Jego główny przeciwnik, Francisco Madero, wprawdzie przegrał wybory, ale od tego czasu w Meksyku wrzało. Zdarzało się, że rebelianci, którzy niekoniecznie należeli do grup insurrectos, napadali na przygraniczne rancza, dlatego oddziały kawalerii stale nadzorowały te tereny Arizony, tym bardziej że sytuacja w Meksyku zaostrzała się, więc zagrożenie rosło.

Można powiedzieć, że ten rok należał do wyjątkowych. Wiosną ludzie z lękiem czekali na pojawienie się komety Halleya, potem nastąpiła śmierć króla Edwarda VII, w kolejnych miesiącach wybuchł wulkan na Alasce i doszło do potężnego trzęsienia ziemi w Kostaryce.

A teraz na granicy po prostu wrzało.

Teddy z podnieceniem czekał na rozwój wydarzeń, lecz ranczerzy i inni mieszkańcy przyglądali się z rosnącym niepokojem polityczno-militarnej sytuacji. Chodziło nie tylko o strach przed wojną domową w Meksyku, która mogła objąć pożogą również arizońskie pogranicze, ale i o interesy. Wiele osób miało biznesowe powiązania z kopalniami w meksykańskim stanie Sonora, który sąsiadował z Arizoną. Główne siedziby sześciu towarzystw górniczych mieściły się w Douglas. Sporo ranczerów miało ziemię w Meksyku. Tę listę można by jeszcze powiększyć, a to, że obcy właściciele eksploatowali bogactwa naturalne i czerpali zyski z meksykańskiej ziemi, budziło gorący sprzeciw i stawało się kolejnym powodem do coraz groźniejszych rozruchów.

Co z kolei, rzecz oczywista, nakazywało zwiększenie ochrony arizońskiego pogranicza. Ot, choćby dzisiaj obok domu Langów przejechał patrol kawalerii z Fortu Huachuca. Żołnierze mieli na sobie mundury khaki, oficerowie jechali w otwartym samochodzie, za którym podążał oddział konny. Wyglądali tak fantastycznie, że Trilby ledwie zdusiła w sobie niezwykłą jak na nią pokusę, by pomachać im z radosnym uśmiechem. Teddy nie miał takich obiekcji, tylko machał z takim przejęciem, że omal nie spadł z ganku. Niestety oddział nie zatrzymał się, żeby poprosić o wodę, co sprawiło chłopcu ogromny zawód.

Teddy pod każdym względem różnił się od siostry, nie tylko usposobieniem, ale i wyglądem. Ona była blondynką o szarych oczach, on miał rudą czuprynę i niebieskie oczy. Trilby uśmiechnęła się, bo przypomniał jej dziadka, do którego Teddy był niesamowicie podobny.

– Dwóch meksykańskich kowbojów, którzy u nas pracują, trzyma stronę Madera. Podziwiają go. Mówią, że Díaz to dyktator i powinno się go wyrzucić – powiedział Teddy.

– Mam tylko nadzieję, że wszystko jakoś się uspokoi i nie dojdzie do wojny – z niepokojem rzekła Trilby. – I że nic nam nie zagrozi. Mama też się tym zamartwia, więc nie mów przy niej za dużo na te tematy, dobrze?

– Dobrze – obiecał z ociąganiem. Pasjonowały go teraz samoloty, bejsbol, zamieszki w Meksyku i wspomnienia, którymi dzielił się z nim wiekowy Mosby Torrance. Nie chciał potęgować niepokoju siostry i zdradzać, jak bardzo poważna staje się sytuacja w Meksyku. Trilby nie miała pojęcia, o czym rozmawiają kowboje. On również nie powinien tego wiedzieć, lecz wiele udało mu się podsłuchać. Sam bał się nie na żarty, więc starsza siostra tym bardziej by się przeraziła.

Trilby była wychowana pod kloszem. Zawsze trzymano ją z dala od niewłaściwych ludzi i ordynarnego języka, jednak pobyt w Arizonie, wśród ludzi zmagających się z pustynią, żywym inwentarzem i pogodą, bardzo ją zmienił. Już nie uśmiechała się tak często jak w Luizjanie, nie była skora do żartów. Teddy nie mógł odżałować dawnej Trilby. Ta nowa siostra była tak bardzo cicha i wycofana, że chwilami aż się zastanawiał, czy w ogóle jest w domu.

Nawet teraz nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w suchy krajobraz, a jej oczy znów nabrały dziwnego wyrazu.

– Richard pewnie już wrócił z Europy – wyszeptała. – Chciałabym, żeby nas odwiedził. Miło byłoby znów znaleźć się w towarzystwie dżentelmena.

Richard Bates był obiektem jej westchnień w Luizjanie, ale Teddy zbytnio za nim nie przepadał. Może Richard i był dżentelmenem, lecz w porównaniu z tutejszymi mężczyznami wydawał się cherlawy i głupi.

Oczywiście tę opinię Teddy zachował dla siebie. Owszem, miał zaledwie dwanaście lat, ale nie tylko znał się na dyplomacji, lecz i rozumiał całkiem sporo. Po co denerwować biedną Trilby? Już i tak nie jest jej lekko.

– Uwielbiam pustynię – powiedział. – Ale ty w ogóle jej nie lubisz, prawda?

– Cóż, powoli się przyzwyczajam – odparła cicho. – Ale ten żółty kurz mnie dobija. Dostaje się do wszystkiego, co gotuję, i wchodzi w ubrania.

– Babskie prace i tak są lepsze niż cechowanie bydła, tyle ci powiem. – Mówił zupełnie jak ich tata. – Wiesz, ile jest przy tym krwi, kurzu i hałasu? W dodatku kowboje strasznie klną.

– Domyślam się – odparła z uśmiechem. – Tata też klnie, ale nigdy przy nas. No, chyba że zdarzy się jakiś wypadek.

– Przy cechowaniu bydła wciąż są wypadki – oznajmił spokojnie, naśladując Mosby’ego, emerytowanego strażnika Teksasu i najstarszego pracownika na ranczu.

– Przecież wiem. Z apteczki co i rusz znikają opatrunki.

Teddy w zadumie popatrzył na siostrę, po czym spytał całkiem niespodziewanie:

– Trilby, czy ty w ogóle zamierzasz wyjść za mąż? Jesteś już stara.

– Mam dopiero dwadzieścia cztery lata – broniła się niepewnie. Prawda była taka, że niemal wszystkie jej koleżanki z Luizjany już miały mężów i dzieci. Ale cóż, od pięciu lat cierpliwie czekała na oświadczyny Richarda. Jak dotąd byli jedynie przyjaciółmi, co kładło się ciężarem na jej sercu.

Być może gdyby na jej drodze pojawili się inni młodzi mężczyźni, coś by się z tego narodziło, jednak nikt się o nią nie starał. Nie była pięknością, mężczyźni nie mdleli na jej widok. Co z tego, że miała gorące serce i dobry charakter? Nawet w Luizjanie, gdzie rodzina Langów miała wysoką pozycję towarzyską, nie cieszyła się dużym powodzeniem, a w Arizonie wybór był bardzo ograniczony. Zresztą żaden z tutejszych mężczyzn jej nie odpowiadał. Wiele by mogła powiedzieć o kowbojach, ale wystarczy choćby stwierdzić, że większość z nich bez umiaru piła i paliła, za to jak ognia unikała mydła i wody.

Serce jej zadrżało na wspomnienie Richarda. Zawsze był taki wytworny! Jaka szkoda, że wyjechali z Luizjany… Ale cóż, ojciec odziedziczył ranczo po bracie, co diametralnie odmieniło życie luizjańskiej familii Langów. Rodzice włożyli w ranczo wszystkie oszczędności i choć cała rodzina ciężko harowała, trzeba było zatrudnić dodatkowych pracowników. To był suchy rok, choć jak na ironię zdarzyło się kilka powodzi. Do tego ranczerzy wciąż tracili bydło, które kradziono i uprowadzano za granicę. Tyle problemów, a Arizona dopiero aspirowała do tego, by zostać stanem. W każdym razie takie były ambicje tego dzikiego, prymitywnego regionu.

Dla ludzi nawykłych do bagien, moczarów i wilgoci pustynia była dramatyczną zmianą. Rodzice Trilby pochodzili z zamożnych domów i tylko dzięki temu Jack Lang mógł dobrze wystartować, jednak przez ostatnie miesiące ich finanse mocno ucierpiały. Znowu wrócili do punktu wyjścia. Co ciekawe, cała rodzina przystosowała się do nowych warunków zaskakująco dobrze, nawet Trilby, która od pierwszego spojrzenia znienawidziła tę krainę i zapewniała, że nigdy nie będzie tu szczęśliwa. Ranczo na środku pustyni, gdzie jedyny cień dawały dwa samotne drzewa paloverde…

– Patrz, czy to nie pan Vance? – zapytał Teddy, osłaniając oczy i patrząc na samotnego jeźdźca na ogromnym bułanym koniu.

Trilby zacisnęła zęby. Tak, to Thornton Vance. Nikt w pobliżu Blackwater Springs, rancza Langów, nie jeździł konno z taką prężną arogancją ani nie nasuwał kapelusza skośnie na jedną brew.

– Mogłyby mu puścić popręgi – mruknęła zjadliwie.

– Czemu tak go nie lubisz? – ze smutkiem spytał chłopiec. – Dla mnie jest bardzo miły.

– Nie wątpię. – Jednak w stosunku do niej był nieprzyjemny, wręcz wrogi. I to od pierwszego spotkania, jakby z miejsca poczuł do niej niechęć. Jakby? Och, po co to „jakby”…

Thorntona Vance’a poznali na parafialnej imprezie jakieś trzy tygodnie po zamieszkaniu w Blackwater Springs. Pamiętała jego delikatną, nieco wyniosłą żonę, niedbale trzymającą go pod ramię. I zimne ciemne oczy Thorntona, które zwęziły się wrogo, gdy tylko dostrzegł Trilby.

Nie mogła pojąć tego dziwnego zachowania. Bo niby jak miała pojąć? Natomiast żona Thorntona Vance’a potraktowała ją z ledwie wyczuwalną protekcjonalnością. Była piękną i świadomą swej urody kobietą. Miała na sobie niewyobrażalnie drogą suknię z luksusowego sklepu, jej torebka i sznurowane buciki też musiały kosztować krocie. Blondynka o niebieskich oczach, wyniosła i imponująca dama z wciąż nieokrzesanego Południa, żona bogacza, ważna persona. Powściągliwa pogarda, z jaką mierzyła skromne odzienie Trilby, była trudna do przełknięcia. Mała córeczka pani Vance wyglądała na przygaszoną i stłamszoną, ale co się dziwić.

W Luizjanie Trilby ubierała się inaczej, znacznie szykowniej. W Arizonie nie było pieniędzy na głupstwa, więc musiała zadowolić się tym, co było w zasięgu rodzinnych możliwości. Jawne potępienie widoczne w chłodnych oczach pani Vance trafiało ją prosto w serce. Być może nieświadomie przeniosła niechęć, jaką budziła w niej ta kobieta, na jej męża.

Thornton Vance od początku trochę ją przerażał. Wysoki, nieokrzesany i porywczy, nie przebierał w słowach i ostro wypowiadał swoje opinie. Za grosz nie miał towarzyskiego obycia. Jako człowiek bardzo majętny idealnie wpisywał się w ten kraj bezprawia, sam stanowiąc prawo na swoim terenie i wprowadzając własne reguły. Pod każdym względem różnił się od jej Richarda, byli jak noc i dzień. No, może jeszcze nie całkiem jej Richarda. Gdyby pomieszkała w Luizjanie jeszcze trochę, gdyby była odrobinę starsza… Jęknęła w duchu. Czemu los zetknął ją z tym Thorntonem? Nie mogła tego zrozumieć.

Curt, kuzyn Thorntona, był jego przeciwieństwem. Od pierwszej chwili wzbudził w niej sympatię. Kulturalny, obyty w towarzystwie, prawdziwy dżentelmen. W pewnym stopniu przypominał jej Richarda. Widywała go rzadko, lecz bardzo lubiła.

Żona Thorntona, Sally, też ciepło odnosiła się do Curta. Zawsze znalazła sposób, żeby przeszkodzić im w rozmowie, po prostu z wyczuwalną zaborczością ujmowała Curta pod ramię. Bardzo szybko stało się oczywiste, że odnosi się nie tyle niechętnie, co po prostu wrogo do Trilby, która wyciągnęła z tego wnioski i zaczęła unikać wszelkich okazji do spotkań z Sally Vance.

Los jednak zesłał swój niepojęty wyrok. Mianowicie dwa miesiące po przeprowadzce Langów do Arizony Sally zmarła w wyniku bardzo podejrzanego wypadku. Thornton Vance przyjął zwyczajowe kondolencje od rodziców Trilby, ale gdy przyszła kolej na nią, odwrócił się na pięcie i odszedł, gestem nakazując córce to samo. To był publiczny afront.

Nie zdobyła się na odwagę, żeby wprost zapytać o powody takiego traktowania. Przecież niczym go nie uraziła, tak naprawdę właściwie się nie znali. Nawet nie zdążyła mu się dobrze przyjrzeć. Vance unikał jej jak zarazy nawet podczas publicznych spotkań, na które przychodził z córeczką. Mała zdradzała nieśmiałymi gestami i spojrzeniami, że lubiła Trilby, lecz mina ojca powstrzymywała ją od bliższego kontaktu. Przy ojcu była bardzo spięta, co Trilby doskonale rozumiała, jako że Vance onieśmielał ludzi.

Choć w ciągu tych dwóch miesięcy stał się bardziej przystępny. Często zajeżdżał na ranczo, żeby pogadać z tatą. Najczęściej rozmawiali o prawie wodnym i dramatycznych skutkach suszy. Ogromne stada Vance’a bardzo ucierpiały. Był wielkim posiadaczem ziemskim, jego tereny sięgały aż za granicę Meksyku. Miał tysiące akrów w Arizonie i w meksykańskim stanie Sonora. Jedyne pewne źródło wody znajdowało się na terenie Blackwater Springs, a Vance wychodził ze skóry, żeby pozyskać je dla siebie. Jednak Jack Lang nawet nie chciał o tym słyszeć, nie zamierzał sprzedawać choćby kawałka ziemi. Taki już był jej ojciec. Nie było też mowy o tym, by zrzekł się praw do wody.

Zreflektowała się i powróciła do rzeczywistości, gdy Thornton Vance podjechał tuż pod ich schody. Zacisnął opalone dłonie na łęku. Choć bardzo bogaty, ubierał się jak kowboj, był w starych dżinsach i podniszczonych skórzanych ochraniaczach na nogi. Do tego znoszona koszula w niebieską kratę, na mankietach porysowane skórzane opaski. Mocna szyja owinięta czerwoną, zakurzoną i zmiętą kowbojską chustą zwaną bandaną. Nakrycie głowy w podobnie fatalnym stanie. Wysokie buty poniżej krytyki, zdarte i powyginane od wilgoci. Nie robił dobrego wrażenia. Niesmak, jaki wywarł na niej ten widok, odmalował się na jej twarzy.

– Dzień dobry, panie Vance – powitała go z ociąganiem, poniewczasie przypominając sobie o dobrych manierach.

Patrzył na nią bez słowa, dopiero po chwili spytał:

– Ojciec jest w domu?

Pokręciła głową. Miał głęboki aksamitny głos, lecz tenże głos potrafił zabrzmieć niczym smagnięcie biczem, jak teraz.

– A matka?

– Pojechali do sklepu – poinformował Teddy. – Pan Torrance zawiózł ich bryczką. Tata mówi, że pan Torrance już do niczego się nie nadaje, ale to nieprawda. Wcale tak nie jest. Wie pan, że był kiedyś strażnikiem Teksasu?

– Wiem, Teddy. – Znowu przesunął wzrok na Trilby. Miał twarz o ostrych, wyrazistych rysach, prosty nos, mocno opaloną skórę, czarne brwi i czarne włosy.

Z jakichś nieokreślonych powodów poczuła się nieodpowiednio ubrana, choć kretonowa sukienka była nad wyraz skromna. Mimowolnie otarła ręce o fartuch.

– Muszę wracać do kuchni, bo szarlotka się spali – rzekła z nadzieją, że Vance okaże się domyślny i odjedzie.

Ale nie odjechał, tylko spytał:

– Zostanę poczęstowany?

Niemal wpadła w panikę, ale Teddy odpowiedział za nią, wołając z entuzjazmem:

– Oczywiście! Trilby piecze najpyszniejszą szarlotkę, panie Vance. Najbardziej lubię ze śmietanką, ale nasza krowa straciła mleko, więc musimy obyć się bez śmietany.

– Ojciec nic nie mówił o krowie – rzekł Vance, zręcznie zeskakując z konia i przywiązując wodze do barierki, po czym wszedł na ganek. Poruszał się sprężyście i z gracją. Wysoki i mocno zbudowany, zdecydowanie górował nad Teddym i Trilby.

Pośpiesznie weszła do domu. Cieszyła się, że włosy splotła w ścisły warkocz, bo w domu zwykle nosiła je rozpuszczone. Wyglądała na opanowaną i chłodną, choć wcale się tak nie czuła. Żałowała, że nie ma pieprzu kajeńskiego. Mogłaby dosypać sporą porcję do ciasta Vance’a. Ostry pieprz i arszenik dobrze by mu zrobiły, pomyślała złośliwie.

– Od wczoraj mamy nową krowę, od pana Barnesa – mówił Teddy. – Tylko siostra była zajęta pieczeniem i jeszcze jej nie wydoiła. Ja mogę to zaraz zrobić, Trilby, a ty pilnuj ciasta. To zajmie chwilkę.

Chciała go powstrzymać, lecz chłopiec złapał blaszane wiadro i wybiegł z domu, nim zdążyła cokolwiek powiedzieć, i w ten sposób została sam na sam z niemile widzianym gościem.

Gdy Teddy wyszedł, Vance nawet nie starał się maskować niechęci, którą do niej żywił. Nie musiał nic mówić, okazywał to mową ciała. Wyjął z kieszeni woreczek z tytoniem i plik bibułek, po czym skręcił papierosa.

Trilby zaczęła krzątać się przy piecu. Musiała sprawdzić, co z ciastem. W Luizjanie mieli piekarnik gazowy. W skrytości serca odrobinę się go obawiała, jednak teraz za nim tęskniła. Tutaj mieli piec opalany drewnem, na nic lepszego nie było ich stać. Zakup bydła pochłonął majątek, a utrzymanie stada z każdym dniem stawało się większym wyzwaniem. Kłopoty, kłopoty, kłopoty… Ale nikt, a już szczególnie Vance, nie powinien o nich wiedzieć. Teddy niepotrzebnie się wygadał, że krowa straciła mleko.

Zajrzała do pieca. Ciasto pięknie się ozłociło, a aromat był boski. W kuchni zapachniało cynamonem, cukrem i pieczonymi jabłkami. Sięgnęła po ściereczkę, wyjęła szarlotkę z pieca i postawiła na długim stole. Ręce jej się trzęsły, ale na szczęście nie upuściła ciasta.

– Denerwuje się pani przy mnie? – zapytał Thornton, wysuwając sobie krzesło i siadając na nim okrakiem. Rozparł się wygodnie. Wyglądał bardzo męsko. Muskularne ciało, dżinsy i ochraniacze opinające długie, mocne nogi…

Poczuła się nieswojo. Nigdy nie zwróciła uwagi na nogi Richarda. To nagłe zainteresowanie Thornem wprawiło ją w zakłopotanie.

– Ależ skąd, panie Vance – odparła z wymuszonym uśmiechem. – Wrogość jest bardzo inspirująca.

Uniósł brwi i zdusił uśmiech.

– Naprawdę? Ręce się pani trzęsą.

– Rzadko bywam w towarzystwie mężczyzn, oczywiście z wyjątkiem ojca i brata. Pewnie dlatego czuję się nieco skrępowana.

Z drwiącą miną obserwował, jak Trilby odgarnia na bok pasemko jasnych włosów.

– Miałem wrażenie, że na spotkaniu towarzyskim, które odbyło się w ubiegłym miesiącu, mój kuzyn zyskał pani zainteresowanie.

– Curt? – Kiwnęła głową, nie zauważając pogardliwego spojrzenia Thorna. – Bardzo go lubię. Ma doskonałe maniery i miły uśmiech. Dał mojemu bratu miętowego lizaka. – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – Teddy nigdy nie zapomina takich rzeczy. – Zerknęła na Vance’a z rezerwą. – Pański kuzyn przypomina mi kogoś z Luizjany. Kogoś bardzo miłego, a także prawdziwego dżentelmena – dodała znacząco, ale już sama jej mina mówiła wszystko.

Miał ochotę roześmiać się w głos. Sally wyznała mu, że widziała Curta i pannę Lang w czułym uścisku. Nie ona jedna coś na ten temat wiedziała. Bywająca w kościele dama, wyjątkowa plotkara, widziała Curta ściskającego się z jasnowłosą kobietą na jednym z towarzyskich spotkań. Kiedy powtórzył to Sally, opowiedziała mu o Trilby. Zrobiła to pośpiesznie, z zapałem, choć zarazem jakby wbrew sobie. Wychwycił tę sprzeczność, jak i to, że żona bardzo pobladła. Cóż, sprawa była bulwersująca.

Nic dziwnego, że te rewelacje wzbudziły w nim niechęć i pogardę do Trilby. Curt był żonaty, a jednak pannie Lang jakoś to nie przeszkadzało. Na pozór zachowuje się jak dama, a jednak… Z drugiej strony kobiety potrafią być bardzo pokrętne, sam wiedział o tym aż za dobrze. Sally udawała, że go kocha, a tak naprawdę zależało jej tylko na tym, by żyć w dobrobycie.

– Żona Curta też go uwielbia – rzekł z naciskiem, a gdy Trilby nie zareagowała, westchnął ciężko i pociągnął papierosa. Cały czas bacznie przy tym ją obserwował. – Zła kobieta może zniszczyć porządnego mężczyznę i całe jego życie.

– Nie natknęłam się tu na wielu porządnych mężczyzn – odparła bezbarwnym tonem. Kroiła ciasto. Ręce jej drżały i była zła, że Vance to widzi i uśmiecha się przy tym drwiąco.

– Pustynia nie jest dla pani za gorąca, panno Lang? Większość ludzi ze Wschodu nie cierpi naszego klimatu.

– Pochodzę w Południa, panie Vance – sprostowała. – Lato w Luizjanie jest upalne.

– W Arizonie żar leje się z nieba przez cały rok. Za to nie ma plagi komarów, bo bagien tu nie uświadczysz.

– Ten żółty kurz wystarczy za komary – skomentowała kąśliwie.

– Naprawdę? – zapytał drwiąco, naśladując południowy śpiewny akcent przywołujący obraz kotylionów, balów przebierańców i imponujących rezydencji.

Otarła dłonie, odłożyła nóż. Nie rzuci nim w Vance’a, niestety!

– Tak uważam. – Poszła do serwantki po talerzyki na ciasto. Modliła się w duchu, żeby niczego nie upuścić. – Ma pan ochotę na mrożoną herbatę? – Jaka szkoda, że nie może mu dodać cykuty.

– Tak, bardzo proszę.

Otworzyła lodówkę, odłupała z bryły lodu kilka kawałków, wrzuciła je do szklanek i zamknęła drzwiczki.

– W taki upał lód jest najlepszy. Chciałoby się mieć go jeszcze więcej.

Gdy nie odpowiedział, sięgnęła po dzbanek z herbatą, nalała ją do trzech wysokich szklanek, bo Teddy lada moment powinien się zjawić. Jeśli zaraz nie wróci, obedrze go ze skóry, bo przy Thornie czuła się niemożliwie spięta.

Nałożyła porcję szarlotki na talerzyk i postawiła go na stole, podała srebrny widelczyk z kompletu podarowanego przez babcię tuż przed ich wyjazdem z Baton Rouge. Gdy na lnianej serwetce postawiła szklankę z herbatą, lód zadźwięczał cichutko… a Thorn całkiem niespodziewanie ujął Trilby za nadgarstek.

Wstrzymała dech, patrząc na niego czujnie.

Skrzywił się, widząc jej reakcję. Przeniósł spojrzenie na jej dłoń, szorstkim kciukiem przesunął po delikatnej skórze.

– Zaczerwieniona i spracowana, ale bardzo kobieca. Dlaczego tu przyjechałaś, Trilby?

W jego ustach jej imię zabrzmiało inaczej, po prostu obco. Kolana się pod nią ugięły. Wpatrywała się w mocną, nawykłą do ciężkiej pracy dłoń Thorna. Ciemna skóra kontrastowała z bladością jej palców.

– Nie miałam wyboru. Poza tym mama mnie potrzebuje. Jest słabego zdrowia.

– Delikatna z niej kobieta. Prawdziwa dama z Południa, jak ty – skomentował wzgardliwie.

– Jak mam to rozumieć? – spytała, patrząc na niego nieufnie.

– Nie wiesz? – odparł chłodno, przypatrując się jej z niesmakiem. – Tutaj, na Zachodzie, ludzie żyją inaczej, moja panno. Życie jest ciężkie, więc i my musimy być twardzi. Jeśli człowiek mieszka na skraju pustyni, musi być twardzielem, inaczej zginie. Takie cizie jak ty długo tu nie pociągną. Jeśli sytuacja polityczna jeszcze bardziej się zaostrzy, gorzko pożałujesz wyjazdu z Luizjany.

– Nie jestem żadną cizią! – rzuciła gniewnie, dodając w duchu, że to określenie dużo bardziej pasowało do jego zmarłej żony. Jednak Trilby była zbyt dobrze wychowana, by powiedzieć to głośno nawet w kłótni. Niemniej nie zamierzała tak całkiem odpuścić. – Nie szukam z panem kontaktu, unikam pana, a pan wciąż się mnie czepia, wciąż mnie atakuje. Dlaczego tak bardzo mnie pan nie lubi?

Sposępniał jeszcze bardziej. Chciał rzucić jej w twarz całą tę pogardę, którą czuł do niej, lecz milczał. Jednak cisza nie trwała długo, bo do kuchni wszedł Teddy, przynosząc pół wiadra mleka. Wtedy Thorn powoli puścił rękę Trilby.

Potarła ją w pierwszym odruchu. Rano pewnie w tym miejscu pojawi się siniak. Miała delikatną skórę, a to nie był lekki uścisk.

– Przyniosłem mleko. Ukroisz mi ciasta, Trilby?

– Oczywiście, Teddy. Usiądź, zaraz ci podam.

– Dzięki. – Chłopiec udawał, że nie zauważa, jak bardzo siostra jest skrępowana, a gdy skończyli szarlotkę, spytał Thorna: – I co, nie było pyszne?

– Niezłe. – Thorn pochłonął swoją porcję z wielką przyjemnością, jednak był skąpy w pochwałach. Przez chwilę patrzył na Trilby, po czym dodał: – Wiesz, Teddy, twoja siostra chyba ma mnie dość.

– Ależ skąd – zaoponowała ze zjadliwym uśmieszkiem. – Trzeba sobie radzić z trudnymi sytuacjami. – Zebrała naczynia ze stołu i wstawiła je do zlewu z zainstalowaną pompą. Napełniła wodą czajnik i postawiła go na piecu.

– W lecie z piecem ciężko wytrzymać – oznajmił Teddy.

– Jeśli trzeba, to człowiek się przyzwyczaja – odpowiedział Thorn.

Zrobiło się jej go żal. Stracił żonę, a pewnie był z nią bardzo związany. Nie jego wina, że jest obcesowy i mało cywilizowany. Nie wychował się na Wschodzie.

– Szarlotka była pyszna – rzekł Thorn takim tonem, jakby był tym zaskoczony.

– Dziękuję. Babcia nauczyła mnie gotować, gdy byłam małą dziewczynką.

– Ale już nią nie jesteś, co? – rzucił szorstko Thorn.

– Nie – potwierdził Teddy, nie rozumiejąc, że to była drwina, nie pytanie. – Trilby jest stara. Ma dwadzieścia cztery lata.

– Ted! – Najchętniej by się zapadła pod ziemię.

Thorn przyglądał się jej przez dłuższą chwilę, po czym oznajmił:

– Myślałem, że jesteś młodsza.

– Panie Vance, chyba już… – Zarumieniła się.

– Tak? – Uśmiech złagodził jego rysy, czarne oczy błysnęły.

– A pan ile ma lat? – wtrącił Teddy.

– Trzydzieści dwa. Domyślam się, że według ciebie pasuję do twoich dziadków, prawda?

– I do bujanego fotela – dodał rozbawiony Teddy.

Vance również się zaśmiał. Wstał od stołu, wyjął z kieszeni zegarek, a gdy go otworzył, skrzywił się.

– Po południu będę miał gościa ze Wschodu. Przyjedzie pociągiem. Muszę już iść.

– Niech pan znów nas odwiedzi – zapraszał Teddy.

– Przyjdę, jak ojciec będzie w domu. – Z zastanowieniem popatrzył na Trilby. – W piątek wieczorem urządzam spotkanie towarzyskie na cześć mojego gościa. To krewny mojej żony, w kręgach akademickich uchodzi za znakomitość. Jest antropologiem. Zapraszam was wszystkich do mnie.

– Mnie też? – z przejęciem zawołał Teddy.

– Tak. Będą inne dzieci. I Curt z żoną – dodał, znacząco patrząc na Trilby.

Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. Od przyjazdu do Arizony nie byli na żadnym przyjęciu. Wprawdzie kilka razy ich zapraszano, ale mama nie przepadała za spędami towarzyskimi. Choć teraz może się zgodzi, bo nie wypada odmawiać bogatemu i wpływowemu Thorntonowi, nawet jeśli wygląda i zachowuje się jak desperat.

– Powiem o tym rodzicom.

– Bardzo proszę. – Sięgnął po kapelusz i ruszył do wyjścia.

Trilby i Teddy szli tuż za nim.

Zawadiacko nasunął kapelusz, zręcznie wsiadł na konia.

– Dziękuję za ciasto – powiedział do Trilby.

Lekko przechyliła głowę i uśmiechnęła się chłodno.

– To żaden kłopot. Szkoda tylko, że nie mogłam zaproponować śmietanki do szarlotki.

– Już wypita?

– Nie. – Spiorunowała go wzrokiem. – Zwarzyła się przez pana.

Rozbawiony zawrócił konia i ruszył. Patrzyli za nim, aż zniknął w oddali.

– On cię lubi – droczył się Teddy.

– Też mi coś! – Uniosła brwi. – Takie jak ja go nie obchodzą.

– Dlaczego?

Spoglądała za niknącą sylwetką Thorna z ekscytacją i niechęcią jednocześnie.

– Pewnie lubi takie, które dają się przygnieść butem do ziemi.

– Och, Trilby, głupia jesteś! Lubisz go? – naciskał.

– Nie, nie lubię – odparła szorstko, po czym dodała: – Mam sporo do zrobienia.

– No to znajdę sobie jakieś zajęcie. Ale mówię ci, że pan Vance ma do ciebie feblika!

Zbiegł z ganku. Trilby stała nieruchomo, patrząc za bratem i czując wzrastający niepokój. Żaden feblik, żaden pociąg, to wykluczone. Po prostu Thorn coś knuje. Tylko co?

Kiedy rodzice wrócili, Teddy od razu powiedział im o wizycie Thorna. Matka i ojciec uśmiechnęli się do siebie znacząco, a Trilby poczerwieniała jak burak.

– Ja go nie obchodzę. Przyjechał do was – oświadczyła.

– A w jakim celu?

– W piątek wydaje przyjęcie! – z podnieceniem oznajmił Teddy. – Powiedział, że wszyscy jesteśmy zaproszeni, ja też mogę przyjść. Pojedziemy do niego? Tak dawno nie byliśmy na przyjęciu. – Popatrzył na rodziców błagalnie. – I pewnie nie pozwolicie mi iść na czwartkowe przedstawienie Buffalo Billa. Podobno to już ostatnie. Będzie też Pawnee Bill i prawdziwe słonie!

– Przykro mi, Teddy – rzekł ojciec – ale nie damy rady. W tym tygodniu wysyłamy bydło do Kalifornii, a mamy jeszcze masę rzeczy do zrobienia.

– Ostatni występ Buffalo Billa, a ja go nie zobaczę! – lamentował chłopiec.

– Może jeszcze nie przejdzie na emeryturę – pocieszała mama. – Niedługo w Douglas powstanie grupa skautowska, bo ten ruch szybko się rozwija. Zobaczymy, może się do nich przyłączysz.

– Może. Ale pójdziemy na to przyjęcie? To będzie wieczorem, wtedy się nie pracuje – nalegał.

– To prawda – powiedziała Mary. – Poza tym nie wypada odmawiać sąsiadowi.

– Nie mówiąc o tym – figlarnie uśmiechnął się ojciec, patrząc na córkę – że jeśli Trilby nie pójdzie, to Thorn nie będzie miał z kim tańczyć.

Ze zjadliwym uśmieszkiem wyobraziła sobie, jak Thorn tańczy solo.

– Trilby mówi do niego „panie Vance” – powiedział Teddy.

– Odnosi się do niego z szacunkiem, i bardzo dobrze – odparł ojciec. – Ale Thorn i ja jesteśmy hodowcami, więc mówimy sobie po imieniu.

– Czyli pójdziemy do niego? – spytała.

– Tak – z uśmiechem odparła mama. Była piękną kobietą. Dobiegała czterdziestki, lecz wyglądała o dziesięć lat mniej. – Masz tę ładną sukienkę, której w Arizonie jeszcze nigdy nie włożyłaś.

– Szkoda, że nie mam tego ślicznego jedwabnego kompletu. – Trilby uśmiechnęła się do niej. – Zaginął podczas podróży. Dworski komplet…

– Po co wymyślać nazwy na głupie rzeczy? – skomentował Teddy.

– A nazywanie pluszowego misia Teddym Rooseveltem, jakby był prezydentem, nie jest głupie? – skwitowała Trilby.

– No skąd! Niech żyje Teddy! – Chłopiec roześmiał się. – W czwartek są jego urodziny, tego samego dnia, co występ Buffalo Billa. Czytałem o tym w gazecie. Skończy pięćdziesiąt dwa lata. Tato, ja mam imię po prezydencie?

– Tak. Jest moim bohaterem. Jako dziecko był słaby i chorowity, ale pozbierał się i stał się doskonałym żołnierzem, kowbojem, politykiem, a w końcu objął najważniejszy urząd w państwie.

– Szkoda, że znowu nie został wybrany – powiedziała mama. – Ja bym na niego głosowała – dodała, znacząco patrząc na męża. – Ale cóż, kobiety są tak głupie, że nie zasługują na prawo głosu.

– Wiesz, że tak nie myślę! I wreszcie nadejdzie dzień, że to się zmieni, zobaczysz – z uczuciem zapewnił ojciec, obejmując żonę. – W czerwcu prezydent Taft podpisał statut stanowy Arizony, więc nadejdzie wiele zmian. Zostanie ratyfikowana konstytucja. Ale cokolwiek się wydarzy, zawsze będziesz dla mnie najlepsza i najważniejsza.

Roześmiała się, otarła się policzkiem o jego ramię.

– A ty dla mnie.

Trilby z uśmiechem pociągnęła brata do wyjścia. Po tylu latach małżeństwa rodzice wciąż byli zapatrzeni w siebie jak nowożeńcy. Miała nadzieję, że kiedyś i ona będzie mieć tyle szczęścia w małżeństwie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: