Pianistka - ebook
Powieść o sile tęsknoty i nieuchronności przeznaczenia.
Pomimo długo oczekiwanego zakończenia wojny los nie okazał się łaskawy dla Polaków i to zarówno tych, którzy pozostali w kraju, jak i dla tych, którzy emigrowali w poszukiwaniu lepszego życia. Wśród tej ostatniej grupy znalazła się Amelia Bogdańska usiłująca odnaleźć szczęście na obcym lądzie bez znajomości języka i kultury Brytyjczyków.
Pierwsze dni na obczyźnie uświadamiają Amelii, że musi zawalczyć o szczęście i chwytać każdą nadarzającą się okazję, by przetrwać w nowych warunkach. Szybko zdaje sobie sprawę, że powrót do ojczyzny jest niebezpieczny ze względu na politykę prowadzoną przez rząd Polski Ludowej. Coraz bardziej martwi się więc o los brata i bliskiego sercu lekarza, z którymi straciła kontakt.
Tęsknota za bliskimi kładzie się cieniem na życiu Bogdańskiej nawet w chwilach, gdy świętuje kolejne sukcesy muzyczne.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788383299761 |
| Rozmiar pliku: | 868 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podskakujące na klawiszach śnieżnobiałego fortepianu palce wprawiły w ruch dziesiątki młoteczków uderzających w struny, dzięki czemu skoczna melodia niosła się po przestronnym salonie i ulatywała przez otwarte na oścież okna, by osiąść na kolorowych kwiatach malw, mieczyków i dalii wypełniających niewielki ogród wokół piętrowego domu skąpanego w promieniach sierpniowego słońca.
Amelia zasłuchana w _Mazurka C-dur op. 24 nr 2_ spoglądała na wiszące na ścianie fotografie przedstawiające ją na licznych koncertach pianistycznych. Zawsze uśmiechnięta, pełna wigoru i dumy z tego, jak daleko udało jej się zajść mimo licznych przeszkód. Takie sukcesy smakują wybornie, nawet wtedy, gdy w innych sferach życia nie wszystko dobrze się układa.
– Uwielbiam słuchać, jak grasz – odezwała się Amelia i spojrzała na dziewczynę w letniej sukience w kwiatki. – Gdy byłam w twoim wieku, też nosiłam takie fatałaszki i z równie dużą energią grałam utwory Chopina.
– Nadal jest pani w tym niezrównana.
– To już nie to samo co przed laty… – Westchnęła i wygodniej rozsiadła się w fotelu. – Gdybyś mogła posłuchać, jak grałam przed wojną… – powiedziała, nim na chwilę zamilkła.
W pamięci wciąż miała sporo ciemnych plam, których nigdy nie udało jej się wywabić, lecz znakomitą większość wspomnień zdołała odtworzyć. Niekiedy jednak nie miała pewności, czy te wydarzenia na pewno miały miejsce, czy może tylko jej się to przyśniło. Początkowo, gdy pamięć zaczęła jej powracać, za cel przyjęła poznanie swojej przeszłości. Poświęciła tysiące godzin, by dochodzić prawdy. Zaślepiona tą misją, szukała pomocy u specjalistów i szarlatanów. Każdej cieniutkiej nitki chwytała się jak mocnej liny i wspinała się po niej wyżej i dalej, czując, że niebawem pozna odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania. Ale kiedy z odmętów przeszłości zaczęły wychylać się bolesne przeżycia z powstania, nie potrafiła wytrwać w postanowieniu. Porzuciła mroczne wspomnienia, skupiając swą energię na tym, co odebrała jej wojna.
Miłość do muzyki nigdy w niej nie zgasła i dała jej siłę, by przetrwać wędrówkę do obozu przejściowego, zorganizowanego dla powstańców w Ożarowie Mazowieckim pod Warszawą, a stamtąd przebyć daleką podróż w wagonach towarowych zakończoną w Stalagu VIII B-344 Lamsdorf1 sześciokilometrowym marszobiegiem ze stacji 16. Po dwóch tygodniach spędzonych w brudnych, zmurszałych, zarobaczonych barakach z oknami bez szyb i pod cieknącym dachem, otrzymawszy numer jeniecki, trafiła do obozu w Austrii, skąd po uwolnieniu przez aliantów wyemigrowała do Wielkiej Brytanii. Nigdy nie pogodziła się z tym, że Polska utraciła suwerenność i wpadła w zdradzieckie łapy sowietów. Polska, która zasługiwała na miłość.
– Chyba powinnyśmy już jechać – odezwała się Eliza, zerknąwszy na zawieszony na ścianie duży drewniany zegar. – Do siedemnastej pozostała tylko godzina.
– Nie każmy Felkowi dłużej czekać – przytaknęła i podniosła się z fotela.
Od rana szykowała się na to spotkanie. Zdążyła nawet odwiedzić salon fryzjerski mieszczący się na sąsiedniej ulicy. Nieraz z Zygmuntem wspominali, jak w czasie wojny strzygła włosy sąsiadom. Później robiła to w obozie, ale gdy z niego wyszła, nie chciała, by coś jej przypominało o tym miejscu.
Rozprostowała zagniecenia na granatowej sukience z krótkim rękawem i poprawiła biały kołnierzyk pod szyją. Później sięgnęła po biało-czerwoną opaskę i wsunęła ją na prawą rękę.
– Jestem gotowa – stwierdziła, spojrzawszy na swoje odbicie w lustrze zawieszonym w korytarzu.
Uwielbiała ten dom, choć mieszkała w nim ledwie od dwudziestu paru miesięcy. Dopiero trzy lata po obaleniu komunizmu w Polsce odważyła się powrócić do ojczyzny. Wcześniej od czasu do czasu odwiedzała Warszawę, ale jej rozwój śledziła na bieżąco, wyszukując wszelkich informacji w brytyjskiej prasie. Z uwagą też słuchała komunikatów w Radiu Wolna Europa, gdzie obnażano prawdę o reżimie i nawoływano do działania wobec marionetkowego rządu. Z nadzieją wyczekiwała każdego listu od Zygmunta, w którym w kilku niezbyt wylewnych zdaniach kreślił swe trudne położenie oponenta wobec obecnej władzy. Drżała o jego życie i za każdym razem nakłaniała go do opuszczenia kraju. Mógł zatrzymać się u niej. Miała dość miejsca, a i pieniędzy by wystarczyło, wszak z pomocą kilku cenionych w kręgach artystycznych muzyków poznanych w warszawskiej filharmonii w okresie, gdy to z nią wiązała przyszłość, szybko trafiła na sale koncertowe. Straciła mnóstwo czasu przez wojnę, ale miała też w sobie olbrzymią potrzebę pokonania wszelkich słabości i udowodnienia sobie oraz światu, że nawet tak mroczne wydarzenia jej nie złamały. Potrafiła ćwiczyć dniami i nocami, narażając się na przytyki tych, którzy zmuszeni byli tego słuchać, ale nikt nie zdołał jej powstrzymać.
Gdy na kilka dni przyjeżdżała do Warszawy, w pierwszej kolejności szła na cmentarz, by odwiedzić groby tych, którzy za odwagę zapłacili życiem. Odnalezienie ich nie należało do łatwych zadań, ale tu z pomocą przyszedł jej Zygmunt, który osobiście dopilnował, by ich brat spoczął w mogile, nad którą zawisła tabliczka z nazwiskiem. To wszystko, co mógł dla niego zrobić.
Za każdym razem, gdy stawała nad grobem Władka, wyrzucała sobie, że nie zdołała powiedzieć matce o śmierci młodszego z braci. Zygmunt też nie miał okazji, bo po wypędzeniu ich z Warszawy trafili do obozu przejściowego w Pruszkowie, ale wtedy matka się rozchorowała. Nieleczona, zapadła na zapalenie oskrzeli, które przeszło w zapalenie płuc. Do obozu pracy w Niemczech nigdy nie dotarła.
– Proszę zapiąć pas – podpowiedziała jej Eliza, a sama usiadła za kierownicą pożyczonego od ojca małego fiata, którym niekiedy podwoziła starszą panią w odleglejsze rejony Gdyni.
– Jak ty o mnie dbasz… – Amelia westchnęła i uśmiechnęła się pod nosem, a potem spełniła prośbę dziewczyny.
Dawniej to Felicjan jej o tym przypominał. Ona nigdy nie odważyła się zrobić prawa jazdy. Nie pociągały jej auta. Bezpieczniej się czuła, gdy siedziała na miejscu dla pasażera.
– Pamiętasz, że najpierw jedziemy po wiązankę? – zapytała, bo choć w ogrodzie rokrocznie siała mnóstwo kwiatów i zwykle to one wędrowały do wazonów rozstawionych w salonie i sypialni, to dzisiaj potrzebowała innego bukietu.
– Pamiętam i postaram się zdążyć na czas.
Samochód zakaszlał i zjechał z chodnika, a później wyjechał na główną drogę. Ruch o tej porze zaczynał się wzmagać. Mieszkańcy Gdyni podróżowali głównie komunikacją miejską. Tylko nielicznych stać było na zakup auta. Ważniejsze było wykarmienie rodziny za pieniądze, których wartość malała z dnia na dzień.
Amelia nie musiała się obawiać szalejącej inflacji. Jej emerytura płynęła prosto z Wielkiej Brytanii, a za udzielane lekcje gry na fortepianie, który wraz z nią przyjechał z Manchesteru, nie pobierała opłat. Wystarczyła jej wdzięczność młodych ludzi i ich uczynność, a tej akurat potrzebowała ze względu na swój wiek. Bo choć zdrowie jej dopisywało, to wiedziała, że mając na karku ósmy krzyżyk, nie zdoła poradzić sobie sama ze wszystkimi pracami w domu i wokół niego. Z wdzięcznością przyjmowała więc pomoc w przekopaniu kilku grządek pod kwiaty czy naprawieniu kapiącego kranu w kuchni.
– Skoczę po wiązankę – poinformowała ją Eliza i zaciągnęła hamulec, by samochód się nie stoczył.
– Nie zapomnij o wstążce. – Uśmiechnęła się do rezolutnej uczennicy, która właśnie dostała się na studia w Akademii Muzycznej w Poznaniu i po wakacjach miała opuścić miasto. Ceniła talent tej sympatycznej dziewczyny i wróżyła jej świetną karierę. Lubiła też spędzać z nią czas, dlatego chętnie korzystała z propozycji podwiezienia.
– Gotowe – radośnie zauważyła Eliza, podając pasażerce pęk białych i czerwonych róż przewiązany dwiema wstążkami w tych samych kolorach.
– Są idealne – przyznała, nachylając się, by je powąchać. – Możemy jechać. Tylko nie zapomnij o przystanku.
Pomarańczowy maluch włączył się do ruchu. Mijane kamienice przyciągały wzrok, dopraszając się remontu. Dziurawe ulice wymagały naprawienia, a nierówno położone płyty chodnikowe prosiły o wyrównanie. Na wszystko musiał jednak nadejść czas. Pięć lat po uwolnieniu się spod komunistycznego jarzma były pilniejsze wydatki i ważniejsze kwestie do załatwienia.
Po chwili fiacik znów się zatrzymał. Tym razem to nie Eliza z niego wysiadła. Wraz z nią na siedzeniu pasażera pozostał bukiet.
Tymczasem Amelia zdjęła pantofle i ściskając je w dłoni, bosą stopą dotknęła gorącego piasku. Znacznie bardziej lubiła tu przychodzić jesienią, wiosną, a nawet zimą, kiedy mogła pobyć w samotności i powspominać czasy, gdy wraz z Felicjanem marzyli o tym, by zamieszkać nad morzem. Dzisiaj jednak była wyjątkowa data i nie mogłaby nie przyjść na plażę, by odetchnąć morskim powietrzem. Pokochała to miasto całym sercem i nie potrafiłaby go opuścić, choć wiązały się z nim też przykre wspomnienia.
Klucząc wśród rozpostartych parawanów w barwne wzory, dotarła do morza. Chłód wody przyjemnie połechtał jej stopy. Drobinki piasku osiadły na palcach. Zasłuchana w szum fal, położyła dłoń na sercu i spojrzała w stronę rozlewającej się przed nią zieleni.
– Na zawsze twoja… Tylko twoja… – wyszeptała.
Nagle dostrzegła kudłate zwierzę rozbryzgujące na boki słone krople. Jego jasna i całkiem mokra sierść mieniła się w słońcu. Psiak pędził wprost na nią. Cofnęła się, pozostawiając mu wolną przestrzeń.
– Chopin – zamruczała z czułością, która zwykle jej towarzyszyła na wspomnienie o przybłędzie.
Nigdy więcej nie wzięła do domu innego psa. Obawiała się, że nie pokocha go tak mocno jak Chopina. Wciąż pamiętała jego skowyt, gdy wsiadała do pociągu mającego ją przewieźć do obozu jenieckiego. Nawet gdy zamknięto drzwi, Chopin skakał na nie, domagając się wpuszczenia do środka. Potem rozległ się huk wystrzału. Pies zamilkł.
Starsza kobieta zacisnęła drżące usta i odprowadziła wzrokiem niknące w oddali zwierzę, a potem wróciła do samochodu.
– Możemy jechać? – upewniła się dziewczyna, zanim przekręciła kluczyk w stacyjce.
Amelia skinęła głową i przytuliła kwiaty do piersi. Radio cicho szeptało nieistotne wiadomości. Te najważniejsze kryły się w pamięci świadków, którzy przetrwali walki wyzwoleńcze i nie ulegli sowieckiej propagandzie.
Obchody pięćdziesiątej rocznicy powstania rozpoczęły się w stolicy już kilka dni temu spotkaniem z prezydentem Wałęsą. Kolejne wystawy fotografii, msze żałobne, koncerty i premiery filmów, a wreszcie uroczystości żołnierskie upamiętniające zryw stanowiły jedynie element bolesnych wspomnień. Amelia tę ważną datę wolała inaczej uczcić, dlatego nie skorzystała z zaproszenia i pozostała w Gdyni.
Wreszcie pomarańczowe auto zaparkowało nieopodal dużej bramy. Amelia niespiesznie stanęła na chodniku i wygładziła sukienkę. Z bukietem róż podreptała w stronę furty cmentarnej. Nie zatrzymała się przy żadnym ze starych nagrobków. Musiała się przedostać na sam koniec, gdzie grzebano niedawno zmarłych.
W promieniach chylącego się ku zachodowi słońca stanęła nad grobem. Spojrzała na zegarek, by mieć pewność, że zdążyła na czas. Do siedemnastej pozostały jeszcze dwie minuty. Poświęciła je na uprzątniecie kilku zwiędłych liści, które upstrzyły pomnik. Upewniwszy się, że już pora, wyprostowała się i przycisnęła do piersi bukiet róż. Potem spojrzała na zdjęcie Felicjana umieszczone na tablicy nagrobnej i się uśmiechnęła.
– Na zawsze twoja… Tylko twoja… – powtórzyła słowa wyszeptane na plaży i dotknęła zdjęcia. – Pamiętasz, jak mnie trzymałeś za rękę, żebym się nie bała, gdy szliśmy na barykadę? Ufałam ci bezgranicznie. Wierzyłam, że nic się nam nie stanie. Wierzyłam, że los pozwoli nam się wspólnie zestarzeć. A teraz nie umiem wyrazić tego, jak bardzo jestem ci wdzięczna, że dałeś mi siłę, bym przetrwała wszystkie przykre dni, których nie szczędził mi los. To twoje słowa obudziły we mnie nadzieję, której nie pozwoliłam zgasnąć. Byłeś mym największym przyjacielem i miłością mego życia – ciągnęła i choć oczy jej zwilgotniały, usta trwały w uśmiechu. Drżała, mimo że wciąż panował upał. – Dziękuję za to, co wspólnie przeszliśmy, i przepraszam za to, co się nam nie udało. Może w innym życiu przyjdzie nam znów się spotkać, a wtedy kto wie… – Zawiesiła głos.
Z pobliskiego hydrantu przyniosła wodę w wiaderku, wlała ją do wazonu i ułożyła kwiaty. Potem przysiadła na ławeczce i przypatrywała się wyrytej na nagrobku dacie śmierci. Od tamtej chwili minęło półtora roku, a ona wciąż nie potrafiła przestać myśleć o Felicjanie jak o kimś, z kim już nigdy nie porozmawia. A przecież mogli jeszcze długie lata cieszyć się sobą. Teraz gdy w końcu dostali szansę, by spełnić swe marzenia, los z nich okrutnie zakpił.
Wiatr wspomnień na moment przeniósł ją do ciasnej piwnicy, w której przyjęła oświadczyny Felicjana. Tamtego lata wydoroślała. Widoku śmierci nigdy nie zdołała wymazać z pamięci. Wiele razy się zastanawiała, czy podjęła słuszną decyzję, przystępując do sierpniowego zrywu. Zapewne gdyby wiedziała o tym wszystkim, co teraz wie, nie narażałaby życia dla z góry przegranej sprawy, ale wtedy liczyło się coś jeszcze: jedność przeciwko okupantowi i troska o los najbliższych.
I tu odnieśli druzgoczące zwycięstwo. Zwycięstwo, o którym żaden z powstańców nie zapomniał aż do swych ostatnich chwil.ROZDZIAŁ I
Tegoroczny wrzesień wciąż jeszcze rozpieszczał świat ciepłem. Złociste promienie słoneczne tuliły się do liści, barwiąc je na różne odcienie czerwieni, żółci i brązu. Osnute na krzewach babie lato, rankiem ciężkie od rosy, w ciągu dnia poddawało się podmuchom wiatru. Niekiedy powłóczyste nici wirowały ponad trawą, wplątując się w pędy róż, malw czy gotowych do wykopania dalii wrażliwych na mróz.
Amelia do południa porządkowała grządki w ogrodzie. Zrywała przekwitłe kwiaty i uschnięte kłącza. Zgrabiła opadłe na trawnik liście płaczącej wierzby i wyrzuciła je do ustawionego za domem kompostownika. Doceniała to rozwiązanie. Dawniej czekała, aż liście wyschną, by je spalić, ale niekiedy deszcz płatał jej figla i padał przez kilka dni, więc znów musiała czekać na powrót słońca.
Zdążyła się przebrać i zjeść wczorajszy obiad, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Spodziewany gość jak zwykle zjawił się punktualnie. Gospodyni wyszła na ganek i zaprosiła Elizę do środka. Dziewczyna podążyła w ślad za nią. Ustawiony w salonie fortepian czekał z rozłożonymi na nim nutami.
– To dla mnie? – zapytała Eliza niepewnie, bo pod pachą trzymała całkiem pokaźny plik kartek z ćwiczonymi utworami.
– Nie przejmuj się, to moje ulubione nuty – przyznała Amelia i spojrzała na nadgryzione zębem czasu arkusze. – Ostatnio tak mnie naszło na wspominki, więc wracam do kompozycji sprzed lat i próbuję je grać z tamtą energią.
– Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zagrać koncert dla co najmniej tysiąca słuchaczy – rozmarzyła się uczennica.
– Uwierz mi, że to niebywałe doświadczenie, które zostaje w człowieku na lata. Nigdy nie zapomina się tej sceny i dających siłę oklasków zgromadzonej publiczności. Takie chwile wymazują tysiące godzin spędzonych nad wprawkami i pozornie mało ważnymi utworami. Pamiętaj jednak, że każdy artysta potrzebuje czasu, by szlifować swój talent. Dopiero gdy staje się brylantem, otworem stają przed nim sceny całego świata – wyjaśniła, z przekonaniem kiwając głową. – Ty żyjesz w okresie, gdy już nie musisz walczyć o swój muzyczny byt. – Zasępiła się, tuląc do serca nuty przypominające jej trudy przebytej ścieżki zawodowej.
– Marzę o tym, by po ukończeniu konserwatorium wyjechać za granicę i tam rozpocząć karierę – wyznała Eliza i przysiadła na stołku przed instrumentem. – W Polsce nie zdołam się utrzymać z muzyki, chyba że zacznę grać disco polo. – Westchnęła. – Chłopaki z mojej klasy w liceum założyli taką kapelę, a teraz grają w trójmiejskich dyskotekach i całkiem dobrze na tym zarabiają.
– To nie dla ciebie, moje dziecko. – Amelia z czułością pogłaskała wciąż jeszcze prezentujący ślady niedawanego lata policzek i dotknęła długich włosów rozsypanych na ramionach. Kiedyś sama nosiła taką fryzurę, choć jej włosy miały o kilka tonów jaśniejszy odcień blondu. – Tobie nie jest pisane chałturzenie na potańcówkach. Długo i pilnie ćwiczyłaś, by zdać egzaminy wstępne do konserwatorium. Teraz szukaj swojej szansy, ucząc się od najlepszych. I nie trać czasu na snucie marzeń o karierze poza krajem – dodała z nieco posępną miną. – Trzeba mieć dużo szczęścia, by znaleźć zatrudnienie w filharmonii, a potem jeszcze ciężej pracować, by zachować posadę, bo na twoje miejsce już czekają inni z mrzonkami o zrobieniu zawrotnej kariery. Do tego dochodzi jeszcze życie na obczyźnie, bez rodziny i znajomych, z którymi budowało się relacje od dziecka… – Przerwała zamyślona. Ileż by dała, aby w chwilach samotności w Londynie móc porozmawiać z matką, braćmi czy z którąś z koleżanek ze szkolnej ławy. Może wtedy wszystko wydałoby się znacznie łatwiejsze i przyniosło o wiele więcej satysfakcji. – Bierzmy się do ćwiczeń, bo w przeciwnym razie nie skończymy przed wieczorem.
– Pamiętam, że później miałam pomyć okna – zapewniła przyszła studentka.
– Szkoda tych twoich delikatnych rączek, żebyś je moczyła. Powinnaś grać jak najwięcej.
– A pani powinna przyjmować ode mnie zapłatę.
– Póki nie muszę tego robić, to przynajmniej w ten sposób spłacam dług wobec rodaków.
– O jakim długu pani mówi? – Eliza zmarszczyła nos niczym kot obwąchujący miskę z resztkami z obiadu, by znaleźć najlepsze kęsy. – To my powinniśmy dziękować takim ludziom jak pani, że na swoich barkach dźwigali odpowiedzialność za losy Polski.
– Ale ja nie wróciłam do kraju, gdy zmienił się ustrój, i to według niektórych było niewybaczalne zachowanie.
– Na pewno miała pani swoje powody. To jednak nie może przekreślić pani poświęcenia w czasie powstania.
Amelia machnęła ręką, jakby chciała przegnać jedną z natrętnych much uparcie kręcących się wokół żyrandola.
– Coraz mniej ludzi o tym pamięta…
– A tak nie powinno być. – Eliza westchnęła, po czym zsunęła gumkę z nadgarstka i związała nią włosy. – Zaczynajmy. Potem chętnie posłucham pani wspomnień z czasów wojny i powstania, a przy okazji umyję te okna przed wyjazdem z Gdyni.
Amelia wiedziała, że dalsze dyskusje nie mają sensu, bo dziewczyna, choć wyglądała na delikatną i eteryczną, gdy muskała klawisze fortepianu, to potrafiła być też uparta i skupiona na zadaniu, nawet jeśli nie miało ono nic wspólnego z grą na instrumencie.
***
Nisko zawieszone na niebie chmury nie zachęcały do wyjścia na dwór i pracy w ogrodzie. Dżdżyste powietrze po nocnych opadach wdzierało się do domu przez niedomknięte okna, dlatego Amelia wstała od stołu i zanim posprzątała po śniadaniu, domknęła lufcik. Później umyła naczynia i zaparzyła sobie filiżankę kawy.
Dawniej pijała znacznie mocniejszą. Zwłaszcza na początku swego pobytu w Wielkiej Brytanii, gdy znów mogła poczuć smak cukru, mokki czy przypraw. Oczywiście rodowici Brytyjczycy częściej proponowali jej herbatę z odrobiną mleka, ale jej to połączenie nie przypadło do gustu. Znacznie bardziej lubiła słodką kawę parzoną z dwóch łyżeczek. Teraz ze względów zdrowotnych przyrządzała o wiele słabszy napój.
Z filiżanką aromatycznej mokki udała się do saloniku, włączyła telewizor i usiadła w rozłożystym fotelu, ani na moment nie wypuszczając z dłoni filiżanki. Przez chwilę oglądała program o biciu rekordów w prędkościach rozwijanych przez samochody, by szybko dojść do wniosku, że tematy motoryzacji pozostają jej obce. Podniosła się z miejsca i tym razem odstawiła filiżankę na maleńki stoliczek ustawiony nieopodal fotela, a sama podreptała do odbiornika telewizyjnego w poszukiwaniu ciekawszego programu. Nie miała dużego wyboru, ale zdążyła się już do tego przyzwyczaić i nie narzekała. Jej uwagę przykuła siedząca na krześle starsza kobieta w białej bluzce z haftowanym kołnierzem, snująca opowieść o udziale w powstaniu warszawskim. Amelia znieruchomiała, słuchając jej opowieści o tym, jak straciła ukochanego w jednym z nalotów w czasie pierwszych dni walk. Zaledwie dzień wcześniej wzięli ślub, wymieniając się obrączkami z kawałka drutu. Uczestniczka powstania podniosła prowizoryczną biżuterię, opisując swe krótkotrwałe szczęście.
Amelia przeniosła wzrok na ustawione na telewizorze jedyne zdjęcie swojej rodziny, które kiedyś przysłał jej do Londynu Zygmunt. Nie miała pojęcia, jak długo na nie patrzyła. Dość, że gdy wreszcie zasiadła w fotelu, czuła łupanie w krzyżu, a reportaż zdążył się skończyć. Kawa też wystygła, ale to akurat wcale jej nie przeszkadzało. Wysączyła resztkę napoju, a potem wróciła do kuchni z zamiarem upieczenia szarlotki, zanim zjawi się Eliza na kolejną lekcję.
Ciasto się studziło, gdy na ganku pojawiła się przyszła studentka z parasolem w dłoni, dzielnie chowając pod nim teczkę z nutami.
Amelia wpuściła dziewczynę do środka, a gdy ta zdjęła kalosze i płaszcz przeciwdeszczowy, poprowadziła ją do saloniku. Uśmiechała się, słuchając, jak uczennica użala się na aurę. Wspomniała też o szarlotce, ale potem zamilkła, usiłując skupić się na granym przez Elizę utworze. Szybko zdała sobie sprawę, że jej myśli odpływają do wspomnień o Władku i rodzicach. Stała wpatrzona w widok za szybą okienną.
– Czy coś się stało, pani Amelio? – W głosie uczennicy dało się wyczuć niepokój.
– Słucham? – Nauczycielka z miną wskazującą na to, że usiłuje pojąć sens słów, patrzyła na siedzącą przed nią młodą kobietę.
– Źle się pani czuje? Może przełożymy lekcję na jutro? – zasugerowała Eliza.
– Nie… Tak… Dobrze… – kluczyła Aniela, gubiąc się w odpowiedziach. Wreszcie powlokła się w głąb pokoju i ciężko opadła na fotel. – To przez te wspomnienia. Niekiedy wracają niezrozumiałe dla mnie obrazy i strzępy zdań wypowiadanych po niemiecku. Wówczas mam wrażenie, jakbym traciła kontrolę nad własnym ciałem, a ono stawało mi się zupełnie obce. Nie znoszę tych chwil.
– Kiedyś słyszałam, jak jakiś lekarz mówił, że rany fizyczne odniesione w czasie wojny wcześniej czy później się zagoją, ale te noszone w sercu mogą się nigdy nie zabliźnić.
Starsza kobieta ledwie widocznie skinęła głową na znak, że tak właśnie czuje i od lat nie potrafi pewnych obrazów wymazać z pamięci.
– Ten lekarz – ciągnęła Eliza – twierdził, że w sytuacjach nawracających lęków i bolesnych wspomnień, warto skupić się na tym, co dobrego nas spotkało. Warto o tym mówić innym, a jeszcze lepiej pisać, by móc się w pełni otworzyć, dostrzec te pozytywne aspekty naszego życia i zacząć je celebrować. – Zamyśliła się na chwilę, zagryzając dolną wargę. – Tak, właśnie w ten sposób określił swoisty rozrachunek z przeszłością – dodała radosnym tonem.
Amelia spojrzała w jej rozjaśnione nadzieją oczy. Kiedyś też miała tak intensywnie niebieski kolor tęczówek. Z wiekiem wyblakł i stał się szarawy, choć bywały momenty, gdy wydawało jej się, że nabierał bardziej wyrazistej barwy.
– Czy kiedykolwiek pisała pani pamiętnik? – dociekała uczennica, siedząc bokiem do instrumentu i skupiając uwagę na rozmówczyni.
– Nigdy.
– To może warto o tym pomyśleć. Może to pomoże pani odzyskać równowagę wewnętrzną.
– Nie wiem, moje dziecko, czy potrafię opisać wspomnienia – zastanawiała się.
– To pani słowa, myśli i odczucia, o których nikt inny nie musi się dowiedzieć. Chodzi o to, by pewne fakty sobie uzmysłowić i umieć się do nich odwołać w kontekście pozytywnych doznań.
Nauczycielka schowała twarz w dłoniach i zamknęła powieki. Nawet jeśli dotychczas powtarzała sobie, że to normalne, iż wraz z samotnością pojawiają się natrętne wspomnienia, to niezaprzeczalny stał się fakt, że wracały coraz częściej, burząc jej spokój. Toczyła samotną walkę z demonami wojny.
– Jesteś nadzwyczajną młodą osobą – wyszeptała Amelia, kładąc dłonie na kolanach. – W takie dni jak ten żałuję, że nie dochowałam się własnych dzieci. Najpewniej teraz miałabym wnuki w twoim wieku i to z nimi mogłabym rozmawiać o swoich wspomnieniach.
– Tym bardziej powinna pani zacząć prowadzić pamiętnik – podchwyciła Eliza.
– Wciąż nie jestem przekonana do tego pomysłu.
– Może na początek kilka stron, by zobaczyć, czy są jakieś efekty.
– Może… A tymczasem graj, moja panno, bo niebawem zrobi się ciemno, a my wciąż w lesie.
Eliza zrobiła głęboki wdech i z pasją uderzyła w klawisze instrumentu, który zdążyła pokochać, spędzając przy nim długie godziny. Już niebawem czekały na nią nowe wyzwania, dlatego zależało jej na tym, by także Amelii Nawrot nie brakowało zajęć. Za bardzo ceniła talent nauczycielki i szanowała ją jako człowieka, żeby pozwolić jej ugrzęznąć w samotności. Od kilku tygodni intensywnie nad tym rozmyślała, a teraz systematycznie realizowała swój plan.
***
Jak w każdą niedzielę po obiedzie Amelia wsiadła do autobusu zatrzymującego się na ulicy Spokojnej przy cmentarzu komunalnym. Niewielu pasażerów zdecydowało się na kurs komunikacją miejską w tym kierunku. Większość mieszkańców Gdyni wybierała podróż w stronę wybrzeża. Ciepła wrześniowa aura sprzyjała spacerom nad brzegiem morza i zabawom z falami. I Amelia też to uwielbiała, ale nie w niedzielę. Ten dzień zarezerwowała na rozmowę z Felicjanem.
Dochodziła piętnasta, gdy z bukietem astrów zerwanych w ogródku weszła na teren cmentarza. Po przejściu kilkuset metrów pochyliła się nad kamienną płytą i powitała ukochanego. Patrzył na nią ze zdjęcia, a ona miała wrażenie, jakby naprawdę ją obserwował. Z rozrzewnieniem pogładziła porcelanową fotografię. Wciąż żałowała, że to, co ich łączyło, trwało tak krótko. Choć i w takich chwilach usiłowała znaleźć pocieszenie w fakcie, że zamieszkała nad polskim morzem, bo tylko ono miało dla Felicjana znaczenie i jedynie o nim wspominał za każdym razem, gdy wymieniał swoje marzenia.
Amelia opuściła dłoń i zajęła się wymianą wody w wazonie. Zwiędnięte kwiaty schowała do reklamówki, by później wyrzucić je do kosza przy bramie wejściowej. Kiedy spojrzała na rozczapierzone główki kolorowych astrów, uznała, że może usiąść, aby odbyć cotygodniową rozmowę z ukochanym. Kątem oka zlustrowała przestrzeń wokół siebie. Kilka osób krzątających się wokół pobliskich grobów skupiało się na rutynowych czynnościach związanych z czyszczeniem pomników czy zbieraniem opadłych liści. Nabrawszy pewności, że nikt nie zwraca na nią uwagi, odezwała się cicho:
– Noce coraz chłodniejsze, więc już nie zasypiam przy otwartym oknie. Pamiętam, jak bardzo nie lubiłeś jesiennej wilgoci. Po przeprowadzce do Polski dostrzegłam, że tutejsza aura w ogóle mi nie przeszkadza. – Uśmiechnęła się, patrząc na wizerunek mężczyzny. – Mówiłeś, że gdy spotkamy się nad morzem, będzie liczyło się tylko to, co nas połączyło. Zapomnimy o tym, co złego nas spotkało. Pragnęłam poczuć spokój, którego zabrakło podczas pobytu na Wyspach. – Westchnęła i na moment odwróciła wzrok w stronę wrzeszczącego malca usiłującego wydostać się ze spacerówki. Kroczący obok ojciec nie reagował na zapędy synka. Za to matka co chwila usadzała chłopca na siedzeniu i przekonywała go, że cmentarz to nie miejsce przeznaczone do biegania. – Dwoje ludzi… Dwie wizje świata… I wspólne dziecko – wyszeptała, a potem znów skupiła się na analizowaniu zdjęcia Nawrota. – Ja byłam sama z dwoma domami. Serce rwało się do Polski, ale tam przyszłości dla mnie nie było. W Londynie iskierka nadziei na lepsze jutro rozświetlała kolejne poranki, łagodząc tęsknotę za ojczyzną. Te dylematy trawiły mnie przez długie lata. Nie było dobrego wyboru. Zawsze wtedy powtarzałam sobie, że ojciec byłby dumny, widząc mnie na scenie. To pomagało w chwilach zwątpienia oraz morderczego wysiłku, by nadrobić odebrany mi przez wojnę czas.
Zrudziały liść sfrunął z kasztanowca i przycupnął na kamiennej płycie tuż obok krzyża. Amelia nie lubiła, gdy cokolwiek burzyło harmonię. Podniosła się, a intruz wylądował w siatce z kwiatami. Uśmiechnęła się z satysfakcją, siadając na miejscu.
– Dobrze, że wróciliśmy do domu – dodała i zamilkła.
W jej wspomnieniach pojawił się dzień, gdy podjęła decyzję o przeprowadzce do Polski. Wtedy poczuła, że ma szansę odzyskać całkowity spokój i radość z tego, kim jest i co osiągnęła.
Chwila, gdy po raz pierwszy stanęła na peronie w Gdyni i spojrzała w błękit nieba, odcisnęła w jej sercu niezapomniane piętno. Wiedziała już wtedy, że nigdzie indziej tylko tu chce doczekać starości.
***
– Tutaj jest szarlotka upieczona przez mamę. A to naleweczka z czarnej porzeczki od taty – tłumaczyła Eliza Muszyńska, rozkładając na stole przyniesione wiktuały. – Jeszcze po dwa słoiczki konfitur ze śliwek i czereśni oraz sok z czarnego bzu, jakby, nie daj Bóg, przyplątało się jakieś choróbsko – dodała. – A gdyby pani profesor potrzebowała jakiejś pomocy, to proszę dzwonić do moich rodziców o każdej porze dnia i nocy, bo oni wiedzą, ile pani zawdzięczam.
– Póki chodzę, a moje głowa pracuje, to sama dam sobie radę ze wszystkim – zapewniła jak zwykle, gdy Eliza usiłował roztoczyć nad nią parasol ochronny.
– Tylko przypominam o takiej możliwości – zastrzegła dziewczyna, nie chcąc zbyt mocno naciskać. Zdążyła na tyle poznać nauczycielkę, by wiedzieć, że Amelia należy do tej niewielkiej części społeczeństwa, która woli dawać niż brać.
– A ja ci przypominam, moje dziecko, żebyś od pierwszego dnia nauki wzięła się do pracy i nie zmarnowała nawet jednej lekcji, bo później trudno nadrobić stracony czas. Ucz się, gdy jest na to pora, a potem zbierzesz plony swego wysiłku i poświęcenia. Teraz muzyka jest twym największym przyjacielem również wtedy, gdy będziesz jej szczerze nienawidzić i nawet w snach nie będziesz w stanie od niej uciec. Pamiętaj, że każde twoje działanie zaprocentuje później, a wtedy poczujesz dumę z tego, jak wiele sama osiągnęłaś – oświadczyła, patrząc młodej w oczy.
Eliza odłożyła pustą torbę na bok i spoglądała na Amelię. Rozpoznawała każdą zmarszczkę na jej twarzy, a jednak nie potrafiła oderwać od niej wzroku. W oczach nauczycielki błyszczała pasja połączona z wiarą w drugiego człowieka. Dziewczyna znała przeszłość Amelii i doskonale wiedziała, kiedy narodziło się w niej przekonanie, że człowiek jest w stanie pokonać własne ograniczenia i słabości, jeśli tylko ma odpowiednio zdefiniowany cel. Z jej ust wielokrotnie płynęły pochwały pod adresem walczącej Warszawy i poświęcenia nawet kilkuletnich dzieci, by odzyskać wolność.
– Mam dla pani profesor coś jeszcze – odezwała się Muszyńska i tym razem sięgnęła do zawieszonej na oparciu krzesła niewielkiej torby wykonanej przez rezolutną koleżankę sprawnie posługującą się szydełkiem oraz drutami.
– Mówisz tak, jakbyśmy miały się już więcej nie spotkać – zaniepokoiła się gospodyni, wiercąc się na krześle przy kuchennym stole. – Poznań nie jest na końcu świata i mam nadzieję, że przed Bożym Narodzeniem mnie odwiedzisz.
– O to proszę się nie martwić, ale nie chcę niczego zapomnieć, bo przez najbliższe dwa miesiące raczej nie zawitam do domu – ostrzegła i wyjęła pakunek w kolorowym papierze przewiązany białą wstążeczką. – To żeby się pani profesor nie nudziła – oświadczyła, a potem podała podarunek siedzącej naprzeciwko niej kobiecie.
Amelia ostrożnie wzięła zawiniątko z jej rąk i położyła je na stole.
– Niepotrzebnie się wykosztowałaś – stwierdziła.
– To podarunek na długie wieczory i krótkie dni.
– Brzmi tajemniczo.
– Proszę więc otworzyć.
Amelia wiedziała, że w domu Elizy się nie przelewa. Matka zatrudniona w przedszkolu może i miała nieco więcej czasu na wychowanie dzieci, ale za to nędzne zarobki w placówce oświatowej zmuszały ją do pracy chałupniczej w domu, dlatego na starej singerowskiej maszynie chętnie podejmowała się drobnych napraw i przeróbek odzieży. Ojciec rybak z dziada pradziada do domu wraz niesprzedaną resztką połowu przynosił zapach morskiej bryzy i rybich wnętrzności. Eliza jako jedyna z trojga rodzeństwa miała w sobie tyle determinacji, że zdecydowała się zdawać egzaminy na studia. Teraz liczyła na stypendium, więc musiała się skupić na nauce i roztropnie gospodarować niewielkimi oszczędnościami.
Amelia wiedziała, że odmawiając przyjęcia prezentu, sprawi dziewczynie przykrość. Rozplątała więc tasiemkę i rozwinęła papier. Jej oczom ukazał się gruby notes w oprawie ze skóry.
– Elizo! – wykrzyknęła, nie mogąc zapanować nad wzburzeniem. – Nie powinnaś trwonić pieniędzy na fanaberie!
– To żadna fanaberia. Pani profesor zasłużyła na ten drobiazg za te wszystkie godziny, gdy mogłam się uczyć pod pani okiem i czerpać wiedzę od kogoś tak wybitnego.
– Nie robiłam tego dla prezentów.
– Wiem, ale chcę mieć poczucie, że pani nie wykorzystałam.
– Dziecko, co ty pleciesz – powiedziała łagodniejszym tonem i westchnęła, a jej oczy się zaszkliły.
– Pani profesor zasługuje na dużo więcej, ale teraz mogę podarować pani tylko ten notes, który może posłużyć jako pamiętnik dla wyjątkowej osoby.
Amelia poczuła, jakby ktoś chwycił ją za gardło, chcąc zdusić w niej chęć dalszej dyskusji. Nie miała prawa przysporzyć dziewczynie zmartwień. Jej kosztowny prezent winna przyjąć z wdzięcznością i uśmiechem na ustach. Później się zastanowi, co z nim począć dalej. Teraz wypadało podziękować i należycie pożegnać uczennicę, z którą zdążyła się zżyć jak z rodziną.
Gdy wyściskała Elizę, życząc jej samych sukcesów na nowej ścieżce młodzieńczego życia, wróciła do kuchni i wzięła do rąk notes. Przez chwilę głaskała jego gładką okładkę, a potem odsunęła szufladę kuchennego stołu i schowała do niej notatnik. Nareszcie miała czas, by wypić popołudniową herbatę z odrobiną miodu.