-
W empik go
Piaskownica - ebook
Piaskownica - ebook
Adam Bär prowadził spokojne uporządkowane życie. Wszystko niespodziewanie legło w gruzach, gdy przypadkiem odkrył szokującą prawdę o otaczającym go świecie. Najchętniej powróciłby do dawnej bezpiecznej rzeczywistości, starając się po prostu zapomnieć o wszystkim, czego się dowiedział. Ale czy to w ogóle jest możliwe? Wkrótce okazuje się, że tajemnicza awaria, będąca przyczyną jego problemów, zagraża ogólnoświatowemu porządkowi, a on sam staje przed trudnym pytaniem: komu można ufać w tych nowych dziwnych realiach? Czy Adam znajdzie w sobie odwagę, by stawić czoła nieznanemu, odkrywając przy okazji, kto stoi za tym wszystkim? Jaką cenę będzie musiał za to zapłacić? Piaskownica to emocjonującą podróż, pełna tajemnic, nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz dylematów moralnych. Ta książka wciągnie Cię od pierwszej strony i nie pozwoli oderwać się aż do samego końca.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397503618 |
| Rozmiar pliku: | 643 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZĘŚĆ PIERWSZA - DOMEK Z KART Rozdział 1.
Skład wyhamował delikatnie szarpiąc, drzwi rozsunęły się z cichym sykiem i rozgadany tłum wylał się na peron, pospiesznie zmierzając w kierunku schodów ruchomych. Z zawieszonych pod sufitem głośników rozległa się zapowiedź kolejnego pociągu. Dałem się ponieść wesołej fali turystów oraz spieszących do pracy berlińczyków i już po kilkudziesięciu sekundach, wraz z innymi pasażerami, znalazłem się na zatłoczonej Gontardstrasse1). Przede mną, na tle nieba, ostro rysował się znajomy kształt wieży telewizyjnej. Energicznym krokiem ruszyłem w stronę placu z kasami biletowymi na Berliner Fernsehturm2). Tu, jak co dzień, wiła się kolejka zwiedzających spragnionych podniebnych widoków. Do mojego spotkania pozostało jeszcze trochę czasu, więc postanowiłem urządzić sobie krótki spacer.
Minąłem przycupnięty na skraju parku Kościół Mariacki, przebiegłem przez ruchliwą Spandauer strasse i już po chwili mogłem podziwiać monumentalną Katedrę Berlińską, malowniczo położoną na brzegu Sprewy. Dookoła, jak zawsze, panowało spore zamieszanie – przewodnicy ponaglali niesfornych turystów, próbujących zrobić to jedyne niepowtarzalne zdjęcie, a grupki roześmianej młodzieży zmierzały w stronę muzeum, żywiołowo dyskutując bądź wodząc palcem po ekranach komunikatorów. Przyspieszyłem kroku, zostawiając za sobą most Zamkowy oraz Uniwersytet Humboldta i z przyjemnością wszedłem na ciągnącą się pomiędzy szpalerami drzew doskonale znaną mi alejkę. Unter den Linden3) zawsze budziła we mnie ciepłe uczucia, mimo że – podobnie, jak większa część miasta – nie pozwalała odpocząć od kolorowej hałaśliwej gawiedzi, odwiedzającej stolicę Niemiec.
Omiotłem wzrokiem przeszklone witryny pod numerem czterdziestym – mekka zbieraczy pamiątek zachęcała do wejścia, kusząc pocztówkami 3D, magnesami na lodówkę, mapami, fragmentami muru berlińskiego oraz wszelkiej maści gadżetami wykorzystującymi postać Ampelmanna4). Pokiwałem pobłażliwie głową, śmiejąc się w duchu – bywałem w Berlinie na tyle często, że kupowanie tego rodzaju upominków przestało mieć sens. Spojrzałem na zegarek, po czym lekko przyspieszyłem, wymijając rozentuzjazmowaną grupę Azjatów. Wymachiwali przyczepionymi do teleskopowych wysięgników komunikatorami, próbując uwiecznić na masowo robionych selfie stojącą nieopodal Bramę Brandenburską. Skręciłem w prawo w Eberstrasse i po kilkudziesięciu krokach przystanąłem, uważnie lustrując wzrokiem gości okupujących miejsca przy stolikach pobliskiej kawiarni. Dostrzegłem mój cel.
– Cześć, misiu! – Pomachałem ręką. – Mam nadzieję, że nie czekałeś zbyt długo?
Siedzący niedaleko wejścia do ogródka wysoki, proporcjonalnie zbudowany brodacz, ubrany w grube czarne skórzane spodnie, sportowy t-shirt i wysokie motocyklowe buty drgnął, odrywając wzrok od ekranu urządzenia trzymanego w dłoni. Po chwili na jego twarzy zagościł radosny uśmiech. Poderwał się z rattanowego fotela i podbiegł do mnie, a następnie przerzucił swoją rękę przez moje ramię i przytulił w mocnym uścisku.
– Witaj, kochanie! Siadaj. Napijesz się kawy? Mają tutaj wyjątkowo dobrą, polecam…
– Skoro tak zachęcasz, to chętnie jej spróbuję. Tym bardziej, że rano nie miałem czasu zrobić sobie nic pobudzającego. Ale, ale… Mów, po co mnie tu ściągnąłeś i na jaki szalony pomysł znowu wpadłeś? Poza, rzecz jasna, nową fryzurą… – Ruchem oczu wskazałem jego głowę.
– Nie widziałeś jej już? – Zdziwił się. – Wydaje mi się, że kiedyś ją już nosiłem, więc to taki powrót do wcześniejszego stylu. A o pozostałych rzeczach zaraz się dowiesz. – Spojrzeniem ściągnął do stolika kelnerkę w kusej miniówce. – Zwei Espresso, bitte. Ach ja, und zwei butterige Croissants. Das ist alles für jetzt, danke schön5).
– Rogaliki? Czemu nie… – Uśmiechnąłem się.
– Zobaczysz, są naprawdę przepyszne i doskonale pasują do kawy. A wracając do naszych spraw… Co powiesz na tygodniowy rejs po Morzu Czerwonym, oczywiście połączony z nurkowaniem. Zebrałem już parę osób, które chciałyby do nas dołączyć. Wszystkie, rzecz jasna, dobrze znasz… – Puścił do mnie oko. – Wylot byłby za dwa tygodnie. Cena jest naprawdę atrakcyjna, bo uruchomiłem swoje znajomości. Do tego sprawdzona załoga, wygodna i przestronna łódź – przystosowana do takich wypraw, a nie żadna dziurawa łajba. I jak?
– Cóż… – Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Trochę inaczej wyobrażałem sobie nasze wspólne wakacje.
– Widzę, że średnio ci się spodobała ta propozycja? – Zasmucił się moim brakiem odpowiednio entuzjastycznej reakcji.
– Nie, no co ty! Pomysł jest świetny! – Zaprzeczyłem. – Ostatni raz byłem w tamtym rejonie chyba z dziesięć lat temu. Po prostu myślałem, że pojedziemy sobie gdzieś odpocząć w bardziej tradycyjny i spokojny sposób. Ale z chęcią ponurkuję!
– Na pewno masz na to ochotę? Bo jeśli nie, to możemy porobić coś innego. – Próbował się upewnić.
– Jakby mi to nie pasowało, powiedziałbym ci wprost. – Uspokoiłem go. – Muszę tylko załatwić sobie urlop, ale z tym nie powinno być problemu. Ostatnio i tak mamy zastój w pracy.
– Świetnie! – Ucieszył się. – W taki razie, zacznę wszystko finalizować. Przelot też da się ogarnąć na dobrych warunkach! – Roześmiał się.
– Czy dobrze zgaduję, że Tomek też by się z nami wybierał? – Przypomniałem sobie o naszym wspólnym znajomym, który regularnie wspierał nas przy kupnie biletów lotniczych.
– Zgadłeś. Dzięki temu możemy liczyć na specjalne ceny.
– No to świetnie. Dam ci ostateczną odpowiedź jutro, bo muszę jednak upewnić się, jak wygląda sytuacja w robocie… A właśnie, czy nie chciałeś mi czasem jeszcze o czymś powiedzieć? Bo wspominałeś o paru tematach do obgadania.
– Faktycznie, zapomniałem o najważniejszym! – Rozpromienił się.– Otóż, kończę z wynajmowaniem tej ciasnej klitki! W końcu będziemy mieć wystarczającą ilość miejsca!
– No proszę, znalazłeś w końcu mieszkanie, które spełnia wszystkie nasze wyśrubowane oczekiwania?
– Tak, nawet razem je oglądaliśmy! Pamiętasz, mówiłeś, że bardzo podoba ci się ten duży taras i że lokalizacja jest świetna. – Przypomniał mi rozmowę, jaką odbyliśmy miesiąc wcześniej podczas oglądania jednego z apartamentów.
– Naprawdę je kupiłeś?! – Nie dowierzałem.
– Owszem. Pomyślałem, że warto zapłacić więcej za wygodę oraz stabilizację. Mam już dość tego naszego kursowania ode mnie do ciebie i z powrotem, zbyt krótkich weekendów oraz związku na odległość. – Chwycił moją dłoń. – Zamieszkasz ze mną, prawda?
– Pewnie, że tak, głuptasie! – Przytuliłem się do jego masywnego, wytatuowanego ramienia.
* * *
Łódź łagodnie kołysała się na falach, gdzieś w oddali majaczyła ledwo widoczna linia brzegu, ulotna i falująca w powietrzu, niczym pustynna fatamorgana. Błogą ciszę przerywał jedynie chlupot wody i odgłosy radosnej krzątaniny dobiegającej z pokładu poniżej. Złocisty dysk słońca wisiał wysoko nad nami, atakując rozleniwiającym żarem, odbierającym ochotę do jakiejkolwiek aktywności. Kilkadziesiąt minut wcześniej skryłem się pod płóciennym baldachimem rozpiętym nad pokładem widokowym. Półleżałem na miękkich, obitych białym tworzywem siedziskach, próbując przezwyciężyć poobiednie rozleniwienie. Docierający tu delikatny powiew wiatru przynosił dodatkowe ukojenie. Upał oraz kilkanaście nurkowań, odbytych na przestrzeni ostatniego tygodnia, dość mocno mnie zmęczyło. Po każdej takiej eskapadzie żartowałem, że powinien towarzyszyć jej dodatkowy drugi urlop, umożliwiający odzyskanie sił i pozwalający cieszyć się absolutnym nic nierobieniem.
– Hej, śpiąca królewno, podwodne królestwo czeka! – Od strony drabinki dobiegł mnie znajomy głos.
– Już idę… Nie dacie ani chwili odpocząć… – Podniosłem się z wygodnej leżanki i ziewnąłem.
– Pojutrze będziesz odpoczywał do woli. – Z włazu w podłodze wynurzyła się głowa mojego faceta. – Teraz trzeba wykorzystać doskonałe warunki i zaliczyć ostatnie zanurzenie na tej wyprawie. Rusz dupsko, bo na dole wszyscy zdążyli się już chyba usmażyć w swoich piankach.
– O co ta afera? Kilka sekund i będę gotowy! – Wzniosłem oczy ku błękitnemu niebu.
– Hej, Jens! – Na dolnym pokładzie ktoś najwyraźniej tracił cierpliwość. – Zbieracie się, czy nie? Bo nie zamierzamy czekać na was w nieskończoność w tym słońcu!
– Wskakujcie do wody, będzie wam znacznie chłodniej! – Odkrzyknąłem. – A poza tym, trzeba było mnie zawołać wcześniej, to byście się teraz nie gotowali…
Ześlizgnąłem się po drabince na pokład poniżej. Jens oczywiście przesadzał – wszyscy wciąż byli zajęci składaniem sprzętu bądź, ledwo co skończywszy go montować, dopiero ubierali skafandry do nurkowania.
Przyniosłem butlę, mocując do niej wyciągnięty ze schowka jacket6), przykręciłem automat oddechowy, podpiąłem wąż średniego ciśnienia. Raz, dwa, trzy – kilka doskonale wyuczonych ruchów i całość była gotowa do założenia. Z wyczuciem odkręciłem zawór – dobiegło mnie znajome syknięcie rozprężającego się gazu. Zerknąłem jeszcze na wskazania manometru. Wszystko było w porządku.
Ściągnąłem z wieszaka piankowy kombinezon, który na szczęście zdążył już trochę przeschnąć po poprzednim nurkowaniu. Wywróciłem go na prawą stronę i metodycznie zacząłem naciągać na siebie. Strój miał już swoje lata, ale nie miałem czasu, aby na ten wyjazd kupić nowy, luźniejszy. Od tygodnia byłem więć codziennie skazany na walkę ze stawiającym opór materiałem. Uff! Jeszcze tylko ubrać buty, zapiąć pas balastowy, założyć na plecy kamizelkę ratunkowo-wypornościową, sprawdzić wszystkie klamry i sprzączki, wsunąć na rękę komputer nurkowy… Prawie automatycznie umieszczałem kolejne elementy ekwipunku na swoich miejscach.
– No i kto na kogo czeka? – Oznajmiłem z triumfem w głosie. – Widzę, że teraz ja się będę tutaj smażył!
– Ty nie bądź taki cwaniak… – Jens w międzyczasie także skończył się ubierać. – Również jestem gotów. Sprawdzamy się?
– Pewnie. – Podszedłem do niego, uważnie lustrując wszystkie elementy wyposażenia. – Jak powietrze? – Zapytałem.
– Pełen zapas. – Pokazał mi manometr.
– No i super. To teraz zerknij na mnie…
– Też w porządku. Pokaż zegareczek… – Zerknął na wskazania manometru. – Dobra. Wskakujemy do wody i czekamy przy bojce.
Założyłem płetwy oraz maskę, zagryzłem zębami ustnik automatu, pociągając haust powietrza. Wszystko działało, jak należy. Podszedłem do krawędzi pokładu, dopompowując lekko jacket. No to siup! Przytrzymałem ręką maskę robiąc zdecydowany krok naprzód.
Przez moment tańczyło wokół mnie prawdziwe tornado bąbelków powietrza, zawieszonych w niebieskim krysztale wody, po czym siła wyporności delikatnie wypchnęła mnie na powierzchnię. Zasygnalizowałem obserwującym mnie z pokładu łódki, że wszystko jest w porządku i powoli podpłynąłem w stronę bojki, zwalniając miejsce dla Jensa i reszty ekipy.
Wdrapałem się na pokład jako pierwszy, w kompletnym ekwipunku, nie czekając nawet na pomoc załogi i pozostawiając resztę grupy w wodzie. Zakląłem w myślach i zacząłem się rozbierać ze sprzętu, opłukując w słodkiej wodzie każdy jego element, a następnie układając w ażurowej skrzyni. Kątem oka dostrzegłem, że kolejna osoba podąża moim śladem – był to Tomasz. Przekazał płetwy pomagającemu nam majtkowi i zaczął gramolić się po drabince. Gdy pokonał ostatni stopień, rzucił ulotne spojrzenie w moim kierunku. Następnie podszedł do ławki i w milczeniu zaczął ściągać z siebie elementy nurkowego wyposażenia.
– Adam… – Odezwał się niepewnym głosem, nieopatrznie potęgując moje poirytowanie. – Właściwie to miałeś rację, ale…
– O nie! – Warknąłem. – Pewnie, że miałem. I to beż żadnego „ale”!
– Oho, a było tak miło… – Wtrącił Jens, który w międzyczasie również dotarł na pokład.
– I ty przeciwko mnie? Może jeszcze powiesz, że nie mam racji? – Zgrzytnąłem zębami.
– Po prostu, wyluzuj. Każdy z nas kiedyś był żółtodziobem popełniającym błędy. Nie pamiętasz swoich pierwszych nurkowań? – Sprawnie zdjął cały ekwipunek, opłukał go uważnie z morskiej soli, po czym zaczął ściągać z siebie piankowy skafander.
– Przepraszam, chłopaki. Wiem, że zachowałem się głupio… – Na pokład wdrapał się także Arek. Nieporadnie przeciskał się w stronę wolnego miejsca, roztrącając innych.
– Kurwa, człowieku! Jakim cudem ktokolwiek dał ci w ogóle licencję? – Zapytałem podniesionym głosem. – Słyszałeś o czymś takim, jak zasady bezpieczeństwa pod wodą?!
– Nie zrobiłem tego celowo! – Próbował bronić się nieporadnie. – Tam było tyle interesujących rzeczy, te wszystkie niesamowite ryby oraz rośliny. Po prostu się zagapiłem i zostałem trochę z tyłu…
– Trochę z tyłu, żarty sobie robisz?! To powiedz nam, jakim cudem popłynąłeś w zupełnie innym kierunku, niż my? Razem z Jensem musieliśmy cię szukać!
– Nie musieliście mnie szukać, byłem niedaleko. Wiedziałem, gdzie jest nasza grupa, dogoniłbym was… – Zaoponował.
– O tak, wiedziałeś… Tylko, co z tego, skoro byś do nas nie dopłynął, bo całe powietrze zużywałeś w ekspresowym w tempie? – Zapytałem i nie czekając na odpowiedź, dodałem: – A do tego nosiło cię w górę i w dół, niczym spławik. Kilka razy wpieprzyłeś się na mnie, spychając na rafę. Chłopie, czy ja wyglądam jak jakaś niańka do pilnowania niedoszłych samobójców!?
– Hej, to było wredne! – Skarcił mnie Jens.
– Wiesz, jak bardzo mnie to interesuje? – Odgryzłem się.
– Dość tego. Podajcie sobie ręce i pora zakończyć te awantury. – Tomasz spróbował załagodzić sytuację.
– Mogę mu podać… kotwicę! Może jak poleży z nią na dnie, to do niego coś dotrze! – Z hukiem wsunąłem kontener ze sprzętem na swoje miejsce.
Arek rzucił mi przelotne, pełne pretensji spojrzenie. Skończył już rozmontowywać i chować swoje graty, wyswobodził się też ze skafandra, odwieszając go do wyschnięcia na wieszaku.
– Wiesz co, Adamie? – Odezwał się. – Może nie radzę sobie jeszcze za dobrze pod wodą, ale przynajmniej nie jestem takim dupkiem, jak ty. Przepraszam, że zepsułem wam nurkowanie. – Obrócił się na pięcie, znikając w przejściu prowadzącym pod pokład.
– Nieźle ci pojechał. – Skwitował Jens. – I wiesz co, chyba miał trochę racji. Czasem nie da się z tobą wytrzymać…
– Jak go ktoś kilka razy solidnie ochrzani, to może się czegoś nauczy. To dla jego dobra! Sami wiecie, że nurkowanie bywa niebezpieczną przygodą. Idę odpocząć. – Zakończyłem dyskusję, udając się do swojej kajuty.
* * *
Rozległ się donośny dźwięk syreny i zamigotały pomarańczowe lampki. Wzdrygnąłem się – czemu te głupie lotniskowe systemy ostrzegawcze przy taśmach bagażowych zawsze musiały być tak piekielnie głośne? Gumowy pas taśmociągu ruszył leniwie, a w przysłoniętym paskami gumy otworze w ścianie zaczęły pojawiać się pierwsze walizy, torby i plecaki.
Byłem pewien, że na nasze walizy zapewne przyjdzie nam poczekać dłużej. Nie wiedzieć czemu, sprzęt do nurkowania zawsze wzbudzał spore zainteresowanie służb odpowiedzialnych za kontrolę bezpieczeństwa. Zwłaszcza w terminalach obsługujących połączenia międzynarodowe. Staliśmy całą grupą, zmęczeni podróżą i tygodniem intensywnych nurkowań. Po przedwczorajszej awanturze wciąż pozostał nam pewien niesmak oraz wyczuwalna podczas rozmów powściągliwość. Nie czułem się z tym komfortowo.
– Arku… – Przełknąłem ślinę. – Przepraszam, trochę przesadziłem. Nie powinienem po tobie aż tak jechać…
– No, to nie było zbyt przyjemne. – Kiwnął głową.
– Głupio wyszło. Wiedz tylko, że chciałem…
– Wiem. Rozmawiałem potem z chłopakami. Wyjaśnili mi, czemu tak nerwowo zareagowałeś i nie dziwię ci się. Po tym wszystkim… – Zamilkł, spuszczając wzrok.
– W każdym razie… Niezależnie od sytuacji, nie powinienem zachowywać się jak dupek.
– No to mamy remis. Ja nie powinienem ostawiać takich numerów, masz rację, to było głupie i lekkomyślne. Może uznajmy, że obydwaj przesadziliśmy i będzie po sprawie, dobra?
– Dobra! – Wyciągnąłem rękę na zgodę.
Uścisnął ją zadowolony, po czym gwałtownie wyszarpnął. – Hej, przecież to moje graty! A tam jadą wasze! – Wykrzyknął, łapiąc za dużą walizę oblepioną kolorowymi nalepkami z napisem „Heavy”. Rzuciliśmy się w stronę taśmy, ściągając pospiesznie nasze bagaże.
Objuczeni niczym wielbłądy, udaliśmy się w stronę wind. Po krótkim oczekiwaniu drzwi dźwigu otworzyły się, ukazując stojący centralnie w kabinie wózek bagażowy. Był on załadowany pokaźną stertą kolorowych walizek, zza których ledwo co było widać ich właścicielkę, drobną wystraszoną Azjatkę.
– Chyba się wszyscy nie zmieścimy. – Z powątpiewaniem kiwnąłem głową. – Zaczekamy na kolejny kurs?
– Pewnie… Nie ma pośpiechu. – Zgodził się ze mną Jens.
Po kolejnych kilkudziesięciu sekundach gong ponownie zasygnalizował przybycie kabiny. Również zajętej, choć tym razem jakąś rozszczebiotaną parą z trójką dzieciaków. Wszyscy dźwigali na plecach okazałe turystyczne plecaki z przytroczonymi do nich karimatami.
– Wiecie co, tak właściwie to nie ma sensu, abym jechał z wami. I tak przecież musiałbym tu niedługo wrócić, bo jeszcze dziś lecę do siebie. – Rzuciłem, obserwując jak zasuwają się drzwi windy.
– Będziesz tutaj siedział kilka godzin? – Zdziwił się Arek.
– Skądże znowu! Przejadę się metrem do miasta, znalazłem bardzo fajny sklep, raptem kilka stacji stąd… Muszę kupić nowy skafander do nurkowania, w ten już ledwo się wbijam. To doskonała okazja, aby go obejrzeć na żywo i przymierzyć.
– A może byśmy cię podrzucili…
– Nie będę robił wam kłopotu… I tak się ledwo pomieścicie z tymi wszystkimi bagażami, a poza tym to nie po drodze. Dam sobie radę, zostawię rzeczy w przechowalni. No dobra, nie blokujmy wejścia. Na razie… – Wymieniliśmy pośpiesznie uściski dłoni. Jens, Arek i Tomek wpakowali się do windy.
Odczekałem, aż kabina zrealizuje swój kurs, po czym wcisnąłem przycisk w kasecie przywoławczej dźwigu. Po chwili rozległ się dobrze mi znany już dźwięk, a drzwi rozsunęły się, ukazując… znaną mi już turystkę z Azji. Stała bez ruchu, przyglądając mi się z wyraźnym zakłopotaniem.
– I’m sorry… – Wydukałem. Uznałem, że prawdopodobnie biedaczka nie zdążyła opuścić kabiny, siłując się ze swoim gigantycznym bagażem, a ja powtórnie ściągnąłem ją na moje piętro.
– Excuse me, can I… – Wskazałem ręką, że chciałbym zjechać na dół. Udało mi się jakoś wepchać do środka. Wcisnąłem przycisk z symbolem „U”. Drzwi zasunęły się z cichym sykiem, a chwilę później zgasło światło. Coś jakby chrupnęło w mojej głowie, po czym usłyszałem dobiegający dosłownie zewsząd cichy jednostajny szum, który jednak dość szybko zaniknął. Zorientowałem się, że podłoga windy gdzieś zniknęła – odruchowo wyciągnąłem ręce w stronę ścian, lecz ich także nie mogłem dosięgnąć. Przed oczyma zaczęły majaczyć mi jakieś niewyraźne kształty i jednocześnie poczułem, że coś wbija mi się w plecy.
------------------------------------------------------------------------
1.
1) Jedna z głównych ulic w centrum Berlina położona w pobliżu popularnego wśród turystów Alexander Platz.
2.
2) Berlińska Wieża Telewizyjna, jedna z charakterystycznych budowli stolicy Niemiec, pełniąca funkcję tarasu widokowego.
3.
3) Jedna z najbardziej znanych, historycznych alei w Berlinie, położona w dzielnicy Mitte i rozciągająca się od Pałacu Berlińskiego do Bramy Brandenburskiej. Jej nazwa pochodzi od rosnących wzdłuż niej drzew (lip).
4.
4)
Symbol przedstawiający małego człowieczka w kapeluszu, stosowany na sygnalizatorach świetlnych w NRD, który po zjednoczeniu Niemiec zyskał status kultowego.
5.
5)
Poproszę dwa razy espresso. I jeszcze dwa maślane croissanty. To na razie wszystko, dziękuję (niem.)
6.
6) Anglojęzyczna nazwa kamizelki ratunkowo-wypornościowej, używanej przez płetwonurków.Rozdział 2.
Na gigantycznym ekranie, zajmującym większą część ściany pomieszczenia, sennie przesuwały się kolejne wskaźniki i diagramy. Cyfry wirtualnych liczników przeskakiwały w rytmie zapalających się i gasnących zielonych znaczników, a słupki wykresów łagodnie wznosiły się i opadały w powolnym, ledwo zauważalnym tańcu. Otwierane drzwi syknęły cicho, a do pokoju wpadło trochę więcej światła. W jasnym prostokącie, który pojawił się na ścianie, zamajaczył zarys przybliżającej się postaci.
– Cześć, co słychać? Dzieje się coś?
– Cześć, Thomas. – Stojący przed wyświetlaczem mężczyzna odwrócił się, wyciągając rękę w geście powitania. – Cisza. Nuda. Spokój. Jak zawsze.
– No, nie wierzę, że nie zorganizowałeś mi żadnej roboty…
– Ha, ha, i tu masz rację. Czeka cię wycieczka na dach. Drobna dłubanina.
– Tylko nie mów mi, że znowu posypał się ten piekielny generator wiatrowy, co go naprawiałem tydzień temu? Gdzie to było, Warszawa? Dobrze pamiętam?
– Niestety, wygląda na to, że znowu wysiadło mu sterowanie. Ale nie napracujesz się za bardzo, robiłeś to już tyle razy! Ile ci zajmie wymiana płyty elektroniki? Kilka minut?
– Ian, dla ciebie każda robota to tylko kilka minut… Trzeba dostać się na górę, odłączyć generator, wyjść na dach, zdjąć osłonę, wymienić podzespoły, znów zejść do rozdzielni…
– Wiem, jak wygląda procedura serwisowania tego złomu, nie rób mi wykładu. I tak jest to drobiazg, ciesz się, że nigdy nie mieliśmy tu żadnej NAPRAWDĘ POWAŻNEJ awarii.
– W sumie, racja. Daj mi spojrzeć na te dane… – Thomas zerknął w stronę ekranu. – No, faktycznie ładnie to wygląda…
– Mówiłem ci. Wszystkie systemy działają, łącza światłowodowe śmigają bez problemów, wykorzystujemy jakieś 70% przepustowości, zapasowe pojemności są także w pełnej gotowości. A jak zakończą modernizację sieci, to w ogóle będziemy mieć gigantyczny zapas.
– Widzę… Przekaźniki też sprawne. I pozostałe systemy awaryjne też są w pełnej gotowości. Zero problemów z zasilaniem, akumulatory pełne.
– Po prostu, kolejny miły wrześniowy dzień – uśmiechnął się Ian.
– Miły? To mało powiedziane! – Thomas podszedł do kolejnej ściany, również pełniącej funkcję monitora i puknął palcem w ekran. – Patrz i podziwiaj!
– Faktycznie, pogoda wciąż mocno wakacyjna. Wydłużony sezon urlopowy to niewątpliwie coś, co może się podobać…
– Wiesz, tak sobie pomyślałem… W sumie ten generator to chyba nic pilnego…
– No nie, nie kombinuj już… – Ian pogroził palcem. – Naprawimy to i znowu będzie spokój na dłuższy czas. Poza tym, przyda ci się odrobina rozrywki.
– Naprawimy? Dobrze usłyszałem?
– Czepiasz się! TY NAPRAWISZ. Zadowolony? No to pora wracać do roboty. Kiedy chcesz się tym zająć? Już teraz?
– Nie, wyjdę na górę na chwilę w trakcie mojej zmiany. Przynajmniej trochę krócej będę tu siedział, zanudzając się na śmierć.
– Nie zapomnij tylko zabrać komunikatora.
– Nie zapomnę, choć i tak to nie ma sensu, bo co może się zdarzyć w ciągu tych kilkunastu minut?
* * *
– Mamooo! Choć tutaj, zobacz! Kupisz mi to?! – Z salonu dobiegł ponaglający okrzyk, po czym w korytarzu rozległ się głośny tupot. Ana westchnęła ciężko, przybierając na wszelki wypadek minę mającą mówić „…teraz jestem bardzo zajęta, kochanie”.
– No chodź, mamo! Muszę ci coś pokazać! – W drzwiach kuchni pojawił się rozczochrany dwunastolatek w przetartych na kolanach jeansach i sfatygowanym T-shircie.
– Boże! Coś ty na siebie założył…
– Zaraz się przebiorę, ale choć! – Złapał ją za rękę, ciągnąc w stronę salonu. – Patrz! – Wskazał na panoramiczny ekran.
Spojrzała. Nadawano jakiś program sportowy. Zawodnik na desce snowboardowej zjeżdżał lodową rynną, wykonując po drodze efektownie wyglądające ewolucje. Po chwili widok zmienił się. Teraz młodzi ludzie biegli z deskami w stronę spienionego morza. Wskoczyli do wody, intensywnie wiosłując rękoma, odpłynęli spory kawałek od brzegu, po czym zaczęli szaleć na grzbietach fal.
– Zacząłeś interesować się sportem? Mam cię zapisać na kurs surfingowy…
– Nieee, nic nie rozumiesz! To wszystko nie jest prawdziwe! – Machnął ręką w stronę ekranu. – To jest gra komputerowa! Bardzo chciałbym taką dostać na urodziny. – Uśmiechnął się szelmowsko.
– Kolejna gra? Kochanie, masz ich już mnóstwo. Co ostatnio dostałeś? Coś o zombie chyba… A wcześniej wyścigi.
– Ale to jest zupełnie coś innego! To jest wirtualna rzeczywistość! – Ekscytował się, patrząc na nią błagalnym wzrokiem.
– Wirtualna rzeczywistość? – Ana wzniosła oczy ku niebu, przypominając sobie drogie jak diabli gogle z wyświetlaczem, jedną z wielu wymarzonych zabawek jej syna, jakie skończyły w składzie nikomu niepotrzebnych rzeczy, zapełniających garaż. – Przecież dwa lata temu kupiliśmy ci taki zestaw. Pamiętasz? Nie mogłeś go używać dłużej, jak dziesięć minut, bo dopadały cię bardzo przykre dolegliwości…
Wzdrygnęła się na samo wspomnienie. Przykre dolegliwości. Dość łagodne określenie na długo utrzymujące się zawroty głowy, poprzedzone intensywnymi wymiotami.
– Ale to jest coś nowego! To najnowszej generacji konsola do gier, z dodatkowym wyposażeniem do wirtualnej rzeczywistości!
– Aha, czyli nie gra, tylko cała nowa zabawka? – Pokiwała głową z dezaprobatą. – Przecież nie tak dawno dostałeś nową konsolę. Też miała być super, najnowsza i ta jedyna na ładnych kilka lat. Zapomniałeś?
– No, ale wtedy nie wiedziałem, że wypuszczą ten ulepszony model… A poza tym, będzie specjalna promocja. Jeśli odda się w sklepie starą, to producent na nową zaoferuje jakąś zniżkę… – Spojrzał na nią, robiąc jedną ze swoich słodkich min. – Kup, a będę bardzo grzeczny i zawsze będę was się słuchał…
„Mały cwaniak! Boże, do kogo on się wrodził?”. Ana westchnęła ponownie. Będzie musiała zorientować się, co to za nowe cudo, bo małolat odpuści tylko na jakiś czas. A nie daj Bóg, jak któryś z kolegów ze szkoły dostanie ten gadżet, to dopiero się zacznie!
– Porozmawiam z tatą. Ale nawet nie myśl o tym, że pobiegniemy do sklepu już jutro, aby ci kupić nową zabawkę. – Zakończyła rozmowę kategorycznym tonem i powróciła do kuchni, dokończyć obiad.
* * *
Podeszli do podwyższenia, przeciskając się przez tłum dzieciaków i ich rodziców.
– To jest to cudo? – Ana spojrzała bez przekonania w stronę wystawionych w szklanych gablotach niepozornych urządzeń.
– Na to wygląda. Poczekaj, zaraz się dowiemy.
Na scenie rozbłysły światła i pojawił się prowadzący pokaz. Ana z zaskoczeniem stwierdziła, że go kojarzy. – Kilka metrów przed nią stał jeden z jej ulubionych telewizyjnych celebrytów, częsty gość kanałów lifestyle’owych i okładkowy temat numer jeden większości plotkarskich tygodników. Ukłonił się, przez moment delektował rozbrzmiewającymi wokół oklaskami, po czym uciszył zgromadzonych gestem dłoni.
– Czemu kochamy gry komputerowe? – Zapytał, po czym nie czekając na odpowiedź, kontynuował. – Bo pozwalają przeżywać nam niesamowite przygody i dają możliwość wcielenia się w postaci, którymi nigdy nie będziemy w codziennym życiu. – Przesunął się na skraj sceny.
– Ale co to za przyjemność jedynie obserwować akcję na ekranie?! – Wykrzyknął egzaltowanym tonem, po czy lekko pochylił się w stronę widzów. – Teraz to na szczęście przeszłość, bo od dziś każdy może fizycznie wejść do świata gry i stać się swoim ulubionym bohaterem! Jak to działa? O tym opowie nasz gość, dyrektor do spraw marketingu firmy ViTech. Proszę o brawa!
* * *
– Naszym celem było dostarczenie graczom szerokiej gamy doznań – nie tylko wzrokowych i słuchowych, jak do tej pory. Dzięki naszemu innowacyjnemu produktowi, użytkownik poczuje, że naprawdę znalazł się w miejscu rozgrywki. Rozglądając się dookoła, będzie mógł podziwiać wirtualny świat, wykreowany z fotorealistyczną jakością. Zapomnijcie o 8K, mówimy o czymś nieporównywalnie lepszym! Łapiąc oddech, poczujecie w nozdrzach zapach morza, lasu, miasta lub wybuchającego prochu. Upadając na ziemię, odczujecie jej twardość, a walcząc z przeciwnikiem w ringu, poznacie siłę jego ciosów… – Konrad Brodnicky z triumfem spojrzał na zgromadzonych w sali konferencyjnej.
Prezes ViTech, jego zastępcy, kilku najważniejszych akcjonariuszy – wszyscy wyglądali na kompletnie zaskoczonych. I bardzo dobrze. Zdawkowe informacje, jakie otrzymywali z działu nowych projektów, nic im nie mówiły, zaś miliony dolarów przeznaczane na bliżej nieokreślone innowacje zaczynały budzić coraz większy niepokój.
– Tak, jak już wspomniałem Państwu przed chwilą – jako pierwsi na świecie możemy zaoferować PEŁNĄ IMMERSJĘ w dowolnym wykreowanym wirtualnie świecie. Każdemu! Wystarczy kupić naszą najnowszą megakonsolę wraz z zestawem VR.
– No dobrze. A jak to działa? – Casper Lorenz, dyrektor do spraw sprzedaży, skorzystał z chwili ciszy.
– Wrażenia czuciowe zapewnia specjalny kombinezon, zakładany przez użytkownika systemu. Posiada on wbudowane miniaturowe przetworniki ultradźwiękowe. Całość jest bardzo lekka, nie krępuje ruchów, idealnie przylega do ciała. Zasilanie oczywiście bezprzewodowe, wykorzystujące zjawisko indukcji elektrycznej. Do tego bezprzewodowe słuchawki, a raczej miniaturowe wkładki douszne oraz najważniejszy element – specjalny elastyczny kaptur-maska z opatentowanym przez nas systemem neuroprzekaźników.
– A gogle 3D? Albo okulary?
– Nic takiego tu nie ma. I to jest nasz najmocniejszy punkt. Żadnych niewygodnych gogli. Obraz jest generowany BEZPOŚREDNIO W MÓZGU gracza. Neuroprzekaźniki, jak już wspominałem…
– Oddziałujemy na neurony? Bawimy się ludzkim mózgiem?! – Wykrzyknął Lorenz.
– Czy to jest bezpieczne? – Wyraził swoje obawy Stevenson, chudy Szwed, reprezentujący grupę europejskich inwestorów. – Pamiętasz, że to musi zdobyć wszelkie potrzebne certyfikaty?
– I czy to w ogóle jest legalne? – Wtórowała mu Nora Kurt, prawniczka ViTech.
– Bardzo proszę o spokój! Chciałbym to wyraźnie podkreślić – nie bawimy się mózgiem, tylko precyzyjnie i bardzo delikatnie go stymulujemy. Tak, to jest bezpieczne. Dysponujemy wynikami badań, które to potwierdzają. To zupełnie bezinwazyjne oddziaływanie, nie pozostawiające trwałych śladów. Wszystkie odczuwane skutki wirtualnych ciosów czy postrzałów, choć niezmiernie realistyczne, są ulotne. I jest to także stuprocentowo zgodne z prawem. Nie wykorzystujemy żadnych niedozwolonych środków czy metod. Oczywiście wszystkie dane i materiały zostaną zaraz wam udostępnione. Czy mógłbym jednak dokończyć moją prezentację? – Powiódł wzrokiem po zgromadzonych w sali.
– Jak już mówiłem, precyzyjnie stymulujemy mózg. Nie wnikając w szczegóły techniczne, wyłączamy dopływ bodźców zewnętrznych i w zamian dostarczamy nasze, sztucznie wygenerowane. Oczywiście zadbaliśmy o bezpieczeństwo użytkowników – na czas rozgrywki są oni unieruchamiani, a precyzyjniej mówiąc, ich możliwości ruchu są mocno ograniczane. To wszystko realizuje nasz system poprzez kombinezon będący częścią zestawu. Teraz proponuję państwu zapoznać się z krótkim materiałem filmowym, przedstawiającym działanie naszego nowego hitu rynkowego, a następnie przejdziemy do kwestii finansowych.
* * *
– Mamo… Wujek Winnie chyba złamał kręgosłup!
– Co takiego!? – Wykrzyknęła Ana, wpatrując się z przerażeniem w swojego syna. Skamieniała z nożem w ręku, zerkając to na niedokrojonego grillowanego kurczaka, leżącego przed nią na kuchennym blacie, to na wyraźnie podekscytowanego dzieciaka. – Co ty wygadujesz? Co się stało!?
– No, normalnie. Skakali z tatą do wody i wujkowi się nie udało. Uderzył w brzeg. Mówi, że nie może się ruszyć…
Rzuciła nóż na stół i ruszyła biegiem w stronę basenu położonego w ogrodzie, wycierając zatłuszczone dłonie w fartuch kuchenny. Wypadła na zewnątrz o mało nie wybijając szyby w drzwiach werandy i zatrzymała się gwałtownie, przypominając o wizycie hydraulika.
– Żarty sobie robisz? Czekaj no, niech się ojciec o tym dowie! Przecież trzy dni temu pozbyliśmy się wody z basenu, bo trzeba naprawić odpływ! O mało co zawału nie dostałam!
– Ale to nie są żarty… – Spojrzał zaskoczony. – Oj, mamo! Wujek i tata bawią się moją konsolą. W skoki do wody ze skały. Widziałem na ekranie, jak skaczą. Tacie się udało, ale wujek się poślizgnął…
– O Boże! Czemu mnie straszysz? Nie mogłeś od razu powiedzieć, że grają w grę!? – Ruszyła w stronę sąsiedniego pomieszczenia.
– Nie zdążyłem. – Odparł hardo. – A poza tym, to było takie zabawne… – Zachichotał.
– Zabawne?! – Właśnie wchodzili do salonu i Ana odetchnęła z ulgą, widząc swojego męża oraz jego brata ściągających kombinezony.
– No, tak… Trochę…
– Co trochę? – Zainteresował się Winnie.
– Trochę zabawny był twój nieudany skok. W opinii twojego bratanka, rzecz jasna. A najwięcej frajdy dostarczyła mu myśl, że skręciłeś sobie kark i nie możesz wyjść z wody…
– Ojejku, mamo, tata także się śmiał!
– No wiesz co?! – Ana z oburzeniem spojrzała na męża.
– No, szczerze mówiąc… Wiem, że nie powinienem, ale jakbyś widziała, jak Winnie rąbnął w ten występ skalny… – Robert wzruszył ramionami, z całych sił próbując stłumić śmiech.
– Z mojej perspektywy to nie było zabawne. Wcale. I bardzo nieprzyjemne. – Drugi z mężczyzn wzdrygnął się na samo wspomnienie niedawnej zabawy. – Nie mam pojęcia, jak oni uzyskali aż taki stopień realizmu!
– Nie wytrzymam! Wy naprawdę wszyscy jesteście nienormalni. I te wasze dziecinne zabawy! – Ana obróciła się na pięcie, wracając do kuchni.Rozdział 4.
Winda powoli mijała kolejne piętra, przez kraty siatki widać było przesuwające się, niczym klatki gigantycznego filmu, kolejne identycznie wyglądające piętra. Usterka nie była zbyt poważna – z punktu widzenia całego systemu, była absolutnie nieistotna. Do tego stopnia, że można by jej nie usuwać – doskonale funkcjonujący, wielokrotnie zdublowany i pozabezpieczany mechanizm działał równie dobrze bez jakiegoś trzeciorzędnego generatora pomocniczego. Thomas doskonale sobie z tego zdawał sprawę, jednak surowo przestrzegane przez wszystkich techników instrukcje nie pozostawiały wątpliwości – wszelkie „drobne” awarie mają być likwidowane w terminie nieprzekraczającym 8 godzin od ich wystąpienia, a najlepiej bezzwłocznie. Usłyszał, jak gdzieś na dachu dźwigu zaskoczył przełącznik, po czym kabina zatrzymała się.
Chwycił wypełnioną narzędziami i częściami zapasowymi torbę, i dziarsko ruszył w stronę dwuskrzydłowych drzwi. Po kilkunastu krokach znalazł się przed ciężkimi wrotami śluzy. Szybko sprawdził, czy maska przeciwgazowa działa sprawnie i dokładnie przylega mu do twarzy, a rękawice prawidłowo spięły się z kombinezonem roboczym. Wszystko było w porządku. Głośno westchnął, kiwając głową z dezaprobatą – po diabła te wszystkie zabezpieczenia? Nie pamiętał, aby kiedykolwiek na zewnątrz odnotowano ślady najmniejszego choćby zagrożenia – czegokolwiek, co można by przywlec do wnętrza i czym należałoby się martwić. Procedury, procedury, procedury… Otworzył pierwsze drzwi – mimo swoich gabarytów chodziły nad wyraz lekko, skomplikowany mechanizm dbał o to, aby nikt nie musiał siłować się z ciężkim kawałem stali. Wszedł do niewielkiej śluzy, zamykając wejście. Na panelu przy wyjściu na zewnątrz zamigotała zielona kontrolka. Podszedł do drugich drzwi, napierając na prostokątny płat metalu. Pomieszczenie zalał blask – słońce było już dość nisko nad horyzontem, jednak i tak świeciło znacznie jaśniej, niż energooszczędne panele zamontowane w pomieszczeniach.
------------------------------------------------------------------------