- W empik go
Piast - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Piast - ebook
Prastara polska legenda mówi o tym, że Piast Kołodziej był założycielem królewskiej dynastii i twórcą niezwykłego narodu.
Oto opowieść o mitycznym, słowiańskim świecie, w którym narodziła się Polska.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-590-6 |
Rozmiar pliku: | 966 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
— Teraz wszystko nam wyśpiewasz jak na spowiedzi — zarechotał złowrogo jeden z niemieckich oprawców. — Najpierw przykręcimy ci śrubę tak, że aż ci kości zaczną trzeszczeć. — A jak tego będzie mało to przyniosę rozpaloną żagiew i przysmażymy ci różne części ciała — ryknął drugi z Niemców. — Gadaj czym prędzej! Kto cię tu nasłał? Krak? Popiel?
Leszek nie mógł powiedzieć im prawdy, bo i tak by nie uwierzyli. Zresztą było oczywiste, że nikt nie wypuści go żywym z lochów Magdeburga i jeśli chciał przeżyć to musiał jak najszybciej uciec z tego okropnego miejsca. Był jednak pewien problem, gdyż był właśnie związany łańcuchami i przykuty do drewnianej platformy służącej do tortur, a na zewnątrz lochu stało czterech strażników.
— Dobrze powiem wam, ale nie róbcie mi już więcej krzywdy! — płaczącym głosem zawołał Leszek. — Wyciągnijcie mnie wpierw z tej diabelskiej machiny, a obiecuję że powiem. Nie zniosę więcej tych mąk!
— Uwolnimy cię, nawet damy wody i chleba. Ale mów wreszcie! — krzyknął brodaty Niemiec.
Oprawcy zdjęli obolałego Leszka z machiny tortur i odpięli prawie wszystkie żelazne łańcuchy zostawiając tylko jeden, który był przypięty do muru. Jeniec usiadł na stołku, dysząc ciężko i spuścił głowę.
— Wygraliście, powiem wam — Leszek otarł prawą ręką zakrwawiony policzek. — Nie jestem szpiegiem Polaków. Nazywam się Dittmar von Horkheimer i przybyłem tu do Magdeburga ze specjalną misją zleconą mi bezpośrednio przez cesarza Ludwika.
Oprawcy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem, gdyż byli przekonani że mają do czynienia z polskim szpiegiem.
— Dlaczego mielibyśmy ci uwierzyć? — zapytał czarnobrody.
— Możecie to z łatwością sprawdzić — odparł Leszek z Nowego Grodu, który za każdym razem gdy znajdował się w Niemczech używał tego właśnie nazwiska: Dittmar von Horkheimer.
— Wasz książę zapewne ma spis wszystkich znaczących urzędników cesarskich. Cesarz przysłał mnie tutaj, aby upewnić się że wasz pan jest wciąż jego lojalnym wasalem i nie spiskuje z Polakami — wyjaśnił Leszek.
— Gunter, chodźmy na górę do księcia zapytać co z nim zrobić — czarnobrody zwrócił się do swego kolegi. — I przyniesiemy krucyfiks. Niech przysięgnie na niego, jeśli mówi prawdę.
Wyszli zostawiwszy Leszka samego, a ten nie zamierzał tracić ani chwili i natychmiast przyjrzał się mosiężnej klamrze spinającej jego lewy nadgarstek. Aby ją otworzyć potrzebny był klucz, który zabrali ze sobą jego oprawcy. Zauważył że żelazny łańcuch składał się z mocno już zużytych ogniw, które mogłyby pęknąć przy odpowiednio mocnym nacisku. Spojrzał na machinę do tortur w której jeszcze przed chwilą był usadowiony, a następnie na ogromne obcęgi leżące za machiną i służące oprawcom do obcinania palców. Przyszedł mu do głowy pomysł. Wziął obcęgi i spróbował odciąć ostatnie ogniwo łańcucha, ale nacisk był zbyt słaby aby to zrobić. Musiał użyć machinę do tortur, aby uzyskać znacznie większą siłę nacisku od siły ludzkich mięśni. Włożył końcówkę łańcucha między koła zębate znajdujące się w dolnej części machiny i zaczął kręcić korbą przymocowaną do lewej części drewnianej platformy. Nacisk zębatek spowodował, że łańcuch pękł natychmiast i Leszek nie był już przykuty do ściany, choć wciąż miał na nadgarstku mosiężną klamrę. Co gorsza znajdował się w podziemiach zamku, a za drzwiami stało kilku uzbrojonych wartowników. Musiał się bardzo spieszyć, gdyż jego oprawcy mogli wrócić w każdej chwili. Rozejrzał się dookoła i przyszedł mu do głowy prosty plan. Wziął jedyną w pomieszczeniu pochodnię i zanurzył ją wiadrze z wodą stojącym na stole, a gdy pomieszczenie ogarnęła nieprzenikniona ciemność, wziął obcęgi i z całych sił zaczął uderzać nimi o puste, metalowe wiadra stojące w jednym z narożników pomieszczenia.
2
Po krótkiej chwili usłyszał, że ktoś po drugiej stronie drzwi wkłada klucz do zamka. Leszek podbiegł do drzwi, a kiedy strażnik je otworzył i wszedł do środka, Leszek skorzystał z momentu zaskoczenia oraz kompletnej ciemności, i z wielką siłą uderzył obcęgami w kark wartownika, który natychmiast upadł zamroczony na kamienną posadzkę. Leszkowi zajęło tylko sekundę, aby podnieść upuszczony przez niego miecz i gdy kolejny wartownik przekroczył próg komnaty, ostrze jego nowo zdobytej broni znalazło się przy jego szyi.
— Rzuć miecz na podłogę i trzy kroki do przodu! — stanowczym głosem rozkazał Leszek, a napastnik wykonał to polecenie natychmiast.
Szpieg Leszek jednym susem znalazł się po zewnętrznej stronie drzwi, zamykając je na klucz. Gdy się odwrócił w stronę korytarza prowadzącego do sali tortur zobaczył dwóch kolejnych strażników biegnących w jego kierunku.
— Stójcie! Nie walczcie ze mną! — krzyknął w ich kierunku. Zatrzymali się pięć, sześć metrów od niego w miejscu gdzie korytarz był znacznie szerszy. — Jestem margrabia Dittmar von Horkheimer i jestem przedstawicielem cesarza Ludwika. Wykryłem spisek w Magdeburgu przeciwko władzy cesarskiej. Jeśli mi pomożecie, cesarz was sowicie za to wynagrodzi.
— My tu tylko wykonujemy rozkazy — powiedział jeden ze strażników, z wyraźnym słowiańskim akcentem. — Jeśli pozwolimy ci panie odejść to nas od razu powieszą.
— Chodźcie ze mną. Nie będziecie musieli czekać na cesarza — powiedział Leszek. — Mam niedaleko stąd wynajęty pokój, a tam szkatułę ze złotymi dukatami. Dostaniecie ode mnie po dwa złote dukaty za wyprowadzenie mnie z zamku i dodatkowo po dwa, nie, po trzy złote dukaty za ocalenie mi życia.
Strażnicy popatrzyli po sobie, zastanawiając się czy przyjąć ofertę.
— Przystajemy do spółki Dobromir? — zapytał stojący bliżej Leszka.
— Raz kozie śmierć. Niech będzie — skinął drugi ze strażników. — Ale jeśli nasz wykiwasz, srogo tego pożałujesz.
— Jestem uczciwym rycerzem i danego słowa nigdy nie złamałem — odrzekł Leszek.
— To się jeszcze okaże — powiedział Dobromir i strażnicy opuścili swe miecze. — Tam na górze jest jeszcze jedna brama i pilnuje jej przynajmniej jeden strażnik. Musimy udawać, że zabieramy cię na przesłuchanie do księcia, inaczej nigdy nie otworzy nam drzwi.
Leszek skinął głową pokazując by ruszali naprzód, a jeden z nich włożył swój miecz do pochwy i zasugerował, aby szpieg oddał mu swój, gdyż z mieczem w dłoni nie będzie raczej wyglądał jak więzień.
To było bardzo ryzykowne, gdyż w tym momencie strażnicy mogli go posiekać na kawałki, ale to nie był pierwszy raz gdy był w poważnych tarapatach i za każdym razem wychodził z nich obronną ręką. Postanowił podjąć to duże ryzyko i oddał miecz strażnikowi który spojrzał mu głęboko w oczy, po czym odwrócił się i zaczął wspinać się wąskimi, krętymi schodami, a jego kompan i Leszek podążyli za nim. Szpieg z Białego Grodu wciąż nie wykluczał ewentualnego ataku i kątem oka obserwował drugiego strażnika, który szedł tuż za nim z pochodnią w lewej i mieczem w prawej ręce. Po chwili dotarli do okratowanego wejścia do lochów za którymi stał jeden, mocno zaspany strażnik.
— Zabieramy go do księcia na nocne przesłuchanie — powiedział stojący przed Leszkiem rycerz.
Ledwo przytomny ze zmęczenia strażnik po drugiej stronie kraty, wyciągnął bez słowa pęk kluczy i bez słowa otworzył przejście.
3
Trójka uciekinierów znalazła się na parterze zamku, w krótkim korytarzu prowadzącym do głównego wyjścia. W miejscu tym znajdowały się stoły z metalowymi skrzyniami, w których strażnicy zamkowi zostawiali służącym elementy swoich zbroi przeznaczone do czyszczenia i naprawy. Leszek rozejrzał się dookoła i upewniwszy się, że nikogo nie ma ubrał jedną z leżących tam kolczug na swą postrzępioną koszulę i nałożył hełm, który częściowo zakrył jego poranioną twarz. Teraz w środku nocy, przynajmniej z daleka, wyglądał jak jeden ze strażników i gdy w trójkę dotarli do głównych drzwi zamkowych, nie wzbudził żadnych podejrzeń.
Wyszli na dziedziniec zamkowy, minęli ognisko przy którym grzało się trzech rycerzy i skierowali się w stronę stajni, gdzie spotkali koniuszego. Był to starszy jegomość, który zaczął zadawać pytania o cel ich wizyty w środku nocy, więc pośpiesznie zakneblowali mu usta i przywiązali do stajennej belki. Odwiązali trzy wierzchowce i wyprowadzili je ze stajni na dziedziniec zamkowy, po czym jakby nigdy nic wsiedli na nie i po chwili stanęli przed boczną bramą znajdującą się przy wschodniej baszcie, gdzie natrafili na ośmiu strażników.
— Z rozkazu księcia musimy objechać mury zamkowe od zewnątrz — powiedział jeden z nowych towarzyszy Leszka, nie zsiadając z konia.
— A gdzie macie ten rozkaz? — jeden z rycerzy podszedł do niego z pochodnią w ręku i zaczął mu się podejrzliwie przypatrywać. — Ja osobiście dostałem rozkaz, aby nikogo po zmroku nie wpuszczać, ani nie wypuszczać.
— Dostałem wyraźny rozkaz od samego księcia, aby sprawdzać czy ktoś po zmroku nie przerzuca kradzionej broni przez mury zamkowe — powiedział Dobromir.
— Każdy rozkaz powinien być na piśmie z podpisem i pieczęcią — odparł rycerz.
— Daj spokój Wolfgang — odezwał się drugi z rycerzy stojących przy bramie. — Przecież to Dobromir, którego znam od lat. Przecież by nie kłamał.
— Hm… No dobra kolego — powiedział ten pierwszy. — Ale jak będziesz wracał, to dopiero po wschodzie słońca. Inaczej cię nie możemy wpuścić. Rozkaz to rozkaz!
Podejrzliwy dowódca warty machnął pochodnią w prawo i w lewo, dając znać wartownikom odpowiedzialnym za otwarcie bramy, a ci wykonali rozkaz. Wielka dębowa brama została uchylona na tyle szeroko, aby tylko jeden jeździec jednocześnie mógł się przez nią z trudem przecisnąć. Po Dobromirze i Leszku zamek opuścił ostatni z uciekinierów — Wyrwichwast, do którego uszu doszły krzyki dochodzące ze stajni.
— Zatrzymać ich! Nie wypuszczać! — ktoś krzyczał donośnym głosem, a strażnicy przy bramie nie wiedząc czy powinni bramę domknąć czy przeciwnie, otworzyć szerzej, zaczęli uderzać w mały dzwon, przywiązany do drewnianego słupa. Dwóch łuczników stojących na baszcie napięło łuki i posłało dwie strzały w kierunku uciekinierów, ale ci byli już daleko i tylko szybko niknący blask ich pochodni wskazywał na to, że są już na skraju puszczy. Ściganie ich w środku nocy, na trakcie prowadzącym przez gęsty las nie miało większego sensu, więc nie wysłano żadnego pościgu, czekając na niedaleki wschód słońca.
Uciekinierzy nad ranem dotarli do przydrożnej karczmy, w której dwa dni wcześniej zatrzymał się Leszek z Białego Grodu i gdy tylko właściciel otworzył im drzwi, szybko ruszyli do pokoju wynajętego przez szpiega.
— Oto zapłata, którą wam obiecałem — powiedział Leszek wręczając im po pięć złotych dukatów. — Cesarz niemiecki też was sowicie wynagrodzi, ale zajmie nam wiele dni, zanim do niego dotrzemy. Dziękuje, że mi zaufaliście.
4
— Prawdę mówiąc to cała przyjemność po naszej stronie — powiedział Dobromir. — Ja i mój przyjaciel Wyrwichwast i tak planowaliśmy uciec z tego okropnego zamku Magdeburg podczas jutrzejszej nocy, więc w zasadzie trochę się ucieszyliśmy gdy zaproponowałeś wspólną ucieczkę. Nie jesteśmy Niemcami, ale Pomorzanami ze Szczecina, a do Magdeburga pojechaliśmy szukając przygód i zarobku.
— Niestety, nie było tam żadnych przygód aż do tej nocy — dodał Wyrwichwast. — A i zarobek bardzo marny. Proszę wybaczyć, ale jakoś nam nie w smak spotkać się z cesarzem. Wrócimy do Szczecina, a potem się zobaczy.
— W takim razie, czy mógłbym się z wami zabrać do Szczecina? — zaproponował Leszek.
— Ludzie księcia będą nas szukać przez najbliższe tygodnie. Będą się spodziewać, że podążam w kierunku posiadłości cesarskich, ale ja ich przechytrzę za waszą zgodą i w Szczecinie wsiądę na statek do Liubic.
— Pewnie, że tak — przytaknął Dobromir. — W trójkę będzie raźniej zwłaszcza że okolica niespokojna, a droga daleka.
— Świetnie — przyklasnął szpieg. — Ale musimy się spieszyć. Wezmę gorącą kąpiel zanim wyruszymy.
Dwie godziny później wyruszyli drogą na północny wschód, jadąc na trzech koniach pożyczonych z zamkowej stajni. Od właściciela karczmy kupili prowiant, dodatkowego konia i nowe ubrania, którymi były habity zakonników. Zamkowe zbroje wrzucili do jeziora, i nie zostawili żadnych śladów swojego pobytu.
— Wybacz moją dociekliwość, ale nie wydaje mi się, abyś był Niemcem — powiedział Dobromir gdy dotarli do krętej rzeki.
— Pewnie, że nie jestem — szczerze wyznał szpieg. — Jestem Słowianinem, jak wy. Dittmar von Horkheimer to imię które używam w interesach gdy jestem w granicach Cesarstwa Niemieckiego, ale tak naprawdę to nazywam się Leszek z Nowego Grodu.
— Jesteś Lechitą? — zdziwił się Dobromir. — W życiu spotkałem wielu Lechitów, to zawsze prawi i zacni ludzie. Czego nie można powiedzieć o Niemcach.
Nagle w oddali zobaczyli kłęby unoszącego się kurzu i usłyszeli tętent końskich kopyt.
— To pościg z zamku w Magdeburgu! — krzyknął Leszek. — Szybko, uciekajmy w las zanim nas dostrzegą!
Ale było już za późno, gdyż ścigający podążali ich tropem od wschodu słońca, a gęsty, sosnowy las nie pozwalał na szybką ucieczkę. W zasadzie nie pozwalał na żadną ucieczkę, gdyż konie obładowane pakunkami i dźwigające jeźdźców nie były w stanie przeciskać się między drzewami, których ostre gałęzie raniły je oraz rozdzierały ubrania uciekinierów. W grupie pościgowej było aż dwunastu wojowników, którzy dysponowali łukami i dzidami. Leszek i jego towarzysze, po krótkiej walce zostali pojmani, boleśnie pobici a następnie związani i zmuszeni do szybkiego marszu za końmi straży magdeburskiej.
Gdy byli tak ciągnięci za końmi niczym niewolnicy prowadzeni na targ, zaczął padać deszcz, który przerodził się po kilku minutach w prawdziwe oberwanie chmury. Wszyscy byli przemoczeni do suchej nitki, a konie co chwilę stawały w miejscu i jeźdźcy musieli sporo się natrudzić by zmusić je do zrobienia kilku kroków zwłaszcza, że wraz z deszczem zerwał się także zimny wiatr. Dowódca oddziału z ulgą spostrzegł że zbliżają się do przydrożnej karczmy, więc nie zastanawiając się ani chwili rozkazał swoim ludziom, aby schronili się pod jej dachem. Właściciel zajazdu nie był szczególnie szczęśliwy widząc aż tylu zbrojnych gości, ale musiał udzielić im gościny.
5
Leszek, Dobromir i Wyrwichwast pozostali związani, ale pozwolono im się ogrzać i wysuszyć ubrania. Poczęstowano także wodą i chlebem. Gospodarz oczywiście pamiętał że trójka zbiegów opuściła jego karczmę rankiem tego dnia, ale nie zwracał na nich większej uwagi. Pod wieczór ulewa i silny wiatr nie ustępowały, więc dowódca zdecydował się pozostać tam do rana. Późnym wieczorem ktoś zaczął dobijać się do drzwi karczmy pomimo faktu, że właściciel powiesił na zewnątrz informację, że nie ma wolnych pokoi.
— Odejdźcie stąd kimkolwiek jesteście — odpowiedział gospodarz na nieustanne walenie w drzwi. — Nie ma już miejsca na więcej gości, możecie się wysuszyć w stodole jeśli chcecie.
— Otwórz drzwi szanowny panie — karczmarz usłyszał głos nieznajomego. — Jam jest Oliver Sirguson, książę norweski i nie sypiam w stodołach jak zwykły chłop! Otwórz mówię, a sowicie ci za gościnę zapłacę!
— Przykro mi szanowny panie, ale nie ma miejsca — odpowiedział stanowczo właściciel karczmy i powrócił do głównej izby, zbierając zamówienia.
Sirguson nie poddał się i z dwojoną siłą wziął się za wywarzanie drzwi, co nie spodobało się nie tylko karczmarzowi ale także magdeburskim rycerzom. Niemiecki dowódca chwycił swój miecz i postanowił osobiście wytłumaczyć naprzykrzającemu się księciu, że naprawdę nie ma miejsca. Podszedł do drzwi, skinął ręką do karczmarza na znak, żeby się nie martwił, odsunął żelazny rygiel, przekręcił klucz i otworzył drzwi trzymając potężny miecz w obu dłoniach. To co zobaczył bardzo go zaskoczyło, gdyż Sirguson nie był sam. Towarzyszyło mu jakieś dwa tuziny uzbrojonych po zęby wikingów dla których widok woja z mieczem był jednoznacznym sygnałem do ataku. Niemiec zanim zdołał pomyśleć o zrobieniu użytku ze swego miecza, został powalony dwoma mocnymi ciosami na ziemie. Gdy pozostali Niemcy zorientowali się, że ich dowódca jest w tarapatach, chwycili za broń i pojedynczo, gdyż do drzwi prowadził wąski korytarz, wypadli z karczmy i podzielili los swego dowódcy. Zaprawieni w wojnach Wikingowie szybko i bez większego trudu poradzili sobie z magdeburskimi rycerzami, którzy zostali szybko pozbawieni broni, związani i zaprowadzeni do stodoły, gdzie spędzili noc przywiązani do drewnianych słupów. Gdy Oliver Sirguson i jego Wikingowie znaleźli się w głównej izbie, od razu spostrzegli trójkę związanych zakonników, siedzących bez ruchu w prawym rogu.
— Cóż takiego uczyniliście, że was ta magdeburska hołota aresztowała? — zapytał Oliver. — Jesteście chrześcijańskimi zakonnikami?
— Uciekliśmy z zamkowego więzienia szanowny książę — odpowiedział Leszek. — Zakonne habity włożyliśmy aby zmylić pościg. Niestety nie udało się i nas dogonili. Nie jesteśmy złoczyńcami i nie zrobiliśmy nic złego. Aresztowano mnie bo myśleli że jestem szpiegiem.
— A jesteś szpiegiem? — zapytał Wiking patrząc mu prosto w oczy.
— Jesteśmy poszukiwaczami przygód — odpowiedział bez wahania Leszek.
— O! Poszukiwacze przygód! To tak jak my! — zaśmiał się Sirguson i kazał ich uwolnić, po czym zamówił u karczmarza posiłek dla wszystkich zebranych.
— Musicie mi więc opowiedzieć o swoich przygodach — dodał książę zabierając się za pieczonego dzika.
— A jeśli wolno spytać szanownego pana — powiedział Leszek. — To co was tu sprowadza, z tak odległej krainy jaką jest Norwegia?
— Szukamy smoka — powiedział chwytając za dzban wina.
— Smoka? — zdziwił się karczmarz, który właśnie przyniósł dwa bochenki chleba. — Myślałem, że smoki istnieją tylko w bajkach…
6
— Też tak myślałem dopóki ta bestia nie przyleciała pewnego dnia — zaczął opowiadać Wiking. — Wiosną zeszłego roku przygotowywaliśmy łodzie w naszym porcie na wyprawę do Szkocji, gdy nagle ogromny smok pojawił się na niebie. Zaczął krążyć nad nami, bardzo wysoko, tak że nie bardzo wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia. Latał tak dookoła przez jakiś czas, potem skrył się za chmurami, więc wróciliśmy do naszych zajęć, zerkając czasem w górę i nikt nie wiedział co robić. Nawet najstarsi mieszkańcy nigdy nie spotkali się ze smokiem, który był nam znany tylko ze starych legend. Gdy już myśleliśmy że odleciał, nagle spadł na nas znienacka, ziejąc ogniem od którego zajęły się nasze okręty i pobliskie budynki. Zginęło wielu moich ludzi, a wszelaka broń której użyliśmy nie była w stanie go nawet zranić, więc musieliśmy się wycofać. Bestia zrobiła sobie legowisko w pobliskiej grocie i przez kolejne tygodnie atakowała nasze miasta i osady.
Oliver Sirguson zamilkł, wypił pół kubka wina i wpatrywał się przez chwile w jakiś punkt między spojeniem ściany i sufitu pomieszczenia.
— I jak sobie poradziliście ze smokiem? — zapytał Dobromir.
— Nie do końca poradziliśmy sobie — ze smutkiem odpowiedział książę. — Kilkakrotnie wyprawiłem się pod grotę z najbitniejszymi wikingami, ale nie było żadnego sposobu aby go nie tylko zabić, ale w ogóle zranić. Wielu moich wojów poległo, a pewnego dnia bestia zaatakowała nasz obóz nad jeziorem gdy świętowaliśmy pełnoletność mojego syna. Smok zabił wtedy wielu członków mojej rodziny i wielu przyjaciół, a ja dostałem potężny cios smoczym ogonem tracąc przytomność. Tymczasem mój ukochany syn Sigurt myśląc zapewne że poległem, w akcie rozpaczy rzucił się samotnie na bestię wbijając swój miecz w lewe oko zielonego potwora. Smok w spazmach bólu zakręcił się dookoła kilkakrotnie, próbując wyciągnąć ostrze z oka, a mój ukochany syn Sigurt chciał skorzystać z okazji że bestia była w wielkim szoku po utracie oka, wziął więc swój nóż, wskoczył na plecy smoka i kilkoma susami próbował dotrzeć do jego głowy, aby wbić nóż w drugie oko tak aby go kompletnie go oślepić. Niestety, smok zdołał usunąć miecz ze swego oka i wzbił się wysoko w powietrze wraz z Sigurtem, który wciąż siedział na jego grzbiecie. Od tamtej pory nie widzieliśmy ani mojego syna Sigurta, ani smoka.
— Nie mogli tak po prostu zniknąć — powiedział Leszek.
— A jednak. Ślad po nich zaginął — z jeszcze większym smutkiem powiedział Wiking. — Od sześciu miesięcy ścigamy smoka, a właściwie szukamy go, po całej Europie. Przeczesaliśmy całą Norwegię chcąc znaleźć ciało Sigurta, gdyż raczej nie ma szans aby przeżył tamten lot na grzbiecie smoka, ale nic nie znaleźliśmy.
— Proszę mi wybaczyć — przerwał mu Leszek. — Ale nie rozumiem dlaczego przybyliście, aż tu na ziemie Słowian skoro przeszukaliście cały wasz kraj.
— Zaledwie trzy tygodnie temu przybyli do naszej stolicy kupcy arabscy — odpowiedział wiking — przybyli do nas z Moraw i opowiadali o strasznym potworze który przyleciał z północy i pustoszył tamten kraj. Gdy poprosiłem ich o więcej szczegółów powiedzieli między innymi, że był ślepy na jedno oko.
— To musiał być on! — krzyknął Dobromir.
— Dokładnie! — spojrzał na niego Sirguson. — Spakowałem się, skrzyknąłem kilku najlepszych wojów i jedziemy tam! Dopadniemy go i zemścimy się za śmierć mego syna i innych dzielnych wikingów.
7
— Chętnie wybralibyśmy się z tobą czcigodny Sirgusonie — powiedział Leszek. — Ale ruszamy raczej na północ a nie na południe. Chyba że jesteśmy teraz twymi jeńcami.
— Jesteście wolni i możecie jechać gdzie chcecie — książę wikingów sięgnął ponownie po kromkę chleba. — Nic od was też nie weźmiemy i możecie zabrać wszystko co do was należy. Niemców też wypuścimy, ale zabierzemy im konie aby nie mogli was ścigać.
O wschodzie słońca Leszek i jego dwaj nowi kompani podziękowali Wikingom za uwolnienie i wyruszyli na północny wschód, w stronę Szczecina. Pogoda im sprzyjała, był piękny słoneczny dzień, aż do późnego wieczora, gdy zerwał się silny, zimny wiatr. Z traktu jakim podążali wypatrzyli w pobliskim lesie wzgórze na którym rosły dwa, stare drzewa i zdecydowali, że jest to dobre miejsce na nocleg. Z gałęzi drzew zbudowali szałas, który oparli o pnie tych dwóch drzew, a ponadto przykryli go grubą warstwą liści leżących na ziemi. Szałas doskonale chronił przed zimnym wiatrem, mógł też chronić przed ewentualnym deszczem. Dodatkowo nazbierali suchych gałązek i rozpalili małe ognisko tuż przed wejściem do szałasu. Przed zachodem słońca, napoili konie które były przywiązane do drzew w tylnej części schroniska. Zjedli posiłek, po czym Dobromir i Wyrwichwast poszli spać, a Leszek siedział na warcie przy ognisku wpatrując się co chwilę w ogarniającą ich ciemność nocy. Przez kolejne dwie godziny nic się nie działo, ale potem konie zaczęły wydawać niepokojące dźwięki i Leszek chwycił za miecz. Rozejrzał się dookoła i gdy zdecydował pójść na tył szałasu aby uspokoić zaniepokojone wierzchowce, niebezpieczeństwo niespodziewanie przyszło od strony traktu. Kątem oka dostrzegł parę czerwonych, błyszczących ślepi patrzących na niego z odległości kilku metrów za ogniskiem. Zrobił półobrót, podniósł miecz do góry i w tym momencie leśna bestia runęła na niego z ogromną prędkością. Zrobił szybki unik przesuwając się pół kroku w lewo, ale jego ostry miecz pozostał w tym samym miejscu, tak że ogromny, szary wilk który wskoczył między ognisko a pień drzewa podtrzymującego szałas zacisnął swe potężne szczęki w próżni, a nie na gardle Leszka. Ostrze miecza ugodziło w szyję zwierzęcia, które upadło ze skowytem na gałęzie szałasu, łamiąc je i budząc śpiących dotąd rycerzy. Wilk mimo bolesnej rany szybko stanął na cztery łapy z zamiarem ponownego ataku, ale Leszek nie czekając ani chwili machnął mieczem w ognisko w taki sposób, że płonące gałązki z paleniska natychmiast znalazły się na futrze bestii i wilk zaczął się palić. Płomienie szybko ogarniały jego futro, a ten oszołomiony bólem zaczął uciekać w głąb lasu rozrzucając tysiące iskier na prawo i lewo.
— Co tu się dzieje? — zapytał zaspany Dobromir, który nagle wyskoczył z połamanego szałasu.
— Wilk… — Leszek chciał powiedzieć, że zaatakował ich ogromny wilk, ale w tym momencie zauważył kolejne dwie pary ślepi spoglądające na nich z ciemności.
— Do mieczów panowie — krzyknął Leszek. — Wilki atakują!
Na szczęście dla nich dwie kolejne bestie widząc, że przywódca stada płonąc czmychnął w las, zrezygnowały z planowanego ataku i uciekły. Podróżnicy próbowali szybko zgasić rozprzestrzeniający się pożar, ale było już na to za późno. Płomienie ognia zaczęły rozprzestrzeniać się we wszystkich kierunkach trawiąc liście, gałęzie i konary drzew, więc nie pozostawało im nic więcej jak tylko pospiesznie odwiązać wystraszone konie i uciekać traktem jak najdalej.
8
Piast Kołodziej jeździł na swym pięknym, białym wierzchowcu wzdłuż drogi gdzie stało dwanaście wozów z końmi, i po raz kolejny liczył załadowane worki z ziemniakami, cebulą i jabłkami. Wszystko się zgadzało, więc dał znak nadzorcy, że mogą już ruszać w drogę do Kruszwicy. Nie chciał się spóźnić z zapłatą podatku i postanowił dostarczyć produkty na dwór książęcy dzień przed terminem, aby nie dawać ludziom Popiela żadnego pretekstu do kolejnych szykan. Nie był on przez księcia ani lubiany ani szanowany ponieważ nie należał do kasty możnych, nie mniej był właścicielem trzech wsi i miał niezwykły posłuch wśród mieszkańców Kruszwicy i okolicznych wsi.
Wozy z żywnością posuwały się wolno drogą biegnącą przy brzegu jeziora Gopło i zmierzały na północ, w kierunku dworu księcia Popiela II. Kołodziej wysunął się na przód kolumny, a chwilę później dołączył do niego nadzorca Albert.
— To woła o pomstę do nieba co robi ten nasz książę — powiedział nadzorca. — Zwiększa podatki praktycznie z miesiąca na miesiąc. Wszędzie na świecie poborcy podatkowi jeżdżą i zbierają podatki od poddanych. Tylko tutaj poddani muszą dostarczyć produkty własnym transportem, a jak się spóźnisz to wielka kara.
— Tak to już jest — przytaknął Piast. — Ludzie są bardzo niezadowoleni i to może doprowadzić do wielkiego buntu, wcześniej czy później.
Po ich prawej stronie w szybkim tempie przejechała grupa rycerzy z kimś znacznym na czele, baronem lub wojewodą, który ubrany był w drogie purpurowe szaty.
— Szykuje się jakiś zjazd wielmożów na zamku księcia Popiela — powiedział Kołodziej gdy rycerze oddalili się już na pewną odległość. — Słyszałem plotki, że nawet bracia księcia są z nim w sporze.
— Tak mówią ludzie — zgodził się Albert. — Ale ja myślę że to wszystko złe w naszym kraju to nie tyle wina księcia, a tej Niemki, jego żony. Imię Brunchilda jest chyba najbardziej znienawidzonym słowem w naszym państwie i na jego dźwięk wszyscy dostają szału. Jakże jest podła ta kobieta!
Po trzech godzinach jazdy zza konarów drzew wyłoniła się majacząca w oddlai baszta zamczyska w Kruszwicy, na szczycie której powiewała biała flaga z czerwonym orłem. Droga którą jechali połączyła się teraz z traktem biegnącym na zachód, po którym podróżowały teraz w obu kierunkach dziesiątki ludzi: kupców, wojów, zakonników i kmieci.
Gdy dotarli do bramy wjazdowej do miasta, od razu natrafili poborców podatkowych w charakterystycznych żółtych czapach. Zgłosili im zamiar zapłaty podatku za ostatni kwartał, a ci zaprowadzili ich w okolice wschodniej baszty do znajdującej się tam izby celnej, gdzie zostawili przywiezione dobra. Piast odprawił swoich pracowników i kazał im wracać z pustymi wozami do domów. Sam natomiast wraz z nadzorcą udali się do na miejski targ gdzie spędzili kolejne kilka godzin, sprawdzając ceny towarów i rozmawiając z kupcami. Gdy nastał wieczór poszli do pobliskiej karczmy gdzie zamierzali spędzić noc. Wynajęli pokój z trzema łóżkami, gdyż Piast Kołodziej spodziewał się gościa. Był nim wysoki mężczyzna, ubrany w szaty zakonnika, z czarną brodą i szpetną blizną na prawym policzku.
— Albercie, przedstawiam ci kupca Seba Poltachini z Rawenny — powiedział Piast gdy przybysz wszedł do ich pokoju. — Kupiec Seba oprócz interesów, także zajmuje się sławieniem Jezusa Chrystusa po całej Europie. Witaj szanowny Poltachini i dziękuję za przybycie. Cóż chciałbyś mi zaproponować dzisiaj? Jakiś dobry sposób na zarobienie kilku dodatkowych talarów?
9
Nadzorca Albert pomógł synowi karczmarza wnieść do pokoju kolację i dopiero gdy odmówili krótką modlitwę zaczęli posiłek, kupiec Seba zapytał o ewentualną współpracę.
— Szanowny Piaście — rozpoczął kupiec. — Znamy się od lat, choć nie spotykaliśmy się zbyt często ze względu na moje częste podróże, ale wiesz dobrze że moje słowo jest słowem honoru.
— Nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości — przytaknął Piast. — O co chodzi?
— Jestem emisariuszem reprezentującym kupców z Italii, którzy mają udziały w tak zwanym Bursztynowym szlaku — powiedział Poltachini. — Szlak ten biegnie od brzegów Morza Bałtyckiego poprzez Toruń, Łęczycę, Kalisz, Morawy i dalej do północnej Italii. Bursztynowym szlakiem kupcy z Rawenny przewożą drogocenny bursztyn a wasz książę Popiel dostaje prowizję za magazynowanie go w swoim zamku oraz bezpieczeństwo kupców na obszarze jego księstwa. Niestety Popiel zachowuje się w ostatnim czasie nieodpowiedzialnie, jest skłócony ze wszystkimi i nieustannie żąda więcej i więcej talarów. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie zaproponowanie współpracy tobie, szanowny Piaście i ominięcie Popiela szerokim łukiem.
— No cóż — zafrapował się Piast. — Nie wiem czy tak można sobie ominąć księcia szerokim łukiem, wszak ma on do dyspozycji jakieś dwa tysiące wojów. Poza tym jestem tylko kmieciem, całkiem zamożnym, ale nie jestem ani księciem, ani rycerzem.
— Władza księcia nie jest absolutna — odparł kupiec. — Ma on nad sobą imperatora Wielkiej Lechii z którym musi się liczyć. Dobrze wiem, iż twój dziad pochodził ze stanu rycerskiego, ale gdy przyjął chrzest rozdał cały swój majątek biednym i osiadł na roli. Ale nie oto chodzi w tym wszystkim. Chodzi o zaufanie i pewność, że drogocenny transport pozostanie w zaufanych rękach. Ja i moi mocodawcy ufamy tobie Piaście i prosimy o pomoc, gdyż nie możemy dłużej współpracować z księciem, który zawiódł nas wielokrotnie.
— Bardzo chętnie bym pomógł, ale jeśli Popiel się o tym dowie moja rodzina może być w poważnym niebezpieczeństwie — westchnął kmieć. — Wystarczy mu byle pretekst aby nas aresztować i zagarnąć cały nasz majątek.
— Wkrótce książę spotka się ze swoimi braćmi na corocznej naradzie — kupiec Seba powiedział to ściszonym głosem. — Strasznie się z nimi poróżnił w ostatnich latach i być może jeden z braci będzie chciał sięgnąć po koronę książęcą, a są wśród nich możni którzy uważają, że rozwój handlu jest niezwykle pożądany w tym księstwie.
— Niestety nie widzę jak mógłbym ci pomóc drogi przyjacielu — pokiwał głową Piast.
— Chciałbym tylko usłyszeć wstępną deklarację — kupiec złożył ręce w geście przyjaźni. — Czy jeśli będą korzystne okoliczności, gwarantujące tobie i twoim bliskim bezpieczeństwo, czy wówczas rozważysz tą propozycję?
— Tak, oczywiście — Kołodziej pokiwał głową. — Jeśli nie narazimy się na niechybną zemstę.
— Świetnie — ucieszył się kupiec i uścisnął dłonie Piasta a potem Alberta. — Resztę pozostawcie nam.
Następnego dnia o wschodzie słońca kupiec pożegnał ich i w pośpiechu opuścił karczmę. Gdy godzinę później chcieli wrócić do rodzinnej wsi, i stanęli przed bramą wyjazdową z miasta okazało się, że książę Popiel zakazał wpuszczania i wypuszczania kogokolwiek. Gdy Piast zapytał strażników jaki jest tego powód, nie bardzo wiedzieli co odpowiedzieć i wspomnieli tylko coś o wielkiej naradzie księcia Popiela oraz jego wielmożów.
— Względy bezpieczeństwa — nadzorca Albert wzruszył ramionami.
— Co za bezprawie — obruszył się Kołodziej. — Nie można tak więzić wolnych ludzi!
Nie widząc wyjścia z tej sytuacji, postanowili wrócić do tej samej karczmy. Zapłacili za kolejną noc w tym samym pokoju, choć tym razem bez towarzystwa kupca z Rawenny.
10
— Witam serdecznie w moich skromnych progach — donośnym głosem zawołał książę Popiel. — Cieszę się, że mogę gościć wszystkich moich drogich braci, wszystkich baronów, dowódców mojej niezwyciężonej drużyny, przedstawicieli cesarza niemieckiego i wysłanników imperatora Wielkiej Lechii. Wznieśmy toast za pomyślność mojego księstwa.
Książę podniósł złoty kielich z winem do góry, a wszyscy zgromadzeni w sali powoli wstali i z dużą niechęcią chwycili za swe kielichy. Atmosfera spotkania była napięta a gospodarz i jego żona byli bezsprzecznie nielubiani przez resztę towarzystwa. Za wielkim owalnym stołem siedziało około dwadzieścia osób, a książę i jego żona siedzieli na tronach przy małym, marmurowym stole, znajdującym się na podwyższeniu, około pięciu metrów od gośći, tak aby Popiel mógł mieć wszystkich na oku. Przy księciu i w rogach pomieszczenia stali jego rycerze w liczbie dwudziestu, może trzydziestu. Władca przygotował dla przybyłych kilka dzbanów przedniego wina i stosunkowo niewielką ilość jedzenia.
— Pierwszą sprawą którą chciałbym się dziś zająć jest kwestia lojalności — Popiel zrobił bardzo poważną minę, zmarszczył brwi i spojrzał na swego najstarszego brata. — Oj mój kochany bracie Zbyszku, nie ładnie tak jeździć do mego najgorszego wroga, władcy Krakowa i obgadywać mnie tam. A ja ci bracie tak ufałem.
— Jestem wolnym człowiekiem i mogę jeździć gdzie mi się podoba — Zbigniew natychmiast wybuchnął gniewem i poczerwieniał na twarzy. — Nie zapominaj bracie, że jesteś księciem Kruszwicy tylko za moją zgodą.
— Za twoją zgodą? — Popiel wybuchnął grubiańskim śmiechem. — Twoje zdanie nie liczy się wcale!
— Zaraz, zaraz. Chwileczkę — odezwał się kolejny z braci, siedzący po prawej stronie Zbigniewa. — My wszyscy są synowie Popiela I-ego i zgodnie z wolą naszego ojca każdy miał takie samo prawo do tronu książęcego. A ty bracie jesteś księciem tylko za naszą zgodą! Wiec nie obrażaj go bo ma on rację!
— To prawda — wstał kolejny z braci. — My cię wybraliśmy i my cię możemy odwołać. Zagłosujmy ponownie bracia. Czy chcecie aby ktoś inny zastąpił księcia?
— Co ja widzę? — wykrzyknął Popiel. — Wszyscy bracia przeciwko mnie?
Książe trochę się zatrwożył, bo jego plan przewidywał łatwe zastraszenie najstarszego brata tak aby wystraszyć innych i powołać się na protekcję cesarza niemieckiego.
— Posłuchajmy więc co ma do powiedzenia przedstawiciel cesarza — książę wskazał na rycerza siedzącego najbliżej jego tronu. — Jest dzisiaj z nami Leszek z Białego Grodu, który reprezentuje tego potężnego władcę.
Wszyscy zamilkli i spojrzeli na Leszka, który nie miał zbytnio ochoty zabierać głosu i być stroną w tym konflikcie.
— Cesarz pragnie pokoju, spokoju i handlu — łagodnie powiedział Leszek. — Nie należy podgrzewać atmosfery konfliktu. Co prawda władca jest zaprzyjaźniony z księciem i zawsze życzliwie się o nim wypowiada to jednak formalnie, Księstwo Kruszwickie jest częścią Wielkiej Lechii i przedstawiciel Lecha III-ego jest tu obecny. Poprosiłbym go o radę.
Rycerz wysłany przez imperatora Lechii właśnie zajadał się pieczonym kurczakiem i nie zwracał większej uwagi co działo się dookoła. Gdy po kilku sekundach ktoś szturchnął go łokciem, zorientował się że jest dziwnie cicho i wszyscy wpatrują się w niego. Wytarł więc swe długie wąsy i brodę, wytarł ręce i chciał coś powiedzieć, ale jego buzia wciąż była pełna jedzenia więc musiało minąć kolejne kilka chwil zanim był w stanie się odezwał. Z sali dobiegły stłumione dźwięki dezaprobaty.
— Wielki imperator jest niezadowolony z powodu coraz mniejszych podatków płaconych przez Kruszwicę każdego roku — powiedział. — Książę Popiel nie wysłał także na wojnę z Persją obiecanych dwóch tysięcy wojów.
— Teraz wszystko nam wyśpiewasz jak na spowiedzi — zarechotał złowrogo jeden z niemieckich oprawców. — Najpierw przykręcimy ci śrubę tak, że aż ci kości zaczną trzeszczeć. — A jak tego będzie mało to przyniosę rozpaloną żagiew i przysmażymy ci różne części ciała — ryknął drugi z Niemców. — Gadaj czym prędzej! Kto cię tu nasłał? Krak? Popiel?
Leszek nie mógł powiedzieć im prawdy, bo i tak by nie uwierzyli. Zresztą było oczywiste, że nikt nie wypuści go żywym z lochów Magdeburga i jeśli chciał przeżyć to musiał jak najszybciej uciec z tego okropnego miejsca. Był jednak pewien problem, gdyż był właśnie związany łańcuchami i przykuty do drewnianej platformy służącej do tortur, a na zewnątrz lochu stało czterech strażników.
— Dobrze powiem wam, ale nie róbcie mi już więcej krzywdy! — płaczącym głosem zawołał Leszek. — Wyciągnijcie mnie wpierw z tej diabelskiej machiny, a obiecuję że powiem. Nie zniosę więcej tych mąk!
— Uwolnimy cię, nawet damy wody i chleba. Ale mów wreszcie! — krzyknął brodaty Niemiec.
Oprawcy zdjęli obolałego Leszka z machiny tortur i odpięli prawie wszystkie żelazne łańcuchy zostawiając tylko jeden, który był przypięty do muru. Jeniec usiadł na stołku, dysząc ciężko i spuścił głowę.
— Wygraliście, powiem wam — Leszek otarł prawą ręką zakrwawiony policzek. — Nie jestem szpiegiem Polaków. Nazywam się Dittmar von Horkheimer i przybyłem tu do Magdeburga ze specjalną misją zleconą mi bezpośrednio przez cesarza Ludwika.
Oprawcy spojrzeli po sobie z niedowierzaniem, gdyż byli przekonani że mają do czynienia z polskim szpiegiem.
— Dlaczego mielibyśmy ci uwierzyć? — zapytał czarnobrody.
— Możecie to z łatwością sprawdzić — odparł Leszek z Nowego Grodu, który za każdym razem gdy znajdował się w Niemczech używał tego właśnie nazwiska: Dittmar von Horkheimer.
— Wasz książę zapewne ma spis wszystkich znaczących urzędników cesarskich. Cesarz przysłał mnie tutaj, aby upewnić się że wasz pan jest wciąż jego lojalnym wasalem i nie spiskuje z Polakami — wyjaśnił Leszek.
— Gunter, chodźmy na górę do księcia zapytać co z nim zrobić — czarnobrody zwrócił się do swego kolegi. — I przyniesiemy krucyfiks. Niech przysięgnie na niego, jeśli mówi prawdę.
Wyszli zostawiwszy Leszka samego, a ten nie zamierzał tracić ani chwili i natychmiast przyjrzał się mosiężnej klamrze spinającej jego lewy nadgarstek. Aby ją otworzyć potrzebny był klucz, który zabrali ze sobą jego oprawcy. Zauważył że żelazny łańcuch składał się z mocno już zużytych ogniw, które mogłyby pęknąć przy odpowiednio mocnym nacisku. Spojrzał na machinę do tortur w której jeszcze przed chwilą był usadowiony, a następnie na ogromne obcęgi leżące za machiną i służące oprawcom do obcinania palców. Przyszedł mu do głowy pomysł. Wziął obcęgi i spróbował odciąć ostatnie ogniwo łańcucha, ale nacisk był zbyt słaby aby to zrobić. Musiał użyć machinę do tortur, aby uzyskać znacznie większą siłę nacisku od siły ludzkich mięśni. Włożył końcówkę łańcucha między koła zębate znajdujące się w dolnej części machiny i zaczął kręcić korbą przymocowaną do lewej części drewnianej platformy. Nacisk zębatek spowodował, że łańcuch pękł natychmiast i Leszek nie był już przykuty do ściany, choć wciąż miał na nadgarstku mosiężną klamrę. Co gorsza znajdował się w podziemiach zamku, a za drzwiami stało kilku uzbrojonych wartowników. Musiał się bardzo spieszyć, gdyż jego oprawcy mogli wrócić w każdej chwili. Rozejrzał się dookoła i przyszedł mu do głowy prosty plan. Wziął jedyną w pomieszczeniu pochodnię i zanurzył ją wiadrze z wodą stojącym na stole, a gdy pomieszczenie ogarnęła nieprzenikniona ciemność, wziął obcęgi i z całych sił zaczął uderzać nimi o puste, metalowe wiadra stojące w jednym z narożników pomieszczenia.
2
Po krótkiej chwili usłyszał, że ktoś po drugiej stronie drzwi wkłada klucz do zamka. Leszek podbiegł do drzwi, a kiedy strażnik je otworzył i wszedł do środka, Leszek skorzystał z momentu zaskoczenia oraz kompletnej ciemności, i z wielką siłą uderzył obcęgami w kark wartownika, który natychmiast upadł zamroczony na kamienną posadzkę. Leszkowi zajęło tylko sekundę, aby podnieść upuszczony przez niego miecz i gdy kolejny wartownik przekroczył próg komnaty, ostrze jego nowo zdobytej broni znalazło się przy jego szyi.
— Rzuć miecz na podłogę i trzy kroki do przodu! — stanowczym głosem rozkazał Leszek, a napastnik wykonał to polecenie natychmiast.
Szpieg Leszek jednym susem znalazł się po zewnętrznej stronie drzwi, zamykając je na klucz. Gdy się odwrócił w stronę korytarza prowadzącego do sali tortur zobaczył dwóch kolejnych strażników biegnących w jego kierunku.
— Stójcie! Nie walczcie ze mną! — krzyknął w ich kierunku. Zatrzymali się pięć, sześć metrów od niego w miejscu gdzie korytarz był znacznie szerszy. — Jestem margrabia Dittmar von Horkheimer i jestem przedstawicielem cesarza Ludwika. Wykryłem spisek w Magdeburgu przeciwko władzy cesarskiej. Jeśli mi pomożecie, cesarz was sowicie za to wynagrodzi.
— My tu tylko wykonujemy rozkazy — powiedział jeden ze strażników, z wyraźnym słowiańskim akcentem. — Jeśli pozwolimy ci panie odejść to nas od razu powieszą.
— Chodźcie ze mną. Nie będziecie musieli czekać na cesarza — powiedział Leszek. — Mam niedaleko stąd wynajęty pokój, a tam szkatułę ze złotymi dukatami. Dostaniecie ode mnie po dwa złote dukaty za wyprowadzenie mnie z zamku i dodatkowo po dwa, nie, po trzy złote dukaty za ocalenie mi życia.
Strażnicy popatrzyli po sobie, zastanawiając się czy przyjąć ofertę.
— Przystajemy do spółki Dobromir? — zapytał stojący bliżej Leszka.
— Raz kozie śmierć. Niech będzie — skinął drugi ze strażników. — Ale jeśli nasz wykiwasz, srogo tego pożałujesz.
— Jestem uczciwym rycerzem i danego słowa nigdy nie złamałem — odrzekł Leszek.
— To się jeszcze okaże — powiedział Dobromir i strażnicy opuścili swe miecze. — Tam na górze jest jeszcze jedna brama i pilnuje jej przynajmniej jeden strażnik. Musimy udawać, że zabieramy cię na przesłuchanie do księcia, inaczej nigdy nie otworzy nam drzwi.
Leszek skinął głową pokazując by ruszali naprzód, a jeden z nich włożył swój miecz do pochwy i zasugerował, aby szpieg oddał mu swój, gdyż z mieczem w dłoni nie będzie raczej wyglądał jak więzień.
To było bardzo ryzykowne, gdyż w tym momencie strażnicy mogli go posiekać na kawałki, ale to nie był pierwszy raz gdy był w poważnych tarapatach i za każdym razem wychodził z nich obronną ręką. Postanowił podjąć to duże ryzyko i oddał miecz strażnikowi który spojrzał mu głęboko w oczy, po czym odwrócił się i zaczął wspinać się wąskimi, krętymi schodami, a jego kompan i Leszek podążyli za nim. Szpieg z Białego Grodu wciąż nie wykluczał ewentualnego ataku i kątem oka obserwował drugiego strażnika, który szedł tuż za nim z pochodnią w lewej i mieczem w prawej ręce. Po chwili dotarli do okratowanego wejścia do lochów za którymi stał jeden, mocno zaspany strażnik.
— Zabieramy go do księcia na nocne przesłuchanie — powiedział stojący przed Leszkiem rycerz.
Ledwo przytomny ze zmęczenia strażnik po drugiej stronie kraty, wyciągnął bez słowa pęk kluczy i bez słowa otworzył przejście.
3
Trójka uciekinierów znalazła się na parterze zamku, w krótkim korytarzu prowadzącym do głównego wyjścia. W miejscu tym znajdowały się stoły z metalowymi skrzyniami, w których strażnicy zamkowi zostawiali służącym elementy swoich zbroi przeznaczone do czyszczenia i naprawy. Leszek rozejrzał się dookoła i upewniwszy się, że nikogo nie ma ubrał jedną z leżących tam kolczug na swą postrzępioną koszulę i nałożył hełm, który częściowo zakrył jego poranioną twarz. Teraz w środku nocy, przynajmniej z daleka, wyglądał jak jeden ze strażników i gdy w trójkę dotarli do głównych drzwi zamkowych, nie wzbudził żadnych podejrzeń.
Wyszli na dziedziniec zamkowy, minęli ognisko przy którym grzało się trzech rycerzy i skierowali się w stronę stajni, gdzie spotkali koniuszego. Był to starszy jegomość, który zaczął zadawać pytania o cel ich wizyty w środku nocy, więc pośpiesznie zakneblowali mu usta i przywiązali do stajennej belki. Odwiązali trzy wierzchowce i wyprowadzili je ze stajni na dziedziniec zamkowy, po czym jakby nigdy nic wsiedli na nie i po chwili stanęli przed boczną bramą znajdującą się przy wschodniej baszcie, gdzie natrafili na ośmiu strażników.
— Z rozkazu księcia musimy objechać mury zamkowe od zewnątrz — powiedział jeden z nowych towarzyszy Leszka, nie zsiadając z konia.
— A gdzie macie ten rozkaz? — jeden z rycerzy podszedł do niego z pochodnią w ręku i zaczął mu się podejrzliwie przypatrywać. — Ja osobiście dostałem rozkaz, aby nikogo po zmroku nie wpuszczać, ani nie wypuszczać.
— Dostałem wyraźny rozkaz od samego księcia, aby sprawdzać czy ktoś po zmroku nie przerzuca kradzionej broni przez mury zamkowe — powiedział Dobromir.
— Każdy rozkaz powinien być na piśmie z podpisem i pieczęcią — odparł rycerz.
— Daj spokój Wolfgang — odezwał się drugi z rycerzy stojących przy bramie. — Przecież to Dobromir, którego znam od lat. Przecież by nie kłamał.
— Hm… No dobra kolego — powiedział ten pierwszy. — Ale jak będziesz wracał, to dopiero po wschodzie słońca. Inaczej cię nie możemy wpuścić. Rozkaz to rozkaz!
Podejrzliwy dowódca warty machnął pochodnią w prawo i w lewo, dając znać wartownikom odpowiedzialnym za otwarcie bramy, a ci wykonali rozkaz. Wielka dębowa brama została uchylona na tyle szeroko, aby tylko jeden jeździec jednocześnie mógł się przez nią z trudem przecisnąć. Po Dobromirze i Leszku zamek opuścił ostatni z uciekinierów — Wyrwichwast, do którego uszu doszły krzyki dochodzące ze stajni.
— Zatrzymać ich! Nie wypuszczać! — ktoś krzyczał donośnym głosem, a strażnicy przy bramie nie wiedząc czy powinni bramę domknąć czy przeciwnie, otworzyć szerzej, zaczęli uderzać w mały dzwon, przywiązany do drewnianego słupa. Dwóch łuczników stojących na baszcie napięło łuki i posłało dwie strzały w kierunku uciekinierów, ale ci byli już daleko i tylko szybko niknący blask ich pochodni wskazywał na to, że są już na skraju puszczy. Ściganie ich w środku nocy, na trakcie prowadzącym przez gęsty las nie miało większego sensu, więc nie wysłano żadnego pościgu, czekając na niedaleki wschód słońca.
Uciekinierzy nad ranem dotarli do przydrożnej karczmy, w której dwa dni wcześniej zatrzymał się Leszek z Białego Grodu i gdy tylko właściciel otworzył im drzwi, szybko ruszyli do pokoju wynajętego przez szpiega.
— Oto zapłata, którą wam obiecałem — powiedział Leszek wręczając im po pięć złotych dukatów. — Cesarz niemiecki też was sowicie wynagrodzi, ale zajmie nam wiele dni, zanim do niego dotrzemy. Dziękuje, że mi zaufaliście.
4
— Prawdę mówiąc to cała przyjemność po naszej stronie — powiedział Dobromir. — Ja i mój przyjaciel Wyrwichwast i tak planowaliśmy uciec z tego okropnego zamku Magdeburg podczas jutrzejszej nocy, więc w zasadzie trochę się ucieszyliśmy gdy zaproponowałeś wspólną ucieczkę. Nie jesteśmy Niemcami, ale Pomorzanami ze Szczecina, a do Magdeburga pojechaliśmy szukając przygód i zarobku.
— Niestety, nie było tam żadnych przygód aż do tej nocy — dodał Wyrwichwast. — A i zarobek bardzo marny. Proszę wybaczyć, ale jakoś nam nie w smak spotkać się z cesarzem. Wrócimy do Szczecina, a potem się zobaczy.
— W takim razie, czy mógłbym się z wami zabrać do Szczecina? — zaproponował Leszek.
— Ludzie księcia będą nas szukać przez najbliższe tygodnie. Będą się spodziewać, że podążam w kierunku posiadłości cesarskich, ale ja ich przechytrzę za waszą zgodą i w Szczecinie wsiądę na statek do Liubic.
— Pewnie, że tak — przytaknął Dobromir. — W trójkę będzie raźniej zwłaszcza że okolica niespokojna, a droga daleka.
— Świetnie — przyklasnął szpieg. — Ale musimy się spieszyć. Wezmę gorącą kąpiel zanim wyruszymy.
Dwie godziny później wyruszyli drogą na północny wschód, jadąc na trzech koniach pożyczonych z zamkowej stajni. Od właściciela karczmy kupili prowiant, dodatkowego konia i nowe ubrania, którymi były habity zakonników. Zamkowe zbroje wrzucili do jeziora, i nie zostawili żadnych śladów swojego pobytu.
— Wybacz moją dociekliwość, ale nie wydaje mi się, abyś był Niemcem — powiedział Dobromir gdy dotarli do krętej rzeki.
— Pewnie, że nie jestem — szczerze wyznał szpieg. — Jestem Słowianinem, jak wy. Dittmar von Horkheimer to imię które używam w interesach gdy jestem w granicach Cesarstwa Niemieckiego, ale tak naprawdę to nazywam się Leszek z Nowego Grodu.
— Jesteś Lechitą? — zdziwił się Dobromir. — W życiu spotkałem wielu Lechitów, to zawsze prawi i zacni ludzie. Czego nie można powiedzieć o Niemcach.
Nagle w oddali zobaczyli kłęby unoszącego się kurzu i usłyszeli tętent końskich kopyt.
— To pościg z zamku w Magdeburgu! — krzyknął Leszek. — Szybko, uciekajmy w las zanim nas dostrzegą!
Ale było już za późno, gdyż ścigający podążali ich tropem od wschodu słońca, a gęsty, sosnowy las nie pozwalał na szybką ucieczkę. W zasadzie nie pozwalał na żadną ucieczkę, gdyż konie obładowane pakunkami i dźwigające jeźdźców nie były w stanie przeciskać się między drzewami, których ostre gałęzie raniły je oraz rozdzierały ubrania uciekinierów. W grupie pościgowej było aż dwunastu wojowników, którzy dysponowali łukami i dzidami. Leszek i jego towarzysze, po krótkiej walce zostali pojmani, boleśnie pobici a następnie związani i zmuszeni do szybkiego marszu za końmi straży magdeburskiej.
Gdy byli tak ciągnięci za końmi niczym niewolnicy prowadzeni na targ, zaczął padać deszcz, który przerodził się po kilku minutach w prawdziwe oberwanie chmury. Wszyscy byli przemoczeni do suchej nitki, a konie co chwilę stawały w miejscu i jeźdźcy musieli sporo się natrudzić by zmusić je do zrobienia kilku kroków zwłaszcza, że wraz z deszczem zerwał się także zimny wiatr. Dowódca oddziału z ulgą spostrzegł że zbliżają się do przydrożnej karczmy, więc nie zastanawiając się ani chwili rozkazał swoim ludziom, aby schronili się pod jej dachem. Właściciel zajazdu nie był szczególnie szczęśliwy widząc aż tylu zbrojnych gości, ale musiał udzielić im gościny.
5
Leszek, Dobromir i Wyrwichwast pozostali związani, ale pozwolono im się ogrzać i wysuszyć ubrania. Poczęstowano także wodą i chlebem. Gospodarz oczywiście pamiętał że trójka zbiegów opuściła jego karczmę rankiem tego dnia, ale nie zwracał na nich większej uwagi. Pod wieczór ulewa i silny wiatr nie ustępowały, więc dowódca zdecydował się pozostać tam do rana. Późnym wieczorem ktoś zaczął dobijać się do drzwi karczmy pomimo faktu, że właściciel powiesił na zewnątrz informację, że nie ma wolnych pokoi.
— Odejdźcie stąd kimkolwiek jesteście — odpowiedział gospodarz na nieustanne walenie w drzwi. — Nie ma już miejsca na więcej gości, możecie się wysuszyć w stodole jeśli chcecie.
— Otwórz drzwi szanowny panie — karczmarz usłyszał głos nieznajomego. — Jam jest Oliver Sirguson, książę norweski i nie sypiam w stodołach jak zwykły chłop! Otwórz mówię, a sowicie ci za gościnę zapłacę!
— Przykro mi szanowny panie, ale nie ma miejsca — odpowiedział stanowczo właściciel karczmy i powrócił do głównej izby, zbierając zamówienia.
Sirguson nie poddał się i z dwojoną siłą wziął się za wywarzanie drzwi, co nie spodobało się nie tylko karczmarzowi ale także magdeburskim rycerzom. Niemiecki dowódca chwycił swój miecz i postanowił osobiście wytłumaczyć naprzykrzającemu się księciu, że naprawdę nie ma miejsca. Podszedł do drzwi, skinął ręką do karczmarza na znak, żeby się nie martwił, odsunął żelazny rygiel, przekręcił klucz i otworzył drzwi trzymając potężny miecz w obu dłoniach. To co zobaczył bardzo go zaskoczyło, gdyż Sirguson nie był sam. Towarzyszyło mu jakieś dwa tuziny uzbrojonych po zęby wikingów dla których widok woja z mieczem był jednoznacznym sygnałem do ataku. Niemiec zanim zdołał pomyśleć o zrobieniu użytku ze swego miecza, został powalony dwoma mocnymi ciosami na ziemie. Gdy pozostali Niemcy zorientowali się, że ich dowódca jest w tarapatach, chwycili za broń i pojedynczo, gdyż do drzwi prowadził wąski korytarz, wypadli z karczmy i podzielili los swego dowódcy. Zaprawieni w wojnach Wikingowie szybko i bez większego trudu poradzili sobie z magdeburskimi rycerzami, którzy zostali szybko pozbawieni broni, związani i zaprowadzeni do stodoły, gdzie spędzili noc przywiązani do drewnianych słupów. Gdy Oliver Sirguson i jego Wikingowie znaleźli się w głównej izbie, od razu spostrzegli trójkę związanych zakonników, siedzących bez ruchu w prawym rogu.
— Cóż takiego uczyniliście, że was ta magdeburska hołota aresztowała? — zapytał Oliver. — Jesteście chrześcijańskimi zakonnikami?
— Uciekliśmy z zamkowego więzienia szanowny książę — odpowiedział Leszek. — Zakonne habity włożyliśmy aby zmylić pościg. Niestety nie udało się i nas dogonili. Nie jesteśmy złoczyńcami i nie zrobiliśmy nic złego. Aresztowano mnie bo myśleli że jestem szpiegiem.
— A jesteś szpiegiem? — zapytał Wiking patrząc mu prosto w oczy.
— Jesteśmy poszukiwaczami przygód — odpowiedział bez wahania Leszek.
— O! Poszukiwacze przygód! To tak jak my! — zaśmiał się Sirguson i kazał ich uwolnić, po czym zamówił u karczmarza posiłek dla wszystkich zebranych.
— Musicie mi więc opowiedzieć o swoich przygodach — dodał książę zabierając się za pieczonego dzika.
— A jeśli wolno spytać szanownego pana — powiedział Leszek. — To co was tu sprowadza, z tak odległej krainy jaką jest Norwegia?
— Szukamy smoka — powiedział chwytając za dzban wina.
— Smoka? — zdziwił się karczmarz, który właśnie przyniósł dwa bochenki chleba. — Myślałem, że smoki istnieją tylko w bajkach…
6
— Też tak myślałem dopóki ta bestia nie przyleciała pewnego dnia — zaczął opowiadać Wiking. — Wiosną zeszłego roku przygotowywaliśmy łodzie w naszym porcie na wyprawę do Szkocji, gdy nagle ogromny smok pojawił się na niebie. Zaczął krążyć nad nami, bardzo wysoko, tak że nie bardzo wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia. Latał tak dookoła przez jakiś czas, potem skrył się za chmurami, więc wróciliśmy do naszych zajęć, zerkając czasem w górę i nikt nie wiedział co robić. Nawet najstarsi mieszkańcy nigdy nie spotkali się ze smokiem, który był nam znany tylko ze starych legend. Gdy już myśleliśmy że odleciał, nagle spadł na nas znienacka, ziejąc ogniem od którego zajęły się nasze okręty i pobliskie budynki. Zginęło wielu moich ludzi, a wszelaka broń której użyliśmy nie była w stanie go nawet zranić, więc musieliśmy się wycofać. Bestia zrobiła sobie legowisko w pobliskiej grocie i przez kolejne tygodnie atakowała nasze miasta i osady.
Oliver Sirguson zamilkł, wypił pół kubka wina i wpatrywał się przez chwile w jakiś punkt między spojeniem ściany i sufitu pomieszczenia.
— I jak sobie poradziliście ze smokiem? — zapytał Dobromir.
— Nie do końca poradziliśmy sobie — ze smutkiem odpowiedział książę. — Kilkakrotnie wyprawiłem się pod grotę z najbitniejszymi wikingami, ale nie było żadnego sposobu aby go nie tylko zabić, ale w ogóle zranić. Wielu moich wojów poległo, a pewnego dnia bestia zaatakowała nasz obóz nad jeziorem gdy świętowaliśmy pełnoletność mojego syna. Smok zabił wtedy wielu członków mojej rodziny i wielu przyjaciół, a ja dostałem potężny cios smoczym ogonem tracąc przytomność. Tymczasem mój ukochany syn Sigurt myśląc zapewne że poległem, w akcie rozpaczy rzucił się samotnie na bestię wbijając swój miecz w lewe oko zielonego potwora. Smok w spazmach bólu zakręcił się dookoła kilkakrotnie, próbując wyciągnąć ostrze z oka, a mój ukochany syn Sigurt chciał skorzystać z okazji że bestia była w wielkim szoku po utracie oka, wziął więc swój nóż, wskoczył na plecy smoka i kilkoma susami próbował dotrzeć do jego głowy, aby wbić nóż w drugie oko tak aby go kompletnie go oślepić. Niestety, smok zdołał usunąć miecz ze swego oka i wzbił się wysoko w powietrze wraz z Sigurtem, który wciąż siedział na jego grzbiecie. Od tamtej pory nie widzieliśmy ani mojego syna Sigurta, ani smoka.
— Nie mogli tak po prostu zniknąć — powiedział Leszek.
— A jednak. Ślad po nich zaginął — z jeszcze większym smutkiem powiedział Wiking. — Od sześciu miesięcy ścigamy smoka, a właściwie szukamy go, po całej Europie. Przeczesaliśmy całą Norwegię chcąc znaleźć ciało Sigurta, gdyż raczej nie ma szans aby przeżył tamten lot na grzbiecie smoka, ale nic nie znaleźliśmy.
— Proszę mi wybaczyć — przerwał mu Leszek. — Ale nie rozumiem dlaczego przybyliście, aż tu na ziemie Słowian skoro przeszukaliście cały wasz kraj.
— Zaledwie trzy tygodnie temu przybyli do naszej stolicy kupcy arabscy — odpowiedział wiking — przybyli do nas z Moraw i opowiadali o strasznym potworze który przyleciał z północy i pustoszył tamten kraj. Gdy poprosiłem ich o więcej szczegółów powiedzieli między innymi, że był ślepy na jedno oko.
— To musiał być on! — krzyknął Dobromir.
— Dokładnie! — spojrzał na niego Sirguson. — Spakowałem się, skrzyknąłem kilku najlepszych wojów i jedziemy tam! Dopadniemy go i zemścimy się za śmierć mego syna i innych dzielnych wikingów.
7
— Chętnie wybralibyśmy się z tobą czcigodny Sirgusonie — powiedział Leszek. — Ale ruszamy raczej na północ a nie na południe. Chyba że jesteśmy teraz twymi jeńcami.
— Jesteście wolni i możecie jechać gdzie chcecie — książę wikingów sięgnął ponownie po kromkę chleba. — Nic od was też nie weźmiemy i możecie zabrać wszystko co do was należy. Niemców też wypuścimy, ale zabierzemy im konie aby nie mogli was ścigać.
O wschodzie słońca Leszek i jego dwaj nowi kompani podziękowali Wikingom za uwolnienie i wyruszyli na północny wschód, w stronę Szczecina. Pogoda im sprzyjała, był piękny słoneczny dzień, aż do późnego wieczora, gdy zerwał się silny, zimny wiatr. Z traktu jakim podążali wypatrzyli w pobliskim lesie wzgórze na którym rosły dwa, stare drzewa i zdecydowali, że jest to dobre miejsce na nocleg. Z gałęzi drzew zbudowali szałas, który oparli o pnie tych dwóch drzew, a ponadto przykryli go grubą warstwą liści leżących na ziemi. Szałas doskonale chronił przed zimnym wiatrem, mógł też chronić przed ewentualnym deszczem. Dodatkowo nazbierali suchych gałązek i rozpalili małe ognisko tuż przed wejściem do szałasu. Przed zachodem słońca, napoili konie które były przywiązane do drzew w tylnej części schroniska. Zjedli posiłek, po czym Dobromir i Wyrwichwast poszli spać, a Leszek siedział na warcie przy ognisku wpatrując się co chwilę w ogarniającą ich ciemność nocy. Przez kolejne dwie godziny nic się nie działo, ale potem konie zaczęły wydawać niepokojące dźwięki i Leszek chwycił za miecz. Rozejrzał się dookoła i gdy zdecydował pójść na tył szałasu aby uspokoić zaniepokojone wierzchowce, niebezpieczeństwo niespodziewanie przyszło od strony traktu. Kątem oka dostrzegł parę czerwonych, błyszczących ślepi patrzących na niego z odległości kilku metrów za ogniskiem. Zrobił półobrót, podniósł miecz do góry i w tym momencie leśna bestia runęła na niego z ogromną prędkością. Zrobił szybki unik przesuwając się pół kroku w lewo, ale jego ostry miecz pozostał w tym samym miejscu, tak że ogromny, szary wilk który wskoczył między ognisko a pień drzewa podtrzymującego szałas zacisnął swe potężne szczęki w próżni, a nie na gardle Leszka. Ostrze miecza ugodziło w szyję zwierzęcia, które upadło ze skowytem na gałęzie szałasu, łamiąc je i budząc śpiących dotąd rycerzy. Wilk mimo bolesnej rany szybko stanął na cztery łapy z zamiarem ponownego ataku, ale Leszek nie czekając ani chwili machnął mieczem w ognisko w taki sposób, że płonące gałązki z paleniska natychmiast znalazły się na futrze bestii i wilk zaczął się palić. Płomienie szybko ogarniały jego futro, a ten oszołomiony bólem zaczął uciekać w głąb lasu rozrzucając tysiące iskier na prawo i lewo.
— Co tu się dzieje? — zapytał zaspany Dobromir, który nagle wyskoczył z połamanego szałasu.
— Wilk… — Leszek chciał powiedzieć, że zaatakował ich ogromny wilk, ale w tym momencie zauważył kolejne dwie pary ślepi spoglądające na nich z ciemności.
— Do mieczów panowie — krzyknął Leszek. — Wilki atakują!
Na szczęście dla nich dwie kolejne bestie widząc, że przywódca stada płonąc czmychnął w las, zrezygnowały z planowanego ataku i uciekły. Podróżnicy próbowali szybko zgasić rozprzestrzeniający się pożar, ale było już na to za późno. Płomienie ognia zaczęły rozprzestrzeniać się we wszystkich kierunkach trawiąc liście, gałęzie i konary drzew, więc nie pozostawało im nic więcej jak tylko pospiesznie odwiązać wystraszone konie i uciekać traktem jak najdalej.
8
Piast Kołodziej jeździł na swym pięknym, białym wierzchowcu wzdłuż drogi gdzie stało dwanaście wozów z końmi, i po raz kolejny liczył załadowane worki z ziemniakami, cebulą i jabłkami. Wszystko się zgadzało, więc dał znak nadzorcy, że mogą już ruszać w drogę do Kruszwicy. Nie chciał się spóźnić z zapłatą podatku i postanowił dostarczyć produkty na dwór książęcy dzień przed terminem, aby nie dawać ludziom Popiela żadnego pretekstu do kolejnych szykan. Nie był on przez księcia ani lubiany ani szanowany ponieważ nie należał do kasty możnych, nie mniej był właścicielem trzech wsi i miał niezwykły posłuch wśród mieszkańców Kruszwicy i okolicznych wsi.
Wozy z żywnością posuwały się wolno drogą biegnącą przy brzegu jeziora Gopło i zmierzały na północ, w kierunku dworu księcia Popiela II. Kołodziej wysunął się na przód kolumny, a chwilę później dołączył do niego nadzorca Albert.
— To woła o pomstę do nieba co robi ten nasz książę — powiedział nadzorca. — Zwiększa podatki praktycznie z miesiąca na miesiąc. Wszędzie na świecie poborcy podatkowi jeżdżą i zbierają podatki od poddanych. Tylko tutaj poddani muszą dostarczyć produkty własnym transportem, a jak się spóźnisz to wielka kara.
— Tak to już jest — przytaknął Piast. — Ludzie są bardzo niezadowoleni i to może doprowadzić do wielkiego buntu, wcześniej czy później.
Po ich prawej stronie w szybkim tempie przejechała grupa rycerzy z kimś znacznym na czele, baronem lub wojewodą, który ubrany był w drogie purpurowe szaty.
— Szykuje się jakiś zjazd wielmożów na zamku księcia Popiela — powiedział Kołodziej gdy rycerze oddalili się już na pewną odległość. — Słyszałem plotki, że nawet bracia księcia są z nim w sporze.
— Tak mówią ludzie — zgodził się Albert. — Ale ja myślę że to wszystko złe w naszym kraju to nie tyle wina księcia, a tej Niemki, jego żony. Imię Brunchilda jest chyba najbardziej znienawidzonym słowem w naszym państwie i na jego dźwięk wszyscy dostają szału. Jakże jest podła ta kobieta!
Po trzech godzinach jazdy zza konarów drzew wyłoniła się majacząca w oddlai baszta zamczyska w Kruszwicy, na szczycie której powiewała biała flaga z czerwonym orłem. Droga którą jechali połączyła się teraz z traktem biegnącym na zachód, po którym podróżowały teraz w obu kierunkach dziesiątki ludzi: kupców, wojów, zakonników i kmieci.
Gdy dotarli do bramy wjazdowej do miasta, od razu natrafili poborców podatkowych w charakterystycznych żółtych czapach. Zgłosili im zamiar zapłaty podatku za ostatni kwartał, a ci zaprowadzili ich w okolice wschodniej baszty do znajdującej się tam izby celnej, gdzie zostawili przywiezione dobra. Piast odprawił swoich pracowników i kazał im wracać z pustymi wozami do domów. Sam natomiast wraz z nadzorcą udali się do na miejski targ gdzie spędzili kolejne kilka godzin, sprawdzając ceny towarów i rozmawiając z kupcami. Gdy nastał wieczór poszli do pobliskiej karczmy gdzie zamierzali spędzić noc. Wynajęli pokój z trzema łóżkami, gdyż Piast Kołodziej spodziewał się gościa. Był nim wysoki mężczyzna, ubrany w szaty zakonnika, z czarną brodą i szpetną blizną na prawym policzku.
— Albercie, przedstawiam ci kupca Seba Poltachini z Rawenny — powiedział Piast gdy przybysz wszedł do ich pokoju. — Kupiec Seba oprócz interesów, także zajmuje się sławieniem Jezusa Chrystusa po całej Europie. Witaj szanowny Poltachini i dziękuję za przybycie. Cóż chciałbyś mi zaproponować dzisiaj? Jakiś dobry sposób na zarobienie kilku dodatkowych talarów?
9
Nadzorca Albert pomógł synowi karczmarza wnieść do pokoju kolację i dopiero gdy odmówili krótką modlitwę zaczęli posiłek, kupiec Seba zapytał o ewentualną współpracę.
— Szanowny Piaście — rozpoczął kupiec. — Znamy się od lat, choć nie spotykaliśmy się zbyt często ze względu na moje częste podróże, ale wiesz dobrze że moje słowo jest słowem honoru.
— Nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości — przytaknął Piast. — O co chodzi?
— Jestem emisariuszem reprezentującym kupców z Italii, którzy mają udziały w tak zwanym Bursztynowym szlaku — powiedział Poltachini. — Szlak ten biegnie od brzegów Morza Bałtyckiego poprzez Toruń, Łęczycę, Kalisz, Morawy i dalej do północnej Italii. Bursztynowym szlakiem kupcy z Rawenny przewożą drogocenny bursztyn a wasz książę Popiel dostaje prowizję za magazynowanie go w swoim zamku oraz bezpieczeństwo kupców na obszarze jego księstwa. Niestety Popiel zachowuje się w ostatnim czasie nieodpowiedzialnie, jest skłócony ze wszystkimi i nieustannie żąda więcej i więcej talarów. Myślę, że najlepszym rozwiązaniem będzie zaproponowanie współpracy tobie, szanowny Piaście i ominięcie Popiela szerokim łukiem.
— No cóż — zafrapował się Piast. — Nie wiem czy tak można sobie ominąć księcia szerokim łukiem, wszak ma on do dyspozycji jakieś dwa tysiące wojów. Poza tym jestem tylko kmieciem, całkiem zamożnym, ale nie jestem ani księciem, ani rycerzem.
— Władza księcia nie jest absolutna — odparł kupiec. — Ma on nad sobą imperatora Wielkiej Lechii z którym musi się liczyć. Dobrze wiem, iż twój dziad pochodził ze stanu rycerskiego, ale gdy przyjął chrzest rozdał cały swój majątek biednym i osiadł na roli. Ale nie oto chodzi w tym wszystkim. Chodzi o zaufanie i pewność, że drogocenny transport pozostanie w zaufanych rękach. Ja i moi mocodawcy ufamy tobie Piaście i prosimy o pomoc, gdyż nie możemy dłużej współpracować z księciem, który zawiódł nas wielokrotnie.
— Bardzo chętnie bym pomógł, ale jeśli Popiel się o tym dowie moja rodzina może być w poważnym niebezpieczeństwie — westchnął kmieć. — Wystarczy mu byle pretekst aby nas aresztować i zagarnąć cały nasz majątek.
— Wkrótce książę spotka się ze swoimi braćmi na corocznej naradzie — kupiec Seba powiedział to ściszonym głosem. — Strasznie się z nimi poróżnił w ostatnich latach i być może jeden z braci będzie chciał sięgnąć po koronę książęcą, a są wśród nich możni którzy uważają, że rozwój handlu jest niezwykle pożądany w tym księstwie.
— Niestety nie widzę jak mógłbym ci pomóc drogi przyjacielu — pokiwał głową Piast.
— Chciałbym tylko usłyszeć wstępną deklarację — kupiec złożył ręce w geście przyjaźni. — Czy jeśli będą korzystne okoliczności, gwarantujące tobie i twoim bliskim bezpieczeństwo, czy wówczas rozważysz tą propozycję?
— Tak, oczywiście — Kołodziej pokiwał głową. — Jeśli nie narazimy się na niechybną zemstę.
— Świetnie — ucieszył się kupiec i uścisnął dłonie Piasta a potem Alberta. — Resztę pozostawcie nam.
Następnego dnia o wschodzie słońca kupiec pożegnał ich i w pośpiechu opuścił karczmę. Gdy godzinę później chcieli wrócić do rodzinnej wsi, i stanęli przed bramą wyjazdową z miasta okazało się, że książę Popiel zakazał wpuszczania i wypuszczania kogokolwiek. Gdy Piast zapytał strażników jaki jest tego powód, nie bardzo wiedzieli co odpowiedzieć i wspomnieli tylko coś o wielkiej naradzie księcia Popiela oraz jego wielmożów.
— Względy bezpieczeństwa — nadzorca Albert wzruszył ramionami.
— Co za bezprawie — obruszył się Kołodziej. — Nie można tak więzić wolnych ludzi!
Nie widząc wyjścia z tej sytuacji, postanowili wrócić do tej samej karczmy. Zapłacili za kolejną noc w tym samym pokoju, choć tym razem bez towarzystwa kupca z Rawenny.
10
— Witam serdecznie w moich skromnych progach — donośnym głosem zawołał książę Popiel. — Cieszę się, że mogę gościć wszystkich moich drogich braci, wszystkich baronów, dowódców mojej niezwyciężonej drużyny, przedstawicieli cesarza niemieckiego i wysłanników imperatora Wielkiej Lechii. Wznieśmy toast za pomyślność mojego księstwa.
Książę podniósł złoty kielich z winem do góry, a wszyscy zgromadzeni w sali powoli wstali i z dużą niechęcią chwycili za swe kielichy. Atmosfera spotkania była napięta a gospodarz i jego żona byli bezsprzecznie nielubiani przez resztę towarzystwa. Za wielkim owalnym stołem siedziało około dwadzieścia osób, a książę i jego żona siedzieli na tronach przy małym, marmurowym stole, znajdującym się na podwyższeniu, około pięciu metrów od gośći, tak aby Popiel mógł mieć wszystkich na oku. Przy księciu i w rogach pomieszczenia stali jego rycerze w liczbie dwudziestu, może trzydziestu. Władca przygotował dla przybyłych kilka dzbanów przedniego wina i stosunkowo niewielką ilość jedzenia.
— Pierwszą sprawą którą chciałbym się dziś zająć jest kwestia lojalności — Popiel zrobił bardzo poważną minę, zmarszczył brwi i spojrzał na swego najstarszego brata. — Oj mój kochany bracie Zbyszku, nie ładnie tak jeździć do mego najgorszego wroga, władcy Krakowa i obgadywać mnie tam. A ja ci bracie tak ufałem.
— Jestem wolnym człowiekiem i mogę jeździć gdzie mi się podoba — Zbigniew natychmiast wybuchnął gniewem i poczerwieniał na twarzy. — Nie zapominaj bracie, że jesteś księciem Kruszwicy tylko za moją zgodą.
— Za twoją zgodą? — Popiel wybuchnął grubiańskim śmiechem. — Twoje zdanie nie liczy się wcale!
— Zaraz, zaraz. Chwileczkę — odezwał się kolejny z braci, siedzący po prawej stronie Zbigniewa. — My wszyscy są synowie Popiela I-ego i zgodnie z wolą naszego ojca każdy miał takie samo prawo do tronu książęcego. A ty bracie jesteś księciem tylko za naszą zgodą! Wiec nie obrażaj go bo ma on rację!
— To prawda — wstał kolejny z braci. — My cię wybraliśmy i my cię możemy odwołać. Zagłosujmy ponownie bracia. Czy chcecie aby ktoś inny zastąpił księcia?
— Co ja widzę? — wykrzyknął Popiel. — Wszyscy bracia przeciwko mnie?
Książe trochę się zatrwożył, bo jego plan przewidywał łatwe zastraszenie najstarszego brata tak aby wystraszyć innych i powołać się na protekcję cesarza niemieckiego.
— Posłuchajmy więc co ma do powiedzenia przedstawiciel cesarza — książę wskazał na rycerza siedzącego najbliżej jego tronu. — Jest dzisiaj z nami Leszek z Białego Grodu, który reprezentuje tego potężnego władcę.
Wszyscy zamilkli i spojrzeli na Leszka, który nie miał zbytnio ochoty zabierać głosu i być stroną w tym konflikcie.
— Cesarz pragnie pokoju, spokoju i handlu — łagodnie powiedział Leszek. — Nie należy podgrzewać atmosfery konfliktu. Co prawda władca jest zaprzyjaźniony z księciem i zawsze życzliwie się o nim wypowiada to jednak formalnie, Księstwo Kruszwickie jest częścią Wielkiej Lechii i przedstawiciel Lecha III-ego jest tu obecny. Poprosiłbym go o radę.
Rycerz wysłany przez imperatora Lechii właśnie zajadał się pieczonym kurczakiem i nie zwracał większej uwagi co działo się dookoła. Gdy po kilku sekundach ktoś szturchnął go łokciem, zorientował się że jest dziwnie cicho i wszyscy wpatrują się w niego. Wytarł więc swe długie wąsy i brodę, wytarł ręce i chciał coś powiedzieć, ale jego buzia wciąż była pełna jedzenia więc musiało minąć kolejne kilka chwil zanim był w stanie się odezwał. Z sali dobiegły stłumione dźwięki dezaprobaty.
— Wielki imperator jest niezadowolony z powodu coraz mniejszych podatków płaconych przez Kruszwicę każdego roku — powiedział. — Książę Popiel nie wysłał także na wojnę z Persją obiecanych dwóch tysięcy wojów.
więcej..