Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Pięć Gwiazdek, Trzy Gwiazdki - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 października 2025
E-book: EPUB, PDF
29,90 zł
Audiobook
34,90 zł
29,90
2990 pkt
punktów Virtualo

Pięć Gwiazdek, Trzy Gwiazdki - ebook

Pięciu Polaków, usiłujących odnaleźć się w reżimowej rzeczywistości rodzimego kraju, w której nagle przyszło im żyć. Pięć dramatycznych historii, ukazujących konsekwencje upadku demokracji dla zwykłych ludzi. Jeden kraj, brutalnie zawłaszczany przez totalitarny system. Kiedy monstrualna klęska żywiołowa eliminuje Stany Zjednoczone z politycznego porządku świata, ich przeciwnicy natychmiast wypełniają tę pustkę, spuszczając z łańcuchów potwory propagandy i bestialskiej siły. Podupadający w badaniach sondażowych rząd w Polsce łapie wiatr w dyktatorskie żagle. Z każdym dniem przekracza kolejne, nieprzekraczalne granice, przekształcając kraj w tyranię, opartą na kulcie wodza, nepotyzmie, inwigilacji, ksenofobii i nacjonalizmie. Na tym tle, w wir wydarzeń, które na zawsze zmienią ich życie, zostają rzuceni nasi bohaterowie.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397618039
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TRZY MIESIĄCE

I – DŻEJ

Ramię w ramię!

W głowie kołatały mu słowa przysięgi, kiedy zbliżali się do rynku, krocząc całą szerokością ulicy. Przestraszeni mieszkańcy i turyści schodzili im z drogi. Z oddali dobiegały płynące z głośników słowa liderów demonstracji. Zagłuszał je wiwatujący tłum i zniekształcała ścisła zabudowa gdańskiej starówki, więc dźwięki pozostawały dla Dżeja jedynie szumami, ale to nie miało znaczenia. Wiedział, kto je wypowiada i to wystarczyło, żeby tych ludzi nienawidził.

— Z buta i łapa — przypomniał sobie cicho hasło z treningów.

Setka braci z Gwardii przyspieszyła, mimo że idący na czele Kanclerz nie wydał takiego rozkazu. Nie musiał. Wiadomo było, że zbliża się moment, kiedy dowodzenie przejmie adrenalina. Wszyscy już kiedyś tego doświadczyli, tyle że jak dotąd po drugiej stronie byli zadymiarze z innych klubów lub policjanci.

Pseudokibice, ultrasi, kibole – lubił każde z tych określeń, ale słowo „zadymiarze” uwielbiał. Bo o to przecież chodziło: o zadymę! Serce zaczęło walić mu tak mocno, że zagłuszyło szarańczę gromkich przekleństw, które zerwały się z uwięzi konwenansów.

Skupił wzrok na nieodległym wyjściu z zacienionej, wąskiej uliczki, za którym falowała wielokolorowa demonstracja. Bracia przeszli do truchtu. Dostrzegło ich kilka osób na obrzeżach tłumu. Zaczęli krzyczeć, wskazywać palcami. Próbowali się cofnąć, uciec, schować za innymi.

Zadymiarze przeszli do szarży.

Dżej wybrał cel. Chłopak miał koszulkę z napisem „Polska to nie Naczelnik” i przewieszoną przez plecy biało­-czerwoną flagę, którą unosił nad głową jak baldachim.

Z buta i łapa!

Natarł na chłopaka i posłał mu wściekłe kopnięcie odpychające w brzuch. Tuż za nim wyprowadził cios prosty. Pięść trafiła w powietrze, ale uderzenie okazało się zbędne. Po kopnięciu chłopak poleciał do tyłu jakby trafiła go kula armatnia i runął na grupę kolorowo ubranych młodych ludzi, którzy śpiewali jakąś optymistyczną piosenkę.

Skalski pojawił się obok Dżeja i zdzielił pięścią niską dziewczynę, która postanowiła na nich wrzeszczeć zamiast uciekać. To mu się nie spodobało, ale nie powstrzymał starego przyjaciela. Wiedział, że to nie będzie czysta walka; wiedział, że muszą być ofiary; wiedział też, że niskie dziewczyny są najgorsze – zawsze pyskowały, zawsze!

Ta tutaj padła na bruk, wypluwając ząb i krew, po czym zaniosła się płaczem. Skalski kopnął ją w twarz, a sierpowym trafił nadbiegającego chłopaka z długimi włosami, który najwyraźniej nie mógł się zdecydować: pomóc dziewczynie czy zaatakować napastnika.

— Do sceny! Nie zatrzymywać się! Za mną! — ryknął Kanclerz, by przypomnieć wszystkim swój plan.

Ruszyli w formacji klina, której szpicą był przywódca. Nie unikał walki. Nie ukrywał się za plecami innych. Za to Dżej szanował go, odkąd tylko się spotkali przed stadionem.

Rozbijanie protestującego tłumu – który wedle wykładni Kanclerza składał się ze studenciaków, lewaków, pedałów, pseudointeligentów, cholernych artystów i innych nie­-Polaków – nie stanowiło większego problemu dla zaprawionej w ustawkach ekipy ultrasów, nawet jeśli manifestantów było kilkadziesiąt tysięcy.

Sprawa stała się nawet łatwiejsza, gdy z przeciwległej uliczki na starówkę wtargnęły kolejne dwie setki kibiców. To nie byli bracia z Gwardii TJP, do której należał Dżej, ale aspirowali do tego miana i tym bardziej dawali z siebie wszystko. Nie potrafili utrzymać szyku, a ich klin szybko zamienił się w chaotyczną falę, ale przeciwnik równie dobrze mógłby być z kartonu.

Po chwili demonstranci rozpierzchli się główną arterią, na której Kanclerz celowo nie ustawił swoich żołnierzy.

— Mamy wysłać wiadomość, a nie zabijać… jeszcze — powiedział gwardzistom tuż przed akcją, czym wywołał powszechne rozbawienie.

Kiedy krzyki i jęki przygasły, a krew przestała pulsować w żyłach Dżeja, ten usłyszał larum płynące od liderów demonstracji. Stali na skleconej naprędce drewnianej scenie i nawoływali do zachowania spokoju.

Uśmiechnął się i ruszył za Kanclerzem, który już pędził w ich stronę, wyprzedzając innych.

Skalski niemal wpadł na Dżeja. Posłali sobie drapieżne uśmiechy.

— Ramię w ramię! — wrzasnęli do siebie niemal jednocześnie.

Tak przysięgali sobie jeszcze jako szczeniaki, których ówcześni gwardziści nie chcieli zabrać na ustawkę. Tak brzmiał ich okrzyk wojenny. Tak mówił tatuaż na plecach.

Część liderów demonstracji zeskoczyła ze sceny. Uciekali wąskimi uliczkami, wpadali do bram i restauracji, które właściciele pospiesznie ryglowali. Mimo to kilka osób wciąż stało na podwyższeniu i wrzeszczało przez megafony. Nie prosili o spokój, nie apelowali, nie odwoływali się do zdrowego rozsądku – teraz wzywali już tylko policję.

Dżej się uśmiechnął. Bawiło go przekonanie protestujących, że funkcjonariusze zniknęli ze starówki, ponieważ przestraszyli się demonstracji.

Kanclerz wskoczył na scenę i kopnął w brzuch jakiegoś chuderlaka w koszulce z przekreślonymi literami „SP”. Chciał poprawić pięścią, kiedy w jego twarz uderzyła butelka. Padł, krwawiąc z głęboko rozciętej wargi, a dziewczyna, która cisnęła szkłem, wrzasnęła na niego jakby śpiewała w operze. Była niska.

Jakżeby inaczej – pomyślał Dżej. Jednym susem znalazł się na scenie i odepchnął rozjuszoną agresorkę z tęczowymi włosami.

Skalski doskoczył do dziewczyny z boku. Uderzyła go dłonią w twarz. Przyjął cios, choć mógł zrobić unik, po czym wziął szeroki zamach i zdzielił ją pięścią w policzek aż uniosła się w powietrze i spadła ze sceny na bruk. Dżej był pewien, że po takim trafieniu straciła przytomność jeszcze zanim uderzyła potylicą w kostkę. Wokół jej głowy błyskawicznie rozlała się kałuża krwi, na co bracia zareagowali śmiechem i gwizdami.

Dżej się rozejrzał. Gdzieś na obrzeżach placu małe grupki wciąż ścigały demonstrantów, wyrywając im tablice z mocno oklepanymi przez ostatnie miesiące hasłami typu „SP=SS” czy zdjęcia Naczelnika z wąsikiem Hitlera. Większość jednak już zebrała się przed sceną i wznosiła okrzyki zwycięstwa niczym Ostrogoci po zdobyciu Rzymu. Po chwili wrzaski przerodziły się w hasło skandowane z synchronizacją charakterystyczną dla kompanii honorowej:

— Tu jest Polska! Tu jest Polska! Tu jest Polska…!

Dżej spojrzał na Kanclerza, który kucał w kałuży własnej krwi, przyciskając biało­-czerwoną flagę do twarzy. Bieli zostało na niej już niewiele. Skalski podszedł do lidera. Chciał pomóc mu wstać, ale ten powstrzymał go otwartą dłonią. Dżej szanował przywódcę również za to, był najtwardszy z nich wszystkich.

Kanclerz podniósł leżący obok megafon, wstał i przystawił go do ust.

— Bracia! — wrzasnął i zachlapał mikrofon krwią tryskającą z rany na wardze. Odstawił urządzenie i spojrzał na Skalskiego. Po chwili przeniósł wzrok na Dżeja i skinieniem nakazał mu podejść.

— Podgrzej ich do boju — powiedział cicho i wcisnął mu do ręki megafon.

— Ja…?! Jak?! — rzucił zaskoczony Dżej.

— Srak, kurwa! Setki razy słyszałeś, jak to robię! Bierz to gówno!

Dżej ujął megafon za rączkę, która przypominała chwyt pistoletu, i przystawił go do ust. Powiódł wzrokiem po zebranych. Cisza rozlała się po starówce, a jego serce zabiło jak szalone, znacznie mocniej niż chwilę wcześniej, kiedy walczył przepełniony nienawiścią. Oblizał wargi, zbierając myśli.

— Bracia! — wrzasnął, a tłum odpowiedział mu zachęcającymi okrzykami, gwizdami i aplauzem. Dżej poczuł, że zebrani dodali mu skrzydeł. Odetchnął głęboko, a urządzenie przystawione zbyt blisko ust poniosło ten dźwięk.

— Bracia, przyjaciele, zadymiarze! — przy ostatnim słowie uśmiechnął się, co wywołało falę entuzjastycznego rechotu wśród zebranych. — Trzy miesiące temu świat się zmienił!

Znów wiwaty.

— Zmienił się i już nigdy nie będzie taki sam! Stany Zjednoczone pieprzonej Ameryki wreszcie przestały być klawiszem tego świata! I wiecie co? Jebać ich!

Zebrani eksplodowali hurraoptymizmem okraszonym licznymi wulgaryzmami

— Jebać upadek ich zasad moralnych, który sprzedają pod płaszczykiem postępu! Jebać ich kapitalizm, gender, czarnych, Żydów, poprawność polityczną i całą lewacką swołocz, która nienawidzi białego mężczyzny! Ten przeklęty kraj niemal doprowadził do upadku naszej cywilizacji! Teraz niech się uduszą pyłami z własnych bebechów i już nigdy nie wracają do władzy! Nigdy!

Ogłuszająca fala entuzjazmu poniosła się po starówce.

— Pamiętajcie jednak, że to nie koniec naszej walki! — Dżej starał się przekrzyczeć harmider. Zebrani ucichli i spoglądali na niego z zaciekawieniem. — Mamy na swoim podwórku jeszcze jednego wroga do dorżnięcia, co się nazywa — splunął pod nogi — Unia!

Wrzaski poniosły się z najdalszych części tłumu.

— Bydlę, które zamiast zadbać w pierwszej kolejności o swoich obywateli, wysyła pomoc do Stanów, które okradają świat odkąd tylko powstały! Jebać Unię i jej nieustanne uleganie uchodźcom, napływającym jak robactwo z Afryki czy innej Arabii! Jebać uchodźców, którzy niszczą polską kulturę, chcą gwałcić nasze kobiety i wysadzać w powietrze nasze dzieci!

Fala entuzjazmu przelała się po starówce aż zatrzeszczały szyby w oknach.

— Bracia! Dzisiaj zwyciężyliśmy, ale prawdziwa walka dopiero przed nami i nie mogę sobie wyobrazić lepszej ekipy, z którą chciałbym ją kontynuować! — Dżej uniósł pięść. — Ramię w ramię! Ramię w ramię! — zaintonował, a podchwycone przez tłum hasło wypełniło każdy zakamarek starówki. Kanclerz podszedł do Dżeja z uznaniem w oczach.

— Niezła gadka jak na takiego lachociąga — powiedział dowódca Gwardii. Strużka krwi pociekła mu z kącika ust, gdy się uśmiechnął. Spojrzał na zegarek. — Zbieramy się, psy będą za cztery i pół minuty.

Ruszyli za Kanclerzem ku zejściu ze sceny. Skalski spojrzał na Dżeja.

— To miała być przemowa? Słyszałem bardziej ożywcze gadki na pogrzebach — rzucił zgryźliwie stary przyjaciel.

— Nie przejmuj się, na twój przygotuję lepszą.

Obaj zarechotali, przechodząc po kałuży krwi tęczowej dziewczyny.II – ALAN

Jak zwykle z trudem utrzymywał zamknięte oczy, mimo że nie minęło więcej niż kilka minut.

— Wdech…

Do Alana dobiegły uspokajające słowa guru Guru, którego przydługiego imienia, zaczerpniętego z hindi, nie chciało mu się zapamiętać. Podążył za wskazówką entuzjastycznie jak urzędnik ZUS-u, który przyjmuje skargę na samego siebie.

— Wydech… — rzucił jogin po niedorzecznie długiej chwili, po czym wyszeptał: — Wyzbądź się złych myśli.

Alan poczuł irytację. Nie sądził, żeby w historii ludzkości ktokolwiek pozbył się złych myśli zaledwie pod wpływem sugestii.

— Zatop się w sobie…

Głos guru Guru nigdy go nie uspokajał, ostatnio jednak zaczął drażnić Alana nie mniej niż kłamstwa przepytywanych w wywiadach polityków.

Jakbym chciał mieć do czynienia z sobą, to nie gadałbym z tobą.

Drzwi do jego gabinetu uchyliły się nieśmiało, a przez szparę zajrzał asystent Asystent – kolejne wystraszone stworzenie w feerii pomocników, którzy przewijali się przez życie Alana z taką prędkością, że w HR dostał przydomek Pan Drzwi Obrotowe.

— Panie redaktorze… Ja wiem, że pan… trenuje… — wydukał chłopak.

— Co znowu?! — Alan odegrał irytację, ale w duchu był wdzięczny za przerwanie nieporozumienia, które sam sobie zafundował w myśl obowiązującej mody na wyciszanie duszy umęczonej czasami apokalipsy.

***

Chwilę później przemierzał korytarze głównego budynku TVP przebrany w garnitur i lżejszy o kilkaset złotych, które guru Guru kasował za godzinną lekcję.

Widocznie ascetyczne życie jest wyjątkowo kosztowne – myślał Alan za każdym razem, kiedy wręczał nauczycielowi banknoty.

Poprzedzał go nadskakujący mu i przemieszczający się tyłem Asystent, który najwyraźniej uznał, że przyniesienie kawy złagodzi przerwanie cotygodniowej medytacji. Alan kiedyś zażartował, że po zaparzeniu ma zostać wstrząśnięta, ale nie zmieszana. Kilka dni temu zauważył ze zdumieniem, że dzieciak naprawdę stosował się do tej instrukcji.

— Nigdy bym nie przerwał, ale mówił pan… — wyrzucał z siebie Asystent wyraźnie przejęty perspektywą dołączenia do grona sześciu już zwolnionych w tym roku, a był dopiero czerwiec. Czerwiec z najwyższym odsetkiem bezrobocia i najniższą średnią temperaturą w historii pomiarów.

— Wyduś to z siebie wreszcie… — Alan wszedł mu w słowo, uśmiechając się do mijanej redaktorki działu sportowego, której imienia nie pamiętał, ale zapach skóry już tak. Udała, że go nie widzi. Odwrócił się, żeby rzucić okiem na kształtne pośladki byłej gimnastyczki. Wiedział, że w przejściu pozbawionym kamer może sobie na to pozwolić.

— Złe wiadomości, panie redaktorze — powiedział Asystent.

Weszli do studia nagrań pełnego kabli, lamp, kamer, monitorów i biegających we wszystkich kierunkach pracowników. Harmider i kontrolowany chaos uspokoiły Alana znacznie skuteczniej niż jogin.

Asystent podał mu kartkę i wskazał kilka monitorów w przeszklonej reżyserce. Alan przestał się uśmiechać i pokiwał głową z uznaniem.

— I to, asystencie Asystencie, nazywam wiadomością.

***

Po kilku minutach Alan siedział już za biurkiem. Na twarzy miał dwie maski – makijażu i ludzkich emocji – a w głowie słyszał płynące ze słuchawki odliczanie w dół. Przy „dwa” teatralnie poprawił kartki, na których od dawna nie umieszczał żadnych notatek; wolał polegać na prompterze i własnej pamięci. Spojrzał w oko kamery.

— Dzień dobry, Alan Głazek, wydanie specjalne Apoerupcja i co dalej? Jak zwykle dostarczamy państwu najświeższe informacje najszybciej, jak to możliwe. Niestety, zgodnie z kultywowaną od trzech miesięcy upiorną tradycją, dzisiaj również jestem zmuszony przekazać państwu złe wieści.

Na głównym ekranie, widocznym w reżyserce obok jego głowy, pojawiło się zdjęcie dziecka płaczącego – jak się zdawało – w środku burzy piaskowej.

— Przypomnijmy, że od czasu erupcji superwulkanu Yellowstone tylko w Stanach Zjednoczonych w wyniku wybuchu, pożarów i komplikacji zdrowotnych zmarło ponad milion mieszkańców, a ekonomia kraju, który do niedawna był niepodważalnym imperium, pikuje każdego dnia. Kolejne miliony obywateli uciekają na południe i wschód kraju.

Ekran wypełniły obrazy obładowanych walizkami i meblami pojazdów tarasujących wszystkie pasy autostrady. Wszechobecny pył nasycał powietrze upiorną czerwoną poświatą i ograniczał pole widzenia do kilkudziesięciu metrów. Dalej połyskiwały już tylko co bardziej intensywne światła. Niemal wszyscy uchodźcy mieli na twarzach różnego typu maski: od chirurgicznych po przeciwgazowe, ale dominowały zwykłe chusty.

— Organizacja Narodów Zjednoczonych, będąca gospodarzem trwającego od wielu tygodni kryzysowego szczytu klimatycznego, który ze względu na całkowity zakaz cywilnych lotów odbywa się głównie za pośrednictwem internetu, kilka minut temu wydała oświadczenie. Niestety, potwierdzają się nasze najgorsze obawy.

Na wyświetlaczu w reżyserce pojawiły się kolejne nagrania łuny ognia rozlewającej się na dobrą połowę nieboskłonu.

— Jak udało się potwierdzić, podczas erupcji do atmosfery zostały wyemitowane dwa miliardy ton siarki i ponad tysiąc kilometrów sześciennych skał oraz popiołów wulkanicznych. Stany Idaho, Montana i Wyoming zostały przysypane metrową warstwą popiołów. Te, które wciąż unoszą się w powietrzu, z wolna zasnuwają cały glob i odcinają nas od dopływu promieni słonecznych. Skutkuje to ochłodzeniem, które wszyscy odczuwamy.

Alan westchnął teatralnie.

— Jednak najgorszą dzisiejszą informacją jest potwierdzenie, że naukowcy z różnych części świata są zgodni: czeka nas tak zwana zima wulkaniczna na podobieństwo tej, której moglibyśmy doświadczyć po wojnie jądrowej. Rolnictwo na całym świecie dozna potężnych problemów, a amerykańskie w praktyce przestanie istnieć.

Teraz ekran przedstawiał oficjalny portret wojskowy postawnego pięćdziesięciolatka o surowej twarzy i krótkich, podgolonych włosach. Mężczyzna miał na sobie mundur galowy amerykańskiej armii.

— Tymczasem John Winchester, kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych, który jeszcze kilka tygodni temu nawet wśród rodzimych Republikanów notował poparcie na granicy błędu statystycznego, w ostatnim badaniu uzyskał wynik ponad dwunastu procent.

Wyświetlacz zamigotał kolejnymi nagraniami, na których Winchester spotyka się z pokrzywdzonymi przez żywioł, ściska dłonie mężczyzn, przytula dzieci, ociera łzy płaczących kobiet.

— Demokraci, którzy dotychczas go wyśmiewali i określali mianem „galopującego nacjonalisty” oraz „niegroźnego idioty”, są w szoku. Obserwatorzy sceny politycznej twierdzą, że to efekt strachu i rozpaczy, które ogarnęły Amerykanów po apoerupcji i że ten trend będzie się tylko nasilał.

Na ekranie pojawił się mężczyzna z osmaloną twarzą. Jego głowę zdobiła stara czapka baseballowa z napisem „USA#1”. Reporter podsunął mu mikrofon.

— A na kogo innego miałbym głosować, do cholery?! — wykrzyczał oburzony po angielsku, co lektor przetłumaczył bez emocji. — Kolego, to jest koniec świata! Te nieroby w Waszyngtonie tylko kombinują, jak uratować swoje tyłki, a ludzie umierają na ulicy! Potrzebujemy przywódcy! Silnego przywódcy! Takiego, co posmakował wojny i nie boi się śmierci. Musi złapać wszystko za pysk i wyprowadzić nas z tego gówna.

***

Alan wyszedł z budynku tuż po głównym wydaniu. Jak zwykle starał się dotrzeć do domu zanim zadzwoni Julia. Chciał wcześniej rozsiąść się w fotelu uzbrojony w drinka i przemyśleć słowo po słowie to, jak poprowadzi rozmowę, żeby ją zaskoczyć i rozbawić. Tym razem jednak telefon zaintonował Throw My Bones, kiedy tylko Alan wsiadł do zamówionego ubera black.

— Cześć, laska — powiedział natychmiast, kiedy włożył słuchawkę do ucha. Usłyszał serię trzasków, jakby lodówka spadła ze schodów. Po chwili ciszy rozbrzmiał kobiecy głos:

— Nakarmiłeś go? — zapytała, jak zwykle zniecierpliwiona.

— Też się cieszę, że cię słyszę. Co tam u sand niggers?

Pojazd ruszył powoli. Kierowca o śniadej cerze natychmiast włączył wycieraczki, które raczzej rozmazywały niż ścierały osiadający na szybach pył – wszechobecny i z każdym dniem coraz bardziej natarczywy. W połączeniu z pomarańczowym blaskiem ulicznych latarni i światłami mijających ich z rzadka pojazdów miasto wyglądało jak z wizji Ridleya Scotta.

— Jakby beczka prochu wybuchła w beczce prochu. Cały Bliski Wschód przypomina Sarajewo w tysiąc dziewięćset czternastym, a arcyksiążę właśnie wsiada do limuzyny. Trzy miesiące tego narastającego piekła wystarczyły, żeby każdy rząd na Bliskim Wschodzie stracił kontrolę nad częścią swojego terytorium. Przygotowuję na jutro kolejny materiał, tym razem z Bagdadu. Uwierz mi, nie będzie ładnie.

— Uwierz mi, wszędzie nie jest ładnie, za to coraz zimniej — rzucił ironicznie, ale Julia najwyraźniej nie była w nastroju do żartów. Odchrząknął. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek będziemy musieli cenzurować co drugie zdjęcie ze Stanów. Większość wygląda jak pokolorowane odbitki z drugiej wojny.

— Nie narzekaj. Tobie nie jest aż tak źle, panie playboy ze świata celebry, byznesu i reszty jednego procenta, jednego procenta — powiedziała z przekąsem.

Alan znał ten ton. Znał też zakończenie rozmowy rozpoczętej tym tonem i chciał go uniknąć. Chociaż raz.

— Człowiek z kilkoma bogatymi dupkami się pokaże i od razu playboy…

— Jesteś ich królem.

— Bogaczy?

— Nie, dupków.

Mężczyzna się zaśmiał. Szczerze. Rzadko mu się to zdarzało.

— Co w redakcji? — zapytała Julia po chwili.

— Jak zwykle siedlisko żmij z prawej i lewej.

— Słyszałam, że ostatnio głównie z prawej.

— Nie wierz we wszystko, co słyszysz. Idioci z Sojuszu Polskiego od początku kadencji próbują przejąć media, a teraz tylko zintensyfikowali działania. Tak już chłopaki mają w zwyczaju. Taka naczelnikowska tradycja.

— No nie wiem, czy powinieneś być taki spokojny. Naczelnik chce dokręcić śrubę wszystkim i doskonale wie, że jeśli chce pójść dalej, to musi zacząć od nas.

— Od ciebie i mnie? — Alan udawał przerażonego.

— Serio? Możesz być poważny?

— Poważny z czym? Przez te wszystkie lata poznałem błaznów z każdej partii w tym kraju. Nie ufam żadnemu, większością gardzę, znam historie, których nie mógłbym przytoczyć na antenie, ale nie przesadzajmy. Każde odchylenie wahadła ustroju politycznego, w tym przypadku odchylenie od demokracji, w pewnym momencie sięga granicy i wahadło wraca, ścinając po drodze kilka łbów. Po jakimś czasie odchyla się w drugą stronę, co daje nam chwilę oddechu. Do tego czasu jedyne, co możemy zrobić, to przetrwać bez zmieniania swojego życia.

— No ba! Ty miałbyś zmienić swoje idealne życie? Jeszcze by ci kazali pić wodę zamiast szampana.

— Hej! Za ciężko pracowałem na to… idealne życie. Jak inni chlali w akademiku, ja przygotowywałem audycje w zasyfionym pokoiku rozgłośni studenckiej z grzybem na ścianie większym od samej ściany. Ty chcesz jeszcze ryzykować? Już raz postrzelili cię w tyłek. Nie mówię, że nie jest ładny…

— Weź się pierdol — rzuciła znudzona.

— Przecież mówię, że ładny.

— A ja mówię, żebyś się pierdolił.

Wysiadł, nie reagując na wymówione z silnym wschodnim akcentem „dowizenia” kierowcy.

— To nie to, co kiedyś. Tego jeszcze nie było. Nie bierzesz pod uwagę apoerupcji! — Julia się nakręcała. — Ja widzę, co dzieje się tutaj, w zagłębiu tyranów. Widzę, jak wszelkiej maści psychole spod totalitarnych sztandarów zmieniają ten świat w piekło. To samo będzie w Europie. Zajmie to nieco więcej czasu, bo wcześniej muszą rozmontować mechanizmy demokracji, ale to zrobią. W imię bezpieczeństwa obywateli, jak mówią za każdym razem.

— Przesadzasz. Na tle historii ludzkości nie dzieje się nic aż tak niecodziennego — portier otworzył przed Alanem drzwi apartamentowca i ukłonił się, ale ten, pochłonięty rozmową, zignorował go. — Mamy globalną katastrofę. Kraje niedemokratyczne konsolidują władzę, kraje demokratyczne próbują wykorzystać legalne instrumenty, żeby zapanować nad sytuacją, a nacjonaliści w ich szeregach zdobywają poparcie społeczne. Ot, kolejna środa ludzkości.

Usłyszał westchnienie.

— Nie traktujesz poważnie zagrożenia ze strony SP i TJP?

Alan parsknął śmiechem, wchodząc do windy.

— TJP? Serio? Tu Jest Polska? Żartujesz?

Wcisnął trzydziestkę, ostatnią liczbę na ciekłokrystalicznym panelu.

— Jeszcze rozumiem Sojusz Polski. Wygrali wybory, mają władzę, choć konstytucji nie zmienią. Najwyżej złamią, co się później naprostuje, ale banda prawicowych, nacjonalistycznych, ortodoksyjnych, konserwatywnych, stadionowych pojebów z TJP, która próbuje się przebić do polityki z czwartej ligi już dobre dziesięć lat, a słyszały o nich tylko inne stadionowe pojeby? I to tylko tacy, którzy mają odznaki za rozbicie co najmniej sześciu ryjów i cztery aresztowania na koncie? — zarechotał z własnego dowcipu.

— Teraz działają za pieniądze z Rosji i Chin — Julia naprawdę nie była w nastroju.

— Plotki. Podobnie jak z innymi przeciwnikami Unii czy Winchesterem. Zresztą… Nawet jeśli, to co z tego? Ci goście są królami internetu, ale tego od memów, a nie od poważnej polityki.

— Z Hitlera też się śmiali, a później pojawiły się brunatne koszule.

— Och, proszę, porównanie do nazistów? Mam ci prawo Godwina przypomnieć? Idziesz na łatwiznę. Nie porównuj tych oszołomów i błaznów do NSDAP. Tamci byli co prawda psychopatami, ale przynajmniej nie byli głupi.

— Naczelnik też nie jest głupi.

— Ale otoczył się głupcami. I jest stary — podkreślił.

Alan wszedł do apartamentu. Z salonu wielkości boiska piłkarskiego natychmiast dobiegło go radosne szczekanie. Przewrócił oczami.

— Czy ja słyszę Niunię?

— Tak, Brzydal tu jest — oznajmił bez entuzjazmu.

Pies rasy mały pies podbiegł do niego i zaczął się łasić.

— No weź go pogłaskaj! — nalegała Julia.

— Głaskam.

— Wiem, że nie głaskasz.

Alan przykucnął i dotknął palcem czubka głowy zwierzaka.

— Już. Pogłaskany.

— Przystaw smartfona do jego ucha.

— To telefon za czternaście tysięcy! Limitowana edycja! — oburzył się.

— Przystaw.

Przystawił.

— No! — powiedział zimno.

— Jak się ma moje kochanie?! Mamusia za tobą tęskni! Niedługo się spotkamy!

Na dźwięk głosu Julii pies natychmiast zaczął podskakiwać i szczekać radośnie. Przy okazji polizał ekran i palec Alana. Mężczyzna cofnął dłoń jak oparzony. Odruchowo chciał wytrzeć ją o materiał spodni, ale przypomniał sobie, ile kosztowały. Podszedł do kuchennej wyspy, na której znalazł papierowe ręczniki.

— Wyprowadzasz go?

— Gówniarza z sąsiedztwa wynająłem.

— A w weekendy?

— Też wyprowadza.

— Serio? — niedowierzała Julia.

— Tak. Przygotowuję się do audycji.

— Nie przygotowujesz się do żadnej audycji! Od lat się nie przygotowywałeś! Jesteś najbardziej leniwym dziennikarzem, jakiego w życiu spotkałam!

— Publiczność mnie kocha, dziecinko! — powiedział głosem starego podrywacza.

— Tak, im mniej inteligentna, tym bardziej cię kocha — rzuciła zgryźliwie.

— Nie wierzę w te badania — natychmiast zaprzeczył.

Zwierzak zaszczekał radośnie, podskakując wokół Alana.

— Dobra, bo aż mi łzy popłynęły. Chciałabym, żebyś mi go nagrał i przesłał, ale tak duże pliki nie przejdą. Internet jest coraz mocniej ograniczany. Infrastruktura techniczna nie wytrzymuje tego pyłu.

— Wysłałbym gołębia, ale Arabusy go zeżrą.

— Przestań. Spotkałam tu wielu wspaniałych ludzi. Nie bądź taki — skarciła go.

— Jaki?

— Nie bądź jak ci skurwiele.

— Nie jestem — westchnął.

— Muszę kończyć.

— No, nara.

— Cześć.

Alan odłożył słuchawkę i spojrzał na przekrzywiony łeb przyglądającego mu się psa.

— A ty co?

O dziwo pies nie odpowiedział. Alan zdjął marynarkę, rozpiął i podwinął rękawy koszuli. Przeszedł do sąsiedniego pokoju i spojrzał z uśmiechem na swoją kolekcję.III – WISŁA

Wisła poruszała się gwałtownie, wręcz agresywnie w rytm energetycznej muzyki, którą nauszne słuchawki sączyły wprost do jej duszy. Mimo to jej ruchy były lekkie i płynne.

Jedynymi elementami zakłócającymi porządek jej świata były ledwie słyszalne odgłosy walki, wysiłku i wrzącego testosteronu trenujących wokół mężczyzn. Nie zwracała uwagi na ukradkowe spojrzenia, którymi obrzucali jej ciało, kiedy badała granice wytrzymałości przylegającego do skóry stroju.

W oczy rzucił jej się oktagon, na którym Gryf miotał się w zapasach z przeciwnikiem o wdzięcznym przydomku Ursus. Jej partner do ułomków nie należał, ale rywal przewyższał go i wzrostem, i wagą. Wreszcie Gryf znalazł się za plecami olbrzyma i przydusił go tak skutecznie, że ten stracił przytomność.

Zwycięzca szybko obrócił pokonanego na plecy, podtrzymał jego głowę i kilka razy klepnął w policzek.

— Ursus… Ursus! — powiedział spokojnie, kiedy ten powoli dochodził do siebie. — Następnym razem może odklep, co?

— Następnym razem to urwę ci łeb — odparł olbrzym przez ściśnięte po podduszeniu gardło.

Gryf się uśmiechnął i pomógł Ursusowi wstać. Przyjacielsko podziękowali sobie za walkę.

Partner Wisły ruszył w jej kierunku. Kobieta zdążyła już się zatrzymać i zdjąć słuchawki. Oddychała ciężko po rozgrzewce.

— Długo tak będziesz się wydurniała? Ludzie patrzą — zapytał na pozór poważnie.

Parsknęła śmiechem.

— Niech patrzą. Tyle mogą.

— Tak podejrzewałem. Przychodzisz na treningi tylko po to, żeby dupą kręcić.

— Posterunkowy Węzełek! Czy tak się mówi do damy?

— Posterunkowa Orlik! Dziwki, które zgarnęliśmy w zeszłym tygodniu, mają więcej z dam niż wy.

Wisła w odpowiedzi zachichotała. Gryf wskazał oktagon.

— Chodź, pokażę ci, jak dokopać dwa razy większemu od ciebie gnojkowi. Pół roku minęło, a ty wciąż nadajesz się tylko do wypisywania mandatów.

Ruszyła przed nim. Nie umknęło jej uwadze, że – podobnie jak inni – Gryf też rzucił okiem na jej opięte lycrą pośladki. Nie pierwszy raz.

Fajnie, ale nic z tego nie będzie.

***

— Co się uśmiechasz?

Pytanie Gryfa wyrwało ją z zadumy, kiedy szli trasą, którą od dłuższego czasu pokonywali jako dzielnicowi.

— Pod maską widzisz?

— Po oczach widzę.

Wisła uśmiechnęła się szerzej.

— Lubię to uczucie.

— Jakie uczucie?

— Mam na sobie mundur, pilnuję porządku, pomagam ludziom. Zawsze tego chciałam. Od dziecka, wiesz? — pokręciła głową z niedowierzaniem. — Może nie za te pieniądze, ale reszta się zgadza.

— Tak, jesteś normalnie… bohaterka. Normalnie jak twój dziadek z powstania, pradziadek z Bitwy Warszawskiej albo wujek z drużyny Mieszka I.

— Dupek z ciebie. Jakbym miała szansę, to bym się do nich przyłączyła. Ty byś pewnie z drugą stroną się dogadał — kobieta przewróciła oczami.

— Z twoim wzrostem daliby cię co najwyżej na podstawkę do CKM-u.

— Jestem wysportowana lepiej niż ty. Taniec od dziecka zrobił swoje.

— Spoko, następnego kibola z TJP uzbrojonego w maczetę zatłuczesz baletkami! — Gryf zarechotał. — Ale bez obaw, jak tak dalej pójdzie, to jeszcze będziesz miała szansę wykazać się w walce z władzą.

— Tą, dla której pracujemy?

— Chwilowo.

Wisła dostrzegła, że twarz Gryfa na chwilę opuścił uśmiech, co nie było u niego częste, kiedy z nią rozmawiał.

— Może i jesteśmy na granicy apokalipsy, pyły zasnuwają cały glob, inflacja szaleje, a ekonomia kurczy się jak twoje jaja na mrozie, ale nie przesadzaj. W tym kraju nie jest aż tak źle. Sojusz sobie radzi. W miarę.

Spojrzał na nią zaskoczony.

— Po pierwsze nie kurczą się, bo są z żelaza. A po drugie się rozejrzyj. Te praskie kamienice stoją, jak stały, ale nie widzisz, ilu przybyło bezrobotnych łazików w bramach? Ilu ludzi rozstawia kramy na ulicy i sprzedaje, co popadnie?

— Widzę, ale jeszcze kilka miesięcy temu musielibyśmy ich wszystkich spisać za nielegalny handel, a teraz mamy zakaz wlepiania mandatów za takie pierdoły. Sojusz stara się ułatwić ludziom życie. Nie zrozum mnie źle; widzę, że część z nich to ludzie na niewłaściwych stanowiskach, a część jest w SP tylko po to, żeby się nachapać, ale jak masz partię z takim poparciem, to zawsze trafią się szumowiny.

— Nie mówię o wyjątkach od reguły. Mówię o regule.

— Przy tym, co się dzieje, mam wrażenie, że potrzebujemy silnych rządów. Czasy są wyjątkowe. Trzeba działać jak Piłsudski.

— Niemiecki agent przysłany z Magdeburga, który nie miał pojęcia o dowodzeniu, za to sprawnie zaprowadził w kraju dyktaturę?

— Raczej bohater, który nie pozwolił zdrajcom zepchnąć kraju w przepaść.

Gryf westchnął z rezygnacją.

— Toś znalazła porównanie, Naczelnika Sojuszu Polskiego do Piłsudskiego…

— Spójrz, o czym trąbią w telewizji. Stany umierają, a z nimi stary porządek. Pyły fruwają po całej planecie. W czerwcu zimno jak w lutym. Kocham ten naród i mogłabym za niego zginąć…

Gryf chciał skomentować jej słowa, ale Wisła spiorunowała go wzrokiem.

— Mogłabym zginąć — podkreśliła — ale czasem trzeba silnej ręki, żeby utrzymać ludzi w ryzach.

— Mogłabyś też zabić? — zapytał niby od niechcenia.

— Gdyby zaszła taka potrzeba? Bez żalu i wahania.

— Ech, dziewczynko…

— Nie traktuj mnie jak gówniary tylko dlatego, że jesteś dwa razy większy. SP to nie moja bajka w normalnych czasach, ale teraz… mogę ich zaakceptować. Jak przeminą, a przeminą z pewnością, to zmienimy ich w wyborach na kogoś bardziej… stonowanego.

— Właśnie o to chodzi. Jeśli raz pozwolisz przejąć władzę niewłaściwym ludziom, to nigdy jej nie oddadzą. Wystarczy, że trafią na odpowiedni moment historii, a błyskawicznie zmienią system.

— Przesadzasz. Polaków niejedna władza próbowała złamać: i zewnętrzna, i wewnętrzna. I co? Jesteśmy tu, teraz. W kraju o nazwie Polska. Mówimy po polsku, pracujemy w polskich służbach. I to wszystko po setkach najazdów, dekadach zaborów, stu dwudziestu trzech latach bez własnego kraju i prawie pół wieku spędzonym pod śmierdzącym onucą butem Związku Radzieckiego. Ten naród niełatwo wykończyć.

— Wszystko się zmieniło: czasy, wojny, metody podbijania kraju. Teraz rozwalasz go od środka, nie od zewnątrz. Klasyczna wojna jest zbyt kosztowna i nieprzewidywalna.

— Nikt nas nie podbije. Zobaczysz, wyjdziemy z tego obronną ręką.

Zaśmiał się.

— Amatorka.

— Dupek.

***

Ekran zamigotał zniekształconym kadrem, a kolory zostały prześwietlone jak na zdjęciu rentgenowskim. Po chwili pojawiła się uśmiechnięta twarz Bronka.

— Cześć, siostra! — wykrzyczał krótko ostrzyżony mężczyzna w mundurze żołnierza Wojska Polskiego. Ścianę za nim zajmowała duża biało­-czerwona flaga. — Co u ciebie?!

Głos młodzieńca docierał z głośnika bez zniekształceń, ale obraz rwał się, streaming raził nieregularnymi stopklatkami.

— Cześć, brat! Fajnie cię słyszeć po tygodniu. U mnie norma: wypruwam sobie żyły jako świeżak na komendzie i próbuję się nie udusić tym gównem w powietrzu. Mów lepiej, co u ciebie. Co w bazie? Co z twoim powrotem?

— No… — Bronek się zawahał, a uśmiech zniknął z jego twarzy. — Co cię będę okłamywał, same problemy. Nie wszystko mogę powiedzieć, bo mi oficer dupę do karceru wsadzi, ale generalnie słabo i w bazie, i poza bazą. Beżowi się buntują tak mocno, że patrole trzeba było potroić, ale chyba większy problem jest w samej bazie. Indyki zaczynają się o rodziny martwić. Ci, którzy pochodzili z rejonów dotkniętych bezpośrednio apo, od razu dostali przepustki, ale to cholerstwo rozlewa się coraz dalej. Stany podobno zaczynają przypominać kraj Trzeciego Świata. Mniejsza z tym. Nasi piloci ostatnio mi mówili, że przestępczość w kraju rośnie lawinowo. Martwię się o ciebie.

Westchnęła.

— No tak, ale ta drobna. Kradzieże przede wszystkim. Wiesz, jakie to słabe uczucie: zatrzymać człowieka, który ukradł jedzenie, bo był głodny? — potarła policzki dłońmi. — Jakbym sobie w twarz napluła.

— Rozumiem, ale ja pytam o takich, którzy mogą ci zrobić krzywdę.

— Nieszczególnie. Sojusz wprowadził kilka ustaw. Najgroźniejsze gangi zostały rozbite w kilka tygodni.

— Jak?

— No… aresztowali wszystkich podejrzanych. Wszystkich. Jak leciało.

— To tak można? — nie dowierzał Bronek.

Rozłożyła ręce.

— A co w domu? Gdzie Kazik? — dopytywał.

— Tata nie zdążył dotrzeć. Był na rozmowie o pracę. Pojazdów jest mniej, a przez zapylenie wiele starych się zepsuło. Paliwa na stacjach też bra…

Obraz bez ostrzeżenia zniknął, a na ekranie pojawił się napis No connection.

Westchnęła i odsunęła laptopa. Spojrzała z niesmakiem i troską na Kazimierza, który leżał na kanapie w koszulce podwiniętej nad wydatny brzuch. Podeszła do starszego mężczyzny z kilkudniową, siwiejącą brodą i wyjęła z jego ręki pustą butelkę po winie.IV – ADAM

Poetycko – pomyślał ze smutkiem i rezygnacją, kiedy mijali znak z przekreśloną nazwą „Kraków”, ledwie widoczny przez zapłakaną szybę vana. Opady śniegu z deszczem nie były szczególnie intensywne, ale w połączeniu z wszędobylskim pyłem mocno ograniczały widoczność.

— Spójrz — Tymon oderwał jedną rękę od kierownicy i wskazał zegarek na desce rozdzielczej. — Siódma rano, czerwiec, śnieg, ciemno. Nie mogę uwierzyć.

— Obyś żył w ciekawych czasach — Adam się uśmiechnął.

— Nie syp mi chińskimi klątwami. Mamy tu swoje Sojusze Polskie i inne TeJoPy.

— Czytałem ostatnio w „Science”, że naukowcy nie są zgodni, w jakim stopniu apoerupcja zaburzy funkcjonowanie cywilizacji. Większość przewiduje dekady problemów, ale wyobraź sobie, że są i tacy, którzy uspokajają i zachęcają do utrzymania dotychczasowego stylu życia.

Tymon spojrzał na kompana z niedowierzaniem.

— Diamenty przeciw kasztanom, że są powiązani z wielkim biznesem, który obawia się, iż konsumpcjonizm przestaje być dominującą religią.

— Nawet mnie nie prowokuj z religią. Ci to dopiero się obłowią przez ten kryzys — Adam pokręcił głową z niedowierzaniem.

— Czego się spodziewasz? Ludzie są przerażeni. Do kogoś muszą się zwrócić, a kłamstwa polityków wcześniej czy później wyjdą na jaw, w przeciwieństwie do kłamstw szamanów — zażartował Tymon.

— U nas przecież od pierwszych dni po apoerupcji Kościół wspiera Sojusz z ambon. Zawiązali święte przymierze na długo przed przejęciem władzy w ostatnich wyborach przez tych drugich.

— Myślę, że nie tylko o sprzedajny Kościół tu chodzi. Ludzie są autentycznie przerażeni i zagubieni, tak samo liderzy duchowi. W czasach Czarnej Śmierci też mieliśmy wzrost religijności.

— Który przeszedł w fanatyzm. Następnego dnia po apo szereg sekt ogłosił przecież, że to zapowiadany koniec świata. Wiele zresztą twierdziło, że przewidzieli ten dramat co do minuty. Tak czy inaczej mentalnie wracamy do średniowiecza — podsumował Adam i westchnął.

— Ja czytałem z kolei, że chińskie i rosyjskie trolle przekonują w produkowanych seryjnie teoriach spiskowych, że USA samo ściągnęło na ludzkość tę katastrofę podczas testów nowej broni, spotkań z kosmitami czy innych spisków kanibalistyczno­-pedofilskich miliarderów z Hollywood. Nie tylko czytałem, ale nawet kłóciłem się z jednym takim na czacie zanim się zorientowałem, że to bot. Normalnie jak jakiś gówniarz!

— Nie no, panie doktor, przegrał pan kłótnię z algorytmem? — ironizował Adam.

— Tak, panie doktor, zostałem pokonany przez technologię. Wkrótce toster zacznie uczyć moich studentów o Hunach, Ludach Morza i Cesarstwie Rzymskim — odpowiedział z uśmiechem Tymon.

Adam parsknął śmiechem, ale szybko przywołał się do porządku. Spojrzał za siebie – Milena i Alicja wciąż spały na tylnej kanapie wtulone w siebie między kilkoma małymi walizkami. Te większe wypełniały tył auta. Upychali je przez kilka godzin, a cała trójka nie spała praktycznie całą noc, za co teraz piękniejsza część rodziny Adama płaciła wyczerpaniem. On nie chciał zasnąć. Czuł, że chociaż rozmową może podziękować Tymonowi za pomoc w przeprowadzce.

— Słuchaj… — zaczął niepewnie Tymon. — Pytałem trochę na uczelni. Na razie szanse są nikłe, żeby mogli cię ponownie zatrudnić. Innych zresztą też. Na całym UJ-ocie zwalniali z klucza najkrócej zatrudnionych.

— Wiem. Czułem, że tak się to skończy, jak tylko zobaczyłem, ile osób złożyło papiery na historię w tym roku. Mniej niż połowa tego, co w poprzednim naborze. Nie mam do nich żalu — zapewnił Adam, choć frustracja w jego głosie była aż nadto wyczuwalna.

— Co się dzieciakom dziwić? Co się rodzicom dziwić? Przecież jak tak dalej pójdzie, to większość ludzi w kraju straci pracę. Widziałeś te liczby? A podobno Sojusz robi wszystko, żeby sztucznie zaniżyć wyniki badań.

— Nie dziwię się, tylko wiesz… — Adam spojrzał za siebie i upewnił się, że żona i córka śpią. Westchnął, jakby miał wygłosić kluczowy monolog w przedstawieniu teatralnym. — Cholera, szkoda mi tego. Fajna żona, fajna córka, fajne mieszkanie… Fajna praca, wymarzona. Połowa walki o profesurę i nagle… Efekt motyla jak w jakimś kiepskim dramacie sci­-fi. W USA wulkan rozerwał pół stanu i zasypał pyłami dziesięć innych, a ja straciłem pracę i mieszkanie.

— Najważniejsze to walczyć, a ty walczysz. Pracy przecież szukałeś. „Nie liczy się to, jak mocno potrafisz uderzyć, ale to, jak wiele ciosów potrafisz przyjąć, a mimo to iść naprzód”.

Adam spojrzał zaskoczony na przyjaciela.

— Zaskakujesz mnie pan, panie doktor. Zamiast zwyczajowego Sokratesa czy innego Platona cytujesz mi Rocky’ego Balboę?

Tymon wzruszył ramionami.

— Ciężkie czasy wymagają szukania inspiracji w adekwatnych źródłach.

Adam przytaknął.

— Pracy szukałem, ale nie jest też tak, że niczego nie spieprzyłem. Mogłem coś odłożyć. Zebrać jakąś poduszkę finansową, a nie na wakacje jeździć.

— Ceny lecą w górę jak szalone. Wynajmu, jedzenia, życia. Myślisz, że to się skończy za kilka tygodni? Że trochę oszczędności coś by zmieniło? Przecież to potrwa wiele miesięcy.

— Obawiam się, że lat — rzucił zrezygnowany Adam.

— Tego nie chcę nawet rozważać — oświadczył poważnie Tymon.

— Ja też.

Jechali przez dłuższą chwilę w ciszy, słuchając tylko zmęczonych wycieraczek.

— Masz jeszcze fajną żonę i fajną córkę — Tymon zerknął na tylną kanapę.

— No, mam.

— I fajnych teściów…

Adam spojrzał na przyjaciela spode łba.

— Ostrzegam cię.

— W malowniczej miejscowości… — Tymon błysnął uśmiechem.

— Zamknij się.

— …pod wschodnią granicą…

— Nie…

— …o nazwie… Świniopasy — dokończył Tymon teatralnym tonem i z trudem powstrzymał parsknięcie śmiechu.

— Pierdol się, panie doktor — pozdrowił kolegę Adam.

— Pierdol się, panie doktor — odpowiedział pozdrowieniem Tymon.

Zamyślili się na długą chwilę, obserwując ogołocone z liści konary drzew umierających w mijanym lesie zombie.

— Może przynajmniej dokończysz powieść. Piszesz dalej?

— Piszę. Też pomyślałem, że w sielskich klimatach łatwiej będzie mi się skupić.

***

Adam patrzył przez chwilę w czarne oczy Jakuba, próbując zrozumieć, czy starszy mężczyzna żartował, czy też faktycznie z góry zakładał jego zgodę.

— O czym ty mówisz? — wydukał wreszcie.

— Czego, zięciu, nie rozumiesz? — mina Jakuba nijak nie sugerowała, że żartuje. — Doktorem z dziada pradziada szlachcica jesteś i takiś nierozumny? Ustalaliśmy przecież przez telefon, że w gospodarstwie trza będzie pomóc…

— Wiem, co ustalaliśmy — Adam mu przerwał. — Wiem, że masz kawał ziemi i zgodziłem się pomagać. Przy ziemi pomagać, a nie przy tym! — wskazał na stado kilkudziesięciu owiec.

Sławek właśnie zamykał je na pastwisku pod szklarnią, którą pokrywała cienka warstwa pyłu. Młody mężczyzna posłał Adamowi przyjazny uśmiech, po czym zawrócił ku zabudowaniom dla zwierząt.

Jakub stanął przed Adamem i splótł ręce na piersi. Nawet po sześćdziesiątce był postawnym mężczyzną, który jakimś cudem zachował płaski brzuch i zawsze dbał, żeby twarz była gładko ogolona. W zestawieniu z nim Adam nie miał się czym pochwalić: średni wzrost, kilkanaście kilogramów nadwagi i zaniedbany zarost.

— Ustaliłem z moją córką, że pomożesz na roli, a rola to wszystko, co mnie otacza — odwrócił się i ruszył w kierunku zabudowań.

Adam podążył za nim.

— Mogę prowadzić traktor, zbierać wiśnie czy jabłka, zwozić zboże, ale do zwierząt się nie nadaję.

Teść zatrzymał się gwałtownie, w efekcie czego Adam niemal na niego wpadł.

— A co, zwierzęta niedobre?! Wegetarianin jesteś czy po prostu robotą się brzydzisz? — ironizował.

— Nie chodzi o to, że się brzydzę, tylko…

— Tylko co? — Jakub ruszył, nie czekając na dalszą część odpowiedzi.

Adam podbiegł kilka kroków i stanął przed seniorem.

— Tylko owiec się brzydzę.

— A to żaden problem — Jakub ominął zięcia i otworzył drzwi budynku. — Owcami Sławuś się zajmie, on się nie brzydzi. Ty się zajmiesz… tym.

W nozdrza Adama uderzył trudny do zniesienia smród. Ostrożnie wszedł do środka za teściem i powiódł spojrzeniem po stadzie kilkudziesięciu świń, które pochrząkiwały cicho i przepychały się w boksach, kiedy Sławek wsypywał im do koryt paszę z wiadra.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij