Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Piekielna królowa. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Piekielna królowa. Tom 2 - ebook

Potwory nie rodzą się same, ktoś je tworzy...

Letha zdążyła już przyzwyczaić się do życia na Czerwonym Dworze. Znalazła wspólny język z Aidanem, który robi wszystko, aby ją chronić. Książę powoli staje się dla niej kimś ważnym. Niestety to, że królowa powierzyła Lecie zadanie zabicia go, nie pomaga w rozwijaniu narzeczeńskiej relacji.

Kłamstwa i tajemnice powodują u dziewczyny coraz większe wyrzuty sumienia. Letha musi wybierać między zachowaniem człowieczeństwa a spełnieniem obowiązku wobec kraju. Z każdym dniem coraz bardziej się przekonuje, że w oczach Yenisei jej kiełkujące uczucie do Aidana czyni ją zdrajczynią. Kiedy najmniej się tego spodziewa, na Czerwonym Dworze pojawiają się kolejne problemy, które tym razem nie dotyczą tylko jej.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8297-2
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Roz­dział 1

Zie­loni ata­ko­wali z każ­dej strony. Byli wszę­dzie. Kiedy z krzy­kiem wybie­gli z lasu, Aidan rzu­cił Ken­ne­thowi zna­czące spoj­rze­nie, a przy­ja­ciel zro­zu­miał go bez słów. Zanim książę wycią­gnął miecz, poczuł, że ostrze prze­ciw­nika roz­dziera mu skórę w oko­licy klatki pier­sio­wej. Inferno pró­bo­wał odpę­dzić Zie­lo­nych i wierz­gał kopy­tami, co nie uła­twiało jego panu walki. Aidan poło­żył dłoń na ręko­je­ści mie­cza i w tym samym momen­cie został ścią­gnięty z konia przez czy­jeś ręce. Upadł na zie­mię, co zwięk­szyło krwo­tok, i instynk­tow­nie obró­cił się na plecy. W miej­scu, w któ­rym przed chwilą była jego głowa, wylą­do­wał topór wroga. Aidan chwy­cił za miecz i jed­nym cio­sem spra­wił, że ciało męż­czy­zny, który go zaata­ko­wał, opa­dło na zie­mię obok niego.

Pró­bo­wał się pod­nieść, ale nagły ból w pra­wej łopatce chwi­lowo go spa­ra­li­żo­wał. Obej­rzał się za sie­bie. Zie­lony wycią­gał szty­let z jego ple­ców. Aidan krzyk­nął i mimo­wol­nie ponow­nie osu­nął się na zie­mię. Wróg dobył mie­cza i uniósł go nad głowę, żeby dobić swoją ofiarę. Zamach­nął się. Aidan sze­rzej otwo­rzył oczy. Kiedy ostrze bły­snęło w słońcu, Inferno sta­nął dęba przed swoim panem. Kopy­tami prze­wró­cił Zie­lo­nego na zie­mię. Sta­nął na jego brzu­chu, a męż­czy­zna wydał z sie­bie ostat­nie tchnie­nie. Koń okrą­żał Aidana, chro­niąc go przed cio­sami. Książę sły­szał jego rże­nie, które zwie­rzę wyda­wało w oba­wie o życie swo­jego jedy­nego przy­ja­ciela.

Aidan czuł pie­cze­nie w ranie na ple­cach. Na tyle, na ile pozwo­liły mu obra­że­nia, uniósł się i rozej­rzał dookoła. Czer­woni wal­czyli o życie, a Zie­loni wybi­jali ich jed­nego po dru­gim. Książę zauwa­żył, że więk­szość z nich nie była nawet żoł­nie­rzami. Zabi­jali tym, co mieli pod ręką: topo­rami, młot­kami, a nawet widłami.

Zaci­snął dłoń na ziemi, którą poczuł mię­dzy pal­cami. Prze­niósł wzrok na błę­kitne niebo. Zasta­na­wiał się, czy tak wygląda śmierć na polu bitwy. Miał wra­że­nie, że zasy­pia. Gdzieś w oddali sły­szał odgłosy walki. Zie­mia wibro­wała od kopyt Inferna i zma­gań setek męż­czyzn. Już miał zamknąć oczy, ale zanim to zro­bił, zoba­czył twarz Yeni­sei. Wpa­try­wała się w niego zupeł­nie tak, jak pod­czas ich pierw­szego spo­tka­nia. Obser­wo­wała go uważ­nie swo­imi bystrymi błę­kit­nymi oczami. Znał ten wzrok. Chciała mu powie­dzieć, że jest dość silny, aby prze­żyć. Zdał sobie sprawę z tego, że jeśli nie wróci, zginą oboje. A na to nie mógł pozwo­lić. Ni­gdy nie pocią­gnie Yeni­sei za sobą do pie­kła, w któ­rym od dawna cze­kało na niego miej­sce.

Pomimo bólu obró­cił się na bok i wsparł na lewej dłoni. Inferno jakby czy­tał w jego myślach. Schy­lił się, a Aidan chwy­cił za wodze i z tru­dem zajął miej­sce w sio­dle. Wyjął miecz z pochwy i prze­ło­żył go do lewej dłoni. Na pra­wym nad­garstku, któ­rego naj­mniej­szy ruch spra­wiał mu ból, oplótł wodze. Nachy­lił się do ucha Inferna i pokle­pał konia po szyi.

– Nie pozwól nam umrzeć – szep­nął i obaj ruszyli w śro­dek toczą­cej się bitwy.

Letha sie­działa sztywno przy stole. Usi­ło­wała spra­wiać wra­że­nie, jakby jadła sto­jące przed nią potrawy. Kątem oka widziała, że Domhan wlewa w sie­bie kolejny kie­lich wina. Zro­biło się jej nie­do­brze na samą myśl, że król się upi­jał, pod­czas gdy jego syn i żoł­nie­rze wal­czyli o życie.

Sie­dząca naprze­ciwko niej Rose grze­bała widel­cem w tale­rzu. Letha wbiła w nią wzrok pełen tro­ski. Zie­lona pod­nio­sła na nią oczy. Letha dała jej do zro­zu­mie­nia, że powinna teraz jeść za sie­bie i za dziecko. Rose zro­zu­miała jej prze­kaz i wsa­dziła do buzi kawa­łek pie­czo­nego mięsa. Letha posłała jej pra­wie nie­wi­doczny uśmiech. Elfka odpo­wie­działa Nie­bie­skiej tym samym. Jedyne, co im zostało, to wspie­rać się w tym całym sza­leń­stwie.

Letha zde­cy­do­wała, że nie powie Rose, co się z nią sta­nie, jeśli Aidan naprawdę zgi­nął z rąk Zie­lo­nych. To mogłoby źle wpły­nąć na stan przy­ja­ciółki. Rose miała dosyć swo­ich zmar­twień. Nie potrze­bo­wała kolej­nych. Letha uwa­żała, że Domhan nie tknie swo­jej żony, przy­naj­mniej do porodu, ale wolała dmu­chać na zimne. Była gotowa bła­gać go o życie Rose. Oba­wiała się tylko, czego król będzie chciał od niej w zamian.

Cała trójka pod­nio­sła wzrok na drzwi do jadalni, które otwo­rzyły się z hukiem. Do środka wbiegł szam­be­lan. Po jego czole spły­wały kro­pelki potu. Był czer­wony i zdy­szany. Z tru­dem usi­ło­wał zła­pać oddech.

– Wró­cili! – wrza­snął z prze­ję­ciem. – Nasi wró­cili!

Domhan zerwał się z miej­sca i szyb­kim kro­kiem opu­ścił salę. Letha wstała zaraz po nim i ruchem dłoni zatrzy­mała Rose. Zie­lona odło­żyła sztućce.

– Zostań. Spraw­dzę, kto wró­cił.

Rose pokrę­ciła głową i się pod­nio­sła.

– Ty nie rozu­miesz. Muszę iść. – Ton jej głosu był pewny, a zara­zem pro­szący.

Letha nie miała serca zosta­wić jej tutaj samej. Wie­działa, że w pewien spo­sób kró­lo­wej zale­żało na Aida­nie, choć nie miała pew­no­ści, czy cho­dziło wła­śnie o niego. Może Rose chciała spraw­dzić, jakie szkody wyrzą­dzili Czer­wo­nym jej rodacy? Letha nie miała czasu się nad tym zasta­na­wiać. Pode­szła do Zie­lo­nej, chwy­ciła ją za rękę i pocią­gnęła za sobą na dzie­dzi­niec. Kiedy zna­la­zły się na zewnątrz, Rose zakryła usta dło­nią. Letha wstrzy­mała oddech.

Widok ran­nych żoł­nie­rzy przy­pra­wił ją o ciarki na skó­rze. Widziała skutki wojny już wcze­śniej, ale teraz była w samym środku wiel­kiego mordu. Woła­jący imiona swo­ich kobiet męż­czyźni z roze­rwa­nymi cia­łami, obe­rwa­nymi koń­czy­nami i zakrwa­wio­nymi twa­rzami, jęki kona­ją­cych, konie rżące z cier­pie­nia… To wszystko ota­czało ją z każ­dej strony. Poczuła, że serce wali jej jak mło­tem. Rozej­rzała się dookoła w poszu­ki­wa­niu karego konia. Zdała sobie sprawę z tego, że ni­gdzie go nie było. Poczuła, że zaczyna bra­ko­wać jej powie­trza w płu­cach. Odwró­ciła się do Rose. Elfka miała łzy w oczach i trzy­mała się za brzuch. Letha wie­działa, że musi być twarda. Jeśli ona da upust emo­cjom, Rose roz­sy­pie się na milion kawał­ków, któ­rych żadna z nich nie będzie w sta­nie poskła­dać.

Letha zro­biła dwa kroki w stronę przy­ja­ciółki i wycią­gnęła do niej dło­nie. Obie zwró­ciły głowy w kie­runku bramy, skąd docho­dził stu­kot kopyt. Kilku żoł­nie­rzy krzyk­nęło w przy­pły­wie emo­cji. Inferno i ledwo utrzy­mu­jący się na jego grzbie­cie Aidan prze­je­chali po moście i zna­leźli się na dzie­dzińcu. Chwilę póź­niej dołą­czył do nich Ken­neth na swoim rumaku. Ofi­cer miał głę­boką ranę na brzu­chu. Straż­nicy pod­bie­gli do Aidana i pomo­gli mu zsiąść z konia. Ken­nethem zajęli się lżej ranni żoł­nie­rze. Aidan ledwo trzy­mał się na nogach. Gwar­dzi­ści zarzu­cili sobie jego ramiona na szyje i powoli popro­wa­dzili go w stronę zamku.

Letha w ostat­niej chwili się powstrzy­mała, żeby nie pod­biec do narze­czo­nego. Chciała pomóc straż­ni­kom go pro­wa­dzić. Dzie­liło ich zale­d­wie kilka metrów. Była pewna, że nie widział jej w tłu­mie, ale on lekko uniósł głowę. Sącząca się z niej stróżka krwi zle­piała jego włosy. Ich spoj­rze­nia na chwilę się spo­tkały. Wtedy Letha obie­cała sobie, że już ni­gdy nie ostrzeże Yeni­sei o kolej­nej bitwie. Nawet gdyby miało ją to kosz­to­wać życie.

Aidan syczał z bólu, kiedy medyk zszy­wał mu głę­boką ranę, cią­gnącą się od szyi do gór­nych żeber. Jego myśli krą­żyły od Ken­ne­tha do Yeni­sei. W ostat­niej chwili zauwa­żył ją na dzie­dzińcu. Wyda­wała się prze­jęta, a on miał nadzieję, że pod jego nie­obec­ność nic jej się nie stało. Sam naj­le­piej wie­dział, do czego był zdolny jego ojciec. Gniew wywo­łany prze­graną w Zie­lo­nym Kró­le­stwie mógł popchnąć Domhana do wszyst­kiego. Władca nie prze­jął się sta­nem syna. Roz­ka­zał mu sta­wić się u sie­bie po opa­trze­niu ran. Aidan prze­czu­wał, że szy­kuje się kolejna awan­tura – tym razem z powodu roz­cza­ro­wa­nia, które przy­niósł ojcu.

Książę wie­dział, że Ken­ne­tha zabrano do skrzy­dła lecz­ni­czego, w któ­rym przej­dzie selek­cję ran­nych i otrzyma pomoc. Mar­twiło go, że przy­ja­ciel zosta­nie opa­trzony dopiero po poważ­niej ran­nych żoł­nier­zach. Na samą myśl o tym poczuł napad gniewu i z całej siły ode­pchnął od sie­bie medyka. Męż­czy­zna drżą­cymi dłońmi pró­bo­wał ze sobą sca­lić wiszące kawałki jego skóry. Ode­pchnięty, upadł na zie­mię i otwo­rzył usta, żeby wyra­zić swoje nie­za­do­wo­le­nie. Wtedy drzwi się otwo­rzyły i sta­nęła w nich Yeni­sei. Aidan rzu­cił w kie­runku medyka pełne wście­kło­ści spoj­rze­nie.

– Wynoś się!

– Ale wasza wyso­kość…

– Wynoś się tam, gdzie cię potrze­bują! – ryk­nął. Męż­czy­zna sku­lił się pod wpły­wem jego krzyku. – Znajdź Ken­ne­tha i dopil­nuj, żeby został sta­ran­nie opa­trzony. W prze­ciw­nym wypadku twoje ciało jesz­cze dzi­siaj sta­nie się obia­dem dla kru­ków!

Medyk zerwał się na równe nogi. Wrę­czył Lecie ban­daże i nici, które trzy­mał w rękach. Posłał jej pełne lito­ści spoj­rze­nie i wyszedł na kory­tarz. Letha odpro­wa­dziła go lekko zdez­o­rien­to­wa­nym wzro­kiem. Straż­nicy zamknęli za nim drzwi, tym samym zosta­wia­jąc ją samą z wście­kłym narze­czo­nym. Chciała mu powie­dzieć, żeby pozwo­lił sobie pomóc. Wie­działa jed­nak, że gdyby to ona była na jego miej­scu, też posła­łaby medyka naj­pierw do Bra­dena, a nie do sie­bie.

Wcią­gnęła nosem powie­trze. Klęk­nęła na pod­ło­dze za krze­słem, na któ­rym sie­dział Aidan. Się­gnęła po przy­go­to­waną przez medyka misę z wodą i jesz­cze raz prze­myła ranę. Aidan syk­nął i zagryzł zęby. Widziała, że dotknię­cie mocno zanie­czysz­czo­nej rany spra­wiło mu ból. Naj­de­li­kat­niej jak umiała ści­snęła pal­cami dwa oddzielne płaty roz­cię­tej skóry i zaczęła je ze sobą łączyć za pomocą nici. Schło­dziła swoje dło­nie mocą. Jej dotyk dawał księ­ciu uko­je­nie, któ­rego teraz bar­dzo potrze­bo­wał. Dziew­czyna posłu­gi­wała się igłą lepiej niż nie­je­den nadworny medyk. Była deli­katna, a przy tym szybka i dokładna.

Czuła się winna. Gdyby nie ona, Aidan byłby w dużo lep­szym sta­nie. Z jego umie­jęt­no­ściami bitew­nymi wró­ciłby do domu bez jed­nego zadra­pa­nia.

Skoń­czyła zszy­wać głę­bo­kie roz­cię­cie na ple­cach narze­czo­nego i mimo­wol­nie prze­je­chała po nim opusz­kiem palca. Zatrzy­mała się na jego końcu, obok żeber. Prze­su­nęła się i sta­nęła przed krze­słem. Pod­nio­sła wzrok na twarz męż­czy­zny. Obser­wo­wał każdy jej ruch. Poczuła, że ich odde­chy jed­no­cze­śnie przy­śpie­szyły. Zoba­czyła w jego spoj­rze­niu coś na kształt ulgi i jed­no­cze­snego uczu­cia wdzięcz­no­ści. Ni­gdy wcze­śniej tego u niego nie dostrze­gła. Nie mogła ode­rwać wzroku od błę­kitu jego oczu. Przez chwilę byli sami. W ciszy. W długo wycze­ki­wa­nym i ulot­nym spo­koju. Może gdyby tak wyglą­dało ich pierw­sze spo­tka­nie, szyb­ciej zoba­czy­liby to, co widzieli teraz. Dwoje samot­nych ludzi, drę­czo­nych przez wyrzuty sumie­nia i skry­wane tajem­nice. W końcu odna­leźli w sobie podo­bień­stwo, do któ­rego żadne z nich nie chciało się przy­znać.

Letha pierw­sza spu­ściła wzrok. Zanu­rzyła w wodzie kolejne płótna, któ­rymi chciała oczy­ścić oko­lice rany. Aidan nie mógł prze­stać na nią patrzeć. Widział, że coś się w niej zmie­niło. Tak samo jak w nim. W jej obec­no­ści nie czuł już zde­ner­wo­wa­nia, wręcz prze­ciw­nie. Dzia­łała na niego kojąco, a jej towa­rzy­stwo zaczęło mu być potrzebne. Była ostat­nią osobą, o któ­rej myślał, zanim zasy­piał. To prze­ra­żało go naj­bar­dziej.

– Może mi nie uwie­rzysz – zaczęła nie­pew­nie Letha – ale cie­szę się, że wró­ci­łeś. – Nie odwa­żyła się spoj­rzeć mu w oczy. Pierw­szy raz zdo­była się na takie wyzna­nie.

Odci­snęła z kawałka mate­riału wodę i pod­nio­sła się z miej­sca. Ponow­nie sta­nęła za ple­cami Aidana. Był zbyt oszo­ło­miony jej wyzna­niem, żeby wydu­sić z sie­bie choć słowo. Poczuł pie­cze­nie, kiedy Letha prze­je­chała płót­nem po oko­li­cach rany, którą zadał mu szty­let jed­nego z Zie­lo­nych. Pomimo bólu odwró­cił do niej głowę. Popa­trzyła na niego kątem oka. Oba­wiała się, że była za mało deli­katna albo że Aidan każe jej się wyno­sić jak medy­kowi.

– Wie­rzę – powie­dział krótko. W tym jed­nym sło­wie było wię­cej emo­cji niż w wielu zda­niach, które do tej pory usły­szała.

Przez chwilę trwali w bez­ru­chu. Jedyne źró­dło ich kon­taktu sta­no­wiły oczy. Byli jak nie­zna­jomi, któ­rzy zostali wpusz­czeni do jed­nego pokoju, żeby mogli lepiej się poznać. Żadne z nich nie miało talentu do zawie­ra­nia nowych zna­jo­mo­ści, a już na pewno do wyra­ża­nia emo­cji przed kimś zupeł­nie obcym. Aidan nie chciał peszyć narze­czo­nej. Musiał zebrać myśli. Odwró­cił głowę. Letha jesz­cze kilka sekund wpa­try­wała się w jego kark, a potem znowu zajęła się jego ple­cami. Pod wpły­wem cie­płej wody rana zaczęła krwa­wić. Dziew­czyna przy­gry­zła dolną wargę na widok strużki krwi na ple­cach Aidana. Jed­nym ruchem zamro­ziła szkar­łatną ciecz. Pamię­tała, że krew Czer­wo­nych była zbyt gorąca, by mogła ją powstrzy­mać cienka war­stwa lodu. Musiała dzia­łać szybko i pre­cy­zyj­nie.

Pode­szła do kominka i się­gnęła po łopatkę do wygar­nia­nia popiołu. Rana była zbyt głę­boka, żeby można ją było zosta­wić bez przy­pa­le­nia. Aidan powę­dro­wał za nią wzro­kiem i uśmiech­nął się pod nosem.

– Chyba cof­nę­li­śmy się w cza­sie.

Letha spoj­rzała na trzy­many w dłoni przed­miot. Jej twarz roz­luź­niła się w deli­kat­nym uśmie­chu.

– Chyba tak.

Aidan pod­niósł się i pod­szedł do niej wol­nym, tro­chę nie­zgrab­nym z powodu bólu kro­kiem. Wyjął z ręki Nie­bie­skiej łopatkę i odło­żył ją na miej­sce. Stali tak bli­sko sie­bie, że dół sukni Lethy doty­kał brud­nych po bitwie spodni, które cią­gle miał na sobie. Oczy dziew­czyny śle­dziły każdy jego ruch. Aidan miał rację. Wró­cili do nocy, pod­czas któ­rej ura­to­wali sobie nawza­jem życie.

– Sam to zro­bię.

Na dźwięk słów narze­czo­nego Letha zmarsz­czyła brwi. Kiedy uniósł dłoń i poło­żył ją sobie na łopatce, zro­zu­miała. Ręka Aidana zaczęła robić się czer­wona jak roz­grzane węgle. Ze skóry pod nią uniósł się dym. Aidan zamknął oczy i zaci­snął śnież­no­białe zęby. Letha nie wie­działa, czy naprawdę był taki twardy. Może wstyd mu było oka­zać przed nią jakieś ludz­kie odru­chy? Obser­wo­wała, jak sięga po czy­stą koszulę wiszącą na opar­ciu krze­sła. Pode­szła bli­żej i pomo­gła mu wło­żyć w rękaw prawą rękę, w któ­rej czuł ból pro­mie­niu­jący od ple­ców.

– Dzię­kuję – powie­dział tak cicho, że ledwo go usły­szała. – Tylko dzięki tobie wró­ci­łem żywy.

Letha posłała mu pyta­jące spoj­rze­nie. Świ­dro­wał ją wzro­kiem.

– Dzięki mnie?

– Wszy­scy wiemy, że bez mojej kon­troli zrów­na­ła­byś ten zamek z zie­mią – zażar­to­wał, a kąciki jego ust się unio­sły.

Letha także zaśmiała się pod nosem. Dzięki temu małemu żar­towi tro­chę się roz­luź­nili.

– Wiesz, że naj­chęt­niej został­bym tu z tobą i… – Zawa­hał się, a ona nie pró­bo­wała mu prze­ry­wać. – … I opo­wie­dział ci o tym wszyst­kim – dokoń­czył. – Ale ojciec czeka na mnie w gabi­ne­cie. Oboje wiemy, jak bar­dzo tego nie lubi.

Letha poki­wała głową na znak, że rozu­mie, i wygła­dziła dół sukni.

– Oczy­wi­ście. Nikt z nas nie chce, żeby się wściekł.

Oboje wró­cili do swo­ich codzien­nych humo­rów, ścią­gnię­tych twa­rzy i kró­lew­skich postaw. Zupeł­nie jakby kilku ostat­nich sekund ni­gdy nie było. Letha zwró­ciła się w stronę drzwi, ale zatrzy­mał ją głos Aidana. Odwró­ciła się i spoj­rzała mu w oczy.

– Dzię­kuję, Yeni­sei. Naprawdę.

Pierw­szy raz zwró­cił się do niej po imie­niu. Ale to imię, podob­nie jak ona cała, było kłam­stwem. Poczuła ukłu­cie w środku. Przy­naj­mniej w tej kwe­stii chciała być z nim szczera. Była mu to winna. Szcze­gól­nie po tym, jak o mało przez nią nie zgi­nął.

– Letha. Tak naprawdę mam na imię Letha – wyznała i poczuła na bar­kach o jeden cię­żar mniej. – Yeni­sei to moje kró­lew­skie imię. Dla przy­ja­ciół i rodziny jestem Letha. – Nie skła­mała. Po pro­stu ubrała prawdę w słowa pasu­jące do sytu­acji. – Ale zacho­waj to dla sie­bie – popro­siła.

Aidan przy­glą­dał się jej z zacie­ka­wie­niem. Widziała, że ana­li­zo­wał wypo­wie­dziane przez nią słowa. Nie cze­ka­jąc na jego reak­cję, chwy­ciła za klamkę. Musiała zejść mu z oczu. Skar­ciła się w myślach za to, co wła­śnie zro­biła. To było tylko imię, ale Yeni­sei i Hali pew­nie zru­ga­łyby ją za taki przy­pływ szcze­ro­ści.

– Letha lepiej do cie­bie pasuje.

Zatrzy­mała się i obej­rzała za sie­bie. Aidan scho­wał dło­nie do kie­szeni spodni. Kiedy pod­niósł na nią wzrok, na jego twa­rzy było widać spo­kój.

– Dużo lepiej – powie­dział. Posłał jej blady uśmiech, który spra­wił, że i ona się uśmiech­nęła.

Małymi kro­kami naprawdę zbli­żali się do sie­bie. To tylko utrud­niało jej wyko­na­nie zada­nia.

Aidan nie tra­cił czasu na prze­bie­ranki. Od razu po wyj­ściu Lethy udał się do gabi­netu Domhana. Musiał odpo­wie­dzieć na wszyst­kie pyta­nia i zarzuty, któ­rych ojciec pew­nie miał wię­cej niż zwy­kle. Książę nie­na­wi­dził tego, kim sta­wał się przed jego obli­czem. Kimś nie­god­nym korony. Śmie­ciem, który nie zasłu­gi­wał na to, żeby zasiąść na tro­nie. Win­nym wszyst­kich pro­ble­mów w kró­le­stwie. Cie­niem czło­wieka, któ­rego o strach przy­pra­wiał wła­sny ojciec.

Podobno pod­czas naro­dzin ludzie mają tylko dwa wro­dzone lęki: przed spa­da­niem i przed gło­śnymi dźwię­kami. Można powie­dzieć, że dziecko poza tymi dwoma wyjąt­kami jest wolne od stra­chu. Ale lęk i strach nie są tym samym. Lęk odczuwa się przed czymś, co nie sta­nowi zagro­że­nia. Strach – kiedy to zagro­że­nie jest śmier­telne.

Aidan miał wra­że­nie, że ni­gdy nie prze­cho­dził przez fazę lęku – w jego życiu zawsze był tylko strach. Naj­pierw o matkę, potem o sie­bie i Ken­ne­tha, a teraz o Lethę. Był ska­zany na wieczne zamar­twia­nie się, przy­naj­mniej dopóki żył Domhan. Cza­sami się zasta­na­wiał, czy jego ciało nie spło­nie wcze­śniej niż ciało jego ojca. Miał tylko nadzieję, że jeśli król kie­dy­kol­wiek posta­nowi go zabić, nie pocią­gnie za sobą do grobu nikogo innego.

Nie­za­do­wo­le­nie Domhana z powodu prze­gra­nej bitwy wyczuł, kiedy tylko prze­kro­czył bramy zamku. Choć gdyby przy­wie­ziono go na wozie, bez koń­czyn lub nie­przy­tom­nego, ojciec i tak doma­gałby się wyja­śnień.

Aidan szedł pew­nym kro­kiem w kie­runku kró­lew­skiego skrzy­dła. Pomimo obaw, które kłę­biły się w jego gło­wie, był gotowy na wszystko. Nie musiał mar­twić się tym, że Domhan pocią­gnie do odpo­wie­dzial­no­ści kogoś jesz­cze. Był księ­ciem. To on wydał roz­kaz do ataku na Zie­lo­nych i to on będzie musiał ponieść kon­se­kwen­cje porażki. Żało­wał tylko, że nie mógł spę­dzić wię­cej czasu z Lethą. Kiedy zoba­czył ją po powro­cie, przy­po­mniał sobie, że to dzięki niej wró­ciła mu chęć do walki z ojcem. Powoli uwal­niał się od jego rzą­dów, mimo że tam­ten zupeł­nie tego nie dostrze­gał. Udało mu się powstrzy­mać ojca przed uka­ra­niem Lethy, uwol­nił Brena, a teraz musiał tylko prze­ko­nać Domhana, że prze­grana nie była jego winą. W zasa­dzie odniósł suk­ces. Cho­ciaż z armii zostało tylko trzy­sta osób, pod jego dowódz­twem Czer­woni zabili wię­cej niż połowę ata­ku­ją­cych ich Zie­lo­nych.

Poko­nał schody kil­koma susami i zbli­żył się do drzwi gabi­netu. Straż­nicy otwo­rzyli je przed nim, zanim zdą­żył chwy­cić za klamkę. Wszedł do środka. Pomimo bólu, który odczu­wał przy każ­dym ruchu, ukło­nił się ojcu z uda­wa­nym sza­cun­kiem. Domhan wbił w niego surowe spoj­rze­nie. Sie­dział na krze­śle za biur­kiem i pod­pie­rał głowę prawą dło­nią. Wyglą­dał, jakby ta cała sytu­acja go nudziła. I zna­jąc go od lat, Aidan mógłby przy­siąc, że dokład­nie tak było. Wezwał go tylko z potrzeby roz­rywki. Syn był jego ulu­bio­nym obiek­tem kpin.

– Pra­wie tysiąc ludzi poszło do pia­chu – zaczął Domhan i się­gnął po kie­lich z winem.

Aidan popa­trzył mu pro­sto w oczy. Nie miał sobie nic do zarzu­ce­nia, ale ojciec zawsze zna­lazł coś, do czego można było się przy­cze­pić. Księ­cia nie zdzi­wiło, że Domhan nie zapy­tał o ban­daże, które wysta­wały spod jego koszuli. Zdro­wie i samo­po­czu­cie syna ni­gdy nie inte­re­so­wały króla, no chyba że cho­dziło o ich zepsu­cie. W takich sytu­acjach Domhan zawsze był cie­kawy, czy jego plan się powiódł. Aidan dosko­nale pamię­tał, jak po śmierci matki przy­cho­dził do niego tylko po to, żeby mu powie­dzieć, jaki jest żało­sny, bo ośmiela się pła­kać z tęsk­noty za nią. – Praw­dziwy męż­czy­zna nie roni łez – mówił Domhan. Od tam­tej pory Aidan ni­gdy nie zapła­kał.

– Za to trzy­stu wró­ciło do domu – odpo­wie­dział.

Domhan zaśmiał się pod nosem i posłał synowi uśmiech pełen poli­to­wa­nia.

– Wolał­bym, żebyś zgi­nął w walce, niż prze­grał bitwę.

Aidan poczuł ukłu­cie żalu, które czę­sto towa­rzy­szyło mu pod­czas roz­mów z ojcem. Już dawno nauczył się ukry­wać urazę, nie oka­zy­wać emo­cji i uda­wać, że słowa Domhana go nie ranią. Ale tak naprawdę każda kolejna obe­lga wynisz­czała go jak śmier­telna cho­roba, z któ­rej nie mógł się wyle­czyć.

– Pra­wie mi się to udało – odpo­wie­dział. Z twa­rzy Domhana znik­nął uśmiech. Zastą­pił go gry­mas nie­za­do­wo­le­nia.

– W każ­dym razie teraz to ja będę rzą­dził Zie­lo­nymi.

Aidan otwo­rzył sze­rzej oczy ze zdu­mie­nia. Zie­loni nale­żeli do niego. To on pro­wa­dził ich gospo­darkę, obni­żył liczbę ska­za­nych i nale­gał, aby sta­cjo­nu­jące tam oddziały Czer­wo­nych nie trak­to­wały ludzi bru­tal­nie. Poświę­cał swój wolny czas na kon­trole i roz­wią­zy­wa­nie kon­flik­tów. Może nie był przez Zie­lo­nych postrze­gany jako dobro­czyńca i ni­gdy nie będzie – jako syn uzur­pa­tora nie zasłu­żył prze­cież na ich zaufa­nie – ale bar­dzo się sta­rał, aby wojna nie dotknęła ich tak mocno, jak chciał tego jego ojciec. Biali pod rzą­dami Domhana mieli o wiele gorzej. To była wyłącz­nie wina króla, że zde­cy­do­wali się zaata­ko­wać zamek. Byli tak zde­spe­ro­wani, że zabi­jali nie­win­nych ludzi. Wszystko po to, by uwol­nić się od Domhana.

– Nie możesz tego zro­bić. – Dopiero kiedy wypo­wie­dział te słowa, zorien­to­wał się, jak ogromny błąd popeł­nił.

Domhan wstał i ruszył w jego kie­runku. Wycią­gnął dłoń i zanim Aidan zdą­żył zare­ago­wać, chwy­cił go za szyję. Z ciała księ­cia od razu zaczął wydo­by­wać się dym. Czuć było odór spa­lo­nej skóry. Aidan krzyk­nął. Ale szybko zapa­no­wał nad bólem i zagryzł zęby. Widząc, że jego syn był zbyt twardy, aby zapew­nić mu wido­wi­sko cier­pie­nia, Domhan go puścił. Oparł się bio­drami o blat biurka.

– Na pewno nie mogę? Gdy­bym chciał, to za błąd, który popeł­ni­łeś u Zie­lo­nych, mógł­bym pozba­wić cię tronu. Mam już kan­dy­data na twoje miej­sce.

Pomimo pie­ką­cego bólu Aidan utkwił w ojcu zdez­o­rien­to­wane spoj­rze­nie. Nie rozu­miał, o czym on mówił.

– Rose jest w ciąży. Wresz­cie będę miał szansę wycho­wać syna od początku tak, jak należy.

Aidan puścił kolejną obe­lgę mimo uszu. To nie on był teraz ważny. Dosko­nale wie­dział, o czym mówił Domhan. Wiele razy sły­szał, jak żałuje, że nie zro­bił tego jego matce.

– Zabi­jesz ją – stwier­dził.

Domhan zaśmiał się i kla­snął w dło­nie.

– Wresz­cie zaczy­nasz myśleć jak praw­dziwy władca. Może powi­nie­nem czę­ściej przy­pa­lać ci skórę?

Aidan wpa­try­wał się w niego z nie­do­wie­rza­niem i prze­ra­że­niem. Z całych sił pró­bo­wał je ukryć. Strach był dla niego pry­wat­nym uczu­ciem. Tylko on mógł o nim wie­dzieć.

– Dziecko potrze­buje matki.

– Takiej jak twoja? To dzięki niej jesteś taki bez­u­ży­teczny i nawet lata tre­nin­gów nie zro­biły z cie­bie praw­dzi­wego Czer­wo­nego. Masz w sobie jej brudną nie­bie­ską krew. Może zie­lona okaże się lep­sza.

Aidan nie odry­wał wzroku od twa­rzy króla. Wyobra­żał sobie, jak pew­nego dnia szty­let, który ukry­wał w bucie, ląduje w jego szyi. Jak Domhan patrzy mu wtedy w oczy. A on wresz­cie mówi mu, jak bar­dzo go nie­na­wi­dzi. Wie­dział, że ten dzień kie­dyś nastąpi.

– Moje dzieci też będą miały nie­bie­ską krew. I to podwójną.

– Na szczę­ście nie będą miały matki.

Aidan poczuł, że jego ciało sztyw­nieje. Serce zaczęło mu bić szyb­ciej, zabie­ra­jąc resztki tlenu, które zostały w płu­cach. Nie miał zamiaru zabi­jać Lethy. Nawet wtedy, kiedy zoba­czył ją po raz pierw­szy i dowie­dział się o mał­żeń­stwie. Od tam­tej pory była jego rodziną. Pomimo że w tam­tej chwili tego nie chciał.

– Nie zabiję matki moich dzieci. – Ton jego głosu był zde­cy­do­wany i twardy.

Domhan uniósł brwi i wzru­szył ramio­nami.

– Ja to zro­bię. Jak tylko pojawi się twój pierw­szy poto­mek.

– Powie­dzia­łem, że jej nie zabiję. Chcę, żeby moje dzieci miały matkę. Poza tym ona pomoże mi rzą­dzić.

Domhan zaśmiał się na cały głos. Dźwięk jego śmie­chu przy­pra­wił Aidana o dresz­cze. Książę poczuł chłód, jakby zimowe powie­trze owiało całe jego ciało. Król pod­szedł do niego i pokle­pał go po policzku, patrząc mu przy tym w oczy.

– To nie ty wyda­jesz tutaj roz­kazy, synu. – Ostat­nie słowo wypo­wie­dział z wyraź­nym obrzy­dze­niem. – Już teraz muszę bar­dzo się pil­no­wać, żeby jej nie zabić. Widzia­łeś się z nią? Ma jesz­cze ślady dusze­nia na szyi?

Aidan wstrzy­mał oddech i zaci­snął pię­ści. Gdyby teraz zaata­ko­wał ojca, to nawet jeśli uda­łoby mu się go zra­nić, obez­wład­ni­łyby go straże. On i Letha zgi­nę­liby naj­póź­niej jutro rano.

– Wynoś się! – rzu­cił Domhan i upił kolejny łyk wina, któ­rego zapa­chem prze­siąkł już jego mun­dur.

Aidan ukło­nił się i wyszedł z gabi­netu. Dopiero na kory­ta­rzu przy­po­mniał sobie o oddy­cha­niu. Skrę­cił za róg i oparł się ple­cami o ścianę. Był w potrza­sku. Musiał zro­bić wszystko, żeby ura­to­wać narze­czoną. Nagle zmie­nił zda­nie i zaczął się modlić, żeby ślub, na który tak cze­kał, w ogóle się nie odbył. Im dłu­żej on i Letha będą narze­czo­nymi, tym dłu­żej będzie mógł utrzy­mać ją przy życiu.

Letha pod­cią­gnęła kolana pod brodę i spoj­rzała na Hali. Dwórka sie­działa na jed­nym z ozdob­nych foteli koło kominka. Uda­wała, że czyta książkę, którą trzy­mała w dło­niach. Letha oparła głowę na kola­nach i wypu­ściła powie­trze nosem. Hali obser­wo­wała każdy jej ruch. Prze­stała się z tym kryć już kilka dni temu. Letha zasta­na­wiała się nad resztą sekre­tów, które Hali dzie­liła z kró­lową. Jaką rolę tak naprawdę odgry­wała dwórka? Po tym, jak Letha dowie­działa się o umo­wie, czuła się bar­dziej ofiarą niż wojow­niczką, na którą wykre­owała ją Yeni­sei. Była pewna, że Shir­ri­dan nie miał poję­cia, na co tak naprawdę się nara­ziła. Yeni­sei kar­miła ich tymi samymi kłam­stwami. Letha była cie­kawa, jaką bajkę kró­lowa opo­wie­działa Kelvi­nowi. „Listy nie docie­rają, bo twoja sio­stra nie ma czasu do cie­bie pisać”? Letha nie­mal sły­szała wynio­sły głos Yeni­sei i widziała, jak ta unosi głowę, oka­zu­jąc swoją wyż­szość.

Usły­szała puka­nie. Wypro­sto­wała się, ale Hali była szyb­sza. Rzu­ciła jej tylko prze­lotne spoj­rze­nie i uchy­liła drzwi na kilka cen­ty­me­trów, nie poka­zu­jąc Lecie, kto za nimi stoi. Pomimo ści­szo­nego głosu nie­zna­jo­mego Letha szybko się domy­śliła, że to jeden ze straż­ni­ków. Spu­ściła nogi na zie­mię i wpa­try­wała się w plecy Hali. Widziała, że męż­czy­zna prze­ka­zał jej mały zwi­tek per­ga­minu. Hali zaci­snęła pięść i scho­wała w niej liścik. Letha wstała. Nie miała zamiaru się pod­dać. Jeśli po jej powro­cie do domu kró­lowa zde­cy­duje, że ją zdra­dziła, nie będzie miała o co wal­czyć. Teraz jesz­cze miała. Gdyby nie brać pod uwagę Domhana, to w jakimś sen­sie na­dal była wol­nym czło­wie­kiem. Nie miała zamiaru pozwo­lić Hali sobą dyry­go­wać. A już na pewno nie będzie tole­ro­wała prze­chwy­ty­wa­nia jej kore­spon­den­cji. Wystar­czyło, że Hali i Yeni­sei pozba­wiły ją moż­li­wo­ści kon­tak­tów z bra­tem.

Pode­szła do dziew­czyny od tyłu i zanim tamta zamknęła drzwi, wyrwała jej z dłoni per­ga­min. Może Hali uwa­żała się za sprytną, ale to ona znała sztuki walki i umiała jak nikt wyki­wać prze­ciw­nika. Może nie była uwo­dzi­ciel­ską, wysoko uro­dzoną dziew­czyną z zamku, ale miesz­kańcy Osady bili takie na głowę, jeśli cho­dziło o zarad­ność i spryt. Hali odwró­ciła się do niej i wycią­gnęła ręce, żeby ode­brać jej liścik. Letha cof­nęła się kilka kro­ków i sta­nęła za jed­nym z foteli, żeby ogra­ni­czyć Hali dostęp do sie­bie. Zaczęła czy­tać wia­do­mość:

Cze­kam na Cie­bie w stajni.

A.

Mimo­wolne się uśmiech­nęła. Zanim Hali zdo­łała do niej pod­biec, wrzu­ciła per­ga­min do kominka. Hali zaci­snęła ze zło­ści zęby, a Letha wynio­śle się uśmiech­nęła. Minęła ją, trą­ca­jąc przy tym ramię dwórki. Hali wydała z sie­bie pomruk nie­za­do­wo­le­nia. Letha czuła na sobie jej wzrok. Kiedy dotknęła klamki, usły­szała śmiech. Odwró­ciła się i popa­trzyła Hali w oczy.

– To od niego, prawda? Idziesz się z nim spo­tkać.

– Dodaj to do listy moich win. Będzie wam łatwiej oskar­żyć mnie o zdradę. – Z twa­rzy Lethy nie scho­dził zawa­diacki uśmiech, któ­rym dopro­wa­dzała Hali do gra­nic cier­pli­wo­ści.

– Popeł­niasz błąd.

– Błę­dem było donie­sie­nie na Aidana.

Zasko­czona Hali unio­sła brwi i skrzy­żo­wała ręce na pier­siach. Wyglą­dała, jakby to ona była kró­lową, przed którą Letha musiała się tłu­ma­czyć. Dwórka coraz bar­dziej dawała jej odczuć, że była tylko sie­rotą z klasz­toru.

– Radzi­ła­bym ci wró­cić do wyko­ny­wa­nia roz­ka­zów albo…

– Albo co? Donie­siesz na mnie? Prze­cież robisz to codzien­nie. Obie dobrze wiemy, że nie zła­ma­łam żad­nego roz­kazu. Odmó­wi­łam tylko sypia­nia z Aida­nem w zamian za infor­ma­cje dla Yeni­sei.

– Jej wyso­ko­ści – popra­wiła ją dwórka.

Letha zaśmiała się pod nosem. Hali zare­ago­wała na to gry­ma­sem nie­za­do­wo­le­nia. Na jej czole poja­wiła się bruzda, która wpra­wiła Lethę w jesz­cze więk­sze roz­ba­wie­nie.

– O ile pamię­tam, to ja teraz jestem jej wyso­ko­ścią – powie­działa przez śmiech. – Poza tym nie mam zwy­czaju uży­wać takich form.

– Zapo­mi­nasz się.

– A ty zapo­mnia­łaś o tym, że jeśli Aidan zgi­nie, a Domhan zosta­nie moim mężem, to przy odro­bi­nie szczę­ścia zabije cię bez­bo­le­śnie. – Letha wzru­szyła ramio­nami, widząc kon­ster­na­cję na twa­rzy dwórki. – Nie wie­dzia­łaś? Aidana mogła­bym namó­wić, żeby pozwo­lił mi cię zatrzy­mać, ale Domhan sam wybie­rze dla mnie służbę. – Widziała, że z twa­rzy Hali powoli odpływa krew. – Jak widać, kró­lowa okła­mała nas obie. – Mru­gnęła do niej i znik­nęła za drzwiami.

Zbie­gła po scho­dach. Zwol­niła dopiero w głów­nym holu na widok służby, która zaj­mo­wała się czysz­cze­niem pod­łóg. Jako kró­lo­wej nie wypa­dało jej bie­gać po zam­ko­wych kory­ta­rzach. Uśmiech­nęła się do poko­jó­wek, które wyko­ny­wały ryt­miczne ruchy szczot­kami z koń­skiego wło­sia. Kobiety odwza­jem­niły uśmiech i zaczęły szep­tać mię­dzy sobą. Letha skrę­ciła w kie­runku kruż­gan­ków, z któ­rych roz­po­ście­rał się widok na dzie­dzi­niec. Kilku chło­pów z pobli­skich wsi poma­gało kuch­ci­kom roz­pa­ko­wy­wać nową dostawę warzyw. Nie­któ­rzy z nich pogwiz­dy­wali przy tym pod nosami. Letha rzu­ciła im szyb­kie spoj­rze­nie. Ukło­nili się jej z sza­cun­kiem. Wie­działa, że robią to nie ze względu na strach, jak w przy­padku Domhana, ale z sym­pa­tii i sza­cunku, na który tak naprawdę wcale nie zasłu­gi­wała. Prze­cież to ona pod­su­nęła Yeni­sei pomysł posłu­że­nia się ich biedą w zamian za zdradę ojczy­zny. Żało­wała, że to zro­biła. Na szczę­ście kró­lowa jesz­cze nie zaczęła wpro­wa­dzić w życie jej planu. Letha miała cichą nadzieję, że tego nie zrobi. Nie­bie­scy mieli silną armię. Kil­koro Czer­wo­nych niczego by nie zmie­niło.

Letha minęła dzie­dzi­niec i skrę­ciła w stronę stajni. Obej­rzała się w oba­wie przed cza­ją­cym się gdzieś von Brand­tem. Kiedy się upew­niła, że nikt jej nie obser­wuje, otwo­rzyła drew­niane drzwi i weszła do środka.

Aidan gła­skał Inferna. Na dźwięk otwie­ra­nych drzwi odwró­cił się w ich kie­runku. Coś zmie­niło się w wyra­zie jego twa­rzy, który Letha widziała rano. Mię­dzy oczami męż­czy­zny poja­wiła się zmarszczka, którą za wszelką cenę sta­rał się ukryć. Letha czuła, że czymś się mar­twił. Oczy księ­cia były zamglone. Kilka godzin temu wpa­try­wał się w nią z cie­ka­wo­ścią, a może nawet z sil­nie hamo­waną sym­pa­tią, któ­rej żadne z nich nie chciało jesz­cze zdra­dzić. Pode­szła bli­żej. Zatrzy­mała się na widok dużego opa­rze­nia z pra­wej strony jego szyi, któ­rego nie zakry­wał zło­ci­sty koł­nierz kaftana. Widząc jej wzrok, Aidan posta­wił go i poru­szył ramio­nami, żeby lepiej się uło­żył.

– Będę wdzięczny, jeśli nie będziesz o to pytać.

Letha zro­biła krok w kie­runku narze­czo­nego. Inferno zarżał na jej widok. Wycią­gnęła dłoń do konia i pogła­dziła go po nosie, na co zwie­rzę zare­ago­wało cichym chru­pa­niem. Pod­nio­sła wzrok na Aidana. Nad czymś się zasta­na­wiał. Wie­działa, że popa­rze­nie było zale­d­wie jedną z kar, które zasto­so­wał wobec niego ojciec. Zapewne nie naj­gor­szą. Zaczy­nała czuć, że łączyło ich wię­cej, niż wcze­śniej myślała. Oboje byli w potrza­sku, zmu­szeni do rze­czy, któ­rych wcale nie mieli ochoty robić. Z każ­dym dniem i wybu­chem Domhana coraz mniej dzi­wiło ją wcze­śniejsze zacho­wa­nie narze­czo­nego. Zabi­jał, bo musiał. Ina­czej sam by zgi­nął. Może nie uczest­ni­czył w woj­nie jak inni żoł­nie­rze, ale toczył wła­sną.

– Nie mam zamiaru pytać, ale umiem słu­chać.

Dostrze­gła, że po tych sło­wach bruzda na jego czole powoli się wygła­dziła. Oparł się o drzwiczki do boksu obiema rękami i wziął głę­boki wdech. Wie­działa, że potrze­bo­wał roz­mowy. Nie mogła zastą­pić mu Ken­ne­tha, ale mogła pomóc mu wyrzu­cić z sie­bie to, co go gry­zło. Przy­naj­mniej czę­ściowo.

Aidan powę­dro­wał wzro­kiem do jej twa­rzy. To, co powie­działa, go zasko­czyło. Dotych­czas spo­ty­kał jedy­nie ludzi, któ­rzy mieli wobec niego jakieś ocze­ki­wa­nia. Mniej­sze, więk­sze, ale zawsze obecne. Ona nie chciała od niego niczego. Dała mu znak, że może się jej zwie­rzyć. Mówiła szcze­rze. Widział to w spo­so­bie, w jaki na niego patrzyła. Spoj­rze­nie, z któ­rego można było odczy­tać, że marzyła o jego śmierci, znik­nęło. Zastą­pił je spo­kojny, deli­katny i pełen cie­pła wzrok. Dzięki temu Aidan poczuł się nieco lepiej. Nie jak śmieć, książę czy oprawca, ale jak czło­wiek.

– Zabrał mi Zie­lo­nych – zaczął. – Wiem, że jestem mor­dercą i katem, ale zawsze się sta­ra­łem, żeby wojna tak bar­dzo ich nie dotknęła. Ojciec pozbawi ich czło­wie­czeń­stwa i życia, a to wszystko przez to, że byłem za mało uważny. – Sta­rał się nie brzmieć jak ofiara, ale zda­wał sobie sprawę z tego, że się nią stał.

Letha pró­bo­wała zacho­wać spo­kój, lecz jej serce zatrze­po­tało, jakby chciało wyrwać się z piersi. To nie była wina Aidana, tylko jej. Donio­sła Yeni­sei o ataku, żeby rato­wać Zie­lo­nych. Zamiast tego spro­wa­dziła na nich jesz­cze więk­sze cier­pie­nie. Już wcze­śniej się domy­ślała, że Aidan trak­to­wał Lud Ziemi dużo lepiej niż Domhan Bia­łych. Wcale nie był katem, za któ­rego się uwa­żał. Był mario­netką w rękach swo­jego ojca. Zupeł­nie jak ona w rękach Yeni­sei. Zawa­hała się. Po chwili wycią­gnęła dłoń i dotknęła jego pal­ców, zaci­śnię­tych na drew­nia­nych drzwicz­kach.

– To nie twoja wina. Wiem, że te słowa ci nie pomogą, ale taka jest prawda. – Naj­chęt­niej powie­dzia­łaby mu, że to ona ponosi winę, ale wie­działa, że zabiłby ją na miej­scu.

Aidan spoj­rzał jej w oczy. Czuła, jak się wzdry­gnął, kiedy go dotknęła. Do tej pory dotyk koja­rzył mu się tylko z zapo­mnie­niem, zwłasz­cza kiedy wpa­dał w ramiona dam dworu, albo z prze­mocą. Letha nadała mu nowe zna­cze­nie, któ­rym był spo­kój.

– Pomo­gły – przy­znał po chwili, a ona cof­nęła dłoń i zaczęła ponow­nie gła­skać konia.

Było jej trudno. To przez nią Aidan miał popa­rzoną szyję i odniósł rany w Zie­lo­nym Kró­le­stwie. Nie zasłu­gi­wała na to, żeby jej ufał, a jed­nak był tu z nią. Umieli ze sobą roz­ma­wiać. Przez chwilę wyobra­ziła ich sobie jako mał­żeń­stwo. Może mie­liby szansę być dobrymi wład­cami, poro­zu­mieć się dla dobra kraju. Może nawet by się im udało. Były tylko dwa poważne pro­blemy: ona nie była kró­lową, a on miał nie­długo umrzeć. Codzien­nie go okła­my­wała, ale czuła, że takimi roz­mo­wami cho­ciaż tro­chę odkupi swoją duszę. Zanim go zabije.

– Uwa­żam, że pomimo ran wysze­dłeś z tego cało. – Spoj­rzała na jego plecy i uśmiech­nęła się wymow­nie. – No, pra­wie.

Dostrze­gła cień uśmie­chu na jego twa­rzy. Spu­ścił wzrok i wziął głę­boki wdech. Od dawna się tak nie czuł. Letha umiała go skło­nić do nie­zna­nych mu do tej pory zacho­wań. Kiedy tylko się poja­wiła, poczuł, że coś się w nim zmie­niło. Byłaby świetną part­nerką i kró­lową. Obie­cał sobie, że zrobi wszystko, by ojciec daro­wał jej życie.

– Jak to jest?

Jej pyta­nie wyrwało go z zamy­śle­nia.

– Na woj­nie. Na takiej praw­dzi­wej bitwie – dokoń­czyła.

Aidan zasta­no­wił się przez chwilę. Wypro­sto­wał się, a ona obser­wo­wała każdy jego ruch. Była bystra. Widział, jak uważ­nie ana­li­zo­wała mimikę jego twa­rzy. Była jak nie­ufne zwie­rzę, gotowe do tego, żeby zaata­ko­wać. Żeby się bro­nić.

– Nie można tego opi­sać. To rzeź. Panuje tam istny chaos. Żoł­nie­rze machają bro­nią, jak popad­nie. Nie­któ­rzy tracą zmy­sły, inni sami odbie­rają sobie życie. Wielu z nich tara­nuje się nawza­jem, żeby uciec z pola bitwy.

Kiedy to mówił, Letha przy­po­mniała sobie o ata­kach Czer­wo­nych. Poja­wiali się nagle i zabi­jali każ­dego, kto wszedł im w drogę. Palili statki i domy, w któ­rych cho­wali się ludzie.

Oparła się ple­cami o boks i skrzy­żo­wała ręce na pier­siach. Oboje przy­brali takie same pozy­cje. Wyglą­dali raczej jak dys­ku­tu­jący ze sobą dyplo­maci niż para narze­czo­nych.

– Nie chcę, żeby to, co powiem, zabrzmiało jak oskar­że­nie, ale czuję, że teraz lepiej mnie zro­zu­miesz – powie­działa spo­koj­nie.

Aidan spoj­rzał jej w oczy i kiw­nął głową. Zaczy­nał mu się podo­bać spo­sób, w jaki ze sobą roz­ma­wiali.

– Do podob­nej rzezi doszło w moim mie­ście, kiedy twój ojciec ata­kami zmu­szał mnie, żebym za cie­bie wyszła.

Król zawsze szczę­dził mu infor­ma­cji o Nie­bie­skich. Nie lubił tego tematu. Pla­nami o ata­kach nie podzie­lił się z nim tak samo jak wia­do­mo­ścią o mał­żeń­stwie. Aidan wie­dział jed­nak, że jeśli taka kobieta jak Letha zgo­dziła się porzu­cić swoje życie, Domhan musiał zgo­to­wać jej ludziom pie­kło. Dosko­nale zda­wał sobie sprawę z tego, do czego zdolny był jego ojciec.

– A ja nie chcę, byś pomy­ślała, że się uspra­wie­dli­wiam. Nie wiem, czy mi uwie­rzysz, ale gdyby to ode mnie zale­żało, tych ata­ków ni­gdy by nie było.

Bał się na nią spoj­rzeć. Uwa­żał, że brzmiał żało­śnie. Domhan zawsze mu powta­rzał, że król ni­gdy nie przy­znaje się do winy. On się przy­zna­wał. W dodatku nie tylko do swo­jej.

– Wie­rzę.

Zdał sobie sprawę z tego, że odbyli już dzi­siaj podobną roz­mowę. W jego kom­na­cie, kiedy Letha opa­try­wała mu rany. Odwró­cił głowę w jej stronę. Chciał na nią spoj­rzeć. Ona patrzyła na niego pew­nym i bystrym wzro­kiem. Odkąd wza­jem­nie się ura­to­wali, coś się mię­dzy nimi zmie­niło. Na­dal nie ufali sobie nawza­jem. Nie czuli nic, co mogłoby ich do sie­bie zbli­żyć. A mimo to zaczęli zacho­wy­wać się jak part­ne­rzy. Wciąż byli ostrożni. Oboje mieli dużo więk­sze doświad­cze­nie w walce niż w rela­cjach z ludźmi. Może wła­śnie to spra­wiło, że popeł­niali tyle błę­dów. Aidan lubił porów­ny­wać ich w myślach do gór lodo­wych, nie tylko ze względu na moc, którą posia­dali. Two­rzyli wokół sie­bie grubą war­stwę lodu, który powoli top­niał, uka­zu­jąc coraz wię­cej tego, co kryło się pod spodem.

– Rose jest w ciąży – powie­dział spo­koj­nie i tym samym prze­rwał ciszę, która wkra­dła się pomię­dzy nich.

Zauwa­żył, że po twa­rzy Lethy prze­mknął cień. Zupeł­nie jakby przy­po­mniała sobie o czymś, o czym chciała zapo­mnieć.

– Wiem. Dowie­dzia­łam się, kiedy… – Urwała w oba­wie, że powie kilka słów za dużo. Wolała, żeby nie wie­dział o jej roz­mo­wie z kró­lem.

– Kiedy mój ojciec pra­wie cię udu­sił – dokoń­czył za nią. Poczuła, że spe­cjal­nie zmie­nił temat. Chciał, żeby powie­działa mu coś wię­cej o tym, co się wyda­rzyło. – Nic ci nie zro­bił?

Była zasko­czona tym, jak wiele tro­ski usły­szała w gło­sie Aidana. Dla kogoś innego brzmiałby tak samo jak zwy­kle, ale ona umiała roz­po­znać, że spo­sób, w jaki ukła­dał usta i koń­czył zda­nie, ozna­czał zmianę jego nastroju. Wyda­wał się praw­dziwy. Na jego twa­rzy nie dostrze­gała teraz maski, którą zakła­dał w obec­no­ści swo­jego ojca.

– Jak widać nie. Na­dal jestem mu potrzebna.

– Powin­naś mi mówić o takich incy­den­tach.

Letha wzru­szyła ramio­nami i prze­su­nęła stopą kilka źdźbeł siana. Aidan uśmiech­nął się pod nosem. Była jak nie­po­korne dziecko, które na prze­kór całemu światu łamie każdą moż­liwą zasadę.

– Masz mnó­stwo wła­snych pro­ble­mów.

Pod­nio­sła na niego wzrok i posłała mu blady uśmiech, za któ­rym ukry­wała obawę przed jego ojcem. Nie zasłu­żyła na to, żeby stać się kolejną ofiarą jego ter­roru.

– Jak­kol­wiek to zabrzmi, naj­więk­szym i naj­waż­niej­szym jesteś ty, dla­tego wolał­bym wie­dzieć.

Roz­ba­wiło ją, jak Aidan dobie­rał słowa. Mimo to zro­zu­miała, co miał na myśli. Trak­to­wał ją jak kogoś waż­nego, ale nie chciała, żeby nad­sta­wiał za nią karku. Domhan i tak wypa­try­wał każ­dej moż­li­wej oka­zji, żeby mu dopiec, a ona dopiero co wysłała Aidana na pewną śmierć. Musiała mu to wyna­gro­dzić. Nawet jeśli nie miał o niczym poję­cia.

Przez chwilę stali w mil­cze­niu, a potem spoj­rzeli sobie nawza­jem w oczy. Letha poczuła na ramio­nach dreszcz. Spoj­rze­nie Aidana wywo­ły­wało w niej nie­znane dotąd odczu­cia, któ­rych się bała. Zazwy­czaj uda­wało jej się zagłu­szać to, co czuła. W tym przy­padku zwy­kła sym­pa­tia do kogoś, kto ura­to­wał jej życie, była sil­niej­sza niż zdrowy roz­są­dek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: