Piekielne opowieści - ebook
Dotychczasowym piekłem oraz w pewnej wiosce niepodzielnie rządzi król diabłów wraz z dostojną małżonką. Pani czeluści odznacza się wyjątkową osobowością, jest troskliwa i nieustannie zafrasowana o przyszłość synów. Władca piekieł pała nienawiścią do ludzi, ale młode diabły nie chcą już żyć w odmętach. Co na to ich ojciec? Jaka będzie jego decyzja? Na młodzieńców czekają liczne wyzwania, czy im podołają? Co ich czeka w malowniczym, choć jednak specyficznym Krakowie? Marta Murzyn
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-360-2 |
| Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W piekielnej wiosce zawrzało. Krzyk króla diabłów słychać było wszędzie. Echem odbijały się jego wrzaski, a wszystkie podrzędne diabły, diablice i diablątka zaczęły rozpalać ogniska przed domami, by król poczuł się jak u siebie.
Wszak przez nich musiał siedzieć w tej marnej wiosce na ziemi. Przez nich pod wulkanem co bucha dymem i żarem stworzył nowy świat z dala od ludzi i ich wścibskich oczu.
Oj król piekieł nienawidził ludzi, on szczerze ich nie cierpiał. Zresztą taka była jego rola, on miał ich nienawidzić. Miał ich skłaniać do złego, miał wyzwalać w nich to, co najgorsze. Miał ich sprawdzać, kusić.
O tak- on kochał swoją pracę, bo to była jego praca. Wiadomo, kto mu tę rolę przydzielił. Ten na samej górze, stwórca.
On doskonale znał ludzką rasę. Dostali wszystko w darze i o nic nie dbają, za nic nie dziękuję. Żyją sobie jak pączki w maśle i tyle.
Kiedyś było inaczej. Często wspominają w piekle cudne czasy, gdy wystarczyła mała plaga, by wszyscy obok ze strachu poprawiali się. Wszyscy wtedy nagle zaczęli wiedzieć po co żyją. Dziś huragany, ulewy, makabryczności i nic, mówią wypadek i tyle.
Wioska powstała, diabły miały dość podziemi. Chcieli żyć, po ludzku, choć byli okropnymi diabłami. Pracę swą wykonywali należycie i sumiennie. Doceniali, dbali, byli posłuszni, więc król piekieł postanowił stworzyć im iście diabelski raj, a w podziemiach zostawić więzienie dla dusz- złych dusz, co mają karę. Ale w piekielnej wiosce byli też inni, całkiem niepozorni, czorty? Dusze? — nie wiadomo. Tak czy siak żyli tam wszyscy z dala od ogni piekielnych.
Władca miał piękną diabelską żonę, o kruczoczarnych włosach i trupiej bladej cerze. Była boska, stonowana, spokojna i praktycznie nic nie mówiła. Odzywała się tylko czasem, gdy coś tłumaczyła i zazwyczaj potrafiła wszystko wyjaśnić w jednym, bądź kilku zdaniach. Potem milknęła znów i tylko wszystko obserwowała swoimi czarnymi jak węgle oczami.
Synów pięciu mieli. Dorodne już diabły to były, książęta podziemi, nastolatkowie podobni do matki, bo gdyby ojca skórę przyodziali, to strach by było spojrzeć.
Dusze ojca mieli, on je namalował, ale tu nie o tym, bo was głowa rozboli.
Każdy z synów miał dar inny. Kuszenie, namawianie do złego, odwracanie kota ogonem… cel mieli jeden władać z ojcem, bo on sam rady nie dawał, mimo że oddziałów piekielnych było sporo, bo i potrzeby takie. Ludzi złych na pęczki, a takich co wszystko mają za nic jeszcze więcej, to i piekło się kurczyło, tyle dusz tam trafiało.
Najmłodszy syn był totalnie inny. Gdy się urodził, wyglądał jak ojciec, nawet miał cztery ręce i kopyta, a rogi miał tak symetryczne, że gdy jego matka go ujrzała, krzyknęła tylko:
— IDEALNY, PO STOKROĆ IDEALNY, ZAKOCHAŁAM SIĘ ZNÓW-IDEALNE DIABELSKIE DZIECIĘ!!!
Ojciec też był dumny, no kropka w kropkę on. Syn idealny. Starsi bracia już rośli byli to i zazdrości w nich nie było jeno zachwyt wielki, że tak dostojny brat im się trafił. Dali mu na imię Nestor.
— JENO MI GO NIE ZBRUDŹ MĘŻU-zażądała Hekate, matka wszystkich diabłów.
— JAK TO NIE ZBRUDŹ?
— NIE MALUJ MI GO NA MOJE PODOBIEŃSTWO, JAM ZBYT LUDZKA, SOBĄ MA ZOSTAĆ, JEST IDEALNY. JUŻEŚMY STARSZYCH POMALOWAŁ NA LUDZKĄ ZWIERZYNĘ.
— TOŻ PO ZIEMI MAJĄ CHADZAĆ, OBOK NICH ŻYĆ, W OCZY PATRZEĆ, DUSZE CZYTAĆ, WYCHWYCIĆ ZŁYCH. PRACA, ZROZUM, PRACA!
— DOBRZE WIĘC NIECH TAMCI PRACA ŻYJĄ I CHADZAJĄ Z LUDKAMI, TEGO MNIE ZOSTAW, TAKIEGO, JAKI JEST. CZUJE, ŻE ON CO INNEGO NAM PRZYNIESIE. COŚ, CZEGO NAM TRZEBA. NESTOR NIE OPUŚCI NIGDY PIEKIELNEJ WIOSKI. ZOSTAW GO W TEJ POSTACI!
— JAK SOBIE ŻYCZYSZ MOJA PANI. CO HEKATE KAŻE TAK TEŻ I BĘDZIe-odparł i długo patrzył na rogate dziecię, z kopytkami i czterema rękoma. Zachwycali się nim długo. Każdego dnia się nim zachwycali. Bo musicie wiedzieć, że nawet najgorsze diabły na świecie po stokroć i z całego serca i duszy kochają swoje dzieci.
Nestor rósł bardzo szybko. Był niesamowitym diabłem innym niż bracia, innym niż cała reszta. On wszystko czuł po stokroć. Stale imał się innych zajęć. Łapał za skrzypce, flet, lutnie. Pisał poezję, fraszki, opowiadania cudne. Malował obrazy tak piękne i żywe, że wszystko na nich zdawało się żyć i być prawdziwe. Aż tak prawdziwe, że chciało się do nich wskoczyć. A w nocy śpiewał cicho, nim zamknął oczy. W księżyc patrzył często i mówił do niego. Witał się z nim co noc-dzień dobry kolego. Gdzie się nie pojawił, tam wierszem gadali i teraz im my tak będziemy opowiadali!
ZACZYNAMY PŁYNĄĆ, TAK MAWIA SIĘ W PIEKLE. SZYBKO, TROCHĘ Z RYMEM I WYCHODZI PIĘKNIE.Diabeł w Krakowie-NESTOR
W wiosce był najpierwszy, rozrywkę im dawał. Grywał im piosenki, wierszem do nich gadał, w kolejce do niego wszyscy się ustawiali. Prosili o portret, oni o to błagali. W portretach Nestora tkwiła wielka siła, on dusze w nie wplatał, to była jeno chwila.
Malował on kogoś i bach dusza siedzi, teraz patrz czy się boisz, czyś jest dumny z siebie. Te obrazy wskazówką dla wielu tam były, czy ma się poprawić, czy dość ma swej siły, czy jego oblicze dla niego łaskawe. Hekate patrzyła i sączyła kawę.
— OJ MÓJ NESTORKU SŁODKI, MOJE TY DIABLĄTKO. WIEDZIAŁAM, ŻEŚ INNY, DOBRZE, ŻEŚ TU ZOSTAŁ.
Ojciec diabeł się cieszył, to pociecha jego. Nawet diabelskie ojcy mają serce kolego.
Jednego razu i tu cała draka, Nestor poszedł do ojca i tak do niego gada:
— OJCZE MÓJ, JA NA ZIEMIĘ CHCĘ RUSZYĆ, JAM DUŻY. CHCĘ ZOBACZYĆ NA WŁASNE OCZY TYCH OKROPNYCH LUDZI. CHCĘ JA ICH ZMALOWAĆ SWOIMI FARBAMI, CHCĘ JA ICH OGŁUSZYĆ MOIMI SKRZYPCAMI. A GDY NA FLECIE ZAGRAM TO PRZYSIĘGAM CI, WSZYSCY PÓJDĄ DO PIEKŁA, CI ŹLI. OBIECUJĘ. OKI?
Dumny był ojciec, gdy słyszał te słowa, ale nie był głupi:
— TO PODSTĘP, TU ZOSTAŃ. OBIECAŁEM TWEJ MATCE, ŻE TY TYLKO W WIOSCE. TUTAJ, MALUJ, TU GRAJ. NIE NA ZIEMI. TU ZOSTAŃ!!!
— OJCZE JA JUŻ DOROSŁY, ILE MAM TU SIEDZIEĆ. JENO DIABŁY WOKOŁO, JA CHCĘ WIĘCEJ. CHCE WIĘCEJ. ILEŻ MOŻNA ZA KLAUNA ROBIĆ W JEDNEJ WIOSCE!
— ZA KLAUNA? CO TY GADASZ. USPOKÓJ SIĘ CHŁOPCZE!
— TAK ZA KLAUNA, ZOBACZ, CO TAM KRZYCZĄ!
— ZAGRAJ NESTOR, ZAGRAJ. WARTKO, MOCNO SZYBKO. POTEM TO IM NOGI SAME W TANY LECĄ. CO JA JESTEM SŁUŻBA, MAM DOŚĆ. JA UCIEKAM!
— NIE MOŻESZ NA ZIEMIĘ, ZOBACZ SWE OBLICZE, MATKA ZABRONIŁA. NIE ZMIENIĘ CIĘ, SŁYSZYSZ!!
Nagle weszła matka Hekate wyniosła. Słyszała to wszystko, bo stała tuż obok.
— DOBRZE MOJE DZIECIĘ, JA MAM PLAN WSPANIAŁY. POKAŻ SWOJĄ DUSZĘ, JAK WYGLĄDASZ CAŁY.
— BOJĘ SIĘ JA TEGO, MOŻE TO BYĆ STRASZNE.
— JEŚLI DUSZA LUDZKA, OPUŚCISZ TĘ WIOSKĘ I TO COŚ OBIECAŁ OJCU TUŻ PRZED CHWILĄ, DOTRZYMASZ, BOŚ DIABEŁ. HONOR NASZĄ SIŁĄ.
W tym momencie Nestor, skupił się straszliwie, namalował obraz w swej głowie złośliwej i zmienił się w człeka, wprost niebywałego. Hekate usiadła.
— DOŚĆ MAM SYNU TEGO, JA CHCĘ MOJE RÓŻKI, MOJE TE KOPYTKA, TERAZ JESTEŚ JAK JA, JAK LUDZKA ZWIERZYNA.
— MAMO, BĄDŹ SPOKOJNA, ZOBACZ, JA TAK MOGĘ. PYK I ZNÓW DIABELSKI-PYK I ZNOWU CZŁOWIEK.
Diabły się nie śmieją, nie te, co w koronie. Ale wtedy śmiali się.
Piekło, piekło płonie.
— TAK POROZPALALI OGIEŃ, DIABŁY WSZĘDZIE. SŁYSZELI, JAK KRZYCZĘ, BALI SIĘ CO BĘDZIE!
No i po tym wszystkich Nestor w ludzkiej skórze, na ziemię powędrował. Chciał pożyć wśród ludzi. Plan miał jeno taki i dar niesłychany, że mógł czuć co inni, tak środku- co im dane.
On, gdy obraz tworzył lub widział dzieło inne, wczuwał się totalnie, myślał, że odpłynie. Gdy słyszał, jak grajek gra dźwięki wspaniałe, czuł na całym ciele ciarki niesłychane.
Gdy gdzieś cała orkiestra grała swoje nuty, on się rozkoszował tym gatunkiem ludzkim. Nestor pragnął sprawdzić, czy ludzie na ziemi potrafią czuć bardziej, potrafią się zmienić.
Więc, gdy zszedł na ziemie i grał swoje nuty, sprawdzał, co gdzie czują, sprawdzał dusze ludzkie. Chyba udowodnić chciał rodzicom swoim, iż ludzie niektórzy też są wyjątkowi. To był dobry diabeł, ale się ukrywał. Misje on miał wielką.
KOCHAĆ LUDZI-PRZYDZIAŁ.
Wielu ludzi spotkał on na swojej drodze, udowodnił ojcu, że niektórzy godni, dotykał go dłonią i emocje posyłał, a on jeno mówił.
— MATKO, JAKA SIŁA, ILE DOBRA SIEDZI W TEJ DUSZY CZŁOWIECZEJ, ON ZOSTAJE, NIEWINNY- NIE DLA NIEGO BRAMY PIEKIELNE.
I tak stale Nestor, gdy nazbierał wrażeń, wracał do ojca, by obraz pokazać. Dawał mu to, czego nie widział on wieki, dawał mu on obraz innego człowieka.
Wiecie, ojciec diabeł przez lata doglądał, jak Nestor wyrasta, jak gra, śpiewa, sprząta. Jak z wielką uwagą robi wszystkie rzeczy i to jak go strasznie jego życie cieszy. Zakochał się diabeł w synu nie na żarty i mimo że diabeł z niego był uparty, to wierzyć on zaczął w coś więcej niż nic. Wierzył zaś on w syna.
— JEDYNY NA ŚWIECIE ON-ON I JUŻ NIKT!
Hekate tak samo czuła jeno lek ją trapił, że Nestor za dobry, za słaby, za „rzadki”. Że go zgniecie życie i go pozamiata. Diabły mają lepiej, prościej-taka praca.
Mieli jeno lekką segregację robić. Świat czyścić ze złego. W piekle zło ma gościć. Ziemia ma być dobra, ciepła i wspaniała. Bała się o Nessa, bała się i drżała.
Kilka lat to trwało, Nestor w ludzkiej skórze, widział świat calutki, wyrósł już łobuziak. Malował obrazy, grał najpiękniej w świecie, ale był nieśmiały- nie gadał z człowiekiem. Hekate matka na pomysł więc wpadła i dała mu przykaz
— OD DZISIAJ DEBATA. MASZ Z LUDŹMI, CO SWOJE EMOCJE CI DAJĄ, ROZMAWIAĆ I CZYTAĆ ICH DUSZE WSPANIAŁE. BO SYNU NIE ZAWSZE WAŻNE TYLKO TROSZKĘ. CZASEM TRZEBA DUSZE PRZEŚWIETLIĆ STOKROTNIE. BO LUDZIE SĄ RÓŻNI, A ŚWIAT BYWA ZŁY. JAM WIELE WIDZIAŁA, ZOBACZYSZ I TY.
Wtedy siadła obok syna swego czule. Przytuliła mocno jak matka. Rozumiesz? I mu pokazała obrazy najgorsze, to co zobaczyła, dojrzała, zło okropne.
Pokazała wojny, zbrodnie i zło ludzkie. Pokazała bezczynność, zło wrogość i kłótnie. Pokazała wszystko, to co ją bolało i za co nienawiść do ludzi swą miała. Pokazała po to, by coś on zrozumiał. Za dobrym był diabłem, inaczej nie umiał.
Nestor się przeraził, spojrzał w matki oczy.
— ROZUMIEM JUŻ MAMO, TERAZ ZAMKNIJ OCZY. TERAZ JA TOBIE POKAŻĘ OBRAZY. POKOCHASZ ZNÓW LUDZI, TYCH DOBRYCH, ZOBACZYSZ.
Hekate dojrzała to, co syn jej widział, łza w oku stanęła królowej ciemności. Wiedziała, że cel jest, iż Nestor jest taki. Wiedziała i dumna była, aż do kości.
Nestor posłuchał matki, nie był głupim czortem, od tamtej pory dusze malował stokrotnie. Bacznie obserwował, a potem malował, był w szoku czasami jaki świat okropny.
A czasem był dumny, że ot znalazł człeka, pięknego jak anioł o duszy „człowieka”.
Na krakowskim rynku często przesiadywał, grał na lutni często, czasem grał na skrzypcach. Przechodnie klaskali, a czasem ktoś gadał i chwalił Nestora, a to już przesada. Wtedy mądry diabeł przybierał swą postać i krzyczał:
— A TERAZ! DALEJ CHCESZ, BYM ZOSTAŁ?
Popłoch wtedy wielki na rynku w Krakowie:
— DIABEŁ-krzyczą ludzie-UCIEKAJ, BO PORWIE!
Dla Nestora nic to, nawet to polubił:
— GDY PRAGNIESZ MNIE POZNAĆ, ZOBACZ MOJĄ DUSZĘ. ONA JEST SZKARADNA, DIABELSKA WRĘCZ STRASZNA, ALE SERCE CZYSTE-NAWET I U DIABŁA.
JAM WAS CHCIAŁ RATOWAĆ, OD KLĘSKI, POTOPU, JAM CHCIAŁ UDOWODNIĆ ŻEŚTA GODNI LUDZIE, BY SE PO TEJ ZIEMI CHODZIĆ, ŻYĆ PO TROCHU. UCIEKAJCIE PRĘDZEJ, SZYBCIEJ. ZNIKAĆ W TŁUMIE.
Lecz nastały czasy, inne całkiem nowe, gdzie to, co odmienne jest wprost wyjątkowe. Wiec taki diabeł na rynku w Krakowie, dziś jest dziełem sztuki, artystą złowrogim. Nikomu nie wadzi, dziś to jak wygląda, zachwyca się człowiek tym, co płynie ze środka. Zachwyca się duszą, a nie przyodzianiem.
— MOŻE DOBRE CZASY NASTANĄ? JA NIE WIEM!!
Więc jeśli spotkasz na rynku w Krakowie, diabła z kopytami, a z twarzą jak człowiek, z czterema rękami, co gra wręcz wspaniale. Posłuchaj i poczuć- dla ciebie ZOSTAJE!
A Nestor wiadomo, czort to nieśmiertelny, może raz być człekiem, raz diabłem przeklętym. Raz może wyglądać niczym anioł z nieba, uważacie jednak to przebiegła bestia.
Jeno w wasze oczy spojrzy przez sekundę, a widzi co w środku, widzi waszą duszę. Ci, co dobre serce, w środku swoim noszą nie czują już leku, nie muszą-nie mogą.
A ci, co szkaradni, niczym magma stara, uciekajcie prędko Nestor to też kara. Jedno skinienie i jesteście w piekle. Uważajcie, uważajcie, Nestor może być wszędzie.
Niesamowitością wielką jest na świecie, że diabeł wprost z piekła, bo teraz już wiecie. Gdy siedzi na rynku i gra jak szalony dzieci masa siedzi i słucha „czortowi”.
A czortownia, uwaga to cudowna sprawa. Bo Nestor tym dzieciom bajki opowiada, o świecie, o ludziach, o piekle i niebie. A czasem o stokrotkach- w bajki wplata siebie.
CZORTOWNIA NA RYNKU W KRAKOWIE POWSTAŁA- DLA DZIECI BAJANIE, SAM DIABEŁ ODPRAWIA.
No i zakończenie to i być powinno. Wszystko przecie było, wszystko, co powinno. Taki Happy Endzik z wprost diabelską nutą. To by było proste, za proste posłuchaj.
Nestor miał też dom swój, tam w piekielnej wiosce. Ojca, matkę, braci- kochał ich okropnie. Choć miał misją wielką, by ratować ludzi, odwiedzał ich czasem, tęsknił wszak okrutnie.
Latem jednym czort nasz, co upałem gardzi, w piekle wszakże stale gorąco i parno. Uciekł do swej matki w odwiedziny krótkie. Tam w piekielnej wiosce, szaro, ciemno-chłód jest.
Stanął u jej progu w zamku z kości słonia, a ona aż wstała, nie wierzyła ona:
— MOJE DZIECIĘ CUDNE, JAKŻEŚ TY NAM WYRÓSŁ. ROGI JAKIE PIĘKNE, POKAŻ, SZLIF BYŁ CHYBA.
— ANO BYŁ MA MATKO, U MAJSTRA W KRAKOWIE.
— CO? TO CZŁOWIEK? WYSZLIFOWAŁ CZŁOWIEK?!
— TAK! ZDZICH OD POLERKI, MAJSTER JAKICH MAŁO, POWIEDZIAŁ, ŻE IDEAŁ, ŻEM DOBRZE JA ZADBAŁ.
— NIE BAŁ SIĘ ON CIEBIE W TEJ DIABELSKIEJ SKÓRZE?
— NIE, ON BYŁ SZCZĘŚLIWY, ZDJĘCIE PRAGNĄŁ CUDNE.
— CO? JA W TO NIE WIERZĘ. TO SĄ JAKIEŚ ŻARTY.
— MATKO TAKIE CZASY, TO SĄ TAKIE CZASY.
— A GAJEREK JAKI, JAK TY, ŻEŚ TO ZROBIŁ. CZTERY RĘCE PRZECIEŻ ZNOWU JAKIŚ CZŁOWIEK?
— TAK BRONEK I SYN JEGO. KRAWCE PIERWSZEJ MAŚCI. JAK WPADŁEM TAM DO NICH, TO BYŁ DLA NICH ZASZCZYT.
— NIE BALI SIĘ CIEBIE, NI SKRZYWDZIĆ NIE CHCIELI?
— NIE.. MIARĘ BRALI, LATALI JAK POPARZENI.
— DZIWNE CO TY RZECZESZ, NAPRAWDĘ TO KPINA. CO TO JEST ZA MIEJSCE?
— KRAKÓW-WEŹ POCZYTAJ.
— A TO, CO TO JEST TO, POKAŻ PROSZĘ CIĘ.
— TO GITARA MATKO, TAK SIĘ GRA, WEŹ PROSZĘ.
Wszedł ojciec i bracia, spojrzeli na niego. No diabeł dorosły w gajerku kolega, rogi lśnią jak rosa na liściu porannym, a w ręku ma przyrząd niby lutnia-czarny. Chodzą, oglądają, nic nie mówią wcale.
— A MOŻE DZIEŃ DOBRY, HALO TO JA DIABEŁ.
— SYNU, BRACIE WITAJ, ALE ŻEŚ SIĘ ZMIENIŁ, MYŚMY JUŻ MYŚLELI, ŻEŚ ZCZŁOWIECZAŁ DO RESZTY.
— E TAM- TERAZ NIE TRZA, TO SĄ INNE CZASY.
— A CO TO, CO TRZYMASZ?
— GITARA-TRZYMAJCIE.
To dopiero draka tam w piekielnej wiosce, zamiast witać syna, chcą grać sobie głośniej. Wiec Nestor co prędko sprzęt im załadował. Zagrał kilka riffów, aż bolała głowa.
Cała wioska na raz ogień rozpaliła. Koniec świata, wrzeszczą. KONIEC ŚWIATA CHYBA. Trochę czasu zeszło, aż przywykli wszyscy, a Nestor w gajerku -atrakcja uliczna:
— KSIĄŻĘ PIEKIEŁ WRÓCIŁ, JAKIŻ ON MOCARNY, A JAKI PRZYSTOJNY, A JAKI ZABAWNY, A JAKIE MA ROGI TO CHYBA PO OJCU. MATKI OCZY I DUSZA- rozpływali się w środku.
Hekate spojrzała na syna raz jeszcze
— POWIEDZ CZY ZOSTAJESZ? -ZOSTAŃ ZE MNĄ WRESZCIE.
— NIE MOGĘ MATULU, TAM CZORTOWNIA CZEKA.
— CZORTOWNIA? CO TO? TŁUMACZ-MATKA CZEKA.
— DZIECIOM SNUJE BAŚNIE, O DOBRYM MORALE, BY LUDZIE DOROŚLI Z NICH BYLI WSPANIALI.
— NIE BOJĄ SIĘ CIEBIE?
— A GDZIE TAM KOCHANA, TO KRAKÓW, JAM CZORT ICH. KOCHAJĄ MNIE MAMA.
No i dopiął swego, czort nad czorty przecie. Poczekał, połaził, pozwiedzał człowieki. I w końcu był pewny, że są nowe czasy.
— TAK MAM KOPYTA, TUPNĘ SOBIE CZASEM. WTEDY ZIEMIA ZADRŻY I BÓJCIE SIĘ LUDZIE. PILNUJE JA DOBRA.
CZORT JESTEM-DO PÓŹNIEJ!
Już się zbiera diabeł, pakuje bagaże. Bracia stoją obok, ojciec też i płacze.
No to ojciec przecież diabelski cóż zrobić. Tęskni przecież strasznie, syn jego w Krakowie.
Matka z miną wzniosłą poprawia swe włosy. Ni łzy nie uroni, twarda matka, co tam.
Nestor spojrzał na nich, dostojny jak nigdy. Wyglądał cudownie, już nie był dziecinny. Podszedł wtem do ojca i prawi do niego
— DZIĘKUJĘ, ŻEŚ JEST MÓJ, DZIĘKUJĘ ZA SŁOWA.
— ZA SŁOWA? CÓŻ RZECZESZ, PRZECIEŻ JENO KRZYCZĘ.
— JA OJCZE COŚ INNE, JESZCZE W TOBIE WIDZĘ. WIDZĘ, ŻE MNIE KOCHASZ NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE. A TON JENO TONEM, SŁOWA TEŻ ZBYTECZNE. DUMNY JESTEM STRASZNIE, ŻEŚ MI TAK ZAUFAŁ, CHODŹ TY TUTAJ DO MNIE. DAWAJ MI PRZYTULAS.
— PRECZ CZORCIE, BO WYZIONĘ DUCHA.
— TO JEST WŁAŚNIE MIŁOŚĆ, MÓJ OJCZE KOCHANY, MÓWISZ PRECZ, A TULISZ. KRZYCZYSZ, A NIE GANISZ.
— MOI BRACIA STARSI, WY CO W LUDZKIEJ SKÓRZE, WIDZĘ WASZĄ DUSZĘ, SZKARADNE ŁOBUZY.
— MY SZKARADNE SERIO, POKAŻ, BO ZDECHNIEMY.
— MACIE PO PORTRECIE, TACY WY. WY Z TEJ ZIEMI.
— MATKO, TY POSŁUCHAJ. CHCE MIEĆ CIĘ PRZY SOBIE. KRAKÓW CIEBIE WZYWA. TWARDOWSKA SIĘ ZOWIESZ.
— CO? JAKA TWARDOWSKA, JA NIC NIE ROZUMIEM, JA MUSZĘ TKWIĆ TUTAJ, INACZEJ NIE UMIEM. NIE ZDZIERŻĘ CZŁOWIEKA, MIMO ŻE TO CZASY, ŻE NAWET U DIABŁA MODNE SĄ OBCASY.
— MATKO JENO CHWILĘ, TERAZ NASZA KOLEI TAM CZEKA PIEKIEŁKO, PIEKIEŁKO JEST TWOJE.
— JAKIE ZNÓW PIEKIEŁKO?
— TO BAR PROSTO Z RAJU.
— TO RAJ CZY TO PIEKŁO, TŁUMACZ MAŁY DRANIU.
— BĘDZIESZ MI TAM MATKO STRAWY SZYKOWAŁA, POKOJE PRZEPIĘKNE CI NARYCHTOWAŁEM. MOŻESZ TAM BYĆ SOBĄ W TYCH SZATACH PRZECUDNYCH. TO KRAKÓW MATULU. ŚWIAT NIE JEST OKRUTNY.
— MAM JA ZWYKŁYM LUDKOM W KARCZMIE USŁUGIWAĆ.
— A CO W TYM DZIWNEGO, WIDAĆ TAKA MISJA, BĘDZIESZ OBSERWOWAĆ, PRZEŚWIETLAĆ TYCH LUDZI. ALE CICHO MATKO, BO MY TYLKO SŁUDZY.
— DOBRZE DAM TRZY LATA Z TOBĄ W TYM KRAKOWIE, BARDZO SIĘ STĘSKNIŁA, WSZYSTKO MI OPOWIESZ.
— NO I DOSKONALE, PLAN JEST USTALONY. JA CZARTOWNIA DZIECIOM, JA GRAJEK SZALONY, JA MALARZ DUSZ WSZELKICH NA RYNKU W KRAKOWIE. DIABEŁ W LUDZKIEJ SKÓRZE I Z SERCEM NA DŁONI. A TY W KARCZMIE DAMA, WYNIOSŁA I ZIMNA, ALE JAKŻE PIĘKNA, CUDNA, NAJPRAWDZIWSZA.
— A CZEMU TWARDOWSKA?
— A TO TAKA BAJKA, PASUJE DO CIEBIE, BO TEŻ BYŁA HARDA. TO ZACNE NAZWISKO, BIERZEMY I TYLE. DIABŁY MY SĄ PRZECIEŻ. MOŻEMY NA CHWILĘ.
No i pojechali matka z synem swoim, w Krakowie osiedli, żyli cali zdrowi. Obserwacja trwała i radości masa. A Hekate cóż rzec, wspaniała niewiasta. Niechby ojciec diabeł wiedział, co się dzieje, to by koniec świata nastał w oka mgnienie. Wszyscy zachwycali się matką Nestora, że piękna, ze zacna, że jest wyjątkowa. A strawy magiczne w piekiełku podają, kto zje ten prawdę gada. Czasem to jest kara.
Kto szczodre ma serce i dusze ma czystą ten prawi kwieciście i strawę ma pyszną. Kto gbur i zły człowiek to głupoty plecie, drwią wtedy tam wszyscy, drwią nawet i dzieci. A strawę, gdy zjada to od środka płonie. Potem oskarżenia:
— TO PIEKŁO, GDZIE WODA.
Turyści zjeżdżają się wprost do Krakowa, na rynku przystają, do karczmy, do smoka.
A wieść się rozniosła, że tam w tym Krakowie jest lokal magiczny, co Piekło się zowie.
Podobno w tym piekle sprawdzają się ludzie, czy dobrzy, czy też nie, Twardowska gotuje.
Wieści się niosą, że gdzieś tam na rynku, baja jeden diabeł, nie straszny lecz dziwny.
Dziwny to normalne toż ma cztery ręce, bajki opowiada i każdy chce więcej.
Lecz jednego razu pewien gajerkownik, człek wszak wykształcony, w gajerku i godny wpadł na pomysł taki, by zamknąć Nestora.
— PAN NAM PSUJE KRAKÓW, PRZECIEŻ TO JEST CHORE, PAN MUSI STAD ODEJŚĆ, DZIECI NAM PAN PSUJE.
— PSUJE? JA NAPRAWIAM, NAPRAWIAM, JAK UMIEM.
— A CO TO ZEPSUTE SĄ DO SZPIKU KOŚCI? PAN JE TEŻ OBRAZA, ZDEJMUJ TO. ODPOCZNIJ!
Wtem zaczął z Nestora ściągać jego szaty, chciał chyba mu odpiąć ręce, rogi, maski.
Nic mu to nie dało, przeraził się srodze. A Nestor flet złapał, stanął se na nodze i zaczął mu grać piosenkę wprost z piekła. Jakże on tańcował, mina ludziom zrzedła.
Najpierw przerażeni byli wszyscy wokół, że człek se tańcuje a diabeł gra obok, potem gdy ten w górę podskakiwać zaczął, to klaskać zaczęli.
— PO COŚ Z DIABŁEM ZACZĄ?!
Dzieci na raz kwiaty od kwiaciarki wzięli i lecą do diabła, lecą jak szaleni. Wręczają mu wszystkie, a ten się uśmiecha.
— KOCHANY NASZ DIABEŁ, A PAN NIECH UCIEKA!!!
Dzieci przegoniły gajerowca szybko, potem inny podszedł, solidny gość zwinny. Z uśmiechem ogromnym stanął se na nodze.
— JA ZNAM CIĘ DIABLE.
— WIEM CHŁOPCZE, WYROSŁEŚ. PIĘKNIE MI TY WYRÓSŁ, A CO TAM U CIEBIE?
— A DOBRZE MÓJ DIABLE, DZIĘKUJĘ JUŻ LEPIEJ. DZIĘKI TOBIE JESTEM JA DOBRYM CZŁOWIEKIEM. ZAGRASZ MI BELGIJKĘ. BŁAGAM, PO TO JESTEM.
— DLA CIEBIE WSZYSTKO, JAK TY IMIĘ MIAŁEŚ? A CZEKAJ, PAMIĘTAM. KAJTEK
— DOBRZE ZGADŁEŚ.
— DLA KAJTKA DZIŚ GRAMY, KIEDYŚ BYŁ JAK WY, A TERAZ DYREKTOR, ALE FAJNY, KUMPEL DIABŁA -OKI?
No i rzeczywiście Belgijka zagrała. Wszyscy się cieszyli, cały Kraków na raz. Dzieci zobaczyły, jak się pięknie rośnie i kolejne dzieci kochały się w Nestorze.
Przydział dostał diabeł od Kajtka dużego.
— CZORTOWNIA OD DZISIAJ CHLUBA MIASTA MOJEGO. MASZ MI TY TU PRAWIĆ O WSZYSTKICH, CO PRZYJDĄ. WIZYTÓWKA MIASTA. WIZYTÓWKA PRAWDZIWA.
Hekate stała z boku, bacznie obserwuje:
— ZAPRASZAM NA GULASZ, JA SUPER GOTUJE. NESTOR ZAPROŚ WSZYSTKICH, TO MÓJ SYNEK WIECIE. ON BYŁ KIEDYŚ DIABŁEM NAJWSPANIALSZYM W ŚWIECIE.
— DIABŁEM BYŁ, PRAWDZIWYM? -wow krzyknęły dzieci.
— CHODŹCIE DO MNIE WSZYSTKIE, MAM LODY JAK CHCECIE.
Dzieci się rozsiadły w piekiełku, na kostce, jadły lody czarne, pyszne jagodowe, a Twardowska snuła opowieść o synu, co se z piekła uciekł, bo ludzi chciał widzieć.
Nestor siedział z boku, podparty rękami i czuł się jak głupek:
— TO JA MIAŁEŚ GADAĆ, JA MIAŁEM ŚPIEWAĆ I GRAĆ TU DLA WSZYSTKICH, UCIEKAJ DO KUCHNI.
— NIE, TO DO MNIE PRZYSZLI.
— NO DOBRZE, MAM WOLNE- IDĘ DO POKOJU. WYŚPIĘ SIĘ JA W KOŃCU I BĘDĘ JAK NOWY!Zakochany Diabeł- Azazel
W piekielnej wiosce znowu zawrzało. Ogień znów płonie, piekła im mało. Król diabłów wrzeszczy w swojej komnacie. Znów się coś stało.
Ognie Rozpalcie!
Wszystkie podrzędne diabły pod zamkiem, ogień wzniecają, biegają i warczą. Chcą, by jak w domu król się ich poczuł. Nie chcą do piekła, w wiosce jest spokój.
Sam wszak on został. Hekate w Krakowie, piekiełkiem rządzi, dania serwuje. Nie wie co u nas, lecz wnet się dowie. Goniec już pędzi, z listem złowrogim.
WITAJ MA LUBA
COŚ W MIEŚCIE OSIADŁA.
SAM JA TU ZOSTAŁ.
SAM JA DO DIABŁA!
DOŚĆ MAM JUŻ TEGO
WRACAJ DO DOMU!
SYN NAM ZWARIOWAŁ
PŁONIE NAM W ŚRODKU.
RZEKŁ MI ON WCZORAJ
ŻE DZIOŁCHĘ ON POZNAŁ
PODOBNO IDEAŁ
I DIABELSKA POSTAĆ.
PODOBNO JEST INNA
NIŻ WSZELKIE NIEWIASTY
WRACAJ DO DOMU
ROZKAZUJE WŁAŚNIE!!!
ILEM GO KRZYCZAŁ
WARCZAŁ NAD UCHEM
BY MU ROZSĄDEK
WRÓCIŁ CZYM PRĘDZEJ.
NO A TEN SWOJE
I NIE CHCE SŁUCHAĆ/
ZAKOCHAŁ SIĘ SYN NASZ.
WRACAJ CZYM PRĘDZEJ.
MOŻE TY MATKA
DO SŁUCHU MU POWIESZ
CO W TEJ ZDRADZIECKIEJ
SIEDZI ZWIERZYNIE.
CZŁOWIEK WSZAK DZISIAJ
TO NIE JEST CZŁOWIEK
WRACAJ MA MIŁA.
WRACAJ BO ZGINĘ.
Takie to słowa na skrzydłach smoka, zaniósł jej wierny od lat ich sługa. Który nie mówi i jeno słucha. Posługa jego — i kara paskudna.
Jest on szkaradny, jak to diabły mają. Ogon ma długi, by szyję móc owlec. Skrzydła jak smoka na plecach nosi i twarz okropna-straszliwa to postać.
Lata tak szybko, jak strzała z łuku, a skrzydeł trzepot wiatr wszędzie niesie. Zwie się on Hektor, sam imię wybrał. Gdy leci, ogień rozpala wszędzie.
Nasiedział się w mroku, bo to wierny sługa. Więc gdy go z posłaniem w drogę wysyłali, chciał światła nieco, więc mocno dmuchał i wszyscy mu ognie wokół rozpalali.
W oknach u ludzi świece płonęły, co by ich dom ominął czort srogi. Ognie na placach i dziedzińcach wszelkich, co by też miasto oszczędził duch wrogi.
Hektor list wziąwszy, poleciał w chmury, rad był straszliwie, że wolny na chwilę. Pomyślał Kraków i już po minucie widział go z dala. To dar jego dziwny.
Ludzie odwykli od starych zwyczajów, ognia nie dojrzał, bo noc już była, więc rozjuszony wiatrem uraczył.
— ZARAZ JEST PO WAS -NIECH KRAKÓW GINIE!
Hekate siedziała na progu piekiełka, czuła już w środku, że coś się świeci.
— TOŻ PRZECIEŻ SPOKOJNA NOC TAKA BYŁA. HEKTOR PRZYBYWA-TAK TO HEKTOR PĘDZI.
Uniosła się lekko i zamknęła oczy, nogi odbiły się od pięknej kostki. Powoli do góry uleciały nogi, Hekate szybuje nad Krakowem boskim.
W oczach ma ognie niczym demon straszny, co wściekłość swoją zaraz nam obnaży. Krzyknęła głośno, jak wiedźma potrafi.
— HEKTORZE PRZESTAŃ, WIATR ZATRZYMAJ-ZAMILCZ!!!
Echem jej głos się niósł nad Krakowem, suknia zaczęła trzepotać na wietrze. Dojrzał ją Hektor i spuścił swą głowę. Z pokorą posłuchał- uciszył złość wreszcie.
Przysiedli na dachu, wielkiego wieżowca. Ona smukła, piękna, w sukni jak z gotyku, on czort niebywały, diabelski po stokroć i patrzą na siebie-patrzą jak zaklęci.
— CÓŻEŚ MI TU PRZYWLEKŁ, TY DIABLE KOCHANY, CO OCZOM MYM RADOŚĆ OGROMNĄ WRĘCZ DAJESZ. JAKŻEM SIĘ STĘSKNIŁA, STRASZNIE, NIEBYWALE. POKAŻ MI SIĘ TUTAJ, POKAŻ -BĄDŹ ZUCHWAŁY!
Hektor nic nie mówił, taka jego rola. Wyciągnął list skromnie, schylił się do kolan, ukłonił trzy razy i wzniósł się w powietrze. Tyle go widziała. Serce znowu trzeszczy.
List czyta w skupieniu, księżyc światło niesie, złość wzbiera w jej sercu, złość wręcz niebywała.
— AZAZEL MÓJ SŁODKI ZAKOCHAŁ SIĘ W KOBIECIE?. NIE MOGĘ W TO WIERZYĆ, TOŻ TO NIE JEST PRAWDA. ON MANIPULATOR WPROST JEST DOSKONAŁY, WSZAK ON KONTROLOWAĆ MOŻE KAŻDEJ ŻYCIE. JENO SŁOWO RZEKNIE, JUŻ JEST DUSZA JEGO. LUDZIE MARNI WSZAKŻE, JENO GO USŁYSZĄ.
CÓŻ MÓJ LUBY RZECZE, TOŻ PRZECIEŻ JEST KPINA, AZAZEL NIE MÓGŁBY, NIE MA SERCA PRZECIE. TO DIABEŁ NAJGORSZY, TO MOJA DZIECINA. CO NESTOR MI POWIE- CO JA JEMU RZEKNĘ.
Rankiem słońce wzeszło. Hekate już wstała, a raczej podniosła się ino troszeczkę. Całą noc myślała i kontemplowała. Nie dane jej spranie, spanie wręcz zbyteczne.
Poprawiła na gładko, długie czarne włosy, suknie przyodziała piekielną i ciężką. Talizman od męża z krwią przodków we środku i czeka na syna. Czeka, aż on wejdzie.
Nestor drzwi otwiera, przystojny jak diabli. Rogi zakręcone niczym u barana, fajerek miał szary, średniowieczy ładny, a twarz jakby ludzka, lecz diabelska -dramat.
Nestor był diabłem-strasznym, ale ładnym. Łamał serca kobiet, to nie jego wina. Nie on wszak je kochał, lecz one -niewiasty. Szalały wprost za nim. Urok to przyczyna.
Nie chciał wszak on tego, jeno stał tuż obok. A te już mdlały, patrząc w jego ślepia. Gdy brzęknął on słowo, piszczały jak głupie, a on to czort był-na co mu kobieta.
Nie dla niego miłość i te błahe sprawy. Nie dla niego wachlarz chwilowych uniesień. Nie dla niego ludzkie i głupie zabawy. On misję miał wielką, Największą we świecie.
Zerknął on na matkę, oczy miał zaspane, przetarł je raz jeszcze, bo sam im nie wierzył. Wziął rondel ogromny i pije z deń kawę. Zerka na raz jeszcze, dalej w to nie wierzy.
Jego matka stoi w odzieniu piekielnym, z amuletem przodków na szyi co wisi. To znaczyło jedno, wiatr w drogę ją niesie. Do znaczyło, że matka zaraz mu coś rzeknie.
— SYNU MÓJ BĄDŹ ŁASKAW, ALEM W WIELKIEJ TRWODZE. CZAS MI NA RAZ WRACAĆ, DO WIOSKI PIEKIELNEJ. BYĆ MOŻE I PIEKŁO ODWIEDZĘ PO DRODZE. AZAZEL ZWARIOWAŁ, NO ZGŁUPIAŁ, OTĘPIAŁ!
— CÓŻ SIĘ MATKO DZIEJE, PRAW MI JENO WARTKO. W TWYCH OCZACH JA WIDZĘ SMUTEK I STRACH WIELKI. CZUŁEM W NOCY WIATR JA, HEKTOR WPADŁ TU WARTKO. TRZA MNIE BYŁO BUDZIĆ, TRZA BYŁO OTRZEŹWIĆ.
— TOŻ JENO LIST PRZYWLEKŁ, NIC WSZAK TO WIELKIEGO. ZWIERZ ZWYKŁY PIEKIELNY, CHCIAŁ NAM KRAKÓW SPALIĆ. ŚWIATEŁ MU SIĘ CHCIAŁO, WIĘC OGNIEM PIEKIELNYM, CHCIAŁ TU WSZYSTKO ZMIEŚĆ NAM. CHCIAŁ WSZYSTKO ROZWALIĆ.
— OJ MATKO MA MIŁA, JA KOCHAM TO ZWIERZĘ. A NAWET NIE ZWIERZĘ, A BRATA PO PROSTU. ON JEST DOSKONAŁY, STRASZNY GOŚĆ PIEKIELNY. WOLNOŚĆ PEWNIE POCZUĆ. WOLNY CHCE BYĆ WRESZCIE.
— TY JAK ZWYKŁE SWOJE, O HEKTORZE GADASZ, A BRAT TWÓJ NAM POPADŁ W WIELKĄ WRĘCZ KABAŁĘ. DZIEWKA MU SIĘ MARZY, PODOBNO PIEKIELNA. MUSZĘ GO RATOWAĆ, ON JUŻ ROZUM STRACIŁ.
— ECH TAM MATKO PRZESTAŃ, TOŻ NORMALNA SPRAWA. SERCE MU ZAGRAŁO, CIEPŁO MU NA DUSZY. TOŻ MY DIABŁY PRZECIEŻ TEŻ KOCHAĆ POTRAFIĄ, ZOBACZ JENO OJCA I CIEBIE. TEAM CUDNY.
— NESTORZE JA CIĘ PROSZĘ, OKIEŁZNAJ SWE SŁOWA. TO JUŻ NIE SĄ ŻARTY, MUSZĘ BYĆ ZŁOWROGA. TYŚ ZAPOMNIAŁ CHYBA, JAKA JEGO PRACA.
— PAMIĘTAM MA MATKO! A CZY ZA NIĄ PŁACĄ?
— SŁUCHAM? CÓŻ TY RZECZESZ. TOŻ TO JAKAŚ KPINA. TO PRZECIEŻ NORMALNE, DIABŁA MIEJSCE W PIEKLE, JUŻ TY, ŻEŚ TU PRZYSZEDŁ, JUŻEŚ TY TU PRZYLAZŁ. KTO MA RZĄDZIĆ TERAZ, KTO RZĄDZIĆ MA W PIEKLE?
— MATKO MOJA MIŁA, SCHOWAĆ NERWY SWOJE. JA JENO BRATA, ZROZUMIEĆ PRÓBUJE. JEŚLI TO DIABLICA, TO SERCE NIECH PŁONIE. PRACA BĘDZIE LEPSZA, GODNA, MILSZA PRZECIEŻ.
Hekate spojrzała na Nestora w ciszy, słów jej brakowała, bo on to riposta. Nie rozumiał lęków, został sam w tej ciszy. Ona poszła bagaż rychtować -do czorta. Tak do czorta właśnie, bo mąż na nią czekał. Już gwardie piekielne do wioski swej zwołał.
— TAKI MIAŁEM SPOKÓJ, CZUŁEM SIĘ PIEKIELNIE-PIEKIELNIE DOBRZE. AZAZEL DO CZORTA!!!
— SŁUCHAM CIĘ OJCZE, CÓŻ CHCESZ MI DZIŚ PRAWIĆ. JAM DZIŚ LEKKOŚĆ CZUJĘ I DO GÓRY LECĘ. MOJA UKOCHANA LIST MI NADESŁAŁA, CZYTAM SETNY RAZ JUŻ. CZYTAM I TAK TĘSKNIE.
— OSZALAŁEŚ SYNU, ROZUM CI ODJĘŁO. TOŻ TO ZWYKŁA SZARA, LUDZKA JEST KOBITA. DAJŻE SOBIE SPOKÓJ, WRACAJ JUŻ DO DOMU. ZAKAZ JUŻ DLA CIEBIE PO ZIEMI SE BRYKAĆ!
— O NIC Z TEGO OJCZE. NESTOR SE TAM ŻYJE. DAJE RADĘ DIABEŁ, NAWET W SWOJEJ SKÓRZE. CÓŻ JA MAM PORADZIĆ, ŻE SERCE ME BIJE. NO ZOBACZ, POSŁUCHAJ- TEŻ MAM SERCE W ŚRODKU.
Rydwany pod zamkiem z kości słoniowej, cała armia stoi i próg jej pilnuje.
— AZAZEL MA ZAKAZ, DYSKUSJA SKOŃCZONA, ZOSTAJESZ TU ZE MNĄ NA ZAWSZE-DOŚĆ GŁUPOT!
Hekate całuje Nestora na drogę, syn jej łzę ma w oczach i nie wie co czynić.
— MATKO MOJA MIŁA, CO JA TERAZ ZROBIĘ. WRACAJ TU CZYM PRĘDZEJ. WRACAJ, BO TU ZGINĘ!
— OJ NIEPRĘDKO SYNU, TYŚ NIE JEST JEDYNY. AZAZEL NAJSTARSZY, A ROZUM SWÓJ STRACIŁ. MUSZĘ TO OGARNĄĆ, BO PIEKŁO NAM ZGINIE. I NIE! NIKT NIE BĘDZIE NIKOMU TU PŁACIĆ. MACIE NIEŚMIERTELNOŚĆ, DARY SWE MAGICZNE. MACIE WY SZACUNEK U DUCHÓW TAK WIELU. NIESIECIE WY POSTRACH, WŚRÓD LUDZI I ISTOT. TO WASZA ZAPŁATA. UCIEKAM MÓJ SYNU.
I tak zostanie sam Nestor w Krakowie. Piekiełko zamknięte, toż gotować trzeba. Na czortownię dzisiaj, nikt liczyć nie może. Diabeł chce odpocząć-dziś nie taki klimat.
Matka jego właśnie piekło chce ratować, a to tylko miłość, natchnienie od takie. Jak Azazel w końcu boginię swą pojmie. Wszystko będzie dobrze-dokładnie -TAK WŁAŚNIE.
Hektor już nadciąga, wiatr czuć ciepły miły. Piekło go przysłało, by zabrać królową. Wnet Nestor wyskoczył i z całych sił krzyczy
— MÓJ MIŁY, MÓJ DRUHU, OPOWIEŚĆ MI PODAJ!
— ON NIE MOŻE MÓWIĆ, ZAPOMNIAŁEŚ SYNU? CHCESZ, BY ŚWIAT SIĘ SPALIŁ, BY SPŁONĄŁ DOSZCZĘTNIE.
— OJ MATKO KOCHANA, TO JEST PRZECIEŻ KPINA, ON NIE GADA Z WAMI-ZE MNĄ MU BAJECZNIE. ON WSZAK WAS SIĘ BOI, BO WY KRÓLE PIEKIEŁ, A JA JENO GRAJKIEM W WIOSCE PRZECIE BYŁEM. CZĘSTO MY GADALI, ZUCH TO I MARZYCIEL. DAJ MI SIĘ PRZYWITAĆ, TOŻ TO ZAJMIE CHWILĘ.
Hektor, gdy go ujrzał, to piruet zrobił. Przeciął cztery chmury, co niebo zdobiły. Dmuchnął nieco w prawo i burze rozpętał.
— MAMO TO Z RADOŚCI, WYBACZ MU W TEJ CHWILI!
Hekate już wcale litości nie miała. Chodź Nestor, jej prawił tym nowym językiem. Ona już tak w głowie, piekło ratowała.
— LECIMY HEKTORZE, NIEŚ MNIE- JENO SZYBCIEJ!
I poszybowali, daleko hen w niebo, do wioski piekielnej, o której nikt nie wie. Zniknęli za chmura burzową daleko. Piorun jeno grzmotnął w tej chwili o ziemie.
Nestor stał samotnie na progu piekiełka, cóż czynić nie wiedział, już przywykł do sprawy. Że on w swej czartowni, a matka w piekiełku. Czekał on cierpliwie, cóż się znów wydarzy.
Hekate z posłańcem co niósł ją na grzbiecie, dotarła do wioski, gdzie ognie płonęły. Wszystkie diabły w strachu, najzwyczajniej w świecie, wszystkie tam krzyczały:
— ZGINIEMY, ZGINIEMY!
Czort król już ją czekał, lecz cieszyć się nie mógł. Bo trapił go smutek i lęk wręcz straszliwi. Bo musicie wiedzieć, że diabły po stokroć czują wszystko w sobie. Tak czują straszliwie.
Czy dar to nie wiedzą, może to ich kara, że każda emocja tak silna i mocna? Strach, miłość, czy smutek, radość czy zniewaga. Nieważne, lecz czują, aż boli do kości.
Hekate już w środku, podchodzi do czorta, klęka przed swym panem, w pierścień go całuje. On ją w środek czoła i tulą się mocno. Tak diabeł też kocha, tak diabeł też czuje.
— GDZIE AZAZEL TERAZ? POWIEDŹ MI MÓJ MIŁY. BYM W OCZY SPOJRZAŁA, DIABELSKIE ME SŁODKIE. JA WIEM ŻE ON LUDZKI, LECZ JA JAKO MATKA, WIDZĘ JEGO WNĘTRZE, WIDZĘ PRAWDĘ W ŚRODKU.
— ZAMKNĄŁEM GO W LOCHU, TAM, GDZIE KUTE BRAMY, Z OŁOWIU I SREBRA I Z MIESZANKĄ TWOJĄ. TO DIABEŁ NASZ PRZECIE, NIE DAŁBYM Z NIM RADY. ZAKOCHAŁ SIĘ STRASZNIE. I JĘCZY OKROPNIE.
Zeszła wtem do lochu, przez kraty zagląda, a tam siedzi młodzian jej piękny czort z piekła. Wygląda jak anioł, ojciec go przyodział w tą skórę, by boski był. Boski i słodki.
— WITAJ SYNU DROGI, CÓŻ W TWEJ DUSZY SIEDZI. POWIEDZ TY MI TERAZ, CZY WIATR DOBRZE NIESIE. CZYŚ TY SIĘ ZAKOCHAŁ, CZY DRWISZ JENO Z SIEBIE. MANIPULANT PIERWSZY. TYŚ ZAWSZE BYŁ PIERWSZY.
— MATKO RATUJ, PROSZĘ, ONA TAM MNIE CZEKA. LIST WYSŁAŁA DO MNIE, PRAGNIE MNIE Z SIŁ CAŁYCH,
— ZDURNIAŁEŚ MÓJ SYNU, TO ZWYKŁA KOBIETA. ZEMRZE ZA STO LAT CI, A TY TU ZOSTANIESZ.
— MATKO TOŻ MY DIABŁY, MAMY MOCE WIELKIE, A NIEWIASTA WARTA, BY WALCZYĆ O MIŁOŚĆ. SPÓJRZ NA NIĄ I OCEŃ, NIE BĄDŹ TAKA TWARDA. TYŚ KIEDYŚ DOSTAŁA SZANSE NA SWĄ MIŁOŚĆ.
Po tych słowa wiedźma Hekate wyniosła, co nie znała wcześniej ni strachu ni trwogi. Spojrzała na syna i głos w ten podniosła:
— JAM WIEDŹMA WSZAK BYŁA, A OJCIEC TWÓJ BOSKI.
— NO WIDZISZ MATULU, TERAZ MĄDRZE PRAWISZ. MOJA LEONORA, JEST WSZAK JA TY PRAWIE. JENO NIE JEST WIEDŹMĄ, NIE SZEPTUCHĄ SOBIE. A ZWYKŁĄ KOBIETĄ. DAJŻE MI JĄ W DARZE.
— W DARZE DAĆ NIEWIASTĘ? TOŻ WEŹ TY JĄ SOBIE. TYLE TO NAM DIABŁOM JESZCZE MOCY DANO. SKORO TAKA GŁUPIA I TOBIE ODPOWIE. ZNACZY, ŻE DO PIEKŁA PÓJDZIE Z CAŁĄ ZGRAJĄ.
— MATKO, CÓŻ TY RZECZESZ, MNIE NIE O TO CHODZI. JAM JEJ NIC NIE SZEPTAŁ, NI NIC NIE CZAROWAŁ. DZIĘKI NIEJ ME SERCE ZABIŁO, CHODŹ PODEJŚĆ. POSŁUCHAJ CZY BIJE, POSŁUCHAJ I ZOBACZ.
Wtem Hekate weszła do lochu pomału, skłoniła się do syna, by więcej usłyszeć. Strach w oczach jej stanął, lęk wielki bo nigdy, nie słyszała syna swego serca bicia.
— NO TO PO NAS MĘŻU, JEGO SERCE DRGNĘŁO, MUSI TO BYĆ WIEDŹMA ALBO INNA STWORA. ON MIAŁ OTUMANIAĆ, I KUSIĆ NA ŚWIECIE. A TO NA NIM WŁAŚNIE, UCZYNIŁA ONA.
— CO TERAZ CZYNIMY? -spytał król piekielny.
— NIC MÓJ MIŁY WIĘCEJ, ODDAĆ GO MUSIMY, ALE PO NESTORA POSYŁAJ CZYM PRĘDZEJ, ON NAM SPRAWDZI DUSZĘ, TEJ SZPETNEJ DZIEWCZYNY.
Nestor już gotowy siedział na swej pryczy, jeno poczuł ojca donośne wołanie. Pomyślał o domu i już po minucie, był obok swej matki.
— HEJ MATKO? HEJ BRACIE?
Uśmiechnięty diabeł stał w komnacie w lochu i patrzył na brata, z sercem rozwalonym.
— MAMO, ON TAK KOCHA, DAJCIE JEMU SPOKÓJ. ZAKOCHAŁ SIĘ BRAT MÓJ. ON NIE JEST SZALONY. WIEM, CO MAM UCZYNIĆ I ZROBIĘ I WIĘCEJ, LEONORA ZARAZ SPRAWDZIAN BĘDZIE MIAŁA. WIDZIAŁEM JEJ LICO, PRZYZNAJĘ ŻE PIĘKNE. A JAKA JEJ DUSZA ZARAZ SPRAWDZISZ SAMA.
Siadł Nestor do płótna, farby chwyta w dłonie, obraz ma już w głowie, dziewki tej przeklętej. Na raz przed wszystkimi obraz z duszą stoi:
— ALE TO SAMO, SYNU ZRÓB RAZ JESZCZE!
— MATKO TAK SIĘ ZDARZA, ONA JEST WSZAK TAKA, JAKA JEJ POSTURA TO I W ŚRODKU SIEDZI. SPOKOJNIE MA MATKO, SZCZERA TO NIEWIASTA, I SZCZERZE KOCHA. AZAZEL W NIEJ SIEDZI.
— SKORO TY TAK PRAWISZ, TO ZAUFAĆ MUSZĘ, SKORO NAWET OBRAZ KRZYCZY, ŻE JEST ZACNA. AZAZEL CZYM PRĘDZEJ PRZYWIEŚ TU NIEWIASTĘ. OSTATNI SPRAWDZIAN, TO OSTATNI SPRAWDZIAN.
Azazel się cieszy, poprawia swe włosy. Szykuje już powóz, by swą panią przywieść. Sprawdzian go nie martwi, on i tak ma dosyć. Bez Leonory życie to to nie życie.
Przywiózł on waćpannę i stawia przed czortem, panna przerażona diabła przeto widzi, obok siedzi wiedźma i czarne ma oczy, obok Nestor klęka. Ogląda i widzi.
Bladolicą damę z włosami jak ogień, z rumieńcem czerwonym od lęku i trwogi a w oczach jej miłość i walka wszak o nią. Co będzie sprawdzianem-sprawdzianem dla młodych.
— WITAJ PANNO Z ZIEMI, O LICU PRZEPIĘKNYM. COŚ MI SERCE SYNA ŁAPCZYWIE ZABRAŁA. ZARAZ CI POKAŻĘ I NIE BĘDZIE PIĘKNIE. CZYŚ JEGO PRAWDZIWE OBLICZE WIDZIAŁA?
— WIDZĘ JEGO DUSZĘ I TO, ŻE JEST BOSKI. WIDZĘ JA MIŁOŚCIĄ ŻARLIWĄ I PRAWDĄ. WIDZĘ JENO SERCEM I PRAGNĘ TU GOŚCIĆ, CHODŹ BOJĘ SIĘ STRASZNIE. BOJĘ SIĘ JA STRASZNIE.
— NIE WIDZISZ TY DUSZY SYNA MEGO DZIECKO, TYLKO TO, CO JA, ŻEM, SAM WSZAK NAMALOWAŁ. MÓGŁ ON CIĘ OMAMIĆ, SKUSIĆ, UNICESTWIĆ, MÓGŁ CI ZROBIĆ WSZYSTKO, JENO, ŻEBY SPOJRZAŁ.
— WIDZĘ JEGO DUSZĘ, JEST PIĘKNA I CZYSTA, NIE WIEM CZY DLA ŚWIATA, ALE DLA MNIE CAŁEJ. KIEDY STOI OBOK, CZUJĘ SIĘ MAGICZNIE. DUMNA JESTEM STRASZNIE-NIECH MNIE MAMI NADAL.
W tej chwili ojciec zrobił coś strasznego, Hekate z uśmiechem szyderczym na twarzy, siedziała tuż obok i z wielką nadzieją. Czekała, cóż zaraz jeszcze się wydarzy.
Ot to dziwna sprawa w wiosce się zadziała. Przed najstarszym diabłem, z Hekate u boku, przed synami jej obca dziewka sobie stała, i o miłość walczy i o miłość się prosi.
Włosy ma czerwone, niczym ognie w piekle, oczy jej zielenią mienią się w ciemności. Przyodziana w szaty, purpurą owiane. Stoi i tak patrzy i o litość prosi.
— NO TO TERAZ POKAZ DLA NASZEGO GOŚCIA, SKORO ŻEM JA SYNA ZMALOWAŁ TAK PIĘKNIE. POKAŻĘ CI DZIECKO, JAKI JEST ON W ŚRODKU, POKAŻĘ CI, JAK TO SIĘ WYGLĄDA W PIEKLE.
W tym momencie przed nią nie stał już jej luby, ale czysty diabeł, szkaradny i szpetny. Azazel prawdziwy taki z krwi i kości, a ona wtem krzyczy
— WITAJ LUBY… PIĘKNY!!!
Nie zważała na nic, na skórę czy rogi, ni na zapach siarki, co wszem się unosił, podbiegła do niego, obejmuje czule, a jeszcze czulej poprawia mu włosy.
— JA SZKARADNY DIABEŁ, WSTYDZĘ SIĘ JA TERAZ, ŻE TAKA PIĘKNA NIEWIASTA TUŻ OBOK. NIE BĘDĘ JA INNY, LECZ MOGĘ SIĘ ZMIENIĆ. BĘDĘ JAKI ZECHCESZ, JENO CHCĘ BYĆ Z TOBĄ.
— ALEŻ MIŁY, LUBY-DLA MNIE TYŚ OBRAZEM, MALOWANYM SERCEM -UTKANYM Z MIŁOŚCI. JA CHCE TYLKO CIEBIE, A CO SIĘ WYDARZY-TO BĘDZIE. NIC MNIE TO -MIŁOŚĆ NIECH ZAGOŚCI.
Wszyscy obok stoją jak wryci w komnacie. Nikt słowa nie rzecze, bo to dziwna sprawa. Ona miała wrzeszczeć, uciekać, wyć płaczem, a ona miłość na wierch sam wylała.
Nestor wstał czym prędzej, bo to już ta chwila. Popatrzył na brata, z uśmiechem diabelskim i wrzasnął na cały głos:
— TO JEST CHYBA KPINA, STOI DIABEŁ SZPETNY A JEST WPROST BAJECZNY. TERAZ JA SE ZERKNĘ OCZAMI TWOIMI, NIEWIASTO PODOBNO, AŻ TAK DOSKONAŁA. NIE UFAM NIKOMU I WYBACZ TEJ CHWILI. TERAZ MOJE OCZY W SOBIE BĘDZIESZ MIAŁA.
Gdy wskoczył do środka by widzieć co ona, by poczuć co w sercu niewiasty tak płonie wykrzyczał na sam głos
— ONA JEST SZALONA, DLA NIEJ BRAT MÓJ ORŁEM, DLA NIEJ BRAT MÓJ BOGIEM. KOCHA GO TAK MOCNO ŻE AŻ SAM UCIEKŁEM BO TO OBRZYDLIWE DLA MNIE DIABŁA PRZECIE. PUŚĆ ICH MATKO PROSZĘ, TO JEST PRAWDA PRZECIEŻ. JAK WY SIĘ KOCHAJĄ JAK WY HEJ! SŁYSZYCIE?
No i cóż tu czynić, tak widać być winno. Nowa para w piekle właśnie się narodzi Azazel i Leona-Leonora piękna. Od dziś księżna piekieł- bo to księcia żona.
— CO JA Z NIMI ZROBIĘ, W PIEKLE ŻYĆ NIE MOGĄ, TOŻ PRZECIEŻ TO KPINA BY TRZYMAĆ ICH TUTAJ.
— DAJCIE DO PIEKIEŁKA, CHĘTNIE MI POMOGĄ, JA SAM NIE DAM RADY. TO PROSZĘ, NO DEJCIE.
Hekate spojrzała na Nestora miło, pomyślała w duchu że to dobra rada. I na koniec rzekła, donośnie i z kpiną.
— NO TO DO PIEKIEŁKA, DO KRAKOWA JAZDA! JA WAS TAM NAWIEDZĘ, KTÓREGOŚ WIECZORA, SPRAWDZĘ JAK TAM KARCZMA, JAK SIĘ STRAWY MAJĄ, A I OPIEKUJCIE SIĘ PROSZĘ NESTOREM. ON OSTATNIO STRASZNIE BYWA NIE POWAŻNY.
W tym momencie radość w wiosce była wielka. Bo kareta czarną z czaszkami na bokach. Odjeżdżają teraz dwaj to ich książęta, z rudą, piękną damą siedzącą tuż obok.
Kraków, jak to Kraków na czartownie czekał, w końcu wrócił diabeł ich dobry doradca. A w piekiełku w końcu strawa pyszna czeka. Ruda ognistowłosa dama dla nich tańczy.