- W empik go
Piekło i metal. Historia zespołu Kat - ebook
Piekło i metal. Historia zespołu Kat - ebook
„Prawda to metal i piekło!” – głosił Roman Kostrzewski. Sprawdźcie sami, czy miał rację.
Kat to zespół, który wielu zamyka w szufladce z etykietą „satanizm”. Zdefiniowanie tej jednej z najważniejszych polskich grup metalowych wymaga jednak o wiele więcej słów, o czym przekonacie się, czytając tę książkę. A w niej:
• szaleństwa muzyków Hanoi Rocks i Kata podczas wspólnej trasy;
• opis koncertów z Metallicą w katowickim Spodku i legendarnych występów w Jarocinie;
• kulisy nagrań, m.in. albumu Oddech wymarłych światów – zestawianego przez krytyków na równi z kultowym Master of Puppets;
• rytualne morderstwo i obrona przed zarzutami;
• analiza ostatecznego rozłamu w 2004 roku.
Mateusz Żyła zabierze Was w podróż po czterech dekadach wzlotów i upadków zespołu – będzie to opowieść o sukcesie i uwielbieniu fanów, ale też o niespełnionych ambicjach i porażkach; o zaklinaniu szarej rzeczywistości PRL-u diabolicznym tańcem; o walce i napięciach pomiędzy Katem a TSA; o bezkompromisowym przeciwstawianiu się zakłamaniu Kościoła; o muzycznym porozumieniu dusz oraz o konflikcie, którego nie złagodziła nawet śmierć.
Autor dotarł do większości członków Kata, ich rodzin, (nie)przyjaciół, byłych menedżerów i wielu znanych postaci ze środowiska muzycznego. Z tych opowieści wyłania się obraz zespołu, który miał wszelkie atuty potrzebne do tego, by zrobić światową karierę. Zespołu, który na przestrzeni 40 lat działalności tworzyli niebanalni muzycy, mający odwagę grać iście piekielne dźwięki, a jednocześnie silne osobowości, które – niestety – nie zawsze potrafiły postawić muzykę ponad wszystkim.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8330-159-4 |
Rozmiar pliku: | 28 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Jak wasze gardła!?” – krzyknie pewien długowłosy blondyn, po czym zaprosi Was w muzyczno-literacką wędrówkę po różnych piętrach diabelskiego domu. W domu, jak to w domu, bywają kłótnie, dochodzi do sprzeczek pomiędzy właścicielami, ktoś trzaska drzwiami lub zamyka się na strychu, po czym wszystko wraca do względnej normy. Można znów ze sobą rozmawiać, bawić się, tworzyć, a nawet przyjmować gości. Gorzej, gdy z upływem czasu wewnętrzne wichry stają się coraz silniejsze i zaczynają pustoszyć wszystko, wręcz naruszać fundamenty. I trzeba robić dobrą minę do złej gry. Budowla zaczyna się chwiać, tracić na wartości, ale nawet groźba recesji nie godzi zwaśnionych architektów. I już nie pogodzi. Skonfliktowane strony próbowały korzystać ze wspólnego adresu, ale każda z nich miała inne wejście, inne piętro, inny kod, innych gości – tylko rachunki były wspólne. Zresztą chyba nie do końca wyrównane i rozliczone, o czym świadczyły wciąż powracające roszczenia. Echo zza murów. W jaki sposób opisać historię takiego domu? Jak wiernie i uczciwie oddać życiorysy jego architektów, właścicieli, mieszkańców? Czy można traktować te słowa synonimicznie? Jak udokumentować, że architekt jest w równej części właścicielem, a mieszkaniec – architektem? A może nie ma równych części? W takim razie kto ma większość? I czy bez mniejszości dom okazałby się tak majestatyczny, ważny i tajemniczy? „Ogień wolno gasł, wiatr w kominie mieli dym”…
Historia zespołu Kat to ponad cztery dekady sukcesów i porażek, wzlotów i upadków, śmiechu i łez. To historia rozstań, powrotów, rozwodów. Płyt wybitnych i płyt słabszych. Przedsięwzięć udanych i całkowicie zbędnych. To okres tworzenia i niszczenia własnej legendy. Legendy, która dla wielu wydaje się wciąż wyśniona. Legendy, która obrosła mnóstwem mitów. Niektóre z nich powinny dalej żyć własnym życiem, z innymi należy się wreszcie rozprawić.
We wrześniu 2016 roku, czyli tuż po premierze książki Głos z ciemności, nie miałem jeszcze skrystalizowanych planów dotyczących biografii Kata. Szczerze, nie myślałem o tym, choć gdzieś głęboko skrywałem takie ambicje. Grzebię przecież w twórczości zespołu od tak wielu lat. Najpierw licencjat, później magisterka, w końcu doktorat. W międzyczasie książka z Romanem i wydawnictwo o pierwszych koncertach Metalliki za żelazną kurtyną, które zapisały tak istotną kartę również w dziejach Kata. W sierpniu 2018 roku wyprowadziłem się do Sztokholmu i właśnie tam, podczas spaceru, doświadczyłem przełomu. W głowie zapaliła mi się lampka. Poczułem, że to ten moment. Natychmiast zacząłem gromadzić i selekcjonować archiwalne materiały prasowe. Jeszcze w Szwecji zacząłem przeprowadzać pierwsze wywiady telefoniczne.
Machina ruszyła na dobre po tym, jak w maju 2019 roku wróciłem do kraju. To była poważna, żmudna, stresująca, ale i niezwykle satysfakcjonująca praca. Niejednokrotnie wyruszałem w Polskę, by szukać katowskich tropów. Ciemny las? Stary klasztor? Głodny seksu dom? W trakcie wędrówki odkryłem kilka nowych miejsc, wyczyściłem zakurzone archiwa, a przede wszystkim poznałem życiorysy, bo należy pamiętać, że historia Kata nie jest wyłącznie historią zespołu, ale również historią ludzi: muzyków i ich bliskich, technicznych, menedżerów, wydawców, dziennikarzy, przyjaciół i przyjaciółek… Starałem się dotrzeć do jak największej liczby osób, które w mniejszym lub większym stopniu były związane z Katem na przestrzeni lat. Udało mi się porozmawiać ze wszystkimi członkami zespołu (a raczej zespołów). Prawie wszystkimi… Gitarzysta Piotr Luczyk – bez żadnych wątpliwości ważna postać w historii Kata – odmówił udziału w przedsięwzięciu. Tę samą decyzję niespodziewanie podjął Michał Laksa. Pozostało uszanować decyzję wymienionych muzyków i skorzystać z prawa cytatu.
Nie unikałem tematów trudnych, ale jedną kwestię pominąłem w książce celowo – szczegółowe opisy i pseudownikliwe oceny poszczególnych płyt Kata. W tych miejscach najczęściej uciekam do recenzji prasowych, pozostawiając sobie prawo komentarza. Dlaczego? Odbiór muzyki jest na tyle indywidualnym, subiektywnym i w wielu przypadkach emocjonalnym aktem, że nie warto skradać słuchaczowi zachwytów i rozczarowań. Ziewam podczas lektury większości biografii muzycznych, których autorzy porywają się na zbędne i w znakomitej części suche notatki do kolejnych utworów. Nie chcę, abyście ziewali. Nie silę się również na krytykę. Rozumiem, że dziennikarze muszą się czasem pomądrzyć, ale zawsze denerwowało mnie, gdy jakiś pismak, który nigdy nie szarpnął struny, a jeśli już śpiewał, to tylko Sto lat! podczas zakrapianej imprezki rodzinnej (i to gorzej niż ironiczny Roman Kostrzewski w utworze Stworzyłem piękną rzecz), ma tupet jeździć bez trzymanki po zagrywkach profesjonalnych muzyków. W takich chwilach przypomina mi się fragment Dziennika, gdzie Witold Gombrowicz rozprawia nad osobnikami parającymi się krytyką literacką: „Chcą być sędziami sztuki? Ale do tej sztuki musieliby naprzód dotrzeć, oni są w przedpokoju, brak im dojścia do stanów duchowych, z których ona powstaje, i nic nie wiedzą o jej natężeniu. Chcą być metodyczni, fachowi, obiektywni, sprawiedliwi? Lecz oni sami są triumfem dyletantyzmu, wypowiadając się na tematy, których nie są w stanie opanować: są przykładem najbardziej niepoprawnej uzurpacji . Jak wybrnąć? Odrzucić z wściekłością i dumą wszystkie sztuczne przewagi, jakie ci zapewni twoja sytuacja”. Nie chcę wykorzystywać sztucznej przewagi. Oczywiście, każdy dziennikarz, fan, odbiorca ma prawo do krytyki, ale jej poziom często jest trudny do zaakceptowania. Szczególnie w internecie.
I jeszcze jedno. Nie chciałem powielać rzeczy, które napisałem już w książkach: Głos z ciemności i Metallica Poland 1987. Behind The Iron Curtain, choć w niektórych fragmentach było to nieuniknione. Jeśli jednak poczujecie, że zbyt mało tu Romana lub opis koncertów Kata z Metallicą nie jest wyczerpujący, zachęcam do zgłębienia przywołanych tytułów. Jeśli wyczujecie głód w kwestii interpretacji tekstów, zerknijcie, proszę, do książki Ucieczka od nieboskłonów. Inspiracje literaturą Młodej Polski w tekstach heavymetalowych (Miciński, Przybyszewski). Tymczasem zapraszam…
Zapraszam do wspólnej wędrówki w poszukiwaniu prawd o zespole Kat. Wskazówka dla przyszłych zagubionych: owych prawd należy szukać głównie tam, gdzie słychać…
METAL,
i tam, gdzie widać…
PIEKŁO.PROLOG (CZY… EPILOG?)
Kilka tysięcy osób w przyciemnionej hali. Szmer wyczekiwania. Niepokojące dźwięki intro. Podświetlone logo. Scena… W końcu wychodzi pierwszy z muzyków – sportowy strój, przewieszony przez ramię ręcznik i charakterystyczna już czapka z daszkiem. Ireneusz Loth. Kilka sekund później z prawego narożnika wyłania się olbrzymia postać z rodzaju tych, których nie chciałoby się spotkać nocą w bocznej uliczce. Ponad sto kilogramów żywej wagi, bojówki, wysokie buciory, rozpuszczone pióra, bas. Krzysztof „Fazee” Oset. W końcu przychodzi czas na mniej groźnego z wyglądu, ale za to niesamowicie skoncentrowanego i pewnego siebie typa w czerni, który – dzierżąc pasiastą gitarę – sprawia wrażenie, jakby chciał już na wejściu rzucić hasłem: „Podziwiać!”. Piotr Luczyk. Pozostało jeszcze puste miejsce przed mikrofonem. Wystarczyły jednak pierwsze riffy utworu Wierzę, by zza kotary spokojnym, wręcz spacerowym tempem wyszedł zadumany poeta z długimi siwymi włosami. Roman Kostrzewski. Kat w pełnej okazałości wierzy słowu…
28 listopada 2003 roku we wrocławskiej Hali Ludowej odbyła się czwarta edycja Mystic Festival. Zestaw zespołów wydawał się skromny, ale dość interesujący. Wieczór rozpoczęła walijska grupa Funeral For a Friend (pierwotnie miał zagrać powermetalowy Edguy), następnie przyszedł czas na nasz Frontside, który co prawda zajmował się jeszcze odpuszczaniem win, ale powoli myślał o pierwszym kroku do mentalnej rewolucji. Nie był to jednak odpowiedni moment na zapowiedź zmierzchu bogów, bo zarówno Kat, jak i Iron Maiden pokazali wysoką klasę. Zmierzch bogów nastąpił wiele lat później. Nie wyprzedzajmy jednak faktów.
Koncert Kata podczas Mystic Festival był wyjątkowy. Zespół był w bardzo dobrej formie po niezwykle udanej trasie On Tour Again, podczas której większość klubów pękała w szwach. Żywiołowa reakcja wielopokoleniowej publiczności była dobitnym potwierdzeniem, że głód na Kata jest wciąż odczuwalny. Loth, Oset, Luczyk, Kostrzewski zatuszowali na moment wewnętrzne spory i zasileni świeżą krwią gitarzysty Valdiego Modera przejechali kraj wzdłuż i wszerz. Można śmiało rzec, że zaKATowali Polskę. Ich ponad dwudziestoletnia historia nie zabiła spontaniczności, doświadczenie nie przerodziło się w wyrachowanie, a namacalny zysk finansowy nie zdusił czystej energii i radości płynącej z grania. Zespół mógł czerpać z „bogactwa” materiału. Każda z dotychczas nagranych płyt miała swojego gracza w setliście. Szóstki reprezentowały Morderca, Czas zemsty, Wyrocznia i kawałek tytułowy; Śpisz jak kamień, Diabelski dom cz. II, Głos z ciemności i Bramy żądz to już Oddech wymarłych światów; z Bastarda znalazło się głównie miejsce dla Łzy. Intensywny zapach Róż miłości unosił się dzięki takim utworom jak Wierzę, Płaszcz skrytobójcy i Purpurowe gody, z kolei Oczy słońc lub Czemu mistrze krzyż w tornistrze pozwalały przejrzeć się w Szyderczym zwierciadle. Nastrój uspokajała Niewinność z albumu Ballady. Cudzysłów przy wyrazie „bogactwo” nie jest przypadkowy.
Pięć studyjnych płyt (Metal and Hell i 666 to przecież ten sam materiał) w ciągu prawie trzydziestu lat kariery nie jest oszałamiającym wynikiem. Może to jakaś niemoc metalowych prekursorów w Polsce? Liczba nagrań TSA też przecież nie zwala z nóg… Można stwierdzić, że Kat do czasu rozłamu na dwa obozy nigdy nie nagrał zapychacza, choć pewnie wielu odbiorców stwierdzi, że jest nim płyta Szydercze zwierciadło z 1997 roku. Tak czy owak, nie było problemów ze stworzeniem atrakcyjnego repertuaru na trasę On Tour Again. Nie było również problemów finansowych, ówczesny menedżer (czy raczej mecenas) Kata, Sławek Dziewulski, nie skąpił bowiem środków pieniężnych. Zanim muzycy pojawili się w kolejnym mieście, techniczni wytaczali z tira olbrzymi arsenał sprzętowy i oświetleniowy. W konsekwencji pękały szyby, jak choćby pewnego grudniowego wieczoru 2002 roku we wrocławskim klubie Madness. Niecały rok później Kat wrócił do Wrocławia, tym razem właśnie do Hali Ludowej. Dlaczego ten koncert stanowi tak ważny punkt w historii zespołu? Dlatego, że był jednocześnie prologiem i epilogiem.
Występ Kata został zarejestrowany na potrzeby albumu koncertowego i DVD, które opatrzono tytułem Somewhere in Poland. Wydawnictwo pokazuje zespół być może w szczytowej formie. Brakuje oczywiście szaleństwa, teatralności typowych dla katowskich widowisk z połowy lat osiemdziesiątych, niemniej widać i słychać dojrzałość muzyczną, perfekcję wykonawczą. W okresie trasy On Tour Again Piotr Luczyk na pytanie dziennikarza, jaki klimat panuje w zespole, odparł: „Klimat prawdy”. Z kolei gdy o przyszłość zespołu dopytywał Romana Kostrzewskiego Jordan Babula z „Teraz Rocka”, usłyszał: „Jeśli nie wpadniemy w rytm walki z własną historią – powinno być dobrze. Przyszłość Kata może zależeć od tego, czy samopoczucie każdego z muzyków pozwoli mu tę historię udźwignąć”. Obawy Kostrzewskiego nie były bezpodstawne, a prawda wspomniana przez Luczyka okazała się brutalna. Pomysł tworzenia nowych pomieszczeń, budowania kolejnych pięter diabelskiego domu nie wypalił, ponieważ „samopoczucie muzyków” nie pozwoliło im na dalsze współżycie i efektywną współpracę. Niestety zgnilizna wyszła z piwnic i całkowicie zmieniła charakter budynku. W 2004 roku doszło nie do wydania nowej płyty studyjnej Kata w składzie: Loth, Oset, Luczyk, Kostrzewski, lecz do rozpadu zespołu i publicznych oskarżeń. Wydawało się, że powrót grupy na początku XXI wieku może być prologiem nowej, pięknej historii. I rzeczywiście… Prologiem się stał, ale czegoś, co wielu fanów traktuje już jedynie jak epilog – zresztą dla niektórych wręcz niepotrzebny, pisany na siłę. Skomplikowane? Zupełnie jak cała historia Kata.