Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Piękno milczenia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 listopada 2025
3276 pkt
punktów Virtualo

Piękno milczenia - ebook

Po półtorarocznej nieobecności Kailyn Ferrell wraca do rodzinnego Glasgow. Czeka na nią nie tylko ciężko chory ojciec i obowiązki w rodzinnej firmie, lecz także przeszłość, przed którą uciekła. Powrót, który miał być chwilowy, szybko przeradza się w koszmar bowiem kobieta musi zmierzyć się z mroczną tajemnicą, mogącą zniszczyć życie jej i bliskich.

Niegdyś kochała z wzajemnością Evrina Cranstona, syna wspólnika ojca. Teraz spotyka go jako mężczyznę złamanego i pełnego żalu, gotowego za wszelką cenę poznać powód jej zniknięcia. Jednak desperacja Evrina to dopiero początek problemów, z którymi Kailyn będzie zmuszona się skonfrontować. Dawna miłość splącze się z gniewem i niedopowiedzeniami, a ból ukryje się w cieniu milczenia.

Tu każde słowo może stać się bronią, a każde wspomnienie pułapką bez wyjścia.

Czy kobieta zdąży wyznać prawdę, zanim jej koszmar upomni się o swoje?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67558-48-8
Rozmiar pliku: 837 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Milczenie.

Na początku wydawało się wybawieniem i ucieczką. Bezpieczną, piękną, pełną ukojenia. Tętniło własnymi tonami, rozbrzmiewało w moich myślach i uderzało o miejsca, w które bałam się zaglądać. Miało też smak. Czasem słodki i przyjemny. Innym razem gorzki i cierpki niczym coś, co zalega w gardle, dusząc cię od środka. Od dziecka powtarzano mi, że jest złotem i należy pielęgnować je jak skarb. Nikt jednak nie ostrzegł mnie, że potrafi również ciążyć, a to, co miało chronić, każdego dnia będzie coraz bardziej przygniatać moją duszę. Że milczenie, choć błyszczące z zewnątrz, w środku bywa zimne i bezlitosne.

Dopiero z wiekiem zrozumiałam, że cisza wcale nie była dla mnie schronieniem. Przeciwnie. Przybrała formę bólu. To w niej ukrywałam niewypowiedziane żale, niespełnione marzenia i łzy, które nigdy nie znalazły ujścia. Latami wznosiłam wokół siebie mur – cegła po cegle – aż pewnego dnia odkryłam, że nikt już nie potrafi się przez niego przebić. Nawet ja sama. Cisza stała się nieodłączną częścią mnie. Najwierniejszą towarzyszką i jednocześnie najgorszym przeciwnikiem. Odnalazłam w niej ulotne piękno i najgłębsze cierpienie. Nie dlatego, że tego chciałam, ale dlatego, że nie miałam wyboru.

Czasem jedyną drogą do przetrwania jest zakochanie się we własnym więzieniu.

Ostatecznie tylko ona wiedziała, co naprawdę skrywam w sercu. Ile niewygodnych słów zdusiły moje usta i jak cudownie potrafiły układać się w nich kłamstwa. Tylko ona… i on. Ponieważ w tym całym milczeniu, chaosie i pustce istniał pewien mężczyzna. Jedyny, który jakimś cudem zdołał przebić się przez kraty, w których utknęłam. Rozdarł je na strzępy gołymi rękoma i przyczołgał się na kolanach tam, gdzie nikt wcześniej nie dotarł. Zburzył mur budowany przeze mnie latami i zawładnął moimi myślami do tego stopnia, że pustka, w której się ukrywałam, dosłownie wykrzykiwała jego imię.

A może tylko tak mi się wydawało?

Może w rzeczywistości utknął w niej razem ze mną?

Może Evrin Cranston chciał poznać wszystkie moje sekrety, bo… sam był jednym z nich?ROZDZIAŁ 1

KAILYN

Powrót do Glasgow smakował jak popiół. Czułam go na języku, w gardle i w każdym oddechu, który starałam się uspokoić, stukając rytmicznie palcami o kierownicę samochodu. Jednak próby okiełznania nerwów okazały się kompletnie bezużyteczne, bo przekroczenie granic miejsca, które jeszcze niedawno określałam domem, było jak zanurzenie się w gęstą mgłę wspomnień, od których uciekałam przez ostatnie półtora roku. Zaskakująco szybko pojęłam również, że z każdym kolejnym dźwiękiem muzyki lecącej z radia oraz z każdym kolejnym przejechanym kilometrem przeszłość będzie zaciskać coraz ciaśniejszą pętlę na mojej szyi. Musiałam to zaakceptować, czy tego chciałam, czy nie.

Miasto wyglądało dokładnie tak jak w dniu, gdy je opuściłam. Ponure i obojętne, jakby czas zatrzymał się w miejscu, a wszystko, co wydarzyło się kilkanaście miesięcy temu, nie zostawiło tu po sobie nawet najmniejszego śladu. Ludzie przemykali pospiesznie po chodnikach, ulice tonęły od deszczu, powietrze zaś przepełniał zapach rozkładających się liści oraz spalin. Mimo wszystko doskonale wiedziałam, że to jedynie fasada, a pod tą pozorną normalnością tliło się coś, co nigdy nie zniknęło. Coś, co ściągnęło mnie tutaj z powrotem niczym przytwierdzony do kości magnes, z którym przyszłam na ten świat.

Wszystko wokół działało w zwolnionym tempie i tylko moje rozdygotane serce biło tak szybko, że niemal łamało żebra, jakby pragnęło zmusić mnie w ten sposób do natychmiastowej ucieczki. Na próżno. Nie mogłam już zawrócić. Tata był poważnie chory, a ja miałam chwilowo zastąpić go w naszej rodzinnej firmie – tak właśnie brzmiała oficjalna wersja. Wystarczająco wiarygodna i ludzka, by nikt nie zadawał zbędnych pytań. Tylko ja znałam prawdę. I wiedziałam, że gdybym miała choć odrobinę twardsze serce, prawdopodobnie zostałabym tam, gdzie uciekłam, porzucając na zawsze dziedzictwo, fortunę oraz rodzinę.

Kiedy minęłam bramę wjazdową do posiadłości, żołądek zawiązał mi się w ciasny supeł. Była wysoka, ciężka, a oplatający przęsła bluszcz przypominał stado wygłodniałych węży. Żwirowy podjazd wił się wśród martwych drzew, aż dotarłam pod dom, przed którym zaparkowałam samochód i wysiadłam na zewnątrz, choć każda cząstka mnie krzyczała, bym tego nie robiła. Wiatr bezlitośnie targał moimi włosami, gdy uniosłam wzrok i skupiłam go na monumentalnej sylwetce posiadłości, która górowała nad wzgórzem niczym bezlitosny strażnik wszystkiego, co zostało pogrzebane.

Stałam przed gotycką twierdzą, nieśmiertelną i obcą, jakby wyciosaną z samej ciemności. Kamienne wieżyczki wbijały się w burzowe niebo, ostre łuki okien przypominały oczodoły pozbawione światła, zdobne gzymsy zaś porastał mech. W oddali rozciągał się las. Gęsty, splątany, ciemny nawet za dnia. W powietrzu natomiast czuć było wilgoć, zgniliznę i coś znacznie straszniejszego niż zwykły lęk. Wszystko to patrzyło na mnie z mieszaniną żalu i oskarżenia, niczym stary przyjaciel, który nigdy nie wybaczył, że został zdradzony. Wiedziałam, że dom nie zapomniał, czego był świadkiem. I z całą pewnością nie zamierzał mi tego darować.

Nie mam się czego bać, próbowałam przekonać samą siebie. Pomogę tacie i znów będę mogła zniknąć. To tylko chwilowe. Ale minęło kilka kolejnych długich minut, nim wreszcie zebrałam się na odwagę. Dopiero wtedy nabrałam głęboko powietrza, wdrapałam się po schodach i ujęłam palcami zimną metalową klamkę. Drzwi ustąpiły z cichym jękiem, a wewnątrz przywitał mnie znajomy chłód korytarza oraz zapach drewna i lawendowych kadzideł. Cierpki aromat przywołujący wspomnienia, których nie chciałam odgrzebywać.

– Kto tam? – Głos gosposi, która pracowała u nas całe moje dwudziestotrzyletnie życie, odbił się echem od ścian.

Chwilę później pani Greer wyłoniła się zza drzwi kuchni. Jej spojrzenie natychmiast spoczęło na mojej twarzy, oczy rozszerzyły się w niedowierzaniu, a usta rozchyliły w niemej konsternacji.

– Dzień dobry, Katherine. – Zmusiłam się do łagodnego uśmiechu.

– Kailyn? – wydusiła tak zdumiona, jakby zobaczyła ducha. – Dobry Boże, to naprawdę ty.

Szmatka, którą ściskała, wypadła jej z rąk, a potem bez chwili wahania podbiegła bliżej i zamknęła mnie w drżącym uścisku. Srebrne włosy kobiety były jak zawsze starannie upięte w ciasny kok, a czarny materiał prostego stroju wisiał smutno na wychudzonej sylwetce. Pachniała wanilią oraz cukrem. Domem i bezpieczeństwem.

– Dobrze cię widzieć, dziecko. Tak się cieszę, że wróciłaś. Tak bardzo się cieszę – szeptała, gładząc palcami moje włosy i ramiona, jakby pragnęła upewnić się, że naprawdę tutaj jestem. – Półtora roku… Tyle czasu… Tak nam ciebie brakowało…

– Ja też tęskniłam – odpowiedziałam cicho. – Wszystko w porządku? Strasznie zmizerniałaś – dodałam, przyglądając jej się z niepokojem.

Gosposia otarła łzę, która spłynęła jej po policzku.

– Tak, wszystko dobrze. Ale twój ojciec… – Zamilkła. – Jego stan pogarsza się z każdym dniem. Doktor powtarza, że wciąż jest nadzieja, a Collin powinien walczyć z całych sił, lecz…

Nie dokończyła, jakby zrezygnowała z myśli, którą przed chwilą miała wypowiedzieć. Znałam ten wyraz twarzy i wiedziałam, co oznacza. Katherine zawsze trzymała język za zębami, gdy chodziło o sprawy ważne. Była strażniczką nie tylko murów tej posiadłości, ale i prawd, które od lat kryły się w jej cieniu.

– Nie martw się. Wróciłam i obiecuję, że wszystkim się zajmę – zapewniłam. – W tym momencie potrzebuję kilku minut spokoju i spotkania z tatą. Powiedz mi, proszę, czy ktoś teraz u niego jest? Widziałam czyjś samochód przed domem.

– Tak. Cóż. – Podrapała się nerwowo po głowie. – Przyjechał pan Evander i… jego syn.

Jego syn, powtórzyłam w myślach.

Ludzka rzeźba. Piękny i zimny, jakby każdy centymetr jego skóry wykuto z lodu i tajemnicy. Imię i nazwisko tego mężczyzny rozbrzmiewały w mojej głowie niczym echo, którego nie dało się uciszyć. Każda myśl o nim była jak drzazga wbita prosto w serce. Głęboko, boleśnie, nie do usunięcia. Zaskoczyło mnie to, że przez tyle miesięcy nie mogłam zapomnieć jego czekoladowych oczu, sposobu, w jaki wypowiadał moje imię, krzywego uśmieszku na ustach, a także tego, że był jedyną osobą, którą kiedykolwiek obdarzyłam tak silnymi uczuciami.

Evrin.

Evrin Cranston.

Moja pierwsza miłość.

Mrok tak gęsty, że nawet światło nie miało odwagi dosięgnąć jego imienia.

I głęboka rana, która nigdy się nie zabliźniła.

– W takim razie zaczekam, aż pójdą, a w międzyczasie rozpakuję bagaż. Jakoś nie mam ochoty spotkać ich już pierwszego dnia po powrocie – powiedziałam i wykrzywiłam usta w smutnym uśmiechu. – Dziękuję, Katherine. Na ten moment to wszystko.

– Oczywiście. W razie potrzeby jestem do twojej dyspozycji. – Skinęła lekko głową, nie spuszczając ze mnie czujnego spojrzenia. – Uważaj na siebie, dziecko, i bądź czujna – dodała niemal bezgłośnie.

Zanim zdążyłam zapytać, co miała na myśli, oddaliła się bez słowa, jakby nagle przypomniała sobie o obowiązkach albo po prostu postanowiła zniknąć. A ja zostałam sama z cieniami przeszłości, które czekały dokładnie na ten moment od czasu, gdy półtora roku temu zamknęłam za sobą drzwi, przez które weszłam kilka minut wcześniej.

W powietrzu wisiał ciężar. Czułam go wyraźnie. Lepki, stęchły zapach wspomnień, które miesiącami gniły w ścianach oraz korytarzach i cierpliwie czekały na mój powrót. Wiedziałam, że nie będę mogła ukrywać się w nieskończoność. Że to, co zostawiłam za sobą, nie zapomni o mnie nawet na krótką chwilę i w końcu zmusi do spojrzenia sobie prosto w oczy. Doprowadzi do konfrontacji z tym, przed czym tak zawzięcie uciekałam.

A uciekałam przed wieloma rzeczami.

Przed bólem, przed poczuciem winy, przed tym domem.

Ale przede wszystkim… przed samą sobą.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij