- W empik go
Piękny i martwy - ebook
Piękny i martwy - ebook
Gdy zaciera się granica między życiem i śmiercią, wszystko może się wydarzyć
Kiedy w pewien ponury październikowy poranek Jagoda staje na ulicy Wietrznej przed domem, który mógłby spodobać się jedynie miłośnikom horrorów, nie ma jeszcze pojęcia, że czekają ją tu przeżycia wywołujące nie tylko ciarki na plecach, ale także… szybsze bicie serca i motyle w brzuchu.
Jej nowy współlokator, Amerykanin polskiego pochodzenia, wzbudza w kobiecie niepokój. Mężczyzna jest tajemniczy, dziwnie się zachowuje i powoduje, że w głowie Jagody mnożą się pytania. Ale Martin jest też nieziemsko przystojny, ma seksowny amerykański akcent i sprawia, że kobiecie niekontrolowanie w jego obecności robi się gorąco. Mógłby to być początek uroczego love story, gdyby nie pewien drobny szczegół. Otóż Martin Krevky od kilku miesięcy… nie żyje.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-717-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– A więc mówisz, że będziesz wynajmować jakąś starą chatę na przedmieściach, chociaż takie miejsca cię przerażają.
– No tak…
– I chociaż dojazd do centrum jest kiepski, a dom wygląda jak ruina, ty już podpisałaś umowę i jeszcze wpłaciłaś kaucję.
– Yyy… mniej więcej.
– I w dodatku będziesz mieć za współlokatora faceta, którego nigdy w życiu nie widziałaś na oczy. Kogoś, kto może okazać się psychopatą, seryjnym zabójcą, a w najlepszym wypadku uzależnionym od Pornhuba nerdem, który po sobie nie sprząta.
– Nie ma co, Róża, ty to umiesz podnieść człowieka na duchu.
– Jestem realistką. I bałabym się mieszkać z obcym mężczyzną gdzieś na końcu miasta. Poza tym, Jagoda, ja cię znam. Po obejrzeniu Laleczki Chucky nie mogłaś spać przez tydzień. Boisz się ciemności, myszy, kosmitów, smażonej wątróbki… Tak właściwie to boisz się prawie wszystkiego, a teraz chcesz zamieszać w przerażającym domu z nieznajomym?!
– Fakt, to nie brzmi dobrze, ale mam trudną sytuację finansową, a ta oferta…
– Nie brzmi dobrze? Powiem ci, jak to brzmi: jak scenariusz horroru. I to klasy B.ROZDZIAŁ 1
Jagoda
_Kilka dni wcześniej_
Ulica Wietrzna poza nazwą nie miała w sobie nic romantycznego, a tym bardziej uroczego. Przeciwnie. Brakowało asfaltowej drogi, więc po deszczu ziemia zamieniła się w błotnistą breję, w której grzęzły buty. Rosnące po obu stronach ulicy wierzby wcale nie wyglądały nostalgicznie, raczej przerażająco, kiedy ich gałęziami poruszał silny wiatr. Przypominały dłonie Freddy’ego Kruegera. O tak, ulica Wietrzna mogłaby zastąpić ulicę Wiązów ze słynnego horroru. Na tę myśl poczułam nieprzyjemne dreszcze. A jednak poszłam tam, bo dom numer trzynaście był moją ostatnią deską ratunku, jeśli nie chciałam wylądować pod mostem.
Może okolica nie robiła dobrego wrażenia, ale dom był o wiele większy od oglądanych przeze mnie mieszkań, a co najważniejsze – czynsz był niewysoki. Moja przyjaciółka mówiła mi, że niskie opłaty za tak duży metraż są podejrzane, ale istniało logiczne wytłumaczenie: miałam zamieszkać ze współlokatorką albo współlokatorem. Na szczęście mieszkanie we dwójkę było mi niestraszne. Na studiach dzieliłam pokój w akademiku z uduchowioną i wiecznie naćpaną rastafarianką. Ja natomiast miałam łagodne usposobienie i nie chrapałam. Chyba.
Pokrzepiona tymi myślami podeszłam do drzwi, które, co niestety nie uszło mojej uwadze, były stare i odrapane. Szczerze mówiąc, pionowe bruzdy, które je przecinały, kojarzyły mi się ze śladami paznokci, które ofiara wbijała w ciało mordercy tuż przed śmiercią, pragnąc uniknąć tego, co chciał jej zgotować napastnik.
Na szczęście wyobraźnia przestała mi serwować przerażające obrazy, gdy w progu stanęła uśmiechnięta kobieta, jak się domyśliłam, właścicielka domu. Przypominała trochę Peggy Bundy. Miała równie imponujący tapir na głowie i tak samo dopasowane legginsy w panterkę.
– Zapraszam, zapraszam! Przygotowałam już nawet herbatkę! – zaszczebiotała i otworzyła drzwi szerzej.
Nieśmiało weszłam do ciemnego holu, w którym wirował kurz. No tak, a czego niby się spodziewałam po starym domu? Jasnego wnętrza w stylu prowansalskim? Musiałam pogodzić się z tym, że każde pomieszczenie było ciemne, zakurzone i odrobinę przerażające. Ale przecież mogłam tutaj posprzątać, prawda? Dodać dekoracje w żywych kolorach, powiesić jasne zasłony… Nawet jeśli kuchnia przypominała prosektorium mrocznego dziewiętnastowiecznego szpitala psychiatrycznego. Ostatnie zdanie pojawiło się w mojej głowie, kiedy razem z właścicielką weszłyśmy do pierwszego pomieszczenia.
– Poprzedni właściciel był rzeźnikiem. Lubił sobie tutaj oporządzać świnki. – Kobieta zaśmiała się nerwowo i skierowała wzrok na duży metalowy stół znajdujący się na środku kuchni.
Miałam rację. Wypisz wymaluj prosektorium. Do tego białe płytki i ascetyczny charakter całego pomieszczenia. To wszystko sprawiało, że kuchnia nie była ani trochę przytulna. Nic nie mogło jednak przebić tego, co zobaczyłam, gdy spojrzałam w górę: przytwierdzone do sufitu haki różnej wielkości. Lśniły złowrogo w zimnym blasku jarzeniówki. Przełknęłam ślinę. Z pewnością niektóre z nich zdołałyby udźwignąć człowieka.
– To się odmaluje, posprząta, postawi kwiatki i będzie pięknie – stwierdziła właścicielka i kolejny raz nerwowo zachichotała. Chyba zauważyła moją niewyraźną minę. – Chodźmy do salonu – dodała, poklepała mnie po plecach i niemal siłą wypchnęła z kuchni.
Na szczęście kolejne pomieszczenia robiły lepsze wrażenie. Były jaśniejsze, bo wysokie okna, choć brudne, wpuszczały do środka sporo światła. Wyobraziłam sobie, że siedzę przy jednym z nich opatulona ciepłym swetrem, czytam książkę i wpatruję się w spływający po szybach deszcz. Kochałam jesień, a to miejsce miało być moim azylem podczas nadchodzących długich październikowych i listopadowych wieczorów.
– Na górze są dwa pokoje i łazienka. Na dole kuchnia, salon, toaleta i małe pomieszczenie gospodarcze. Myślę, że to wystarczająco dla dwóch osób. Jest też niewielki ogródek. Idealny wiosną i latem. – Właścicielka nalała mi herbaty. – Ale ja gadam i gadam, a nawet się nie przedstawiłam. Patrycja Cybulska. Odziedziczyłam to wszystko po wujku. Biedak, większość życia ciężko pracował w rzeźni. Zmarł dwa lata temu. A dom stoi pusty, zapomniany… Szkoda, żeby się marnował.
– Jest… bardzo oryginalny – stwierdziłam, siląc się na uśmiech.
Miałam na końcu języka inne określenia – przerażający, zaniedbany – pani Patrycja wydawała się jednak miła, a taką szczerością mogłabym sprawić jej przykrość. Poza tym wszystkie wady tego miejsca blakły, kiedy pomyślałam sobie, jak niewiele miałam płacić za wynajem. Razem ze wszystkimi opłatami wyszłoby dużo mniej niż za pokój w centrum miasta.
– Tak jak wspominałam przez telefon, czynsz będzie dzielony na pół, jeśli zgodzi się pani na współlokatora. Mam już nawet kandydata.
– Kandydata? Miałam nadzieję, że to będzie kobieta. – Nie kryłam rozczarowania.
– Zgłosiło się kilka bardzo miłych dziewcząt, ale… – Pani Patrycja dolała mi herbaty, a jej dłoń dziwnie zadrżała. – Ale to pewien młodzieniec zyskał moje zaufanie. Jestem pewna, że się dogadacie.
– A czy może mi pani powiedzieć o nim coś więcej? Ma nałogi? Psa albo kota? – dopytywałam, coraz bardziej nerwowo popijając herbatę. – Nie żebym miała coś przeciwko, ale dziwnie tak zamieszkać z mężczyzną, i to jeszcze takim, o którym nic się nie wie. Chyba pani rozumie… To trochę onieśmielające. Do tej pory zawsze dzieliłam mieszkanie z kobietami.
– Och, naturalnie. Ale musisz wiedzieć, złociutka, że masz wyjątkowe szczęście. – Właścicielka uśmiechnęła się do mnie znacząco, a ja zastanawiałam się, kiedy przeszłyśmy na ty i czy już wcześniej nazwała mnie „złociutką”. – Twój współlokator to Amerykanin polskiego pochodzenia. Doskonale mówi w naszym języku. I ma ten słynny amerykański akcent! Daję słowo, brzmi jak James Dean albo inny amant. I równie dobrze wygląda. – Kobieta mrugnęła do mnie, a ja zaczęłam czuć się nieswojo.
– Szczerze mówiąc, jego wygląd jest dla mnie bez znaczenia. Interesuje mnie raczej, czy nie pali, nie hałasuje i czy umie zachować porządek. To ważne, kiedy się razem mieszka.
– Tak, tak, ale tego nie wiem. Kiedy z nim rozmawiałam, był bardzo tajemniczy. Taki skryty człowiek. Ma w sobie coś takiego… te jego oczy… – Kobieta zamilkła na moment. Wyglądała, jakby zastanawiała się nad doborem właściwych słów. – Ma w sobie coś, co mnie onieśmieliło. Chociaż kogo jak kogo, ale mnie ciężko zawstydzić. A on zrobił na mnie takie wrażenie, że nawet zapomniałam wypytać go o zwierzęta i nałogi.
Pokiwałam niemrawo głową i zaczęłam rozważać, czy nie zrezygnować.
– Ale nic się nie martw, złociutka, wygląda na porządnego mężczyznę. Zadbany, szarmancki. I ten akcent… Wspominałam ci o nim, prawda? Daję słowo, gdybym była młodsza… – Pani Patrycja znacząco się do mnie uśmiechnęła.
– Cóż, jeśli się nie dogadamy, po prostu rozwiążę umowę. Obowiązuje trzymiesięczny okres wypowiedzenia, prawda?
– Tak, tak, złociutka, ale pamiętaj, że umowę podpisujemy na cały rok z góry i jeśli zrezygnujesz przed końcem jej obowiązywania, kaucja przepada.
– A w drugą stronę też to działa? – dopytywałam, bo chciałam wiedzieć, na czym stoję. – W umowie jest chyba zapis, że jeśli to pani rozwiąże ze mną umowę wcześniej, nie z mojej winy, to otrzymam zwrot kaucji i dodatkowo kwotę równą jej wysokości.
– Tak, zgadza się. Ale jestem pewna, że będziesz zadowolona. Tym bardziej kiedy poznasz tego tajemniczego Amerykanina. Zdradzę ci w sekrecie, że nawet odrobinę ci zazdroszczę tego mieszkania z nim. – Właścicielka wyraźnie się ożywiła, a ja zauważyłam rumieniec na jej policzkach. – Przeżyłabym nawet ten stół rzeźnicki w kuchni, byleby móc pomieszkać z takim ciasteczkiem.
Przymknęłam oczy i policzyłam w myślach do dziesięciu. „Stół rzeźnicki” i „ciasteczko” w jednym zdaniu to dla mnie zdecydowanie zbyt wiele. Miałam ochotę wytłumaczyć tej kobiecie, że nie szukam mężczyzny ani niezobowiązującego seksu i jestem przeciwniczką mówienia o kimkolwiek jak o wyrobie cukierniczym, ale odpuściłam. Al Bundy też nie mógł przekonać swojej Peggy do wielu spraw, więc dlaczego ja miałabym się męczyć.
Postanowiłam zdać się na fakty i chłodne kalkulacje, a te były takie, że to najtańsza oferta, którą znalazłam. Nie miałam wyjścia, musiałam zacisnąć zęby, podpisać umowę i modlić się, by mój współlokator nie okazał się Schwarzeneggerem, który będzie słuchał rapu na cały regulator i urządzi sobie w naszym salonie siłownię.
– Przekonała mnie pani – wydusiłam w końcu.
– Ha! Wiedziałam, że wizja przystojnego Amerykanina na ciebie podziała, złociusieńka! – Pani Patrycja klasnęła w dłonie, a ja miałam ochotę przewrócić oczami. – Mielibyście piękne dzieci, daję słowo – dodała, a ja wzięłam głęboki wdech i udawałam, że tego nie słyszałam, choć miałam na końcu języka soczystą ripostę.
– Kaucja to aż sześć tysięcy? Naprawdę nie da rady mniej? – zapytałam, kiedy kolejny raz spojrzałam na umowę.
– Tak, złociusieńka. Mam niemiłe doświadczenie z wynajmującymi. Ale pamiętaj, że umowa zabezpiecza obie strony. Podpisz tutaj i jutro możesz się wprowadzać.
Kiwnęłam głową i drżącą dłonią przyłożyłam długopis do kartki. Cholera. Dlaczego czułam się tak, jakbym podpisywała cyrograf z diabłem?
– Doskonale. – Właścicielka wzięła ode mnie dokument i zadowolona schowała go do torebki. – Poinformuję jeszcze pana Krevky’ego, że ma współlokatorkę. Na pewno się ucieszy.
– Krevky’ego?
– Martin Krevky. Tak się nazywa ten kawaler, z którym będziesz mieszkać. Podobno jego pradziadek pochodził z Podkarpacia. To dlatego tak dobrze zna polski. Rodzice zadbali, by uczył się naszego języka.
– Martin Krevky – powtórzyłam po cichu, kiedy ruszyłam za kobietą do wyjścia.
Przedziwne, ale imię i nazwisko nieznajomego wywołało nieprzyjemne dreszcze na moich plecach. Zupełnie jakby podświadomość mnie przed nim ostrzegała.ROZDZIAŁ 2
Jagoda
Kolejny dzień upłynął mi na pakowaniu. Ostatni miesiąc mieszkałam z Różą i jej siostrą, ale nie mogłam dłużej nadużywać ich gościnności. Same cisnęły się w kawalerce, bo moja przyjaciółka, podobnie jak ja, musiała zrezygnować z własnego kąta, by mieć pieniądze na ratowanie naszego podupadającego biznesu. Wyprowadziła się z wynajmowanego mieszkania z horrendalnie wysokim czynszem. Ja sprzedałam kawalerkę po babci. Może patrząc na to z boku, ktoś nazwałby to autosabotażem. Bo jak to tak? Sprzedać mieszkanie, kiedy nie ma się gdzie podziać?
Sęk w tym, że choć marzyłam o własnych czterech kątach, jeszcze bardziej pragnęłam robić to, co kocham, i dodatkowo zarabiać na tym pieniądze. Może i byłam nieżyciową idealistką, która bujała w obłokach, ale zawsze uważałam, że marzenia są po to, by po nie sięgać, a nie tylko by o nich rozmyślać. Dlatego zaryzykowałam tak wiele. Sklep z rękodziełem był przecież naszym wspólnym dzieckiem – moim i Róży. Czymś, co długo planowałyśmy, jeszcze podczas studiów.
_À propos_ Róży… Była moją bratnią duszą, w przeciwieństwie do jej siostry, która z typową dla siebie dawką sarkazmu powiedziała, że ratowanie naszego biznesu nic nie da, bo to tak, jakby próbować reanimować trupa. Ja i Róża jednak się nie poddawałyśmy. I miałyśmy plan. Może nie brzmiał zbyt innowacyjnie, ale za to był logiczny. Zamierzałyśmy tej jesieni pracować jak mrówki, bo czas między październikiem a końcem grudnia zawsze był okresem największej sprzedaży. Jesienią cieplutkie wełniane swetry, które pieczołowicie dziergałam całymi dniami, szczególnie te w rudobrązowych kolorach, z motywami liści i leśnych zwierząt, schodziły jak świeże bułeczki. Róża produkowała wtedy dwa razy więcej sojowych świec niż zwykle, bo przecież każdy chciał otulić się aromatem cynamonu i dyniowych ciasteczek w długie, chłodne wieczory. A jeśli już o ciasteczkach mowa, to właśnie słodkości były naszym planem awaryjnym. Kochałam piec, a Róża dekorować, więc myślałyśmy o tym, by dać ogłoszenie w lokalnej prasie i realizować zamówienia. Mój popisowy dyniowy sernik na słonym spodzie mógłby być hitem, czułam to.
Jedyne, czego było mi potrzeba, by zrealizować ten jakże ambitny plan nazywany przez siostrę Róży samobójczym, to dużo czasu i spokoju. Miałam nadzieję, że po przeprowadzce w nowe miejsce odnajdę jedno i drugie. Liczyłam, że tajemniczy Amerykanin, z którym miałam zamieszkać, nie będzie mi tego utrudniał. Czy można sobie wyobrazić lepszą współlokatorkę ode mnie? Spokojna, ułożona dziewczyna, która całymi dniami dzierga swetry, czyta książki i piecze aromatyczne ciasta. To brzmi jak ideał. Jeśli Martin Krevky mnie nie polubi, to będzie znaczyło, że jest idiotą.
Przypomniałam sobie to dziwnie brzmiące nazwisko, kiedy spojrzałam na cały mój skromny dobytek, który wraz z Różą postawiłyśmy na progu domu przy ulicy Wietrznej.
– Krevky brzmi dziwnie – podzieliłam się z nią swoimi obawami.
– Bo to Amerykanin polskiego chodzenia. Sama mówiłaś. Oni mają właśnie tak specyficznie brzmiące nazwiska.
– Dzwoniła do mnie właścicielka. Podobno ma wprowadzić się już jutro, jakoś po południu.
– To dobrze. Przynajmniej nie będziesz spać tutaj sama. – Róża popatrzyła na dom, który w deszczowe i ponure popołudnie wydawał się jeszcze bardziej przerażający niż ostatnio.
– Taaa, ale dziś go jeszcze nie będzie. A ja nie chcę spędzić tutaj samotnej nocy. Zostajesz ze mną. – Chwyciłam ją kurczowo za ramię.
– Co?! Nie, nie ma mowy! – Próbowała mi się wyrwać.
– Jesteś moją przyjaciółką. Tak czy nie? Zobaczysz, będzie fajnie. Kiedy ostatnio miałyśmy okazję przegadać całą noc?
– Mieszkałyśmy razem prawie dwa miesiące, heloł! Gadałyśmy do późna co wieczór, bo chrapanie mojej siostry i tak uniemożliwiało nam spanie.
– Ale wiesz, tutaj jest klimat. – Uśmiechnęłam się do niej tajemniczo i przekręciłam klucz w zamku. Drzwi otworzyły się z cichym jękiem. – Mogłybyśmy się poczuć jak bohaterki tego serialu o czarownicach – dodałam pospiesznie, bo byłam zdesperowana. Zrobiłbym wszystko, byleby tylko nie spędzić pierwszej nocy w tym przerażającym domu w pojedynkę.
– Chodzi ci o _Czarodziejki_? Jarałam się tym serialem, kiedy byłam dzieckiem. Ale przecież tam były czary, klątwy, nadprzyrodzone zjawiska i inne dziwne rzeczy. A ty chyba nie lubisz takich klimatów.
– Poplotkujemy, zamówimy pizzę…
– Uhm. A dostawcą pizzy okaże się Jason. Wiesz, ten świr w masce hokejowej z _Piątku trzynastego._
– Dobra, już dobra! Nie nakręcajmy się. To tylko zwykły dom. Dom z duszą.
– Albo raczej z duchem. Przerażającym i…
– Róża, do cholery! Przestań mnie straszyć, bo zamiast spać ze mną jedną noc będziesz musiała zostać tutaj na cały miesiąc! – krzyknęłam, chwyciłam ją za rękę i wciągnęłam do domu.
– Jeśli twój współlokator okaże się przystojny, to nie mam nic przeciwko.
– Dobra, nie myślmy za dużo. Po prostu spędźmy fajnie ten wieczór. – Westchnęłam i z trudem przeciągnęłam walizkę przez próg. Przemilczałam drobiazg, jakim był przerażający rzeźnicki stół znajdujący się w kuchni.
– Niech ci będzie. Zostanę z tobą, ale mam jeden warunek. – Róża włączyła światło.
– Jaki?
– Zostanę tutaj, dopóki twój tajemniczy współlokator się nie wprowadzi.
– Poważnie?! – zapytałam, siląc się na zdegustowany ton, ale w głębi serca cieszyłam się z jej propozycji. Fakt, że miałam mieszkać z obcym facetem, przerażał mnie niemal tak samo jak ten dom. Liczyłam, że jej obecność doda mi otuchy.
– Nie wiem, kim on jest, ale mnie intryguje. Sama pomyśl. Martin Krevky. To brzmi jak imię i nazwisko jakiegoś aktora, do którego wzdychają fanki na całym świecie. Albo wokalisty rockowego zespołu, za którymi jeżdżą w trasy koncertowe napalone groupies…
– Albo jak imię i nazwisko seryjnego gwałciciela, który choć wygląda niepozornie, robi okropne rzeczy – dodałam grobowym tonem, a Róża trzepnęła mnie po dłoni.
– Ej, miałyśmy się nie nakręcać, pamiętasz? To jak? Zostaję z tobą na noc, rano skoczymy coś zjeść, ogarniemy kilka spraw na mieście, a po południu wrócimy tutaj i powitamy tajemniczego Amerykanina.
– Zgoda – odpowiedziałam niechętnie i wskazałam na stare drewniane schody. – A teraz chodź, pokażę ci piętro. I nie patrz w stronę kuchni.
– Dlaczego?
– Eee, po prostu muszę tam posprzątać. A wiem, jak bardzo nie lubisz kurzu i pajęczyn. Dla własnego dobra tam nie zaglądaj – rzuciłam wymijająco i w myślach nazwałam siebie okropną przyjaciółką.
Ruszyłyśmy po skrzypiących schodach do pokoju na górze. Miałam nadzieję, że babski wieczór choć na chwilę oderwie mnie od rozmyślań i wątpliwości.
Na szczęście było tu kilka mebli, i to w całkiem niezłym stanie. Dokupiłam tylko łóżko i dwa regały z Ikei. Resztą chciałam zająć się później, gdy już dogadam się ze współlokatorem. Nie wiedziałam przecież, czy będzie chciał wprowadzić jakieś zmiany w wystroju wnętrz. Na szczęście pani Patrycja dała nam w tej kwestii dużo swobody.
– Nie wygląda tak źle. Myślałam, że będzie wymagać remontu. – Róża rozejrzała się po pokoju.
– Też tak myślałam, bo z zewnątrz dom wygląda nieciekawie. Mam nadzieję, że właścicielka na wiosnę zrobi coś z elewacją. Jest w opłakanym stanie. A jeśli chodzi o ten pokój, o ile tajemniczy Martin nie będzie mieć nic przeciwko temu, by został moją sypialnią, to chciałabym mieć tutaj liliowe ściany. Pasowałyby do tego białego łóżka w romantycznym stylu. – Przesunęłam dłonią po puszystej, beżowej narzucie.
– Ty byłaś tutaj pierwsza. Ten cały Krevky nie ma nic do gadania. – Róża prychnęła, a potem wzięła laptop i usadowiła się obok mnie. – Swoją drogą będzie spał tuż za ścianą. Nie przeraża cię to? A co, jeśli lubi się zabawić i będzie sprowadzał na noc panienki? Albo będzie chrapał. Daję słowo, dziewięćdziesiąt procent mężczyzn, z którymi byłam, miało problem z chrapaniem.
– Jakoś to przeżyję. Poza tym istnieje coś takiego jak zatyczki do uszu. Jeśli chcę płacić niski czynsz, muszę zaakceptować mieszkanie z inną osobą i jakoś znosić wszystkie niedogodności. – Uśmiechnęłam się do niej, a potem spojrzałam na przybrudzone ściany w kolorze burej zieleni. W myślach już malowałam je na liliowo.
– Jestem okropną przyjaciółką, co? Tylko niepotrzebnie cię zniechęcam. Sama nie jestem zadowolona z tego, że cisnę się w kawalerce z moją siostrą, wolałabym mieszkać tutaj z tobą. Wyobrażasz to sobie? Ty i ja w tym klimatycznym domu, szyjące swetry i robiące świeczki. W weekendy piekłybyśmy ciasta i zajadały się nimi, siedząc przed domem na werandzie. – Róża westchnęła rozmarzona. – Ale u siostry nie płacę czynszu. Nie mam wyjścia, muszę tam zostać, jeśli chcę odłożyć trochę grosza.
– Hej, damy radę. Powtarzam sobie, że to tylko tymczasowo. Jak już rozkręcimy nasz sklep i zaczniemy więcej zarabiać, poszukamy jakiegoś wypasionego mieszkania i będziemy wieść tam luksusowe życie z ciastami dyniowymi na śniadanie i maratonami seriali co wieczór.
– Brzmi jak plan doskonały. – Róża w końcu się uśmiechnęła.
– To jak? Ja zamawiam pizzę, a ty odpalasz świeczki i szukasz jakiegoś dobrego filmu – zaproponowałam, zeszłam z łóżka i sięgnęłam po telefon.
– Okej. Jestem pewna, że pizza i Jason Statham na ekranie sprawią, że zapomnę o duchach i seryjnych mordercach.
– Przestań. Tu nie ma ani duchów, ani seryjnych morderców – odpowiedziałam ze śmiechem, a w myślach dodałam: Jest za to stół rzeźnicki i pewnie mnóstwo przerażających rzeczy, o których jeszcze nie mam pojęcia.
Róża wymamrotała coś pod nosem, bo jak zawsze musiała mieć ostatnie słowo. Kiedy w końcu skupiła się na szukaniu jakiegoś interesującego filmu, ja wybrałam numer naszej ulubionej pizzerii. Oczekując, aż ktoś odbierze, podeszłam do okna i obserwowałam przyprawiającą o dreszcze, iście jesienną scenerię. Na zewnątrz wiał silny wiatr, a deszcz uderzał z impetem o szyby. Patrzyłam na upiorny taniec nagich gałęzi drzew i zastanawiałam się, czy ulica Wietrzna zawsze wygląda tak przygnębiająco. Przecież w końcu zaświeci tutaj słońce, prawda?
Nagle coś dziwnego poruszyło się na gałęzi drzewa po drugiej stronie ulicy, dokładnie na wprost okna, i przykuło moją uwagę. Coś zdecydowanie większego niż ptak. Potem zauważyłam krótki błysk. Mrugnęłam zaskoczona i już miałam zawołać Różę, gdy w telefonie w końcu rozbrzmiał głos dziewczyny z pizzerii.
– Duża capriciosa. Ulica Wietrzna trzynaście. Tak, płatność kartą. Dziękuję – powiedziałam mechanicznie i zmrużyłam oczy, by dostrzec to, co było za oknem. – Chyba coś widziałam – wymamrotałam do Róży, kiedy się rozłączyłam.
– Co? – Moja przyjaciółka spojrzała na mnie znad laptopa.
– Podejdź do okna. Widziałam coś dziwnego – szepnęłam, choć przecież nie musiałam. Byłyśmy w domu same, przynajmniej taką miałam nadzieję.
– Boże, coś ty sobie znowu ubzdurała… – Róża przewróciła oczami, ale w końcu zwlekła się z łóżka i stanęła za moimi plecami.
– Widzisz tamto drzewo? Ktoś tam jest.
– Na drzewie? Wieczorem? W taki wiatr i ulewę? Co miałby tam niby robić?
– Nie śmiej się. Widziałam coś. Albo raczej kogoś. Chyba człowieka, bo zauważyłam błysk, coś jakby światło latarki.
– Ja tam nic nie widzę. – Róża stanęła obok mnie i wytężyła wzrok, patrząc tam, gdzie ja. Ściana deszczu nie ułatwiała nam zadania. – Wyluzuj, pewnie coś ci się przywidziało. Może to był jakiś ptak albo drzewo rzuciło cień. Wyobraźnia płata ci figle.
– No nie wiem… To naprawdę wyglądało, jakby…
– Posłuchaj. Mamy mokry, zimny październikowy wieczór. Ludzie w taką pogodę wylegują się przed telewizorem i wpieprzają pizzę, a nie przesiadują na drzewach. I my zaraz zrobimy to samo, więc przestań się zamartwiać i wybierz jakiś film, a ja lecę siku.
– Okej… ale na wszelki wypadek zasunę zasłony – odpowiedziałam zrezygnowana, bo nie miałam siły udowadniać jej swoich racji. – Czy trafisz do łazienki? Jest zaraz obok.
Róża pokiwała głową i wyszła, a ja wróciłam na łóżko. Szukałam jakiegoś radosnego, odmóżdżającego filmu. Czegoś, co sprawi, że przestanę myśleć o tym dziwnym domu i depresyjnej pogodzie za oknem. Kiedy oglądałam zdjęcia kolorowych plakatów filmowych i podobizny przystojnych aktorów, odrobinę się rozluźniłam. Nie byłam już pewna, czy widziałam za oknem człowieka. Może faktycznie to była tylko moja wyobraźnia?
Podłożyłam sobie pod plecy poduszkę i właśnie w tym momencie usłyszałam odgłos kroków na schodach. Ciężkich i powolnych.
– Jezu, Róża, tylko mi nie mów, że zamiast sikać wybrałaś się na zwiedzanie – wymamrotałam do siebie i już miałam wstać z łóżka i iść to sprawdzić, kiedy moja przyjaciółka wparowała do pokoju.
– Byłaś w łazience na dole? – Spojrzałam na nią podejrzliwie.
– Nie. Przecież mówiłaś, że łazienka jest obok twojego pokoju. A co?
– Przed chwilą słyszałam kroki na schodach. Byłam pewna, że to ty schodziłaś na dół.
– Nie, coś ty. Nawet nie wiedziałam, że na dole też jest łazienka. – Róża wgramoliła się na łóżko, zabrała mi laptop z rąk i położyła go sobie na kolanach.
– Nie ściemniam. A ty, kiedy byłaś w łazience, słyszałaś coś podejrzanego? Jakieś kroki? – Spojrzałam na nią. Serce waliło mi jak młotem.
– Nic nie słyszałam. Zresztą spłuczka jest tak głośna, że nie usłyszałabym nawet zawodzenia dziesięciu duchów. Jagoda, uspokój się. – Róża położyła mi dłonie na ramionach i posłała pokrzepiający uśmiech. – Ten dom jest stary. Kiedy wieje, cały trzeszczy. Jestem pewna, że to, co słyszałaś, to nie były żadne kroki. Twoja wyobraźnia szaleje, bo się boisz. Podsuwa ci różne wrażenia, ale nic złego się nie dzieje, rozumiesz?
Pokiwałam głową. Zrobiło mi się głupio. Znów panikowałam, choć Róża na pewno miała rację – nie było czego się bać.
– Okej, ale ty idziesz na dół, kiedy przywiozą pizzę – wymamrotałam i położyłam się obok niej na łóżku. Przytaknęła, a potem zaczęła paplać na temat tego, że Jason Statham jest jednak odrobinę mniej gorący niż Chris Hemsworth.
W końcu usłyszałyśmy dzwonek do drzwi i Róża poszła na dół odebrać zamówienie. Kiedy wróciła cała i zdrowa, bez czyhającego za plecami mordercy w hokejowej masce, odpuściłam zamartwianie.
Jesteś kretynką, Jagoda. Nie możesz ciągle się bać. W końcu od tego ześwirujesz. Najwyższa pora coś z tym zrobić, powtarzałam sobie w myślach.
Postanowiłam przejść na tryb chilloutu. Razem z Różą zajadałyśmy się pizzą i oglądałyśmy film. W oknach odbijały się płomienie świec. Z przyjemnością wdychałam aromat cynamonu i palonego drewna.
– Ta świeczka to będzie tegoroczny hit – wymamrotałam z pełnymi ustami.
– Mam nadzieję. Mam jeszcze taką o zapachu dyni w karmelowej polewie. Muszę tylko zrobić ładne zdjęcia i w poniedziałek wrzucę ją do działu nowości w naszym sklepie. Na Halloween możemy zrobić weekend darmowej wysyłki. Ale lepiej mów, jak tam twoje dzierganie.
– Mam masę pomysłów i ostatnio kupiłam nowe włóczki. Nieziemsko miękkie. Jak tylko się tutaj urządzę, biorę się do pracy – odpowiedziałam i znów poczułam coś, co tak uwielbiałam: ogromny zapał do pracy i tworzenia pięknych rzeczy. Dokładnie tak samo się czułam, kiedy jeszcze na studiach planowałyśmy otwarcie własnego sklepu.
– A pamiętasz, jak było w zeszłym roku? Ktoś dwa dni przed Halloween wykupił wszystkie osiem swetrów ze wzorem w pająki. Oby i tym razem ludzie tak chętnie kupowali.
– Jestem pewna, że tak będzie. – Uśmiechnęłam się znad swojego kawałka pizzy. – Wszystko się ułoży, zobaczysz – dodałam, a Róża odłożyła talerz i przytuliła mnie tak, jak tylko ona potrafi.
– No jasne, przecież we dwie zawsze dajemy sobie radę, prawda?
Kiwnęłam głową i wróciłyśmy do oglądania filmu. Nie słyszałam trzaskania drewnianych okiennic w salonie na dole ani skrzypienia podłogi. Nie widziałam złowrogich cieni, jakie rzucały na dom targane wiatrem gałęzie drzew. Nie miałam pojęcia o mrocznych tajemnicach, które skrywało to miejsce, i nie wiedziałam też, jak bardzo zmieni się moje życie, kiedy Martin Krevky stanie w progu tego domu. Jaki będzie? Dogadamy się? Polubi ten dom? I czy polubi mnie? Jutro wszystko miało się wyjaśnić.ROZDZIAŁ 3
Martin
Nie miałem dużych wymagań. Przynajmniej nie tak dużych, jak kiedyś. Zanim stało się to, co się stało. Potrzebowałem po prostu ciała z bijącym sercem blisko siebie. Ludzkiego zapachu i ciepła. Kogoś, kogo mógłbym mijać rano w drodze do łazienki, z kim mógłbym wymieniać bezsensowne uwagi o pogodzie, siedząc w kuchni. Potrzebowałem kontaktu, rozmów. Nie żebym to uwielbiał, z natury byłem introwertykiem. A jednak to była moja jedyna nadzieja. Samotność mnie zabijała, i to dosłownie.
Uśmiechnąłem się, kiedy na nią spojrzałem. Było ciemno, ale widziałem wystarczająco wiele, by stwierdzić, że może być miło. Wyglądała całkiem do rzeczy. No dobra, mogła okazać się wiedźmą, która będzie głośno wzdychać, kiedy znajdzie moje skarpetki na podłodze, i zabijać mnie wzrokiem, gdy nie umyję patelni, ale pierwsze wrażenie zrobiła dobre.
Jej oczy, które wyglądały na wiecznie wystraszone, były nieproporcjonalnie duże w stosunku do drobnej twarzy z wysokimi i mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Długie, lekko niesforne, ciemne włosy pasowały do jasnej, wręcz bladej cery. Drobne dłonie i niski wzrost sprawiały, że robiła wrażenie kruchej. Może to nie była idealna kandydatka na współlokatorkę, bo wolałbym jakąś rezolutną chłopczycę, która potrafi wszystko załatwić i otwierać piwo zębami, ale zdecydowanie lepsza cicha mysz z warkoczem niż ta jej gadatliwa przyjaciółka – odkąd je obserwowałem, nie zamknęła ust na dłużej niż moment. Wprawdzie szukałem osoby pełnej życia, ale ktoś taki jak ona zagadałby mnie na śmierć. Ponowną śmierć. Dlatego cieszyłem się, że zamieszkam z tą drugą. To musiała być ona, bo tak właśnie opisała mi ją właścicielka domu: niska, drobna, z warkoczem.
Szybko schowałem się za szerokim pniem drzewa, bo miałem wrażenie, że dziewczyna z wystraszonymi oczami spojrzała w moją stronę. Na szczęście wróciła do rozmowy z koleżanką, wyjęła z kieszeni klucz i otworzyła drzwi. Uśmiechnąłem się ponownie, kiedy szarpnęła walizkę i z trudem wciągnęła ją przez próg. Ta druga wciąż coś paplała. Na pierwszy rzut oka były do siebie podobne. Obie miały na sobie szerokie długie płaszcze, luźne dżinsy, adidasy i ogromne szaliki. Wyglądały, jakby dopiero co uciekły ze slumsów albo z jakiejś artystycznej dzielnicy, ale może w tym kraju po prostu była taka moda. Poprawiłem swoją skórzaną kurtkę. Miałem pod nią tylko T-shirt, ale mnie w przeciwieństwie do nich nie było zimno, choć siąpił deszcz i hulał silny wiatr. Szkoda. Tęskniłem za czasem, kiedy moje ciało odczuwało więcej.
Gdy po kilku minutach w oknach na piętrze rozbłysło światło, nie zastanawiałem się dłużej, tylko wspiąłem się na drzewo po drugiej stronie ulicy. Zadziwiające, kilka miesięcy temu poruszałem się niczym stuletni staruszek! Dobrze, że wróciłem do formy, chociaż wciąż za mało ważyłem. I nie zanosiło się na to, bym przytył, bo odkąd przytrafiło mi się to, co mi się przytrafiło (tak, wciąż nie miałem odwagi nazwać tego po imieniu), nie potrzebowałem jedzenia ani wody, by funkcjonować.
Usadowiłem się na grubej gałęzi i wytężyłem wzrok. Użyłem latarki w telefonie, ale szybko ją wyłączyłem. Bałem się, że ktoś mnie zauważy. Na szczęście dom był całkiem blisko, więc widziałem wystarczająco wiele. Właściwie nie miałem pojęcia, dlaczego ją obserwuję – przecież już jutro mieliśmy się poznać.
Do cholery, całkiem niedawno dobre kilka dni tkwiłem w ciasnocie i ciemnościach, powinno mnie to nauczyć cierpliwości. A jednak byłem ciekaw tej dziewczyny. W końcu nie po to przeleciałem ocean, by zamieszkać z kimś, kto nie będzie mi odpowiadał. Wprawdzie właścicielka domu zapewniała, że moja współlokatorka jest cicha i bezproblemowa, ale odniosłem wrażenie, że ta kobieta powie wszystko, bylebym tylko podpisał umowę najmu.
– To doskonale, chociaż nie jestem wymagający – odpowiedziałem jej wtedy uprzejmie i złożyłem podpis na dokumencie. Nie dodałem: Dla mnie jest najważniejsze, by mieszkać z kimś, w kogo ciele wciąż krąży krew. Cała reszta to sprawy drugorzędne.