- W empik go
Pieprz i sól - ebook
Pieprz i sól - ebook
Czy można mieć wszystko? Wolność? Niezależność? Pieniądze i miłość? Który element układanki okaże się niepasujący do reszty?
Gaja Strzelczyk zostaje poddana pewnej próbie, czy wyjdzie z niej zwycięsko? To kobieta o odważnych marzeniach, silna, starająca się trzymać zawsze wszystkich i wszystko na dystans, chociaż w swoim otoczeniu ma tylko jedną osobę, której bezgranicznie ufa. Na co dzień mało analizuje, od razu działa. Ktoś chce wykopać pod nią dołek, aby spadła z piedestału cenionych osób.
Na swojej drodze spotyka na pozór dwóch identycznych mężczyzn, lecz różnią się od siebie niczym ogień i woda. Czy obu będzie traktować obcesowo, przedmiotowo i wykorzystywać bez wyrzutów sumienia? Czy w końcu trafi w nią strzała Amora, a jeśli tak, to czy to zauważy i podda się buzującym w niej emocjom? Co wybierze? Wyrachowaną namiętność, podniecające niebezpieczeństwo czy może żarliwą miłość?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9779-7 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Gaja, proszę cię, chodźmy, bo będziemy stać w kolejce albo, co gorsza, zamkną nam przed nosem drzwi! – pospieszała Iza, moja współlokatorka, z którą przyjaźniłam się, od kiedy skończyłam dwadzieścia lat. Poznałyśmy się na pierwszym roku studiów.
– Już, już. Za chwilę wychodzę! Nie goń mnie, bo to ty kazałaś mi się ubrać w ten lateks! – krzyknęłam, wsłuchując się w stukot obcasów, który wybijał równomierny rytm na płytkach w przedpokoju.
Spojrzałam na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Spoglądała na mnie atrakcyjna kobieta o owalnej twarzy z małym, zadartym nosem, pokrytym, podobnie jak policzki, piegami. Zielone oczy jak u kotki błyszczały, a sprężyste czarne loki lekko opadały na twarz. Miałam je upiąć wysoko, ale Izka doradziła, żebym sobie darowała, bo będziemy miały z głowy kolejną godzinę. Uśmiechnęłam się do lustra z zadowoleniem. Niesforność moich włosów bywała równie irytująca jak nadpobudliwość tej dziewczyny. Przyjaciółka w końcu nie wytrzymała, zapukała i od razu otworzyła drzwi.
– Przez to, że nie wychodzisz z łazienki, zaczynam się denerwować, że spotkam w tym klubie Gabriela – oznajmiła, siadając na desce klozetowej.
Spojrzałam na nią kątem oka i westchnęłam zirytowana, że nie mogę mieć chwili dla siebie.
– Na pewno nie spotkasz tam Gabriela. On zawsze stronił od takich miejsc, bo wolał speluny, gdzie jest tanio i śmierdzi.
– Mimo jego wad, tęsknię za nim – mruknęła smutno, a we mnie zagotowała się krew. – Bądź za jakąś szaloną miłością. Chciałabym… – nie dokończyła, bo jej przerwałam.
– Za tym, że szarpał się z tobą, gdy był podpity i wyrażał się żałośnie na twój temat, zrównając cię do zera?! Serio, Izka? Tęsknisz za takim ktosiem? – próbowałam mówić spokojnie, ale temat Gabriela zawsze był dla mnie drażliwy. Widziałam przecież, jak moja przyjaciółka cierpiała kilka miesięcy temu na własne życzenie.
– Mimo wszystko potrafiliśmy fajnie spędzać czas.
– Yhm. Szczególnie wtedy, kiedy cię przepraszał za swoje przewinienia? I kiedy trwał wasz „miodowy miesiąc” do kolejnego jego wyskoku? To nie było życie, Izka.
Przyjaciółka westchnęła, poklepała się energicznie po policzkach i spojrzała na mnie lśniącymi błękitnymi tęczówkami.
– Wiem, masz rację. Dzięki, że mi przypomniałaś o jego żałosnym zachowaniu, od razu mi lepiej, że już nie jesteśmy razem.
Oparłam się biodrem o umywalkę i zaczęłam tuszować rzęsy. Przerwałam na chwilę i uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco.
– Kiedyś trafisz na fajnego gościa. Zobaczysz. Może nie będzie zawsze kolorowo, ale ważne, żeby cię szanował. No i wiesz… był nieziemski w łóżku – stwierdziłam, na co ona kiwnęła głową. Chwyciłam za wiśniową pomadkę i pociągnęłam nią wargi z zamiarem poprawienia jej przez całą noc tylko raz. Zawsze wybierałam te drogie i trwałe, bo były idealne dla kogoś tak wygodnego jak ja. – Gotowa – odparłam, uśmiechając się do lustra, a potem przeniosłam wzrok na Izę, która wciąż siedziała zamyślona na sedesie. To było jeszcze gorsze od zniecierpliwienia, które towarzyszyło jej chwilę temu.
Przykucnęłam przy niej i spojrzałam w, smutne teraz, niebieskie oczy. Poprawiłam kosmyk blond włosów, zakładając jej za ucho. Iza była śliczna, drobniejsza niż ja i delikatniejsza. Mimo to świetnie się uzupełniałyśmy. Jak pieprz i sól w dobrym rosole. Brunetka mocno stąpająca po ziemi i blondynka, która chciała być wszędzie i wszędzie czuć się akceptowana, co w pewien sposób ją gubiło. Dawała Gabrielowi siebie w stu procentach, a ten skurwiel ją wykorzystywał i chciał nastawić przeciwko mnie, bo otwarcie mówiłam, jaki z niego palant. Nie akceptował mnie, bo uważał, że wysoko noszę głowę. Nie miałam się czego wstydzić, więc czemu miałabym nosić ją nisko? Bo on sobie tego życzył? Po moim trupie.
– Zostaw przeszłość za sobą. Tak miało być. Koniec kropka. Wszechświat jest tego samego zdania. A teraz rozchmurz się i nie marnujmy czasu, tylko chodźmy już na tę megawypasioną dyskotekę, na którą mnie namawiałaś przez ostatni tydzień.
– Nie wiem już, czy chcę iść.
– Udam, że tego nie słyszałam. To dla ciebie ubrałam się jak ulicznica, bo dziś ty wybierasz stylizację. Naprawdę mój pomysł z zeszłego razu był bardziej elegancki. – Wstałam, poprawiłam minispódniczkę i chwyciłam ją za dłonie. – No, blondi, dupka do góry i wstajemy, raz-dwa. Poprawiamy swoje seksowne bluzeczki i spódniczki i spadamy na imprezę do Kosta Klub – oznajmiłam. – A tak w ogóle, to co to za denna nazwa? Boże, jak ja nienawidzę lateksu i tego, jak mnie osacza. Wisisz mi spotkanie w teatrze, którego z kolei ty nie znosisz. – Wskazałam na nią palcem.
– Mnie się podoba nazwa i twoja stylówka. I nie marudź. Świetnie wyglądamy! – odparła, wstając w końcu. Teraz przewyższyła mnie o pół głowy. – Ciekawe, kto jest właścicielem tego klubu – dodała po chwili.
– Nie sprawdziłaś? – udałam zdziwioną, podpuszczając ją. – Ty? Pani detektyw nie wie kto to?
Machnęła ręką, jakby to nie było aż tak istotne.
– Nie miałam czasu szpiegować. Pewnie jakiś bogacz, co wyżej sra, niż dupę ma – stwierdziła, a potem spojrzała na mnie zakłopotana.
Czasem zapominała, że należałam do takiego właśnie grona osób. Może inaczej – nie ja, tylko moi rodzice. W sumie, odkąd pamiętam, faktycznie wyżej srali, niż dupę mieli, ale to w sumie dzięki nim mieszkałyśmy w wynajętym trzypokojowym, wyremontowanym mieszkaniu z balkonem, niedaleko centrum. Czasami tęskniłam za miasteczkiem, z którego pochodziłam, ale po tych kilku latach już bym tam nie wróciła.
Skończyłam studia hotelarsko-gastronomiczne, potem zarządzanie zasobami ludzkimi i razem z Izką zaczęłyśmy pracę w jednym z warszawskich hoteli. Od roku byłam zastępcą menadżera, a w wolnym czasie udzielałam licealistom korepetycji z angielskiego. Uważałam, że to świetna forma podtrzymania swojej wiedzy.
Przyznaję, że mogłam nie pracować, walić wszystko, pójść z rodzicami na układ i sępić od nich kasę, ale i tak czułam wyrzuty sumienia, że od kilka lat utrzymywali mój wynajem. Ceniłam niezależność, dlatego dążyłam do niej i imałam się różnych prac. Odkładałam, bo marzyłam. Marzyłam, żeby otworzyć swój własny hotel albo niewielką restaurację, do której będą zaglądać goście ze wszystkich części Polski. Miałam już na koncie odłożoną sporą kwotę, ale mimo to musiałam pracować więcej i jeszcze raz więcej. Wierzyłam, że tylko tak osiągnę sukces.
– Niektórzy, nawet jeśli nie są bogaci, to i tak wyżej srają, niż tyłki mają – stwierdziłam, puszczając do niej oczko, a mając na myśli Gabriela i mężczyzn jego pokroju.
– Dobrze prawisz. Trzeba się napić i odpędzić smutek, najlepiej w trybie „zabawa”.
– Otóż to, kochana! – zareagowałam entuzjastycznie, poprawiając przy tym piersi w miseczkach. Miałam co pokazywać i nie zamierzałam tego chować.
– Wyglądasz świetnie – zapewniła mnie Iza. – Trochę jak ulicznica, ale za to gorąca i seksowna. No i ta poduszka z tyłu – zachichotała.
Miałam dystans i akceptowałam swój odstający tyłek, ale skwitowałam: – Ech, czy ja wiem… Przy tobie wyglądam jak najedzony Garfield.
Iza była z dziesięć kilo szczuplejsza i wyższa, przez co czasami czułam się przy niej jak piłeczka.
– A tam, przestań tak gadać. Zobaczysz, że kiedy wejdziemy do klubu, oczy skierują się na ciebie. Od razu wyczują twój ognisty temperament – żartowała.
– Tak? A skąd ty to możesz wiedzieć? – podłapałam dowcip.
– Znam cię, Gaja, znam… Za dnia anielica, a w nocy diablica…
– Zawstydzasz mnie – odparłam, na co Izka tylko prychnęła.
Założyłyśmy ciepłe płaszcze i chwyciłyśmy za miniaturowe torebki, do których każda wcisnęła telefon komórkowy, kartę bankomatową oraz klucze. Na dole czekała już taksówka.
Wynajmowałam trzypokojowe mieszkanie, więc po zerwaniu Izy z Gabrielem zaproponowałam jej, żeby ze mną zamieszkała i od tamtego momentu stałyśmy się współlokatorkami. Żadna z nas nie wchodziła sobie w drogę, wymieniałyśmy się pracą, więc i rzadko dochodziło między nami do jakichkolwiek spięć. Zresztą szkoda nam było na to czasu i energii. Iza odcięła się od tego nadętego patafiana, z którym pomieszkiwała w wynajętej gdzieś na uboczu kawalerce. Dopiero wtedy przestała pozwalać się traktować z góry.
Ja zdecydowanie wolałam podporządkowywać sobie facetów. Może dlatego moje związki utrzymywały się maksymalnie kilka miesięcy? Mężczyźni się przy mnie peszyli. Poza tym nie miałam dla nich zbyt wiele czasu. Z całą pewnością przez cały ten okres ich jednak „wykorzystywałam”, oczywiście niematerialnie. Niestety rzadko który dotrzymywał mi kroku w sypialni. Byłam ostatnia do słuchania ich sapania i udawania, że jest mi bosko. Miałam takich chłopaków przez dziesięć lat około dziesięciu. Ani dużo, ani mało. W sam raz.
Ostatnio musiałam sobie radzić sama. Na szczęście na dwudzieste dziewiąte urodziny dostałam od Izy iście królewskie berło! Miało kształt penisa, ale dodatkowo dwie inne długości, jedna z nich zasysała łechtaczkę, a druga penetrowała po przekątnej. Kto nie próbował, niech żałuje… No cóż, każdy z nas ma jakieś nałogi. Jedni nadużywają alkoholu, inni papierosów, jeszcze kolejni robią kompulsywne zakupy, a ja uwielbiałam seks.
Tymczasem ostatni raz kochałam się osiem miesięcy temu i właśnie szłam na rekord abstynencji. Facet pokroju Gabriela nie miałby najmniejszych szans, a tylko tacy wokół mnie ostatnio krążyli…
– O czym dumasz? – zapytała Iza, kiedy zjeżdżałyśmy windą na parter.
– Hm? – odparłam zamyślona.
– Pytałam, o czym myślisz? Planujesz kogoś upolować? Od dawna się zastanawiam, jak ty to robisz, że zawsze dostajesz kąsek, na który masz ochotę?
– Nie wiem – stwierdziłam zgodnie z prawdą. – Samo jakoś wychodzi.
– Chciałabym mieć taką siłę przebicia, bo ja jestem tylko „ładniutka”.
– Iza, nie musisz być nikim innym niż sobą. Najważniejsze, żebyś lubiła siebie, a reszta naprawdę przyjdzie z czasem. Inaczej będziesz trafiać na takich fagasów jak Gabriel. Zacznij dostrzegać, jak świetną jesteś kobietą, a ustawi się do ciebie sznur przystojnych i seksownych gości.
– Jasne – prychnęła, otwierając drzwi taksówki, która właśnie zaparkowała przed klubem.
Policzki ciął nieprzyjemny wiatr, a z nieba zaczął prószyć śnieg. Szybko schowałyśmy się do ciepłego wnętrza auta.ROZDZIAŁ 2
Iza pędziła do drzwi, jakby faktycznie miała w tym klubie spotkać rycerza z bajki. Uważałam, że to przereklamowana sprawa. Nawet nie potrafiłam zdefiniować tego uczucia. Wydawało mi się takie… płytkie. Gdy ktoś kocha, przeważnie staje się miękki i beznadziejny. Nie ma skorupy, tylko daje się chłostać, a potem płacze i żali się, że mu się nie układa. Nie. To nie dla mnie. Wolałam konkrety. Szybkie zaspokojenie. Odrobina romantyzmu i uniesień, owszem, ale bez przesady.
Jeszcze w kolejce do wejścia walczyłam z pokusą, żeby się odwrócić i spieprzyć, tym bardziej że nie czułam się komfortowo w stroju, który wybrała dla mnie Iza. Sama nie wyglądała lepiej. Jakiś czas temu wymyśliłyśmy, chyba z nudów, zabawę w przebieranki. Nie takie dosłowne, ale na przykład dwa tygodnie temu ja nadałam naszemu wyjściu styl dekadencki z lat dwudziestych dwudziestego wieku, a Iza tym razem wymyśliła ten… powiedziałabym: uliczny. No ale umowa to umowa.
– Świetnie! – burknęłam pod nosem na widok chyba setki osób ustawionych w sznurze ciągnącym się do wejścia. Byłam już skostniała z zimna. Kto by przypuszczał, że będzie taki ruch! Przystanęłyśmy. Z ciekawości omiotłam wzrokiem najbliżej stojące osoby i byłam w szoku, bo niektórzy trzymali nawet w dłoniach termosy! Zapowiadał się długi czas oczekiwania… Po prostu świetnie.
– Mówiłam ci, żebyś się ruszyła, a wtedy nie stałybyśmy w takim tłumie, ale ty jak zawsze… – narzekała Iza.
– Przepraszam, ale to nie ja się zawiesiłam, siedząc na klozecie.
– Dobra. – Uniosła dłonie w geście kapitulacji. – Dałyśmy sobie po razie i wystarczy. Nie chcę już o nim pamiętać. Dziś zamierzam się dobrze zabawić. Może poznam kogoś fajnego?
– Musimy więc tu stać i czekać, nie ma wyjścia. Nie marudź więc, okej?
Potarłam o siebie dłonie i wypuściłam parę z ust. Było mi zimno. Półbuty zakrywały tylko kostki, a minispódniczka była naprawdę mini. Ze zniecierpliwienia i dla rozgrzania zaczęłam przeskakiwać z nogi na nogę. Za nami już ustawiały się kolejne osoby. Rozmawiali, śmiali się i żartowali. Pili alkohol i palili. Sądząc po ubraniach bywalców, mogłam stwierdzić, że ten klub to jakaś wyższa sfera. Im bliżej nam było do wejścia, tym coraz silniej wyczuwałam kłopoty. Po trzydziestu minutach udręki Iza zadecydowała:
– Idę zobaczyć, czy nie ma kogoś znajomego w kolejce albo na bramce. Zostajesz?
– Zostanę i przytrzymam miejsce.
– Racja, szkoda, że nie wzięłyśmy jakiejś piersióweczki. Przydałaby się na tym mrozie.
– W razie czego dzwoń lub wróć po mnie, żebym tu nie stała jak sierota – bąknęłam, na co Izka tylko pokręciła głową.
– Sama nie wiem, czy powinnam po ciebie wracać, gdy masz taki świetny nastrój. – Zrobiła palcami cudzysłów.
– Grabisz sobie – ostrzegłam. – Dobra, spadaj, mała, a ja już zarzucam swój uśmiech numer sześć – odparłam, rozszerzając usta w grymasie. Izka złapała mnie za policzek i delikatnie nim potrzęsła. Lekko, ale i tak sprawiło ból. Spojrzałam na nią srogo, a ona wzruszyła ramionami i ruszyła wzdłuż kilkunastometrowej kolejki. Co chwila zerkałam na zegarek. Dwudziesta pierwsza zero pięć. Dwudziesta pierwsza zero siedem. Nagle telefon zawibrował. Uśmiechnęłam się. Alleluja, pomyślałam, bo dzwoniła Izka, która najwyraźniej kogoś dorwała.
– Dawaj do przodu. Są Łukasz, Maurycy, Monika i Zuza. Wychyl się, to ci pomacham.
Posłuchałam jej i już za chwilę szłam w kierunku znajomych, z którymi studiowałyśmy. Czułam na sobie nienawistne spojrzenia mijanych osób, ale tylko głupi by nie skorzystał z okazji. Przywitałam się ze wszystkimi buziakiem w policzek. Jednego gościa nie znałam, ale został mi przedstawiony jako bliski przyjaciel Łukasza, Konrad. Maurycy romansował od pięciu lat z Moniką. W sumie to pasowali do siebie. Była jeszcze Zuza, najlepsza przyjaciółka Moniki. Facet Zuzy poszedł do nocnego po alkohol na rozgrzanie.
– Długo tu stoicie? – zapytałam.
Maurycy spojrzał na zegarek.
– Od godziny.
– Co?! Czemu tyle to trwa?
– Jak przyszliśmy, staliśmy gdzieś przy skrzyżowaniu. O, tam. – Wskazał palcem. – Ludzie rezygnowali, a inni wchodzili, i tak zeszło.
– Jasne, ale godzina to lekka przesada.
– Spoko, Gaja, jeszcze trochę i wejdziemy. Daję nam jakieś maks dwadzieścia minut.
To nie tak źle, pomyślałam.
– Byliście już tu? – zagaiłam.
Fascynujące było dla mnie to, że znajdowaliśmy się tak blisko murów dyskoteki, a tak niewiele było słychać. Ktoś musiał porządnie zainwestować w dźwiękoszczelne ściany i włożyć w to kupę kasy.
– Nie, jesteśmy tu pierwszy raz. W tamtym tygodniu było otwarcie. Ponoć było jeszcze więcej ludzi niż teraz. Ciekawe, do jakiej sali nas przydzielą.
– Salę? – odparłam zdziwiona, na co Łukasz przytaknął.
– Tak, podobno są trzy czy cztery i w każdej jest inny klimat.
– O! Nieźle, nieźle – odparłam zaintrygowana, wyobrażając sobie, że ląduję w takiej, gdzie obsługują nadzy kelnerzy odziani jedynie w fartuszki. Na czerwonych skórzanych fotelach siedzą dziewczyny i podziwiają idealnie męskie tyłeczki. Przygryzłam wargę. To byłoby bardzo interesujące… Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Byłam naprawdę szurnięta.
– Nie byłam nigdy w takim klubie – dodała Izka.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz. Prawda? – zapytała Zuza, a każdy z nas przytaknął.
Maurycy mówił, że wejdziemy w ciągu dwudziestu minut i wiele się nie pomylił. Kiedy byliśmy już przy wejściu, mogłam dostrzec czterech rosłych ochroniarzy ubranych w garniaki. Dwóch było mocno przypakowanych, pozostali mieli normalne sylwetki. Osoby ubrane w dresy odsyłali z kwitkiem. Zastanawiałam się przez chwilę, czy wpuszczą nas tam z Izą z prawie gołymi półdupkami. Kiedy doszło do nas, poprosili o rozpięcie kurtek. Jeden, ten bardziej umięśniony, z krótko ostrzyżonymi włosami i fajnym zarostem, zeskanował mnie od góry do dołu. Aż zrobiło mi się gorąco, a niegrzeczna prowokatorka zaczęła się budzić ze snu.
– Możemy wejść? – wymruczałam, na co lekko uniósł kącik ust. Jego wzrok błądził po moim ciele i mocno skoncentrował się na obfitym i odkrytym biuście. Na ten widok przygryzł wargę, a potem oblizał usta.
Prostak, pomyślałam, zapominając, że w sumie reakcja na mój strój może być nieco bezwarunkowa.
– Możecie wejść – stwierdził ochroniarz po chwili.
Bezczelnie się uśmiechnęłam i spojrzałam na jego krocze, którego odruchowo dotknął. Zapięłam szczelnie kurtkę, podeszłam do niego, położyłam dłoń na jego klatce piersiowej i wspięłam się na palce. Nie zareagował. Pozwolił, chociaż nie powinien. Wykorzystałam chwilę jego dekoncentracji i szepnęłam:
– Dziękujemy. Było mi bardzo miło cię spotkać.
– Długo będziesz? – zagaił.
– Myślę, że jeszcze się spotkamy – odparłam, przesuwając pewnie dłoń po jego torsie w dół.
W końcu odsunęłam się i puściłam do niego oczko, po czym zniknęłam w środku. Miałam jeszcze zakręcić biodrami, ale pod płaszczem i tak nic by nie zobaczył, więc specjalnie się nie wysilałam. Szukałam faceta podobnego do mnie. Niezależnego i konkretnego w swoich oczekiwaniach. Ochroniarz był niczego sobie, ale jakoś nie poczułam do niego chemii, chociaż cholera wie, co by się między nami wydarzyło, gdyby doszło do zbliżenia. Miałam dziś wielką ochotę na seks, ale co do zasady robiłam to dopiero na trzeciej randce. Wielu odpadało, jak ten ochroniarz, nawet przed pierwszą. Po prostu nie mój typ. Ładna buzia. Postawny i może nawet hojnie wyposażony, ale nie poszły iskry.
W środku naszą grupkę zgarnęła niewiele młodsza ode mnie dziewczyna, ubrana w czarne eleganckie spodnie i świetną białą bluzkę z głębokim dekoltem. Miała boski biust, a ja wyglądałam przy niej jak prostytutka. Zuzka i Monika prezentowały się mniej drapieżnie, ale myślę, że wynikało to z faktu, że były ze swoimi facetami, no i nie zakładały się ze sobą o głupie przebieranki.
– Tu zostawcie kurtki – poleciła blondynka z obsługi. – Proszę, to wasze numerki. Nie mamy jeszcze całej załogi – dodała, tłumacząc się. Na jej twarzy można było dostrzec zmęczenie. Rozumiałam to, bo sama zapieprzałam na kilka etatów, żeby dogonić swoje marzenia. – Gdzie chcecie iść?
– A co proponujesz? – zapytałam za wszystkich.
– Do wyboru: bar, klasyka, VIP.
Spojrzeliśmy po sobie i odpowiedzieliśmy chórem:
– Klasyka!
Zapłaciliśmy dziewczynie, która postawiła nam na przegubach rąk stemple, i po sekundzie otworzyła jedne z pięciu par drzwi. Od razu usłyszeliśmy ogromny huk. Musieliśmy pokonać trzy niewielkie schodki, by znaleźć się na korytarzu, a potem przejść kawałek do olbrzymiej przestrzeni. Było tak głośno, że nawet zęby mi drżały od uderzeń basów. Musiałam przyznać, że wnętrze było naprawdę na wysokim poziomie. Olbrzymi, podświetlany parkiet i sufit mieniący się różnych barwami z reflektorów. W powietrzu czułam nie tylko testosteron, ale także włączoną klimatyzację. Właściciel pomyślał o wszystkim. Jedną piątą tego pomieszczenia zajmował długi bar podświetlony na niebiesko, a za nim uwijali się jak w ukropie barmani i barmanki. Mężczyźni mieli na szyjach muchy. Jeden z nich przykuł mój wzrok, jednak Iza pociągnęła mnie za dłoń i straciłam go z oczu.
– Chodź, bo się zaraz zgubimy, a w kupie raźniej! – krzyknęła, na co kiwnęłam głową, i ruszyłam za nią. Po kilku sekundach dostrzegliśmy znajomych siedzących już na skórzanych czerwonych kanapach. Ich kolor znów, nie wiedzieć czemu, skojarzył mi się erotycznie.
– Idziemy po drinki? – zagaiła Zuza. – Muszę oblukać jednego kelnera. Mówię ci to, bo wiem, że zrozumiesz.
– A twój facet?
– No, jest ze mną. Gada z Maurycym. Ale mogliby się gdzieś ulotnić…
– Czemu?
– Głupie pytania zadajesz! – zaśmiała się, szturchając mnie w łokieć.
Doskonale wiedziałam, co ma na myśli. Po chwili dołączyły do nas Izka i Monika.
– O czym szemracie? – zagaiła moja współlokatorka.
– O drinkach i o mięsie… – odparła Zuza, mrugając porozumiewawczo.
– Też żałuję, że wzięłam ze sobą drewno do lasu – westchnęła Monika, która od razu zorientowała się, o co chodzi.
– Idziemy do baru?! – krzyknęłam, gdy zobaczyłam, że partnerzy dziewczyn zbliżają się do nas. Puściłam im oczko, żeby już za dużo nie mówiły.
– Tak! Świetna myśl! Chodźmy, zanim nas wyprzedzą – zaproponowała Monika.
Mogłyśmy się rzadko widywać, a i tak wiedziałam, co mają w głowach. To nieprawda, że kobiety nie myślą o seksie. My cztery byłyśmy świetnym przykładem, że to mit. Chciałyśmy popatrzeć i podgrzać temperaturę swoich ciał. Kto wie, czy czasem jeszcze nie innych…
– Idziemy po piwo. Wziąć i wam? – krzyknął Maurycy, a my porozumiewawczo spojrzałyśmy po sobie. – Powiedzcie tylko, co chcecie.
– Kupcie sobie. My się rozejrzymy i w razie czego spotkamy się przy barze – rzekła słodko Zuza, przytulając się do swojego faceta Pawła. Tak, chyba tak miał na imię…