Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

PIERWSZA DAMA - UCIECZKA Z PAŁACU - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 maja 2025
35,00
3500 pkt
punktów Virtualo

PIERWSZA DAMA - UCIECZKA Z PAŁACU - ebook

„Pierwsza Dama: Ucieczka z Pałacu” to trzymający w napięciu kryminał polityczny, który zabiera widza w samo serce Pałacu Prezydenckiego przy Krakowskim Przedmieściu. Czy w tym prestiżowym miejscu mogło dojść do zbrodni? Czy Pierwsza Dama pozostaje jedną z najbardziej niedocenianych i niezrozumianych postaci w Polsce? Fikcyjna historia, głęboko osadzona w realiach polityczno-prezydenckiego świata, łączy intrygę kryminalną z dramatem ludzkich emocji. Pierwsza Dama, Ewa Mauer, przypadkowo staje się świadkiem przestępstwa w Pałacu Prezydenckim. W wyniku dramatycznego splotu wydarzeń musi stawić czoła porywaczom, którymi okazują się najbliżsi współpracownicy Prezydenta. Ich ofiarą jest młoda studentka Laura. Czy Ewa zdoła przechytrzyć spiskowców, rozwikłać mroczną intrygę i uratować Laurę, zanim będzie za późno? Czas staje się jej największym wrogiem w tej pełnej napięcia walce o sprawiedliwość.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397599123
Rozmiar pliku: 736 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Niewiele osób ma szansę na poznanie Pałacu Prezydenckiego od środka. Jest to świat chroniony, bardzo specyficzny i dostępny dla nielicznych. Kilka lat temu w wyniku pewnego przypadku zaczęłam współpracę z Kancelarią Prezydenta i miałam okazję poznać to przedziwne uniwersum, wylądowałam na zupełnie obcej planecie zdumiewających relacji międzyludzkich. Atmosfera panująca w Pałacu jest jedyna w swoim rodzaju, nie ma drugiego takiego miejsca w Polsce. Wiele osób marzy o pracy w tej prestiżowej instytucji. Może po przeczytaniu tej książki zmienią zdanie…

Droga Czytelniczko, Drogi Czytelniku, wątek kryminalny opisany w tej książce jest fikcyjny, ale tło wydarzeń to rzeczywistość, której żadna para prezydencka wolałaby nie ujawniać.ROZDZIAŁ 1
DAMA
PIERWSZA I JEDYNA

Z głębokiego snu wyrwał ją oszałamiający dźwięk. Poderwała głowę z poduszki, instynktownie spojrzała na spokojnie śpiącego męża. Ten widok ją uspokoił i kiedy już chciała położyć się z powrotem spać, ten sam dźwięk ponownie wypełnił pustkę nocy. Czyli to nie był sen… Dźwięk dobiegał z bardzo daleka, z dolnych pięter Pałacu, może nawet z piwnicy, tak odległy, a jednak tak wyrazisty. Starała się przekonać samą siebie, że to tylko zły sen, ale dźwięk był tak specyficzny, inny niż wszystko co kiedykolwiek słyszała. Był to przeraźliwy krzyk kobiety, jakby ostatnie tchnienie osoby, która cierpi i właśnie zdaje sobie sprawę z tego, że umiera. Jak to możliwe, że jej mąż tak mocno śpi i tego nie słyszy. Zdusiła w sobie pierwszy odruch, aby go obudzić.

Ostatnie tygodnie wypełnione kampanią prezydencką mocno nadwyrężyły jego nerwy. W głowie kołatało jej dziesiątki myśli, co zrobić. Najbardziej pragnęła udać, że nic nie słyszała, przewidziało jej się i już. Ale przed kim ma to udawać? Przed samą sobą? Podczas gdy w jej mózgu kłębiły się różne scenariusze, a kropelki zimnego potu, który oblewał ją zwykle w sytuacjach stresu, zaczęły powoli toczyć się po karku, krzyk kobiety ustał. Ta cisza była jeszcze potworniejsza, bo słychać w niej było tylko jedno: odporną na mechanizmy obronne myśl o śmierci niewinnej osoby.

Wstała z łóżka. Kołdra, którą szybko odgarnęła, była mokra. Okazało się, że zmiana pozycji nie pomogła jej w podjęciu decyzji, co robić dalej. Od kilku lat jej życie było zaplanowane, z góry wszystko ustalone, oduczyła się spontaniczności, samodzielnego reagowania na sytuacje kryzysowe. A może nigdy tego nie umiała? Spojrzała na męża, z jednej strony marząc, żeby się obudził, z drugiej – zaczął ją ogarniać wstyd, że sama wcześniej tego nie zrobiła. Teraz było już za późno, jakaś kobieta nie żyje. Dlaczego była tak pewna, że właśnie to zaszło? Przecież nigdy nie była w podobnej sytuacji, nie słyszała krzyku konającej osoby, a jednak z całą stanowczością stwierdziła przed samą sobą, że właśnie w Pałacu Prezydenckim w Warszawie ktoś został zamordowany.

Powoli ruszyła do drzwi wejściowych swojego pałacowego lokum. Mieszkali na ostatnim piętrze, w wydzielonej części Pałacu zwanej apartamentem. Poprzedni prezydent urządził w tej części biura, jeszcze przedtem mieszkali tutaj trzej prezydenci z żonami. Apartament miał ogromną powierzchnię, jak wszystko w Pałacu, dziwnie niepraktyczny układ pomieszczeń, nie przystający do współczesnych potrzeb, a przejście z jednego do drugiego przypominało wycieczkę krajoznawczą. Zanim dotarła do drzwi wejściowych apartamentu musiała pokonać ciemny szeroki hall graniczący z sypialnią, potem jeszcze tylko mały przedsionek. Już za drzwiami apartamentu, na końcu długawego korytarza zewnętrznego, przez cały dzień dyżuruje funkcjonariusz Służby Ochrony Państwa. Każde jej oraz innych osób wyjście i wejście do apartamentu jest odnotowane w specjalnym rejestrze prowadzonym w formie książki.

Stąpając powoli po omacku, usłyszała zduszone głosy dochodzące zza drzwi wejściowych. Z jednej strony powinno dodać jej to otuchy, bo to oznaczało, że funkcjonariusze SOP już wiedzą o incydencie i podjęli jakieś działania. Zastanowiło ją jednak, dlaczego te głosy są takie stłumione. Sama siebie uspokajała, tłumacząc, że zapewne SOP nie chce ich obudzić. Sytuacje krytyczne rozbudzają instynkt przetrwania, ten z kolei powoduje, że nasza intuicja, często uśpiona, zaczyna działać na pełnych obrotach, dostarczając mózgowi informacji spoza rozsądkowego porządku. Zatem logika nakazująca po prostu otworzyć drzwi do apartamentu i zapytać SOP, co się stało – przegrała. Zamiast tego podeszła do drzwi i pierwszy raz w życiu zamierzała użyć wizjera. Zanim udało jej się przyłożyć oko do prześwitu w metalowej powierzchni stłumione głosy ucichły.

Starała się być cicho, choć serce waliło jej tak mocno pompowaną przez nie krew powinien słyszeć w jej mniemaniu cały Pałac. Nic nie widziała. Lampy na korytarzu zawsze się paliły, ponieważ jej mąż bardzo często pracował do późnej nocy w gabinecie na drugim piętrze. Teraz jednak za drzwiami było zupełnie ciemno. Nie używała wcześniej wizjera, pomyślała, że może jest zatkany i nigdy nie był sprawny. W tych ułamkach sekund, gdy natłok myśli, zupa logiki i intuicji po prostu wrzała, doszła do wniosku, że pójdzie obudzić męża.

Miała już oderwać wzrok od zalegającego za drzwiami mroku, gdy w końcu korytarza zapaliła się lampka przy stoliku funkcjonariusza SOP, rzucając światło na scenę, która na zawsze odmieniła jej życie. Oparty o biurko stał bardzo młody funkcjonariusz SOP, który tego dnia miał dyżur, nie pamiętała jego imienia. Obok niego stał szef jej ochrony – Adam, jeden z najbardziej zaufanych pracowników. Jedną ręką trzymał młodego za mundur przy szyi, a w drugiej trzymał pistolet wycelowany prosto w twarz przerażonej ofiary. Był to środek szarpaniny, która musiała trwać od kilku chwil, ale dyżurny zapalił bezwiednie lampkę dopiero, gdy jego ciało zaczęło osuwać się na biurko pod naporem agresora.

Widok był dla niej na tyle wstrząsający, że mimo woli wydała z siebie stłumiony, cichutki dźwięk, coś jakby kwiknięcie. Szybko zasłoniła usta dłonią, ale było za późno. Adam spojrzał prosto w wizjer, jakby jego przenikliwe oko w czarodziejski sposób powędrowało metalową tubką wizjera przez grube drewniane drzwi i dotarło do jej twarzy, mówiąc: „Widzę cię”. Adam szybkim ruchem ręki zgasił światło. Korytarz znów zrobił się ciemny. Szarpanina ucichła. Usłyszała charakterystyczny odgłos męskich butów na marmurowej pałacowej posadzce. Znała te kroki bardzo dobrze, ponieważ Adam towarzyszył jej podczas tak wielu wyjść, wizyt, przyjęć, imprez, koncertów. Ich rytm kojarzył jej się dotąd z poczuciem pełnego bezpieczeństwa. Nagle ucichły, Adam stał tuż obok, dzieliły ich centymetry. Miała wrażenie, że czuje jego oddech na dłoniach, które nadal opierała o drzwi po swojej stronie. Nie potrafiła się ruszyć, opanował ją pierwotny strach i totalna niemoc. Ostatnie resztki poczucia bezpieczeństwa legły w gruzach. W jej uszach dudniło przerażenie. Adam delikatnie nacisnął na klamkę. Drzwi były zamknięte. Zawsze je zamykała na klucz, co denerwowało jej męża. Powtarzał podirytowany: „Ewuniu, kto tu wejdzie, no kto?”. Robiła tak, ponieważ chciała czuć się normalnie, trochę udawać przed sobą i innymi – tymi, którzy tak nielicznie ich odwiedzali w pałacowym mieszkaniu – że to jest zwyczajny dom, że do tych drzwi trzeba zapukać, zadzwonić, tak jakby mieszkali w zwykłym bloku. Teraz ta mała farsa z zamykaniem na klucz może właśnie uratowała jej życie. Cisza. Z ciszy dobiegł ją szept Adama. Nie był to miły głos, do jakiego przywykła, ani też nie była to prośba.

— Pani prezydentowo, proszę otworzyć.

Adam ponowił swoje polecenie, wprost artykułując to, co przed chwilą można było wyczuć tylko w tonie głosu:

— Ewa, otwieraj!

Jedyne co przyszło jej do głowy w takiej chwili, w momencie, który mógł decydować o całym życiu, to cytat z filmu – zapomniała tytułu – z Bogusiem Lindą w roli głównej: „A od kiedy my, kurwa, jesteśmy na ty?”. Wtedy też przypomniała sobie to, co zawsze powtarzał jej mąż, żeby nie bać się śmierci, nigdy nie dać zastraszyć, być ponad to, powierzyć swoje życie Bogu. I tak, niczego nieświadomi Boguś Linda, Bóg (On akurat mógł coś podejrzewać…) i jej ukochany mąż, spowodowali, że udało jej się ruszyć z miejsca. Na zdrętwiałych od napięcia nogach ruszyła z powrotem w kierunku sypialni. Bez planu, w jej głowie nastała pustka.ROZDZIAŁ 2
ZANIM ZROZUMIESZ

Ewie już nie zależało, co stanie się za chwilę, jak potoczy się dalej cała ta sytuacja. To może być dla kogoś szokujące, ale lata życia pod stałym obstrzałem bezpodstawnej nienawiści, ciągłych ataków na nią w mediach, w internecie, wytworzyło w niej tak silny pancerz, że nie pozwalała sobie na okazywanie uczuć. Miała poczucie potwornej samotności, aż po koniuszki włosków, które nadal stały jej dęba. Wiedziała, że nie ma osoby na tej ziemi, która byłaby w stanie zrozumieć to, przez co teraz przechodzi. Znalazła się w opuszczonej studni bez wyjścia. Przez ostatnie lata nauczyła się nie obarczać męża kłopotami, jakimikolwiek. Stała teraz nad łóżkiem, patrząc na chrapiącego Jurka. Każda inna kobieta na jej miejscu od razu obudziłaby pana domu. Ewa nie była jednak zwykłą kobietą, była żoną prezydenta. Większość ludzi uważało to za wielki zaszczyt i zazdrościło jej apanaży, niewiele osób zdawało sobie sprawę z tego, jak wielka odpowiedzialność na niej ciąży, ale przede wszystkim na jej mężu.

Jurek od czterech lat poświęcał pracy ponad czternaście godzin na dobę, nie miał dni wolnych. Swoją codzienność traktował jak misję na rzecz państwa, swoje własne potrzeby odłożył na bok, a ich małżeństwo było jak najlepsze sportowe auto, tyle że odstawione na pobocze. Dni, które dla zwykłego człowieka były dniami wolnymi od pracy, dla nich oznaczały uczestnictwo w narodowych świętach, a często wręcz ich organizację. Teraz, w obliczu walki o drugą kadencję, Jurek był po prostu przygnieciony obowiązkami. Nie dawał się przekonać, żeby pracować mniej, wręcz przeciwnie – poświęcił się bez reszty. Ona, jej potrzeby, jej drobne marzenia, zeszły na dalszy plan. Kiedyś miałaby do niego o to wielki żal, teraz rozumiała Jurka, bo sama doświadczyła tego, jak wiele osób na nich liczy i czym jest służba dla Polski. Miewała kryzysy, ale poczucie odpowiedzialności wobec pełnionej funkcji było silniejsze od sporadycznych dyskomfortów, jakie z sobą niosła. Dlatego też nie obudziła męża tylko usiadła na łóżku i utkwiła tępe spojrzenie w zasłonach, prześwietlonych z zewnątrz światłem księżyca.

Przypomniała sobie jak na początku kadencji chciała urządzić mieszkanie w apartamencie prezydenckim. Kiedy weszła do pałacowego wnętrza, gdzie sufity mają pięć metrów wysokości, a pojedyncze pokoje są wielkości średniego mieszkania w bloku, poczuła się przytłoczona. W niektórych pomieszczeniach dało się rozpoznać ślady dekoratorskich fantazji poprzednich prezydentowych. Nic jej się nie podobało, ale przecież nie mogła tego zmienić. Nie mieli na tyle własnych funduszy, żeby dopasować tak rozległą powierzchnię, a wydawanie pieniędzy podatników na coś, co zostałoby uznane za fanaberię, nie wchodziło w grę. Nie wspominając o pozwoleniach na jakiekolwiek zmiany wydawanych przez Konserwatora Zabytków. Dlatego zastanawiała się jak to ominąć, jak urządzić te wymagające wnętrza bez wielkich nakładów.

Sprostała temu wyzwaniu połowicznie i teraz od czterech lat żyła w mieszkaniu, które ani do niej nie należało, ani nie było w jej stylu, ani nie było domem. Narzekanie nie wchodziło jednak w grę – nie mogła nikomu się poskarżyć w obawie, że zostanie opacznie zrozumiana nawet przez najbliższe otoczenie. „W głowie jej się przewróciło”, „Księżniczka na ziarnku grochu” – już słyszała te komentarze za swoimi plecami. Teraz wpatrywała się w beżową zasłonę i przypomniała sobie, jak poszła po nią do IKEA. Wizyta w sklepie zawsze miała podobny przebieg. Kiedy po kilkunastu fotkach z zaskoczonymi jej obecnością klientami sklepu dotarła do działu zasłony­-firany szło za nią młode małżeństwo, które filmowało ją komórką. Pani z obsługi nie była w stanie skupić się na tyle, żeby udzielić jakiejkolwiek porady, bo ciągle pytała, czy będzie mogła potem zrobić zdjęcie i poprosić o podpis dla wnuczka, dla kuzyna, dla córki brata, no i może dla ciotki z Mrągowa. Z kilkudziesięciu próbek materiałów wiszących w sklepie udało jej się obejrzeć może trzy. Wśród kolorowych printów zobaczyła majaczącą beżową tkaninę. Wtedy jej próby zakupowe filmowało komórkami już kilkanaście osób. Chociaż odcień beżu jej się nie podobał i wolałaby wybrać zasłony w innym kolorze, beznadziejne poczucie odpowiedzialności kazało jej kupić materiał, który będzie odpowiedni do wnętrza, praktyczny, „na lata”, który może podczas którejś kolejnej kadencji spodoba się jakiejś prezydentowej.

Przed chwilą w Pałacu Prezydenckim prawdopodobnie zginęła kobieta i zamieszana jest w to Służba Ochrony Państwa, a na pewno jej szef ochrony, Adam, a ona wspomina wizyty w sklepach wnętrzarskich? O Boże! A może to wszystko jednak się jej przywidziało? Może to był jakiś koszmarny sen? Była wykończona, nie tylko przerwanym snem, ale niemocą, jaka ją teraz ogarnęła. Tym, że nie może po prostu wyjść z własnego mieszkania, zadzwonić na policję, krzyczeć, wołać o pomoc. Była wykończona czterema latami życia w świecie za szybą. Zaczęła się zastanawiać, kto w środku nocy mógł przebywać w Pałacu oprócz SOP. Poprzedni prezydenci często korzystali z całonocnej obsługi kuchennej, ale oni od początku kadencji nie popierali tego i kuchnia kończyła pracę około dwudziestej, chyba że na wieczór planowano jakąś imprezę, choćby bal dyplomatów.

Od kilku dni w Pałacu nic się jednak nie działo i nie przewidywano żadnego wydarzenia, które mogłoby wyjaśnić obecność w budynku kogokolwiek innego poza ochroną SOP. Czy wśród funkcjonariuszek Ochrony Państwa są kobiety? Gorączkowo przerzucała w bibliotece swojej fotograficznej pamięci obrazy osób, które widywała w Pałacu. Nie przychodziła jej do głowy żadna kobieta, choć wiedziała, że są w Służbie, bo widywała je na różnych imprezach okolicznościowych. Nieprzytomnie przypominała sobie wszystkie kobiety pracujące w Pałacu. W samym budynku pracowało około stu osób, ale Kancelaria Prezydenta jako urząd państwowy zatrudnia około czterystu pracowników, z czego połowa pracuje przy ulicy Wiejskiej obok Sejmu. Tam jest główny sztab dowodzenia Kancelarii.

Nie wszyscy pracownicy z Wiejskiej mają wstęp do Pałacu, choć pewnie przynajmniej połowa ma przepustki uprawniające ich do wejścia. Jednak w nocy i w weekendy nawet personel może wchodzić do Pałacu wyłącznie za zgodą dyrektora. Kobiet, które mogłyby dziś w nocy przebywać w Pałacu mogło zatem być około dwustu, czyli cała masa. Teoretycznie każda z nich, prócz samego kierownictwa, musiałaby mieć zgodę dyrektora na wejście w nocy. Ewa zastanawiała się, czy byłaby w stanie przypomnieć sobie każdą kobietę, przynajmniej z twarzy, która pracuje w Kancelarii. Wszystkich pracowników widywała na dorocznych Wigiliach w Sali Obrazowej. Był to miły zwyczaj, kiedy wszyscy spotykali się razem, pracownicy pałacowi i ci z Wiejskiej. Można było poznać wszystkie osoby pracujące dla nich, robiące wiele niewidzialnych rzeczy, a jakże potrzebnych, takich jak pranie i prasowanie obrusów, czyszczenie starodawnych sreber, doglądanie pałacowego ogrodu. Pod wpływem ogromnego stresu widziała przed sobą twarze pięknych młodych kobiet, pracownic Kancelarii, które uśmiechały się do niej, a potem znikały w czarnej otchłani, jak w jakiejś wizji. „To nie ma sensu, takie rozmyślania nic nie przyniosą”. Pod naporem tłumu wyimaginowanych kobiet zaczęły jej opadać powieki aż zasnęła, osunąwszy się na łóżko.

Obudził ją podszept rozpaczy: „Muszę coś zrobić!”. Zza beżowych zasłon przebijały ostre promienie słońca. Przeraziło ją to, że tak mocno zasnęła, straciła drogocenny czas, nic nie zrobiła. Jej własna bierność tak mocno ją przeraziła, że wbrew rezolucjom z nocy postanowiła: „Powiem wszystko Jurkowi, muszę to zrobić, teraz”. Zerwała się na równe nogi i poszła prosto do hallu, z którego dochodziły odgłosy porannej krzątaniny męża. Jurek często był rano na granicy spóźnienia i dlatego jego przygotowania miały dość nerwowy charakter. Tym razem też tak było, dlatego nie zdziwił jej widok męża prawie biegnącego do drzwi wejściowych z marynarką zarzuconą na ramię.

Kiedy ją zobaczył, przystanął, odwrócił twarz w jej kierunku i wtedy ujrzała coś, czego się zupełnie nie spodziewała – mąż płakał, nie, to prezydent płakał. Odruchowe przerażenie ustąpiło innemu uczuciu, może dziwacznemu, ale chyba zrozumiałemu – poczuła kolosalną ulgę. „Jurek już wie, nie muszę się martwić”, pomyślała. Z jego ust wyszło jednak wyznanie, na które kompletnie nie była przygotowana.

— Statki, które kupiliśmy od Francuzów zatonęły, z naszą załogą na pokładzie, zginęło ponad siedemdziesiąt osób. Ewuniu, pędzę na dół. Potrzebują mnie… — głos mu się załamał.

Mąż podszedł do niej szybko, a kiedy mocno ją przytulił, poczuła, że cały drży. Teraz ona też dygotała, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, jej ukochany rozluźnił uścisk, odwrócił się i błyskawicznie wyszedł. Została sama.ROZDZIAŁ 3
BIAŁE KARTKI

Trzeba działać. „Skoncentruj się, myśl” – powtarzała sobie w skołatanej nerwami głowie. Po pierwsze nie może się chować, teraz jest autentycznie sama i musi stanąć twarzą w twarz z tą życiową bestią. Kraj opanuje żałoba, zdarzyła się potworna tragedia. Wierzyła, że jej mąż stanie na wysokości zadania i nie tylko szybko ustali przyczyny katastrofy na morzu, ale odpowiednio pocieszy swoich rodaków. W sytuacjach krytycznych starała się być dla niego grupą wsparcia, ale on nigdy nie potrzebował ani niańki, ani porady, był bardzo odporny. Ona za to bez męża zaczynała się chwiać. Przypomniała sobie jak w dzieciństwie wujek Zygmunt ciągle powtarzał jej: „W chwilach trudnych, gdy czujesz, że najchętniej schowałabyś się w pościeli i nie wychodziła z łóżka, koniecznie wstań, wyprasuj koszulę i idź do pracy, do ludzi, działaj, jak gdyby nic się nie stało, a rozwiązanie problemu przyjdzie samo”. Nie była pewna, czy faktycznie może na to liczyć, ale pełna mobilizacja to bez wątpienia był najlepszy możliwy pomysł.

Na popołudnie zaplanowano małą uroczystość w Sali Kolumnowej Pałacu – nominacje profesorskie. Zgodnie z konstytucją nominacje profesorskie wręczał jej mąż i często mu towarzyszyła. Było dla niej oczywiste, że tragedia, o której dowiedziała się przed chwilą, na pewno zmieni oficjalny harmonogram jej dnia. Pragnęła razem z Polakami połączyć się w żałobie, razem opłakiwać tragedię, która wydarzyła się w nocy na morzu. Oczywiście tego też wszyscy będą o niej oczekiwać. Tymczasem Ewa w samotności musiała stawić czoła najtrudniejszemu testowi swego życia. Krok pierwszy: musi dowiedzieć się, czy dzisiaj w grafiku ochrony wpisany jest Adam.

Sięgnęła po telefon i zobaczyła kilkanaście nieodebranych połączeń. Na wieczór wyciszała telefon, bo czasem dzwonili obcy ludzie, którzy zdobywali do niej numer i wydawało im się, że najlepszą porą do dzwonienia w nietypowych sprawach jest północ lub szósta rano. Połączenia były z godzin porannych, głównie z biura, dzwoniła też jej mama i siostra, z którą nie słyszała się od kilku miesięcy. Było też wiele SMSów. Zerknęła na nie poirytowana, wiedząc, że wszyscy chcą się dowiedzieć czegoś więcej o wypadku na morzu. Nie musiała nawet oddzwaniać ani czytać, ludzka ciekawość była często tak żarłoczna, że bez opamiętania dzwonili do niej w każdej kryzysowej sytuacji w kraju, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej niż podano w mediach. Brzydziła ją taka postawa, nawet jeśli chodziło o najbliższe jej osoby. Starała się być wyrozumiała, bo kiedyś też była ciekawska, ale to się diametralnie zmieniło.

W zakres jej działalności wchodziło wsparcie naprawdę potrzebujących, często wizytowała hospicja, domy opieki społecznej, szpitale psychiatryczne. Widziała ludzką niedolę w przeraźliwie smutnej odsłonie. „Malownicze” okoliczności tragicznych wydarzeń straciły na znaczeniu. Szczegóły tego jak zupełnie zdrowe dziecko wylądowało sparaliżowane w śpiączce – wszyscy chcieli wiedzieć, jak do tego doszło. Dziecko było na sankach, uderzyło głową o kamień, a kto z nim był, czy był lód, jak szybko przyjechała karetka, czy opiekun był pijany. To wszystko nie miało znaczenia w obliczu nieodwracalnego zdarzenia, które doprowadziło to biedne dziecko do stanu wegetatywnego. Zrozumiała, jak ważne jest ludzkie życie, po prostu zdrowie, drobnostki dnia codziennego. Co ciekawe, sama rzadko miała okazję doświadczać tych malutkich drogocennych chwil, jak choćby spacer boso po trawie.

Ludzkie dramaty, z którymi się zetknęła podczas tych czterech lat, były tak ogromne, że informacja o śmierci na morzu nie tyle nie zrobiła na niej wrażenia, ile raczej odsunęła ją od siebie w obliczu własnej bezradności i pozwoliła żyć własnym życiem medialnym. Dostatecznie duże wrażenie robiła na niej tragedia kobiety, która najprawdopodobniej straciła życie zeszłej nocy pod dachem najpilniej strzeżonego budynku w kraju z nią jako najprawdopodobnie jedynym świadkiem. Czuła realną odpowiedzialność. Wiedziała, że musi coś zrobić, choć nie mogła przypuszczać, jak wiele zła czyha w budynku, który od kilku lat był dla niej domem.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij