Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Pierwsza próba - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
27 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pierwsza próba - ebook

Udzielanie korepetycji nowemu rozgrywającemu w zamian za kilka udawanych randek nie doprowadzi do niczego więcej, prawda?

James

Football jest dla mnie wszystkim – żyję, jem i oddycham tym sportem. Kiedy jednak przeniosłem się na Uniwersytet McKee, by uciec od rozproszenia uwagi, które niemal kosztowało moją przyszłość w NFL, zderzyłem się z kolejną ścianą: muszę powtórzyć i zaliczyć zajęcia z pisania, których nie zdałem na poprzedniej uczelni, albo stracę jakąkolwiek szansę na sukces. I tu pojawia się Beckett Wood, piękna, uparta koleżanka, która na dodatek jest w moim typie. Jest też moim kluczem do zaliczenia zajęć, ale ceną za jej pomoc jest udawany związek, a ja nigdy nie robię nic na pół gwizdka.

Bex

Nie zadaję się ze sportowcami, a przystojny i pewny siebie James Callahan na pierwszy rzut oka nie jest wyjątkiem. Chce, żebym pomogła mu zdać egzamin z zajęć pisarskich, ale jestem zbyt zajęta, żeby brać sobie na głowę kolejny odpowiązek. Kiedy mój były – kolega z drużyny Jamesa – nie chce zostawić mnie w spokoju, dociera do mnie, że muszę go przekonać, że ruszyłam dalej. A czy jest na to lepszy sposób niż udawanie, że spotykam się z Callahanem, który nie chce mieć nic wspólnego z prawdziwym związkiem?

Z każdym fałszywym pocałunkiem James wciąga mnie głębiej w miejsce, które mnie jednocześnie ekscytuje i przeraża.

Dlaczego sprawia, że nareszcie czuję, że żyję.

I dlaczego nie chcę, żeby to się skończyło?

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-332-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

1

JAMES

Wła­śnie przy­je­cha­łem na kam­pus, gdy mój tele­fon zaczął dzwo­nić. Moi dup­ko­waci młodsi bra­cia dopa­so­wali swoje dzwonki, więc za każ­dym razem, gdy któ­ryś z nich się do mnie dobija, z gło­śnika roz­brzmiewa stary utwór Brit­ney Spe­ars. Nie mam nic prze­ciwko Brit­ney. To jasne, kobieta jest bogi­nią, ale nic nie wska­zuje na to, że _Baby one more time_ jest nume­rem jeden w kra­jo­wym ran­kingu roz­gry­wa­ją­cych dru­żyn uni­wer­sy­tec­kich.

Oczy­wi­ście te skur­wiele wie­dzą, że nie potra­fię zmie­nić dzwonka na coś nor­mal­nego. Może i mam dwa­dzie­ścia jeden lat i jak każdy w moim wieku wycho­wa­łem się z tele­fo­nem, ale zna­jo­mość tech­no­lo­gii ni­gdy nie była moją mocną stroną. Wolał­bym udu­sić się wła­snymi majt­kami, niż popro­sić któ­re­go­kol­wiek z nich o pomoc.

W porządku, dzwo­nek może mi się tro­chę podoba. Tylko tro­chę. Wysia­dam z samo­chodu i nucę, odbie­ra­jąc tele­fon, wdzięczny, że nikogo nie ma w pobliżu. Nie wypada, żeby nowy roz­gry­wa­jący Uni­wer­sy­tetu McKee spra­wiał wra­że­nie miło­śnika popu z pierw­szej dekady dwu­dzie­stego pierw­szego wieku. Muszę dbać o moją repu­ta­cję z cza­sów, gdy gra­łem dla Uni­wer­sy­tetu Sta­no­wego Luizjany.

Gdy idę w kie­runku budynku admi­ni­stra­cyj­nego, głos Coopera, szorstki i nie­cier­pliwy jak zawsze, wypeł­nia moje ucho.

– Jesteś już?

– Wciąż nie w pobliżu domu. Muszę naj­pierw poroz­ma­wiać z panią dzie­kan, pamię­tasz?

Cooper wydaje z sie­bie odgłos cha­rak­te­ry­styczny dla umie­ra­ją­cego zwie­rzę­cia.

– Stary, cze­ka­li­śmy całą wiecz­ność. Jeśli się nie pospie­szysz, zajmę apar­ta­ment wła­ści­ciela.

– A co, jeśli to ja chcę apar­ta­ment wła­ści­ciela? – Sły­szę w tle dru­giego z moich młod­szych braci, Seba­stiana.

– Powi­nien być dla kole­sia, który pie­przy naj­wię­cej, Sebby – mówi Coop. – Ty ni­gdy nie przy­pro­wa­dzasz lasek do domu, a James odma­wia sobie tej przy­jem­no­ści, dopóki nie dosta­nie się do ligi, więc pozo­staję ja.

– Wiek jest waż­niej­szy niż sta­tus _fuck­boya_ – infor­muję go.

– Jesteś nie­wiele star­szy.

– Irlandz­kie bliź­niaki – mówię z uśmie­chem, mimo że Cooper mnie nie widzi. Pod wzglę­dem bio­lo­gicz­nym nie jeste­śmy bliź­nia­kami, dzielą nas pra­wie dwa lata. Łączą jed­nak bli­skie bra­ter­skie rela­cje, a ponie­waż nasze nazwi­sko to Cal­la­han, żart zawsze się udaje. (Cho­ciaż ni­gdy przy naszej matce, która potrafi spra­wić, że jaja wysy­chają od jed­nego spoj­rze­nia). – Prawda, bra­ciszku?

Otwie­ram drzwi, uśmie­cha­jąc się do recep­cjo­nistki. Na linii Coop i Seb na­dal się kłócą. Wiem, że mój uśmiech spra­wia, że majtki dziew­czyn wil­got­nieją. Tym razem też tak jest. Widzę moment, w któ­rym dziew­czyna – stu­dentka – prze­nosi wzrok z mojej twa­rzy na moje kro­cze.

– Hej, muszę koń­czyć. Do zoba­cze­nia wkrótce. – Roz­łą­czam się, nie dając Coope­rowi czasu na odpo­wiedź. Mimo jego zuchwa­ło­ści, wiem, że nie wykona ruchu bez wcze­śniej­szej roz­mowy ze mną. Może jed­nak mu na to pozwolę – ma rację co do tego, że nie wpusz­czam teraz dziew­czyn do swo­jego życia. Nie, jeśli chcę wygrać mistrzo­stwa kraju i dostać się do NFL w pierw­szej run­dzie.

– Hej – mówi dziew­czyna. – W czym mogę pomóc?

– Mam spo­tka­nie z dzie­kan Lio­netti. – Recep­cjo­nistka pochyla się nad reje­strem wizyt w spo­sób, który pozwala mi bez trudu zoba­czyć jej wiel­kie cycki. Są fan­ta­styczne. Może w innym wszech­świe­cie zapro­sił­bym ją na drinka, prze­spał­bym się z nią. Minęły wieki, odkąd widzia­łem cycki, a tym bar­dziej – odkąd bawi­łem się nimi. Ale to tylko roz­pro­szy­łoby moją uwagę i mogłoby się oka­zać dra­ma­tyczne w skut­kach.

Żad­nych roz­pra­sza­czy. Nie przy­je­cha­łem do McKee z innego powodu, jak tylko po to, by moje fut­bo­lowe życie wró­ciło na wła­ściwe tory… i w porządku, tak, by zdo­być dyplom. Dla­tego też jestem w biu­rze dzie­kana do spraw stu­denc­kich, zamiast na nowym boisku, bada­jąc teren.

– Imię? – pyta dziew­czyna.

– James Cal­la­han.

Jej oczy roz­sze­rzyły się w wyra­zie uzna­nia. Może jest fanką NFL i naj­pierw pomy­ślała o moim ojcu. A może prze­czy­tała coś o tym, że zmie­ni­łem szkołę. Tak czy ina­czej, wygląda na gotową wspiąć się na mnie jak na drzewo.

– Yyy, możesz wejść. Ona wie, że przyj­dziesz.

– Dzięki. – Jestem dumny, że udało mi się powstrzy­mać od mru­gnię­cia do niej. Jeśli to zro­bię, znaj­dzie mnie na kam­pu­sie i będzie twier­dzić, że jeste­śmy brat­nimi duszami.

Idę kory­ta­rzem i wcho­dzę do biura dzie­kan Lio­netti, obser­wu­jąc oto­cze­nie. Nic na to nie pora­dzę, zauwa­żam wszystko. Jestem przy­zwy­cza­jony do obser­wo­wa­nia linii defen­syw­nej prze­ciw­nej dru­żyny, szu­ka­nia sub­tel­nych zmian w jej zagra­niach, zasta­na­wia­nia się, jak będzie pró­bo­wała roz­gryźć naszą grę.

Dzie­kan Lio­netti ma wytwor­nie urzą­dzone biuro. Fan­ta­zyjne biurko z ciem­nego drewna, ze szklaną gablotą z nagro­dami za nim. Książki wzdłuż jed­nej ściany plus dwa pokryte aksa­mi­tem krze­sła, usta­wione przed dłuż­szą czę­ścią biurka w kształ­cie litery L. Za biur­kiem sie­dzi dzie­kan. Jej siwe włosy muszą być natu­ralne, opa­dają na linię pod­bródka w suro­wym bobie. Jej oczy też są łup­kowo-szare, a jej kostium w stylu lat osiem­dzie­sią­tych – zga­dłeś, szary. Wstaje, gdy mnie widzi, wycią­ga­jąc rękę w geście przy­wi­ta­nia.

– Pan Cal­la­han.

– Hej – mówię, po czym krzy­wię się wewnętrz­nie. Nie żebym o to zabie­gał, ale zazwy­czaj ludzie, zwłasz­cza kobiety, są dla mnie nieco cie­plejsi, gdy mnie poznają. Moja mama nazywa to uro­kiem Cal­la­hana. Jest nie­za­wodny… aż do teraz. Dzie­kan Lio­netti patrzy na mnie, jakby nie mogła uwie­rzyć, że stoję w jej biu­rze. Musi mieć jakąś odpor­ność na wszystko, co ma dołeczki, bo jej spoj­rze­nie się wyostrza w momen­cie, gdy sia­dam.

– Dzię­kuję, że tak szybko przy­sze­dłeś na roz­mowę – mówi. – Mam kilka infor­ma­cji na temat two­ich zajęć w tym seme­strze.

– Czy są jakieś pro­blemy? Zostało mi do zakoń­cze­nia tylko kilka pro­jek­tów z ostat­niego roku stu­diów. – Mój kie­ru­nek to mate­ma­tyka, więc więk­szość zajęć doty­czy samych liczb, ale mam też miej­sce na jeden lub dwa przed­mioty do wyboru. W tym seme­strze zapi­sa­łem się na bio­lo­gię mor­ską, która jest łatwa i nie wymaga ese­jów, Bogu dzięki. Według Seba pro­fe­sor to sta­ruch i więk­szość zajęć spę­dza na poka­zy­wa­niu fil­mów doku­men­tal­nych Natio­nal Geo­gra­phic.

Dzie­kan Lio­netti unosi siwą brew.

– Jest pewien pro­blem z two­imi zaję­ciami z pisa­nia.

Kurwa. Mam czego żało­wać, jeśli cho­dzi o zeszły rok, a to, że zanie­dba­łem naukę, jest tego naj­lep­szym przy­kła­dem. Jestem okropny w pisa­niu, ale to i tak żało­sne, że jako junior obla­łem przed­miot, który i tak mia­łem zdać na pierw­szym roku.

– Myśla­łem, że wszystko zostało prze­nie­sione.

– Począt­kowo tak, ale kiedy dokład­niej przej­rze­li­śmy twoje akta, oka­zało się, że za pierw­szym razem nie zali­czy­łeś wyma­ga­nego kursu pisa­nia. Być może na twoim poprzed­nim uni­wer­sy­te­cie poszli na ustęp­stwa dla spor­tow­ców – mówi o spor­tow­cach, jak­by­śmy wszy­scy byli cho­robą grzy­bi­czą – ale tutaj wszy­scy są równi wobec stan­dar­dów aka­de­mic­kich. Pro­fe­sor był na tyle uprzejmy, że zwol­nił miej­sce na swo­ich zaję­ciach. Będziesz je powta­rzał w tym seme­strze, ponie­waż są pro­wa­dzone tylko jesie­nią.

Czuję, że per­spek­tywa dosta­nia się na łatwe zaję­cia z bio­lo­gii mor­skiej z sekundy na sekundę staje się coraz bar­dziej ulotna. Z tonu dzie­kan Lio­netti jasno wynika, że uważa mnie za głup­szego od worka kamieni. Praw­do­po­dob­nie w ten spo­sób postrzega wszyst­kich spor­tow­ców. Co jest totalną bzdurą. To, co wyda­rzyło się zeszłej jesieni, było ano­ma­lią. Ciężko pra­co­wa­łem na swój dyplom, mając na uwa­dze słowa taty, który nie­ustan­nie nam przy­po­mina, że kariera spor­towca nie trwa długo. Nawet jeśli będę miał udaną karierę w NFL – co zamie­rzam osią­gnąć – więk­szość mojego życia będzie się toczyć po przej­ściu na spor­tową eme­ry­turę.

– Rozu­miem – burk­ną­łem.

– Zak­tu­ali­zo­wa­łam twój plan. Te zaję­cia odbędą się w cza­sie, który wybra­łeś. Jeśli masz jakieś pyta­nia, skon­tak­tuj się z moim biu­rem lub reje­stra­cją.

Wstaje. Żegna mnie bez dys­ku­sji.

Sta­ram się ukryć zaże­no­wa­nie, choć czuję, że moje uszy są gorące.

Witamy na Uni­wer­sy­te­cie McKee. Biorę głę­boki oddech i przy­po­mi­nam sobie, dla­czego tu jestem. Sto­pień, potem NFL. Muszę tylko zna­leźć spo­sób, by naj­pierw zali­czyć ten kurs.

Gdy przy­jeż­dżam do domu, Seb sie­dzi ze skrzy­żo­wa­nymi nogami na pod­ło­dze, roz­plą­tu­jąc kłę­bek kabli. Macham mu, odkła­da­jąc klu­cze na sto­lik w holu, po czym roz­glą­dam się po pokoju. Poza Sebem i jego bała­ga­nem, nie­wiele się tu jesz­cze znaj­duje – tylko skó­rzana kanapa w kształ­cie litery L, sto­lik kawowy i tele­wi­zor zamon­to­wany na ścia­nie. Kiedy zde­cy­do­wa­li­śmy się wyna­jąć to miej­sce na rok, wie­dząc, że cała nasza trójka będzie stu­dio­wała na tym samym uni­wer­sy­te­cie, w ogło­sze­niu podano, że nie jest ume­blo­wane. Mam pewne podej­rze­nia co do tego, kto zro­bił ten baj­zel.

– San­dra wysłała to wszystko – mówi Seb, cho­dząc po pokoju i gesty­ku­lu­jąc kłęb­kiem kabli. – Dostawcy usta­wili to w ten spo­sób, ale możemy to prze­su­nąć, jeśli zaj­dzie taka potrzeba.

Mama działa prze­ra­ża­jąco szybko. Jestem pewien, że gdy tylko usły­szała, że jej chłopcy – dwaj, któ­rych nosiła i jeden, któ­rego adop­to­wała – będą dzie­lić razem dom, poszła do Pot­tery Barn. Na szczę­ście dla nas ma dobry gust.

Nad nami roz­lega się trzask i obaj pod­no­simy wzrok.

– Robi prze­me­blo­wa­nie – mówi Seb. – Jak spo­tka­nie?

Wcho­dzę do kuchni. Wąt­pię, by lodówka była już zaopa­trzona, ale facet może mieć nadzieję, że jest tam przy­naj­mniej piwo. Nie piję dużo w sezo­nie, ale minie jesz­cze kilka dni, zanim wszystko ruszy pełną parą. A tu pro­szę, sze­ścio­pak stoi na jed­nej z pó­łek obok pojem­nika z ana­na­sem, kar­tonu jajek i, z jakie­goś powodu, małego sło­iczka chrzanu.

Seb poja­wia się w drzwiach, gdy nasadą dłoni naci­skam zakrętkę, by otwo­rzyć butelkę. Pusz­cza z sykiem. Biorę spory łyk i muszę wyglą­dać na rów­nie wku­rzo­nego, jak się czuję, bo Seb marsz­czy brwi.

– Co się stało?

– Dzie­kan posta­no­wiła mnie udu­pić, to się wła­śnie stało. Każe mi powtó­rzyć te zaję­cia z pisa­nia.

– To brzmi głu­pio.

– To jest głu­pie – narze­kam. – Ale spoj­rzeli w moje papiery i zoba­czyli, że na LSU¹ tego nie zali­czy­łem. Wtedy, kiedy…

– Tak – mówi Seb. – Wiem.

Prze­szywa mnie ból. Zeszły rok był kata­strofą z wielu powo­dów, ale i tak tęsk­nię za Sarą. Biorę kolejny łyk piwa, roz­glą­da­jąc się po pokoju. W jadalni stoi duży stół, który przy­po­mina mi nasz dom w Port Washing­ton. Kuch­nia nie jest zła – ma mnó­stwo miej­sca do goto­wa­nia posił­ków, co reko­men­dują tre­ne­rzy spor­towi. Są drzwi na podwórko, na któ­rym znaj­duje się pale­ni­sko i kilka usta­wio­nych wokół niego krze­seł Adi­ron­dack. Kiedy Seb urzą­dzi już norę, powin­ni­śmy być w sta­nie zagrać w kilka dobrych gier.

– To miłe – mówię.

– Tak – odpo­wiada. – Więc co powie­dzia­łeś?

– No wiesz, nie mogłem się z tym kłó­cić. Obla­łem te zaję­cia.

– Ale to twój ostatni rok. Przy­je­cha­łeś tu grać w fut­bol.

– I ukoń­czyć szkołę.

Seb wzdy­cha.

– Taa, to też.

Moi rodzice nie­sa­mo­wi­cie wspie­rają moje spor­towe ambi­cje. Po czę­ści dla­tego, że tata grał w fut­bol i zna tę harówkę lepiej niż kto­kol­wiek inny. Na początku to było przede wszyst­kim jego marze­nie – aby jeden z jego chłop­ców poszedł w ślady ojca, jed­nak już dawno temu sam zaczą­łem marzyć o karie­rze spor­towca. Bez szansy na grę w lidze moje życie byłoby nie­kom­pletne. Koniec histo­rii. Ale uczono nas, że edu­ka­cja też jest ważna, więc choć sku­piam się na fut­bolu, wiem, że muszę zdo­być dyplom. Mimo że Cooper ma talent do gry w hokeja, tata nie pozwo­lił mu nawet na wzię­cie udziału w selek­cji do NHL, ponie­waż bał się, że dla ligi porzuci stu­dia i ni­gdy ich nie ukoń­czy. Z kolei Seb jesz­cze w szkole śred­niej został wybrany do dru­żyny base­bal­lo­wej, ale podą­ża­jąc za życze­niem ojca, zobo­wią­zał się do gry przez wszyst­kie cztery lata w McKee, zanim wybie­rze swoją ścieżkę kariery w MLB.

– Nie możesz popro­sić nowego tre­nera o inter­wen­cję? Prak­tycz­nie ukradł cię z LSU, chce cię tutaj.

– I być uprzy­wi­le­jo­wa­nym spor­tow­cem, za jakiego uważa mnie dzie­kan?

Seb wzru­sza ramio­nami, prze­cze­su­jąc pal­cami kosmyk blond wło­sów na gło­wie.

– Może tym razem ci się uda. Może będzie łatwiej. Albo po pro­stu będziesz wie­dział wię­cej, w końcu bie­rzesz udział w zaję­ciach w col­lege’u już od jakie­goś czasu. – Krzywi się, gdy sły­szymy kolejny trzask z góry. – I zawsze jest jesz­cze Cooper.

– Ostat­nim razem, gdy popro­si­łem go o pomoc w szkole, pra­wie go dźgną­łem. On jest nie­zno­śny.

– Dłu­go­pi­sem.

– Nie wypie­ram się moich czy­nów. To była próba dźgnię­cia i nie jest mi przy­kro.

Seb wzdy­cha.

– Cóż, może ktoś inny mógłby ci udzie­lać kore­pe­ty­cji. Nie możesz tego oblać.

– Nie. – Dopi­jam piwo kil­koma łykami i odsta­wiam szklankę do zlewu. Uczu­cie paniki, z któ­rym wal­czy­łem od czasu roz­mowy z panią dzie­kan, grozi ponow­nym poja­wie­niem się. Nie jestem dobry w pisa­niu. Ni­gdy nie byłem. Schrza­nie­nie roku, który miał mnie kata­pul­to­wać na pozy­cję roz­gry­wa­ją­cego, jest pra­wie tak złe, jak kon­tu­zja. Kon­tu­zję mógł­bym ścier­pieć, wytrzy­mać z nią przez cały sezon. A to? To jest poza moimi moż­li­wo­ściami.

Coop wkra­cza spo­cony do kuchni i wyciera twarz koszulką.

– W końcu udało mi się poskła­dać biurko. Zajęło to tylko cztery pie­przone godziny.

– Spójrz na sie­bie – mówi słodko Seb. – Powstrzy­many przez badziewne biurko.

Coop bły­ska­wicz­nie poka­zuje Sebowi środ­kowy palec.

– Więc mam pro­po­zy­cję. – Zatrzy­muje się, przy­glą­da­jąc się naszym minom. Cokol­wiek myśli, praw­do­po­dob­nie cho­dzi o imprezę, a ja nie wiem, czy mam na to teraz ener­gię.

Zamiast zacząć prze­mowę, mruży oczy.

– Dobra, z kim wal­czymy?ROZDZIAŁ 2

2

BEX

Jedną z zalet bycia star­szym stu­den­tem jest przy­słu­gu­jące mu pierw­szeń­stwo w przy­zna­wa­niu lokum w aka­de­mi­kach, dzięki czemu Laura i ja otrzy­ma­ły­śmy nie­sa­mo­wity apar­ta­ment z dwiema sypial­niami. Aneks kuchenny, salon, pry­watna łazienka, sypial­nie, które nie są sza­fami… to pra­wie wystar­czy, aby dziew­czyna zapo­mniała, że kiedy ten rok się skoń­czy, wróci do miesz­ka­nia nad rodzinną restau­ra­cją, a jej codzienne życie będzie się toczyć w pie­kle małego biz­nesu.

To ja. Jestem tą dziew­czyną.

Ale teraz sie­dzę na kana­pie, moje ramię zwisa nie­mal do pod­łogi, a san­dały zsu­wają się ze stóp. Zmianę w The Pur­ple Ket­tle, kawiarni na kam­pu­sie, skoń­czy­łam jakiś czas temu, ale jestem wykoń­czona po całym dniu na nogach, gdyż stu­denci wró­cili na uczel­nię gotowi uzbroić się w latte lub cold brew. Wola­ła­bym leżeć w łóżku, ale Laura nale­gała na pokaz mody. Naj­wy­raź­niej w salo­nie jest lep­sze oświe­tle­nie.

– Och, i mam tę śliczną mini­su­kienkę! – woła ze swo­jej sypialni. – Myśla­łam o niej na dzi­siej­szy wie­czór.

– Co jest dziś wie­czo­rem? – pytam. W pew­nym sen­sie znam już odpo­wiedź, bo to musi być impreza, ale pyta­nie brzmi „gdzie”. Brac­two? Sio­strzeń­stwo? Brac­two i sio­strzeń­stwo? Dom poza kam­pu­sem, który i tak jest pełen _frat bros_?

– Impreza! – krzy­czy Laura, wycho­dząc ze swo­jego pokoju. Jest w butach na wyso­kich obca­sach, które ide­al­nie eks­po­nują jej opa­lone nogi, a mała czarna sukienka przy­lega do jej krą­gło­ści jak druga skóra. Z jakie­goś powodu ma na sobie dia­bel­skie uszy i trzyma małe widły.

– I zanim powiesz, że nie przyj­dziesz, wiedz, że przyj­dziesz.

Cza­sami myślę o tym, że jeste­śmy naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami i… nie osza­ła­mia mnie to, lecz zasta­na­wia. Laura jest bystra jak dia­bli. Nie zro­zum­cie mnie źle, ale dla niej stu­dia są okre­sem towa­rzy­skiego speł­nia­nia się, nato­miast jeśli cho­dzi o mnie, to w cza­sie wol­nym od nauki oraz pracy w The Pur­ple Ket­tle jestem w Abby’s Place, gasząc pożary i pró­bu­jąc opa­no­wać chaos. Ojciec Laury jest wybit­nym praw­ni­kiem, a jej matka – rów­nie wybit­nym leka­rzem. Pod­czas gdy Laura spę­dziła jedną połowę lata we Wło­szech, a drugą – w St Barts, ja pie­lę­gno­wa­łam zła­mane serce, kłó­ci­łam się z dostaw­cami i sprze­da­wa­łam miej­sco­wym placki.

Kocham ją, ale nasze życia są zupeł­nie inne. Ona jest w McKee od pierw­szego roku swo­ich stu­diów, nato­miast w moim przy­padku mija dopiero drugi rok, odkąd prze­nio­słam się tu jako junior. Dwa lata w McKee zamiast w lokal­nym col­lege’u to abso­lut­nie mak­sy­malny czas, jaki mogę spę­dzić z dala od biz­nesu. Jego wyznacz­ni­kiem jest wyso­kość poży­czek, które mogę w miarę kom­for­towo zacią­gnąć, choć ich kwota i tak jest astro­no­miczna. Może pew­nego dnia zro­bię uży­tek z dyplomu z biz­nesu oraz z port­fo­lio foto­gra­fii, które po cichu rośnie, ale na razie plan jest taki sam jak zawsze – dom, restau­ra­cja, prze­ję­cie biz­nesu, by moja matka mogła prze­stać uda­wać, że jest na tyle zdrowa, by zaj­mo­wać się tym wszyst­kim sama. Od momentu, gdy tata znik­nął z naszego życia, nie była w sta­nie sobie z tym pora­dzić.

– Zie­mia do Bex – mówi Laura. – Podoba ci się?

Trzyma poły­sku­jącą białą sukienkę z głę­bo­kim dekol­tem oraz roz­cię­ciem na wyso­ko­ści uda.

– Dla mnie?

– Tak! – mówi. - I nie martw się, mam dla cie­bie też aniel­skie skrzy­dła i aure­olę.

– Uhm… dla­czego?

– Ponie­waż tema­tem imprezy są anioły i demony – mówi. – Czy ty w ogóle słu­chasz?

Prze­cie­ram twarz dło­nią.

– Nie – przy­znaję. – Prze­pra­szam. Jestem wykoń­czona.

Jej ramiona opa­dają.

– Mówi­łaś mi, że chcesz mieć w tym roku wię­cej życia towa­rzy­skiego.

– Życia towa­rzy­skiego, a nie karierę modelki Vic­to­ria’s Secret.

Prze­wraca oczami.

– Po pro­stu przy­mierz. Będzie na tobie cudow­nie leżeć i sprawi, że twoje cycki będą wyglą­dać bajecz­nie. Wszy­scy chłopcy będą się śli­nić na twój widok.

Biorę sukienkę, wie­dząc z doświad­cze­nia, że Laura nie odpu­ści, dopóki przy­naj­mniej jej nie przy­mie­rzę. Mam w sza­fie inną białą sukienkę, która będzie musiała wystar­czyć na to przy­ję­cie.

– A po co mi to?

– Ponie­waż musisz poka­zać wszyst­kim, że ode­szłaś od Dar­ryla! To ide­alne roz­wią­za­nie. Znajdź jakie­goś sek­sow­nego faceta, o któ­rego możesz się poocie­rać! Upij się! Po pro­stu spró­buj się dobrze bawić, Bex, pro­szę.

Latem, pod­czas jed­nej z wielu naszych sesji na Face­Time, powie­dzia­łam jej, że chcę spró­bo­wać życia towa­rzy­skiego, zanim osta­tecz­nie je zakoń­czę, prze­pro­wa­dza­jąc się z powro­tem do domu. Nie sądzę, że jestem w sta­nie znowu mieć chło­paka, ale ona ma rację, mogła­bym spró­bo­wać się z kimś umó­wić. To było dłu­gie, samotne lato. Dużo się napo­ci­łam, ale ni­gdy z przy­jem­nych powo­dów. Ni­gdy nie byłam typem panienki na jedną noc, ale na wszystko przy­cho­dzi czas, prawda?

– Przy­mie­rzę ją – mówię, wsta­jąc.

Laura pisz­czy, klasz­cząc w dło­nie.

– Ale nie obie­cuję, że ją włożę. Ani że pójdę na imprezę.

Ona tylko uśmie­cha się pogod­nie.

– Nie zapo­mnij o aure­oli.

W moim pokoju wci­skam się w sukienkę – Laura miała cał­ko­witą rację, moje cycki wyglą­dają nie­sa­mo­wi­cie – nie jestem w sta­nie zigno­ro­wać tej czę­ści mnie, która ma nadzieję, że Dar­ryl będzie tam dziś wie­czo­rem. Może Laura się nie myli. Jeśli Dar­ryl zoba­czy, że tań­czę z kimś innym, zro­zu­mie, że to koniec. Prze­cież nic innego nie zadzia­łało, mimo że to on zdra­dził.

Jak na zawo­ła­nie, ekran mojego tele­fonu się roz­świe­tla. Znowu Dar­ryl. Nie mogę uwie­rzyć, że kie­dyś uwa­ża­łam, że jest słodki. Nie­sa­mo­wite.

Teraz mam ochotę wyrwać sobie włosy z głowy.

– Przyj­dziesz dziś wie­czo­rem, prawda? Tęsk­nię za moim anio­łem. – Z jakie­goś powodu naj­bar­dziej iry­tu­ją­cym aspek­tem wia­do­mo­ści jest wie­dza Dar­ryla o tym, za kogo się prze­bie­ram. Ni­gdy nie będę dia­błem i może po czę­ści wła­śnie to jest pro­blem. Dar­ryl nie wie­rzy, że to koniec, bo przy­wykł dosta­wać dokład­nie to, czego chce, a ja nie jestem wystar­cza­jąco silna, by wbić mu do głowy, że nie jeste­śmy już parą. Tylko dla­tego, że jest aro­ganc­kim fut­bo­li­stą, który wie­rzy, że poślubi swoją dziew­czynę z col­lege’u, a ona będzie za nim podą­żać przez całą karierę, jak odbywa się to w przy­padku połowy zawod­ni­ków NFL…

Zakła­dam skrzy­dła, prze­glą­da­jąc się w lustrze wiszą­cym na drzwiach sypialni. Marsz­czę brwi. Skrzy­dła wyglą­dają śmiesz­nie, są duże i puszy­ste. To nie jest coś, co w nor­mal­nej sytu­acji chcia­ła­bym nosić przy innych ludziach. Biorę aure­olę i ją także zakła­dam – ona w jakiś spo­sób to wszystko scala. Eyeli­ner i matowa szminka dla pod­kre­śle­nia?

Dar­ryl będzie do mnie lgnął jak ćma do świa­tła, ale mam nadzieję, że inni faceci też.ROZDZIAŁ 3

3

JAMES

Szar­pię się z koł­nie­rzem, podą­ża­jąc za moimi braćmi do domu brac­twa. Chyba każda lampa w domu jest włą­czona, ponie­waż świa­tło roz­lewa się jak z wykro­jo­nej dyni i przy­się­gam, że czuję bas muzyki pod moimi sto­pami. Gdy Cooper, chcąc otwo­rzyć drzwi, kła­dzie rękę na klamce, powstrzy­muję go. Biorę głę­boki oddech i kon­ty­nu­uję ukła­da­nie koł­nie­rzyka.

Przez lata mia­łem wielu kole­gów z dru­żyny. Ważne jest, aby zro­bić dobre pierw­sze wra­że­nie, zwłasz­cza na lide­rach każ­dej z grup gra­czy. Więk­szość z nich pozna­łem pod­czas minio­bozu na początku tego mie­siąca, ale to były spo­tka­nia for­malne. Praca. Wszy­scy wie­dzieli, skąd pocho­dzę i co osią­gną­łem, więc przy­ło­ży­li­śmy się i zaczę­li­śmy przy­go­to­wa­nia do sezonu. Ale sytu­acja towa­rzy­ska, taka jak ta? To jest waż­niej­sze. Podą­żają za moimi wska­zów­kami na boisku, bo chcą zagrać dobry mecz, ale abym mógł ich poznać i zdo­być ich zaufa­nie, musimy stwo­rzyć więź. Muszę poznać każ­dego z nich nie tylko jako jed­nostkę, lecz także jako część dru­żyny. Co stu­diują? Kto dołą­czy do mnie w lidze w przy­szłym sezo­nie, a kto ma inne plany po ukoń­cze­niu stu­diów? Kto jest nowi­cju­szem? Kto jest po kon­tu­zji? Kto ma part­nerkę, któ­rej imię muszę zapa­mię­tać? Wiem, że mogę udo­wod­nić im swoją war­tość na boisku. Robi­łem to przez całe życie, ale to jest decy­du­jący moment. Nie biorę udziału w wielu impre­zach w sezo­nie, więc muszę to zro­bić teraz. Ale w tej chwili czuję się chu­jowo w moim gar­ni­tu­rze.

– Wyglą­damy jak banda mafio­sów – mówię. – Czy to na pewno ten motyw?

Jeśli wejdę tam w czar­nym gar­ni­tu­rze, czar­nej jedwab­nej koszuli, z roz­pię­tymi gór­nymi guzi­kami i wło­sami zacze­sa­nymi do tyłu, a wszy­scy inni będą w szor­tach i T-shir­tach, zamor­duję mojego brata. Prze­ko­nał mnie nawet do zało­że­nia zło­tego łań­cuszka, który zwy­kle noszę tylko na spe­cjalne oka­zje. Jedy­nym pocie­sze­niem jest to, że on wygląda rów­nie śmiesz­nie.

Coop prze­cze­suje dło­nią włosy i par­ska śmie­chem. Nie mam poję­cia, jak radzi sobie z tym kudła­tym bała­ga­nem. Wyko­rzy­stuje swój gwiaz­dor­ski sta­tus obrońcy McKee, dzięki któ­remu pra­wie wszystko ucho­dzi mu na sucho.

– Dobrze wyglą­dasz, daję słowo. Co jest bar­dziej dia­bel­skiego niż banda mafij­nych zabój­ców?

– On nie kła­mie – mówi Seb, regu­lu­jąc na nad­garstku ciężki zega­rek, który wygląda jak grat z lat osiem­dzie­sią­tych.

– To impreza tema­tyczna, jak każda orga­ni­zo­wana przez to brac­two. Głów­nie po to, by dziew­czyny ubrały się tak skąpo, jak to tylko moż­liwe. – Coop kle­pie Seba po ple­cach. – A ja jestem gotowy na małą ucztę dla oczu. Możemy wejść? A może potrze­bu­jesz jesz­cze chwili na zamar­twia­nie się?

Wypro­sto­wa­łem się.

– Nie, chodźmy.

Gdy drzwi się otwie­rają, ude­rza mnie fala dźwięku. Wszę­dzie są ludzie, na szczę­ście wszy­scy ubrani rów­nie głu­pio jak my. Beer pong², par­kiet taneczny, roz­bie­rany poker, kilka cału­ją­cych się par, trój­kąt w kącie… stan­dard, jeśli cho­dzi o imprezy bractw.

Grupa kolesi, ewi­dent­nie z dru­żyny base­bal­lo­wej, macha do Seba, który udaje się na mecz beer ponga. Dziew­czyna ubrana w naj­krót­szą spód­niczkę, jaką kie­dy­kol­wiek widzia­łem, spo­gląda na Coopera, który z rado­ścią podąża za nią na par­kiet. Gdy­bym miał obsta­wiać, jest ona hoke­jo­wym kró­licz­kiem, który przy­szedł na tę imprezę z nadzieją, że pode­rwie wła­śnie Coopa. To spra­wia, że stoję w drzwiach, szu­ka­jąc kogo­kol­wiek, kogo znam z dru­żyny fut­bo­lo­wej.

Włosy na karku stają mi dęba, gdy zdaję sobie sprawę, że ktoś się na mnie gapi.

Kurwa, jaka ona ładna. Anioł w bieli, z pie­rza­stymi skrzy­dłami i złotą aure­olą. Opiera się o ścianę, z czer­wo­nym kub­kiem w jed­nej z deli­kat­nych dłoni, obser­wu­jąc tłum tan­ce­rzy. Jej tru­skaw­kowe blond włosy opa­dają falami wokół twa­rzy, ota­cza­jąc duże, ciemne oczy. Obcasy spra­wiają, że jej nogi wyglą­dają na dłu­gie i gib­kie. Przy­cią­gany jej spoj­rze­niem pra­wie robię krok do przodu, gdy nagle sły­szę swoje nazwi­sko. Odwra­cam się w poszu­ki­wa­niu źró­dła głosu i kątem oka widzę, jak dziew­czyna zmie­nia pozy­cję i kie­ruje się na par­kiet.

– Cal­la­han – głos mówi ponow­nie. Teraz go roz­po­znaję. Należy do Bo San­dersa, jed­nego z ofen­syw­nych gra­czy i star­szego kolegi, który jesie­nią dołą­czy do ligi. Jest tak wysoki, że góruje nad resztą impre­zo­wi­czów. Ja mam około stu osiem­dzie­się­ciu sied­miu cen­ty­me­trów wzro­stu i muszę spoj­rzeć w górę, by napo­tkać jego wzrok. Nie mogę się docze­kać, aż będzie roz­pier­da­lał linie defen­sywne prze­ciw­ni­ków. Z nim w naroż­niku będę miał kilka dni na wyko­na­nie podań. Gdy Bo do mnie dociera, wci­ska mi piwo do ręki i kle­pie po ple­cach.

– Miło cię widzieć, stary.

– San­ders – mówię, także kle­piąc go po ple­cach. – Kurwa, nosisz gar­ni­tur lepiej niż połowa chło­pa­ków tutaj.

Bo jest ubrany w ciem­no­czer­wony gar­ni­tur z poszetką zło­żoną w kie­szonce. Ten kolor świet­nie współ­gra z jego ciem­no­brą­zową kar­na­cją.

– To mój strój przed­me­czowy – mówi. – Jestem na fali, kocha­nie.

– Zapo­mnij o grze wstęp­nej, wyglą­dasz na goto­wego do selek­cji. A pozo­stali?

– Jeste­śmy w pokoju obok i gramy w pokera.

Jęk­ną­łem.

– Mam nadzieję, że nie w roz­bie­ra­nego.

– Jak­byś miał się czym mar­twić – prak­tycz­nie krzy­czy przez ramię, gdy podą­żam za nim wśród tłumu. Muzyka dudni, roz­luź­nia­jąc mnie.

Chciał­bym powie­dzieć, że nie zauwa­żam każ­dego spoj­rze­nia, jakie przy­cią­gamy, ale jesz­cze nie przy­wy­kłem do popu­lar­no­ści, która wiąże się z zaj­mo­wa­niem pierw­szego miej­sca w kra­jo­wym ran­kingu roz­gry­wa­ją­cych, nawet nie wspo­mi­na­jąc o fak­cie, iż jestem przy­stojny. Więk­szość ludzi zna moją twarz i moje umie­jęt­no­ści, więc na zain­te­re­so­wa­nie ze strony kobiet także nie mogę narze­kać. Gdy prze­ci­skamy się przez dużą grupę impre­zo­wi­czów, jakaś dziew­czyna przy­kleja do mojego paska skra­wek papieru z jej nume­rem tele­fonu. Kuszące, ale więk­sza część mnie chce wró­cić na par­kiet, zna­leźć tego małego aniołka o tru­skaw­ko­wych blond wło­sach i popro­sić do tańca.

– Cal­la­han! – ktoś inny prak­tycz­nie ryczy, gdy San­ders popy­cha mnie do przodu. Roz­po­znaję więk­szość chło­pa­ków w pokoju, co mnie uspo­kaja. Jest tam nasz kopacz Mike Jones oraz Dema­rius John­son, jeden z naj­lep­szych skrzy­dło­wych w lidze uni­wer­sy­tec­kiej. Dar­ryl Lemieux, kolejny klu­czowy skrzy­dłowy w moim arse­nale broni. Jack­son Vetch, debiu­tant, który będzie moim rezer­wo­wym roz­gry­wa­ją­cym. Nie żebym pla­no­wał dać mu choćby minutę gry. Może prze­jąć stery w przy­szłym roku, kiedy będę już w NFL.

Sia­dam obok Dar­ryla na kana­pie. Bie­rze udział w grze w pokera, ale nie jest nią zain­te­re­so­wany, bo narzeka na swoją dziew­czynę. A może byłą dziew­czynę?

– Nic nie pora­dzisz na to, że ona nie chce już być z twoim brzyd­kim tył­kiem – mówi San­ders, co wywo­łuje śmiech reszty chło­pa­ków. Zga­dzam się. Jaki jest sens tęsk­nić za kimś, kto już cię nie chce?

Ale Dar­ryl jest moim nowym kolegą z dru­żyny, co ozna­cza, że jestem po jego stro­nie.

– Jestem pewien, że doj­dzie do sie­bie i zda sobie sprawę z tego, kogo traci – mówię, kle­piąc go po ramie­niu. – Nawet się o to nie martw. – Biorę długi łyk piwa, roz­ko­szu­jąc się jego rześ­ko­ścią. Nawet jeśli wszy­scy inni są nawa­leni, to jest to jedyny drink, na który sobie dziś pozwa­lam.

– Wiesz co? – mówi Dar­ryl. – Pie­przyć ją. Nie jest lep­sza od innych dziew­czyn, które mia­łem.

– Jej cycki są ładne – mówi Fletch, jeden z D-manów³.

– Była uparta – dekla­ruje Dar­ryl. – Zawsze taka kurew­sko zajęta. Nie pozo­sta­wiła mi wyboru i musia­łem szu­kać gdzie indziej.

Ukry­wam swoje nie­za­do­wo­le­nie za kolej­nym łykiem. Nie chcę psuć atmos­fery, bo jestem tu nowy, ale takie dupki jak on pod­no­szą mi ciśnie­nie. Bo przy­ciąga mój wzrok i lekko kręci głową.

W porządku, naj­wy­raź­niej sprawa ma dru­gie dno. Łapię wska­zówkę, by się wyco­fać.

– Kto­kol­wiek zechce mnie wpro­wa­dzić w temat?

Dar­ryl bie­rze talię kart i nie­chluj­nie ją tasuje.

– To uparta dziwka, Fletch. Nie chcesz z nią zadzie­rać.

Cho­lera. Znów zaczy­namy.

– Hej – mówię. Powaga w moim tonie musi być sły­szalna, bo Fletch zamiera w poło­wie drogi po piwo, a Dema­rius pod­nosi wzrok znad tele­fonu. – Nie wiem, jak było tutaj przede mną, ale w moim zespole sza­nu­jemy kobiety.

Dar­ryl otwiera usta. Pod­no­szę rękę, by powstrzy­mać to gówno, któ­rym zamie­rza się ze mną podzie­lić.

– Nawet jeśli jest twoją byłą i myślisz, że zro­biła ci coś złego. – Patrzę mu pro­sto w oczy. – Rozu­miesz?

Dar­ryl spo­gląda na resztę grupy, prze­wra­ca­jąc oczami.

– Co dokład­nie?

– Mam powtó­rzyć? – Celowo powoli odsta­wiam piwo i odchy­lam się w fotelu. – Powi­nie­neś wie­dzieć, że nie lubię powta­rzać tego samego dwa razy.

Dar­ryl wstaje. Jego ramiona są spięte, a jasna twarz zaczer­wie­niona ze zło­ści. Na boisku będę musiał pil­no­wać, żeby nasi zawod­nicy nie roz­ju­szyli go nie­wła­ściwą drwiną. Z takim tem­pe­ra­men­tem będzie ścią­gał na sie­bie karne.

– Masz mi coś do powie­dze­nia, powiedz mi to pro­sto w twarz. Nie owi­jaj w bawełnę, Cal­la­han, to nie jest słod­kie.

Ja też wstaję. Może to głu­pie, ale cie­szę się, że prze­wyż­szam go o przy­naj­mniej dwa cale. Pochy­lam się tak, że nasze twa­rze pra­wie się sty­kają.

– W porządku. Jesz­cze raz nazwij dziew­czynę, jaką­kol­wiek dziew­czynę, dziwką lub suką, a ci przy­pier­dolę.

Szy­dzi.

– Jak­byś się odwa­żył ze mną wal­czyć.

– Nie będę z tobą wal­czyć. – Spo­glą­dam po naszych kole­gach z dru­żyny, któ­rzy sku­piają się na każ­dym sło­wie tej inte­rak­cji, jak­by­śmy byli zawod­ni­kami WWE w świe­tle reflek­to­rów. – Ale nie będę ci poda­wał.

Groźba odbija się echem po całym pokoju. Jasne, nie ude­rzę go, nawet jeśli na to zasłu­guje. Ale jeśli uczy­nię go nie­wi­dzial­nym na boisku, to gor­sze niż odsu­nię­cie na ławkę rezer­wo­wych. Dar­ryl to wie, ja to wiem i wie­dzą to wszy­scy w tym pokoju.

– O cho­lera – mówi Dema­rius. – On nie ble­fuje.

– Nie możesz tego zro­bić – odpo­wiada Dar­ryl. – Jestem jed­nym z naj­lep­szych skrzy­dło­wych w tej dru­ży­nie. Jestem potrzebny.

– Myślisz, że nie mogę? – Prze­chy­lam głowę na bok. – Jak sądzisz, dla­czego tre­ner mnie zwer­bo­wał? Żebym był sze­re­go­wym żoł­nie­rzem, czy pie­przo­nym przy­wódcą?

Usta Dar­ryla się zamy­kają, a ja spo­glą­dam po resz­cie chło­pa­ków.

– Jak myślisz? Dla­czego spę­dzam tu ostatni rok stu­diów?

– By zdo­być dla nas pie­przone mistrzo­stwo kraju – mówi Bo.

– Tak – potwier­dza Fletch. – Mistrzo­stwo kraju albo porażka.

Pstry­kam pal­cami i wska­zuję na niego.

– Dokład­nie. A jeśli chcesz mistrzo­stwa, grasz według moich zasad. Zro­zu­mia­łeś?

Moje żąda­nie wisi w powie­trzu przez dłuż­szą chwilę. W tle sły­szę muzykę, wpra­wia­jącą ściany w wibra­cje. To jest decy­du­jący moment. Nie tak go sobie wyobra­ża­łem, ale oto nad­szedł i jeśli teraz nie prze­ko­nam chło­pa­ków, ten sezon będzie pie­kłem.

Wresz­cie Bo mówi:

– Jasne, że tak, a wszy­scy inni kiwają gło­wami i wyra­żają swoje popar­cie. Ktoś kle­pie mnie po ramie­niu, ale nie odry­wam wzroku od Dar­ryla, który wygląda, jakby chciał się na mnie zamach­nąć.

– Zro­zu­mia­łem – mówi w końcu. Szorstko mnie mija i wycho­dzi z pokoju. Chry­ste, współ­czuję dziew­czy­nie, która miała nie­szczę­ście się z nim spo­ty­kać.ROZDZIAŁ 4

4

BEX

Stoję w kącie, obser­wu­jąc, jak Laura tań­czy ze swoim chło­pa­kiem Bar­rym. Po kolej­nej roz­mo­wie typu „może już skoń­czy­li­śmy” znowu są na eta­pie mie­siąca mio­do­wego i, szcze­rze mówiąc, jest bar­dzo praw­do­po­dobne, że połowa impre­zo­wi­czów będzie świad­kiem ich zbli­że­nia. W tej chwili ocie­rają się o sie­bie i całują się tak, jakby nie widzieli innych tan­ce­rzy, ener­ge­tycz­nej gry w beer ponga, odby­wa­ją­cej się po dru­giej stro­nie par­kietu, czy gry w roz­bie­ra­nego pokera, któ­rej odgłosy dobie­gają z sąsied­niego pokoju. Jestem o trzy sekundy od zerwa­nia mojej głu­piej aure­oli i ucieczki w wil­gotną sierp­niową noc. Dar­ryl przy­szedł jakiś czas temu w towa­rzy­stwie połowy dru­żyny fut­bo­lo­wej McKee. Nie zauwa­żył mnie. Na szczę­ście byłam w kącie, roz­ma­wia­jąc z kil­koma dziew­czy­nami, z któ­rymi przy­jaź­nię się dzięki Lau­rze. Ale mimo że poszedł w głąb domu, do jed­nego z wypeł­nio­nych po brzegi pokoi, czuję jego obec­ność. W zeszłym roku poczu­cie jego bli­sko­ści, nawet gdy nie byli­śmy tuż obok sie­bie, było jed­nym z lep­szych aspek­tów bycia razem. Patrząc na wskroś pokoju, mogłam spo­tkać jego wle­pione we mnie spoj­rze­nie, pod­czas gdy roz­ma­wiał z przy­ja­ciółmi. Za każ­dym razem, gdy szłam na jeden z jego meczów, był moment, w któ­rym spo­glą­dał w try­buny, jakimś cudem znaj­do­wał mnie wzro­kiem i pusz­czał do mnie oczko. Ta nie­ustanna uwaga roz­pa­lała moją skórę pozy­tyw­nie. A teraz? Moja skóra na­dal pło­nie, ale z iry­ta­cji i zaże­no­wa­nia. Nie powin­nam była tu dziś przy­cho­dzić. Nie wiem, co jest gor­sze – bać się momentu, w któ­rym jego pijany tyłek spró­buje namó­wić mnie na powrót do łóżka, czy patrzeć jak dzia­łają na niego zaloty jakiejś fut­bo­lo­wej _gro­upie_ z brac­twa. Wiem lepiej niż kto­kol­wiek inny, jak łatwy jest dla dziew­czyny, która przy­rzeka, że jest jego naj­więk­szą fanką. Tym­cza­sem po dru­giej stro­nie pokoju otwie­rają się drzwi i wcho­dzi trzech face­tów w czar­nych gar­ni­tu­rach. Dwóch z nich ma ciemne włosy, a jeden jest blon­dy­nem – ten od razu udaje się na imprezę. Wkrótce jeden z ciem­no­wło­sych, chło­pak z brodą i łobu­zer­skim uśmie­chem, rusza na par­kiet z jakąś dziew­czyną. Trzeci męż­czy­zna naj­bar­dziej przy­kuwa moją uwagę. W prze­ci­wień­stwie do – jak zakła­dam – jego brata, nie ma brody. Nie mogę ode­rwać wzroku od jego ide­al­nie zary­so­wa­nej brody oraz od gęstych wło­sów, które w nie­sa­mo­wity spo­sób kręcą się nad jego czo­łem. Jest wysoki i dobrze zbu­do­wany, a gdy się roz­gląda… to tak, jakby zauwa­żał każdy szcze­gół.

Łącz­nie ze mną.

Prze­ły­kam ślinę, sta­ra­jąc się zacho­wy­wać swo­bod­nie, gdy czuję na sobie jego wzrok. Wtedy Bo San­ders, jeden z kole­gów Dar­ryla z dru­żyny, pod­cho­dzi się z nim przy­wi­tać. Czy on jest fut­bo­li­stą? Musi być nowy, bo go nie poznaję, a prze­cież w zeszłym sezo­nie spę­dzi­łam dużo czasu z dru­żyną. Dopi­jam resztę cie­płego piwa i ruszam przez par­kiet. Ktoś nadep­nął mi na stopę, co spra­wia, że wpa­dam na Laurę, która chi­cho­cze i mocno mnie przy­tula.

– Bex! Czyż nie bawisz się cudow­nie!? – Barry wci­ska mi w dłoń kolejny napój. – Jest zimne! – krzy­czy nie­po­trzeb­nie. To piwo jest zba­wień­czo chłod­niej­sze od poprzed­niego, więc biorę łyk. Laura całuje mnie w poli­czek, koły­sząc nami, bo jej ramiona wciąż są owi­nięte wokół mnie. Czuję jej cha­rak­te­ry­styczne per­fumy o zapa­chu kwiatu poma­rań­czy, a także piwo w jej odde­chu.

– Hej – mówię. – Zamie­rzam wyjść.

Jej usta, wciąż ide­al­nie czarne od mato­wej szminki, wykrzy­wiają się w gry­ma­sie.

– Co? Nie ma mowy! Dopiero zaczy­namy!

– Dar­ryl tu jest.

– Dar­ryl? – mówi gło­śno. – Gdzie?

Żołą­dek mi się ści­ska. Odcią­gam ją z par­kietu, z powro­tem w cień.

– Prze­stań, bo go przy­wo­łasz.

Laura staje w miej­scu i odma­wia zro­bie­nia kolej­nego kroku. Mimo że jest pijana, jej oczy są przej­rzy­ste, gdy na mnie patrzy.

– Bex, w porządku. Nie kręć się wokół niego. Pokaż mu, że nic ci nie jest.

– Ale co, jeśli jest? – Głos mi się łamie, gdy odpo­wia­dam. Laura naj­wy­raź­niej zdaje sobie sprawę z mojego bólu, ponie­waż rzuca Barry’emu prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie i cią­gnie mnie za sobą. Wcho­dzimy na górę, mijamy kilka par będą­cych na róż­nych eta­pach zbli­że­nia i zatrzy­mu­jemy się przed jed­nymi z drzwi. Laura w nie wali. Ktoś krzy­czy, żeby­śmy sobie poszli, na co ona szar­pie za klamkę. W końcu drzwi się otwie­rają, uka­zu­jąc faceta bez koszulki, pod­cią­ga­ją­cego spodnie, a także dziew­czynę bez sta­nika, popra­wia­jącą sukienkę.

– O co ci cho­dzi?! – krzy­czy. – Wyno­cha!

Laura mówi z taką sta­now­czo­ścią, że nawet z nią nie dys­ku­tują. Wciąga mnie do środka i każe usiąść na brzegu wanny, zamy­ka­jąc drzwi i opie­ra­jąc się o nie. Zdmu­chuje włosy z oczu i bie­rze głę­boki oddech.

– Chcesz do niego wró­cić? – pyta.

– Nie – odpo­wia­dam natych­miast.

– Na­dal go kochasz?

– Boże, nie.

– Dobrze. Bo to palant prze­la­tu­jący przy­pad­kowe laski, uga­nia­jące się za spor­tow­cami.

Wykrzy­wiam twarz. Zeszłej wio­sny natknę­łam się na cały ten jego _sexting_, a potem wyszła na jaw histo­ria pobocz­nych łowów mojego faceta, co było gwoź­dziem do trumny naszego szybko roz­pa­da­ją­cego się związku. Pozna­łam Dar­ryla pod­czas mojego pierw­szego seme­stru w McKee, na takiej samej impre­zie jak dzi­siej­sza. Wtedy per­spek­tywa posia­da­nia chło­paka po raz pierw­szy od cza­sów liceum była zbyt kusząca, by się jej oprzeć. Pod­czas sezonu fut­bo­lo­wego łatwo było trwać w tej rela­cji. Dar­ryl był tak zajęty, że – o ile cho­dzi­łam na wszyst­kie miej­scowe mecze jego dru­żyny – nie prze­szka­dzały mu moje liczne obo­wiązki. Po zakoń­cze­niu roz­gry­wek i wraz z nadej­ściem seme­stru wio­sen­nego stał się jed­nak natar­czywy, nado­pie­kuń­czy i iry­tu­jący, a w mię­dzy­cza­sie zdra­dzał mnie z kil­koma fut­bo­lo­wymi _gro­upies_. Mimo mojej jasnej dekla­ra­cji, że chcę z nim zerwać, spę­dził całe lato pisząc do mnie SMS-y i dzwo­niąc, jakby myślał, że zmie­nię zda­nie. Dar­ryl Lemieux nie jest przy­zwy­cza­jony do przyj­mo­wa­nia odmowy, zwłasz­cza jeśli odma­wia kobieta. Teraz cały dystans, który zbu­do­wa­łam mię­dzy nami przez lato, kiedy on był w domu w Mas­sa­chu­setts, a ja wciąż w Nowym Jorku, znik­nął w ciągu jed­nej nocy. Na jed­nej kiep­skiej impre­zie.

– Wiem – mówię. – Nie jestem… Po pro­stu się tego boję, wiesz? Będzie pró­bo­wał roz­pa­lić moje uczu­cia na nowo, a kiedy zda sobie sprawę, że nie jestem w sta­nie się prze­ła­mać, zachowa się jak dziecko. To wła­śnie robił przez cały czas, gdy byli­śmy razem. Jeśli ktoś nie daje mu tego, czego chce, narzeka. To tak, jakby uwa­żał się za jakie­goś boga, tylko dla­tego, że potrafi zła­pać głu­pią piłkę.

Laura siada obok mnie na brzegu wanny. Spo­gląda za sie­bie i robi zde­gu­sto­waną minę.

– Uff, ktoś musi posprzą­tać tę łazienkę, jest paskudna. Ale nie­zła słu­chawka prysz­ni­cowa.

Uśmie­cham się słabo.

– Nie żału­jesz, że miesz­kasz ze mną zamiast tutaj, co?

– Zde­cy­do­wa­nie nie. To tak, jak­bym wybrała koniecz­ność pil­no­wa­nia mojej pro­stow­nicy przed sępami, zamiast życia z moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

Stu­kamy się ramio­nami.

– Pójdę do domu. Baw się dobrze z Bar­rym.

Zmarsz­czyła brwi.

– Jesteś pewna, że chcesz wra­cać sama tak­sówką? To będzie dro­gie.

– Coś wymy­ślę – mówię, cho­ciaż w myślach prze­kli­nam, bo ona ma rację. Kosz­towna tak­sówka, nawet jeśli wra­cam do aka­de­mika odda­lo­nego jedy­nie o około pięt­na­ście minut jazdy, znacz­nie uszczu­pli kwotę, którą zaro­bi­łam na zmia­nie w The Pur­ple Ket­tle. Mia­łam szczę­ście, że w dro­dze na imprezę mogłam się zabrać z Bar­rym.

– Dobrze – odpo­wiada, przy­cią­ga­jąc mnie do sie­bie. – Ale zadzwoń do mnie, gdy będziesz w apar­ta­men­cie. I może wyjdź tyłem.

Na poże­gna­nie całuję ją w poli­czek. Prze­dzie­ram się przez tłumy i kie­ruję się na zaple­cze, gdzie znaj­duje się wyj­ście na patio.

– Bex. – Odwra­cam się jak idiotka i pra­wie wpa­dam na Dar­ryla.

– Hej – mówi, pod­trzy­mu­jąc mnie dłońmi za ramiona. Ści­snął je, zanim się odsu­nął. – Wresz­cie, myśla­łem, że się nie poka­żesz. Co pijesz, kocha­nie? – Na chwilę zamy­kam oczy. Chęć ucieczki jest tuż obok, napiera na mnie, ale zmu­szam się do pozo­sta­nia w miej­scu.

– Ja…

– Wiem – mówi, pstry­ka­jąc pal­cami. – Wódka z wodą sodową.

Zupeł­nie nie ma racji. Jeśli piję coś innego niż piwo lub wino, zwy­kle jest to rum z colą. Pró­buję go omi­nąć, ale on owija ramię wokół mojej talii. Głasz­cze dekolt mojej sukienki, jego palce muskają moją skórę. Zaci­skam zęby.

– Dar­ryl.

– Wie­dzia­łem, że wró­cisz – mówi. – Jesteś taka ładna, kocha­nie. Tak się cie­szę, że przy­szłaś dziś dla mnie.

Odpy­cham jego rękę.

– Wcale nie. – Kątem oka widzę tego faceta sprzed chwili. Ma skrzy­wiony wyraz twa­rzy i robi krok do przodu. – Wła­ści­wie to jestem tu dla niego.

Nie wiem, co mnie opę­tało, ale uwol­ni­łam się od Dar­ryla i pode­szłam do nie­zna­jo­mego, poło­ży­łam ręce na jego szyi i poca­ło­wa­łam go.

W usta.

Jasna cho­lera, to dobry poca­łu­nek. Może jest zasko­czony, ale go odwza­jem­nia, jego ramiona obej­mują mnie w talii, a cie­płe ciało przy­ci­ska się do mojego. Pogłę­bia poca­łu­nek, wysuwa język i prze­ciąga nim po moich ustach, a ja otwie­ram się na niego. Pozwa­lam mu się cało­wać, bra­kuje mi tchu i jestem roz­grzana. Pach­nie lasem, jakby jego woda koloń­ska miała w sobie nutę sosny, a te duże dło­nie… trzyma je nisko na moim ciele, pra­wie muska­jąc mój tyłek. Po pół sekundy odde­chu całuję go ponow­nie, z zamia­rem poże­gna­nia się. Żeby uciec. Ale on zacie­śnia uścisk, eks­plo­ru­jąc moje usta swo­imi, krad­nąc mi oddech. Ten jeden poca­łu­nek z nie­zna­jo­mym jest lep­szy niż jaki­kol­wiek, kiedy cało­wał mnie Dar­ryl – jest w tym nie­sa­mo­wi­cie dobry. Całuje, jakby to była jego praca. Mogła­bym tu zostać całą noc, ofe­ru­jąc mu swoje usta. Prze­suwa się tro­chę i pochyla, by mru­czeć mi do ucha.

– Jak masz na imię, kocha­nie? – Czar prysł. Może Laura chce, żebym była osobą, która radzi sobie z pod­ry­wem, ale ja nie potra­fię. Nie jestem do tego stwo­rzona. I nie dam się wcią­gnąć w kolejny zwią­zek zmie­rza­jący ku zagła­dzie, nawet jeśli chło­pak całuje tak grzesz­nie i pach­nie jak cho­lerny las. Cofam się, odry­wa­jąc się od niego. Moje ciało natych­miast tęskni za jego doty­kiem. Czuję zimno, nawet w tym zatło­czo­nym pokoju. Muzyka wciąż gra, ale ledwo ją sły­szę. Odwra­cam się na pię­cie i ruszam w stronę drzwi.

– Zacze­kaj – sły­szę, jak nie­zna­jomy mówi w tym samym cza­sie, gdy Dar­ryl mnie woła. Cho­lera. Co ja do cho­lery zro­bi­łam?ROZDZIAŁ 5

5

BEX

Nie mogę uwie­rzyć, że spo­śród wszyst­kich osób, które mogłam poca­ło­wać, wybra­łam nowego roz­gry­wa­ją­cego McKee, tak zwa­nego zbawcę naszego pro­gramu fut­bo­lo­wego, kolegę Dar­ryla z dru­żyny. Cho­lera. Mimo że muszę wstać i przy­go­to­wać się do zajęć, nie mogę prze­stać myśleć o tym, co się wyda­rzyło. Nie o brzyd­kim wyra­zie twa­rzy Dar­ryla, czy o tym, jak połowa impre­zo­wi­czów gapiła się na mnie, gdy ucie­ka­łam, ale o tym, co czu­łam pod­czas poca­łunku. Zawsze byłam nie­pewna sie­bie, jeśli cho­dzi o cało­wa­nie się, zwłasz­cza w obec­no­ści innych Ale ten facet… spra­wił, że wszy­scy i wszystko znik­nęło. Spo­sób, w jaki poło­żył ręce na moim ciele, by przy­cią­gnąć mnie bli­żej… lekka szorst­kość jego ust… spo­sób, w jaki je nie­chęt­nie ode­rwał… to był poca­łu­nek, o któ­rym warto fan­ta­zjo­wać. Wsu­nę­łam dłoń pod pasek spode­nek do spa­nia, zale­d­wie muska­jąc górną część wzgórka łono­wego. Może uda mi się szybko i… Nie.

Nie mogę. Nawet jeśli nie mogę prze­stać wyobra­żać sobie jego ust mię­dzy moimi nogami.

Spo­glą­dam na swój tele­fon. Mam czas. Przy­gry­zam wargę i prze­su­wam palce w dół. Roz­chy­lają fałdki, a ja powstrzy­muję sap­nię­cie, gdy doty­kam łech­taczki. Okrą­żam ją czub­kiem palca. James ma tylko odro­binę zaro­stu – gdyby dotknął ustami miej­sca, w któ­rym są moje palce, roz­kosz­nie dra­pałby moją skórę. Czy byłby deli­katny? Szorstki? Ja zaczę­łam poca­łu­nek, ale to on z łatwo­ścią prze­jął ini­cja­tywę. Roz­gry­wa­jący dowo­dzą wido­wi­skiem na boisku, prawda? Więc w łóżku…

– Bex! – mówi Laura, dobi­ja­jąc się do moich drzwi. Moja ręka wyplą­tuje się ze spode­nek. Nawet nie jestem zła na przy­ja­ciółkę, tak będzie lepiej. Nic dobrego nie wynik­nie z fan­ta­zjo­wa­nia o face­cie, któ­rego poca­ło­wa­łam w panice, na oczach mojego byłego. Nagle czuję, jak moja twarz zaczyna pło­nąć. Mógł mnie poca­ło­wać, ale jestem pewna, że z per­spek­tywy tych kilku dni uważa mnie za dzi­wa­dło. Mogę tylko mieć nadzieję, że nie wpadnę na niego przy­pad­kiem na kam­pu­sie. Dobrze, że nasz uni­wer­sy­tet jest tak duży. Może chło­pak nie prze­pada za kawą i nawet nie zaj­rzy do The Pur­ple Ket­tle.

– Bex! – woła Laura. – Nie­długo musimy wyjść, jeśli przed zaję­ciami chcemy zjeść śnia­da­nie.

– Zaraz tam będę!

Zry­wam się z łóżka i otwie­ram drzwi szafy. Wkła­dam dżin­sowe szorty i wybla­kłą koszulkę Abby’s Place – jedyną rzecz, która w knaj­pie zawsze jest pod ręką. Prze­cze­suję włosy grze­bie­niem i znaj­duję san­dały. – Nie­stety, będę musiała dziś zre­zy­gno­wać z maki­jażu. Po umy­ciu zębów i wrzu­ce­niu rze­czy do ple­caka, Laura i ja wyru­szamy w mia­sto. Do naszego aka­de­mika przy­lega sto­łówka – błogo jest dostać pierw­szą fili­żankę kawy i kilka tostów bez przy­go­to­wy­wa­nia ich samemu. Sto­łówka to naj­lep­sza część col­lege’u, a jedną z rze­czy, za któ­rymi będę tęsk­nić naj­bar­dziej – jedze­nie na zawo­ła­nie. Moje placki są jed­nak o wiele lep­sze. Kiedy obie mamy jedze­nie, znaj­du­jemy boks z tyłu sali.

Laura wygląda na bar­dziej zadbaną niż ja. Pełny maki­jaż, dobrze dobrana biżu­te­ria. Założę się, że wstała poćwi­czyć i w ogóle. A co ja robi­łam? Pod­nie­ca­łam się na myśl o zaro­ście jakie­goś kole­sia… A prze­cież dopiero udało mi się wyjść z destruk­cyj­nego, pochła­nia­ją­cego wszystko, wysy­sa­ją­cego duszę związku. W tym seme­strze nie mogę pozwo­lić sobie na żadne nie­po­trzebne roz­pra­sza­cze. Nie z mamą, knajpą i wszyst­kim innym, co mam na gło­wie.

– Powiesz mi, co się stało? – spy­tała w końcu Laura.

Uno­szę brew, bio­rąc łyk kawy.

– Prze­cież już wiesz.

– Wiem, bo Mac­ken­zie mi powie­dział. Ale to nie to samo, co rela­cja usły­szana od cie­bie.

– Powie­dzia­łaś mi, żebym zwią­zała się z kimś innym.

– Nie z nim!

Prze­cie­ram twarz dło­nią.

– Wiem, że to było bez­gra­nicz­nie głu­pie. Mam nadzieję, że Dar­ryl nie spra­wiał mu kło­po­tów.

Byłoby to do niego podobne, gdyby pró­bo­wał wal­czyć z face­tem, któ­rego to ja poca­ło­wa­łam, choć to i tak nie sprawa Dar­ryla. To kolejny powód, dla któ­rego mam nadzieję, że ni­gdy wię­cej nie będę musiała wcho­dzić w inte­rak­cje z chło­pa­kiem z imprezy. Spa­li­ła­bym się ze wstydu, gdyby moje ciało zdra­dziło mnie przed nim. Poza tym, on mógłby być zmu­szony do odpar­cia wku­rzo­nego Dar­ryla, o co zapewne by mnie obwi­niał.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: