-
promocja
Pierwsza randka. Rozmowy o relacjach - ebook
Pierwsza randka. Rozmowy o relacjach - ebook
Dlaczego jesteśmy bardziej samotni niż kiedykolwiek wcześniej?
Jak randkuje pokolenie Z?
Jak efektywnie korzystać z aplikacji randkowych?
Jak budować dobre relacje z samym sobą?
Dlaczego mamy niskie libido?
O co chodzi w tantrze i poliamorii?
Dlaczego warto rozmawiać o finansach?
Ten zbiór rozmów jest jak książka kucharska dla amatorów miłości – zarówno tych, którzy jej zaznają, jak i zupełnych nowicjuszy.
Autorka jak mało kto czuje uniwersalne pragnienie szczęśliwej miłości i umie do niej zachęcać i ośmielać. Dzięki, Natalio!
EWA WOYDYŁŁO
Natalia Kusiak autorka podcastu „Pierwsza randka”. Ze swoimi rozmówcami zgłębia najbardziej intrygujące tematy dotyczące współczesnego randkowania, relacji i związków.
| Kategoria: | Poradniki |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8387-895-9 |
| Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miłość – ten różowy jednorożec skubiący trawę na zalanej słońcem polanie, którego wszyscy pragniemy złapać za grzywę. Ale zanim nam się to uda, potykamy się o wystające korzenie własnych emocji. Miłości wciąż szukamy, cierpimy przez nią, próbujemy się z niej wyleczyć – a potem i tak wskakujemy z powrotem na ten sam rollercoaster, licząc, że tym razem przejażdżka zakończy się happy endem.
Wierzymy, że miłość jest remedium na wszystko. Problemy w pracy? Brak sensu życia? Niewygodna kanapa w salonie? Wszystko stanie się nieważne, gdy tylko znajdziemy tego jedynego czy tę jedyną. Popularne bajki, filmy i książki na temat miłości przekonują nas, że wystarczy zakochać się z wzajemnością, a codzienne troski rozpłyną się w powietrzu, zostawiając nas szczęśliwych jak nigdy wcześniej.
Wydaje się więc, że miłość to klucz do rozwiązania zagadek wszechświata. To dlatego tak bardzo zależy nam, by znaleźć tę naszą osobę, z którą będziemy spacerować w blasku księżyca, pić poranną kawę i czytać gazety w pełnej spokoju i milczącego porozumienia ciszy – aż do końca naszych dni.
Piękny obrazek, ale czy prawdziwy? Miłość, o jakiej marzymy, bywa czasem bardziej historią wyciągniętą z produkcji Disneya niż realnym doświadczeniem. To zrozumiałe, że większość z nas jej pragnie, szuka, a czasem desperacko próbuje ją utrzymać. A jak to robimy? Flirtując, podrywając i chodząc na randki.
Randki – słowo, które brzmi równie romantycznie, co nieco... archaicznie. W jednym z wywiadów, który przeprowadziłam z pewnym młodym raperem, usłyszałam, że pokolenie Z niemal nie używa tego słowa, chyba że ironicznie. I chociaż dla niektórych może być ono odrobinę zakurzone, to przecież nadal ocieka romantyzmem. Gdy je słyszę, w mojej głowie automatycznie wyświetla się scena rodem ze starego, czarno-białego filmu: wieczorne światła miasta widoczne przez witrynę restauracji, w środku wpatrzona w siebie para, siedząca przy stoliku w blasku świec, w tle dźwięki skrzypiec.
Jednak randki to dla mnie coś więcej niż tylko sentymentalna wizja. Uważam, że zapraszając kogoś na randkę, otwarcie komunikujemy swoją intencję. W świecie, w którym wszystko zdaje się być takie „od niechcenia” i „na luzie”, czasem trudno wyłapać zamiary kogoś, kto zaprasza nas na drinka.
Nazwanie rzeczy po imieniu pozwala uniknąć nieporozumień i niezręczności. Jasne, nie każdy lubi formalności, ale w erze ciągłego domyślania się – czy nie warto czasem wrócić do prostoty? „Chodź ze mną na randkę” – brzmi odważnie, klarownie, choć może i odrobinę retro.
Pamiętam ten ścisk w gardle, kiedy po zakończeniu długiego związku, postanowiłam wrócić do randkowania. Chciałam udowodnić światu – a zwłaszcza swojemu byłemu – że nadal jestem atrakcyjna, a flirt to moje drugie imię. „Czego nie powiesz, to »dowyglądasz«” – powtarzałam w myślach, próbując dodać sobie odwagi. Tylko że po kilku latach przerwy zupełnie zapomniałam, jak to działa.
Wydawało mi się, że wszyscy wokół dosłownie pławią się w randkowych możliwościach. Moi znajomi chodzili na kilka randek tygodniowo, swobodnie korzystali z randkowych aplikacji (a nawet z tych z założenia do randkowania nieprzeznaczonych), poznawali ludzi w klubach i restauracjach. Wydawali się mistrzami w tej grze: mieli w zanadrzu kilka opcji, z których każda rokowała na potencjalną wielką miłość.
A ja? Ja też chciałam być jak oni. Chciałam mieć wybór, chciałam ten czas po rozstaniu wypełnić ekscytującymi spotkaniami, może nawet nową przygodą. Tylko… skąd wziąć tego, kto ze mną na tę randkę pójdzie? Jak zacząć?
Z każdą kolejną myślą rosła lista pytań, piętrzących się w mojej głowie. Co mam zrobić, żeby dostać zaproszenie na randkę? Jak wysłać w świat ten komunikat: „Hej, jestem tu i czekam”? Jakie są zasady gry? Czy powinnam udawać niedostępną i z odpisaniem na wiadomość czekać kilka godzin? Jakie znaki świadczą o tym, że ktoś jest mną zainteresowany?
A jeśli już pójdę na randkę, to co dalej? Kiedy wybrać się na drugie spotkanie? Czy miłość uderzy mnie jak grom z jasnego nieba? Czy będę spać i jeść, myśląc tylko o tej jednej osobie?
Tyle pytań i zero odpowiedzi.
Tak właśnie narodził się pomysł na podcast. Postanowiłam przepytać wszystkich – znajomych i nieznajomych facetów – o to, jak oni to widzą, a zdobytymi odpowiedziami podzielić się z innymi kobietami. Chciałam rozwiać każdą swoją wątpliwość, i zajrzeć na tę męską stronę ogrodzenia, choćby podstępem.
Czułam, że w moim wewnętrznym świecie przekonań o randkowaniu coś się nie klei. Coś nie działało, choć nie potrafiłam dokładnie powiedzieć, co. Byłam zdeterminowana, żeby znaleźć ten błąd w systemie – i muszę przyznać, że udało mi się to szybciej, niż się spodziewałam.
Żyjemy w czasach, w których jedyną stałą wartością jest zmiana – szczególnie w sferze miłości i randkowania, gdzie tempo tych przemian wydaje się wręcz zawrotne. Sam koncept randkowania to wcale nie tak stary wynalazek. Przez wieki małżeństwo nie miało wiele wspólnego z zakochaniem, a już na pewno nie z miłością romantyczną. Było raczej strategiczną decyzją ekonomiczną, a pary łączono po to, by zabezpieczyć ziemie, gospodarstwa czy królestwa. O zakochaniu mówiło się z kolei jako o czymś niepokojącym, mającym wręcz znamiona choroby.
Wszystko zaczęło się zmieniać na przełomie XIX i XX wieku. Słowo „randka” po raz pierwszy pojawiło się w 1896 roku w artykule George’a Ade’a w „Chicago Record”¹. Ale to, co dziś uznajemy za randkowanie, wykształciło się dopiero po kilkudziesięciu latach. Potem przyszła epoka hipisów, która przyniosła ideę wolnej miłości i wyważyła drzwi. Aż wreszcie nadeszły aplikacje randkowe – kolejny przewrót na skalę rewolucji seksualnej, który całkowicie zmienił reguły gry.
Tinder i jego niezliczone klony zaoferowały nam iluzję nieskończonego wyboru. Na wyciągnięcie kciuka mamy teraz tysiące, jeśli nie miliony potencjalnych „matchy”. Każdy kolejny może okazać się bardziej interesujący od poprzedniego – a kto wie, może nawet będzie „tym jedynym”? Media społecznościowe z kolei uwolniły nas od konieczności zdobywania się na odwagę, by podejść do kogoś w realu i stanąć z nim twarzą w twarz. Możemy bezpiecznie chować się za ekranem telefonu, a jeśli rozmowa pójdzie nie po naszej myśli, kasujemy czat jakby nigdy nic.
Ta wirtualna komunikacja zdewaluowała nawet pojęcie czasu i obowiązujące dotąd rytuały. Czy ktoś jeszcze wspomina o zasadzie „trzech randek”? Jeśli odpowiednio poprowadzisz rozmowę, możesz uzyskać intymne zdjęcia od kogoś, kogo nigdy nawet nie spotkałaś! Jednak paradoksalnie, mimo tej łatwości i dostępności jesteśmy dziś samotni jak nigdy wcześniej.
A może ratunek czeka na nas w prawdziwym świecie? Kiedy rozmawiam o tym z kobietami w swoich wywiadach, często słyszę, iż tak bardzo odzwyczaiłyśmy się od spontanicznego nawiązywania znajomości w klubach, restauracjach czy na ulicy, że kiedy już do tego dochodzi, bywamy sceptyczne. Kobiety mówią, że jeśli ktoś zagada do nich w realu, odruchowo zakładają, że facet albo jest dziwakiem, albo właśnie bierze udział w szkoleniu z technik uwodzenia.
Podobno biura matrymonialne przeżywają teraz renesans, ale wiele osób wciąż patrzy na nie z dystansem, uważając tę metodę za zbyt formalną, pozbawioną magii i romantyzmu. Czy rzeczywiście tak jest? Może to tylko kolejny stereotyp, który ogranicza nas w poszukiwaniach miłości?
Kiedy i jak ma się nam więc przytrafić ta wyczekiwana scena otwierająca każdą szanującą się komedię romantyczną? Co zrobić, żeby los wreszcie mógł zadziałać? Problem w tym, że życie to nie seria magicznych przypadków ani wynikowa rachunku prawdopodobieństwa.
Większość z nas patrzy na swoje historie miłosne – zarówno te niedoszłe, jak i realne – jak na ciąg przypadkowych zdarzeń. One się po prostu „dzieją”. Podobnie wyobrażamy sobie miłość: przypadkiem wpadam w kawiarni na przystojnego blondyna, zakochujemy się w sobie od pierwszego wejrzenia, a potem żyjemy długo i szczęśliwie. Skoro kluczem do szczęścia jest przypadek, wystarczy tylko często chodzić do kawiarni, żeby podnieść swoje statystyczne szanse. Brzmi niemal banalnie, prawda?
Niestety, życie to nie gra w totolotka. To raczej seria decyzji i ich konsekwencji. Jeśli więc od lat – mimo intensywnych poszukiwań – nie spotykamy nikogo interesującego, a każda pierwsza randka kończy się fiaskiem, to może nie los jest tu winowajcą. Warto zamiast tego spojrzeć na własne wybory, na to, co nas motywuje, i na skutki tych wyborów. Czasami odpowiedź na pytanie, dlaczego coś nie działa, leży nie w przeznaczeniu, a w naszych decyzjach.
Nie potrafimy zrozumieć, że w przeciwieństwie do bohaterek popularnych seriali romantycznych możemy nigdy nie spotkać tej jedynej osoby. A może po prostu wiecznie trafiamy na ten sam typ faceta – „typ beznadziejny”? Może nawet randkujemy, piszemy z kimś godzinami, ale ten grom z jasnego nieba, ta iskra zakochania, wciąż nie przychodzi. Wszystkie nasze relacje wyglądają jak powtarzający się schemat, a żadna z nich nie może przetrwać próby czasu. Przypadek? Los? Przeznaczenie? A może jednak to nasze własne, mniej lub bardziej świadome wybory?
Mózg działa w przewidywalny sposób: znacznie łatwiej wybieramy coś, co już znamy, nawet jeśli wiemy, że to dla nas zły wybór. Podświadomie wolimy znane, przewidywalne, swojskie problemy niż coś zupełnie nowego i nieznanego. Dlatego zmiana bywa tak trudna. Nasze decyzje miłosne wydają się chaotyczne i nieprzewidywalne, ale w gruncie rzeczy często są powtórką z tego, co już kiedyś przeżyliśmy.
Pomyśl, ile razy robiłaś te wielkie, uroczyste postanowienia: „Już nigdy nie odezwę się do byłego!”, „Od teraz najpierw dobrze poznam faceta, zanim się emocjonalnie zaangażuję” albo: „Koniec z randkami, które donikąd nie prowadzą!”. Czasami w życiu, a już szczególnie w miłości, to my sami jesteśmy swoim największym wrogiem – mistrzem autodestrukcji i sabotażu. Dlatego, jeśli chcemy naprawić nasze randkowe życie, nie możemy się skupiać wyłącznie na potencjalnych partnerach. Najpierw musimy spojrzeć na siebie.
Kolejnym z problemów w podejściu do miłości, o który się najczęściej potykamy, jest jej bajkowa wizja. Oczekujemy miłości od pierwszego wejrzenia, motyli w brzuchu, mistycznej pewności, że to właśnie ten jedyny. Chcemy poczuć magię i to radosne przeczucie, które każe nam porzucić wszystkie wątpliwości. Tymczasem statystyki i zdrowy rozsądek podpowiadają, że największe szanse powodzenia mają związki, które rozwijają się powoli – kiedy, zanim zaczniemy planować wspólną przyszłość, najpierw dajemy sobie czas, aby się dobrze się poznać. A jednak wciąż potrafimy skreślić kogoś tylko dlatego, że to pierwsze spojrzenie nie zwaliło nas z nóg.
Wiedzione naukami Disneya zakładamy, że jeśli to „ten jedyny” (zastanawiałyście się kiedyś, co to tak właściwie znaczy?), wszystko będzie się układało naturalnie. Będziemy się doskonale rozumieć, a nasz partner nigdy nie popełni żadnego spektakularnego błędu. No dobrze, może raz przyniesie nam kawę z mlekiem owsianym, mimo że od miesięcy jesteśmy na grochowym, ale zdrada? Nigdy! Takie rzeczy przecież nie zdarzają się ludziom, którzy są sobie przeznaczeni.
Naprawdę warto pożegnać się z ideą, że każdemu pisana jest jedna wielka, prawdziwa miłość na całe życie. Że wszystkie wcześniejsze związki miały nas jedynie doprowadzić do tej jedynej, docelowej relacji, po której już nic więcej się nie wydarzy, bo z „tym jedynym” będziemy aż do grobowej deski. Wciąż spotykam dorosłych ludzi, którzy wierzą w tę romantyczną koncepcję. Co ciekawe, mówią to zazwyczaj osoby będące w związku, który planują utrzymać. Ale co się stanie, jeśli życie wywróci ich plany do góry nogami i będą musieli się rozstać? Czy ta „wielka miłość” zniknie z ich historii? A może od tej pory czekać ich będą już tylko takie relacje, które nigdy nie będą mogły nawet aspirować do statusu „tej jedynej”?
Relacje to niestety więcej pracy niż ułatwień. Każdy związek prędzej czy później przechodzi przez różne kryzysy i problemy. To, czy przetrwamy te trudne chwile, zależy nie od tego, czy w ogóle się pojawią, ale od tego, jak je wspólnie przepracujemy. Magiczne myślenie o miłości, choć kuszące, powinno zostać odłożone na półkę z bajkami – i to na stałe.
A skoro już mówimy o wyobrażeniach, nie sposób nie wspomnieć o nim – potencjalnym partnerze. Jak długa jest lista naszych wymagań, które musi spełnić, żeby zakwalifikować się do kategorii „być może”? Czy z wiekiem ta lista się skraca, czy może wręcz przeciwnie – staje się coraz bardziej drobiazgowa? Często zdarza się, że zamiast skupiać się na istotnych cechach, takich jak zaufanie czy wspólne wartości, koncentrujemy się na detalach zupełnie drugorzędnych. Wzrost? Kolor oczu? Sposób, w jaki wymawia „r”, zamawiając kawę?
Żeby dobrze ustalić swoje priorytety i zrozumieć, czego tak naprawdę potrzebujemy, musimy najpierw zajrzeć w głąb siebie. Bez tego lista życzeń może być jedynie zbiorem przypadkowych oczekiwań, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością – ani naszą, ani partnera, którego szukamy.
Kolejna nowość, która wcześniej nie zaprzątała głów randkujących, to rosnąca różnorodność modeli związków. Dziś nie wystarczy już zastanowić się, czy oficjalnie jesteśmy razem – trzeba jeszcze ustalić, czy jesteśmy ze sobą na wyłączność. Poliamoria, związki otwarte, relacje bez zobowiązań – wszystkie te formy wprowadziły jeszcze więcej zamieszania w i tak już skomplikowany świat randek. Czy to teraz obowiązkowy etap w życiu każdego, kto chce uchodzić za nowoczesnego i otwartego? A może tylko tych, którzy rzeczywiście odnajdują się w takim podejściu?
Jak widzicie, lista pytań wydaje się nie mieć końca. Ale to dobrze – warto je zadawać, zarówno sobie, jak i potencjalnym partnerom. W ramach Pierwszej randki nagrałam już ponad sto rozmów i jedno jest pewne: zarówno specjaliści, jak i osoby będące w inspirujących, zdrowych relacjach podkreślają, jak ogromne znaczenie ma rozmowa. Wydaje się, że jeśli nauczymy się efektywnie komunikować, będziemy w stanie rozwiązać każdy problem – a przynajmniej lepiej zrozumieć siebie nawzajem.
Najtrudniejszym etapem pracy nad tą książką była selekcja rozmów, które ostatecznie się w niej znalazły. Gdy przeczytałam zredagowaną całość, rezultat przerósł moje najśmielsze oczekiwania – udało się stworzyć zbiór niezwykle różnorodnych treści, odsłaniających temat miłości z wielu perspektyw. Z Basią Strójwąs, którą nazywam influencerką miłości, rozmawiałam o tym, dlaczego tak wiele osób czuje się dziś samotnych i co powstrzymuje nas przed znalezieniem tej odpowiedniej dla nas osoby. W książce znajdziecie też rozmowy dotyczące randek: raper Janusz Walczuk opowiedział o tym, jak randkuje pokolenie Z, Franciszek Georgiew podzielił się wskazówkami na temat efektywnego korzystania z aplikacji randkowych, a Martyna Kondratowicz zgłębiła ze mną temat bycia singielką z wyboru. Dużo uwagi poświęciłam również samorozwojowi i pracy nad sobą. Sylwia Antoszkiewicz wyjaśniła, jak budować poczucie własnej wartości, a Ewa Woydyłło podzieliła się swoją życiową filozofią. Mam nadzieję, że te rozmowy okażą się wartościowe zarówno dla osób poszukujących miłości, jak i tych, które już są w związkach. W rozmowie z Zosią i Dawidem Rzepeckimi zagłębiliśmy się w temat tantry, z Andrzejem Gryżewskim poruszyliśmy kwestię libido, a Marcin Cecko odkrył przed nami zawiłości poliamorii.
Wierzę, że Pierwsza randka zainspiruje was do odważniejszego, bardziej świadomego doświadczania miłości!