- W empik go
Pierwsza sprawa - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
28 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz
laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony,
jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania
czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla
oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym
laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym
programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe
Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny
program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią
niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy
każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Pierwsza sprawa - ebook
Daj się oczarować wiedźmom, poznaj tajemnice elfów, wkrocz do raju aniołów, zasmakuj nocnego życia z demonami.
„Pierwsza sprawa” to jedna z jedenastu niesamowitych historii zaklętych w zbiorze opowiadań „Szczypta magii”.
Książka wydana nakładem wydawnictwa Nie powiem, Hm... zajmuje się dystrybucją.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67448-47-5 |
Rozmiar pliku: | 6,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
Obejmowana ramionami ukochanego wirowała w weselnym tańcu. Nie odrywała zakochanego spojrzenia od niedawno poślubionego męża. Długa, biała suknia podkreślała zgrabne kształty kobiety. Napotkawszy jej spojrzenie, dostrzegł, jak promieniująca dotąd radością twarz panny młodej pochmurnieje. Trwało to ledwie chwilę i zapewne nikt z gości, włącznie z małżonkiem, niczego nie dostrzegł.
Dzień powoli chylił się ku końcowi. Wesele odbywało się na łące wciąż pachnącej skoszoną niedawno trawą. Pod wielkim, płóciennym namiotem ustawiono podłużne stoły, stosownie przyozdobione i zapełnione pysznościami domowej roboty. Muzyka niosła się daleko po okolicy. Goście dobrze się bawili, lecz nie on.
Drużbie nie wypadało się nie zjawić. Z trudem na trzeźwo przetrwał ceremonię i pierwszy taniec z panną młodą. Potem już tylko wlewał w siebie kolejne szklaneczki ponczu oraz bardziej wzbogaconych procentami trunków, ale im większe stężenie alkoholu miał w żyłach, tym więcej złych emocji się w nim kotłowało.
Pomysł, który wpadł mu do głowy, wydawał się całkiem dobry, może nieco makabryczny i nie na miejscu, ale szybko stłumił w sobie wyrzuty sumienia. Skoro on ma już prawdopodobnie spieprzoną resztę życia, dlaczego troszkę nie popsuć innym choć jednego dnia. Pogwizdując, z rękami w kieszeniach, lekko chwiejnym krokiem ruszył w stronę stodoły, w której jeszcze wczoraj widział zwój liny.
* * *
Świadomość wróciła mu nieoczekiwanie i boleśnie. Krzyknął rozdzierająco. Z trudem rozprostował zesztywniałe, zaciśnięte kurczowo na powrozie zarzuconym na szyję palce, a pierwszy oddech niemal rozerwał mu płuca. Poczuł smród moczu i fekaliów, które wsiąkły w materiał garniturowych spodni. Wstał, opierając dłonie o chropowaty pień drzewa, wyswobodził się z pętli i zostawił ją porzuconą na trawie. Rozmasował obolałą szyję, w karku coś nieprzyjemnie chrupnęło. Letni wieczorny wietrzyk przeczesał okoliczne drzewa, zakołysał zerwaną liną i zmierzwił jasne włosy idącego niepewnym krokiem młodego człowieka, potem potargał suknie tańczącym kobietom, załopotał ściankami namiotu i pognał dalej w mrok.
1.
Spóźniona o kwadrans przeskakiwałam po dwa stopnie naraz, pędząc wąską klatką schodową na drugie piętro. Przyjemny chłód starych murów dawał niewielkie wytchnienie. Już o poranku temperatura okazała się skandalicznie wysoka, więc aż bałam się myśleć, co będzie w południe. W takich okolicznościach duże okna i niemal całodniowe nasłonecznienie biura sprawiały, że wizja usmażenia żywcem i uduszenia się z braku powietrza nabierała całkiem realnych kształtów.
Pchnęłam drzwi z ciemnego drewna z mleczną szybą i naklejonym napisem: Biuro Detektywistyczne ds. nietypowych – Sideris & Sons, po czym weszłam do środka. Tuż za progiem potknęłam się o wielką, włochatą trzykolorową kotkę, która w odpowiedzi próbowała użreć mnie w kostkę. Balansując ciałem, uderzyłam biodrem o brzeg swojego biurka, zaklęłam szpetnie, na co z wdziękiem i – dałabym sobie odrąbać mały palec u stopy – w zwolnionym tempie, stosik przeróżnych papierów zsunął się na podłogę.
– Spóźniłaś się, Treegreen. – Usłyszałam pełen nagany głos szefa. – To szósty raz w tym miesiącu.
– Przepraszam szefie, to się już nie powtórzy.
Kątem oka zarejestrowałam, że coś dzisiaj wyjątkowo pusto. Po mojej prawej znajdowało się stanowisko aktualnie przebywającej na urlopie Sary Werner, schludne i czyste nie tylko podczas nieobecności właścicielki. Naprzeciwko niej, a po mojej lewej stronie urzędował ostatni pracownik biura, Robert Masters.
Moje miejsce pracy znajdowało się nieco z tyłu, za to naprzeciwko gabinetu szefa, co z pewnych względów bardzo mi odpowiadało. Przez otwarte drzwi do jego pokoju zobaczyłam smukłą sylwetkę pana Siderisa.
– Treegreen, udzielam ci słownej nagany za te spóźnienia. – Zawiesiłam bezczelnie spojrzenie na jego przystojnej twarzy. – Jeszcze jedno i potrącę ci z pensji. Czy to jasne?
– Tak jest, szefie.
Miałam prawdziwy fart, że trafiła mi się taka posada. Może i pan Sideris bywał momentami upierdliwy i sztywno trzymał się pewnych zasad, podczas gdy inne radośnie ignorował, ale płacił całkiem nieźle. Jeszcze ani razu nie potrącił mi niczego z wypłaty, chociaż pierwszego dnia popsułam służbowy komputer, często się spóźniałam, stłukłam jego ulubiony kubek i, pomimo niemal dwuletniego stażu, wciąż nie nauczyłam się, jak obsługiwać wypasiony ekspres do kawy, a wielka kserokopiarka stojąca w rogu głównego pomieszczenia ciągle miała przede mną wiele tajemnic. Nie czarujmy się, nie wiem, czemu szef mnie jeszcze nie wyrzucił. Może dlatego, że byłam tą od serwowania napojów, drukowania dokumentów, wklepywania całej masy informacji do wewnętrznej bazy danych i robienia researchu, jeśli o to poproszono. A może dlatego, że miałam nosa do klientów i wystarczył mi jeden rzut oka, żeby wiedzieć, czy ten bądź tamten ma coś za uszami. A do naszego biura trafiali naprawdę różni ludzie. Od tych, którzy rzeczywiście potrzebowali pomocy, po tych, którym wydawało się, że znajdziemy dowody na ich niewinność, podczas gdy faktycznie należało oddać ich w ręce sprawiedliwości.
Na razie mogłam się jednak bezkarnie napawać nieziemską urodą swego pracodawcy. Nieskazitelna cera, aksamitne czarne włosy zaczesane w staroświecki sposób do góry, błękitne jak letnie niebo duże oczy, profil niczym u Dawida Michała Anioła. Był dla mnie ostoją spokoju i bezpieczeństwem. Fascynacją, chociaż pod tym wszystkim wyczuwałam głęboko skrywany sekret. Zawsze elegancko ubrany w spodnie w kant, białą koszulę i kamizelkę. Nawet teraz, gdy żar lał się z nieba, nie zrobił odstępstwa od normy. Pozwolił sobie jedynie na podwinięcie rękawów. Pod złocistą skórą drgały wyćwiczone mięśnie. Spod czarnej rękawiczki, której chyba nigdy nie zdejmował, a przynajmniej ja nigdy tego nie zauważyłam, wypełzały pomarszczone, jakby pooparzeniowe blizny. Podczas jednego z wypadów do pubu będącemu pod wpływem Bobowi wymsknęło się coś o jakiejś klątwie, ale nim zdołał się rozkręcić, jego myśli rozproszyła cycata brunetka przechodząca obok stolika. Niemniej ziarenko ciekawości zostało zasiane i ilekroć rzucałam okiem na rękę szefa, zastanawiałam się, co go spotkało i czy Bob mówił prawdę.
– Jeśli się już wystarczająco napatrzyłaś, Treegreen, to przejdźmy do twoich obowiązków na dzisiaj.
No tak. Znowu się na niego gapiłam. Skoro jednak mu to nie przeszkadzało, nie zamierzałam rezygnować z tej przyjemności. Mogłam sobie do niego wzdychać z odległości swojego biurka, napawać się urodą przy wszelkich okazjach i czerpać radość z przypadkowej (i nienachalnej z mojej strony – daleko mi do aż takiej bezwstydnicy) bliskości. Szefa chyba bawiła ta cicha adoracja, ale też nigdy się z niej nie naśmiewał ani jej nie nadużywał (a mógłby, bo bardzo chętnie pozwoliłabym się wykorzystać). Niestety doskonale zdawałam sobie sprawę, że ktoś taki jak Kristos Sideris jest poza moim zasięgiem.
* * *
Corrina była firmowym pupilem. Mieszkała w biurze, a weekendy spędzała z szefem. Kiedy wbijała w człowieka swoje żółte ślepia, wydawało się, że grzebie mu w duszy i jest gotowa wyciągnąć na światło dzienne wszystkie mroczne i niegrzeczne skrzętnie ukrywane sekrety.
Po spędzeniu połowy dnia w lecznicy, bo na tym polegało moje karne zadanie na diabelnie ciepłe przedpołudnie, podrapana w każdym miejscu, którego mogła dosięgnąć kotka, wściekła, zmęczona i mokra od potu dowlekłam się w końcu do kamienicy. Trzasnęłam drzwiami, aż zadzwoniła w nich szyba, wypuściłam prychającego zwierzaka z transporterka i ciężko usiadłam na swoim miejscu. Szef uniósł kciuk i wrócił do klepania w klawiaturę.
Lepką, gorącą nudę przerwał powrót Boba. Skinął na przywitanie i od razu poszedł do szefa zdać raport. Zamknął drzwi, a nałożona na nie magiczna bariera uniemożliwiała podsłuchanie czegokolwiek. W końcu Sideris wyszedł i zakomunikował, patrząc na mnie wymownie:
– Treegreen, potrzebuję cię do zakończenia pewnej sprawy.
* * *
Aktualnie biuro kończyło dwa czasochłonne zadania i po pierwszym szoku zaczęłam się zastanawiać, przy którym potrzebują pomocy. Jedno dotyczyło odnalezienia i odzyskania zabytkowej i nieziemsko drogiej kolii należącej do jakiejś wampirzej hrabiny. Drugie tajemniczych ataków i zgonów powodowanych prawdopodobnie przez istoty nadprzyrodzone.
Trzy czwarte przyjmowanych spraw dotyczyła działania zjawisk bądź sił nadprzyrodzonych. Chociaż Druga Strona wyjątkowo często wkraczała do realnego świata, a miejscami wręcz go wypierała, większość ludzi ciągle negowała jej istnienie.
Pracowałam tutaj już dwa lata, a szef jeszcze nigdy nie oddelegował mnie do zadania bardziej ambitnego i wymagającego niż zabranie tego przeklętego futrzaka do weterynarza.
– Może uda się zrobić użytek z twoich zdolności – kontynuował.
Odruchowo potwierdziłam skinieniem. No raczej innej odpowiedzi się nie spodziewał, doskonale wiedział, skąd pochodzę i że moja matka, babka i ciotka są czarownicami. Co prawda sama nie wyskakiwałam przed szereg ze swoimi wątpliwymi zdolnościami, które, co tu dużo mówić, były raczej mało spektakularne. Bo cóż to znaczyło wyczuwać nagromadzone emocje, a – jeśli się dobrze skupiłam – także intencje? Potrafiłam również ujrzeć przyszłość, jednak tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Unikałam dotyku innych ludzi, bo tak bliski kontakt pokonywał niemal bez trudu moje blokady. Nie posiadałam natomiast żadnych innych zdolności, niczego nie potrafiłam wyczarować, nie przemawiały do mnie karty, kości ani szklane kule.
Pakowałam się za to chętnie i namiętnie w relacje z osobnikami silnie naznaczonymi Drugą Stroną bądź wręcz emanującymi nadnaturalną energią. Stawałam się wówczas głupią ćmą lecącą do światła, gotową spłonąć dla chwilowej ekstazy. Również w biurze tkwiłam przyciągana magnetyzmem i aurą tajemnic Siderisa.
– Nie chcę trzymać cię cały czas pod kloszem, Treegreen. A tobie chyba też już obrzydło nicnierobienie. – Mrugnął szelmowsko, Bob zaś kaszlnięciem zamaskował parsknięcie śmiechem.
– Cały czas coś robię! – zaperzyłam się.
– Tak. Spóźniasz się – wypomniał bezlitośnie Sideris. – Wyjazd jutro o ósmej. I bądź punktualnie. A teraz, słuchaj uważnie, bo zadanie, które będzie cię czekać, jest dość delikatnej natury i będzie sprawdzianem twojego zaufania.
Obejmowana ramionami ukochanego wirowała w weselnym tańcu. Nie odrywała zakochanego spojrzenia od niedawno poślubionego męża. Długa, biała suknia podkreślała zgrabne kształty kobiety. Napotkawszy jej spojrzenie, dostrzegł, jak promieniująca dotąd radością twarz panny młodej pochmurnieje. Trwało to ledwie chwilę i zapewne nikt z gości, włącznie z małżonkiem, niczego nie dostrzegł.
Dzień powoli chylił się ku końcowi. Wesele odbywało się na łące wciąż pachnącej skoszoną niedawno trawą. Pod wielkim, płóciennym namiotem ustawiono podłużne stoły, stosownie przyozdobione i zapełnione pysznościami domowej roboty. Muzyka niosła się daleko po okolicy. Goście dobrze się bawili, lecz nie on.
Drużbie nie wypadało się nie zjawić. Z trudem na trzeźwo przetrwał ceremonię i pierwszy taniec z panną młodą. Potem już tylko wlewał w siebie kolejne szklaneczki ponczu oraz bardziej wzbogaconych procentami trunków, ale im większe stężenie alkoholu miał w żyłach, tym więcej złych emocji się w nim kotłowało.
Pomysł, który wpadł mu do głowy, wydawał się całkiem dobry, może nieco makabryczny i nie na miejscu, ale szybko stłumił w sobie wyrzuty sumienia. Skoro on ma już prawdopodobnie spieprzoną resztę życia, dlaczego troszkę nie popsuć innym choć jednego dnia. Pogwizdując, z rękami w kieszeniach, lekko chwiejnym krokiem ruszył w stronę stodoły, w której jeszcze wczoraj widział zwój liny.
* * *
Świadomość wróciła mu nieoczekiwanie i boleśnie. Krzyknął rozdzierająco. Z trudem rozprostował zesztywniałe, zaciśnięte kurczowo na powrozie zarzuconym na szyję palce, a pierwszy oddech niemal rozerwał mu płuca. Poczuł smród moczu i fekaliów, które wsiąkły w materiał garniturowych spodni. Wstał, opierając dłonie o chropowaty pień drzewa, wyswobodził się z pętli i zostawił ją porzuconą na trawie. Rozmasował obolałą szyję, w karku coś nieprzyjemnie chrupnęło. Letni wieczorny wietrzyk przeczesał okoliczne drzewa, zakołysał zerwaną liną i zmierzwił jasne włosy idącego niepewnym krokiem młodego człowieka, potem potargał suknie tańczącym kobietom, załopotał ściankami namiotu i pognał dalej w mrok.
1.
Spóźniona o kwadrans przeskakiwałam po dwa stopnie naraz, pędząc wąską klatką schodową na drugie piętro. Przyjemny chłód starych murów dawał niewielkie wytchnienie. Już o poranku temperatura okazała się skandalicznie wysoka, więc aż bałam się myśleć, co będzie w południe. W takich okolicznościach duże okna i niemal całodniowe nasłonecznienie biura sprawiały, że wizja usmażenia żywcem i uduszenia się z braku powietrza nabierała całkiem realnych kształtów.
Pchnęłam drzwi z ciemnego drewna z mleczną szybą i naklejonym napisem: Biuro Detektywistyczne ds. nietypowych – Sideris & Sons, po czym weszłam do środka. Tuż za progiem potknęłam się o wielką, włochatą trzykolorową kotkę, która w odpowiedzi próbowała użreć mnie w kostkę. Balansując ciałem, uderzyłam biodrem o brzeg swojego biurka, zaklęłam szpetnie, na co z wdziękiem i – dałabym sobie odrąbać mały palec u stopy – w zwolnionym tempie, stosik przeróżnych papierów zsunął się na podłogę.
– Spóźniłaś się, Treegreen. – Usłyszałam pełen nagany głos szefa. – To szósty raz w tym miesiącu.
– Przepraszam szefie, to się już nie powtórzy.
Kątem oka zarejestrowałam, że coś dzisiaj wyjątkowo pusto. Po mojej prawej znajdowało się stanowisko aktualnie przebywającej na urlopie Sary Werner, schludne i czyste nie tylko podczas nieobecności właścicielki. Naprzeciwko niej, a po mojej lewej stronie urzędował ostatni pracownik biura, Robert Masters.
Moje miejsce pracy znajdowało się nieco z tyłu, za to naprzeciwko gabinetu szefa, co z pewnych względów bardzo mi odpowiadało. Przez otwarte drzwi do jego pokoju zobaczyłam smukłą sylwetkę pana Siderisa.
– Treegreen, udzielam ci słownej nagany za te spóźnienia. – Zawiesiłam bezczelnie spojrzenie na jego przystojnej twarzy. – Jeszcze jedno i potrącę ci z pensji. Czy to jasne?
– Tak jest, szefie.
Miałam prawdziwy fart, że trafiła mi się taka posada. Może i pan Sideris bywał momentami upierdliwy i sztywno trzymał się pewnych zasad, podczas gdy inne radośnie ignorował, ale płacił całkiem nieźle. Jeszcze ani razu nie potrącił mi niczego z wypłaty, chociaż pierwszego dnia popsułam służbowy komputer, często się spóźniałam, stłukłam jego ulubiony kubek i, pomimo niemal dwuletniego stażu, wciąż nie nauczyłam się, jak obsługiwać wypasiony ekspres do kawy, a wielka kserokopiarka stojąca w rogu głównego pomieszczenia ciągle miała przede mną wiele tajemnic. Nie czarujmy się, nie wiem, czemu szef mnie jeszcze nie wyrzucił. Może dlatego, że byłam tą od serwowania napojów, drukowania dokumentów, wklepywania całej masy informacji do wewnętrznej bazy danych i robienia researchu, jeśli o to poproszono. A może dlatego, że miałam nosa do klientów i wystarczył mi jeden rzut oka, żeby wiedzieć, czy ten bądź tamten ma coś za uszami. A do naszego biura trafiali naprawdę różni ludzie. Od tych, którzy rzeczywiście potrzebowali pomocy, po tych, którym wydawało się, że znajdziemy dowody na ich niewinność, podczas gdy faktycznie należało oddać ich w ręce sprawiedliwości.
Na razie mogłam się jednak bezkarnie napawać nieziemską urodą swego pracodawcy. Nieskazitelna cera, aksamitne czarne włosy zaczesane w staroświecki sposób do góry, błękitne jak letnie niebo duże oczy, profil niczym u Dawida Michała Anioła. Był dla mnie ostoją spokoju i bezpieczeństwem. Fascynacją, chociaż pod tym wszystkim wyczuwałam głęboko skrywany sekret. Zawsze elegancko ubrany w spodnie w kant, białą koszulę i kamizelkę. Nawet teraz, gdy żar lał się z nieba, nie zrobił odstępstwa od normy. Pozwolił sobie jedynie na podwinięcie rękawów. Pod złocistą skórą drgały wyćwiczone mięśnie. Spod czarnej rękawiczki, której chyba nigdy nie zdejmował, a przynajmniej ja nigdy tego nie zauważyłam, wypełzały pomarszczone, jakby pooparzeniowe blizny. Podczas jednego z wypadów do pubu będącemu pod wpływem Bobowi wymsknęło się coś o jakiejś klątwie, ale nim zdołał się rozkręcić, jego myśli rozproszyła cycata brunetka przechodząca obok stolika. Niemniej ziarenko ciekawości zostało zasiane i ilekroć rzucałam okiem na rękę szefa, zastanawiałam się, co go spotkało i czy Bob mówił prawdę.
– Jeśli się już wystarczająco napatrzyłaś, Treegreen, to przejdźmy do twoich obowiązków na dzisiaj.
No tak. Znowu się na niego gapiłam. Skoro jednak mu to nie przeszkadzało, nie zamierzałam rezygnować z tej przyjemności. Mogłam sobie do niego wzdychać z odległości swojego biurka, napawać się urodą przy wszelkich okazjach i czerpać radość z przypadkowej (i nienachalnej z mojej strony – daleko mi do aż takiej bezwstydnicy) bliskości. Szefa chyba bawiła ta cicha adoracja, ale też nigdy się z niej nie naśmiewał ani jej nie nadużywał (a mógłby, bo bardzo chętnie pozwoliłabym się wykorzystać). Niestety doskonale zdawałam sobie sprawę, że ktoś taki jak Kristos Sideris jest poza moim zasięgiem.
* * *
Corrina była firmowym pupilem. Mieszkała w biurze, a weekendy spędzała z szefem. Kiedy wbijała w człowieka swoje żółte ślepia, wydawało się, że grzebie mu w duszy i jest gotowa wyciągnąć na światło dzienne wszystkie mroczne i niegrzeczne skrzętnie ukrywane sekrety.
Po spędzeniu połowy dnia w lecznicy, bo na tym polegało moje karne zadanie na diabelnie ciepłe przedpołudnie, podrapana w każdym miejscu, którego mogła dosięgnąć kotka, wściekła, zmęczona i mokra od potu dowlekłam się w końcu do kamienicy. Trzasnęłam drzwiami, aż zadzwoniła w nich szyba, wypuściłam prychającego zwierzaka z transporterka i ciężko usiadłam na swoim miejscu. Szef uniósł kciuk i wrócił do klepania w klawiaturę.
Lepką, gorącą nudę przerwał powrót Boba. Skinął na przywitanie i od razu poszedł do szefa zdać raport. Zamknął drzwi, a nałożona na nie magiczna bariera uniemożliwiała podsłuchanie czegokolwiek. W końcu Sideris wyszedł i zakomunikował, patrząc na mnie wymownie:
– Treegreen, potrzebuję cię do zakończenia pewnej sprawy.
* * *
Aktualnie biuro kończyło dwa czasochłonne zadania i po pierwszym szoku zaczęłam się zastanawiać, przy którym potrzebują pomocy. Jedno dotyczyło odnalezienia i odzyskania zabytkowej i nieziemsko drogiej kolii należącej do jakiejś wampirzej hrabiny. Drugie tajemniczych ataków i zgonów powodowanych prawdopodobnie przez istoty nadprzyrodzone.
Trzy czwarte przyjmowanych spraw dotyczyła działania zjawisk bądź sił nadprzyrodzonych. Chociaż Druga Strona wyjątkowo często wkraczała do realnego świata, a miejscami wręcz go wypierała, większość ludzi ciągle negowała jej istnienie.
Pracowałam tutaj już dwa lata, a szef jeszcze nigdy nie oddelegował mnie do zadania bardziej ambitnego i wymagającego niż zabranie tego przeklętego futrzaka do weterynarza.
– Może uda się zrobić użytek z twoich zdolności – kontynuował.
Odruchowo potwierdziłam skinieniem. No raczej innej odpowiedzi się nie spodziewał, doskonale wiedział, skąd pochodzę i że moja matka, babka i ciotka są czarownicami. Co prawda sama nie wyskakiwałam przed szereg ze swoimi wątpliwymi zdolnościami, które, co tu dużo mówić, były raczej mało spektakularne. Bo cóż to znaczyło wyczuwać nagromadzone emocje, a – jeśli się dobrze skupiłam – także intencje? Potrafiłam również ujrzeć przyszłość, jednak tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Unikałam dotyku innych ludzi, bo tak bliski kontakt pokonywał niemal bez trudu moje blokady. Nie posiadałam natomiast żadnych innych zdolności, niczego nie potrafiłam wyczarować, nie przemawiały do mnie karty, kości ani szklane kule.
Pakowałam się za to chętnie i namiętnie w relacje z osobnikami silnie naznaczonymi Drugą Stroną bądź wręcz emanującymi nadnaturalną energią. Stawałam się wówczas głupią ćmą lecącą do światła, gotową spłonąć dla chwilowej ekstazy. Również w biurze tkwiłam przyciągana magnetyzmem i aurą tajemnic Siderisa.
– Nie chcę trzymać cię cały czas pod kloszem, Treegreen. A tobie chyba też już obrzydło nicnierobienie. – Mrugnął szelmowsko, Bob zaś kaszlnięciem zamaskował parsknięcie śmiechem.
– Cały czas coś robię! – zaperzyłam się.
– Tak. Spóźniasz się – wypomniał bezlitośnie Sideris. – Wyjazd jutro o ósmej. I bądź punktualnie. A teraz, słuchaj uważnie, bo zadanie, które będzie cię czekać, jest dość delikatnej natury i będzie sprawdzianem twojego zaufania.
więcej..