Pierwsze 49 opowiadań - ebook
Kanoniczny zbiór wczesnych opowiadań Hemingwaya
W wydanych w 1938 roku Pierwszych 49 opowiadaniach znalazły się utwory napisane przez przyszłego noblistę w latach 1921–1938. Dają one wgląd w świat widziany oczami pisarza, który materii do twórczości szukał poza bezpieczną przestrzenią swojego biurka: w świat barwny, żywiołowy, okrutny, niekiedy romantyczny. Są tu zatem historie o wyczynach na arenach walk z bykami, polowaniach w afrykańskim buszu, wyścigach konnych we Francji czy łowieniu ryb w rzekach Michigan. Konkretne obrazy wyrosłe na kanwie autentycznych przeżyć przekazują refleksje autora o połączeniu człowieka ze światem natury, traumie wojennej, relacjach damsko-męskich, życia artysty.
Tym zbiorem Hemingway udowadnia, że w krótkiej formie siła jego prozy jest równie potężna i przejmująca, co w pisanych z rozmachem powieściach, nie dziwi więc, że opowiadania – wśród których znalazły się znakomite Śniegi Kilimandżaro, Czyste, dobrze oświetlone miejsce czy Wzgórza jak słonie – weszły do ścisłego kanonu najważniejszych osiągnięć nowelistyki XX wieku.
| Kategoria: | Klasyka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-67262-44-6 |
| Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
Kiedy Papa i Marty w 1940 roku po raz pierwszy wynajęli Finca Vigía, w którym Papa mieszkał przez następne dwadzieścia dwa lata, aż do śmierci, po stronie południowej wciąż można było zetknąć się z dziką naturą. Dziś już jej tam nie ma. Nie padła ofiarą deweloperów klasy średniej jak wiśniowy sad Czechowa, co mogłoby się wydarzyć w Puerto Rico lub na Kubie bez rewolucji Castro, ale zatrważającego przyrostu ubogiej ludności i zamieszkiwanych przez nią prowizorycznych zabudowań, tak charakterystycznych dla wszystkich państw Wielkich Antyli, bez względu na ich orientację polityczną.
Jako dzieci każdego ranka po przebudzeniu leżeliśmy w łóżkach w małym domku, który urządziła dla nas Marty, i słuchaliśmy pogwizdywania przepiórów wirginijskich.
Było to miejsce gęsto porośnięte manigua i wysokimi wianowłostkami, które ciągnęły się wzdłuż płynącego tamtędy strumienia, a na które co wieczór zlatywały się dzikie perliczki.
W gąszczu ptaki nieustannie się nawoływały, trzymały blisko siebie, a po całym dniu żerowania, chodzenia i grzebania w ziemi szybko dreptały z powrotem i obsiadały gałęzie drzew.
Manigua to splątane cierniste zarośla z akacji, której nasiona, jak twierdzą Kreole, niewolnikom z Afryki wypadły spomiędzy palców u stóp. Stamtąd pochodzą też perliczki. Nigdy nie były tak oswojone jak inne ptactwo domowe, które przywieźli ze sobą hiszpańscy osadnicy, a niektóre uciekły i świetnie odnalazły się w tropikalnym monsunowym klimacie, tak jak – mówił nam Papa – uciekli niektórzy czarni niewolnicy ze statków, które rozbiły się u brzegów Ameryki Południowej, wystarczająco liczni, by ze swoją nienaruszoną kulturą i językiem mogli aż do dnia dzisiejszego żyć razem wśród natury, tak jak żyli w Afryce.
Vigía w języku hiszpańskim oznacza punkt obserwacyjny lub strażniczy. Dom zbudowany jest na wzgórzu, z którego roztacza się niczym niezmącony widok na Hawanę i przybrzeżne równiny na północy. Ten północny krajobraz nie ma w sobie nic afrykańskiego ani nawet europejskiego. To krajobraz kreolskiej wyspy, znany z tropikalnych akwarel Winslowa Homera: z palmami królewskimi, błękitnym niebem i pierzastymi chmurkami, które stale zmieniają kształt i rozmiar na łagodnym północno-wschodnim pasatowym wietrze, brisa.
Późnym latem, gdy podążający za słońcem równikowy pas ciszy przesuwa się na północ, w głębi lądu na południu pod wpływem skumulowanego ciepła popołudniami często rozpętują się spektakularne burze, chubascos, które na krótką chwilę łagodzą ciężki, wilgotny upał i przesuwają się na północ w kierunku morza.
Zdarzało się, że huragan lub dwa taranowały zamieszkaną przez najuboższych część wyspy. Ofiary tych huraganów, damnificados del ciclón, stawały się źródłem dodatkowego napięcia w lokalnej polityce, już i tak borykającej się z problemem niewystarczających dostaw wody z miasta i domniemanych zamachów na honor narodowy, jakim były głośne doniesienia o oddawaniu moczu przez żołnierzy amerykańskich na pomnik José Martiego, oraz, jak zawsze, z cenami cukru.
Pioruny uderzały w dom po kilka razy każdego lata i kiedy byliśmy dziećmi, nikt nie korzystał z telefonu podczas burzy po tym, jak w środku rozmowy odrzuciło Papę na podłogę, a cały pokój i on sam rozjarzyli się błękitnym ogniem świętego Elma.
Przez pierwsze lata spędzone na finca Papa zdawał się niczego nie pisać. Oczywiście wysyłał wiele listów i w jednym z nich oświadczył, że nadeszła jego kolej na odpoczynek. Niech świat sam radzi sobie z bałaganem, którego narobił.
To Marty pisała i była złakniona emocji, jakie towarzyszyły ich wspólnemu życiu w Madrycie w ostatnim okresie hiszpańskiej wojny domowej. Często grali z Papą w tenisa na glinianym korcie przy basenie, organizowali też imprezy tenisowe dla przyjaciół z baskijskiej grupy zawodowych graczy jai-alai z hawańskiego frontón. Wśród nich był mężczyzna, którego dzisiejsze dziewczęta nazwałyby zapewne przystojniakiem, a z którym Marty trochę flirtowała, Papa zaś mówił o nim jako o swoim rywalu, którego od czasu do czasu pokonywał w tenisa, podkręcając, ścinając i lobując piłkę, a więc dzięki zagrywkom dość prymitywnym na tle nadzwyczajnej, ale niepoddającej się kontroli, realnej siły przeciwnika.
Wszystko to była dla nas wspaniała zabawa: połowy dalekomorskie na Pilar, którą mat Gregorio Fuentes zachowywał do naszej dyspozycji w małym porcie rybackim Cojímar, strzelanie do gołębi w Club de Cazadores del Cerro, wycieczki do Hawany na koktajl w barze Floridita i po egzemplarz „The Illustrated London News” zawierający szczegółowe rysunki z wojny toczącej się w tak odległej Europie.
Papa, który zawsze miał dryg do tego typu rzeczy, podsunął Marty cytat z Turgieniewa: „Serce drugiego człowieka – to ciemny las”, który posłużył jej jako tytuł ukończonego właśnie zbioru opowiadań.
Zbiór z Finca Vigía zawiera wszystkie teksty, które pojawiły się w pierwszym kompleksowym zbiorze opowiadań Papy opublikowanym w 1938 roku i które są dobrze znane. Czytelnika jednak bez wątpienia zainteresują te utwory, które powstały albo zostały wydane dopiero po tym, jak Papa tam zamieszkał.
John, Patrick i Gregory Hemingwayowie, 1987Przedmowa autora
Pierwsze cztery opowiadania napisałem jako ostatnie. Pozostałe następują w kolejności, w której zostały pierwotnie opublikowane.
Moje pierwsze opowiadanie, W Michigan, powstało w Paryżu w 1921 roku. Ostatnie to Starzec przy moście, przetelegrafowane z Barcelony w kwietniu 1938 roku.
W Madrycie poza Piątą kolumną napisałem Zabójców, Dzisiaj mamy piątek, Dziesięcioro Indian, część Zaś słońce wschodzi i jedną trzecią Mieć i nie mieć. Było to dobre miejsce do pracy. Podobnie jak Paryż i w chłodniejsze miesiące Key West na Florydzie, a także ranczo pod Cooke City w Montanie, Kansas City, Chicago, Toronto i Hawana na Kubie.
Inne miejsca nie były tak dobre albo to my nie byliśmy tak dobrzy, kiedy w nich przebywaliśmy.
W tym tomie są opowiadania wszelkiego rodzaju. Mam nadzieję, że wśród nich znajdą się takie, które przypadną Państwu do gustu. Kiedy czytałem je na nowo, oprócz tych cieszących się pewnym rozgłosem, tak że nauczyciele umieścili je w spisie lektur, które muszą nabywać ich uczniowie, a człowiek czyta je z pewnym zawstydzeniem i zastanawia się, czy to naprawdę on je napisał, czy też może po prostu gdzieś usłyszał, moje ulubione to: Krótkie szczęśliwe życie Francisa Macombera, W innym kraju, Wzgórza jak białe słonie, Jaki już nie będziesz, Śniegi Kilimandżaro, Czyste, dobrze oświetlone miejsce i opowiadanie pod tytułem Światłość świata, którego nie lubi nikt poza mną. I jeszcze kilka innych. Bo człowiek nie publikowałby czegoś, co mu się nie podoba.
Udając się tam, gdzie trzeba się udać, robiąc to, co trzeba zrobić, i oglądając to, co trzeba zobaczyć, tępimy i szczerbimy narzędzie, którym piszemy. Wolę jednak, żeby było wygięte i stępione i żebym je musiał naostrzyć na kamieniu szlifierskim, na nowo ukształtować, potraktować osełką, ale ze świadomością, że mam o czym pisać, niż żeby było piękne i błyszczące, podczas gdy ja nie miałbym nic do powiedzenia, albo żeby było gładkie i dobrze naoliwione, ale leżało nieużywane w schowku.
Pora znowu chwycić za ostrzałkę. Chciałbym pożyć na tyle długo, żeby napisać jeszcze trzy powieści i dwadzieścia pięć opowiadań. Mam w zapasie kilka niezłych.
Ernest Hemingway, 1938
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
Kiedy Papa i Marty w 1940 roku po raz pierwszy wynajęli Finca Vigía, w którym Papa mieszkał przez następne dwadzieścia dwa lata, aż do śmierci, po stronie południowej wciąż można było zetknąć się z dziką naturą. Dziś już jej tam nie ma. Nie padła ofiarą deweloperów klasy średniej jak wiśniowy sad Czechowa, co mogłoby się wydarzyć w Puerto Rico lub na Kubie bez rewolucji Castro, ale zatrważającego przyrostu ubogiej ludności i zamieszkiwanych przez nią prowizorycznych zabudowań, tak charakterystycznych dla wszystkich państw Wielkich Antyli, bez względu na ich orientację polityczną.
Jako dzieci każdego ranka po przebudzeniu leżeliśmy w łóżkach w małym domku, który urządziła dla nas Marty, i słuchaliśmy pogwizdywania przepiórów wirginijskich.
Było to miejsce gęsto porośnięte manigua i wysokimi wianowłostkami, które ciągnęły się wzdłuż płynącego tamtędy strumienia, a na które co wieczór zlatywały się dzikie perliczki.
W gąszczu ptaki nieustannie się nawoływały, trzymały blisko siebie, a po całym dniu żerowania, chodzenia i grzebania w ziemi szybko dreptały z powrotem i obsiadały gałęzie drzew.
Manigua to splątane cierniste zarośla z akacji, której nasiona, jak twierdzą Kreole, niewolnikom z Afryki wypadły spomiędzy palców u stóp. Stamtąd pochodzą też perliczki. Nigdy nie były tak oswojone jak inne ptactwo domowe, które przywieźli ze sobą hiszpańscy osadnicy, a niektóre uciekły i świetnie odnalazły się w tropikalnym monsunowym klimacie, tak jak – mówił nam Papa – uciekli niektórzy czarni niewolnicy ze statków, które rozbiły się u brzegów Ameryki Południowej, wystarczająco liczni, by ze swoją nienaruszoną kulturą i językiem mogli aż do dnia dzisiejszego żyć razem wśród natury, tak jak żyli w Afryce.
Vigía w języku hiszpańskim oznacza punkt obserwacyjny lub strażniczy. Dom zbudowany jest na wzgórzu, z którego roztacza się niczym niezmącony widok na Hawanę i przybrzeżne równiny na północy. Ten północny krajobraz nie ma w sobie nic afrykańskiego ani nawet europejskiego. To krajobraz kreolskiej wyspy, znany z tropikalnych akwarel Winslowa Homera: z palmami królewskimi, błękitnym niebem i pierzastymi chmurkami, które stale zmieniają kształt i rozmiar na łagodnym północno-wschodnim pasatowym wietrze, brisa.
Późnym latem, gdy podążający za słońcem równikowy pas ciszy przesuwa się na północ, w głębi lądu na południu pod wpływem skumulowanego ciepła popołudniami często rozpętują się spektakularne burze, chubascos, które na krótką chwilę łagodzą ciężki, wilgotny upał i przesuwają się na północ w kierunku morza.
Zdarzało się, że huragan lub dwa taranowały zamieszkaną przez najuboższych część wyspy. Ofiary tych huraganów, damnificados del ciclón, stawały się źródłem dodatkowego napięcia w lokalnej polityce, już i tak borykającej się z problemem niewystarczających dostaw wody z miasta i domniemanych zamachów na honor narodowy, jakim były głośne doniesienia o oddawaniu moczu przez żołnierzy amerykańskich na pomnik José Martiego, oraz, jak zawsze, z cenami cukru.
Pioruny uderzały w dom po kilka razy każdego lata i kiedy byliśmy dziećmi, nikt nie korzystał z telefonu podczas burzy po tym, jak w środku rozmowy odrzuciło Papę na podłogę, a cały pokój i on sam rozjarzyli się błękitnym ogniem świętego Elma.
Przez pierwsze lata spędzone na finca Papa zdawał się niczego nie pisać. Oczywiście wysyłał wiele listów i w jednym z nich oświadczył, że nadeszła jego kolej na odpoczynek. Niech świat sam radzi sobie z bałaganem, którego narobił.
To Marty pisała i była złakniona emocji, jakie towarzyszyły ich wspólnemu życiu w Madrycie w ostatnim okresie hiszpańskiej wojny domowej. Często grali z Papą w tenisa na glinianym korcie przy basenie, organizowali też imprezy tenisowe dla przyjaciół z baskijskiej grupy zawodowych graczy jai-alai z hawańskiego frontón. Wśród nich był mężczyzna, którego dzisiejsze dziewczęta nazwałyby zapewne przystojniakiem, a z którym Marty trochę flirtowała, Papa zaś mówił o nim jako o swoim rywalu, którego od czasu do czasu pokonywał w tenisa, podkręcając, ścinając i lobując piłkę, a więc dzięki zagrywkom dość prymitywnym na tle nadzwyczajnej, ale niepoddającej się kontroli, realnej siły przeciwnika.
Wszystko to była dla nas wspaniała zabawa: połowy dalekomorskie na Pilar, którą mat Gregorio Fuentes zachowywał do naszej dyspozycji w małym porcie rybackim Cojímar, strzelanie do gołębi w Club de Cazadores del Cerro, wycieczki do Hawany na koktajl w barze Floridita i po egzemplarz „The Illustrated London News” zawierający szczegółowe rysunki z wojny toczącej się w tak odległej Europie.
Papa, który zawsze miał dryg do tego typu rzeczy, podsunął Marty cytat z Turgieniewa: „Serce drugiego człowieka – to ciemny las”, który posłużył jej jako tytuł ukończonego właśnie zbioru opowiadań.
Zbiór z Finca Vigía zawiera wszystkie teksty, które pojawiły się w pierwszym kompleksowym zbiorze opowiadań Papy opublikowanym w 1938 roku i które są dobrze znane. Czytelnika jednak bez wątpienia zainteresują te utwory, które powstały albo zostały wydane dopiero po tym, jak Papa tam zamieszkał.
John, Patrick i Gregory Hemingwayowie, 1987Przedmowa autora
Pierwsze cztery opowiadania napisałem jako ostatnie. Pozostałe następują w kolejności, w której zostały pierwotnie opublikowane.
Moje pierwsze opowiadanie, W Michigan, powstało w Paryżu w 1921 roku. Ostatnie to Starzec przy moście, przetelegrafowane z Barcelony w kwietniu 1938 roku.
W Madrycie poza Piątą kolumną napisałem Zabójców, Dzisiaj mamy piątek, Dziesięcioro Indian, część Zaś słońce wschodzi i jedną trzecią Mieć i nie mieć. Było to dobre miejsce do pracy. Podobnie jak Paryż i w chłodniejsze miesiące Key West na Florydzie, a także ranczo pod Cooke City w Montanie, Kansas City, Chicago, Toronto i Hawana na Kubie.
Inne miejsca nie były tak dobre albo to my nie byliśmy tak dobrzy, kiedy w nich przebywaliśmy.
W tym tomie są opowiadania wszelkiego rodzaju. Mam nadzieję, że wśród nich znajdą się takie, które przypadną Państwu do gustu. Kiedy czytałem je na nowo, oprócz tych cieszących się pewnym rozgłosem, tak że nauczyciele umieścili je w spisie lektur, które muszą nabywać ich uczniowie, a człowiek czyta je z pewnym zawstydzeniem i zastanawia się, czy to naprawdę on je napisał, czy też może po prostu gdzieś usłyszał, moje ulubione to: Krótkie szczęśliwe życie Francisa Macombera, W innym kraju, Wzgórza jak białe słonie, Jaki już nie będziesz, Śniegi Kilimandżaro, Czyste, dobrze oświetlone miejsce i opowiadanie pod tytułem Światłość świata, którego nie lubi nikt poza mną. I jeszcze kilka innych. Bo człowiek nie publikowałby czegoś, co mu się nie podoba.
Udając się tam, gdzie trzeba się udać, robiąc to, co trzeba zrobić, i oglądając to, co trzeba zobaczyć, tępimy i szczerbimy narzędzie, którym piszemy. Wolę jednak, żeby było wygięte i stępione i żebym je musiał naostrzyć na kamieniu szlifierskim, na nowo ukształtować, potraktować osełką, ale ze świadomością, że mam o czym pisać, niż żeby było piękne i błyszczące, podczas gdy ja nie miałbym nic do powiedzenia, albo żeby było gładkie i dobrze naoliwione, ale leżało nieużywane w schowku.
Pora znowu chwycić za ostrzałkę. Chciałbym pożyć na tyle długo, żeby napisać jeszcze trzy powieści i dwadzieścia pięć opowiadań. Mam w zapasie kilka niezłych.
Ernest Hemingway, 1938
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
więcej..